DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

Wojciech Sady

Pierwsi ateńscy filozofowie życia

z: Dzieje religii, filozofii i nauki: od Talesa z Miletu do Mahometa, Marek Derewiecki 2010

1. Sofiści: człowiek jest miarą wszystkich rzeczy
2. Sokrates: arete jest wiedzą, a ja wiem, że nic o niej nie wiem
3. Arystyp i cyrenaicy: jedynym dobrem jest przyjemność
4. Antystenes i cynicy: lepiej zwariować niż doznawać przyjemności

W połowie V w. p.n.e. w Atenach pojawili się myśliciele, którzy interesowali się nie tyle światem, jego powstaniem, budową i rządzącymi nim zasadami, ile ludźmi – a pytali przede wszystkim o to, jak żyjemy i jak żyć powinniśmy. Zanim zaczniemy o nich opowiadać, potrzebny będzie zarys sytuacji społecznej, w jakiej działali.

Pod koniec VI w. p.n.e. miasta jońskie – w których narodziła się filozofia – dostały się pod panowanie perskie. Ich bunty zyskały poparcie ze strony rdzennej Hellady, a to doprowadziło do wojny. Większość polis poddała się bez walki najeźdźcom, jednak dwa najsilniejsze miasta, Ateny i Sparta, stanęły do boju. W 490 r. p.n.e. armia perska została pokonana przez ateńskich hoplitów pod Maratonem. W 480 r. p.n.e., mimo desperackiej obrony przez Spartan przesmyku Termopile, Persowie zdobyli – opuszczone przez mieszkańców – Ateny. Ich flota została jednak rozbita w Zatoce Salamińskiej, a klęska rok później w bitwie pod Platejami i równoczesne spalenie floty perskiej u przylądka Mykale położyły kres zagrożeniu. Zwycięskie Ateny stanęły na czele zrzeszającego wiele polis Związku Morskiego, powołanego do wspólnej obrony – ale potężna flota, budowana ze składek członków, stacjonowała w ateńskim porcie Pireus. To doprowadziło do napięć między Atenami a – stojącą na czele konkurencyjnego Związku Peloponeskiego – Spartą.

W Sparcie ziemia stanowiła własność państwową. Użytkowali ją spartiaci (których było około dziesięciu tysięcy), pracowali na niej niewolnicy, heloci (w liczbie ćwierć miliona); resztę (około sto tysięcy) stanowili wolni, ale pozbawieniu praw politycznych, periojkowie. Słabsze dzieci skazywano na śmierć, a spartiańscy chłopcy od siódmego roku życia przebywali w obozach wojskowych, gdzie panowała surowa dyscyplina. Ćwiczeniom podlegały również kobiety. Życie było tak pełne ograniczeń, że pewien Sabaryta (ludzie ci słynęli z życia pełnego luksusów) po odwiedzeniu Sparty napisał, iż teraz nie dziwi się, dlaczego jej mieszkańcy tak chętnie giną na wojnach.

Ateny, po reformach Solona z 594 r. p.n.e. i Klejstonesa z 508 r. p.n.e., weszły w okres szybkiego rozwoju gospodarczego. Powstała silna warstwa średnia. Decydujący przełom nastąpił, gdy w latach 443-429 polityką ateńską kierował Perykles. Reprezentujący interesy wyższych klas Aeropag utracił uprawnienia na rzecz Zgromadzenia Ludowego – i zapanowała demokracja. Nas Ateny interesują – i fascynują – przede wszystkim dlatego, że w V w. p.n.e. stały się stolicą kultury greckiej, „szkołą Hellady” z marzeń Peryklesa.

Życie w Atenach było barwne; dni świątecznych obchodzono w roku ponad setkę. Wielką rolę odgrywały przedstawienia w amfiteatrze, gdzie pierwszą tragedię wystawiono ok. 536 r. p.n.e. Osiągnięcia ateńskich dramatopisarzy i komediopisarzy tego okresu – Ajschylosa (Persowie, 472; Oresteja, 458), Sofoklesa (Antygona, 441; Król Edyp, ok. 429), Eurypidesa (Medea, 431; Trojanki, 415; Elektra, 413), Arystofanesa (Chmury, 423; Żaby, 405) i innych – były tak wielkie, że dorównano im dopiero w czasach Szekspira. Zniszczony przez Persów zespół świątyń na Akropolu po odbudowie stał się wspanialszy niż kiedykolwiek. Zdobiły je dzieła największego ponoć rzeźbiarza starożytności, Fidiasza, oraz słynnego malarza Polikleta.

W 431 r. p.n.e. wybuchła między Atenami a Spartą wojna, w którą wciągnięte zostały niemal wszystkie polis. Spartanie dominowali na lądzie, Ateńczycy na morzu, w rezultacie nastąpił impas. Niekończąca się wojna przyniosła niezliczone nieszczęścia. Wreszcie Ateny, osłabione zarazą i wewnętrznymi waśniami – które spowodowały klęskę floty – zostały w 404 r. p.n.e. zmuszone do kapitulacji. (Spartiaci niedługo cieszyli się zwycięstwem: periojkowie i heloci wzniecili powstanie, w rezultacie ziemia została sprywatyzowana, a surowe zwyczaje poszły w zapomnienie).

Choć pozbawione znaczenia politycznego, Ateny pozostały na następne stulecia stolicą greckiej kultury, a przede wszystkim miastem, w którym nastąpił bezprecedensowy rozwój filozofii. Historia ateńskiej filozofii zaczyna się od sofistów.

1. Sofiści: człowiek jest miarą wszystkich rzeczy

Sofiści (= mędrcy), pojawili się w połowie V w. p.n.e. Nie zachowały się żadne ich pisma, a nasza o nich wiedza pochodzi prawie wyłącznie od ich politycznych i filozoficznych wrogów. Ci przekazali nam karykaturalny obraz sofistyki jako, z jednej strony, pokrętnej gadaniny, robiącej z czarnego białe i na odwrót, a z drugiej niebezpiecznego dla społecznego ładu wichrzycielstwa. (Do dziś określenie „sofisteria” ma charakter pejoratywny).

Za pieniądze uczyli różnych umiejętności, a przede wszystkim retoryki, czyli sztuki pięknego przemawiania i toczenia publicznych sporów. Nie zakładali stałych szkół, raczej wędrowali z miejsca na miejsce w poszukiwaniu uczniów, najchętniej zaś przebywali w Atenach, mieście najważniejszym, w którym istniało największe zapotrzebowanie na ich usługi. Dlaczego za nie płacono? Otóż w Atenach panowała demokracja bezpośrednia: najważniejsze decyzje podejmowało Zgromadzenie Ludowe, w którym uczestniczyli ludzie w większości mający niewielkie pojęcie o rozważanych zagadnieniach. Decyzje podejmowali po wysłuchaniu mówców, z których każdy próbował przekonać ich o swej racji. Jak wiadomo, publiczne spory wygrywa zwykle nie ten, kto mówi prawdę, ale ten, kto potrafi schlebić próżności słuchaczy, własny zysk przedstawić jako interes publiczny itd., umiejętnie wykorzystując przy tym niewiedzę tłumu.

O powodzeniu życiowym decyduje więc nie prawda i dobro, ale umiejętność stwarzania pozorów prawdy i dobra. To była jedna z przesłanek, na których sofiści oparli własną filozofię. Drugą stanowiły niepowodzenia wcześniejszych filozofów. Okazało się, że nieustannie przeczą oni jeden drugiemu. Jeśli wielu ludzi wzajemnie sobie przeczy, to wiadomo, że wszyscy, z wyjątkiem co najwyżej jednego, mylą się. A nie było żadnego sposobu, aby rozstrzygnąć, który (jeśli w ogóle którykolwiek) z filozofów głosi prawdę, a przynajmniej najbardziej do prawdy się zbliżył. Te spostrzeżenia przywiodły sofistów do relatywizmu, czyli poglądu, że prawda ma charakter względny.

Jednemu pewien obraz lub utwór muzyczny podoba się, a drugiemu nie – i to jest fakt, który musimy zaakceptować. Nie ma, twierdzi się na tej podstawie, piękna obiektywnego, są jedynie prywatne gusta, zależne od wrodzonych dyspozycji czy odebranego wychowania. A o gustach nie da się racjonalnie dyskutować. Relatywizm w odniesieniu do zagadnień estetycznych jest stanowiskiem powszechnie przyjmowanym. Sofiści zasłynęli głosząc podobny pogląd w dziedzinie etyki i ogólnego poglądu na świat. Jako relatywiści etyczni twierdzili, że dobro i zło są względne, zależne od indywidualnych upodobań lub grupowych interesów. Jako relatywiści poznawczy uważali, że nie ma prawdy obiektywnej, a dla każdego prawdą jest to, co on za prawdę uważa.

Pierwszym bodaj filozofem wśród sofistów był Protagoras z Abdery (ok.490-420 p.n.e.). W Atenach związał się z Peryklesem. Według jednej z zachowanych relacji wygnano go z miasta za bezbożność, a on sam utonął podczas podróży morskiej; według innej dożył starości otoczony szacunkiem. Z dzieł Protagorasa przetrwało dwanaście zdań, z których dwa są filozoficznie doniosłe. Oto pierwsze:

Człowiek jest miarą wszystkich rzeczy, istniejących, że istnieją, a nieistniejących, że nie istnieją. [Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów IX,51]

Każdy ma własną prawdę, której nie da się „obiektywnie” uzasadnić. Nie da się nawet zanegować czyichkolwiek poglądów: jeśli dwaj ludzie wydają się przeczyć jeden drugiemu, to faktycznie nie wypowiadają sprzecznych tez, ale mówią o czymś innym. A ponieważ każdy z nas co pewien czas poglądy zmienia, to prawda ma charakter nie tylko indywidualny, ale i chwilowy: to, co było dla mnie prawdą wczoraj, może nie być nią dzisiaj. Inne z zachowanych zdań to zastosowanie cytowanego już twierdzenia do szczególnego przypadku:

O bogach nie mogę wiedzieć ani że istnieją, ani że nie istnieją; wiele jest bowiem przeszkód na drodze do zdobycia takiej wiedzy, że wymienię niemożliwość doświadczenia zmysłowego w tej dziedzinie i krótkość ludzkiego żywota. [IX,51]

Następnym filozofem wśród sofistów był Gorgiasz z Leontinoi (ok.480-ok.380 p.n.e.). Podróżował od miasta do miasta wygłaszając publiczne mowy, wielki sukces przyniosło mu wystąpienie w Atenach w 427 r. p.n.e. Jego dzieło O naturze, czyli o niebycie zaginęło, wiemy jedynie, że bronił on w nim trzech kolejno tez, nie tyle może relatywistycznych, co nihilistycznych:

Niczego nie ma;
gdyby nawet coś było, człowiek nie mógłby tego poznać;
gdyby nawet mógł to poznać, nie mógłby tego wyrazić i przekazać innym.
[Sekstus Empiryk, Przeciw logikom VII,65]

Kritias z Aten, kuzyn matki Platona, przeprowadzał proces demitologizacji religii do końca: bogowie są ludzkimi wymysłami, wprowadzonymi po to, by lękiem przed ich gniewem poskramiać nasze skłonności do czynienia zła:

Był czas, kiedy życie ludzi, nie rządzone prawami, podobne było do życia zwierząt i panowała brutalna przemoc, kiedy dobrzy nie otrzymywali żadnej nagrody, a źli wcale nie byli karani. I wtedy, wydaje mi się, ludzie ustanowili prawa, jako narzędzie kary, aby sprawiedliwość jednakowo panowała nad wszystkimi i poskramiała występek: jeśli ktoś popełnił występek, ponosił karę. Ponieważ jednak prawo powstrzymywało ludzi tylko od jawnego dopuszczania się gwałtu, popełniano występki w skrytości. Wtedy, jak mi się zdaje, chytry i mądry człowiek wymyślił dla śmiertelników strach przed bogami, aby istniało coś, co budzi postrach w ludziach złych nawet wtedy, gdyby w skrytości mieli czynić, mówić lub myśleć coś złego. W tym celu prawodawca wprowadził istotę boską; powiedział, że istnieje bóstwo, które cieszy się wiecznym życiem, duchem widzi i słyszy, umysłem ogarnia wszystko, i naturę ma boską. Jako że wszystko słyszy, co tylko mówią ludzie, może też wszystko widzieć, co oni czynią. Jeśli więc nawet w milczeniu zamyślasz coś złego, nie ukryje się to przed bogami. Mają oni bowiem nadzwyczajną bystrość poznania. Tworząc tę doktrynę, wprowadził najprzebieglejszą ze wszystkich nauk, tając prawdę kłamliwym słowem. Aby jak najbardziej przerazić ludzi, powiedział, że bogowie mieszkają tam, skąd, jak mu było wiadomo, przede wszystkim przychodzi na ludzi strach i udręki dla ich nieszczęsnego życia – tam, w górze, skąd, jak wiedział, rodzi się błyskawica i gdzie, jak słyszał, straszliwy huczy grzmot, tam, gdzie jest usiane gwiazdami sklepienie nieba, to cudowne arcydzieło mądrego stwórcy-Czasu, tam, gdzie rozpalona bryła słońca krąży i skąd spada ożywczy deszcz. Tego rodzaju strachami napełnił on ludzi (...). W taki to sposób, myślę, ktoś na początku skłonił śmiertelnych do wierzenia, że istnieje ród bogów [Sekstus Empiryk, Adversus mathematicos IX,54].

Innym instrumentem poskramiania naszych destruktywnych społecznie skłonności jest prawo. Protagoras był jeszcze zwolennikiem reguł postępowania uświęconych przez tradycję. Jednak jego tezy nieubłaganie prowadziły do moralnego relatywizmu: to, co dobre lub słuszne dla jednego, nie musi być takie dla innych. Nie istnieją „prawa naturalne”, są jedynie „prawa stanowione”, które zmieniane są wraz ze zmianą okoliczności. O ustanowieniu danego zbioru praw decydują nie wola bogów bądź jakieś uniwersalne racje, ale w pewnych warunkach siła perswazji (ten, kto jest bardziej przebiegłym dyskutantem, narzuca innym swoje poglądy), w innych siła fizyczna (ten, kto ma władzę, może zmusić innych do uznania własnych twierdzeń i zasad).

Takie wnioski miał wyciągnąć Kalikles: racja jest po stronie silniejszego, a moc jest jedynym prawem. Jedni ludzie są silni, drudzy słabi. Słabi we własnej obronie starają się narzucić społeczeństwu normy moralne, mające poskromić dążenia silnych. Jest jednak zgodne z naturą, aby silni posiadali więcej, rządzili słabymi.

Tylko to jest piękne i sprawiedliwe z natury, co ja ci teraz otwarcie mówię, że człowiek, który ma żyć jak należy, powinien żądzom swoim puścić wodze, niechaj będą jak największe, i nie powściągać ich. A kiedy będą jak największe, wystarczą wtedy wiosła odwagi i rozsądku, żeby mieć pełno, po brzegi, wszystkiego, ku czemu się żądza kiedykolwiek ruszy. Tylko tego, uważam, nie potrafią ci, których jest wielu. Dlatego ganią tylko takie typy, bo im wstyd; pokrywają nieudolność własną i powiadają, no, naturalnie, że niepowściągliwość to brzydka rzecz; tak, jak przedtem mówiłem; ujarzmiają typy co lepsze z natury i sami niezdolni zaspokoić głodu rozkoszy, chwalą niemęskim głosem rozumne panowanie nad sobą i sprawiedliwość. A tymczasem, jeśli się ktoś szczęśliwym trafem urodził synem królewskim, albo miał zdolności i dorwał się do jakiegoś berła czy tronu tyrana czy autokraty, to cóż by u takiego człowieka mogło być brzydsze i gorsze niż panowanie nad sobą? Toż wolno mu używać dobra wszelakiego, a on by sobie samemu pana miał nakładać w postaci prawa i mniemania, i szemrania tłumu? (...) Nie, Sokratesie; tak jest na prawdę, prawdę, której ty szukasz, jak mówisz. Bujne, szerokie życie, bez hamulca i bez pana nad sobą, to jest dzielność [arete] i szczęście, a ta reszta, to świecidełka, to ludzkie konwenanse przeciwne naturze, o których i mówić nie warto [Platon, Gorgiasz 491E-492C].

Takie słowa padają w trakcie dyskusji z Sokratesem, który przez współczesnych mu Ateńczyków uważany był za jednego z sofistów, a którego Platon przedstawił jako największego z krytyków sofistyki.

2. Sokrates: arete jest wiedzą, a ja wiem, że nic o niej nie wiem

Podobnie jak Budda czy Jezus, Sokrates niczego nie pisał. To, czego nauczał w trakcie niezliczonych rozmów, znamy z relacji spisanych przez innych, w większości po jego śmierci. W przypadku tego rodzaju tekstów nigdy nie wiadomo, na ile autorzy zrozumieli treść nauczania, jak wierne były ich wspomnienia, na ile zakłócały je własne poglądy lub emocje. A emocje Sokrates budził skrajne: jedni kochali go, drudzy nienawidzili. Spisał jego dyskusje kochający go Platon, ale ten był jednym z największych filozofów wszystkich czasów i nie wiadomo, na ile włożył w usta Sokratesa własne poglądy. Spisał te dyskusje Ksenofont, ale ten z kolei myślicielem był miernym i chyba najlepiej swego mistrza nie rozumiał. (Uderzająca różnica między dialogami Platona i Ksenofonta jest taka, że u Platona Sokrates wspólnie z rozmówcami poszukuje prawdy, u Ksenofonta z góry zna odpowiedź na każde pytanie i tylko rozmówców poucza.) Mamy też komedię Arystofanesa, Chmury, ośmieszającą Sokratesa i ostrzegającą Ateńczyków przed jego zgubnym wpływem.

Urodził się w Atenach w 469 r. p.n.e. jako syn kamieniarza i położnej. Niski i brzydki, ożenił się – w późnym wieku i może straciwszy w niejasnych okolicznościach majątek – z Ksantypą. Ta przywoływana bywa jako wzorzec żony-jędzy, dręczącej męża nieustannymi awanturami. Inni jej bronią: mieli trzech synów, tymczasem on o rodzinę nie dbał; zamiast zarabiać na życie spędzał dnie na ulicach tocząc nieustanne debaty. (Poza granice Aten prawie nie wychodził twierdząc, że od gór i drzew niczego się nie uczy, a tylko od ludzi w mieście.) Żył skromnie, przechodząc przez rynek cieszył się, że jest tyle rzeczy, których nie potrzebuje. Twierdził, że słyszy niekiedy głos bóstwa, daimoniona, które, co osobliwe – a co wiązało się bezpośrednio z treścią jego nauczania – zawsze mu tylko coś odradzało, ani razu niczego nie doradziło. Zdarzało mu się uczestniczyć w wyprawach wojennych, podczas których odznaczył się bezprzykładną odwagą. Z podziwem wspominano, jak po całonocnych ucztach, podczas których rozmowy filozoficzne suto zakrapiano winem, wstawał i po kąpieli – gdy kompani leżeli pogrążeni we śnie – ruszał na miasto prowadzić swe dyskusje. O czym rozmawiał?

Arystofanes, który napisał Chmury, gdy ich bohater miał czterdzieści parę lat, przedstawił Sokratesa jako materialistycznego filozofa przyrody (że faktycznie nim wówczas był, potwierdza Platon w Fedonie). Bohater Chmur w swojej „dumalni” przebywa w zawieszonym pod sufitem koszu, aby dogodniej rozpatrywać „sprawy nadziemne”. Z wysokości wyjaśnia zgromadzonym, iż nieprawdą jest, że bogowie deszczem kropią – bo deszcz spada z napełnionych wodą chmur. Piorunem nie ciska Zeus – lecz grzmoty są rezultatem zderzeń obłoków, a gdy w chmury dostanie się wicher, nieci w nich ogień, widoczny jako błyskawica. Uderzenie pioruna nie jest karą wymierzaną przez boga świętokradcom – bo przecież pioruny trafiają m.in. w świątynie i wysokie drzewa. Sokrates wreszcie stwierdza, że na chmurach – chodzi faktycznie o ogół zjawisk przyrodniczych – zamyka się lista bogów. Nie ma więc, jak pisze Arystofanes, bogów „oprócz Chaosu, Chmur i Języka Obrotnego”. Po wysłuchaniu nauk Sokratesa pewien młodzieniec wraca do domu i bije, z powodu zadawnionych pretensji, własnego ojca – bo przecież Zeus, „który praw chroni ojcowskiego stanu (...) już nie rządzi”. Podważając wiarę w bogów, ostrzegał wielki komediopisarz, Sokrates psuje ateńską młodzież. Do tych oskarżeń miano powrócić po ćwierć wieku.

W późniejszym okresie zainteresowania Sokratesa uległy radykalnej zmianie. Odtąd prowadził swe rozmowy wyłącznie na tematy etyczne. Czynił to, jeśli wierzyć relacjom Platona, przede wszystkim w opozycji do etycznego relatywizmu sofistów. Nie wiemy, jak powiedziano, na ile Platon zmyślił obraz Sokratesa jako zarówno najmądrzejszego, jak i najlepszego z ludzi. Tak czy inaczej Platoński obraz odegrał w dziejach kultury europejskiej olbrzymią rolę i on zostanie przedstawiony poniżej. (Relację Ksenofonta pominę).

Jeśli Sokrates naprawdę próbował odeprzeć argumenty sofistów, to nie była to, nawet w wersji Platona, polemika bezpośrednia. Między podejściami sofistów z jednej, a Sokratesa z drugiej strony, zachodziła głęboka różnica, przywołująca na myśl wspomniane uwagi Protagorasa, iż ludzie faktycznie nie mogą różnić się poglądami. Sofiści próbowali mianowicie odpowiedzieć na inne pytania niż on. Chcieli poznać naturę ludzką, najczęściej po to, by wykorzystać tę wiedzę w życiu. Poznaj amego siebie to było również hasło przyświecające Sokratesowi, jemu jednak chodziło nie o to, jacy jesteśmy, ale jacy powinniśmy być. Im chodziło o fakty, jemu o wartości.

W ówczesnej grece funkcjonowało słowo arete, które jeśli da się przełożyć na współczesną polszczyznę, to jako „bycie dobrym w czymś”, „należyte wykonywanie swych zadań”. Do pewnego stopnia sens ten oddaje słowo „cnota” takie, jakiego używano niegdyś mówiąc o cnotach żołnierskich czy matczynych. W zgodzie z przyjętym znaczeniem terminu, cnoty były różne dla starych i młodych, kobiet i mężczyzn, rolników, rzemieślników czy polityków. Dziejowa rola Sokratesa polegała na pogwałceniu panujących zwyczajów językowych i zapytaniu o arete człowieka jako człowieka. Był bowiem przekonany, że istnieje dobro najwyższe, wspólne dla wszystkich ludzi.

Zaproponowana przez Sokratesa reforma języka miała niesłychane znaczenie. Na pytanie o arete żołnierza odpowiedź była jasna: dobry żołnierz to ten, który karnie i mężnie walczy. Dalsze problemy się nie pojawiały. Sokratejskie pojęcie arete człowieka jako człowieka prowadziło natomiast do następnego, decydującego pytania: czy ów karny i mężny żołnierz walczy w słusznej sprawie, czy jest bojownikiem o dobro jako takie? Postrzegani z tej perspektywy sofiści uczyli jedynie, jak być sprawnym w osiąganiu arbitralnie – a w praktyce egoistycznie – wybranych celów, jeśli zaś ktoś był sprawny, to z definicji był dobry. Sokrates mógł natomiast powiedzieć, iż choć ktoś jest nieefektywny i przegrywa w starciu z innymi, to jest dobrym człowiekiem, a ktoś inny, choćby cały świat zwyciężył, jest łajdakiem. Powstawały w tym miejscu pytania, (1) co jest najwyższym dobrem i (2) w jaki sposób stać się dobrym człowiekiem (a nie jedynie dobrą matką czy dobrym matematykiem).

Odpowiadając na drugie z nich, Sokrates sformułował pogląd, określony później mianem intelektualizmu etycznego, a który streszcza się w powiedzeniu: cnota jest wiedzą. Zgodnie z tym poglądem, warunkiem koniecznym i wystarczającym, by żyć dobrze, jest posiadanie wiedzy o tym, czym jest dobro. Jest to pogląd niezgodny np. z nauczaniem Pawła z Tarsu: „Choćbym (...) posiadł całą wiedzę (...) a miłości bym nie miał, byłbym niczym” (I List do Koryntian 13,1-2). Zdaniem św. Pawła o dobrym lub złym życiu decydują uczucia: jeśli źle czynię, to znaczy, że brak mi miłości. Zdaniem Sokratesa, jeśli źle czynię, to znaczy, że brak mi wiedzy o dobru i złu, a raczej, iż moje przekonania o tym, co dobre, są fałszywe.

Łatwo taki pogląd skrytykować na podstawie codziennego doświadczenia. Choć wiemy, iż robienie pewnych rzeczy jest szkodliwe albo przeszkadza w osiągnięciu czegoś, na czym nam zależy, czynimy to nie mogąc się oprzeć sile nałogu bądź pożądania. Gdy w grę wchodzą mocne pragnienia, wiedza nie wystarcza. Na taki zarzut Sokrates odpowiada na kartach Platońskiego dialogu, kierując swą odpowiedź do ludzi, którzy – jak to większość czyniła wtedy i czyni dziś – „dobrem” nazywają przyjemność, a „złem” ból:

A szerokie koła mają taki mniej więcej pogląd na wiedzę, że to nie jest w nas pierwiastek siły, że to nie jest to, co nas prowadzi i co panuje, i rządzi. (…) uważają wiedzę za rodzaj niewolnika, (…) powiadają, że wielu wie, co jest najlepsze w danym wypadku, ale nie chcą tego robić, choćby mogli, tylko robią coś całkiem innego. A kogom się tylko pytał, jaka by też była tego przyczyna, każdy mówi, że to pokusom rozkoszy człowiek ulega albo bólowi, albo innemu któremuś z tych czynników (…). Więc znowu – powiadam – gdyby nas zapytali: Więc cóż wy mówicie o tym, co myśmy nazwali uleganiem pokusom rozkoszy, powiedziałbym im, ja przynajmniej, tak: (…) Przyznajecie, że (…) to rzeczy złe? Czy dlatego, że każda z nich daje rozkosz: taką doraźną, w danej chwili, i każda jest przyjemna, czy też dlatego, że w przyszłości powoduje choroby i niedostatki, i inne tym podobne skutki za sobą pociąga? (…) potem znowu byśmy ich na odwrót zapytali: słuchajcie ludzie; wy, którzy mówicie, że rzeczy dobre bywają nieznośne. Czy wy znowu nie macie na myśli rzeczy tego rodzaju, jak szkoły gimnastyczne i wyprawy wojenne, i zabiegi lekarskie, jak wypalanie i wycinanie, i lekarstwa, i głodowe diety. (…) A czy wy to dlatego nazywacie dobrem, że na razie rzeczy te dają męki najokropniejsze i boleści, czy też dlatego, że w przyszłości zdrowie za nimi przychodzi i dobry stan fizyczny, i ocalenie państwa, i panowanie nad innymi, i bogactwo? (…) Bo jeżeli tak się rzeczy mają, to ja twierdzę, że wasze zdanie staje się śmieszne, ilekroć mówicie, że człowiek nieraz zna zło, wie, że coś jest złe, a jednak to złe robi, choćby go mógł nie robić; bo ulega ponętom rozkoszy i daje się zbić z tropu. I znowu mówicie, że z drugiej strony nieraz człowiek wie, co dobre, a robić go nie chce pod urokiem doraźnych rozkoszy, które go z tropu zbijają. (…) A skorośmy zbawienie życia zobaczyli w trafnym wyborze między rozkoszą i bólem, (…) to czyż przede wszystkim to rozpatrywanie i ocena nadmiaru i niedomiaru, i równości wzajemnej nie wygląda na pewnego rodzaju miernictwo? Koniecznie przecież. A jeśli miernictwo, to przecież to, oczywiście, umiejętność i wiedza. (…) przez brak wiedzy błądzą w wyborze rozkoszy i bólów ci, którzy błądzą. (…) Ulegać pokusom i nie móc opanować siebie, to przecież nic innego jak głupota, a panować nad sobą, to nic innego, tylko mądrość. [Platon, Protagoras 352B-358C]

„Cnota jest wiedzą” [Platon, Menon 87C]: ten żyje dobrze, kto wie, czym jest dobro, a czym zło. Sokrates przez całe życie nauczał więc na ulicach Aten nie tyle po to, by uczynić współobywateli mądrzejszymi, co aby – uczyniwszy ich mądrzejszymi – sprawić, by stali się lepsi.

Czuł się szczególnie upoważniony do prowadzenia takiej działalności, sądził bowiem, że jest najmądrzejszym z ludzi. Podobno nie sam to odkrył, ale oznajmił to jego przyjacielowi Bóg, przez usta Pytii ze świątyni w Delfach. Gdy doniesiono o tym Sokratesowi, ten zdziwił się ogromnie. Ale ponieważ był filozofem, to zamiast bałwochwalczo przyjąć lub lekkomyślnie odrzucić orzeczenie wyroczni, zaczął je sprawdzać.

(…) kiedym to usłyszał, zacząłem sobie w duchu myśleć tak: Co też to bóg mówi? Cóż ma znaczyć ta zagadka? Bo ja, doprawdy, ani się do wielkiej, ani do małej mądrości nie poczuwam. (…) I długi czas nie wiedziałem, co to miało znaczyć, a potem powoli, powoli zacząłem tego dochodzić tak mniej więcej:
Poszedłem do kogoś z tych, którzy uchodzą za mądrych, aby jeśli gdzie, to tam przekonać wyrocznię, że się myli, i wykazać jej, że ten oto tu jest mądrzejszy ode mnie, a tyś powiedziała, że ja.
Więc, kiedy się tak w nim rozglądam – nazwiska wymieniać nie mam potrzeby: to był ktoś spośród polityków, który na mnie takie jakieś z bliska zrobił wrażenie, obywatele – otóż, kiedym tak z nim rozmawiał, zaczęło mi się zdawać, że ten obywatel wydaje się mądrym wielu innym ludziom, a najwięcej sobie samemu, a jest? Nie! A potem próbowałem mu wykazać, że się tylko uważa za mądrego, a nie jest nim naprawdę. No i stąd mnie nienawidził i on, i wielu z tych, co przy tym byli.
Wróciwszy do domu zacząłem miarkować, że od tego człowieka jednak jestem mądrzejszy. Bo z nas dwóch żaden, zdaje się, nie wie o tym, co piękne i dobre; ale jemu się zdaje, że coś wie, choć nic nie wie, a ja, jak nic nie wiem, tak mi się nawet i nie zdaje. Więc może o tę właśnie odrobinę jestem od niego mądrzejszy, że jak czego nie wiem, to i nie myślę, że wiem.
(…) po rozmowach z politykami poszedłem do poetów, (…) żeby się tam na miejscu niezbicie przekonać, żem głupszy od nich.
Brałem tedy do ręki ich poematy, zdawało się najbardziej opracowane i bywało, rozpytywałem ich o to, co chcą właściwie powiedzieć, aby się przy tej sposobności też i czegoś od nich nauczyć. Wstydzę się wam prawdę powiedzieć, obywatele, a jednak powiedzieć potrzeba. Więc krótko mówiąc: nieledwie wszyscy inni, z boku stojący, umieli lepiej niż sami poeci mówić o ich własnej robocie.
Więc i o poetach się przekonałem niedługo, że to, co oni robią, to nie z mądrości płynie, tylko z jakiejś przyrodzonej zdolności, z tego, że w nich bóg wstępuje, jak w wieszczków i wróżbitów; ci także mówią wiele pięknych rzeczy, tylko nic z tego nie wiedzą, co mówią. Zdaje mi się, że coś takiego dzieje się i z poetami. A równocześnie zauważyłem, że oni przez tę poezję uważają się za najmądrzejszych ludzi i pod innymi względami, a wcale takimi nie są. Więc i od nich odszedłem, uważając, że tym samym ich przewyższam, czym i polityków.
W końcu zwróciłem się do rzemieślników. Bo sam zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że nic nie wiem, a u tych wiedziałem, że znajdę wiedzę o różnych pięknych rzeczach. I nie pomyliłem się. Ci wiedzieli rzeczy, których ja nie wiedziałem, i tym byli mądrzejsi ode mnie. Ale znowu, obywatele, wydało mi się, że dobrzy rzemieślnicy popełniają ten sam grzech, co i poeci. Dlatego że swoją sztukę dobrze wykonywał, myślał każdy, że jest bardzo mądry we wszystkim innym, nawet w największych rzeczach, i ta ich wada rzucała cień na ich mądrość.
Takżem się zaczął sam siebie pytać zamiast wyroczni, co bym wolał: czy zostać tak jak jestem i obejść się bez ich mądrości, ale i bez tej ich głupoty, czy mieć jedno i drugie, jak oni. Odpowiedziałem i sobie, i wyroczni, że mi się lepiej opłaci zostać tak, jak jestem. [Platon, Obrona Sokratesa 21B-22E]

Mądrość Sokratesa polegała zatem na tym, że – w odróżnieniu od innych ludzi – wiedział, że nic nie wie o tym, co dobre i piękne.

Tej mądrości, polegającej na świadomości własnej niewiedzy, mógł nauczać. Czynił to stosując w trakcie dyskusji metodę zbijania. Pytał ludzi, czy wiedzą, czym jest sprawiedliwość, odwaga, pobożność itd. Gdy odpowiadali podając przykłady czynów sprawiedliwych, podkreślał, że chodziło mu nie o to, co jest sprawiedliwe, ale czym jest sprawiedliwość. (Arystoteles interpretował to później jako poszukiwanie definicji pojęć etycznych.) Gdy uzyskiwał odpowiedź, zadawał kolejne pytania, aż w końcu doprowadzał rozmówcę do tego, że ten zaprzeczał definicji podanej poprzednio. W jaki sposób to osiągał, nie jest do końca jasne. Platon stwierdził raz, iż Sokrates po mistrzowsku wykorzystywał rozdwojenie, które występuje w każdym człowieku, między wartościami faktycznie (a nie zawsze świadomie) wyznawanymi a deklarowanymi.

Ty bowiem, Sokratesie, udając, że poszukujesz prawdy, dążysz do nudnych i zyskujących poklask tłumów rozważań, co jest szpetne z natury a piękne zgodnie z prawem. Najczęściej natura i prawo są wzajemnie sprzeczne; zatem jeśli ktoś wstydzi się i nie ma odwagi powiedzieć, co myśli, musi mówić rzeczy sprzeczne ze sobą. Tyś wykrył ten podstęp i teraz używasz go ze złą wolą; jeśli bowiem ktoś mówi zgodnie z prawem, pytasz o to, co jest zgodne z naturą, jeśli o naturze, ty o prawie. [Platon, Gorgiasz 482E-483A]

Zapytywani publicznie staramy się udzielić takiej odpowiedzi, jakiej, jak sądzimy, oczekują słuchacze, chcemy bowiem zyskać ich pozytywną ocenę. Otrzymawszy odpowiedź „politycznie poprawną”, Sokrates dalszymi pytaniami zdzierał z ludzi maskę, sprawiał, że przyznawali się (również sami przed sobą), do czego naprawdę dążą. Wykorzystywał też chyba fakt, iż poglądy większości ludzi są chaotyczne, bezrefleksyjnie przejęte z wielu źródeł: czego innego uczymy się w domu, czego innego w świątyni, jeszcze czego innego w szkole bądź w grupie koleżeńskiej. Jeśli nie podejmiemy systematycznych starań o wypracowanie własnego światopoglądu – a prawie nikt tego nie czyni – to łatwo będzie nam wykazać, że skłonni jesteśmy w różnych sytuacjach wypowiadać opinii ze sobą niezgodne. Tak czy inaczej wypytywani przez Sokratesa rozmówcy sami sobie przeczyli – co dowodziło, iż nie wiedzą tego, co, jak wcześniej sądzili, wiedzą.

Dialogi, w których Platon przedstawia nauczycielską działalność Sokratesa, kończą się zawsze wynikiem negatywnym. Na przykład, daremne poszukiwanie definicji przyjaźni kończy Sokrates słowami:

Lizusie i Meneksosie, zabawne się z nas zrobiło towarzystwo: ja stary i was dwóch. Będą mówili ci, co odchodzą, że uważamy się wszyscy za przyjaciół – siebie też razem z wami liczę – a jednak jeszcze nie udało się nam dojść, co to właściwie jest przyjaciel. [Platon, Lizys 223B]

Rozmówcy Sokratesa popadali w osobliwy stan:

Sokratesie, słyszałem ci ja jeszcze, zanimem cię spotkał, że ty nic, tylko sam wciąż nic nie wiesz i nic nie masz, i drugich też w kłopot i w biedę wprowadzasz. I teraz też, mam wrażenie, czary na mnie rzucasz i duru jakiegoś mi zadajesz, i po prostu czarodziejskie nade mną odprawiasz praktyki, takżem się cały kłopotem i niewiedzą napełnił. (…) Doprawdy, mnie przynajmniej i dusza, i usta całkiem zdrętwiały; nie mam nic, co bym ci dał w odpowiedzi. A przecież ja tysiąc razy tyle myśli wypowiadałem o cnocie, i to przed wieloma ludźmi, i to bardzo dobrze – tak mi się przynajmniej samemu wydawało. A w tej chwili w ogóle nie potrafię powiedzieć, czym ona jest. [Platon, Menon 80A-B]

Metoda zbijania przeznaczona była dla wszystkich. W odniesieniu do wybranych Sokrates miał też stosować metodę położniczą. Wiążą się z tym jednak poważne niejasności, jako że Platon pisał na ten temat nie we wczesnych, „sokratejskich” dialogach, ale w tekstach z ostatniego okresu swego życia. Jeśli faktycznie dopiero wtedy ujawnił coś, co z jakichś powodów wcześniej skrywał, to wyłania się z tego obraz następujący.

Sokrates był przekonany, iż niektórzy wiedzą, czym jest arete człowieka jako człowieka – jednak nie wiedzą o tym, że wiedzą. Sam nie rodząc, pomagał im tę wiedzę urodzić, w sensie: uświadomić ją sobie. Mój daimonion, podkreślał, tylko mi odradza, nie doradza nigdy. Mój umysł – co wiem – wiedzy o dobru i złu nie zawiera. Umiem natomiast wytropić fałsz. Oczyściwszy umysł ucznia ze złudzeń, Sokrates pytał dalej w nadziei, że w końcu sprowokuje go do podania definicji terminów etycznych, która ich wspólnie zadowoli – być może dlatego, że mimo dalszych podchwytliwych pytań, polegających m.in. na rozpatrywaniu licznych szczególnych przypadków ogólnej definicji, nie pojawią się żadne sprzeczności.

Więc moja sztuka położnicza zresztą tym samym się odznacza, co i sztuka tamtych kobiet, a różni się tym, że mężczyznom, a nie kobietom rodzić pomaga, i tym, że ich dusz rodzących dogląda, a nie ich ciał. A największa wartość w naszej sztuce tkwi ta, że ona na wszelki sposób wybadać potrafi, czy umysł młodzieńca widziadło tylko i fałsz na świat wydaje, czy też myśl zdrową i prawdziwą. Bo ja całkiem jestem jak te akuszerki: rodzić nie umiem mądrości i o co już niejeden mnie beształ, że innych pytam, a sam nic nie odpowiadam w żadnej sprawie, bo nic nie mam mądrego do powiedzenia, to słusznie mnie besztają. A przyczyna tego taka: odbierać płody bóg mi każe, a rodzić nie pozwolił. Jestem ci ja sam nie bardzo mądry, nigdym nic takiego nie znalazł, co by moja dusza urodziła. Ale z tych, co ze mną obcują, jeden zrazu wygląda nawet bardzo niemądrze, ale wszyscy w miarę jak dłużej z sobą jesteśmy, jeżeli tylko bóg pozwala, dziwna rzecz, ile zyskują we własnej i w cudzej opinii. I to jasna jest rzecz, że ode mnie nikt z nich niczego się nigdy nie nauczył, tylko w sobie sam każdy nosi swój skarb i tam źródło znajdował natchnienia. [Platon, Teajtet 150B-D]

Zadowalających definicji Sokrates się nie doczekał. Nie osiągnął tego, co wydawało się stanowić najwyższy cel jego nauczycielskiej działalności. Stosując metodę położniczą poniósłby więc filozoficzną klęskę.

W oczach tłumu poniósł w każdym razie klęskę w zwykłym, światowym sensie. Udanie posługując się metodą zbijania miał ze swych rozmówców czynić lepszych ludzi. Tymczasem oni najczęściej czuli się po prostu ośmieszeni. W rezultacie liczba wrogów filozofa z roku na rok rosła.

A czasy były niespokojne. Po przegranej wojnie ze Spartą, Ateny pogrążyły się w chaosie. Na jakiś czas władzę przejęła grupa trzydziestu tyranów, zaś niektórych z nich widywano wcześniej w otoczeniu Sokratesa. Choć tyranii nie poparł, to mieszkał w Atenach w czasie, gdy zwolennicy demokracji musieli opuścić miasto. Kiedy rządy tyranów obalono i przywrócono władzę ludu, krytykował demokrację za to, że rządy w państwie oddaje w ręce tych, co się na rządzeniu nie znają. Ogłoszona amnestia zabraniała wnoszenia oskarżeń za poglądy polityczne, dlatego wykorzystano stare zarzuty Arystofanesa i wytoczono mu proces: „Sokrates jest winien nieuznawania bogów, których uznaje państwo i wprowadzania kultu jakichś nowych bóstw. Jest też winien psucia młodzieży. Za co powinien ponieść karę śmierci”. Był rok 399 p.n.e.

Sędziowało 501 obywateli wyłonionych drogą losowania. Po wysłuchaniu oskarżycieli oddano głos Sokratesowi. Ten zamiast bronić się wygłosił wykład, w którym przedstawił motywy i cele swej działalności. Sędziowie, ludzie w większości niewykształceni, niewielką większością głosów uznali go za winnego. Filozof, który miał teraz prawo zaproponować karę, stwierdził, iż za to, czego dokonał, należałoby mu się dożywotnie utrzymanie na koszt państwa; a tylko dlatego, że zwyczaj tak każe, proponuje grzywnę – i tu wymienił śmiesznie niską sumę. Poirytowani sędziowie już wyraźniejszym stosunkiem głosów skazali go na śmierć.

Chyba żałowano wydania na starca takiego wyroku. Liczono po cichu na to, iż bogaci przyjaciele wydostaną go za łapówkę z więzienia i wywiozą z miasta. Cel byłby osiągnięty: okryty niesławą Sokrates znikłby z ulic Aten. On wiedział, o co im chodzi i w więzieniu pozostał. (Ponoć gdy Ksantypa rozpaczała, że skazano go niesprawiedliwie, zapytał, czy wolałaby, aby wyrok był sprawiedliwy.) Po wypiciu trucizny zmarł, do ostatniej chwili prowadząc z uczniami rozmowę filozoficzną. Mówił, iż nie wie, czy po śmierci pogrąży się w niebycie, czy będzie jakoś istniał nadal.

Po latach porażki Sokratesa zamieniły się w zwycięstwo. Następne pokolenia miłośników mądrości niemal jednomyślnie uznały go za „świętego” filozofii: człowieka, który nie tylko prowadził rozmyślania z bezwzględną szczerością i konsekwencją, ale też nie zawahał się przed poświęceniem życia w imię głoszonych ideałów. Prawie wszystkie szkoły filozoficzne, jakie powstały w Atenach w ciągu następnych stu kilkudziesięciu lat, chciały go mieć za poprzednika – i twierdziły, że znalazły odpowiedź na postawione przez niego pytania.

3. Arystyp i cyrenaicy: jedynym dobrem jest przyjemność

Arystyp (ok. 435 p.n.e. – ok. 355 p.n.e.), pochodzący z bogatej rodziny z afrykańskiej Cyreny, po przybyciu do Aten obracał się w kręgach sofistów, towarzyszył też Sokratesowi. Założył szkołę cyrenaików. Pisma Arystypa i jego uczniów zaginęły; relacje o ich żywotach i poglądach są pełne sprzeczności.

Na Sokratejskie pytanie o dobro Arystyp odpowiadał: jedynym dobrem jest przyjemność, a jedynym złem przykrość.

Przyjemność jest zawsze cielesna (tak zwana przyjemność duchowa też sprowadza się do stanu naszego ciała). Jest stanem chwilowym (obecnie nie doznaję przecież przyjemności wczorajszych). Szczęście jest sumą pojedynczych przyjemności – i tylko pojedynczych przyjemności pragnie się dla nich samych. Znamy jedynie własne przyjemności i przykrości, nie wiemy, co i jak przeżywają inni; a zatem tylko własne przyjemności i przykrości się liczą.

Nie ma przyjemności lepszych bądź gorszych: przyjemność każdego rodzaju – płynąca ze smacznego jedzenia, picia wina, seksu, tańca, podróżowania itd. – jest w równym stopniu warta przeżycia dla niej samej. Niektórzy cyrenaicy twierdzili, że przyjemność jest dobrem również wtedy, gdy osiągamy ją dzięki czynom uchodzącym za haniebne. Opowiadano, że gdy król, u którego w gościnie Arystyp przebywał, pluł mu w twarz, ten nie protestował, aby nie stracić pieniędzy, które miał nadzieję otrzymać od władcy.

Pogląd, że własna, egoistycznie pojęta przyjemność, połączona z brakiem przykrości, jest jedynym dobrem i celem życia, określany jest mianem hedonizmu (hedone = rozkosz). Arystyp uważany jest za inicjatora tego kierunku w etyce, a jednak nie jest pewne, czy faktycznie taką doktrynę głosił. Według niektórych przekazów wzbraniał się przed formułowaniem jakiejkolwiek określonej doktryny, a tylko uchodził za hedonistę, prowadził bowiem życie zbytkowne i rozpustne; często też wygłaszał mowy poświęcone przyjemnościom. Ksenofont, który znał go osobiście, wkładał w jego usta słowa:

Siebie zaliczam jednak do rzędu ludzi, którzy pragną żyć najłatwiej i najprzyjemniej. [Wspomnienia o Sokratesie II,1,9]

Niezależnie od tego, czy w przypadku Arystypa była to teoria, czy jedynie sposób życia, cyrenaicy tezę, że jedynym dobrem jest przyjemność, prezentowali jako pogląd naturalny, odpowiadający przyrodzonym ludzkim skłonnościom. Do przyjemności dążymy odruchowo i odruchowo staramy się uniknąć bólu. Można by z tym polemizować powołując się na przykłady ludzi, którzy wyrzekają się – cielesnych i chwilowych – przyjemności w imię wartości „wyższych”. Na to cyrenaicy odpowiadali, że owi „męczennicy” czy „herosi” cierpią na jakieś zaburzenia psychiczne. Ta odpowiedź napotkała kolejną ripostę.

4. Antystenes i cynicy: lepiej zwariować niż doznawać przyjemności

Antystenes (ok.445-ok.365 p.n.e.) został przez Ksenofonta przedstawiony jako najbliższy Sokratesowi i najbardziej oddany mu uczeń. Ponoć kiedy Arystyp powtarzał, że przyjemność jest jedynym dobrem, Antystenes z uporem odpowiadał: „Niechbym raczej zmysły postradał, niż miał odczuwać przyjemność” [Diogenes Laertios VI,3].

Nie jest jasne, czy faktycznie Antystenes radził przyjemności i przykrości, jakie los przynosi, przyjmować z niewzruszoną obojętnością (apateia). Pewne wypowiedzi, jakie w jego usta wkłada Ksenofont, przypominają raczej rady Epikura (zob. poniżej):

(...) zarówno bogactwo, jak i ubóstwo, mają ludzie nie w swych domach, lecz w duszach. (...) choćby nawet ktoś mi zabrał wszystko, co teraz posiadam, nie widzę żadnego poniżającego zajęcia na świecie, które by mi nie zapewniło w dostatecznej ilości środków do życia. Kiedy bowiem chcę smacznie się najeść, nie kupuję na rynku drogich przysmaków, ponieważ byłoby to zbyt kosztowne, ale górną granicę wydatków określa u mnie głód i pragnienie. Przyjemność zmysłowa zaś znacznie bardziej się wzmaga, gdy cierpliwie czekam na jej potrzebę i dopiero wtedy używam, niż gdybym zdobywał ją za wielkie pieniądze. [Ksenofont, Uczta IV,34-41]

Według Diogenesa Laertiosa miał doradzać, by żyć z kobietami, „które będą umiały okazać wdzięczność”. Mowa spisana przez Ksenofonta to potwierdza:

Jeśli zaś ciało potrzebuje czasem rozkoszy, dla zaspokojenia żądzy wystarczy mi pierwsza lepsza niewiasta, tak dalece, że każda, do której się zbliżam, darzy mnie szczodrze, tym szczodrzej, jeżeli nikt już nie ma na nią ochoty. [IV,38]

Diogenes Laertios streszcza poglądy Antystenesa jak następuje:

Twierdził, że cnoty można się nauczyć. (...) Cnota wystarcza do szczęścia i nie potrzebuje niczego oprócz Sokratesowej siły woli. Cnota przejawia się w czynach, nie potrzeba jej ani wielu słów, ani nauki. (...) Mędrzec postępuje nie wedle praw stanowionych, lecz wedle prawa cnoty. Żeni się jedynie po to, by mieć dzieci (...) i nie gardzi miłością, bo tylko mędrzec wie, kogo należy kochać. [VI,11]

Ponoć na pytanie, jak stać się moralnie doskonałym, Antystenes odpowiadał: „Wyzbyć się swych wad, a jakie one są, dowiesz się od ludzi, którzy cię znają” [VI,8] i dodawał: „Należy liczyć się z opinią nieprzyjaciół, bo oni pierwsi dostrzegą nasze błędy” [VI,12]. Cnoty uczymy się nie przez filozofowanie, ale w działaniu. Liczą się czyny, nie słowa. Drogą do osiągnięcia cnoty są ćwiczenia w pokonywaniu przeciwieństw losu, sprowadzające się do naśladowania wzorców moralnego postępowania: Herkulesa, Cyrusa Wielkiego, a przede wszystkim Sokratesa.

Tradycja z okresu Cesarstwa czyniła Antystenesa założycielem szkoły cyników, czyli „psich uczniów”. Najsłynniejszym z nich był Diogenes z Synopy (ok.405-ok.323 p.n.e.). Wiadomości o nim czerpiemy głównie z dzieła Diogenesa Laertiosa [Żywoty i poglądy słynnych filozofów VI,20-81], w którym fakty mieszają się z legendami.

Miano go wygnać z rodzinnej Synopy za fałszowanie pieniędzy. W Atenach słuchał Antystenesa, by w końcu zarzucić mu, że nie żyje zgodnie z własnymi naukami. Zamieszkał w starej beczce, używając tego samego płaszcza jako ubrania w dzień, a posłania w nocy. Byle gdzie jadł, spał, dyskutował, a także załatwiał potrzeby fizjologiczne. Ponoć kiedyś onanizował się publicznie, oznajmiając „Gdybyż i głód można było zaspokoić przez pocieranie pustego żołądka”. Gdy ktoś wypomniał mu niegdysiejsze fałszerstwa, odparł: „Był czas, kiedy ja byłem taki, jaki ty jesteś teraz, ale jaki ja jestem teraz, ty nigdy nie będziesz”. [VI,56]. Jaki był? Mówił o sobie, że jest „Sokratesem szalonym”.

Chwalił tych, którzy zamierzają się żenić, ale się nie żenią, i tych, którzy zamierzają wyruszyć za morze, ale nie wyruszają, i tych, którzy zamierzają zająć się polityką, ale się nią nie zajmują. [VI,29]

Gardził filozofią jako marnowaniem czasu. Gdy ktoś w jego obecności wygłosił eleacką tezę o nieistnieniu ruchu, wstał i zaczął się przechadzać.

Obrzędy religijne uważał za widowiska dla głupców. Większością ludzi pogardzał. Chodził za dnia po mieście z zapaloną świecą, mówiąc „szukam człowieka” – we własnym mniemaniu nikogo godnego tego miana nie spotykał. „Gdy wychodził z łaźni i ktoś go zapytał, czy wielu jest ludzi w kąpieli, odpowiedział, że nie; a komuś, kto zapytał, czy wielki tłum jest w kąpieli, odpowiedział, że tak” [VI,40].

Ponoć podczas podróży schwytali go piraci i sprzedali jako niewolnika bogaczowi z Koryntu. Tam wychowywał synów swego pana, nie pozwalając przyjaciołom wykupić się z niewoli. Jedne źródła podają, że ci synowie go pochowali; inne, że przed śmiercią polecił, aby pozostawiono jego ciało bez pogrzebu – aby miały z niego pożytek dzikie zwierzęta.

Do znanych cyników należał Krates z Teb (ok. 370 – ok. 280 p.n.e.), bogaty właściciel ziemski, który sprzedał swoje włości.

Krates złożył swoje pieniądze u pewnego bankiera i polecił, aby wydał je jego dzieciom, jeśli będą ludźmi niewykształconymi, jeśli zaś poświęcą się studiom filozofii, aby rozdzielił je między pospólstwo, bo ci, co filozofują, nie potrzebują pieniędzy. [VI,88]

O sobie powiadał, że filozofia nauczyła go „zadowalać się miską bobu i o nic więcej nie troszczyć”. Nieproszony wchodził do domów i beształ mieszkańców za zaniedbywanie cnoty. Gdy krewni próbowali go odwieść od takiego sposobu życia, odganiał ich kijem. Zakochała się w nim Hipparchia. Pobrali się wbrew woli jej rodziny i panującym obyczajom. Wędrowali po świecie ubrani, zgodnie ze zwyczajem cyników, w proste płaszcze, z kijami w rękach, cały dobytek nosząc w plecakach. Kochali się w miejscach publicznych, wyzbyci wstydu i obojętni na opinię otoczenia. Jedną z Kratesowych tragedii otwierała deklaracja:

Nie mam własnego pałacu ani nawet skromnej chaty.
Cała ziemia jest dla nas miastem i domem,
w którym zawsze znajdujemy schronienie. [VI,98]

Cynicy nie uznawali praw państwowych, siebie uważając za obywateli świata. Nie wyznawali żadnej religii. Nie przestrzegali panujących obyczajów. Jednocześnie byli ludźmi dobrotliwymi, a o ich niekonwencjonalnych zachowaniach krążyły niezliczone anegdoty.

Cynizm był sposobem życia, a nie filozofią: być cynikiem znaczyło ćwiczyć się w cnocie w praktyce, nie w teorii, być cnotliwym w czynach, nie w słowach. W III w. p.n.e. paru cyników wniosło wkład w rozwój literatury, w I w. n.e. przedstawicieli szkoły spotykamy we wschodnich prowincjach Imperium Rzymskiego. Później cynizm utracił znaczenie na rzecz wyrosłego na jego gruncie stoicyzmu, który był zarówno sposobem życia, jak i filozofią.

strona główna