DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI
indeks | antologia religijna | antologia filozoficzna | filozofia nauki
Wojciech Sady: wykłady | Jiddu Krishnamurti: życie i nauczanie (sites.google)
Jiddu KRISHNAMURTI
Uwagi o życiu
Commentaries on Living, vol. I. Ed. by D. Rajagopal. London: Victor
Gollancz 1956.
tłum. Wojciech Sady
I.01 Trzech świątobliwych egoistów
I.02 Utożsamianie się
I.03 Plotki i zmartwienia
I.04 Myśl a miłość
I.05 Osamotnienie a izolacja
I.06 Uczeń i Mistrz
I.07 Bogacz i biedak
I.08 Ceremonie i nawrócenie
I.09 Wiedza
I.10 Szacowność
I.11 Polityka
I.12 Doświadczenie
I.13 Cnota
I.14 Prostota serca
I.15 Aspekty jednostki
I.16 Sen
I.17 Miłość w związku
I.18 Znane i nieznane
I.19 Poszukiwanie prawdy
I.20 Wrażliwość
I.21 Jednostka i społeczeństwo
I.22 Jaźń
I.23 Wiara
I.24 Cisza
I.25 Wyrzeczenie się bogactw
I.26 Powtarzanie i wrażenie
I.27 Radio i muzyka
I.28 Autorytet
I.29 Medytacja
I.30 Gniew
I.31 Bezpieczeństwo psychologiczne
I.32 Odrębność
I.33 Władza
I.34 Wierność
I.35 Spełnienie
I.36 Słowa
I.37 Idea a fakt
I.38 Ciągłość
I.39 Samoobrona
I.40 „Moja droga i twoja droga”
I.41 Uświadomienie
I.42 Samotność
I.43 Konsekwencja
I.44 Działanie i idea
I.45 Życie w mieście
I.46 Obsesje
I.47 Duchowy przywódca
I.48 Podnieta
I.49 Problemy i ucieczki
I.50 Co jest, a co być powinno
I.51 Sprzeczność
I.52 Zazdrość
I.53 Spontaniczność
I.54 To, co świadome a to, co nieświadome
I.55 Wyzwanie i odpowiedź
I.56 Zaborczość
I.57 Poczucie własnej wartości
I.58 Lęk
I.59 „Jak mam kochać?”
I.60 Daremność rezultatu
I.61 Pragnienie rozkoszy
I.62 Myśl i świadomość
I.63 Poświęcenie się
I.64 Płomień a dym
I.65 Zaabsorbowanie umysłu
I.66 Kres myślenia
I.67 Pragnienie i konflikt
I.68 Działanie bez celu
I.69 Przyczyna i skutek
I.70 Otępienie
I.71 Jasność w działaniu
I.72 Ideologia
I.73 Piękno
I.74 Integracja
I.75 Lęk i ucieczka
I.76 Bycie wykorzystywanym a działalność
I.77 Wykształcony czy mądry?
I.78 Bezruch a wola
I.79 Ambicja
I.80 Satysfakcja
I.81 Mądrość nie polega na gromadzeniu wiedzy
I.82 Roztargnienie
I.83 Czas
I.84 Cierpienie
I.85 Doznanie i szczęście
I.86 Widzieć fałsz jako fałsz
I.87 Bezpieczeństwo
I.88 Praca
I.01 Trzech świątobliwych egoistów
Odwiedziło mnie niegdyś trzech świątobliwych egoistów. Pierwszy był sannjasinem, człowiekiem, który wyrzekł się świata; drugi orientalistą i gorliwym wyznawcą powszechnego braterstwa; trzeci z pasją pracował na rzecz wspaniałej utopii. Każdy z nich, oddany swej pracy, patrzył z góry na postawy życiowe i postępowanie innych, każdy też czerpał siły z własnych przekonań. Wszyscy byli namiętnie przywiązani do swych swoistych wierzeń, a każdego znamionowała osobliwa bezwzględność.
Mówili mi, zwłaszcza Utopista, że dla swych wierzeń gotowi są wyprzeć się czy poświęcić siebie i swych przyjaciół. Sprawiali wrażenie łagodnych i skromnych, zwłaszcza ten od braterstwa, a jednak ich serca były nieczułe, a oni nietolerancyjni w sposób właściwy ludziom lepszym od innych. Byli wybranymi, interpretatorami; wiedzieli i mieli pewność.
Sannjasin w toku poważnej rozmowy oznajmił, że przygotowuje się do następnego żywota. Życie obecne, jak stwierdził, może mu dać niewiele, gdyż przejrzał już na wskroś wszelkie światowe ułudy i porzucił doczesne sprawy. Ma, jak dodał, nieco osobistych słabości, trudno mu się też skoncentrować, ale w następnym życiu sięgnie ideału, jaki sobie wyznaczył.
Wszystkie jego pasje i cała energia wiązały się z przekonaniem, że ma się stać kimś w swym następnym życiu. Rozmawialiśmy dość długo, a on wciąż podkreślał doniosłość jutra, przyszłości. Przeszłość istnieje, jak mówił, zawsze w odniesieniu do przyszłości; teraźniejszość to jedynie przejście do tego, co będzie, a dzień dzisiejszy jest interesujący jedynie przez wzgląd na jutro. Gdyby jutra nie było, zapytał, to po co się wysilać? Można by równie dobrze wegetować lub żyć jak cielę.
Całe życie było dlań nieustannym ruchem od przeszłości, przez chwilową teraźniejszość, ku przyszłości. Powinniśmy użyć teraźniejszości, rzekł, aby stać się kimś w przyszłości: być mądrym, być silnym, być współczującym. Zarówno teraźniejszość, jak i przyszłość przemijają, ale jutro dojrzewa owoc. Podkreślał, że dziś jest tylko krokiem naprzód i nie należy zbytnio się o nie troszczyć czy skupiać się na nim; powinniśmy trzymać się ideału jutra i ruszać w udaną podróż. W sumie teraźniejszość go niecierpliwiła.
Zwolennik braterstwa, lepiej wykształcony, używał bardziej poetycznego języka; znakomicie operował słowami, mówił uprzejmie i przekonująco. On również stworzył dla siebie boską niszę w przyszłości. Miał być kimś. Ta idea wypełniała jego serce, dla tej przyszłości gromadził swych uczniów. Śmierć, rzekł, jest piękna, gdyż zbliża nas do tej boskiej niszy, która pozwala nam żyć w tym smutnym i brzydkim świecie.
Chciał koniecznie zmieniać i upiększać świat, gorliwie pracował na rzecz braterstwa ludzi. Uważał że ambicja, wraz towarzyszącymi jej okrucieństwami i korupcją, jest nieunikniona w świecie, w którym ma się czegoś dokonać; a niestety, jeśli chcesz włączyć się działalność organizacji, musisz czasem stanąć po ciemnej stronie. Te prace są ważne, gdyż pomagają ludzkości, a każdego, kto im się przeciwstawia, trzeba usunąć z drogi – oczywiście łagodnie. Organizacja służąca tym pracom ma najwyższą wartość i nie wolno jej krępować. „Inni mają swoje drogi – rzekł – ale nasze są najważniejsze, a ten, kto przeszkadza, nie jest jednym z nas”.
Utopista był dziwnym połączeniem idealisty i człowieka praktycznego. Jego Biblią było nie to, co stare, ale to, co nowe. W to, co nowe, wierzył bezgranicznie. Wiedział, co przyniesie przyszłość, gdyż nowa książka przepowiedziała, co się stanie. Zamierzał siać zamęt, organizować i wprowadzać w życie. Teraźniejszość, rzekł, jest zgniła, trzeba ją zburzyć, a z tych ruin zbuduje się to, co nowe. Trzeba poświęcić teraźniejszość dla przyszłości. Liczy się tylko człowiek przyszły, nie ten dzisiejszy.
„Wiemy, jak stworzyć tego człowieka przyszłości – mówił – możemy ukształtować jego umysł i serce, ale aby dokonać czegoś dobrego, musimy zdobyć władzę. Poświęcimy siebie i innych, aby stworzyć nowy porządek. Wszystkich, którzy staną na drodze, zabijemy, gdyż środki się nie liczą; cel uświęca wszelkie środki”.
By zaprowadzić wieczny pokój, wolno użyć każdej formy gwałtu; by na zawsze wyzwolić jednostkę, tyrania jest dziś nieuchronna. „Gdy przejmiemy władzę – stwierdził – użyjemy wszelkich form przymusu, by zbudować nowy świat bez podziałów klasowych, bez kapłanów. Od tej podstawowej tezy nigdy nie odstąpimy; przy niej trwamy, ale będziemy zmieniać swą strategię i taktykę w zależności od zmieniających się warunków. Planujemy, organizujemy i działamy, by zniszczyć człowieka dzisiejszego dla człowieka przyszłości”.
Sannjasin, wyznawca braterstwa i Utopista, wszyscy żyją dla jutra, dla przyszłości. Nie mają zwykłych, światowych ambicji, nie pragną zaszczytów, bogactwa czy uznania; ich ambicje są o wiele subtelniejsze. Utopista utożsamił się z pewną grupą, o której sądzi, że będzie w stanie pchnąć świat w nowym kierunku; wyznawca braterstwa chciałby wznieść się na wyżyny; sannjasin dąży do własnego celu. Wszystkich pochłania własne stawanie się, własne osiągnięcia i ekspansja. Nie dostrzegają, że to pragnienie jest zaprzeczeniem pokoju, braterstwa i najwyższego szczęścia.
Ambicja w jakiejkolwiek postaci – grupowa, nakierowana na indywidualne zbawienie czy na osiągnięcia duchowe – odwleka działanie. Pragnienie zawsze wybiega w przyszłość; pragnienie stawania się jest niedziałaniem w teraźniejszości. Teraz znaczy o wiele więcej niż jutro. W teraz zawiera się całość czasu, a zrozumienie teraz z czasu wyzwala. Stawanie się to kontynuacja czasu, smutku. Stawanie się nie zawiera bycia. Bycie jest zawsze w teraźniejszości, a bycie jest najwyższą z przemian. Stawanie się jest tylko zmodyfikowaną ciągłością, radykalna przemiana może dokonać się tylko w teraźniejszości, w byciu.
I.02. Utożsamianie się
Dlaczego utożsamiamy się z innymi, z grupą czy z krajem? Dlaczego nazywamy siebie chrześcijanami, hinduistami czy buddystami, dlaczego należymy do jednej z niezliczonych sekt? Religijnie i politycznie identyfikujemy się tą czy tamtą grupą pod wpływem tradycji lub nawyku, impulsu, uprzedzeń, naśladownictwa i lenistwa. Ta identyfikacja kładzie kres twórczemu rozumieniu, a człowiek staje się pionkiem w rękach partyjnego przywódcy, księdza czy ulubionego wodza.
Kiedyś ktoś oznajmił, iż jest „Krishnamurti-stą”, a ktoś-tam należy do innej grupy. Mówiąc to nie zdawał sobie zupełnie sprawy z następstw tej identyfikacji. Oczytany, kulturalny i tak dalej, w żadnym razie nie był to człowiek niemądry. Nie ulegał też sentymentom czy emocjom, wręcz przeciwnie, patrzył jasno i trzeźwo.
Dlaczego został „Krishnamurti-stą”? Naśladował innych, należał do wielu nudnych grup i organizacji, a wreszcie utożsamił się z tą konkretną osobą. Z tego, co mówił, zdawało się wynikać, że podróż dobiegła kresu. Zajął stanowisko i tyle, wybrał i nic już go nie poruszy. Teraz wygodnie się usadowi i będzie gorliwie stosował się do wszystkiego, co zostało powiedziane i co się jeszcze powie.
Kiedy utożsamiamy się z kimś, czy świadczy to o miłości? Czy pociąga to za sobą eksperymentowanie? A może identyfikacja kładzie kres miłości i poszukiwaniom? Wszak utożsamienie się jest posiadaniem, stwierdzaniem własności; a czyż posiadanie nie przeczy miłości? Posiadać to być zabezpieczonym; własność jest obroną, pozbawia nas wrażliwości. W utożsamianiu się kryje się opór, wyraźny bądź subtelny; a czyż miłość bywa formą samoobronnego oporu? Czy miłość jest do pogodzenia z obroną?
Miłość jest bezbronna, giętka, odbiorcza; to najwyższa z form wrażliwości, a utożsamianie się wrażliwości pozbawia. Identyfikacja i miłość nie współistnieją, gdyż jedno niszczy drugie. Utożsamianie się to z istoty proces myślowy, za pomocą którego umysł zabezpiecza się i rozszerza; a stając się czymś musi stawiać opór i bronić się, musi posiadać i odrzucać. W tym procesie stawania się umysł zyskuje odporność i umiejętności; ale to nie jest miłość. Identyfikacja niszczy wolność, a bez wolności nie ma tej najwyższej formy wrażliwości.
Czy utożsamianie się jest potrzebne, by eksperymentować? A może sam akt identyfikacji kładzie kres badaniu, odkrywaniu? Bez samo-odkrywczego eksperymentowania nie ma szczęścia, jakie niesie prawda. Identyfikacja kładzie kres odkrywaniu; jest jedną z form lenistwa. Identyfikacja to doświadczanie zastępcze, a zatem całkowicie fałszywe.
Aby doświadczać, nie wolno się utożsamiać. Aby doświadczać, nie wolno się lękać. Lęk zapobiega doświadczaniu. Lęk skłania do identyfikacji – utożsamienia się z kimś, z grupą, z ideologią i tak dalej. Lęk musi stawiać opór, tłumić; a jak wypłynąć na nieznane morza gdy się bronimy? Prawda i szczęście się nie pojawią, jeśli nie wyruszymy na wyprawę po ścieżkach jaźni. Nie można odpłynąć od brzegu stojąc na kotwicy. Identyfikacja jest schronem. Schron potrzebuje zabezpieczeń; a to, co chronione, szybko ulega zniszczeniu. Utożsamiając się sprowadzamy na siebie zagładę, co rodzi nieustanny konflikt między różnymi identyfikacjami.
Im usilniej walczymy na rzecz lub przeciw identyfikacji, tym większe przeszkody stają na drodze rozumienia. Jeśli uświadamiamy sobie cały proces utożsamiania się, zarówno zewnętrznego, jak i wewnętrznego, jeśli widzimy, że jego zewnętrzne wyrazy są projekcją wewnętrznej potrzeby, to możliwe się stają odkrywanie i szczęście. Ten, kto się utożsamił, nie pozna wolności, a tylko w wolności zaczyna istnieć prawda.
I.03. Plotki i zmartwienia
Jak dziwnie podobne są plotki i zmartwienia. Jedne i drugie wytwarza niespokojny umysł. Niespokojny umysł potrzebuje różnorodnych i zmiennych ekspresji i działań; musi być czymś zajęty; domaga się coraz silniejszych wrażeń, przelotnych bodźców, a plotka mieści w sobie cząstki tego wszystkiego. Plotka to dokładna antyteza wrażliwości i powagi. Mówienie o innych, przyjaźnie czy złośliwie, jest ucieczką od siebie, co z kolei wywołuje niepokój. Ucieczka z samej swej natury jest pełna niepokoju. Większość ludzi zdaje się zajęta cudzymi sprawami, a przejawem tego zaaferowania jest lektura niezliczonych czasopism i gazet, których szpalty pełne są plotek, opisów zbrodni, rozwodów i tak dalej.
Interesuje nas, co inni o nas myślą, chcemy więc i o nich wszystko wiedzieć; a to rodzi brutalne i subtelne formy snobizmu i hołdowania autorytetom. I tak coraz bardziej się uzewnętrzniamy, a wewnątrz szerzy się pustka. Im bardziej się uzewnętrzniamy, tym większa potrzeba wrażeń i rozrywek, a to kształtuje umysł niespokojny, niezdolny do głębokich poszukiwań i odkryć.
Plotka to ekspresja niespokojnego umysłu; ale samo milczenie nie jest oznaką cichego umysłu. Spokój nie rodzi się z abstynencji czy wyrzeczeń; nastaje on wraz ze zrozumieniem tego, co jest. Aby zrozumieć to, co jest, potrzeba czujnego uświadomienia, gdyż to, co jest, nie jest statyczne.
Ludzie w większości nie czuliby wcale, że żyją, gdyby wciąż o coś się nie martwili; borykanie się z problemami jest dla nich oznaką istnienia. Nie umiemy wyobrazić sobie życia bez problemów, a im bardziej nas one pochłaniają, tym żywsi we własnej opinii jesteśmy. Nieustanne zaabsorbowanie problemem, stworzonym przez samą myśl, jedynie stępia umysł, pozbawia go wrażliwości i męczy.
Dlaczego nieustannie pochłaniają nas problemy? Czy zatroskanie rozwiąże któryś z nich? A może odpowiedź pojawia się, gdy umysł milknie? Ale większość ludzi cichy umysł przeraża; boją się być cisi, bo któż wie, co wtedy w sobie odkryją, a zamartwianie się chroni ich przed tym. Umysł, który obawia się odkrywania, musi wciąż się bronić, a jego obroną jest niepokój.
Wskutek nieustannego napięcia, pod wpływem nawyku i okoliczności, świadome warstwy umysłu są wzburzone, pełne niepokoju. Współczesne życie wzmaga tę powierzchowną aktywność i rozedrganie, co stanowi inną formę samoobrony. Obrona jest sprzeciwem, a to uniemożliwia rozumienie.
Zamartwianie się, podobnie jak plotki, stwarza pozory intensywności i powagi, ale jeśli przypatrzymy się temu bliżej, to ujrzymy, iż rodzi się ono nie z powagi, a z podniet. Podniety wciąż się zmieniają i właśnie dlatego coraz to inne są obiekty zmartwień i plotek. Zmiana jest tylko zmodyfikowaną ciągłością. Plotki i zmartwienia mogą zniknąć jedynie wtedy, gdy zrozumiemy pełen niepokoju umysł. Zwykła abstynencja, kontrola i dyscyplina nie sprowadzą spokoju, a tylko stępią umysł, pozbawią wrażliwości i ograniczą.
Ciekawość nie prowadzi do rozumienia. Rozumienie nastaje wraz z samopoznaniem. Ten, kto cierpi, nie jest ciekaw; a sama ciekawość, z jej spekulatywnymi podtekstami, szkodzi samopoznaniu. Spekulacje, podobnie jak ciekawość, są oznaką niepokoju, a niespokojny umysł, choćby najzdolniejszy, niszczy rozumienie i szczęście.
I.04. Myśl a miłość
Myśl, ze swą emocjonalną i zmysłową treścią, nie jest miłością. Myśl nieodmiennie miłości przeczy. Podstawą myśli jest pamięć, a miłość nie jest pamięcią. Gdy myślimy o kimś, kogo kochamy, owa myśl nie jest miłością. Możemy sobie przypominać nawyki, maniery, dziwactwa przyjaciela i myśleć o miłych lub niemiłych zdarzeniach w naszym związku z tą osobą, ale obrazy, które myśl przywołuje, nie są miłością. Myśl z samej swej natury dzieli. Poczucie czasu i przestrzeni, rozłąki i smutku, to wytwór procesu myślowego, a miłość może zaistnieć tylko wtedy, gdy ten proces ustaje.
Intelekt nieodmiennie wytwarza poczucie własności, ów zmysł posiadania, z którego świadomie lub nieświadomie rodzi się zazdrość. Gdzie jest zazdrość, tam z pewnością nie ma miłości, a jednak większość ludzi uważa zazdrość za jej wyraz. Zazdrość jest wytworem myśli, reakcją jej emocjonalnej zawartości. Gdy poczucie posiadania lub bycia posiadanym natrafi na blokadę, pojawia się taka pustka, że miejsce miłości zajmuje zawiść. Ponieważ myśl odgrywa rolę miłości, powstaje tyle komplikacji i smutków.
Gdybyś o kimś nie myślał, powiedziałbyś, że tej osoby nie kochasz. Ale czy myślenie o kimś jest miłością? Gdybyś nie myślał o przyjacielu, którego, jak sądzisz, kochasz, byłbyś przerażony, nieprawdaż? Gdybyś nie myślał o przyjacielu, który zmarł, uważałbyś siebie za nielojalnego, pozbawionego miłości i tak dalej. Uznałbyś, że jesteś nieczuły, obojętny, a zatem zacząłbyś myśleć o tej osobie, wpatrywałbyś się w fotografie, obrazy uczynione ludzką ręką czy umysłem; ale jeśli wypełni się serce rzeczami umysłu, to nie zostawi się miejsca na miłość. Gdy jesteś z przyjacielem, to o nim nie myślisz; tylko wtedy, gdy go nie ma, myśl zaczyna przywoływać martwe sceny i doznania. Tę reaktywację przeszłości nazywamy miłością. Tak więc dla większości z nas miłość jest śmiercią, zaprzeczeniem życia; żyjemy przeszłością, tym, co martwe, toteż sami jesteśmy martwi, choć nazywamy to miłością.
Procesy myślowe zawsze przeczą miłości. To myśl, a nie miłość, rodzi komplikacje emocjonalne. Myśl jest największą przeszkodą, by kochać. Myśl oddziela to, co jest, od tego, co powinno być; i na tym podziale opiera się moralność; ale ani ludzie moralni, ani niemoralni, nie znają miłości. Moralna struktura, stworzona przez umysł w celu utrwalenia relacji społecznych, nie jest miłością; to proces wiązania, podobny do twardnienia cementu. Myśl nie wiedzie do miłości, myśl miłości nie rozwija; bo o miłość nie można dbać, tak jak dba się o rośliny w ogrodzie. Samo pragnienie, by rozwijać miłość, jest działaniem myśli.
Jeśli w ogóle jesteś świadom, to ujrzysz, jak ważną rolę w twoim życiu odgrywa myśl. Myśl ma, rzecz jasna, swoje miejsce, ale nie ma nic wspólnego z miłością. To, co wiąże się z myślą, myśl może zrozumieć; ale tego, co się z nią nie wiąże, umysł nie jest w stanie uchwycić. Spytacie, czym więc jest miłość? Miłość jest stanem bycia, w którym nie ma myśli; ale sama ta definicja miłości jest procesem myślowym, a zatem nie jest miłością. Musimy zrozumieć myśl samą, a nie próbować pochwycić miłość myślą. Uciszenie myśli nie rodzi miłości. Można uwolnić się od myśli tylko wtedy, gdy w pełni zrozumiemy jej głębokie znaczenie; a na to potrzeba wnikliwej znajomości siebie, nie zaś pustych i powierzchownych twierdzeń. Medytacja, a nie powtórzenia, uświadomienie, a nie definicje, ujawniają drogi myśli. Bez uświadamiania i doświadczania dróg myśli nie ma miłości.
Słońce już zaszło, sylwetki drzew rysowały się wyraźnie na tle ciemniejącego nieba. Szeroka, majestatyczna rzeka płynęła spokojnie i cicho. Księżyc właśnie wyłaniał się znad horyzontu: widniał między dwoma wielkimi drzewami, ale jeszcze nie rzucał cieni.
Szliśmy spadzistym brzegiem rzeki, a potem ścieżką wzdłuż zielonych, pszenicznych pól. Ta droga, bogata tradycją i ciszą, biegła tędy od wieków; chadzały nią całe rzesze. Wiła się wśród pól, mangowych drzew, tamaryndowców i opuszczonych kaplic. Mijała rozległe ogrody, zapach zielonego groszku przenikał powietrze. Ptaki szykowały się do snu, na dużym stawie zalśniły odbicia gwiazd. Tego wieczora trudno było wejść z przyrodą w kontakt. Drzewa w oddali wycofały się we własną ciszę i mrok. Paru rozgadanych wieśniaków przejechało obok na rowerach, po czym znów zapanowały głęboka cisza i ten spokój, który nastaje, gdy wszystkie rzeczy są same.
Ta samotność nie jest bolesnym, strasznym osamotnieniem. Jest to samotność samego istnienia; nieskażona, bogata, pełna. Ten tamaryndowiec nie istnieje inaczej niż będąc sobą. I taka jest ta samotność. Jest się samemu, niczym ogień, niczym kwiat, ale nie dostrzega się jej czystości i ogromu. Tylko w tej samotności można wejść w prawdziwy kontakt. Bycie samemu nie jest wynikiem zaprzeczenia, zamknięcia się w sobie. Samotność jest oczyszczeniem wszystkich motywów, wszelkich pogoni za pragnieniami, wszystkich celów. Samotność nie jest wytworem umysłu. Nie można chcieć być samemu. Takie pragnienie jest jedynie ucieczką od bólu wywołanego niezdolnością do obcowania.
Osamotnienie, z jego lękiem i bólem, to izolacja, nieuchronne działanie jaźni. Ten proces izolowania się, czy to ekspansywny czy ucieczkowy, rodzi zamęt, konflikt i smutek. Izolacja nigdy nie prowadzi do samotności; jedno musi zniknąć, aby mogło zaistnieć drugie. Samotność jest niepodzielna, a osamotnienie oddziela. To, co jest samo, jest giętkie, a zatem trwałe. Tylko samotny może obcować z tym, co bezprzyczynowe, niemierzalne. Dla samotnego życie jest wieczne; dla samotnego nie ma śmierci. Samotny nie może przestać istnieć.
Księżyc wznosił się ponad wierzchołki drzew, a cienie stawały się coraz ciemniejsze i głębsze. Pies zaszczekał gdyśmy przechodzili przez małą wioskę, wracając brzegiem rzeki. Powierzchnia wody była tak nieruchoma, że widniały na niej odbicia gwiazd i świateł wielkiego mostu. Na wysokim brzegu stały roześmiane dzieci, jakieś niemowlę płakało. Rybacy wytrząsali i układali swe sieci. Nocny ptak cicho przeleciał. Z drugiego brzegu doleciała pieśń, jej słowa brzmiały wyraźnie i przejmująco. Znów ta wszechprzenikająca samotność życia.
I.06 Uczeń i Mistrz
„Powiedziano mi, że jestem uczniem pewnego Mistrza. Czy sądzi pan, że tak jest? Naprawdę chciałbym wiedzieć, co pan o tym sądzi. Należę do znanego panu Towarzystwa, a zewnętrzni przywódcy, którzy reprezentują wewnętrznych liderów lub Mistrzów, powiedzieli mi, że z uwagi na moją pracę na rzecz tej organizacji zostałem wybrany na ucznia. Powiedziano mi, że nadarza się okazja, abym w tym życiu został wtajemniczonym pierwszego stopnia”. Był tym ogromnie przejęty, nasza rozmowa przedłużała się.
Wszelkie nagrody są niezwykle satysfakcjonujące, zwłaszcza tak zwane nagrody duchowe, kiedy obojętnieje się na zaszczyty, jakie oferuje ten świat. Lub gdy nie odnosi się wielkich sukcesów w tym świecie, wielce satysfakcjonujące staje się przynależenie do grupy specjalnie wybranej przez kogoś, kto uchodzi za wysoce zaawansowaną istotą duchową. Bo jest się wtedy częścią zespołu pracującego na rzecz wielkiej idei, a naturalnie należy się nagroda za posłuszeństwo i ofiary, jakie poniosło się dla sprawy. Jeśli nie jest to nagroda w tym sensie, to jest to uznanie duchowego postępu; lub, jak w dobrze zarządzanej organizacji, chwali się czyjąś efektywność, aby pobudzić go do lepszego działania.
W świecie, w którym czci się sukces, tego rodzaju samorozwój zyskuje zrozumienie i wsparcie. Ale oczywiście gdy to ktoś inny oznajmia, że jesteś uczniem Mistrza, to prowadzi to do wielu brzydkich form wyzysku. Niestety, zarówno wyzyskiwacz, jak i wyzyskiwany czują się uszczęśliwieni we wzajemnym związku. To rozszerzające się samozadowolenie jest uważane za postęp duchowy, a przybiera ono formy szczególnie brzydkie i brutalne, gdy między uczniem a Mistrzem pojawiają się pośrednicy, gdy Mistrz przebywa w dalekim kraju lub jest z innego powodu niedostępny i nie ma się z nim bezpośredniego kontaktu fizycznego. Ta niedostępność i brak bezpośredniego kontaktu otwierają drzwi do samooszukiwania się i do wielkich, ale dziecinnych iluzji; a te złudzenia wykorzystują ludzie przebiegli, ci, którzy pragną chwały i władzy.
Nagroda i kara istnieją tylko wtedy, gdy brakuje pokory. Pokora nie jest wytworem duchowych praktyk i wyrzeczeń. Pokora nie jest osiągnięciem, nie jest cnotą, którą należy pielęgnować. Cnota, którą się kultywuje, przestaje być cnotą, bo wtedy jest tylko pewnego rodzaju osiągnięciem, czymś do odnotowania. Kultywowana cnota jest nie wyrzeczeniem się ja, ale negatywnym potwierdzeniem siebie.
Pokora nie zdaje sobie sprawy z podziału na przełożonego i poddanego, Mistrza i ucznia. Dopóki istnieje podział między Mistrzem a uczniem, między rzeczywistością a tobą, zrozumienie jest niemożliwe. W zrozumieniu prawdy nie ma Mistrza ani ucznia, zaawansowanego ani kandydata. Prawda to zrozumienie tego, co jest z chwili na chwilę, bez bagażu lub pozostałości chwil minionych.
Nagroda i kara tylko wzmacniają jaźń, a ta sprzeciwia się pokorze. Pokornym się jest teraz, nie w przyszłości. Nie można stać się pokornym. Samo stawanie się to kontynuacja poczucia własnej ważności, ukrytego za praktykowaniem cnoty. Jakże silnie pragniemy sukcesu, stania się czymś! Jak sukces i pokora mogą iść w parze? A właśnie do tego dążą „duchowy” wyzyskiwacz i wyzyskiwany, na tym zaś polega konflikt i nędza.
„Czy chce pan powiedzieć, że Mistrz nie istnieje, a to, że jestem uczniem, jest złudzeniem, pozorem?” zapytał.
To, czy Mistrz istnieje, czy nie, to banał. Jest to ważne dla wyzyskiwacza, dla tajemnych szkół i stowarzyszeń; ale dla człowieka, który szuka prawdy, dającej najwyższe szczęście, z pewnością jest zupełnie nieistotne. Bogacz i kulis są tak samo ważni, jak Mistrz i uczeń. To, czy Mistrzowie istnieją czy nie, czy istnieją różnice między Wtajemniczonymi, uczniami i tak dalej, jest nieważne, ale ważne jest rozumienie siebie. Bez samowiedzy twoja myśl, to, co wnioskujesz, nie ma podstaw. Nie poznawszy najpierw siebie, skąd możesz wiedzieć, co jest prawdą? Bez samowiedzy popadniesz nieuchronnie w złudzenia. To dziecinada, gdy ktoś ci mówi, że jesteś tym lub tamtym, a ty to akceptujesz. Wystrzegaj się człowieka, który oferuje ci nagrodę na tym świecie lub w następnym.
I.07 Bogacz i biedak
Było gorąco i parno, hałas wielkiego miasta wypełniał powietrze. Ciepły wiatr docierał znad morza, a od czasu do czasu zalatywały zapachy benzyny i smoły. Choć czerwone słońce kryło się już w wodach, upał wciąż nie zelżał. Spora grupa osób opuściła właśnie pokój i wyszliśmy na ulicę.
Papugi niczym lśniące zielone błyskawice zdążały na nocne legowiska. Wczesnym rankiem odlatywały na północ, w stronę sadów i zielonych pól, w otwartą przestrzeń, a wieczorem wracały, by przenocować wśród gałęzi miejskich drzew. Nigdy nie fruwały równo, ale zawsze zawadiacko, hałaśliwie. W przeciwieństwie do innych ptaków nie podążały wprost przed siebie, ale wciąż zbaczały w prawo i w lewo, aby nagle spaść na gałęzie. Żadne ptaki nie latały tak niespokojnie; ale jakże były piękne, z czerwonymi dziobami i złocistą zielenią niczym czystą chwałą światła. Sępy, ciężkie i brzydkie, krążyły w górze, a noce spędzały na palmach.
Przechodzień, czyjś służący, grał na flecie. Wszedł na wzgórze, a my poszliśmy za nim; skręcił w jedną z bocznych uliczek nie przestając grać. Jak dziwnie brzmiał ten śpiew fletu pośród gwaru miasta, dźwięki wnikały wprost do serca. Czas jakiś szliśmy za flecistą, zasłuchani w piękno melodii. Przeszliśmy kilka ulic i dotarliśmy do drogi szerszej, lepiej oświetlonej. Nieco dalej na poboczu siedzieli w kucki ludzie, flecista do nich dołączył. Zrobiliśmy to samo; otoczyliśmy go, a on grał. Przeważali w tym gronie szoferzy, służący, nocni stróże, było kilkoro dzieci i jeden lub dwa psy. Przejeżdżały samochody, jeden z nich prowadził szofer; w środku, w rozświetlonym wnętrzu, siedziała dama, pięknie ubrana i samotna. Inny samochód przystanął; kierowca wysiadł i dołączył do nas. Wszyscy rozmawiali i dobrze się bawili, śmiali się i gestykulowali, a zachwycająca pieśń fletu nie ustawała.
Wreszcie odeszliśmy, aby podążyć drogą prowadzącą nad morze, wzdłuż jasno oświetlonych domów bogaczy. Tych otacza specyficzna atmosfera. Choćby są kulturalni, dyskretni, zanurzeni w starożytnych tradycjach i wytworni, znamionuje ich jakaś wyniosłość i nieprzystępność, ta niewzruszona pewność siebie i twardość, przez którą trudno się przebić. Nie oni posiadają bogactwa, ale bogactwo ich posiada, a to jest gorsze od śmierci. Filantropia to wyraz ich zarozumiałości; sądzą, że są powiernikami swego majątku; mają organizacje charytatywne, ustanawiają stypendia; są twórcami, budowniczymi, darczyńcami. Budują kościoły, świątynie, ale ich bóg jest bogiem ich złota. Trzeba być naprawdę gruboskórnym, by korzystać z bogactw pośród tak wielkiej nędzy i poniżenia. Niektórzy z nich przychodzą, aby pytać, dyskutować, szukać rzeczywistości. Bogatym, podobnie jak biednym, niesłychanie trudno jest odnaleźć rzeczywistość. Biedni pragną być bogaci i potężni, a bogaci są już złapani w sieć własnych poczynań; a jednak wierzą i usiłują się zbliżyć. Spekulują nie tylko na rynku, ale też na temat absolutu. Bawią się jednym i drugim, ale odnoszą sukces tylko w tym, co kryje się w ich sercach. Ich wierzenia i ceremonie, ich nadzieje i lęki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ ich serca są puste. Im większy pokaz na zewnątrz, tym większe ubóstwo wewnętrzne.
Stosunkowo łatwo jest wyrzec się świata bogactw, wygody i pozycji; ale wyzbycie się pragnienia, by czymś być, stawać się, wymaga wielkiej inteligencji i zrozumienia. Moc, jaką daje bogactwo, przeszkadza w zrozumieniu rzeczywistości, podobnie jak siła talentu i uzdolnień. Ta szczególna forma pewności siebie jest oczywiście działaniem jaźni; a choć nie przychodzi to łatwo, tego rodzaju pewność i siłę można stłumić. Ale o wiele subtelniejsze i lepiej ukryte są siła i popęd tkwiące w pragnieniu, by czymś się stać. Ekspansja jaźni w jakiejkolwiek formie, dzięki bogactwu czy dzięki cnocie, jest procesem konfliktu, wywołującym antagonizm i zamęt. Umysł obciążony stawaniem się nie zazna spokoju, gdyż spokój nie jest wytworem ani praktyki, ani czasu. Spokój to stan zrozumienia, a stawanie się temu zaprzecza. Stawanie się tworzy poczucie czasu, co w istocie odwleka zrozumienie. „Będę” jest iluzją zrodzoną z poczucia własnej ważności.
Morze było równie niespokojne, jak miasto, ale jego niepokój miał głębię i treść. Gwiazda Wieczorna lśniła nad horyzontem. Wracaliśmy ulicą pełną autobusów, samochodów i ludzi. Na chodniku spał nagi żebrak, wyczerpany, śmiertelnie niedożywiony, nie do obudzenia. Za nim ciągnął się publiczny park, zielone trawniki, jasne kwiaty.
Na obszernym dziedzińcu, wśród drzew, stał kościół. Wchodzili tam ludzie biali i ciemnoskórzy. Wewnątrz świeciło się więcej lamp aniżeli w europejskich kościołach, ale sprzęty były niemal identyczne. Właśnie odbywał się piękny obrzęd. Po skończonym nabożeństwie zaledwie paru ciemnoskórych zwróciło się do białych i odwrotnie; każdy poszedł w swoją stronę.
Na innym kontynencie stała świątynia, gdzie śpiewano sanskryckie strofy; odprawiano pudźę, hinduistyczny obrzęd. Wierni podlegali tu innym kulturowym wzorcom. Tonacja sanskryckich słów, bardzo przenikliwa i potężna, pełna jest dziwnej powagi i głębi.
Można się nawrócić z jednego wyznania na drugie, porzucić jedne dogmaty na rzecz innych, ale nie można się nawrócić na zrozumienie rzeczywistości. Wiara nie jest rzeczywistością. Możesz zmienić zdanie, swoją opinię, ale prawda czy Bóg nie jest przekonaniem: jest to doświadczenie nieoparte na żadnej wierze, dogmacie ani na jakimkolwiek doświadczeniu wcześniejszym. Jeśli masz doświadczenie zrodzone z wiary, to jest ono uwarunkowaną reakcją na to, w co wierzysz. Jeśli doświadczasz czegoś niespodziewanie, spontanicznie, po czym budujesz na tym kolejne doświadczenie, to będzie ono jedynie kontynuacją wspomnień, reagującą na kontakt z chwilą obecną. Pamięć jest zawsze martwa, ożywa tylko w kontakcie z żywą teraźniejszością.
Nawrócenie to zamiana jednego wierzenia lub dogmatu na inny, jednego obrzędu na inny, bardziej zadowalający, ale to nie otwiera drzwi do rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, gratyfikacja temu przeszkadza. Tymczasem to właśnie próbują robić zorganizowane religie i grupy religijne: nawrócić was na bardziej lub mniej rozsądny dogmat, przesąd, dać taką czy inną nadzieję. Oferują lepszą klatkę. Może ona być lub nie być wygodna, w zależności od czyjegoś temperamentu, ale tak czy inaczej jest to więzienie.
Pod względem religijnym i politycznym, na różnych poziomach kultury, to nawracanie trwa przez cały czas. Organizacje, wraz ze swymi przywódcami, rozwijają się utrzymując ludzi w proponowanych przez siebie wzorcach ideologicznych, czy to religijnych czy ekonomicznych. Towarzyszy temu wzajemny wyzysk. Prawda nie ma nic wspólnego z jakimikolwiek wzorcami, lękami i nadziejami. Jeśli chcesz odkryć najwyższe szczęście prawdy, musisz oderwać się od wszelkich ceremonii i wzorców ideologicznych.
Umysł znajduje bezpieczeństwo i moc we wzorcach religijnych i politycznych, i właśnie stąd organizacje czerpią siłę. Zawsze znajdą się zagorzali, nowi rekruci. Dzięki ich inwestycjom i majątkom organizacje działają, a siła i prestiż organizacji przyciąga czcicieli sukcesu i światowej mądrości. Kiedy umysł stwierdzi, że stare wzorce nie są już satysfakcjonujące i życiodajne, nawraca się na inne wierzenia i dogmaty, dające lepsze pocieszenie i większą moc. Tak więc umysł jest wytworem środowiska, odtwarzającym się i trwającym dzięki wrażeniom i identyfikacjom; i dlatego umysł trzyma się kodeksów postępowania, wzorców myślowych i tak dalej. Dopóki umysł jest wytworem przeszłości, nie może odkryć prawdy ani pozwolić, by prawda się pojawiła. Trzymając się organizacji, odrzuca poszukiwanie prawdy.
Rytuały, rzecz jasna, zapewniają uczestnikom atmosferę, w której czują się dobrze. Zarówno rytuały zbiorowe, jak i indywidualne jakoś umysł uspakajają; oferują jakąś alternatywę dla codziennego, prymitywnego życia. W ceremoniach jest wiele piękna i ładu, ale zasadniczo są one stymulantami; podobnie jak wszystkie używki szybko otępiają umysł i serce. Rytuały przeobrażają się w nawyk; stają się niezbędne, nie sposób się bez nich obejść. Tę konieczność uważa się za duchową odnowę, gromadzenie sił, aby sprostać życiu, cotygodniowe lub codzienne medytacje i tak dalej; ale jeśli przyjrzymy się bliżej temu procesowi, zobaczymy, że rytuały są próżnymi powtórzeniami, oferującymi cudowną i godną szacunku ucieczkę od samowiedzy. Bez samowiedzy działanie bardzo niewiele znaczy.
Powtarzanie pieśni, słów i zwrotów usypia umysł, chociaż przez jakiś czas zdawać się może dość stymulujące. W tym przytępionym stanie doznania trwają, ale są one auto-projekcjami. Jakkolwiek by były satysfakcjonujące, są iluzoryczne. Nie doświadcza się rzeczywistości w wyniku powtórzeń czy jakichś praktyk. Prawda nie jest kresem, wynikiem, celem; nie można jej przywołać, gdyż nie jest to sprawa umysłu.
I.09 Wiedza
Czekaliśmy na opóźniony pociąg. Na brudnym peronie pełnym zgiełku powietrze gryzło. Było tam wielu ludzi, podobnych do nas. Dzieci płakały, matka karmiła niemowlę, kramarze krzyczeli zachwalając swe towary, sprzedawano herbatę i kawę, wielu w tym hałasie coś załatwiało. Przemierzaliśmy peron tam i z powrotem, obserwując własne kroki i ruch życia wokół. Podszedł do nas mężczyzna i zaczął mówić łamaną angielszczyzną. Powiedział, że nas obserwował i poczuł potrzebę, aby z nami porozmawiać. Ze wzruszeniem obiecał, że będzie żył czysto, a od tej chwili przestaje palić papierosy. Dodał, że jest rikszarzem, bez wykształcenia. Patrzył przenikliwie i miło się uśmiechał.
Wreszcie przyjechał pociąg. W wagonie przedstawił się nam znany uczony; władał wieloma językami, ze swobodą przytaczał w nich różne cytaty. Zamożny i ambitny, miał wiele lat i wiele wiedział. Rozprawiał o medytacji, ale miało się wrażenie, że nie mówił z własnego doświadczenia. Jego bóg był bogiem książek. Miał tradycyjne i prawowierne podejście do życia; wierzył we wczesne, zaaranżowane małżeństwo i ścisły kodeks życiowy. Przekonany o intelektualnej wyższości swej kasty czy klasy był, w związku ze swą wiedzą i pozycją, osobliwie próżny.
Słońce zachodziło, pociąg przejeżdżał przez piękny rejon. Bydło wracało do domu w tumanach złotego pyłu. Na horyzoncie widniały ogromne, ciemne chmury, z oddali dobiegł grzmot. Ależ radośnie zieleniły się pola, jakże pięknie wyglądała wioska przytulona do stóp góry! Zapadał zmierzch. Na polu pasł się spokojnie wielki, niebieski jeleń; nawet nie spojrzał, gdy obok przejeżdżał pociąg.
Wiedza to błysk światła między dwoma mrokami; ale nie może ponad ten mrok się wznieść czy przez niego przeniknąć. Wiedza jest niezbędna dla techniki, niczym węgiel dla maszyny parowej; ale nie może sięgnąć w nieznane. Nieznanego nie da się złapać w sieć tego, co znane. Aby nieznane mogło zaistnieć, wiedzę należy odłożyć na bok; ale jakże to trudne!
Żyjemy w przeszłości, nasza myśl na niej się opiera. Przeszłość jest tym, co znane, a reakcja przeszłości zawsze przyćmiewa teraźniejszość, nieznane. Nieznane to nie przyszłość, ale teraźniejszość. Przyszłość to tylko przeszłość przeciskająca się przez niepewną teraźniejszość. Tę lukę, tę przerwę, wypełnia rozedrgane światło wiedzy, ukrywające pustkę teraźniejszości; ale ta pustka kryje w sobie cud życia.
Uzależnienie od wiedzy przypomina każde inne uzależnienie; oferuje ucieczkę od lęku przed pustką, samotnością, frustracją, lękiem przed byciem niczym. Światło wiedzy to delikatna powłoka, pod którą kryje się mrok nieprzenikniony dla umysłu. Umysł boi się tego, co nieznane, i dlatego ucieka w wiedzę, teorie, nadzieje, wyobraźnię; i właśnie ta wiedza przeszkadza w zrozumieniu nieznanego. Odłożenie wiedzy na bok rodzi lęk, a rezygnacja z umysłu, jedynego narzędzia percepcji, jakie mamy, uwrażliwia nas na smutek i radość. Ale nie jest łatwo zrezygnować z wiedzy. Bycie ignorantem to nie bycie wolnym od wiedzy. Ignorancja to brak samo-uświadomienia; a wiedza jest ignorancją, gdy nie rozumie się dróg jaźni. Zrozumienie siebie to wolność od wiedzy.
Można uwolnić się od wiedzy tylko wtedy, gdy zrozumie się proces gromadzenia, motyw akumulacji. Pragnienie zbierania jest pragnieniem bezpieczeństwa, pewności. To pragnienie pewności zyskiwane dzięki identyfikacji, potępianiu i usprawiedliwianiu wzbudza lęk, niszczący wszelki kontakt. Kiedy nawiązuje się kontakt, znika potrzeba gromadzenia. Gromadzenie to samozamykający się opór, a wiedza ten opór wzmacnia. Czczenie wiedzy jest formą bałwochwalstwa, a to nie usunie konfliktów i nędzy naszego życia. Płaszcz wiedzy ukrywa, ale nie może uwolnić nas od wciąż potęgującego się zamętu i smutku. Drogi umysłu nie prowadzą do prawdy i jej szczęścia. Wiedzieć to zaprzeczać temu, co nieznane.
I.10 Szacowność
Oświadczył, że nie jest chciwy, zadowala się byle czym, a miał dobre życie, choć doskwierały mu niedole typowe dla ludzkiej egzystencji. Ot, człowiek cichy, dyskretny, mający nadzieję, że nie dopadną go konsekwencje jego niefrasobliwości. Powiedział, że nie jest ambitny, ale modlił się do Boga o zachowanie tego, co posiadał, o swoją rodzinę i o spokojny bieg swego życia. Czuł wdzięczność za to, że w przeciwieństwie do swych przyjaciół i krewnych nie popadł w tarapaty i konflikty. Darzono go coraz większym szacunkiem, uszczęśliwiała go myśl, że należy do elity. Nie pociągały go inne kobiety, prowadził więc spokojne życie rodzinne, choć nieobce mu były zwykłe utarczki z żoną. Nie miał specjalnych wad, często się modlił i wielbił Boga. „Co się ze mną dzieje – zapytał – skoro nie mam żadnych problemów?” Nie czekał na odpowiedź, ale uśmiechnął się z satysfakcją i nieco żałobnym tonem zaczął opowiadać o swej przeszłości, o tym, co robi i jakie wykształcenie zapewnił dzieciom. Zaznaczył, że nie jest hojny, a jednak dał trochę tu i tam. Był pewien, że każdy musi walczyć, by zdobyć w tym świecie pozycję.
Szacowność jest przekleństwem; „złem” niszczącym umysł i serce. Wkrada się nieświadomie i niszczy miłość. Być szacownym to czuć, że zdobyło się w tym świecie pozycję, wzniosło wokół siebie mur pewności, zabezpieczeń, jakie dają pieniądze, władza, sukces, zdolności lub cnota. Ta wyłączność zabezpieczeń rodzi nienawiść i antagonizm w stosunkach międzyludzkich, z jakich składa się społeczeństwo. Szacowni stanowią zawsze społeczną śmietankę i dlatego wciąż są przyczyną konfliktów i nieszczęść. Ludzie szacowni, podobnie jak ci, którymi się gardzi, są zdani na łaskę okoliczności; wpływy środowiska i waga tradycji są dla nich niezmiernie ważne, ponieważ ukrywają ich wewnętrzny stan. Szacowni wciąż się bronią, są zlęknieni i podejrzliwi. Ich serca wypełnia lęk, więc gniew jest ich prawością; cnota i pobożność są ich obronnym puklerzem. Są niczym bęben, pusty w środku, ale głośny po uderzeniu. Szacowni nie są w stanie otworzyć się na rzeczywistość, gdyż, podobnie jak pogardzanych, pochłania ich troska o samodoskonalenie. Szczęście nie jest dla nich, gdyż unikają prawdy.
Brak chciwości i brak hojności mocno się ze sobą wiążą. Oba wiodą do zamykania się w sobie, są negatywną formą egocentryzmu. Aby być chciwym, musisz być aktywny, towarzyski; musisz walczyć, konkurować, być agresywnym. Jeśli się do tego nie skłaniasz, to nie jesteś wolny od chciwości, a jedynie zamknięty w sobie. Towarzyskość wiedzie do zamętu, jest bolesną walką, więc egocentryzm ukrywa się za słowem „niechciwy”. Mieć hojną rękę to nie to samo, co mieć hojne serce. O hojność ręki nietrudno, zależy ona od wzorca kulturowego i tak dalej; ale hojność serca to coś o wiele głębszego, coś, co wymaga ekstensjonalnego uświadomienia i zrozumienia.
Brak hojności to znów przyjemne i ślepe pochłonięcie sobą, z którego nie wyściubia się nosa. W tym stanie zaabsorbowania sobą w pewien sposób się działa, jakby śpiąc, ale te działania nie obudzą. Proces budzenia się jest bolesny, więc zarówno młodzi, jak i starzy wolą, by zostawiono ich w spokoju, by stać się szacownymi, by umrzeć.
Podobnie jak hojność serca, hojność ręki jest ruchem ku zewnątrz, ale często jest bolesna, zwodnicza, demaskuje nas we własnych oczach. Hojność ręki przychodzi łatwo; ale hojność serca nie jest czymś, co należy rozwijać, jest to wolność od gromadzenia. Aby móc wybaczyć, potrzebujemy rany; aby zaś zostać zranionym, musimy najpierw urosnąć w dumę. Nie ma hojności serca, dopóki istnieją wspomnienia o „ja” i „moje”.
I.11 Polityka
Wysoko w górach przez cały dzień padał deszcz. To nie był miły, delikatny deszczyk, ale jedna z tych gwałtownych ulew, które podmywają drogi i wyrywają drzewa na zboczach, wywołują lawiny błotne, tworzą hałaśliwe strumienie, znikające po kilku godzinach. Mały chłopiec, przemoczony do suchej nitki, bawił się w kałuży i nie zwracał najmniejszej uwagi na gniewne, piskliwe nawoływania matki. Krowa schodziła po błotnistej ścieżce, którą szliśmy pod górę. Chmury zdawały się otwierać i pokrywać ląd wodą. Byliśmy przemoczeni, zdjęliśmy większość ubrań, deszcz przyjemnie łaskotał skórę. Dom stał wysoko na zboczu, ponad miastem. Z zachodu wiał silny wiatr, niosąc coraz to nowe, ciemne i wściekłe chmury.
W pokoju kilka osób czekało, aby porozmawiać, na kominku płonął ogień. Deszcz bębnił w okna, na podłodze powstała kałuża, woda spływała nawet po kominie, aż płomienie trzaskały.
Był sławnym politykiem, realistą, szczerze oddanym swej pracy, żarliwym patriotą. Wyzbyty egoizmu, miał szerokie horyzonty, jego ambicje nie służyły jemu, ale idei i ludziom. Nie był jednym z tych wygadanych trybunów, nie zabiegał o głosy wyborców; cierpiał za swoją sprawę, a, o dziwo, nie czuło się w nim krzyny goryczy. Sprawiał wrażenie raczej uczonego niż polityka. Ale to polityką żył, a jego partia była mu posłuszna, choć dość nerwowo. Był marzycielem, ale odłożył to wszystko na bok dla polityki. Przybył też jego przyjaciel, czołowy ekonomista; miał zawiłe teorie dotyczące podziału ogromnych dochodów, które ilustrował faktami. Orientował się w poglądach ekonomistów zarówno lewicy, jak i prawicy, miał zaś własne teorie na temat ekonomicznego zbawienia ludzkości. Mówił swobodnie i bez wahań. Obaj zwykli przemawiać do ogromnych tłumów.
Czyście zauważyli, ile miejsca w gazetach i czasopismach poświęca się polityce, wypowiedziom polityków i ich poczynaniom? Oczywiście są też inne wiadomości, ale przeważają te polityczne; życie gospodarcze i polityczne stało się najważniejsze. Zewnętrzne warunki – wygoda, pieniądze, pozycja i władza – wydają się dominować i kształtować naszą egzystencję. Zewnętrzne oznaki – tytuł, ubiór, saluty, flaga – nabierają coraz większego znaczenia, a cały proces życiowy idzie w niepamięć lub zostaje celowo pominięty. O wiele łatwiej jest rzucić się w działalność społeczną i polityczną niż rozumieć życie jako całość; związanie się z jakąś zorganizowaną myślą, z działalnością polityczną lub religijną, stanowi godną szacunku ucieczkę od małostkowości i znoju codziennego życia. Z małym sercem można mówić o wielkich sprawach i popularnych przywódcach, ukryć swą płytkość za zdawkowymi frazesami o sprawach światowych, a niespokojny umysł może z zadowoleniem i powszechną aprobatą oddać się propagowaniu ideologii nowej lub starej religii.
Polityka to szukanie kompromisów; a że większość z nas obchodzą skutki, to, co zewnętrzne, zdominowało scenę. Manipulując skutkami, mamy nadzieję zaprowadzić ład i pokój; ale niestety nie jest to takie proste. Życie, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, to proces całkowity; zewnętrze zdecydowanie wpływa na wnętrze, ale wnętrze niezmiennie zwycięża to, co zewnętrzne. To, kim jesteś, wypływa na zewnątrz. Tego, co zewnętrzne i co wewnętrzne nie da się rozdzielić, umieścić w wodoszczelnych przegródkach, ponieważ nieustannie oddziałują na siebie; ale wewnętrzne pragnienia, ukryte dążenia i motywy są zawsze silniejsze. Życie zależy nie tylko od polityki czy ekonomii; życie nie jest na pokaz, tak jak liść czy gałąź nie są drzewem. Życie to proces totalny, a jego piękno kryje się w integracji. Ta integracja nie dokonuje się na powierzchownym poziomie uzgodnień politycznych i gospodarczych; trzeba jej szukać poza przyczynami i skutkami.
Jako że pochłaniają nas przyczyny i skutki, a nigdy nie wykraczamy poza nie, chyba że werbalnie, to nasze życie jest puste, pozbawione większego sensu. Z tego powodu zniewalają nas ekscytacja polityką i religijny sentymentalizm. Nadzieję budzi już tylko integracja tych różnych procesów, z jakich się składamy. Tej integracji nie zrodzi żadna ideologia czy uleganie jakimś autorytetom, religijnym bądź politycznym; dokonuje się ona tylko dzięki rozległemu i głębokiemu uświadomieniu. To uświadomienie musi wniknąć w głębsze warstwy psychiki i nie zadowalać się powierzchownymi reakcjami.
I.12 Doświadczanie
Dolina tonęła w cieniu, a zachodzące słońce musnęło odległe szczyty gór; ich wieczorny blask wydawał się wydobywać z wnętrza. Na północ od długiej drogi wznosiły się góry nagie i jałowe, ogołocone przez pożar; wzgórza po południowej stronie zieleniły się, ciężkie od krzewów i drzew. Droga biegła prosto, przecinając długą i malowniczą dolinę. Góry tego wieczoru wydawały się tak bliskie, tak nierealne, tak lekkie i delikatne. Ciężkie ptaki bez wysiłku krążyły wysoko na niebie. Wiewiórki leniwie przechodziły przez drogę, z oddali dobiegał warkot samolotu. Po obu stronach drogi ciągnęły się sady pomarańczowe, uporządkowane i zadbane. Po upalnym dniu unosił się silny zapach szałwii, spalonej słońcem ziemi i siana. Na pociemniałych drzewach pomarańczowych wisiały jasne owoce. Przepiórki nawoływały się, bażant zniknął w krzakach. Długa jaszczurka wężowa, spłoszona przez psa, czmychnęła w suche chwasty. Wieczorna cisza otulała ziemię.
Doświadczenie to jedno, a doświadczanie to drugie. Doświadczenie narzuca ograniczenia na stan doświadczania. Niezależnie od tego, jak przyjemne lub brzydkie jest to doświadczenie, tamuje ono rozkwit doświadczania. Doświadczenie jest już schwytane w sieć czasu, jest już przeszłością, stało się wspomnieniem, które ożywa tylko jako reakcja na teraźniejszość. Życie jest teraźniejszością, a nie doświadczeniem. Ciężar i siła doświadczenia przesłaniają teraźniejszość, więc doświadczanie staje się doświadczeniem. Umysł jest doświadczeniem, tym, co znane i nie może znaleźć się w stanie doświadczania; gdyż to, czego doświadcza, jest kontynuacją doświadczenia. Umysł zna tylko ciągłość i dopóki ta ciągłość trwa, nie jest w stanie przyjąć tego, co nowe. To, co ciągłe, nie może wejść w stan doświadczania. Doświadczenie nie prowadzi do doświadczania, które jest stanem bez doświadczenia. Doświadczenie musi zniknąć, aby nastąpiło doświadczanie.
Umysł może przywołać tylko swe auto-projekcje, to, co znane. Doświadczanie nieznanego jest niemożliwe, póki umysł nie przestanie doświadczać. Myśl jest wyrazem doświadczenia, reakcją pamięci; a dopóki myślenie się wtrąca, nie można doświadczać. Nie ma środków, żadnej metody, aby położyć kres doświadczeniu; ponieważ sam środek przeszkadza doświadczać. Znać cel to znać ciągłość, a dysponować środkami do osiągnięcia celu to podtrzymywać to, co znane. Pragnienie osiągnięcia musi zniknąć; właśnie to pragnienie stwarza środki i cel. Pokora jest niezbędna, by doświadczać. Ale jakże chętnie nasz umysł wchłania doświadczanie w doświadczenie! Jak szybko zaczyna myśleć o tym, co nowe i czyni z niego to, co stare! Tym samym ustanawia doświadczającego i to, co doświadczane, a to rozdwojenie rodzi konflikt.
W stanie doświadczania nie ma ani doświadczającego, ani tego, co doświadczane. Drzewo, pies i gwiazda wieczorna nie mają być doświadczane przez doświadczającego; są samym ruchem doświadczania. Nie ma luki między obserwatorem a tym, co obserwowane; nie ma odstępu czasowego ani przestrzennego, w którym myśl mogłaby zaistnieć. Myśli w ogóle nie ma, ale jest bycie. Nie można o tym stanie myśleć ani o nim medytować, nie można go osiągnąć. Doświadczający musi przestać doświadczać i tylko wtedy nastaje bycie. W spokoju jego ruchu jest to, co bezczasowe.
I.13 Cnota
Morze ucichło, powierzchnia białych piasków wygładziła się. Wokół szerokiej zatoki, na północ od niej, rozciągało się miasto, na południu palmy prawie dotykały wody. Za rafą pojawiły się pierwsze rekiny, a za nimi łodzie rybackie, sklecone z kłód powiązanych grubymi linami. Płynęły do małej wioski na południe od palm. Olśniewający zachód słońca pojawił się nie tam, gdzie można by się tego spodziewać, ale na wschodzie: chmury, masywne i kształtne, zajaśniały wszystkimi kolorami tęczy. Aż trudno było to piękno znieść. Wody pochwyciły te jaskrawe barwy i przedziwna smuga światła pognała aż po horyzont.
Kilku rybaków wracało z miasta do swych wiosek, po prawie pustej i cichej plaży. Ponad chmurami zalśniła gwiazda. W drodze powrotnej dołączyła do nas kobieta i zaczęła mówić o poważnych sprawach. Należy, jak oznajmiła, do stowarzyszenia, którego członkowie medytują i kultywują ważne cnoty. Każdego miesiąca wybiera się jakąś szczególną cnotę, aby potem ją rozwijać i wcielać w życie. Jej postawa i słowa świadczyły o tym, że solidnie wrosła w samodyscyplinę, a denerwowali ją ci, którzy mieli inne skłonności i stawiali sobie inne cele.
Cnota jest sprawą serca, a nie umysłu. Kiedy umysł kultywuje cnotę, to przebiegle rachuje, sam siebie broni, sprytnie przystosowuje się do otoczenia. Samodoskonalenie jest samym zaprzeczeniem cnoty. Jak cnota może być tam, gdzie jest lęk? Lęk to sprawa umysłu, a nie serca. Lęk przybiera różne formy: cnoty, szacunku, przystosowania się, służby i tak dalej. Zawsze będzie istniał w związkach i działaniach umysłu. Umysł nie jest oddzielony od swych czynności; a jednak oddziela się, nadając sobie ciągłość i trwałość. Tak jak dziecko ćwiczy na pianinie, tak umysł sprytnie ćwiczy cnotę, aby siebie utrwalić, aby lepiej sobie radzić z życiem bądź osiągnąć to, co uważa za najwyższe. Aby wyjść życiu naprzeciw niezbędna jest wrażliwość, a nie szacowny mur zamykającej się w sobie cnoty. Najwyższego nie można osiągnąć; nie ma ścieżki, nie ma matematycznego wzrostu, który by doń zbliżał. Prawda musi nadejść, ty nie możesz zmierzać do prawdy, kultywowana cnota nie doprowadzi cię do niej. To, co osiągasz, nie jest prawdą, ale auto-projekcją twych pragnień; a tylko w prawdzie jest szczęście.
Przebiegła zdolność umysłu do przystosowania się, w dążeniu do zachowania siebie, utrwala lęk. To właśnie ten lęk należy głęboko zrozumieć, a nie to, jak być cnotliwym. Małostkowy umysł, praktykujący cnotę, nadal pozostaje małostkowy. Cnota jest więc ucieczką od własnej małostkowości, a cnota, jaką zgromadzimy, będzie również małostkowa. Jak, bez zrozumienia tej małostkowości, można doświadczyć tego, co rzeczywiste? Jak małostkowy, cnotliwy umysł zdoła otworzyć się na bezmiar?
Cnota rodzi się ze zrozumienia procesów umysłowych, czyli jaźni. Cnota to nie nagromadzony opór; to spontaniczne uświadomienie i zrozumienie tego, co jest. Umysł nie może zrozumieć; może wprowadzić to, co zrozumiane, w czyn, ale nie jest zdolny do rozumienia. Aby rozumieć, niezbędne jest ciepło rozpoznania i odbioru, które płynąć może tylko serca, gdy umysł milczy. Ale cisza umysłu nie jest wynikiem przebiegłych kalkulacji. Pragnienie ciszy to pożądanie osiągnięć, z niekończącymi się konfliktami i bólami. Żądza bycia, negatywna lub pozytywna, przeczy cnocie serca. Cnota to nie konflikt i osiągnięcie, długotrwała praktyka i jej rezultat; jest to stan bycia nie będący wytworem wydumanych pragnień. Nie ma bycia, jeśli trwa walka o to, by być. Walce o to, by być, towarzyszą opór i zaprzeczenie, umartwianie się i wyrzeczenia; ale przezwyciężenie tego wszystkiego nie jest cnotą. Cnota to spokój wolności od żądzy istnienia, a spokój ten jest sprawą serca, nie umysłu. Dzięki praktykom, przymusom, oporowi umysł może się uspokoić, ale taka dyscyplina niszczy cnotę serca, bez której nie ma pokoju ani błogosławieństwa; bo cnotą serca jest zrozumienie.
I.14 Prostota serca
Duże, szerokoskrzydłe ptaki, które z taką łatwością przelatywały z doliny do doliny, poznikały z otwartego, czystego nieba. Drzewa znieruchomiały, pofałdowane zbocza wzgórz wypełniły cienie. Ciekawski jeleń spojrzał i nagle, gdyśmy podeszli, rzucił się do ucieczki. Pod krzakiem o barwie ziemi leżała bez ruchu płaska ropucha rogata o jaskrawych oczach. Na zachodzie góry rysowały się ostro na tle słońca kryjącego się za horyzont. Daleko w dole stał duży dom z basenem, w którym kąpała się grupa osób. Otaczał go piękny ogród; całe obejście wyglądało na zamożne i ustronne, czuło się specyficzną atmosferę bogactwa. Nieco poniżej, opodal zakurzonej drogi, na suchym polu stała mała chałupa. Nawet z oddali widać było nędzę i codzienny znój. Gdyśmy patrzyli z góry, oba domy zdawały się sąsiadować ze sobą; brzydota i piękno dotykały się.
Prostota serca o wiele więcej znaczy i waży niż prostota posiadania. Łatwo zadowalać się małym. Wyrzeczenie się komfortu lub rzucenie palenia i innych nawyków nie świadczy o prostocie serca. Noszenie przepaski na biodrach w świecie zaabsorbowanym ubraniami, wygodami i rozrywkami, nie dowodzi, że jest się wolnym. Żył ktoś, kto porzucił świat i jego drogi, ale pochłonęły go pragnienia i namiętności; włożył szaty mnicha, ale nie zaznał spokoju. Jego oczy wciąż czegoś szukały, a umysł rozdzierały wątpliwości i nadzieje. Na zewnątrz dyscyplinujesz i wyrzekasz się, wytyczasz swój szlak, krok po kroku, aby dotrzeć do kresu. Postęp, jaki osiągasz, mierzysz według standardów cnoty: na ile zrezygnowałeś z tego czy owego, jak kontrolujesz swe zachowania, jak bardzo jesteś tolerancyjny i miły itd. Opanowałeś sztukę koncentracji i wycofujesz się do lasu, klasztoru lub mrocznego pokoju, aby medytować; spędzasz dni na modlitwie i czuwaniu. Na pozór uprościłeś swe życie i dzięki temu przemyślanemu i wyrachowanemu rozwiązaniu masz nadzieję osiągnąć błogość nie z tego świata.
Ale czy zewnętrzna kontrola i ograniczenia prowadzą do rzeczywistości? Chociaż zewnętrzna prostota, rezygnacja z wygód, jest oczywiście konieczna, to czy ten gest otworzy drzwi do rzeczywistości? Zaabsorbowanie wygodą i sukcesem obciąża umysł i serce, a podróżować musimy swobodnie; ale dlaczego tak pochłaniają nas zewnętrzne gesty? Dlaczego tak zależy nam na tym, by otwarcie wyrażać swe zamiary? Czy to lęk przed oszukiwaniem siebie, a może przed tym, co powie ktoś inny? Dlaczego chcemy się przekonać o własnej nieskazitelności? Czyż cały ten problem nie polega na pragnieniu pewności, przekonania siebie o znaczeniu własnego stawania się?
Pragnienie, by być, to początek całego tego zamętu. Kierując się wciąż rosnącym pragnieniem, by być, wewnętrznie i zewnętrznie, gromadzimy lub wyrzekamy się, kultywujemy lub zaprzeczamy. Widząc, że czas kradnie wszystko, lgniemy do tego, co bezczasowe. Tej walki o to, by być, pozytywnie lub negatywnie, wskutek przywiązania lub jego braku, nie przerwą żaden zewnętrzny gest, dyscyplina lub praktyka; ale zrozumienie jej przyniesie, naturalnie i spontanicznie, wolność od gromadzenia, na zewnątrz i wewnątrz, oraz towarzyszących temu konfliktów. Oderwanie się nie prowadzi do rzeczywistości; nie da się jej osiągnąć w żaden sposób. Wszystkie środki i cele są formą przywiązania i muszą zniknąć, aby zaistniała rzeczywistość.
I.15 Aspekty jednostk
Przyszedł do nas w otoczeniu swych uczniów. Byli to ludzie różni, zamożni i ubodzy, wysoki urzędnik państwowy i wdowa, fanatyk i młody człowiek o przyjemnym uśmiechu. Tworzyli zgrany i radosny zespół, na białym domu tańczyły cienie. Wśród gęstego listowia skrzeczały papugi; przejechała z hukiem ciężarówka. Młody człowiek żarliwie tłumaczył, jak ważny jest guru, nauczyciel; pozostali zgadzali się z nim w pełni i uśmiechali z zadowoleniem gdy przedstawiał swój punkt widzenia jasno i obiektywnie. Na błękitnym niebie, akurat nad nami, prawie nie poruszając skrzydłami krążył białogardły orzeł. Był przepiękny dzień. Ależ niszczymy się wzajemnie, uczeń guru, a guru ucznia! Ależ się dostosowujemy, odrywamy, by znów nabrać kształtu! Z wilgotnej ziemi jakiś ptak wyciągał długiego robaka.
Jest w nas wielu ludzi, nie jeden. Jeden nie pojawia się, póki wielu nie ucichnie. Ta hałaśliwa zgraja walczy ze sobą dzień i noc, a ta wojna jest bólem życia. Jednego niszczymy, ale na jego miejsce powstaje inny; a ten pozornie niekończący się proces jest naszym życiem. Próbujemy narzucić jednego z nas pozostałym, ale jeden szybko przeobraża się w wielu. Głos wielu jest głosem jednego, a jeden czasem przejmuje władzę; ale to wciąż paplanina głosu. Jesteśmy głosami wielu, a staramy się usłyszeć spokojny głos tego jednego. Jeden jest wieloma, jeśli wielu milczy, aby słuchać głosu tego jednego. Wielość nigdy tego jednego nie znajdzie.
Chodzi nie o to, jak usłyszeć ten jeden głos, ale o to, by zrozumieć ów splot, zespół wielu, którym jesteśmy. Jeden z aspektów wielości nie może wielości zrozumieć; jedna istota nigdy nie zrozumie licznych istot, którymi jesteśmy. Choć jeden aspekt próbuje kontrolować, dyscyplinować, kształtować pozostałe, jego wysiłki zawsze zacieśniają i zamykają nas w sobie. Całości nie można zrozumieć znając część i dlatego nigdy siebie nie rozumiemy. Nie spostrzegając całości, nigdy jej sobie nie uświadamiamy, gdyż tak pochłania nas część. Część dzieli się i staje się wielością. Aby uświadomić sobie całość, rozdartą konfliktami wielość, trzeba zrozumieć pragnienie. Jest tylko jedna aktywność pragnienia; choć istnieją różne i sprzeczne pożądania i dążenia, to wszystkie wypływają z pragnienia. Pragnienia nie da się uwznioślić ani stłumić; trzeba je zrozumieć bez tego, który rozumie. Jeśli istnieje istota, która rozumie, to wciąż jest ona wytworem pragnienia. Zrozumieć bez tego, kto doświadcza, to uwolnić się od jedności i od wielości. Wszelkie działania polegające na dostosowaniu się i odrzucaniu, analizie i akceptacji, tylko wzmacniają tego, kto doświadcza. Doświadczający nie jest w stanie zrozumieć całości. Doświadczający jest tym, co nagromadził, a nie ma rozumienia w cieniu przeszłości. Zależność od przeszłości może wskazać sposób działania, ale kultywowanie środków nie wiedzie do rozumienia. Rozumienie nie jest sprawą umysłu, myśli; a jeśli usiłujemy uciszyć myśl, aby uchwycić to, co jest poza umysłem, to to, czego doświadczamy, jest projekcją przeszłości. Gdy uświadamiamy sobie cały ten proces, zapanowuje cisza, z którą doświadczający nie ma nic wspólnego. Tylko w tej ciszy następuje rozumienie.
I.16 Sen
Przyszły wielkie mrozy, nagie gałęzie drzew sterczały ku niebu. Nielicznym w tej okolicy drzewom wiecznie zielonym też doskwierały zimne wiatry i mroźne noce. W oddali wysokie góry okrywał ciężki śnieg, wisiały nad nimi białe, skłębione chmury. Trawa zbrązowiała, bo od wielu miesięcy nie padał deszcz, a wiosenne opady miały nadejść nieprędko. Uśpiona ziemia leżała odłogiem. Brakowało radosnej krzątaniny ptaków gniazdujących w zielonych żywopłotach, a stwardniałe ścieżki pokrył kurz. Na jeziorze kilka kaczek odpoczywało przed dalszym lotem na południe. Góry obiecywały nową wiosnę, a ziemia o niej marzyła.
Co by się stało, gdyby pozbawiono nas snu? Czy mielibyśmy więcej czasu na walkę, intrygi, złośliwości? Czy wzrosłyby nasze okrucieństwo i bezwzględność? Czy mielibyśmy więcej czasu na pokorę, współczucie i zachowanie umiaru? Czy stalibyśmy się bardziej kreatywni? Sen to dziwna rzecz, ale niezwykle ważna. Dla większości ludzi codzienne czynności trwają w ciągu nocnego snu; ich sen jest kontynuacją ich życia, nudnego lub ekscytującego, przedłużeniem na innym poziomie tej samej głupoty lub bezsensownej walki. Sen orzeźwia ciało; organizm wewnętrzny, żyjąc własnym życiem, odnawia się. Podczas snu pragnienia przygasają, a więc nie przeszkadzają organizmowi; a gdy ciało się odświeży, pożądania zyskują dalsze możliwości oddziaływania i ekspansji. Oczywiście im mniej się ingeruje w organizm wewnętrzny, tym lepiej; w im mniejszym stopniu umysł przejmuje kontrolę nad organizmem, w tym bardziej zdrowy i naturalny sposób on funkcjonuje. Ale choroba organizmu, wywołana przez umysł lub przez jego słabości, to inna sprawa.
Rola snu jest ogromna. Im bardziej pragnienia są wzmacniane, tym mniejsze jest znaczenie snu. Pragnienia, pozytywne lub negatywne, są zasadniczo zawsze pozytywne, a sen tymczasowo je zawiesza. Sen nie jest przeciwieństwem czy negacją pragnień, jest zaś stanem dla pragnienia nieprzenikalnym. Podczas snu następuje wyciszenie powierzchniowych warstw świadomości, dzięki czemu zyskują one zdolność odbierania sygnałów płynących z głębszych warstw; ale prowadzi to tylko do częściowego uchwycenia całego problemu. Wszystkie warstwy świadomości mogą oczywiście komunikować się ze sobą podczas czuwania, a także podczas snu; i rzecz jasna jest to niezmiernie ważne. Takie połączenie uwalnia umysł od poczucia własnej ważności, dzięki czemu nie przejmuje on pełnej kontroli. W rezultacie umysł traci, prosto i naturalnie, swoje samoograniczające wysiłki i działania. W tym procesie bodziec, by się czymś stać, całkowicie znika, nie istnieje już pęd do gromadzenia.
Ale we śnie dzieje się coś więcej: znajduje się w nim odpowiedź na nasze problemy. Kiedy świadomy umysł milknie, jest w stanie, bez większego trudu, odpowiedź uzyskać. Ale o wiele większe znaczenie i wagę, niż to wszystko, ma odnowa, następująca bez żadnych starań. Można rozmyślnie pielęgnować dar, zdolność lub rozwijać technikę, wzór działań i zachowań; ale to nie jest odnowa. Kultywacja nie jest twórcza. Ta twórcza odnowa nie następuje, jeśli osoba, której dotyczy, podejmuje jakikolwiek wysiłek. Umysł musi dobrowolnie wyzbyć się wszelkiej zachłanności, zapędów do gromadzenia doświadczeń jako środka służącego dalszemu doświadczaniu i osiągnięciom. To zachłanne, samoobronne pragnienie, tworzy krzywą czasu i uniemożliwia twórczą odnowę.
Świadomość, jaką znamy, ma naturę czasową, jest procesem rejestrowania i przechowywania doświadczeń na jej różnych poziomach. Cokolwiek dzieje się w tej świadomości, jest jej własną projekcją; ma właściwe sobie cechy i jest mierzalne. Podczas snu albo ta świadomość zostaje wzmocniona, albo zachodzi coś zupełnie innego. W przypadku większości z nas sen wzmacnia doświadczenie, jest procesem rejestrowania i przechowywania, w którym następuje ekspansja, ale nie odnowa. Ekspansja daje poczucie uniesienia, pełnych osiągnięć, zrozumienia i tak dalej; ale to wszystko nie jest twórczą odnową. Ten proces stawania się musi całkowicie ustać, nie po to, aby umożliwić nam dalsze doświadczanie, ale zniknąć jako taki.
Podczas snu, a często i na jawie, kiedy stawanie się całkowicie ustało, gdy ciąg przyczynowo-skutkowy został zerwany, nastaje to, co jest poza czasem, poza miarą przyczyny i skutku.
I.17 Miłość w związku
Ścieżka wiodła przez farmę, wspinała się na wzgórze, skąd rozciągał się widok na liczne budynki, krowy z cielakami, kury, konie i maszyny rolnicze. Z miłej ścieżki wiodącej przez lasy często korzystały jelenie i inne dzikie zwierzęta, które tu i ówdzie zostawiły swoje ślady na miękkiej ziemi. Gdy zapadała cisza, dobiegały odgłosy z odległej farmy, zasobnej i zadbanej, śmiech i dźwięk radia. Często rozlegały się gniewne krzyki, po czym dzieci milkły. Spomiędzy drzew dobiegała piosenka, a wściekłe głosy przebijały się przez nią. Nagle z domu wyszła kobieta, trzasnęła drzwiami, poszła do obory i zaczęła bić krowę kijem. Ostry dźwięk tego bicia dotarł na wzgórze.
Jak łatwo jest zniszczyć to, co kochamy! Jak prędko wyrastają między nami bariery, słowo, gest, uśmiech! Zdrowie, nastrój i pożądanie rzucają cień, a to, co było jasne, staje się nudne i uciążliwe. Działając zużywamy się, a to, co było ostre i wyraźne, staje się męczące i zagmatwane. Wskutek ciągłych tarć, nadziei i frustracji to, co było piękne i proste, zaczyna przerażać i budzić oczekiwania. Związki są złożone i trudne, niewielu wychodzi z nich bez szwanku. Chociaż chcielibyśmy, aby związek był stabilny, trwały, ciągły, to jest on ruchem, procesem, który musimy dogłębnie i w pełni zrozumieć, a nie dostosowywać go do wewnętrznego lub zewnętrznego wzorca. Przystosowanie się, będące strukturą społeczną, traci swą wagę i wpływ tylko wtedy, gdy pojawia się miłość. Miłość w związku jest procesem oczyszczającym, gdyż ujawnia drogi jaźni. Bez tego objawienia związek jest niewiele warty.
Ale jakże zaciekle z tym objawieniem walczymy! Ta walka przybiera różne formy: dominacji lub podporządkowania, lęku lub nadziei, zazdrości lub akceptacji itd., itd. Trudność polega na tym, że nie kochamy; a jeśli kochamy, to chcemy, aby miłość funkcjonowała w określony sposób, nie pozwalamy jej działać swobodnie. Kochamy umysłem, nie sercem. Umysł może się zmienić, miłość nie. Umysł może pozbawić siebie wrażliwości, miłość nie; umysł zawsze może się wycofać, wyłączyć, stać się osobowym lub bezosobowym. Miłość nie jest po to, by ją do czegoś porównywać i przed czymś chronić. Nasza trudność polega na tym, co nazywamy miłością, a co jest tak naprawdę sprawą umysłu. Wypełniamy nasze serca tym, co pochodzi z umysłu, wskutek czego są one zawsze puste i spragnione. To umysł czepia się, jest zazdrosny, zagarnia i niszczy. Nasze życie jest zdominowane przez fizyczne centra i przez umysł. Nie kochamy, a miłość nam nie wystarcza, gdyż pragniemy być kochani; dajemy, aby otrzymać, a to jest hojność umysłu, nie serca. Umysł wciąż szuka pewności, bezpieczeństwa; a czy umysł może zagwarantować miłość? Czy umysł, którego samą istotę stanowi czas, może pochwycić miłość, która jest sama w sobie wiecznością?
Ale nawet miłość serca ma swoje sztuczki; bo tak zepsuliśmy nasze serce, że waha się ono i nie wie, co robić. Właśnie dlatego życie jest tak bolesne i męczące. Raz nam się zdaje, że zyskaliśmy miłość, a za chwilę ją tracimy. Pojawia się niewiarygodna siła, nie związana z umysłem, której źródła są niezgłębialne. Tę siłę umysł po raz kolejny niszczy; w tej bitwie wydaje się on zawsze zwyciężać. Tego konfliktu w nas nie usuną ani przebiegły umysł, ani wahające się serce. Nie ma na to sposobu, nie ma środków. Samo poszukiwanie środków to kolejne dążenie umysłu do dominacji, do odłożenia konfliktu na bok, tak aby zyskać spokój, miłość, stać się kimś.
Najtrudniej jest nam szeroko i głęboko uświadomić sobie, że nie ma sposobu na zyskanie miłości jako pożądanego celu umysłu. Gdy zrozumiemy to naprawdę i w pełni, to możemy zyskać coś, co nie jest z tego świata. Bez dotknięcia tego czegoś, nie będzie trwałego szczęścia w związku, niezależnie od naszych starań. Jeśli ty uzyskałeś to błogosławieństwo, a ja nie, naturalnie zrodzi się między nami konflikt. Możesz tego nie czuć, ale ja to odczuję; i w bólu oraz smutku odejdę. Smutek jest równie swoisty jak przyjemność i póki nie pojawi się miłość, której nie stworzyłem, związek będzie bolesny. A gdy ta miłość nas pobłogosławi, nie możesz mnie nie kochać, kimkolwiek jestem, bo wtedy twojej miłości nie kształtuje moje postępowanie. Do jakich sztuczek by się umysł nie uciekł, ty i ja jesteśmy odrębni; a choć tu i ówdzie wiele nas może łączyć, integracja dokonuje się nie z tobą, ale we mnie. Tej integracji nie dokonuje umysł; powstaje ona tylko wtedy, gdy umysł całkowicie milknie, dochodząc do kresu własnych więzi. Tylko wtedy nasz związek jest wolny od bólu.
I.18 Znane i nieznane
Długie wieczorne cienie kładły się na znieruchomiałe wody, rzeka po całym dniu ucichła. Z wody wyskakiwały ryby, a ciężkie ptaki wracały na noc w gęstwinę wielkich drzew. Na srebrno-niebieskim niebie nie było ani jednej chmurki. W dół rzeki płynęła łódź pełna ludzi; śpiewali i klaskali, z oddali dobiegł ryk krowy. Pachniało wieczorem. Girlanda nagietek kołysała się na wodzie połyskującej w promieniach zachodzącego słońca. Jakże to wszystko było piękne i żywe – rzeka, ptaki, drzewa i wieśniacy.
Siedzieliśmy pod drzewem z widokiem na rzekę. Kilka chudych krów pasło się obok pobliskiej świątynki. Krzewy kwitnące wokół czystego i zadbanego budynku regularnie podlewano i pielęgnowano. Ktoś właśnie odprawiał tam wieczorne obrzędy, głos miał monotonny i pełen smutku. W ostatnich promieniach słońca woda lśniła barwą świeżych kwiatów. Po chwili ktoś do nas się przysiadł i zaczął opowiadać o swoich doznaniach. Powiedział, że poświęcił wiele lat życia na poszukiwanie Boga, praktykował ascezę, wyrzekł się wielu drogich mu rzeczy. Angażował się w prace społeczne, pomagał budować szkołę itd. Interesował się wieloma rzeczami, ale nade wszystko pragnął znaleźć Boga; i oto dopiero teraz, po tylu latach, słyszy Jego głos, który kieruje nim w sprawach zarówno wielkich, jak i drobnych. Utracił własną wolę, szedł za wewnętrznym głosem Boga. Nigdy go ten głos nie zawiódł, choć on często go zagłuszał; wciąż modlił się o oczyszczenie naczynia, aby było godne przyjąć przesłanie.
Czy ty i ja możemy znaleźć to, co niezmierzone? Czy to, co zostało ukształtowane z czasu, jest w stanie szukać tego, co bezczasowe? Czy usilnie praktykowana dyscyplina może nas zaprowadzić w nieznane? Czy istnieją sposoby dotarcia do tego, co nie ma początku ani końca? Czy tę rzeczywistość da się pochwycić w sieć naszych pragnień? Wszystko, co możemy pojąć, jest projekcją tego, co znane; ale znane nie może pojąć nieznanego. To, co zostało nazwane, nie jest tym, co nienazywalne, a nazywając budzimy tylko uwarunkowane reakcje. Te reakcje, jakkolwiek by były szlachetne i przyjemne, nie odnoszą się do tego, co rzeczywiste. Reagujemy na bodźce, ale rzeczywistość nie dostarcza żadnych bodźców: ona jest.
Umysł przechodzi od znanego do znanego, nie może zaś sięgnąć w nieznane. Nie da się myśleć o czymś, czego się nie zna. To, o czym się myśli, pochodzi z tego, co znane, z przeszłości, bez względu na to, czy jest to przeszłość odległa, czy właśnie miniona. Ta przeszłość jest myślą, ukształtowaną i uwarunkowaną przez liczne czynniki, ulegającą zmianom w zależności od okoliczności i nacisków, ale zawsze dokonującą się w czasie. Myśl może jedynie twierdzić coś lub czemuś zaprzeczyć, ale nie może odkryć ani szukać tego, co nowe. Myśl nie jest w stanie na nowe natrafić, ale kiedy cichnie, nowe się niekiedy pojawia – zaś myśl natychmiast przekształca je w stare, w już doznane. Myśl nieustannie kształtuje, modyfikuje, zabarwia zgodnie ze wzorem doznawania. Funkcją myśli jest komunikowanie się, ale nie bycie w stanie doznawania. Gdy doznawanie się kończy, myśl wchodzi na scenę i podciąga je pod znane kategorie. Myśl nie może przeniknąć w nieznane, a zatem odkryć ani doświadczyć rzeczywistości.
Dyscyplina, wyrzeczenia, odosobnienia, rytuały, praktykowanie cnoty – wszystko to, jakkolwiek by było szlachetne, jest procesem myślowym; a myśl może działać tylko w jakimś celu, by coś osiągnąć, a chodzi wciąż o to, co znane. Osiągnięcie to bezpieczeństwo, samoobronna pewność tego, co znane. A szukać bezpieczeństwa w tym, co bezimienne, to temu przeczyć. Bezpieczeństwo, które można znaleźć, jest jedynie projekcją przeszłości, tego, co znane. Z tego powodu umysł musi całkowicie i głęboko ucichnąć; ale tej ciszy nie da się kupić za cenę ofiar, nic nie da uwznioślanie czy tłumienie. Ta cisza nastaje, gdy umysł niczego już nie szuka, gdy nie więzi go już proces stawania się. Ta cisza nie narasta, nie wywoła jej żadna praktyka. Musi ona być równie nieznana umysłowi jak to, co bezczasowe; albowiem jeśli umysł doznaje ciszy, to pojawia się doznający, będący wytworem przeszłych doznań, pamiętający niegdysiejszą ciszę; a tym, czego doznaje doznający, jest jedynie auto-projekcyjnym powtórzeniem. Umysł nie może doznać tego, co nowe, tak więc musi całkowicie umilknąć.
Umysł milknie tylko wtedy, gdy nie doznaje, czyli gdy nie określa, nie nazywa, nie rejestruje ani nie gromadzi w pamięci. To nazywanie i rejestrowanie jest procesem nieustannie przebiegającym w różnych warstwach świadomości, nie tylko w wyższym umyśle. Ale kiedy jego warstwa powierzchniowa uspakaja się, głębszy umysł może dojść do głosu. Tylko wtedy, gdy cała świadomość jest cicha i spokojna, wolna od wszelkiego stawania się, czyli spontaniczna, powstaje to, co niezmierzone. Ale pragnienie zachowania tej wolności utrwala wspomnienia tego, kto się staje, co jest przeszkodą dla rzeczywistości. Rzeczywistość nie trwa; jest z chwili na chwilę, zawsze nowa, zawsze świeża. To, co trwa, nie bywa twórcze.
Wyższy umysł jest tylko narzędziem komunikacji, nie może zmierzyć tego, co niemierzalne. Nie da się mówić o rzeczywistości; a kiedy się mówi, nie jest to już rzeczywistość. To jest medytacja.
I.19 Poszukiwanie prawdy
Przebył bardzo długą drogę, tysiące kilometrów statkiem i samolotem. Znał tylko swój język i z największym trudem przystosowywał się do nowego i niepokojącego środowiska. Źle znosił tutejsze jedzenie, a zwłaszcza klimat, wilgotny i upalny, podczas gdy on urodził się i wychował na bardzo dużej wysokości. Dobrze oczytany, swego rodzaju naukowiec, trochę pisał. Katolik, który zdawał się dobrze znać filozofię zarówno Wschodu, jak i Zachodu. Od dawna mu to wszystko nie odpowiadało, ale trwał ze względu na rodzinę. Jego małżeństwo można było uznać za szczęśliwe, kochał dwoje swych dzieci. Studiowały teraz w tym odległym kraju, czekała ich piękna przyszłość. Ale niezadowolenie z tamtego życia i tego, czym się zajmował, wciąż rosło, a kilka miesięcy temu nastąpił kryzys. Opuścił rodzinę, zabezpieczywszy materialnie żonę i dzieci, a teraz był tutaj. Miał dość pieniędzy, by żyć dalej i przybył, aby znaleźć Boga. Zapewnił, że jest pod każdym względem zrównoważony i ma jasno określony cel.
Ani ludzie sfrustrowani, ani ci, którzy odnieśli sukces, nie powinni oceniać, czy są zrównoważeni. Ludzie sukcesu bywają niezrównoważeni; frustraci popadają w zgorzknienie i cynizm, a czasem uciekają w jakąś auto-projekcyjną iluzję. O zrównoważeniu nie decydują psychoanalitycy; dopasowanie do normy niekoniecznie oznacza równowagę. Sama norma bywa wytworem niezrównoważonej kultury. Społeczeństwo zaborcze, ze swymi wzorcami i normami, jest niezrównoważone, niezależnie od tego, czy jest lewicowe, czy prawicowe, czy zaborczość cechuje państwo, czy też jego obywateli. Zrównoważenie nie polega na zdobywaniu. Idea równowagi i jej braku jest wciąż sprawą myśli, a więc nie może stanowić kryterium. Sama myśl, uwarunkowana odpowiedź z jej normami i osądami, nie jest prawdą. Prawda nie jest ideą bądź wnioskiem.
Czy Boga można znaleźć, szukając go? Czy możesz szukać niepoznawalnego? Aby znaleźć, musisz wiedzieć, czego szukasz. Jeśli szukasz, to to, co znajdujesz, będzie projekcją ciebie samego; będzie tym, czego pragniesz, a tworzenie pragnień nie jest prawdą. Szukanie prawdy to zaprzeczanie jej. Prawda nie ma stałego przybytku; nie prowadzi do niej żadna ścieżka, żaden przewodnik, a samo to słowo nie jest prawdą. Czy prawdę znajduje się w określonym otoczeniu, w szczególnym klimacie, wśród pewnych ludzi? Czy jest tutaj, a nie tam? Czy właśnie ten zaprowadzi cię do prawdy, a tamten nie? Czy w ogóle istnieje przewodnik? Kiedy szuka się prawdy, to, co się znajduje, rodzi się z ignorancji, bo właśnie z niej powstaje samo poszukiwanie. Nie możesz znaleźć rzeczywistości; musisz zniknąć, aby ona zaistniała.
„Czy zatem nie mogę znaleźć tego, co bezimienne? Przyjechałem do tego kraju, gdyż tu takie poszukiwania budzą silniejszą tęsknotę. Fizycznie ma się tu większą swobodę, nie trzeba mieć tylu rzeczy; posiadanie jest tu mniej uciążliwe niż gdzie indziej . Po części dlatego idzie się do klasztoru. Ale wstępując do klasztoru ucieka się psychicznie, a ponieważ nie chcę uciec w uporządkowane osamotnienie, jestem tutaj i żyję po to, by znaleźć to, co bezimienne. Czy jestem do tego zdolny?”
Czy to kwestia zdolności? Czy zdolność nie oznacza podążania w określonym kierunku, z góry określoną ścieżką, ciągłego dostosowywania się pod presją okoliczności? Czyż nie pytasz, zadając takie pytanie, o to, czy ty, zwykły człowiek, dysponujesz środkami potrzebnymi do zdobycia tego, za czym tęsknisz? Z twojego pytania wynika, rzecz jasna, że tylko wyjątkowi ludzie znajdują prawdę, a nie zwykły człowiek. Czy prawda jest dana tylko nielicznym, wyjątkowo inteligentnym? Dlaczego pytamy, czy jesteśmy w stanie ją znaleźć? Mamy wzór, przykład człowieka, który jakoby odkrył prawdę; a ten przykład, górujący nad nami, wpędza nas w wątpliwości. Ów przykład nabiera więc wielkiego znaczenia i zaczynamy z nim współzawodniczyć; tęsknimy też za tym, by bić rekordy. A może pytanie „Czy jestem do tego zdolny?” wynika ze świadomego lub podświadomego porównywania tego, kim się jest, z tym, kim, jak się przypuszcza, jest wzorzec?
Dlaczego porównujemy się z ideałem? Czy porównanie przynosi zrozumienie? Czy ideał różni się od nas? Czy nie jest to wytwór naszej wyobraźni, rzecz domowego wyrobu, a zatem czy nie przeszkadza to w zrozumieniu siebie takimi, jakimi jesteśmy? Czy porównując nie uchylamy się przed zrozumieniem nas samych? Jest tak wiele sposobów ucieczki od siebie, a porównywanie jest jednym z nich. Z pewnością bez zrozumienia siebie poszukiwanie tak zwanej rzeczywistości jest ucieczką przed sobą. Bez samowiedzy bóg, którego szukasz, jest bogiem złudzeń; a złudzenia nieuchronnie rodzą konflikty i smutek. Bez samowiedzy nie ma właściwego myślenia; wtedy wszelka wiedza jest ignorancją nieodmiennie prowadzącą do zamętu i zniszczeń. Samopoznanie nie jest ostatecznym celem; służy za niezbędny klin otwierający na to, co niewyczerpane.
„Czy zdobycie samowiedzy nie jest niezwykle trudne i nie zajmie zbyt wiele czasu?”
Samo przekonanie, że samowiedzę trudno uzyskać, przeszkadza w jej zdobyciu. Jeśli mogę coś zasugerować, to nie sądź, że będzie to trudne lub zajmie nieco czasu; nie przesądzaj z góry, czym ona jest, a czym nie. Zacznij. Samoświadomość należy odkrywać w działaniu wspólnym z innymi; a każde działanie jest związkiem. Samowiedza nie powstaje w odosobnieniu, w izolacji; odrzucenie związków to śmierć. Śmierć jest ostatecznym oporem. Opór, czyli stłumienie, szukanie namiastek czy uwznioślanie w jakiejkolwiek formie, przeszkadza przepływowi samowiedzy; ale opór można odkryć pozostając w związkach, działając. Opór, negatywny bądź pozytywny, z towarzyszącymi mu porównaniami i uzasadnieniami, potępieniami i utożsamieniami, przeczy temu, co jest. To, co jest, jest ukryte; a uświadomienie sobie tego, co ukryte, bez jakichkolwiek wyborów, sprawia, że ono rozkwita. Ten rozkwit jest początkiem mądrości. Mądrość jest niezbędna, aby zaistniało to, co nieznane, co niewyczerpane.
I.20 Wrażliwość
W tym pięknym ogrodzie trawniki tętniły zielenią, a stare drzewa rzucały głębokie cienie. Stał tam duży dom z przestronnymi pokojami, przewiewnymi i o harmonijnych proporcjach. Drzewa zapewniały schronienie licznym ptakom i wiewiórkom, a do fontanny przyfruwały ptaki większe i mniejsze, czasem orły, ale głównie wrony, wróble i hałaśliwe papugi. Dom i ogród odgradzał od świata wysoki, biały mur. W jego obrębie panowała przyjemna atmosfera, nie docierały tam odgłosy z drogi i wioski. Wioska znajdowała się na obrzeżach wielkiego miasta. Była brudna, z rynsztokami wzdłuż głównej, wąskiej uliczki. Schody przed domami, krytymi strzechą, przyozdabiano, dzieci bawiły się na drodze. Kilku tkaczy rozciągało długie pasma nici w wesołym kolorze, aby zrobić z nich materiał, a grupa dzieci przyglądała się im. Było gwarno i wesoło, choć panował smród. Wieśniacy, świeżo umyci, mieli bardzo mało ubrań, niemal zbędnych w gorącym klimacie. Pod wieczór niektórzy, pijani, stali się głośni i wulgarni.
Tylko cienki mur oddzielał piękny ogród od pulsującej życiem wioski. Brak wrażliwości przejawia się w unikaniu brzydoty i obcowaniu z samym pięknem. Kultywowanie przeciwieństwa nieubłaganie zawęża umysł i ogranicza serce. Cnota nie jest przeciwieństwem; a jeśli ma przeciwieństwo, to przestaje być cnotą. Aby dostrzec piękno tej wioski, trzeba docenić ów zielony, pełen kwiatów ogród. Chcemy przeżywać tylko piękno, a odcinamy się od tego, co piękne nie jest. To stłumienie rodzi niewrażliwość, nie rozwija zmysłu piękna. Dobry jest nie ogród, odgrodzony od wioski, ale wrażliwość wykraczająca poza nie. Zaprzeczanie lub identyfikacja skutkują ciasnotą, a zatem niweczą wrażliwość. Wrażliwość nie jest czymś, co umysł, zdolny jedynie do wprowadzania podziałów i do dominacji, ma starannie pielęgnować. Istnieją dobro i zło; ale dążenie do jednego i unikanie drugiego nie prowadzi do tej wrażliwości, która jest niezbędna, by pojawiła się rzeczywistość.
Rzeczywistość nie jest przeciwieństwem złudzeń, fałszu, a jeśli spróbujesz zbliżyć się do niej jako do przeciwieństwa, nigdy się nie pojawi. Rzeczywistość może pojawić się tylko wtedy, gdy przeciwieństwa znikają. Potępianie lub utożsamianie się rodzą konflikt przeciwieństw, a ten prowadzi jedynie do dalszych konfliktów. Fakt, który przyjmujemy bez emocji, bez zaprzeczania i usprawiedliwiania, nie wywołuje konfliktu. Fakt sam w sobie nie ma przeciwieństwa; ma je tylko wtedy, gdy sprawia nam przyjemność lub gdy się przed nim bronimy. To właśnie ta postawa wznosi mury niewrażliwości i niszczy działanie. Jeśli wolimy pozostać w ogrodzie, wioska budzi w nas opór; a tam, gdzie jest opór, nic się nie uczyni, ani w ogrodzie, ani na rzecz wioski. Można być aktywnym, a nie działać. Aktywność opiera się na jakiejś idei, a działanie nie. Idee mają przeciwieństwa, a ruch w obrębie przeciwieństw to zwykła aktywność, bez względu na to, jak długo trwa i jakim modyfikacjom podlega. Aktywność nie może wyzwalać.
Aktywność ma przeszłość i przyszłość, a działanie nie. Działa się zawsze w teraźniejszości, czyli natychmiast. Reforma to aktywność, a nie działanie, zaś to, co zreformowane, wymaga dalszych reform. Reformowanie jest bezczynnością, aktywnością zrodzoną jako przeciwieństwo. Działa się z chwili na chwilę i, o dziwo, nie pojawiają się wtedy wewnętrzne sprzeczności; natomiast aktywność, choć wydaje się trwać bez przerwy, w sprzeczności obfituje. Aktywność rewolucyjna kipi od sprzeczności i dlatego nie może wyzwalać. Konflikt, wybór, nie wyzwalają. Jeśli ma się wybór, to jest się aktywnym, ale się nie działa; gdyż wybór opiera się na idei. Umysł może oddać się aktywności, ale nie jest w stanie działać. Działanie wypływa z zupełnie innego źródła.
Księżyc wzeszedł nad wioską, a w ogrodzie pojawiły się cienie.
I.21 Jednostka i społeczeństwo
Szliśmy, pod bladosrebrzystym niebem, zatłoczoną ulicą. Chodniki roiły się od ludzi, smród spalin samochodowych drażnił nozdrza. Sklepy oferowały bezlik kosztownych i tandetnych rzeczy. Z ulgą skręciliśmy z hałaśliwej ulicy do parku, usiedliśmy wśród drzew.
Mówił, że Państwo, ze swoją armią i ustawodawstwem, absorbuje jednostkę prawie na każdym kroku, a kult Państwa zajmuje teraz miejsce kultu Boga. W większości krajów Państwo wnika w bardzo intymne życie swych obywateli; mówi im, co mają czytać i co mają myśleć. Państwo szpieguje obywateli, pilnując ich, przejmując funkcję Kościoła. To nowa religia. Kiedyś człowiek był niewolnikiem Kościoła, a teraz stał się niewolnikiem Państwa. Wcześniej czynił to Kościół, a teraz Państwo kontroluje edukację; żadnego z nich nie interesuje wyzwolenie człowieka.
Co wiąże jednostkę ze społeczeństwem? Oczywiście społeczeństwo istnieje dla jednostki, a nie na odwrót. Społeczeństwo ma służyć rozkwitowi człowieka; istnieje po to, aby wyzwolić jednostkę, aby mogła ona obudzić swą najwyższą inteligencję. Nie chodzi o zwykłe rozwijanie techniki czy wiedzy; ta inteligencja polega na pozostawaniu w kontakcie z tą twórczą rzeczywistością, która nie ma nic wspólnego z powierzchownym umysłem. Inteligencja to nie skumulowany wytwór, jest ona wolnością od stopniowych osiągnięć i sukcesów. Inteligencja nie bywa statyczna; nie da się jej skopiować i zestandaryzować, a zatem nie można jej nauczyć. Inteligencję należy odkrywać w wolności.
Zbiorowa wola i jej działanie, czyli społeczeństwo, nie wyzwala jednostki; gdyż społeczeństwo, nie tworząc organicznej całości, jest zawsze statyczne. Społeczeństwo to sztuczny wytwór, stworzony dla wygody człowieka; nie ma własnego niezależnego mechanizmu. Ludzie mogą zawładnąć społeczeństwem, kierować nim, kształtować go, tyranizować, zależnie od swojego stanu psychicznego; a społeczeństwo nie panuje nad człowiekiem. Może na niego wpływać, ale człowiek z tego się wyrywa. Między człowiekiem a społeczeństwem trwa konflikt, gdyż człowiek jest wewnętrznie rozdarty; konflikt zachodzi między tym, co statyczne, a tym, co żywe. Społeczeństwo jest zewnętrznym przejawem człowieka. Konflikt między nim a społeczeństwem to jego konflikt wewnętrzny. Ten konflikt, wewnętrzny i zewnętrzny, będzie trwał zawsze, póki nie przebudzi się najwyższa inteligencja.
Jesteśmy zarówno istotami społecznymi, jak i jednostkami; jesteśmy zarówno obywatelami, jak i ludźmi, odrębnymi stawającymi się wśród smutków i przyjemności. Jeśli ma zapanować pokój, musimy zrozumieć, co powinno łączyć człowieka z obywatelem. Oczywiście Państwo wolałoby, abyśmy byli w pełni obywatelami; ale to jest głupota rządu. Sami chcielibyśmy poddać człowieka obywatelowi; bo łatwiej być obywatelem niż człowiekiem. Bycie dobrym obywatelem to efektywne funkcjonowanie zgodne ze wzorcami danego społeczeństwa. Od obywatela żąda się sprawności i konformizmu, gdyż te go wzmacniają, czynią bezwzględnym; a wtedy jest w stanie złożyć w ofierze człowieka obywatelowi. Dobry obywatel niekoniecznie jest dobrym człowiekiem; ale dobry człowiek musi być dobrym obywatelem, mimo że nie należy do jakiegoś szczególnego społeczeństwa czy kraju. Ponieważ jest przede wszystkim dobrym człowiekiem, nie będzie działał antyspołecznie, nie wystąpi przeciw innemu. Będzie żył współpracując z innymi dobrymi ludźmi; nie zechce stać się autorytetem, bo autorytetu nie posiada; będzie postępował skutecznie bez towarzyszącej temu bezwzględności. Obywatel próbuje złożyć ofiarę z człowieka; ale człowiek, szukając najwyższej inteligencji, w naturalny sposób stroni od głupot obywatela. Państwo zwróci się więc przeciw dobremu człowiekowi, nosicielowi inteligencji; ale taki człowiek jest wolny od wszelkich rządów i krajów.
Inteligentny człowiek stworzy dobre społeczeństwo; ale dobry obywatel nie zrodzi społeczeństwa, w którym człowiek mógłby posiąść najwyższą inteligencję. Jeśli obywatel dominuje, to konflikt między nim a człowiekiem jest nieunikniony; a każde społeczeństwo, świadomie lekceważące człowieka, jest skazane na zagładę. Do pojednania między obywatelem a człowiekiem dochodzi tylko wtedy, gdy zrozumie się psychologiczny proces zachodzący w człowieku. Państwa, dzisiejszego społeczeństwa, nie obchodzi człowiek wewnętrzny, interesuje go tylko człowiek zewnętrzny, obywatel. Może przeczyć istnieniu człowieka wewnętrznego, ale on zawsze przezwycięża to, co zewnętrzne, niszcząc sprytnie obmyślone plany przeznaczone dla obywatela. Państwo poświęca teraźniejszość dla przyszłości, wciąż zabezpieczając się na przyszłość; uważa przyszłość, a nie teraźniejszość, za najważniejszą. Ale dla inteligentnego człowieka najważniejsza jest teraźniejszość, teraz, a nie jutro. To, co jest, można zrozumieć tylko wtedy, gdy jutro zblednie. Zrozumienie tego, co jest, wywołuje przemianę w teraźniejszości. To właśnie ta przemiana ma ogromne znaczenie, a nie to, jak pogodzić obywatela z człowiekiem. Gdy zachodzi ta przemiana, konflikt między człowiekiem a obywatelem znika.
I.22 Jaźń
Naprzeciwko nas siedział człowiek mający władzę i autorytet. Świadczyły o tym jego wygląd, gesty, postawa, a on był tego świadom. Zajmował wysokie stanowisko w rządzie, otaczający go ludzie zachowywali się wobec niego służalczo. Mówił do kogoś donośnym głosem, że to oburzające, by zawracano mu głowę przypominając o jakimś oficjalnym obowiązku. Zrzędził na postępowanie swych pracowników, a ci wyglądali na zdenerwowanych i przestraszonych. Lecieliśmy wysoko ponad chmurami, kilka tysięcy metrów nad ziemią, przez szczeliny w chmurach widniało błękitne morze. Kiedy chmury nieco się rozstąpiły, ukazały się góry pokryte śniegiem, wyspy i szerokie, otwarte zatoki. Jakże odległe i piękne były samotne domy i małe wioski! Z gór rzeka spływała do morza. Płynęła obok wielkiego miasta, pełnego dymów i brudu, gdzie jej wody ulegały skażeniu, ale nieco dalej znów były czyste i lśniące. Kilka miejsc dalej siedział oficer w mundurze, z klatką piersiową ozdobioną wstążkami odznaczeń, pewny siebie i zdystansowany. Należał do odrębnej klasy, która istnieje na całym świecie.
Dlaczego tak bardzo pragniemy uznania, oznak szacunku, pochwał? Dlaczego jesteśmy takimi snobami? Dlaczego tak uporczywie trwamy przy własnym nazwisku, trzymamy się swego stanowiska, zdobyczy? Czy anonimowość jest poniżająca, a bycie nieznanym godne pogardy? Dlaczego naśladujemy ludzi sławnych, popularnych? Dlaczego nie zadowala nas bycie sobą? Czy tak boimy się i wstydzimy tego, kim jesteśmy, że imię, stanowisko i zdobycze nabierają takiej wagi? Ciekawe, jak silna jest chęć bycia rozpoznawanym, oklaskiwanym. W bitewnym zapale robi się niesamowite rzeczy, za które zyskuje się zaszczyty; zostaje się bohaterem za zabicie bliźniego. Dzięki poparciu, sprytowi, zdolnościom i wydajności dociera się gdzieś w okolice szczytu – chociaż szczyt nigdy nie jest szczytem, gdyż w upojeniu sukcesem pożąda się wciąż więcej i więcej. Kraj lub firma to ty; od ciebie zależą sprawy, ty masz władzę. Zorganizowana religia zapewnia pozycję, prestiż i honor; tam też jesteś kimś, odrębnym i ważnym. Albo stajesz się uczniem nauczyciela, guru bądź Mistrza, ich współpracownikiem. Jesteś ważny, reprezentujesz ich, dzielisz ich odpowiedzialność, ty posiadasz, a inni otrzymują. Ale choć w ich imieniu, nadal jesteś środkiem. Możesz założyć przepaskę na biodra lub szatę mnicha, ale to ty wykonujesz ten gest, to ty się wyrzekasz.
W taki czy inny sposób, subtelny lub grubiański, jaźń jest karmiona i podtrzymywana. Dlaczego, pomijając jej aspołeczne i szkodliwe zachowania, jaźń ma siebie utrwalać? Skoro żyjemy w zamęcie i smutku, wśród przemijających przyjemności, to czemu jaźń tak lgnie do zewnętrznych i wewnętrznych gratyfikacji, goni za czymś, co nieuchronnie przynosi ból i nieszczęście? Pożądanie pozytywnych działań, w przeciwieństwie do negacji, sprawia, że usiłujemy być; to usiłowanie sprawia, iż czujemy, że żyjemy, a nasze życie ma jakiś cel, że stopniowo usuwamy przyczyny konfliktów i smutku. Czujemy, iż gdybyśmy przestali działać, bylibyśmy niczym, bylibyśmy zgubieni, życie nie miałoby żadnego sensu; tak więc nadal tkwimy w konflikcie, w zamieszaniu, w antagonizmie. Ale zdajemy sobie również sprawę, iż jest coś więcej, że istnieje inność, ponad i poza całą tą niedolą. W rezultacie wewnątrz nas trwa nieustanna walka.
Im wspanialsze formy na zewnątrz, tym większe ubóstwo wewnętrzne; ale wolności od tego ubóstwa nie przyniesie przepaska na biodrach. Przyczyną tej wewnętrznej pustki jest pragnienie stawania się; a cokolwiek zrobisz, nic tej pustki nie wypełni. Możesz uciec od tego w sposób brutalny lub wyrafinowany; ale towarzyszy ci to tak, jak własny cień. Możesz nie chcieć patrzeć w tę pustkę, ale mimo to ona trwa. Ozdoby i wyrzeczenia, przyjmowane przez jaźń, nie zakryją tego wewnętrznego ubóstwa. Poprzez swoje działania, wewnętrzne i zewnętrzne, jaźń stara się wzbogacić, nazywając to doświadczeniem lub nadając temu inną nazwę, wygodniejszą może i bardziej zadowalającą. Jaźń nie znosi anonimowości; czasem przybiera nową szatę, przyjmuje inną nazwę, ale poczucie tożsamości jest jej istotą. Ten proces utożsamiania się uniemożliwia uświadomienie sobie własnej natury. Ten kumulatywny proces buduje jaźń, pozytywnie lub negatywnie; a jego aktywność zawsze zamyka w sobie, choćby to zamknięcie było nie wiem jak przestronne. Każdy wysiłek jaźni, by być lub nie być, oddala od tego, czym ona jest. Pominąwszy jej imię, atrybuty, dziwactwa, zdobycze, czym jest jaźń? Czy istnieje „ja”, jaźń, pozbawiona swych cech? To ten lęk przed byciem niczym pcha jaźń do działań; ale ona jest niczym, jest pustką.
Jeśli jesteśmy w stanie stawić czoła tej pustce, być z tą bolesną samotnością, wtedy lęk całkowicie znika i następuje fundamentalna przemiana. Aby tak się stało, musimy doświadczyć tej nicości – a to jest nieosiągalne, jeśli istnieje ten, kto doświadcza. Jeśli pragnie się doświadczyć tej pustki, aby ją przezwyciężyć, aby wyjść ponad i poza nią, to nie ma doświadczenia; gdyż jaźń, jako tożsamość, trwa dalej. Jeśli doświadcza doświadczający, to nie ma już stanu doświadczania. To doświadczanie tego, co jest, bez nazywania go, przynosi wolność od tego, co jest.
I.23 Wiara
Wysoko w górach panowała kompletna susza. Od miesięcy nie padało, strumienie zamilkły. Sosny zbrązowiały, a niektóre już uschły, choć wiatr wciąż nimi kołysał. Góry ciągnęły się, pasmo za pasmem, aż po horyzont. Większość dzikiego życia przewędrowała na chłodniejsze i lepsze pastwiska; zostały tylko wiewiórki i kilka sójek. Były też inne mniejsze ptaki, ale w ciągu dnia milczały. Martwa sosna po wielu latach wyblakła, piękna nawet po śmierci, pełna wdzięku i mocy, bez sentymentalizmu. Ziemia stwardniała, kamieniste ścieżki pokrył kurz.
Należała, jak stwierdziła, do kilku stowarzyszeń religijnych, a w końcu przystąpiła do jednego z nich. Pracowała na jego rzecz jako wykładowczyni i misjonarka praktycznie na całym świecie. Dla dobra tej organizacji, jak wyznała, porzuciła rodzinę, wyrzekła się wygody i wielu innych spraw; zaakceptowała jej wierzenia, doktryny i nakazy, podążała za jej przywódcami i próbowała medytować. Wysoko cenili ją zarówno członkowie, jak i przywódcy. A teraz, kontynuowała, po usłyszeniu tego, co powiedziałem na temat wierzeń, organizacji, niebezpieczeństw oszukiwania samego siebie itd., porzuciła tę organizację i jej działalność. Nie interesowało jej już zbawianie świata, pochłonęła ją własna mała rodzina i jej kłopoty, a jedynie z daleka przyglądała się pogrążonej w kłopotach ludzkości. Choć na pozór życzliwa i hojna, łatwo popadała w zgorzknienie, wydawało jej się bowiem, jak wyznała, że zmarnowała życie. Gdzie się znalazła, po tylu latach pełnej entuzjazmu pracy? Co się z nią stało? Skąd to otępienie i znużenie, dlaczego w tym wieku tak pochłonęły ją trywialne drobnostki?
Jakże łatwo niszczymy delikatną wrażliwość naszej istoty. Nieustanne walki i utarczki, niespokojne ucieczki i lęki szybko stępiają umysł i serce; a przebiegły umysł rychło znajduje substytuty życiowej wrażliwości. Rozrywki, rodzina, polityka, wierzenia i bogowie zastępują czystość i miłość. Wiedza i wiara niweczą czystość, a wrażenia zmysłowe miłość. Czy wiara oczyszcza? Czy ciasno okalająca nas ściana wiary zapewnia zrozumienie? Dlaczego musimy wierzyć i czy wiara nie zaciemnia już i tak przeładowanego umysłu? Zrozumienie tego, co jest, nie wymaga wierzeń, potrzeba zaś bezpośredniej percepcji, czyli bezpośredniego uświadomienia, bez udziału pożądań. To pożądanie wywołuje zamęt, a wiara jest jego przedłużeniem. Formy pożądania bywają subtelne, a bez ich zrozumienia wiara tylko powiększa konflikt, zamęt i antagonizm. Wiara daje schronienie pożądaniom.
Zwracamy się do wiary, aby działać. Wiara daje nam tę szczególną siłę płynącą z wyłączności; a ponieważ większość z nas wciąż coś robi, wiara staje się niezbędna. Czujemy, że nie możemy działać bez wiary, ponieważ wiara daje nam to coś, dla czego warto żyć i pracować. Dla większości z nas życie nie ma sensu innego niż ten, jaki daje wiara; wiara więcej znaczy niż życie. Uważamy, że życie musimy przeżywać według wzorca wiary; bo jak, bez jakiegoś wzoru, moglibyśmy działać? A zatem nasze działanie jest oparte na idei lub jest rezultatem idei; tak więc idea jest ważniejsza od działania.
Czy zdolności umysłowe, choćby najbardziej błyskotliwe i subtelne, mogą sprawić, by działanie nabrało pełni, mogą doprowadzić do radykalnej przemiany naszej istoty, a tym samym zapewnić ład społeczny? Czy idea jest środkiem działania? Idea może prowadzić do pewnej serii działań, ale jest to zwykła aktywność; aktywność zaś nie ma z działaniem nic wspólnego. W tę aktywność zostajemy schwytani; a kiedy z takiego czy innego powodu ona ustaje, czujemy się zagubieni, zaś życie staje się bezsensowne, puste. Zdajemy sobie sprawę z tej pustki, świadomie lub nieświadomie, dlatego idea i aktywność stają się najważniejsze. Wypełniamy tę pustkę wiarą, a aktywność przekształca się w odurzający przymus. Dla tej aktywności jesteśmy gotowi do wyrzeczeń; zniesiemy dla niej wszelkie niewygody, przyjmiemy każdą iluzję.
Aktywność wiary jest pełna zamętu i destrukcyjna; na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie uporządkowanej i konstruktywnej, ale rodzi konflikty i niedole. Wszelkiego rodzaju przekonania, religijne lub polityczne, udaremniają zrozumienie związków, a bez tego zrozumienia nie sposób działać.
I.24 Cisza
Dzięki mocnemu, dobrze naregulowanemu silnikowi, samochód z łatwością, bez warkotu pokonywał wzgórza, czujnie reagując na poruszenia pedału gazu. Droga wznosiła się stromo w górę doliny, biegła między sadami pomarańczowymi i wysokimi, rozłożystymi leszczynami. Po obu jej stronach sady ciągnęły się kilometrami, aż do podnóży gór. Już bez zakrętów droga przebiegła przez jedno lub dwa miasteczka, po czym wydostała się na otwarty teren, między pola jasnozielonej lucerny. Znów wijąc się wśród wzgórz wybiegła na pustynię.
Droga była gładka, odgłos silnika równy, a ruch uliczny niewielki. Intensywnie uświadamiał sobie krajobraz, mijane od czasu do czasu samochody, znaki drogowe, czyste błękitne niebo, ciało siedzące w samochodzie; ale umysł zamarł w bezruchu. Nie był to spokój towarzyszący wyczerpaniu czy odprężeniu, ale bardzo czujny bezruch. Umysł nie trwał w bezruchu względem jakiegoś miejsca; nikt tego spokoju nie obserwował; nie było tego, kto doznaje. Chociaż trwała chaotyczna rozmowa, nic tej ciszy nie mąciło. Słyszało się świst wiatru wywołanego jazdą, ale ta cisza nierozerwalnie wiązała się z szumem powietrza, odgłosami samochodu i prowadzoną rozmową. Umysł nie przypominał sobie poprzednich bezruchów, tych cisz, które znał; nie powiedział: „To jest spokój”. Nie następowała werbalizacja, rozpoznająca i potwierdzająca nieco podobne doznania. A bez werbalizacji nie było myśli. Nie następowało rejestrowanie i dlatego myśl nie mogła uchwycić tej ciszy ani o niej myśleć; wszak słowo „bezruch” nie jest bezruchem. Gdy nie ma tego słowa, umysł nie działa, a zatem ten, kto doznaje, nie może zyskiwać środków zapewniających dalsze przyjemności. Nie zachodził proces gromadzenia, zbliżania się czy przyswajania. Ruch umysłu zamarł całkowicie.
Samochód zatrzymał się przed domami. Szczekanie psa, rozpakowywanie się i ogólne zamieszanie w niczym nie naruszyły tej niezwykłej ciszy. Nic jej nie zakłócało, a spokój trwał. Wiatr szumiał w koronach sosen, cienie wydłużały się, a między krzakami przemknął żbik. W tej ciszy trwał ruch, który jej nie rozpraszał. Uwaga na niczym się nie skupiała, nic więc nie mogło jej rozproszyć. Uwaga się rozprasza gdy zmieniają się zainteresowania; ale one w tej ciszy znikły, nie mogły więc przemijać i powstawać. Ruch nie był od tej ciszy odrębny, ale się w niej zawierał. Był to bezruch nie śmierci, nie rozkładu, ale życia wolnego od wszelkich konfliktów. Większości z nas walka bólu i przyjemności, chęć działania, wydaje się nadawać życiu sens; a gdyby nam ten impuls odebrano, zagubilibyśmy się i wkrótce rozpadli. Ale ta cisza pulsowała twórczością wciąż się odnawiającą. Był to ruch bez początku, a zatem bez końca; niczego też nie kontynuował. Ruch implikuje czas; ale tu czas nie płynął. Czas to więcej i mniej, blisko i daleko, wczoraj i jutro; ale w tej ciszy ustały wszelkie porównania. Nie była to cisza, która się kończy, by znów się zacząć; nic się nie powtarzało. Bez reszty znikły wszelkie sztuczki przebiegłego umysłu.
Gdyby ta cisza była złudzeniem, umysł miałby z nią jakiś związek, odrzuciłby ją albo do niej lgnął, zracjonalizował ją albo z subtelną satysfakcją z nią się utożsamił; ale ponieważ nie ma on żadnego związku z tą ciszą, to nie może jej zaakceptować ani jej zaprzeczyć. Umysł jest w stanie manipulować tylko własnymi projekcjami, rzeczami, które z niego pochodzą; ale nie ma związku z tym, co w nim nie powstało. To milczenie nie pochodzi z umysłu, więc umysł nie może go kultywować ani utożsamić się z nim. Treści tego milczenia nie uchwycą słowa.
Siedzieliśmy w cieniu wielkiego drzewa z widokiem na zieloną dolinę. Dzięcioły kuły zawzięcie, między drzewami szły w długim szeregu mrówki. Wiatr wiał od morza, niosąc zapach odległej mgły. Góry, niebieskie i senne, często sprawiały wrażenie bliskich, ale teraz oddaliły się. Ptaszek pił wodę z małej kałuży powstałej obok nieszczelnego szlauchu. Dwie szare wiewiórki z dużymi krzaczastymi ogonami ganiały jedna drugą po pniu drzewa; wdrapywały się na sam czubek, po czym z szaloną prędkością zbiegały prawie na ziemię, by znów się wspinać.
Niegdyś bardzo bogaty, wyrzekł się majątku. Miał liczne posiadłości, którymi zarządzał z przyjemnością, gdyż był miłosierny i hojny. Wciąż coś dawał i zapominał, co dał. Troskliwie dbał o potrzeby swych współpracowników, łatwo zarabiając pieniądze w świecie nastawionym na ich pomnażanie. Stanowił przeciwieństwo tych, których konta bankowe i inwestycje przerastają ich samych, którzy, osamotnieni, boją się ludzi oraz ich żądań i zamykają się w osobliwej atmosferze swego bogactwa. W stosunku do rodziny nie był despotą, choć zbyt łatwo nie ustępował, miał też wielu przyjaciół, ale nie z powodu swych bogactw. Mówił, iż porzucił swój dobytek, ponieważ pewnego dnia, w trakcie lektury, nagle zrozumiał, jak głupie było to zarabianie pieniędzy i posiadanie majątku. Teraz miał niewiele rzeczy i próbował wieść proste życie, aby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi i czy jest coś poza pożądaniami ulokowanymi w centrach cielesnych.
Zadowalać się małym jest stosunkowo łatwo; uwolnić się od ciężaru licznych rzeczy nie jest trudne, gdy się podróżuje i szuka czegoś innego. Gorąca potrzeba poszukiwań wewnętrznych usuwa zamęt związany z wielością dóbr, ale bycie wolnym od rzeczy zewnętrznych nie oznacza życia prostego. Zewnętrzna prostota i ład niekoniecznie oznaczają wewnętrzny spokój i niewinność. Dobrze jest być prostym na zewnątrz, gdyż zapewnia to pewną swobodę, jest gestem uczciwości; ale dlaczego niezmiennie zaczynamy od tego, co zewnętrzne, a nie od prostoty wewnętrznej? Czy chodzi o przekonanie siebie i innych o szczerości naszych intencji? Dlaczego musimy siebie przekonywać? Wolność od rzeczy wymaga inteligencji, a nie gestów i przekonań; zaś inteligencja nie jest osobista. Jeśli ktoś zdaje sobie sprawę ze wszystkich implikacji, jakie pociąga za sobą wielość dóbr, to właśnie ta świadomość wyzwala, a wtedy zbędne są dramatyczne stwierdzenia i gesty. Kiedy to inteligentne uświadomienie nie działa, szukamy ucieczki w dyscyplinie i braku przywiązań. Nie chodzi o dużo czy mało, chodzi o inteligencję; a inteligentny człowiek, zadowalając się małym, jest wolny od wielu dóbr.
Ale zadowolenie to jedno, a prostota to co innego. Pragnienie zadowolenia czy prostoty nas wiąże. Pożądanie nas wikła. Znajdujemy zadowolenie wraz z uświadomieniem sobie tego, co jest, a prostotę wraz z wolnością od tego, co jest. Dobrze jest być na zewnątrz prostym, ale o wiele ważniejsze są wewnętrzna prostota i czystość. Czystości nie rodzi zdeterminowany i dążący do celu umysł; umysł nie jest w stanie jej stworzyć. Może się dostosować, poukładać i uporządkować myśli; ale to nie jest czystość ani prostota. Działanie woli wywołuje zamęt; gdyż wola, nawet wysublimowana, jest wciąż narzędziem pożądania. Wola bycia, stawania się, choćby najwartościowsza i najszlachetniejsza, może udzielić wskazówek, utorować drogę wśród zamętu; ale taki proces prowadzi do izolacji, a ta czystości nie zrodzi.
Działanie woli może chwilowo oświetlić pierwszy plan akcji, niezbędny dla zwykłej aktywności, ale nie jest w stanie oczyścić tła; bo sama wola jest tego tła wytworem. Tło odżywia wolę, zasila ją, natomiast wola może wyostrzyć tło, spotęgować zawarte w nim możliwości; ale nie może tła oczyścić.
Prostota nie jest sprawą umysłu. Zaplanowana prostota to tylko przebiegłe dostosowanie, obrona przed bólem i przyjemnością; taka działalność zamyka w sobie, rodzi różnego rodzaju konflikty i zamęt. To konflikt sprowadza mrok, do wewnątrz i na zewnątrz. Konflikt i jasność nie mogą współistnieć; to wolność od konfliktu, a nie jego przezwyciężanie, rodzi prostotę. To, co się zdobywa, trzeba zdobywać wciąż na nowo, a konflikt trwa bez końca. Zrozumienie konfliktu to zrozumienie pragnienia. Pragnienie może przybrać postać obserwatora, tego, kto rozumie; ale takie uwznioślenie pragnienia tylko odwleka problem, a nie niesie rozumienia. Rozszczepienie na obserwującego i to, co obserwowane, to proces nie podwójny, ale pojedynczy; a tylko doświadczając tego jednolitego procesu uwalniamy się od pragnienia, od konfliktu. Pytanie, jak doświadczyć tego faktu, nie powinno powstawać. To musi się stać; a staje się tylko wtedy, gdy jest się czujnym i biernie świadomym. Nie poznasz faktycznego doświadczenia spotkania z jadowitym wężem, wyobrażając je sobie lub spekulując na jego temat, siedząc wygodnie w pokoju. Aby spotkać węża, musisz wyjść poza brukowane ulice i sztuczne światła.
Myśl potrafi rejestrować, ale nie może doświadczyć wolności od konfliktu; bo prostota bądź czystość to nie sprawy umysłu.
Gwar i zapach miasta wpadały przez otwarte okno. W dużym, publicznym parku ludzie siedzieli w cieniu czytając wiadomości, globalne plotki. Gołębie dumnie krążyły wokół ich stóp, szukając smakołyków, na zielonych trawnikach bawiły się dzieci. Słońce rzucało piękne cienie.
Reporter, niecierpliwy i inteligentny, chciał nie tylko przeprowadzić wywiad, ale też porozmawiać o własnych problemach. Kiedy uzyskał już informacje dla gazety, zaczął opowiadać o swojej karierze i jej wartości – nie finansowej, ale o jej znaczeniu w świecie. Pokaźny mężczyzna, bystry, zdolny i pewny siebie. Szybko piął się w górę w dziennikarskim świecie i wiązał z tym swoją przyszłość.
Nasze umysły są wypchane tak dużą ilością wiedzy, że niemal nie jesteśmy w stanie bezpośrednio doświadczać. Doświadczamy tego doświadczenia wzorując się na innych ludziach, autorytetach religijnych i społecznych. Jesteśmy wytworem cudzych myśli i wpływów; warunkuje nas zarówno religijna, jak i polityczna propaganda. Świątynia, kościół i meczet wywierają dziwny, mroczny wpływ na nasze życie, a ideologie polityczne nadają naszej myśli pozór treści. Propaganda nas zarówno tworzy, jak i niszczy. Zorganizowane religie to znakomite propagandystki, używają wszelkich środków, aby nas przekonać, a następnie związać ze sobą.
Jesteśmy zbitkami pogmatwanych reakcji, a nasze centrum jest równie niepewne, jak obiecana przyszłość. Same słowa nabrały dla nas niezwykłej wagi; wpływają na nasz system nerwowy, a związane z tym wrażenia są ważniejsze niż to, co znajduje się poza symbolem. Symbol, obraz, flaga, dźwięk są najważniejsze; czerpiemy siły z tych substytutów, a nie z rzeczywistości. Czytamy o doświadczeniach innych, obserwujemy, w co inni grają, naśladujemy innych, cytujemy. Jesteśmy puści w sobie i staramy się wypełnić tę pustkę słowami, doznaniami, nadziejami i wyobraźnią; ale pustka trwa.
Powtarzanie, ze swoimi wrażeniami, jakkolwiek by były przyjemne i wzniosłe, nie jest stanem doświadczania; ciągłe powtarzanie rytuału, słów, modlitwy daje satysfakcjonujące wrażenia, którym nadajemy wzniosłe miana. Ale doświadczanie to nie doznawanie wrażeń, a reakcja zmysłowa szybko ustępuje miejsca rzeczywistości. Rzeczywistego, tego, co jest, nie da się zrozumieć na podstawie zwykłych wrażeń. Zmysły odgrywają ograniczoną rolę, ale rozumienie lub doświadczanie leży poza i ponad zmysłami. Wrażenia stają się ważne tylko wtedy, gdy ustaje doświadczanie; wówczas słowa zyskują na znaczeniu, a symbole przejmują kontrolę; wtedy gramofon zaczyna zachwycać. Doświadczanie nie trwa; bo to, co trwa, jest wrażeniem, na jakimkolwiek poziomie. Powtarzane wrażenia tworzą pozór świeżego doświadczenia, ale wrażenia nie bywają nowe. Nie da się szukać tego, co nowe, wśród powracających wrażeń. To, co nowe, pojawia się tylko wtedy, gdy się doświadcza; a doświadczać można tylko wtedy, gdy ustają żądza wrażeń i pogoń za nimi.
Chęć powtarzania doświadczeń jest wiążącą cechą wrażeń, a wzbogacenie pamięci powoduje, że stają się one wszechobecne. Chęć powtarzania doświadczeń, własnych lub cudzych, wiedzie do zaniku wrażliwości, do śmierci. Powtarzana prawda to kłamstwo. Prawdy nie da się powtórzyć, propagować jej ani używać. To, co da się użyć i powtórzyć, nie ma w sobie życia, jest mechaniczne, statyczne. Da się użyć martwej rzeczy, ale nie prawdy. Możesz najpierw zabić prawdę i zaprzeczyć jej, a potem jej używać; ale to już nie jest prawda. Propagandystów nie interesuje doświadczanie; zajmują się organizacją wrażeń, religijnych lub politycznych, społecznych lub prywatnych. Propagandysta, religijny czy świecki, nie może głosić prawdy.
Doświadcza się jedynie wtedy, gdy znika pragnienie wrażeń; nazywanie, nadawanie symboli musi ustać. Nie istnieje proces myślowy bez werbalizacji; a gdy się w nią uwikłamy, stajemy się więźniami złudzeń zrodzonych przez pragnienia.
I.27 Radio i muzyka
Muzyka z radia to, rzecz jasna, cudowna ucieczka. W domu obok słuchano jej przez cały dzień, do późnej nocy. Ojciec wyszedł do biura dość wcześnie. Matka i córka pracowały w domu lub w ogrodzie; a kiedy szły do ogrodu, radio dudniło głośniej. Najwyraźniej syn też uwielbiał muzykę i reklamy, bo gdy był w domu, radio grało jak zwykle. Dzięki temu urządzeniu można słuchać w nieskończoność każdego rodzaju muzyki, od klasycznej po najnowszą; przekazuje nam ono sensacyjne opowieści, bieżące wiadomości i całą tę wciąż transmitowaną resztę. Nie musisz rozmawiać ani wymieniać myśli, bo radio robi to za ciebie. Mówią, że radio pomaga studentom w nauce; a gdy krowy słuchają muzyki, dają więcej mleka.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że radio wydaje się tak nieznacznie zmieniać bieg życia. Może to i owo nieco ułatwić; szybciej docierają do nas wiadomości ze świata, wysłuchujemy pasjonujących opowieści o morderstwach; ale informacje nie czynią nas inteligentnymi. Cienka warstwa informacji o okropnościach eksplozji jądrowych, międzynarodowych sojuszach, badaniach nad chlorofilem i tak dalej, najwyraźniej nie zmienia naszego życia od samych podstaw. Jak zawsze popieramy wojnę, nienawidzimy innych grup ludzi, gardzimy tym przywódcą politycznym a popieramy tamtego, otumaniają nas zorganizowane religie, jesteśmy nacjonalistami, a nasze nieszczęścia trwają nadal; nam zaś zależy na ucieczkach, im bardziej szacownych i zorganizowanych, tym lepiej. Najwyższą formą bezpieczeństwa jest ucieczka zbiorowa. Stojąc w obliczu tego, co jest, możemy coś z tym zrobić; ale ucieczka od tego, co jest, nieuchronnie nas ogłupia i przytępia, czyni niewolnikami sensacji i zamętu.
Czyż muzyka, w bardzo subtelny sposób, nie zapewnia nam miłego wytchnienia od tego, co jest? Dobra muzyka odrywa nas od siebie samych, od codziennych smutków, małostkowości i niepokojów, przynosi nam zapomnienie; albo daje siłę do stawienia czoła życiu, inspiruje, ożywia i uspokaja. W każdym przypadku staje się niezbędna, czy to jako sposób na zapomnienie o sobie, czy jako źródło inspiracji. Pogoń za pięknem i unikanie brzydoty jest ucieczką, która zamienia się w torturę, gdy coś ją udaremni. Kiedy piękno staje się niezbędne, byśmy dobrze się czuli, to wrażenia zajmują miejsce doświadczania. Chwila, w której doświadczamy, nie ma nic wspólnego z pogonią za wrażeniami. Doświadczając nie uświadamiamy sobie doświadczającego i jego wrażeń. Kiedy doświadczanie ustaje, wchodzą w to miejsce wrażenia doznawane przez tego, kto doświadcza; i to właśnie tych wrażeń domaga się doświadczający i do nich dąży. Kiedy wrażenia stają się niezbędne, wtedy muzyka, rzeka czy obraz służą jedynie zyskiwaniu kolejnych wrażeń. Wrażenia się liczą, a nie doświadczanie. Tęsknota za powtórką doświadczenia to żądza wrażeń; a chociaż wrażenia są powtarzalne, to doświadczanie nie.
To pragnienie wrażeń sprawia, że lgniemy do muzyki, posiadanego piękna. Uzależnienie od zewnętrznej linii i formy wskazuje tylko na pustkę naszego bycia, którą wypełniamy muzyką, sztuką, rozmyślną ciszą. Ponieważ tę niezmienną pustkę zapełniamy wrażeniami lub ją pod nimi skrywamy, wiecznie lękamy się tego, co jest, tego, kim jesteśmy. Wrażenia mają początek i koniec, można je powtarzać i wzbogacać; ale doświadczanie nie mieści się w granicach czasu. Istotne jest doświadczanie, które niszczy się goniąc za wrażeniami. Wrażenia są ograniczone, osobiste, wywołują konflikty i nieszczęścia; ale doświadczanie, które nie ma nic wspólnego z powtórzeniami, nie ma dalszego ciągu. Jedynie doświadczanie wywołuje odnowę, przemianę.
I.28 Autorytet
Mimo upału niebo było bardzo niebieskie i delikatne; na zielonym trawniku tańczyły cienie. Zza płotu krowa patrzyła na trawnik i na ludzi. Dziwiło ją to zgromadzenie, ale zielona trawa kusiła, gdyż od dawna nie padało i cała ziemia zbrązowiała. Jaszczurka zbierała muchy i inne owady z pnia dębu. Odległe góry, zamglone, zapraszały do wędrówek.
Po wysłuchaniu mowy, wygłoszonej w cieniu drzew, stwierdziła, że przyszła posłuchać na wypadek, gdyby przemówił nauczyciel nauczycieli. Traktowała to z powagą, ale ta powaga przerodziła się w upór. Skrywały go uśmiechy i rozsądna tolerancja, tolerancja bardzo dokładnie przemyślana i kultywowana; ale skoro była to sprawa umysłu, to mogła nagle się przeobrazić w zdecydowaną, gniewną nietolerancję. Mówiła cicho; ale brzmiało w tym potępienie, karmione przez jej przekonania i wierzenia. Wiele w sobie tłumiła, miała twardy charakter, a jednak oddała się słusznej sprawie braterstwa. Po chwili dodała, że pozna, kiedy nauczyciel się odezwie, bo ona i jej grupa ma na to jakiś tajemniczy sposób, niedostępny dla innych. Przyjemność płynąca z posiadania ezoterycznej wiedzy wyraźnie pobrzmiewała w sposobie, w jaki to mówiła, w geście i ruchach głowy.
Ezoteryczna, prywatna wiedza sprawia głęboko satysfakcjonującą przyjemność. Wiedza o czymś, czego inni nie wiedzą, stanowi stałe źródło satysfakcji; daje poczucie kontaktu z głębszymi sprawami, z czego płyną prestiż i autorytet. Masz bezpośredni kontakt, coś, czego inni nie mają, więc jesteś ważna nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Inni spoglądają na ciebie z niepokojem, ponieważ chcieliby posiąść to, co ty masz; a ty dajesz, zawsze wiedząc więcej. Jesteś liderką, autorytetem; a tę pozycję zyskujesz łatwo, gdyż ludzie chcą, aby im mówiono, aby ich prowadzono. Im bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy zagubieni i zdezorientowani, tym gorliwiej zabiegamy o to, by nami kierowano, by nam mówiono; tak więc autorytet powstaje w imię Państwa, w imię religii, w imię Mistrza lub przywódcy partii.
Kult władzy, czy to w sprawach wielkich, czy małych, jest zły, zwłaszcza w dziedzinie religii. Nie ma pośrednika między tobą a rzeczywistością; a gdy się pojawia, to jest zboczeńcem, złoczyńcą, niezależnie od tego, czy jest najwyższym zbawcą, czy też najnowszym guru bądź nauczycielem. Ten, kto wie, nie wie; może znać tylko własne uprzedzenia, auto-projekcyjne przekonania i pragnienia zmysłowe. Nie może poznać prawdy, tego, co niezmierzone. Pozycję i autorytet można osiągać, przebiegle wzmacniać, ale nie można zyskać pokory. Cnota daje wolność; ale kultywowana pokora nie jest cnotą, jest zwykłym doznaniem i dlatego szkodzi i niszczy; jest to niewola, z której trzeba wciąż się wyzwalać.
Nieważne, kto jest Mistrzem, świętym czy przywódcą, ważne jest, aby dowiedzieć się, dlaczego za nim podążasz. Podążasz tylko po to, aby stać się czymś, coś zyskać, być czysta. Nikt nie może cię oczyścić. Zamęt trwa w nas; myśmy go wywołali i my musimy go usunąć. Możemy osiągnąć satysfakcjonującą pozycję, wewnętrzne bezpieczeństwo, miejsce w hierarchii zorganizowanych wierzeń; ale to wszystko zamyka w sobie, wiedzie do konfliktów i nieszczęść. Możesz czuć się przez chwilę szczęśliwa z powodu swych osiągnięć, wmówić sobie, że twoja pozycja była ci przeznaczona, że to twój los; ale dopóki chcesz się czymś stać, na jakimkolwiek poziomie, nie unikniesz nieszczęść i zamętu. Bycie niczym nie jest negacją. Pozytywne lub negatywne działanie woli, jako wyostrzone i wzmocnione pragnienie, nieodmiennie wiedzie do walki i konfliktu; nie prowadzi do zrozumienia. Ustanowienie autorytetu i podążanie za nim przeczy rozumieniu. Gdy przychodzi rozumienie, nastaje wolność, której nikt nie może kupić ani dać. To, co się kupiło, można stracić, a to, co zostało dane, ktoś może odebrać; w ten sposób rodzi się autorytet i związane z nim lęki. Lęku nie usuną relaks i świece; ustaje on, gdy znika chęć stawania się.
I.29 Medytacja
Od lat praktykował coś, co nazywał medytacją; przeczytawszy wiele książek na ten temat narzucił sobie pewną dyscyplinę, przebywał też w jednym z klasztorów, gdzie medytowano po kilka godzin dziennie. Nie wzruszało go to zbytnio, nie opłakiwał też swych wyrzeczeń. Mówił, że choć po tych latach ma umysł pod kontrolą, to czasem mu się on wymyka; że medytacja nie przynosiła mu radości; i że narzucona sobie dyscyplina wyjałowiła go i uczyniła surowym. Jakoś był z tego wszystkiego bardzo niezadowolony. Należał do kilku tak zwanych stowarzyszeń religijnych, ale teraz zerwał z nimi wszystkimi i samodzielnie szukał Boga, którego one obiecywały. Starzał się i zaczynał czuć zmęczenie.
Właściwa medytacja jest niezbędna by oczyścić umysł, a bez opróżnienia umysłu nie nastąpi odnowa. Zwykła ciągłość jest rozpadem. Umysł marnieje wskutek nieustannego powtarzania, wskutek tarć powstających gdy używa się go niewłaściwie, wrażenia nużą go i stępiają. Kontrola umysłu nie jest ważna; ważne jest, aby stwierdzić, co go interesuje. Umysł to kłębek sprzecznych zainteresowań, a wzmocnienie jednego z nich przeciw innym jest tym, co nazywamy koncentracją, procesem dyscypliny. Dyscyplina to kultywowanie oporu, a tam, gdzie jest opór, nie ma rozumienia. Zdyscyplinowany umysł nie jest wolny, a tylko wolność umożliwia odkrywanie. Spontaniczność jest niezbędna, aby odkryć ruchy jaźni, niezależnie od tego, na jakim poziomie zachodzą. Chociaż takie odkrycia bywają nieprzyjemne, to ruchy jaźni musimy ujawnić i zrozumieć; a każda dyscyplina niszczy spontaniczność prowadzącą do odkryć. Dyscyplina, niezależnie od stopnia surowości, kształtuje umysł według wzoru. Umysł dostosuje się do tego, w co został wdrożony; ale to, do czego się dostosowuje, nie jest rzeczywiste. Dyscypliny sobie po prostu narzucamy, nie prowadzą więc do ogołocenia. Samodyscyplina może wzmocnić umysł w dążeniu do celu; ale ten cel jest auto-projekcją, a nie tym, co rzeczywiste. Umysł tworzy rzeczywistość na swój własny obraz, a dyscyplina jeszcze bardziej ten obraz ożywia.
Tylko odkrywanie daje radość – odkrywanie z chwili na chwilę dróg jaźni. Jaźń, na jakimkolwiek poziomie, wciąż przynależy do umysłu. Cokolwiek umysł może pomyśleć, dotyczy umysłu. Umysł nie może myśleć o czymś, co by go nie dotyczyło; nie może myśleć o tym, co nieznane. Jaźń na każdym poziomie jest znana; a chociaż mogą istnieć warstwy jaźni, których powierzchowny umysł sobie nie uświadamia, to ujawnia je funkcjonowanie związków; a kiedy związek nie jest zamknięty w jakimś schemacie, tworzy okazję do odkrycia siebie. Związek jest działaniem jaźni i aby to działanie zrozumieć, niezbędne jest niewybiórcze uświadomienie; gdyż wybór wyróżnia jedno zainteresowanie kosztem innych. Uświadamiając to sobie doświadczamy działania jaźni, a w tym doświadczaniu nie ma ani tego, kto doświadcza, ani tego, co doświadczone. W rezultacie umysł zostaje opróżniony z tego, co nagromadził; nie ma już „mnie”, zbieracza. Ta kolekcja, nagromadzone wspomnienia to „ja”; „ja” nie istnieje bez tego, co zgromadziło. „Ja” oddziela się od swoich cech jako obserwatora, strażnika, kontrolera, aby się zabezpieczyć, aby zapewnić sobie ciągłość pośród nietrwałości. Doświadczenie integralnego, jednolitego procesu uwalnia umysł od jego rozdwojenia. W ten sposób cały proces umysłowy, zarówno jawny, jak i ukryty, zostaje doświadczony i zrozumiany – nie kawałek po kawałku, działanie po działaniu, ale jako całość. Wtedy sny i codzienne czynności przeobrażają się w proces opróżniania. Aby otrzymać, umysł musi być całkowicie pusty; ale pragnienie bycia pustym, aby otrzymać, stanowi głęboko zakorzenioną przeszkodę i to również należy w pełni zrozumieć, na każdym poziomie. Pragnienie doświadczania musi całkowicie zniknąć, co dzieje się tylko wtedy, gdy doświadczający nie żywi się doświadczeniami i swymi wspomnieniami.
Oczyszczenie umysłu musi nastąpić nie tylko na jego wyższych poziomach, ale także w jego ukrytych głębinach; a to może się stać tylko wtedy, gdy ustaje proces nadawania nazw lub terminów. Nazywanie tylko wzmacnia tego, kto doświadcza i nadaje mu ciągłość, wzmacnia jego pragnienie trwałości, wyodrębniające go wspomnienia. Trzeba w ciszy uświadomić sobie nazywanie, a zatem zrozumieć je. Nazywamy nie tylko po to, by się komunikować, ale także by nadać ciągłość i treść doświadczeniu, ożywić je, a wrażenia przywołać raz jeszcze. Ten proces nazywania musi ustać nie tylko na powierzchni umysłu, ale też w jego głębi. Jest to żmudne zadanie, którego nie da się łatwo zrozumieć ani lekko przeżyć; ponieważ cała nasza świadomość to proces nazywania lub określania doświadczenia, a następnie gromadzenia go lub rejestrowania. To właśnie ten proces żywi i wzmacnia iluzoryczną istotę, doświadczającego jako byt odrębny i oddzielny od doświadczenia. Bez myśli nie ma myślącego. Myśli tworzą myślącego, który izoluje się, aby nadać sobie trwałość; myśli są bowiem zawsze nietrwałe.
Wolność nastaje, gdy cała istota, zarówno widoczna, jak i ukryta, zostaje oczyszczona z przeszłości. Wola jest pragnieniem; a jeśli ma miejsce jakikolwiek akt woli, jakikolwiek wysiłek, by być wolnym, by się ogołocić, to wolność, pełne oczyszczenie całej istoty, się nie pojawia. Tylko wtedy, gdy wszystkie rozliczne warstwy świadomości cichną, bez reszty nieruchomieją, nastaje niezmierzona błogość, bezczasowa radość, odnowienie stworzenia.
I.30 Gniew
Upał docierał nawet na tę wysokość. Szyby były ciepłe w dotyku. Monotonny szum silnika samolotu koił i wielu pasażerów drzemało. Ziemia, daleko pod nami, połyskiwała od gorąca, bezkresny brąz, a tu i ówdzie plama zieleni. Niebawem wylądowaliśmy i upał stał się prawie nie do zniesienia; dosłownie bolał i nawet w cieniu budynku wydawało się, że czubek głowy pęknie. Lato trwało od dość dawna i kraj zamienił się prawie w pustynię. Ponownie wystartowaliśmy, samolot wzniósł się w górę, szukając chłodnych wiatrów. Dwóch nowych pasażerów usiadło naprzeciw; rozmawiali tak głośno, że nie sposób było ich nie słyszeć. Zaczęli dość cicho; ale wkrótce w ich głosy wkradła się złość, typowa dla zażyłych związków pełnych uraz. W swym uniesieniu najwyraźniej zapomnieli o reszcie pasażerów; w tym zacietrzewieniu istnieli oni i nikt inny.
Gniew w szczególny sposób izoluje; niczym smutek odcina nas od innych i przynajmniej na pewien czas wszelkie związki znikają. Gniew daje izolowanym ludziom chwilową siłę i witalność. Kryje się w nim dziwna rozpacz; bo izolacja jest rozpaczą. Gniew wywołany rozczarowaniem, zazdrością, pragnieniem zadawania ran, gwałtownie wyzwala, a płynąca stąd przyjemność nas usprawiedliwia. Potępiamy innych, a samo to potępienie jest usprawiedliwieniem siebie. Czym jesteśmy, gdy nie zajmujemy jakiejś postawy, gdy braknie nam przekonania o własnej prawości bądź gdy się nie poniżamy? Używamy wszelkich środków, by siebie wzmocnić; a gniew, podobnie jak nienawiść, jest jednym z najłatwiejszych sposobów. Prosta złość, nagły wybuch, o którym szybko się zapomina, to jedno; ale gniew rozmyślnie rozwijany, kształtowany i zmierzający do tego, by ranić i niszczyć, to coś zupełnie innego. Zwykły gniew może mieć jakąś fizjologiczną przyczynę, którą można dostrzec i usunąć; ale gniew mający przyczyny psychologiczne jest znacznie subtelniejszy i trudniej się z nim uporać. Większość z nas nie ma nic przeciw wybuchom gniewu, łatwo je usprawiedliwiamy. Dlaczego nie mielibyśmy się gniewać, gdy ktoś innych lub nas źle traktuje? Słusznie się więc gniewamy. Nie mówimy wprost, że się gniewamy i na tym nie poprzestajemy; zaczynamy szczegółowo wyjaśniać tego przyczyny. Nigdy nie mówimy po prostu, że jesteśmy zazdrośni lub zgorzkniali, ale uzasadniamy to lub wyjaśniamy. Pytamy, jak może istnieć miłość bez zazdrości lub stwierdzamy, żeśmy zgorzknieli wskutek czyjegoś postępowania.
To wyjaśnianie, skryta bądź jawna werbalizacja, utrwala gniew, poszerza go i pogłębia. Wyjaśnienie milczące lub wypowiadane na głos działa niczym tarcza chroniąca nas przed odkryciem siebie takimi, jakimi jesteśmy. Chcemy być chwaleni lub by nam schlebiano, oczekujemy czegoś; a gdy to się nie zdarza, ogarnia nas rozczarowane, zgorzknienie lub zazdrość. A potem, gwałtownie lub delikatnie, obwiniamy kogoś innego; mówimy, że to on odpowiada za naszą gorycz. Bardzo cię cenię, gdyż polegam na tobie jeśli chodzi o moje szczęście, moją pozycję lub prestiż. Dzięki tobie spełniam się, jesteś więc dla mnie ważna; muszę cię strzec, muszę cię posiąść. Poprzez ciebie uciekam od siebie; a kiedy zwracam się znów ku sobie, to przerażony własnym stanem wpadam w złość. Gniew przybiera różne formy: rozczarowanie, uraza, zgorzknienie, zazdrość i tak dalej.
Gniew nagromadzony, czyli uraza, wymaga antidotum w postaci przebaczenia; ale gromadzenie gniewu jest o wiele ważniejsze niż przebaczenie. Przebaczenie jest zbędne, gdy gniew nie narasta. Staje się niezbędne, gdy żywi się urazę; ale gdy nie pragnie się pochlebstw i nie ma się poczucia krzywdy i nie jest się zatwardziale obojętnym, rodzą się litość i miłosierdzie. Akt woli nie usunie gniewu, gdyż wola jest częścią przemocy. Wola jest wynikiem pragnienia, żądzą kłamstwa; a pożądanie ze swej natury jest agresywne, władcze. Tłumienie gniewu wysiłkiem woli przenosi go na inny poziom, nadaje mu inną nazwę; ale nadal stanowi część przemocy. Aby uwolnić się od przemocy, nie przez kultywowanie jej braku, musimy zrozumieć pragnienie. Nie ma duchowego substytutu pragnienia; nie da się go stłumić ani uwznioślić. Musimy w ciszy i niewybiórczo uświadomić sobie pragnienie; a w tym biernym uświadomieniu bezpośrednio go doświadczyć bez doświadczającego nadającego pragnieniu nazwę.
I.31 Bezpieczeństwo psychologiczne
Zbadał to, jak wyznał, bardzo dokładnie, przeczytał tyle, ile mógł, z tego, co na ten temat napisano, i był przekonany, że w różnych częściach świata żyją Mistrzowie. Nie ukazywali się fizycznie nikomu z wyjątkiem swych specjalnych uczniów, ale komunikowali się z innymi wykorzystując odmienne środki. Wywierali dobroczynny wpływ, kształtowali myśli i działania światowych przywódców, chociaż sami przywódcy nie zdawali sobie z tego sprawy; wywoływali rewolucje i zaprowadzali pokój. Był przekonany, jak rzekł, że każdy kontynent ma grupę Mistrzów, którzy kształtują jego przeznaczenie i udzielają mu swych błogosławieństw. Znał kilku uczniów Mistrzów – z przynajmniej tak mu oni powiedzieli, dodał ostrożnie. Żarliwie pragnął dowiedzieć się o Mistrzach czegoś jeszcze. Czy można ich bezpośrednio doświadczyć, nawiązać z nimi bezpośredni kontakt?
Jakże spokojnie płynęła rzeka! Dwa śliczne małe zimorodki latały w górę i w dół przy brzegu i tuż nad powierzchnią; pszczoły zbierały wodę do uli, a na środku strumienia leżała łódź rybacka. Drzewa wzdłuż rzeki, gęste od liści, rzucały ciężkie i mroczne cienie, na polach świeżo posadzony ryż tryskał soczystą zielenią, dochodził stamtąd świergot ryżowców. Wokół panował spokój i wydawało się, że szkoda rozmawiać o naszych drobnych problemach, pod delikatnie błękitnym wieczornym niebem. Hałaśliwe miasta ginęły w oddali; po drugiej stronie rzeki była wioska, a wzdłuż brzegu wiła się kręta ścieżka. Chłopiec śpiewał czystym, wysokim głosem, który nie zakłócał spokoju tego miejsca.
Jesteśmy dziwni; wędrujemy w poszukiwaniu czegoś po dalekich krajach, podczas gdy jest ono tak blisko nas. Piękno jest zawsze gdzieś, nigdy tutaj; prawda znajduje się w jakimś odległym miejscu, ale nie ma jej w naszych domach. Udajemy się na drugą stronę świata, aby znaleźć Mistrza, a nie zauważamy sługi; nie rozumiemy zwykłych rzeczy w życiu, codziennych zmagań i radości, a mimo to staramy się uchwycić to, co tajemnicze i ukryte. Nie znamy siebie, ale jesteśmy gotowi służyć lub podążać za tym, kto obiecuje nagrodę, nadzieję, Utopię. Dopóki jesteśmy pogrążeni w zamęcie, to, co wybieramy, musi być również pełne zamętu. Nie widzimy jasno, będąc półślepi; a to, co wtedy widzimy, jest tylko częściowe, a więc nierealne. Wiemy to wszystko, a jednak nasze pragnienia, nasze żądze są tak silne, że wpędzają nas w iluzje i niekończące się nieszczęścia.
Wiara w Mistrza stwarza Mistrza, a doświadczenie kształtuje wiara. Wiara w określony wzorzec działań lub w ideologię tworzy to, za czym się tęskni; ale jakim kosztem, za cenę jakich cierpień! Jeśli ktoś ma talent, wiara staje się w jego rękach potężną bronią, bardziej niebezpieczną niż pistolet. Dla większości z nas wiara ma większe znaczenie niż rzeczywistość. Zrozumienie tego, co jest, nie wymaga wiary; wręcz przeciwnie, wiara, idea, uprzedzenie zdecydowanie przeszkadzają zrozumieniu. Ale wolimy nasze wierzenia, nasze dogmaty; ogrzewają nas, obiecują, zachęcają. Gdybyśmy zrozumieli, jak funkcjonują nasze wierzenia i dlaczego się ich trzymamy, zniknęłaby jedna z głównych przyczyn antagonizmu.
Pragnienie zdobycia, dla siebie lub dla grupy, wiedzie do ignorancji i złudzeń, do zniszczeń i nieszczęść. Pragnie się nie tylko coraz większej wygody fizycznej, ale także władzy, jaką dają pieniądze, wiedza, utożsamienie się. Pragnienie wciąż więcej rodzi konflikt i nieszczęścia. Staramy się uciec od tej niedoli na wszelkie sposoby oszukując się, tłumiąc, zastępując i uwznioślając; ale żądza trwa, być może na innym poziomie. Żądza na każdym poziomie wciąż rodzi konflikt i ból. Jedną z najłatwiejszych ucieczek jest guru, Mistrz. Niektórzy uciekają w ideologię polityczną i związaną z nią aktywność, inni w doznania, jakie zapewniają rytuał i dyscyplina, a jeszcze inni do Mistrza. Wtedy środki ucieczki stają się najważniejsze, strzegą ich zaś lęk i upór. I nie ma znaczenia, kim jesteś; to Mistrz jest ważny. Jesteś ważny tylko jako sługa, cokolwiek by to znaczyło, lub jako uczeń. Aby stać się jednym z nich, musisz postępować w pewien sposób, dostosować się do pewnych wzorców, pokonać pewne trudności. Jesteś gotów zrobić to wszystko, a nawet więcej, bo utożsamienie się zapewnia przyjemność i moc. W imię Mistrza przyjemność i moc stały się godne szacunku. Nie jesteś już samotny, zagubiony, zdezorientowany; należysz do niego, do partii, do idei. Jesteś bezpieczny.
W końcu tego właśnie chce większość z nas: bezpieczeństwa, pewności. Zagubienie się wspólne z innymi zapewnia stabilność psychiczną; utożsamienie się z grupą lub z ideą, świecką bądź duchową, daje poczucie bezpieczeństwa. Dlatego większość z nas trzyma się nacjonalizmu, nawet jeśli on niesie ze sobą rosnące zniszczenia i nędzę; dlatego zorganizowana religia tak silnie wpływa na ludzi, chociaż ich dzieli i rodzi antagonizmy. Pragnienie bezpieczeństwa indywidualnego lub grupowego prowadzi do zniszczeń, a poczucie bezpieczeństwa psychicznego rodzi złudzenia. Nasze życie to pasmo złudzeń i nieszczęść, przerywanych rzadkimi chwilami jasności i radości, tak więc gorliwie akceptujemy to wszystko, co obiecuje bezpieczną przystań. Niektórzy dostrzegają daremność politycznych Utopii i zwracają się do religii, czyli znajdują bezpieczeństwo i nadzieję w Mistrzach, w dogmatach, w ideach. Gdy wiara kształtuje doświadczenie, Mistrzowie stają się rzeczywistością, przed któą się nie ucieknie. Kiedy już umysł doświadczy przyjemności, jaką daje utożsamienie się, solidnie się zakorzenia i nic nie jest w stanie nim zachwiać; gdyż za kryterium ma doświadczenie.
Ale doświadczenie nie jest rzeczywistością. Rzeczywistości nie można doświadczyć. Ona jest. Jeśli doświadczający myśli, że doświadcza rzeczywistości, to zna tylko iluzję. Wszelka wiedza o rzeczywistości jest iluzją. Wiedza lub doświadczenie muszą zniknąć, aby nastała rzeczywistość. Tej doświadczyć się nie da. Doświadczenie kształtuje wiedzę, a wiedza deformuje doświadczenie; jedno i drugie musi zniknąć, aby zaistniała rzeczywistość.
I.32 Odrębność
Ten drobny, agresywny człowiek, profesor jednego z uniwersytetów, czytał tak dużo, że trudno mu było połapać się, gdzie zaczynały się jego myśli, a kończyły cudze. Był, jak wyznał, zagorzałym nacjonalistą i wiele wycierpiał z tego powodu. Oddawał się też praktykom religijnym; ale teraz, dzięki Bogu, wyrzucił wszystkie te śmieci i uwolnił się od przesądów. Stwierdził stanowczo, że wszystkie te psychologiczne wywody i dyskusje wprowadzają ludzi w błąd, zaś najważniejsza jest ekonomiczna reorganizacja ludzkości; wszak człowiek żyje najpierw chlebem, a wszystko inne przychodzi dopiero potem. Niezbędna jest gwałtowna rewolucja, by powstało nowe, bezklasowe społeczeństwo. Środki nie miały znaczenia, liczył się tylko cel. Jeśli zajdzie taka potrzeba, wywołają chaos, po czym przejmą władzę i ustanowią należyty ład. Trzeba wyplenić wszelki indywidualny wyzysk, a posłuży temu kolektywizm. Mówił bardzo jasno o przyszłości; a ponieważ człowiek jest wytworem środowiska, to ukształtują człowieka przyszłości; dla tej przyszłości, dla świata, który ma być, gotowi byli wszystko poświęcić. Likwidacja obecnego człowieka nie miała większego znaczenia, gdyż znali przyszłość.
Można studiować historię i tłumaczyć fakty historyczne zgodnie ze swymi uprzedzeniami; ale pewność co do przyszłości to iluzja. Człowiek nie jest wytworem tylko jednego rodzaju wpływów, jest niezwykle złożony; a podkreślanie jednego wpływu przy jednoczesnym minimalizowaniu innych, prowadzi do braku równowagi, co jeszcze pomnaża chaos i nieszczęścia. Człowiek to proces całościowy. Należy rozumieć całość, a nie tylko część, choćby przez jakiś czas była ona ważna. Poświęcanie teraźniejszości dla przyszłości jest szaleństwem ludzi otumanionych władzą; a władza jest zła. Przypisują oni sobie prawo do kierowania ludźmi; są nowymi kapłanami. Środki i cele są nierozdzielne, stanowią jedność; środki tworzą cel. Przemocą nie zaprowadzi się pokoju; państwo policyjne nie wychowa obywatela miłującego pokój; przymus nie doprowadzi do wolności. Społeczeństwa bezklasowego nie ustanowią wszechpotężne rządy jednej partii, nie stworzy go dyktatura. To oczywiste.
Odrębności jednostki nie zniszczy utożsamienie jej ze zbiorowością czy z ideologią. Problemu odrębności nie da się ani usunąć przez podstawienie czegoś, ani stłumić. Substytucja i stłumienie mogą działać czas jakiś, ale odrębność znów odezwie się ze zdwojoną siłą. Czasem lęk spycha ją chwilowo na dalszy plan, ale problem wciąż trwa. Chodzi w tym wszystkim nie o to, jak pozbyć się odrębności, ale o to, dlaczego każdy z nas przywiązuje do niej tak wielką wagę. Ci sami ludzie, którzy pragną założyć bezklasowe społeczeństwo, swym władczym zachowaniem i autorytatywnymi opiniami jeszcze pogłębiają podziały. Ty jesteś odrębny ode mnie, a ja od kogoś jeszcze innego i to jest fakt; ale dlaczego przywiązujemy taką wagę do tego poczucia odrębności, wraz z jego nieszczęsnymi skutkami? Chociaż wszyscy jesteśmy tak podobni, to jednak jesteśmy różni; a ta odmienność nadaje każdemu poczucie ważności związanej z byciem odrębnym: mamy odrębną rodzinę, imię, własność i poczucie bycia oddzielną istotą. Ta odrębność, to poczucie indywidualności wyrządziło ogromne szkody, a stąd bierze się pragnienie zbiorowej pracy i działania, poświęcenia jednostki na rzecz całości i tak dalej. Zorganizowane religie próbowały podporządkować wolę jednostki woli całości; a teraz partia, która przejmuje rolę Państwa, robi wszystko, co w jej mocy, aby jednostkę zatopić.
Dlaczego tak trzymamy się poczucia odrębności? Nasze wrażenia są odrębne, a żyjemy dzięki wrażeniom; jesteśmy wrażeniami. Pozbawieni wrażeń, przyjemnych lub bolesnych, nie istniejemy. Wrażenia są dla nas ważne, a utożsamiamy je z odrębnością. Życie prywatne i życie obywatela dostarczają nam różnych wrażeń, na różnych poziomach, a kiedy zderzają się, następuje konflikt. Ale wrażenia są zawsze ze sobą w stanie wojny, czy to w życiu prywatnym, czy w życiu obywatela. Konflikt tkwi w samej naturze wrażeń. Dopóki chcę być potężny lub pokorny, muszą trwać konflikty między wrażeniami, wywołujące nieszczęścia prywatne i społeczne. Nieustanne pragnienie, by być czymś więcej lub mniej, rodzi poczucie indywidualności i jej odrębności. Jeśli potrafimy poprzestać na tym fakcie, nie potępiając go ani nie usprawiedliwiając, to odkryjemy, że wrażenia nie stanowią całości naszego życia. Wtedy umysł jako pamięć uspokaja się, nie rozdzierają go własne konflikty; a tylko wtedy, gdy umysł jest cichy i spokojny, można kochać bez „ja” i „moje”. Bez tej miłości działamy kolektywnie tylko pod przymusem, rodzącym antagonizm i lęk, co prowadzi do konfliktów prywatnych i społecznych.
I.33 Władza
Ten bardzo biedny, ale zdolny i sprytny człowiek, wolny od obciążeń rodzinnych, cieszył się tym, co posiadał, a przynajmniej na takiego wyglądał. Często przychodził, żeby o czymś porozmawiać i snuć wielkie marzenia na przyszłość. Pełen entuzjazmu i gustujący w prostych przyjemnościach, lubił świadczyć innym drobne usługi. Nie pociągały go, jak wyznał, pieniądze ani fizyczne wygody; ale lubił opisywać, co by zrobił, gdyby był bogaty, jakby wsparł to lub tamto, założył idealną szkołę i tak dalej. Marzyciel, łatwo dawał się ponieść entuzjazmowi własnemu i impulsom płynącym od innych.
Minęło kilka lat i pewnego dnia wrócił. Uległ dziwnej przemianie. Marzycielskie spojrzenie znikło; stał się rzeczowy, zdecydowany, niemal brutalny w swych opiniach i wygłaszający surowe osądy. W trakcie licznych podróży nabrał ogłady, zachowywał się w sposób wręcz wyrafinowany; wykorzystywał swój urok lub z niego rozmyślnie rezygnował. Odziedziczył duży majątek i jeszcze go pomnożył, a stał się innym człowiekiem. Teraz nie przychodzi prawie wcale; a gdy czasem się spotykamy, jest daleki i zamknięty w sobie.
Zarówno bieda, jak i bogactwo nas zniewalają. Świadomy biedak i świadomy bogacz są igraszką okoliczności. Obaj są zepsuci, gdyż szukają tego, co psuje: władzy. Władza jest ważniejsza niż majątek; władza jest ważniejsza niż bogactwo i idee. Te dają władzę; ale można je odrzucić, a mimo to czar władzy trwa. Władzę można zdobyć dzięki prostocie życia, cnocie, partii, wskutek wyrzeczeń; ale są to środki zastępcze i nie trzeba dać się im oszukać. Pragnienie stanowiska, prestiżu i władzy – władzy zdobywanej dzięki agresji i pokorze, ascezie i wiedzy, wyzyskowi i samozaparciu – subtelnie się nam narzuca, jest niemal instynktowne. Taka już jest władza, w każdej postaci, a porażka to po prostu odwrotność sukcesu. Mieć władzę, odnosić sukcesy, to być niewolnikiem, co jest zaprzeczeniem cnoty. Cnota daje wolność, ale nie jest ona czymś do zdobycia. Każde osiągnięcie, indywidualne bądź zbiorowe, staje się środkiem prowadzącym do władzy. Należy więc unikać władzy i światowych sukcesów, zdobywanych dzięki samokontroli i samozaparciu; gdyż jedno i drugie zniekształca rozumienie. To pragnienie sukcesu niszczy pokorę; a czyż można coś rozumieć bez pokory? Człowiek sukcesu jest zatwardziały, zamknięty w sobie; obciążają go własna ważność, obowiązki, osiągnięcia i wspomnienia. Musimy być wolni od przyjętych na siebie zobowiązań i ciężaru osiągnięć; bo to, co obciążone, nie bywa szybkie, a rozumienie wymaga, by umysł był szybki i elastyczny. Ci, którym się powiodło, nie dostąpią miłosierdzia, gdyż nie są w stanie poznać piękna życia, którym jest miłość.
Pragnąc sukcesu pragnie się dominacji. Dominować to posiadać, a posiadanie prowadzi do izolacji. Ta samoizolacja jest tym, czego większość z nas szuka, wykorzystując swe imię i związki z innymi, pracując i tworząc idee. Izolacja daje władzę, ta jednak rodzi antagonizm i ból; bo izolacja jest skutkiem lęku, a lęk unicestwia wszelką wspólnotę. Wspólnota to związek, a ten, jakkolwiek przyjemny lub bolesny by nie był, daje możliwość zapomnienia o sobie. Do izolacji prowadzi jaźń, a każda aktywność jaźni niesie ze sobą konflikt i smutek.
I.34 Wierność
Wokół skrawka zielonego trawnika rosły jaskrawe kwiaty. W jego utrzymanie włożono sporo pracy, gdyż słońce paliło jak wściekłe. Za tym uroczym ogrodem ciągnęły się domy, a dalej błękitne morze z białym żaglem. Okno pokoju wychodziło na ogród, domy i wierzchołki drzew, a wczesnym rankiem i wczesnym wieczorem widok morza cieszył. W ciągu dnia jego wody połyskiwały i jakby twardniały; ale żagiel nie znikał, nawet w samo południe. Słońce opadło ku wodom, tworząc na nich jaskrawoczerwoną ścieżkę. Gwiazda wieczorna zaświeciła nad horyzontem i szybko znikała. Gdy zapadł mrok pojawiał się też księżyc w nowiu, ale i on zanurzył się w niespokojnym morzu, a wody otulił mrok.
Długo mówił o Bogu, o swych porannych i wieczornych modłach, postach, złożonych ślubach, a także o swych palących żądzach. Wyrażał się bardzo jasno i zdecydowanie, bez wahań dobierał odpowiednie słowa; miał umysł dobrze wyszkolony, jak tego wymagał jego zawód. Był bystry i czujny, choć nieco sztywny. Siedział w sposób świadczący o tym, że z uporem dąży do celu i nie idzie na kompromisy. Najwyraźniej kierowała nim potężna wola i choć się miło uśmiechał, to wola ta, napięta i czujna, nie traciła kontroli. Prowadził bardzo regularny tryb życia, a od ustalonych nawyków odstępował tylko za zgodą woli. Bez niej, jak stwierdził, nie byłoby cnoty; wola jest niezbędna, by pokonać zło. Bitwa między dobrem a złem trwa wiecznie i tylko wola stawia złu opór. Miał też delikatną stronę, gdyż patrząc na trawnik i wesołe kwiaty uśmiechał się; ale nigdy nie pozwalał swemu umysłowi odstąpić od wzorca ustanowionego przez wolę i jej akty. Chociaż starannie unikał ostrych słów, gniewu i wszelkich przejawów zniecierpliwienia, jego wola czyniła go dziwnie porywczym. Gdyby piękno pasowało do jego wzorcowego celu, zaakceptowałby je; ale nieustannie lękał się zmysłowości i starał się opanować związany z nią ból. Był oczytany i wytworny, a jego wola szła za nim jak cień.
Wierność zasadom nie bywa prosta; wierność jest wylęgarnią woli, a wola nie potrafi ujawnić dróg jaźni. Poznanie siebie nie jest wytworem woli; samowiedza powstaje gdy uświadamiamy sobie, z chwili na chwilę, własne reakcje na ruch życia. Wola wyłącza te spontaniczne reakcje, ujawniające strukturę jaźni. Wola jest samą istotą pragnienia i szkodzi jego rozumieniu. Wola w jakiejkolwiek formie, czy to wyższego umysłu, czy głęboko ukrytych pragnień, nigdy nie pozostaje bierna; a tylko w bierności, w czujnej ciszy, może zaistnieć prawda. Konflikt zawsze zachodzi między pragnieniami, na jakimkolwiek poziomie by się one nie znajdowały. Wzmocnienie jednego pragnienia kosztem innych rodzi tylko dalszy opór, a ten jest wolą. Opór nie zrodzi rozumienia. Ważne jest zrozumienie pragnienia, a nie to, by jedno pragnienie pokonać drugim.
Pragnienie osiągania, zdobywania stanowi podłoże wierności; ale ten impuls, powierzchowny lub głęboki, prowadzi do rodzącego lęk konformizmu. Lęk ogranicza samopoznanie do tego, co doświadczone, tak więc nie ma możliwości wyjścia poza nie. Tak ograniczona samowiedza tylko poszerza i pogłębia samoświadomość, a „ja” wzmacnia się jeszcze na różnych poziomach i w różnych okresach; a zatem konflikt i ból trwają. Możesz z rozmysłem zapomnieć o sobie lub zatracić się w jakiejś działalności, w uprawie ogrodu czy ideologii, w podsycaniu w społeczeństwie nastrojów wojennych; i oto stałeś się krajem, ideą, działaniem, bogiem. Im bardziej się z czymś utożsamiasz, tym głębiej skrywają się twój konflikt i ból, a zatem walka o utożsamienie się nigdy się nie kończy. To pragnienie zjednoczenia się z wybranym przedmiotem rodzi konflikt wierności, całkowicie zaprzeczający prostocie. Można posypać sobie głowę popiołem i w skromnym odzieniu wędrować jako żebrak; ale to nie jest prostota.
Prostota i wierność wzajemnie się wykluczają. Ten, kto się z czymś na jakimkolwiek poziomie utożsamił, może być wierny, ale nie prosty. Wola bycia jest przeciwieństwem prostoty. Prostota rodzi się wraz z wolnością od chęci zdobywania i dążenia do osiągnięć. Osiągnięcie to utożsamienie się, a utożsamienie się to wola. Prostota to czujne, bierne uświadomienie, gdy doświadczający nie rejestruje doświadczeń. Samoanaliza niszczy to negatywne uświadomienie; analizie zawsze towarzyszy motyw – by być wolnym, by rozumieć, by zdobyć – a to pragnienie tylko wzmacnia samoświadomość. I podobnie, introspekcyjne wnioski paraliżują samowiedzę.
I.35 Spełnieni
Była mężatką, choć bezdzietną. W sensie światowym, jak wyznała, była szczęśliwa; pieniędzy jej nie brakowało, miała samochody, sypiała w dobrych hotelach, odbywała dalekie podróże. Jej mąż odnosił sukcesy w biznesie, a interesował się przede wszystkim adorowaniem żony, zapewnianiem jej wygód i wszystkiego, czego zapragnie. Wciąż będąc młodzi, przyjaźnili się. Interesowały ją nauka i sztuka, czasem flirtowała z religią; ale teraz, jak rzekła, sprawy ducha odsunęły wszystko inne na bok. Znała doktryny różnych religii; ale raziła ją ich zorganizowana skuteczność, rytuały i dogmaty, chciała zaś na poważnie szukać rzeczywistości. Bardzo z tego niezadowolona, odwiedzała nauczycieli w różnych częściach świata; ale nigdzie nie znalazła trwałej satysfakcji. Jej niezadowolenie, jak stwierdziła, nie wynikało z tego, że nie miała dzieci; co dość dokładnie rozważyła. Niezadowolenia nie wzbudziły też żadne frustracje społeczne. Poddała się terapii u jednego z wybitnych psychoanalityków, ale wewnątrz nadal czuła ból i pustkę.
Poszukiwanie spełnienia wywołuje frustrację. Jaźń nie doznaje spełnienia, ona jedynie wzmocnia siebie przez posiadanie tego, czego pragnie. Posiadanie, na jakimkolwiek poziomie, sprawia, że jaźń czuje się silna, bogata, aktywna i to doznanie nazywa się spełnieniem; ale jak to bywa w przypadku wszystkich doznań, wkrótce ono zanika, a w jego miejsce wchodzi kolejna gratyfikacja. Wszyscy znamy ten proces zastępowania lub podstawiania, a ta gra większość z nas cieszy. Są jednak tacy, którzy pragną satysfakcji bardziej stabilnej, takiej, która będzie trwała przez całe życie; a gdy już ją znaleźli, mają nadzieję, że nic więcej nie stanie im na przeszkodzie. Ale wciąż towarzyszy im nieświadomy lęk przed zagrożeniami, tworzą przeto subtelne formy oporu, za którymi umysł się chroni; a zatem lęk przed śmiercią jest nieunikniony. Spełnienie i lęk przed śmiercią to dwie strony jednego procesu: wzmacniania siebie. Koniec końców spełnienie to pełne utożsamienie się z czymś – z dziećmi, z majątkiem, z ideami. Dzieci i mienie można utracić, ale idee zapewniają większe bezpieczeństwo i ochronę. Słowa, będące ideami i wspomnieniami, wraz z doznaniami, jakie wywołują, nabierają wielkiej wagi; a spełnienie bądź wypełnienie staje się wtedy słowem.
Nie ma samorealizacji, jest tylko utrwalenie siebie i wciąż narastające konflikty, antagonizmy i nieszczęścia. Szukanie trwałej gratyfikacji na jakimkolwiek poziomie naszej istoty wywołuje zamęt i smutek; bo gratyfikacja nie może być trwała. Czasem wspominasz doświadczenie, które było satysfakcjonujące, ale jest ono martwe, a trwa tylko we wspomnieniach. Pamięć nie ma życia w sobie; ożywia ją nieadekwatna reakcja na teraźniejszość. Żyjesz tym, co martwe, jak większość z nas. Nieznajomość dróg jaźni prowadzi do złudzeń; a raz złapanej w sieć iluzji niezwykle trudno będzie ci się przez nią przebić. Trudno jest rozpoznać złudzenia, ponieważ, stworzywszy je, umysł ich sobie nie uświadamia. Trzeba podejść do tego negatywnie, nie wprost. Dopóki nie rozumie się dróg pożądania, złudzenia są nieuniknione. Zrozumienie przychodzi nie wskutek wysiłku woli, a tylko wtedy, gdy umysł nieruchomieje. Umysłu nie można uspokoić, ponieważ sam twórca jest wytworem umysłu, pragnienia. Musisz uświadomić sobie ten całościowy proces, uświadomić niewybiórczo; tylko wtedy możesz nie mnożyć złudzeń. Złudzenia są bardzo miłe i stąd bierze się nasze przywiązanie do nich. Złudzenia niekiedy sprawiają ból, ale właśnie ten ból obnaża naszą niekompletność i sprawia, że w pełni utożsamiamy się ze złudzeniami. Zatem złudzenia odgrywają w naszym życiu wielką rolę; pomagają ukryć to, co jest, nie na zewnątrz, ale wewnątrz. To lekceważenie tego, co jest wewnątrz, prowadzi do błędnej interpretacji tego, co jest na zewnątrz, a to powoduje zniszczenia i niedolę. Do ukrywania tego, co jest, skłania nas lęk. Lęku nie pokona akt woli, bo wola jest wytworem oporu. Uwalnia nas on niego tylko bierne, ale czujne uświadomienie.
I.36 Słowa
Wiele przeczytał; i chociaż był biedny, to uważał się za bogatego w wiedzę, co go jakoś uszczęśliwiało. Spędził mnóstwo czasu nad książkami lub w samotności. Jego żona nie żyła, a dwójkę dzieci wychowywali krewni; raczej cieszyło go to, jak dodał, że wydobył się z chaosu, jaki wiąże się ze wszelkimi związkami. Był dziwnie samowystarczalny, niezależny i spokojnie stanowczy. Przybył z daleka, jak rzekł, aby rozważyć kwestię medytacji, a zwłaszcza użycie pewnych pieśni i zwrotów, których ciągłe powtarzanie bardzo sprzyja uspokojeniu umysłu. Również w samych słowach pobrzmiewa jakaś magia; trzeba je poprawnie wymawiać i intonować. Te słowa przekazywano od czasów starożytnych; a samo ich piękno, gdy się je rytmicznie recytuje, tworzy atmosferę sprzyjającą koncentracji. I zaraz zaczął śpiewać. Miał przyjemny głos, w którym pobrzmiewała łagodność zrodzona z miłości do słów i ich znaczeń; wszystko to świadczyło o długiej praktyce i żarliwym oddaniu. Z chwilą, gdy zaczął śpiewać, zatracił się w tym bez reszty.
Z drugiej strony pola dobiegł dźwięk fujarki; przerywany, ale jasny i czysty. Grajek siedział w cieniu wielkiego drzewa, a za nim w oddali wznosiły się góry. Milczące szczyty, śpiew i dźwięk fletu zdawały się spotykać i znikać, by zacząć od nowa. Obok nas przefrunęły hałaśliwe papugi; po czym znów zabrzmiały dźwięki fletu i głęboka, potężna pieśń. Był wczesny ranek i słońce wznosiło się ponad drzewa. Ludzie szli ze swych wiosek do miasta, rozmawiając i śmiejąc się. Flet i pieśń brzmiały natarczywie i kilku przechodniów zatrzymało się, by posłuchać; usiedli na ścieżce, pochłonięci pięknem pieśni i chwałą poranka, których wcale nie zakłócił gwizd odległego pociągu; wręcz przeciwnie, wszystkie dźwięki zdawały się mieszać i wypełniać ziemię. Nie przeszkadzało nawet głośne krakanie wrony.
Dźwięk słów ma nad nami osobliwą władzę; jakże ważne stały się dla nas same słowa: kraj, Bóg, ksiądz, demokracja, rewolucja. Żyjemy słowami i rozkoszujemy się wrażeniami, które wywołują; i to właśnie te wrażenia nabrały takiej wagi. Słowa są satysfakcjonujące, gdyż ich dźwięki budzą zapomniane wrażenia; a satysfakcja jest tym większa, gdy słowa zastępują rzeczywistość, to, co jest. Staramy się wypełnić naszą wewnętrzną pustkę słowami, dźwiękiem, hałasem, aktywnością; muzyka i śpiew to radosna ucieczka od nas samych, od naszej małostkowości i nudy. Słowa wypełniają nasze biblioteki; a my nieustannie rozmawiamy! Trudno nam o odwagę, by zostać bez książki, bez zajęcia, by być samotnym. Kiedy jesteśmy sami, umysł jest niespokojny, przeskakuje z tematu na temat, martwi się, wspomina, walczy; a zatem nie jest sam i nigdy się nie uspakaja.
Oczywiście umysł mogą uspokoić powtarzane słowa, śpiew, modlitwa. Umysł da się odurzyć, uśpić, czyniąc to przyjemnie lub gwałtownie, a podczas snu czasem się o czymś śni. Ale umysł wyciszony dyscypliną, rytuałem, powtarzaniem, nie bywa czujny, wrażliwy i wolny. Takie utłukiwanie umysłu, subtelne bądź prymitywne, nie jest medytacją. Przyjemnie jest śpiewać i słuchać tego, kto potrafi to dobrze robić; ale wrażenia żyją tylko dalszymi wrażeniami, a to prowadzi do złudzeń. Większość z nas lubi żyć złudzeniami, przyjemnie jest wynajdować złudzenia głębsze i rozleglejsze; zaś lęk przed ich utratą sprawia, że przeczymy temu, co rzeczywiste, faktyczne, lub je czymś zakrywamy. Nie jest tak, byśmy nie byli w stanie zrozumieć tego, co faktyczne; boimy się, że odrzucamy rzeczywistość, a trzymamy się złudzeń. Pogrążanie się w złudzeniach nie jest medytacją, nie jest nią też przyozdabianie klatki, która nas więzi. Początkiem medytacji jest niewybiórcze uwiadomienie sposobów działania umysłu, twórcy złudzeń.
To dziwne, jak łatwo znajdujemy substytuty tego, co rzeczywiste i jak bardzo nas one zadowalają. Symbol, słowo, obraz stają się najważniejsze, a wokół tego symbolu wznosimy gmachy samooszukiwania się, używając wiedzy, aby je wzmocnić; a zatem doświadczenie staje się przeszkodą w rozumieniu rzeczywistości. Nadajemy nazwy nie tylko po to, by się komunikować, ale także by wzmacniać doświadczenie; to wzmacnianie doświadczeń jest samoświadomością, a gdy nas ten proces schwyta, niezwykle trudno jest odpuścić, czyli wyjść poza samoświadomość. Trzeba koniecznie pozwolić umrzeć wczorajszym doświadczeniom i dzisiejszym wrażeniom, w przeciwnym razie nastąpi powtórzenie; a powtarzanie aktu, rytuału, słowa jest daremne. Powtórzenia nie prowadzą do odnowy. Twórczość to śmierć doświadczeń.
I.37 Idea a fakt
Była od lat mężatką, ale bezdzietną; nie mogła mieć dzieci i bardzo nad tym ubolewała. Jej siostry były matkami, czemu na nią spadła klątwa? Wyszła za mąż młodo, jak kazał zwyczaj, i wiele wycierpiała; ale miała też chwile cichej radości. Jej mąż był urzędnikiem w dużej korporacji lub departamencie rządowym. On również martwił się, że nie będą mieli dzieci, ale wydawało się, że godził się z tym faktem; a poza tym, dodała, był bez przerwy zajęty. Najwyraźniej go zdominowała, choć niezbyt mocno. Stanowił dla niej wsparcie, musiała więc zdobyć nad nim przewagę. Jako kobieta bezdzietna, starała się w nim znaleźć spełnienie; ale tu się rozczarowała, bo był słaby i musiała się wszystkim zająć. W biurze, powiedziała z uśmiechem, uchodził za pedanta, tyrana, który wciąż innych czymś obarcza; ale w domu stawał się łagodny i uległy. Chciała dopasować go do pewnego wzoru i wciskała, rzecz jasna bardzo delikatnie, we własną formę; ale nie szło to łatwo. Nie miała nikogo, na kim mogłaby się oprzeć i kogo by pokochała.
Idea jest dla nas ważniejsza niż fakt; pojęcie o tym, kim się być powinno, więcej znaczy niż to, kim się jest. Przyszłość zawsze bardziej kusi niż teraźniejszość. Obraz, symbol, są więcej warte niż fakty; a na fakty staramy się narzucić ideę, wzór. Stwarzamy więc sprzeczność między tym, co jest, a tym, co powinno być. To, co powinno być, to idea, fikcja, trwa więc konflikt między tym, co faktyczne a złudzeniem – nie w nich samych, ale w nas. Wolimy iluzję od faktów; idea nas bardziej pociąga, bardziej satysfakcjonuje, tak więc lgniemy do niej. W ten sposób złudzenie staje się rzeczywiste, a fakty stają się fałszywe, i zostajemy schwytani w konflikt między tak zwaną rzeczywistością a tak zwanym fałszem.
Dlaczego lgniemy do idei, rozmyślnie lub nieświadomie, a odkładamy na bok fakty? Idea, wzorzec, są auto-projekcjami; są formą samouwielbienia, nadawania sobie trwałości, a zatem nas satysfakcjonują. Idea daje moc, by dominować, być asertywną, by przewodzić, kształtować; a będąc naszym wytworem, nigdy nie przeczy jaźni, nie dezintegruje jej. A zatem wzór lub idea wzbogacają jaźń; co też uważane bywa za miłość. Kocham swego syna lub męża i chcę, żeby był taki bądź inny, chcę, żeby był inny niż jest.
Jeśli mamy zrozumieć to, co jest, wzorce lub idee należy odłożyć na bok. Staje się to trudne tylko wtedy, gdy nic w nas nie woła o zrozumienie tego, co jest. Trwa w nas konflikt między ideą a tym, co jest, ponieważ idea, będąca naszym wytworem, bardziej nas zadowala niż to, co jest. Jedynie wtedy, gdy trzeba stawić czoła temu, co jest, faktom, wzorzec zostaje rozbity; nie chodzi więc o to, jak uwolnić się od idei, ale o to, jak zmierzyć się z faktami. Stawić czoła faktom można tylko wtedy, gdy rozumie się jeden z wybiegów jaźni, czyli proces zadowalania siebie.
Wszyscy dążymy do samorealizacji, choć na wiele różnych sposobów: dzięki pieniądzom lub władzy, dzięki dzieciom lub mężowi, dzięki krajowi lub idei, dzięki służbie lub poświęceniu, dzięki dominacji lub podporządkowaniu się. Ale czy istnieje samorealizacja? Jej przedmiot jest zawsze naszym własnym wytworem, my go wybieramy, a więc ta żądza realizacji jest sposobem nadawania sobie trwałości. Świadomie lub nieświadomie, sami wybieramy sposób samorealizacji, wspiera się on na pragnieniu gratyfikacji, która musi być trwała; tak więc poszukiwanie samorealizacji jest dążeniem do zapewnienia pragnieniom trwałości. Pragnienie zawsze przemija, w niczym trwałym nie tkwi; może na pewien czas utrwalić przedmiot, do którego lgnie, ale samo jest nietrwałe. Instynktownie zdajemy sobie z tego sprawę, więc staramy się utrwalić ideę, wiarę, rzecz, związek; a że to również jest niemożliwe, stwarza się doświadczającego jako trwałą istotę, „ja” odrębne i odmienne od pragnienia, myślącego, który jest odrębny i odmienny od jego myśli. To oddzielenie jest oczywiście fałszywe i prowadzi do złudzeń.
Poszukiwanie trwałości to wieczne wołanie o samorealizację; ale jaźń nie może osiągnąć spełnienia, jaźń jest nietrwała, a to, w czym się spełnia, też musi być nietrwałe. Ciągłość ja jest rozpadem; brak w niej czynnika prowadzącego do przemiany bądź tchnienia nowego. Jaźń musi zniknąć, aby zaistniało nowe. Jaźń jest ideą, wzorem, kłębkiem wspomnień; a każde spełnienie przedłuża trwanie idei, doświadczenia. Doświadczenie zawsze warunkuje; doświadczający zawsze oddziela się i odróżnia od doświadczenia. Musimy uwolnić się od doświadczenia, od pragnienia doświadczenia. Spełnienie jest sposobem na zatuszowanie wewnętrznego ubóstwa, pustki, a w spełnieniu tai się smutek i ból.
I.38 Ciągłość
Mężczyzna siedzący naprzeciw najpierw się przedstawił, a potem zaczął zadawać pytania. Przeczytał, jak rzekł, niemal każdą poważną książkę o śmierci i życiu przyszłym, napisaną w starożytności i w czasach współczesnych. Należał do Towarzystwa Badań Parapsychologicznych, uczestniczył w wielu seansach z udziałem znakomitych, renomowanych mediów, widział wiele fizycznych manifestacji, wolnych od jakichkolwiek fałszerstw. Ponieważ podchodził do tej kwestii z taką powagą, niekiedy sam widywał rzeczy nadnaturalne; oczywiście, dodał, mogły one powstać z jego wyobraźni, a jednak uważał, że tak nie było. Ale choć dużo czytał, rozmawiał z wieloma dobrze poinformowanymi ludźmi i widział niezaprzeczalne manifestacje zmarłych, nadal nie był przekonany, że prawdziwie te sprawy zrozumiał. Prowadził poważnie dyskusje nad problemem wiary i niewiary; miał przyjaciół mocno wierzących w trwanie człowieka po śmierci, a także takich, którzy temu wszystkiemu przeczyli i uważali, że życie kończy się wraz ze śmiercią fizycznego ciała. Chociaż zdobył znaczną wiedzę i doświadczenie w sprawach fizycznych, w jego umyśle wciąż czaiły się wątpliwości; a że lat mu przybywało, chciał poznać prawdę. Nie bał się śmierci, ale prawdę o niej poznać musiał.
Akurat gdy pociąg się zatrzymał, obok przejeżdżał dwukołowy, konny powóz. Leżały na nim ludzkie zwłoki, owinięte w niebieloną tkaninę i przywiązane do dwóch świeżo ściętych zielonych bambusowych drążków. Z jakiejś wsi wieziono je, aby spalić nad rzeką. Na wyboistej drodze ciałem, a najbardziej owiniętą tkaniną głową, brutalnie trzęsło. Powozem jechał nad rzekę tylko jeden pasażer; najpewniej bliski krewny, bo jego oczy czerwieniły się od płaczu. Wczesnowiosenne niebo lśniło delikatnym błękitem, a dzieci bawiły się i krzyczały na zakurzonej drodze. Widok śmierci musiał tam być czymś zwyczajnym, gdyż nikt nie przerwał swoich zajęć. Nawet badacz śmierci nie zobaczył powozu i jego ładunku.
Wiara warunkuje doświadczenie, a doświadczenie wzmacnia wiarę. Doświadcza się tego, w co się wierzy. Umysł kształtuje i interpretuje doświadczenie, przywołuje je lub odrzuca. Sam umysł jest wytworem doświadczeń, a jest w stanie rozpoznać tylko to lub tylko tego doświadczyć, z czym jest obyty, co zna, na jakimkolwiek poziomie. Umysł nie może doświadczyć tego, czego wcześniej nie zna. Umysł i jego reakcja są ważniejsze niż doświadczenie; a gdy polegamy na doświadczeniu jako na sposobie zrozumienia prawdy, to wpadamy w sieć ignorancji i złudzeń. Pragnienie doświadczenia prawdy jest jej zaprzeczeniem; gdyż pragnienie warunkuje, a wiara to jeden ze sposobów, by to pragnienie ukryć. Wiedza, wiara, przekonanie, wnioski i doświadczenie szkodzą prawdzie; stanowią samą strukturę jaźni. Jaźń nie może istnieć, jeśli nie gromadzi się doświadczeń; a lęk przed śmiercią to lęk przed nieistnieniem, przed niedoświadczaniem. Gdybyśmy mieli pewność, że będziemy nadal doświadczać, to nie byłoby lęku. Lęk istnieje tylko w relacji między znanym i nieznanym. To, co znane, zawsze próbuje uchwycić nieznane; ale może uchwycić tylko to, co już znane. Znane nie jest w stanie doświadczyć nieznanego; to, co znane, co doświadczone, musi zniknąć, aby zaistniało nieznane.
Pragnienie doświadczenia prawdy należy ujawnić i zrozumieć; ale jeśli za tymi poszukiwaniami kryje się motyw, to prawda się nie pojawia. Czy można szukać bez motywu, świadomego lub nieświadomego? Czy motyw nie wyklucza poszukiwań? Jeśli już wiesz, czego chcesz, jeśli sformułowałeś cel, to poszukiwanie jest środkiem służącym osiągnięciu celu, który jest auto-projekcją. Wtedy szukasz gratyfikacji, a nie prawdy; a środki zostaną wybrane ze względu na spodziewaną nagrodę. Aby zrozumieć to, co jest, nie potrzeba motywu; motyw i środki uniemożliwiają zrozumienie. Poszukiwanie jako niewybiórcze uświadomienie nie zmierza do czegoś; jest to zdanie sobie sprawy z tego, że pożąda się celu i wiodących do niego środków. Niewybiórcze uświadomienie niesie w sobie zrozumienie tego, co jest.
To dziwne, jak gorąco pragniemy trwałości, ciągłości. To pragnienie przybiera różne formy, od najprymitywniejszych po najsubtelniejsze. Dobrze je znamy: imię, profil, charakter i tak dalej. Ale subtelniejsze pragnienie znacznie trudniej odkryć i zrozumieć. Trudno jest dostrzec i ujawnić utożsamianie się jako ideę, jako sposób bycia, jako wiedzę, jako stawanie się na jakimkolwiek poziomie. Znamy tylko ciągłość, a nie znamy nieciągłości. Znamy ciągłość doświadczenia, pamięci, zdarzeń, ale nie znamy stanu, w którym ciągłości brak. Nazywamy to śmiercią, tym, co nieznane, tajemnicze i tak dalej, i mamy nadzieję, że poprzez nazwanie jakoś to uchwycimy – a to znów jest pragnieniem ciągłości.
Samoświadomość to doświadczenie, nazywanie doświadczenia, a więc jego zapis; i ten proces zachodzi na różnych poziomach umysłu. Lgniemy do tego procesu samoświadomości, choć niesie on ze sobą przemijające radości, niekończący się konflikt, zamęt i niedole. To jest to, co znamy; to jest nasze istnienie, ciągłość samego naszego istnienia, idea, wspomnienie, słowo. Idea jest kontynuacją całości lub części, idea tworzy „ja"; ale czy ta ciągłość prowadzi do wolności? A tylko będąc wolni odkrywamy i odnawiamy się.
To, co zachowuje ciągłość, nie może stać się inne niż takie, jakie jest; może ulec pewnym modyfikacjami; ale dzięki nim nie zyska nowości. Może zmienić szatę, kolor; ale jest to wciąż idea, wspomnienie, słowo. To centrum ciągłości nie jest duchową istotą, gdyż wciąż znajduje się w polu myśli, wspomnień, a więc czasu. Może doświadczać tylko swych własnych projekcji, a dzięki zaprojektowanemu przez siebie doświadczeniu przedłuża własne trwanie. Tak więc dopóki istnieje nie może doświadczać czegoś poza sobą. Musi umrzeć; musi przestać nadawać sobie ciągłość za pomocą idei, wspomnień, słów. Ciągłość jest rozpadem, a życie jest tylko w śmierci. Odnowa następuje pod warunkiem, że znika centrum; wtedy odrodzenie nie jest ciągłością; wtedy śmierć jest życiem, odnawianiem się z chwili na chwilę. Ta odnowa to twórczość.
I.39 Samoobrona
Stanowisko, jakie zajmował ten znany człowiek, pozwalało mu krzywdzić innych, czego nie wahał się robić. Przebiegle płytki, małoduszny, pracował tylko dla własnej korzyści. Wyznał, iż nie chodzi mu o omawianie rozmaitych kwestii, ale że okoliczności zmusiły go do przyjścia i oto jest. Wszystko, co powiedział i co przemilczał, dość jasno świadczyło o tym, że miał wygórowane ambicje i wywierał silny wpływ na otaczających go ludzi; był bezlitosny, gdy to się opłacało, a uprzejmy, gdy czegoś chciał. Miał wzgląd na tych, którzy zajmowali wyższe niż on stanowiska, do równych sobie podchodził z protekcjonalną tolerancją, a tych pod sobą zupełnie nie zauważał. Nawet nie spojrzał na szofera, który go przywiózł. Posiadane pieniądze czyniły go podejrzliwym, miał niewielu przyjaciół. Mówił o swoich dzieciach tak, jakby miały mu służyć ku rozrywce; nie mógł, jak stwierdził, znieść samotności. Ktoś go skrzywdził, a on nie mógł się zemścić, ponieważ ta osoba znajdowała się poza jego zasięgiem; mścił się więc na tych, których mógł dopaść. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego jest niepotrzebnie brutalny, dlaczego chce krzywdzić tych, o których twierdził, że ich kocha. W miarę, jak mówił, powoli tajał, wreszcie stał się niemal przyjazny. Ta chwilowa życzliwość natychmiast by zgasła, gdyby mu przeszkodzono lub gdyby ktoś o coś poprosił. Ponieważ o nic go nie proszono, był wolny i przejściowo czuły.
Większość z nas odczuwa silne pragnienie, by krzywdzić, ranić drugiego, słowem, gestem, a może głębiej; jest ono pospolite i przerażająco przyjemne. Samo pragnienie, aby nie zostać zranionym, pobudza do krzywdzenia innych; krzywdzenie innych jest sposobem bronienia siebie. Ta samoobrona przybiera specyficzne formy, w zależności od okoliczności i czyjegoś charakteru. Jakże łatwo przychodzi nam ranić innych i jakiej łagodności trzeba, by tego nie czynić! Ranimy innych, gdyż nas zraniono, tyle w nas blizn po własnych konfliktach i smutkach. Im silniejsze wewnętrzne tortury, tym większa potrzeba zewnętrznej przemocy. Wewnętrzny zamęt pobudza nas do szukania zewnętrznej ochrony; a im bardziej się ktoś broni, tym silniej atakuje innych.
Czego bronimy, czego tak pilnie strzeżemy? Z pewnością jest to idea nas samych, na jakimkolwiek poziomie. Gdybyśmy nie strzegli idei, centrum gromadzenia, nie byłoby „ja” i „moje”. Posiedlibyśmy wtedy pełną wrażliwość, stali się bezbronni wobec tego, jacy jesteśmy, zarówno świadomie, jak i nieświadomie; ale ponieważ większość z nas nie chce odkrywać procesu „ja”, bronimy się przed tym wszystkim, co by naruszyło pojęcie, jakie mamy o sobie. Idea nas samych jest niesłychanie powierzchowna; ale ponieważ większość z nas żyje na powierzchni, zadowalają nas złudzenia.
Pragnienie krzywdzenia innych to głęboki instynkt. Gromadzimy urazy, z czego czerpiemy szczególną witalność, poczucie aktywności i życia; a to, co nagromadzone, musi się wyładować w postaci złości, zniewag, deprecjacji, uporu i ich przeciwieństw. To właśnie akumulacja uraz wymaga przebaczania – które staje się zbędne, jeśli nie gromadzi się krzywd.
Dlaczego gromadzimy pochlebstwa i zniewagi, krzywdy i czułości? Bez tego gromadzenia doświadczeń i reakcji na nie, nas nie ma; jesteśmy niczym jeśli nie mamy imienia, drogich nam rzeczy, jeśli brak nam wiary. To lęk przed byciem niczym zmusza nas do gromadzenia; i to właśnie ten lęk, świadomy lub nieświadomy, wbrew temu, że wciąż coś gromadzimy, dezintegruje nas i niszczy. Jeśli potrafimy zdać sobie sprawę z tego lęku w całej jego prawdzie, ta prawda nas od niego wyzwala, a nie nasze rozmyślne postanowienie, by być wolnymi.
Jesteś niczym. Możesz mieć swoje imię i nazwisko, tytuł, majątek i konto bankowe, możesz mieć władzę i być sławnym; ale mimo tych wszystkich zabezpieczeń jesteś niczym. Możesz w ogóle nie zdawać sobie sprawy z tej pustki, tej nicości lub po prostu nie chcieć jej znać; ale ona trwa, czegokolwiek byś nie zrobił, aby przed nią uciec. Możesz próbować uciec przed nią na różne przebiegłe sposoby, w przemoc osobistą lub zbiorową, w indywidualny lub zbiorowy kult, w wiedzę lub zabawę; ale niezależnie od tego, czy śpisz, czy nie, ona wciąż jest. Wejdziesz w kontakt z tym, co wiąże cię z tą nicością i lękiem, jaki ona budzi, tylko wtedy, gdy w niewybiórczy sposób zdasz sobie sprawę z tych ucieczek. Nie jesteś z nią związany jako oddzielny, indywidualny podmiot; nie jesteś obserwatorem, który na to spogląda; bez ciebie, bez tego, kto myśli, obserwuje, jej nie ma. Ty i nicość jesteście jednym; ty i nicość to zjawisko połączone, a nie dwa oddzielne procesy. Jeśli ty, ten, kto myśli, boisz się jej i traktujesz ją jako coś, co jest ci przeciwne i wrogie, to każde działanie, jakie w związku z nią podejmiesz, nieuchronnie zrodzi kolejne złudzenia, a więc dalsze konflikty i nieszczęścia. A gdy dokonujesz odkrycia, gdy doświadczasz tej nicości jako siebie, wtedy lęk – trwający tylko wtedy, gdy myśliciel jest oddzielony od swych myśli i próbuje nawiązać z nimi kontakt – całkowicie znika. Tylko wtedy umysł może znieruchomieć; a w tym spokoju rodzi się prawda.
I.40 „Moja droga i twoja droga”
Ten uczony, znający wiele języków, był uzależniony od wiedzy tak, jak inni od alkoholu. Nieustannie cytował cudze wypowiedzi, aby wzmocnić własne opinie. Parał się nauką i sztuką, a gdy wyrażał własny pogląd, ruchem głowy i uśmiechem subtelnie dawał do zrozumienia, że nie jest to tylko jego opinia, ale ostateczna prawda. Miał, jak stwierdził, własne doświadczenia, które uznawał za autorytatywne i rozstrzygające. „Ty też masz swoje doświadczenia, ale nie możesz mnie przekonać” – rzekł. „Podążasz swoją drogą, a ja swoją. Do prawdy prowadzą różne drogi i pewnego dnia wszyscy się tam spotkamy”. Był oficjalnie przyjazny, ale stanowczy. Dla niego Mistrzowie istnieli naprawdę, choć nie jako faktyczni, widzialni guru, a istotne było, by zostać ich uczniem. Wraz z paroma innymi mianował uczniami tych, którzy byli gotowi wejść na tę drogę i uznać ich autorytet; ale on i jego grupa nie należeli do tych, którzy dzięki praktykom spirytystycznym znaleźli przewodników wśród zmarłych. Aby znaleźć Mistrza, trzeba służyć, pracować, poświęcać się, być posłusznym i praktykować pewne cnoty; konieczna też, rzecz jasna, jest wiara.
Gdy polega się na doświadczeniu jako środku służącym odkrywaniu tego, co jest, to wpada się w sieć złudzeń. Pożądanie, pragnienie warunkują doświadczanie; a uzależnienie od doświadczenia jako środka do zrozumienia prawdy, prowadzi do samo-wywyższania się. Doświadczenie nigdy nie uwalnia nas od smutku; nie stanowi adekwatnej odpowiedzi na wyzwania życia. Wyzwanie trzeba podjąć na nowo, na świeżo, gdyż samo jest zawsze nowe. Aby sprostać wyzwaniu, musimy odłożyć na bok warunkujące nas wspomnienia o doświadczeniach i dogłębnie zrozumieć reakcje przyjemności i bólu. Doświadczenie szkodzi prawdzie, ponieważ wiąże się z czasem, jest wytworem przeszłości; a jak umysł, który jest produktem doświadczenia, czasu, może zrozumieć to, co ponadczasowe? Prawda doświadczenia nie zależy od osobistych uprzedzeń i fantazji; tę prawdę dostrzega się tylko wtedy, gdy uświadamiamy sobie to wszystko bez potępiania, usprawiedliwiania czy jakiejkolwiek formy identyfikacji. Doświadczenie nie zbliża do prawdy; nie ma „twojego doświadczenia” ani „mojego doświadczenia”, jest jedynie inteligentne zrozumienie problemu.
Bez samowiedzy doświadczenie rodzi iluzję; dzięki samowiedzy doświadczenie, jako odpowiedź na wyzwanie, nie pozostawia w postaci pamięci nagromadzonych osadów. Samowiedza to odkrywanie z chwili na chwilę sposobów funkcjonowania jaźni, jej intencji i dążeń, jej myśli i pragnień. Nie ma „twojego doświadczenia” i „mojego doświadczenia”; sam termin „moje doświadczenie” świadczy o ignorancji i akceptacji złudzeń. Ale wielu z nas lubi żyć wśród złudzeń, gdyż bardzo nas to zadowala; tworzą one prywatny raj, ożywiający i dający poczucie wyższości. Jeśli jestem utalentowany lub przebiegły, to staję się przywódcą, pośrednikiem, reprezentantem tej iluzji; a ponieważ większość ludzi kocha unikać tego, co jest, to powstaje organizacja wraz ze świątyniami i rytuałami, ze ślubami i tajnymi zgromadzeniami. Złudzenia, przybrane w tradycyjne szaty, zyskują powszechny szacunek; a jako że większość z nas dąży, w takiej czy innej formie, do władzy, ustanowiona zostaje struktura hierarchiczna, nowicjusz i wtajemniczony, uczeń i Mistrz, a nawet wśród Mistrzów wprowadzone zostają stopnie duchowego rozwoju. Większość z nas uwielbia wyzyskiwać i być wyzyskiwanym, a ów system oferuje środki po temu, ukryte lub jawne.
Wyzyskiwać to być wyzyskiwanym. Pragnienie, by używać innych dla zaspokojenia potrzeb psychologicznych prowadzi do uzależnienia, co zmusza do tego, by władać, posiadać; a to, co posiadasz, posiada ciebie. Bez uzależnienia, subtelnego lub zwykłego, bez posiadania rzeczy, ludzi i idei, jesteś pusty, nic nie znaczysz. Chcesz być kimś i aby uniknąć dręczącego lęku przed byciem nikim, wstępujesz do tej czy innej organizacji, do tego kościoła czy tamtej świątyni, przyjmujesz tę czy inną ideologię; tak więc jesteś wyzyskiwany i sam z kolei wyzyskujesz. Ta hierarchiczna struktura stwarza doskonałą okazję do ekspansji. Pragniesz braterstwa, ale jak może istnieć braterstwo, jeśli podążasz za czymś, co cię duchowo odróżnia? Kpisz ze światowych zaszczytów; ale kiedy przyznajesz się do Mistrza, zbawiciela, guru w królestwie ducha, to czy nie przejmujesz światowego podejścia? Czy mogą istnieć hierarchiczne podziały lub stopnie rozwoju duchowego, zrozumienia prawdy, uświadomienia sobie Boga? Miłość nie dopuszcza podziałów. Albo kochasz, albo nie kochasz; ale nie czyń z braku miłości długotrwałego procesu, mającego cię do niej doprowadzić. Kiedy wiesz, że nie kochasz, kiedy sobie ten fakt niewybiórczo uświadamiasz, wtedy możliwa jest przemiana; ale uwodzicielskie kultywowanie różnicy między Mistrzem a uczniem, między tymi, którzy osiągnęli a tymi, którzy jeszcze nie, między zbawicielem a grzesznikiem, przeczy miłości. Wyzyskiwacz, który z kolei jest wyzyskiwany, znajduje szczęśliwy teren łowiecki w tym mroku i wśród złudzeń.
To ty oddzielasz Boga lub rzeczywistość od siebie, czyni to twój umysł lgnący do tego, co znane, do pewności, do bezpieczeństwa. Tego podziału nie można przeskoczyć; nie ma rytuału, dyscypliny ani ofiary, które mogłyby ci to umożliwić; nie ma zbawiciela, Mistrza ani guru, który mógłby doprowadzić cię do rzeczywistości lub zniszczyć tę separację. Nie jest to podział między rzeczywistością a tobą; jest on w tobie, jako konflikt przeciwstawnych pragnień. Pragnienie stwarza własne przeciwieństwo; a transformacja polega nie na skupieniu się na jednym pragnieniu, ale na uwolnieniu się od konfliktu wywoływanego przez pożądanie. Pożądanie na każdym z poziomów ludzkiego bycia rodzi dalsze konflikty i od tego staramy się uciec na wszelkie możliwe sposoby, co tylko potęguje konflikt zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny Tych konfliktów nie uśmierzy nikt inny, choćby nie wiadomo jak wielki, żadna magia czy rytuał. Czasem przyjemnie nas one usypiają, jednak po przebudzeniu problem nadal trwa. Ale większość z nas nie chce się obudzić, a zatem żyjemy wśród złudzeń. Wraz z rozwiązaniem konfliktu nastaje spokój i dopiero wtedy może zaistnieć rzeczywistość. Mistrzowie, zbawcy i guru są nieważni, istotne jest zaś zrozumienie narastającego konfliktu pragnień; a to zrozumienie przychodzi tylko dzięki samowiedzy i stałej świadomości ruchów jaźni.
Samoświadomość jest uciążliwa, a ponieważ większość z nas preferuje łatwe, iluzoryczne sposoby, to stwarzamy autorytet, który nadaje kształt i wzór naszemu życiu. Tym autorytetem bywa kolektyw, Państwo; bywa nim też osoba, Mistrz, zbawca, guru. Wszelkiego rodzaju autorytet oślepia, rodzi bezmyślność; ale ponieważ większość z nas uważa, że rozmyślania sprawiają ból, poddajemy się mu.
Autorytet przejmuje władzę, a władza zawsze ulega centralizacji i wskutek tego korumpuje; psuje nie tylko władcę, ale i tego, kto mu podlega. Autorytet wiedzy i doświadczenia ulega wypaczeniu, niezależnie od tego, czy przyznamy go Mistrzowi, czy jego przedstawicielowi bądź kapłanowi. To twoje życie jest ważne, ten pozornie niekończący się konflikt, a nie wzorzec czy przywódca. Autorytet Mistrza i kapłana oddala cię od głównego problemu, czyli od konfliktu w tobie. Cierpienia nie da się zrozumieć i usunąć szukając sposobu na życie. Takie poszukiwanie jest zwykłym unikaniem cierpienia, narzucaniem wzoru, czyli ucieczką; a to, czego się unika, tylko jątrzy, wywołując kolejne nieszczęścia i ból. Zrozumienie siebie, jakkolwiek by było bolesne czy przelotnie przyjemne, jest początkiem mądrości.
Nie ma drogi do mądrości. Mądrość, do której wiedzie jakaś droga, już została ujęta w słowa, wyobrażona, poznana. Czy mądrość można poznać bądź rozwijać? Czy jest to coś, czego trzeba się nauczyć, co należy zgromadzić? Jeśli tak, to staje się ona zwykłą wiedzą, czerpaną z doświadczeń i książek. Doświadczenie i wiedza są ciągłym łańcuchem reakcji i dlatego nie mogą pojąć tego, co nowe, świeże, niestworzone. Doświadczenie i wiedza, jako ciąg, wytyczają drogę do własnych auto-projekcji, a zatem stale zniewalają. Mądrość to rozumienie tego, co dzieje się z chwili na chwilę, bez gromadzenia doświadczenia i wiedzy. To, co nagromadzone, nie daje wolności zrozumienia, a bez wolności niczego się nie odkrywa; a właśnie to niekończące się odkrywanie prowadzi do mądrości. Mądrość jest zawsze nowa, zawsze świeża i nie ma sposobu, aby ją zebrać. Środki niszczą świeżość, nowość, spontaniczne odkrywanie.
Obraz wielu dróg do jednej rzeczywistości to wymysł nietolerancyjnego umysłu; drogi te są wytworem umysłu, który kultywuje tolerancję. „Podążam swoją drogą, a ty swoją, ale zostańmy przyjaciółmi, bo w końcu się spotkamy”. Czy spotkamy się, jeśli ty idziesz na północ, a ja na południe? Czy możemy się przyjaźnić, jeśli ty uznajesz jeden zestaw wierzeń, a ja inny, jeśli ja jestem zbiorowym mordercą, a ty wszystkich kochasz? Przyjaźń to związek w pracy, w myśleniu; ale czy coś wiąże człowieka, który nienawidzi, z człowiekiem, który kocha? Czy zachodzi związek między człowiekiem pogrążonym w złudzeniach a tym, który jest wolny? Wolny człowiek może próbować nawiązać jakiegoś rodzaju relację z tym, który jest w niewoli; ale ten, kto żyje złudzeniami, nie może wejść w związek z człowiekiem wolnym.
Odseparowani, przywiązani do swej odrębności, próbują nawiązać kontakt z innymi, którzy również są zamknięci w sobie; ale takie próby nieodmiennie rodzą konflikt i ból. Aby tego bólu uniknąć, ludzie przebiegli wymyślają tolerancję. Każdy spoglądając przez zapory, jakimi się otoczył, stara się być życzliwym i hojnym. Tolerancja jest rzeczą umysłu, a nie serca. Czy kiedy kochasz, mówisz o tolerancji? Ale gdy serce jest puste, umysł wypełnia je swoimi przebiegłymi pomysłami i lękami. Nie ma wspólnoty tam, gdzie jest tolerancja.
Nie ma drogi do prawdy. Prawdę trzeba odkryć, ale nie ma przepisu na jej odkrycie. To, co zostało sformułowane, nie jest prawdą. Musisz wyruszyć na niezbadane morza, a niezbadane morza to ty. Musisz wyruszyć, aby odkryć siebie, ale nie według jakiegoś planu czy schematu, bo wtedy się nie odkrywa. Odkrywanie przynosi radość – nie tę zapamiętaną, porównywaną z innymi radościami, ale radość zawsze nową. Samowiedza jest początkiem mądrości, a w jej spokoju i ciszy jest to, co niemierzalne.
I.41 Uświadomienie
Po pogodnym, błękitnym niebie płynęły olbrzymie chmury, niczym skłębione fale. Paręset metrów poniżej miejsca, gdzieśmy stali, lśnił szafir łukowatej zatoki, a w oddali rysował się stały ląd. Wieczór był piękny, pełen spokoju, na horyzoncie unosił się dym z parowca. Pomarańczowe gaje ciągnęły się aż do podnóża gór, a ich zapach wypełniał powietrze. Wieczorne barwy, jak zawsze, przechodziły w granat; powietrze samo zyskiwało niebieski odcień, białe domy traciły swój blask w tej wieczornej poświacie. Wydawało się, że błękit morza rozlewa się i pokrywa ląd, szczyty gór też lśniły przejrzystym błękitem. Nad tą sceną jak z baśni unosiła się ogromna cisza. Docierały wprawdzie nieliczne wieczorne odgłosy, ale należały one do tej ciszy, stanowiły jej część, podobnie jak my. Ta cisza wszystko odnawiała, zmywając z serc stulecia nędzy i bólu; oczy zostały oczyszczone, a umysł w tej ciszy się pogrążył. Osioł zaryczał; echo wypełniło dolinę, a cisza je zaakceptowała. Dzień zamykała śmierć wszystkich dni wczorajszych, a w tej śmierci nastąpiło odrodzenie, wolne od smutku przeszłości. Życie było nowe w ogromie ciszy.
W pokoju gość czekał niecierpliwie na rozmowę. Był bardzo spięty, ale siedział cicho. Eleganckie ubranie, typowe dla mieszkańca miasta, zupełnie nie pasowało do tej małej wioski i tego pokoju. Mówił o swoich zajęciach, trudnościach w pracy, o błahości życia rodzinnego i natarczywości swych pragnień. Ze wszystkimi tymi problemami mógł się uporać równie inteligentnie jak inni; ale tym, co naprawdę go niepokoiło, były jego żądze seksualne. Miał żonę i dzieci, ale chodziło o coś więcej. Jego aktywność seksualna przysparzała mu bardzo poważnych problemów, doprowadzała prawie do szaleństwa. Rozmawiał o tym z paroma lekarzami i psychoanalitykami, ale problem trwał, a on musiał jakoś dojść do jego sedna.
Jakże chętnie rozwiązujemy nasze problemy! Jak usilnie szukamy odpowiedzi, drogi wyjścia, lekarstwa! Nie rozważamy samego problemu, ale w podnieceniu i z niepokojem szukamy odpowiedzi, a ta nieuchronnie jest auto-projekcją. Chociaż sami problem stworzyliśmy, próbujemy znaleźć odpowiedź z dala od niego. Szukanie odpowiedzi to unikanie problemu – a właśnie tego chce większość z nas. Wtedy istotna staje się odpowiedź, a nie problem. Rozwiązanie nie jest czymś od problemu odrębnym; odpowiedź tkwi w problemie, a nie poza nim. Jeśli odpowiedź rozminie się z samym sednem, to tworzymy inne problemy: problem, jak zrozumieć odpowiedź, jak ją wcielić w życie, jak zastosować w praktyce i tak dalej. A że poszukiwanie odpowiedzi jest unikaniem problemu, to gubimy się w gąszczu ideałów, przekonań, doświadczeń, które są projekcjami nas samych; czcimy te domorosłe idole, wskutek czego ulegamy coraz większej dezorientacji i znużeniu. Wyciąganie wniosków przychodzi nam stosunkowo łatwo; ale zrozumienie problemu jest żmudne, wymaga zupełnie innego podejścia, podejścia, w którym nie czai się pragnienie odpowiedzi.
Wolność od pragnienia odpowiedzi jest niezbędna, by zrozumieć problem. Pozwala ona łatwo skupić uwagę; umysłu nie rozpraszają żadne drugorzędne kwestie. Dopóki trwa konflikt lub sprzeciw wobec problemu, nie można go zrozumieć; bo ten konflikt rozprasza. Zrozumienie następuje tylko wtedy, gdy się jednoczymy, a zjednoczyć się nie sposób, dopóki trwają opór lub sprzeciw, lęk lub akceptacja. Należy nawiązać właściwą relację z problemem, co stanowi pierwszy krok ku jego zrozumieniu; ale jak możesz wejść we właściwy związek z problemem, jeśli zależy ci tylko na pozbyciu się go, co uchodzi za znalezienie rozwiązania. Właściwy związek oznacza zjednoczenie, a to jest nieosiągalne, jeśli trwa pozytywny lub negatywny opór. Podejście do problemu jest ważniejsze niż on sam; podejście kształtuje problem, cel. Środki i cel nie różnią się od podejścia. Podejście decyduje o losie problemu. Najważniejsze jest to, jak traktujesz problem, gdyż twoje nastawienie i uprzedzenia, twoje lęki i nadzieje go zabarwią. Niewybiórcze uświadomienie sposobu, w jaki do tego wszystkiego podchodzisz, zrodzi właściwy stosunek do problemu. Tyś ten problem stworzył, niezbędna jest więc samowiedza. Ty i problem jesteście jednym, a nie dwoma odrębnymi procesami. Ty jesteś problemem.
Działania jaźni są przerażająco monotonne. Jaźń jest nudziarzem; z natury mdła, trwa bez celu, po próżnicy. Jej przeciwstawne i sprzeczne pragnienia, jej nadzieje i frustracje, jej fakty i złudzenia są fascynujące, a jednak puste; jej działania samą ją nużą. Wciąż się na coś wspina, po czym spada, wciąż za czymś goni, ale nie dogania, wciąż zyskuje i wciąż traci; i wciąż próbuje uciec z tego nużącego kręgu porażek. Ucieka w zewnętrzną aktywność lub w przyjemne złudzenia, w alkohol, seks, słuchanie radia, czytanie książek, w wiedzę, rozrywki i tak dalej. Ma złożoną i ogromną moc tworzenia iluzji. Te iluzje są jej własnymi wytworami, projekcjami siebie; są to ideały, bałwochwalcze koncepcje Mistrzów i zbawicieli, wizje przyszłości jako środka wywyższenia się i tak dalej. Próbując uciec od własnej monotonii, jaźń podąża za wewnętrznymi i zewnętrznymi odczuciami i podnietami. Są to substytuty wyrzeczenia się i wśród tych substytutów z nadzieją próbuje się zagubić. Często jej się to udaje, ale sukces tylko powiększa znużenie. Goni raz za jednym substytutem, raz za drugim, a każdy stwarza własny problem, własny konflikt i ból.
Szukamy zapomnienia o sobie wewnątrz i na zewnątrz; niektórzy zwracają się ku religii, inni uciekają w pracę czy jakieś inne zajęcie. Ale nie ma sposobu, aby zapomnieć o sobie. Hałas wewnętrzny lub zewnętrzny może zagłuszyć jaźń, ale za chwilę znów się pojawia w innej formie, pod inną postacią; bo to, co stłumione, musi znaleźć ujście. Zapomnienie o sobie, jakie dają alkohol bądź seks, oddawanie czci lub wiedza, prowadzi do uzależnienia, a to, od czego się uzależniłeś, stwarza problem. Jeśli wyzwalasz się, zapominasz o sobie, osiągasz szczęście dzięki pijaństwu lub Mistrzowi, wtedy one stają się twym problemem. Uzależnienie się rodzi zaborczość, zawiść, lęk; a wtedy lęk i przezwyciężenie go stają się twoim palącym problemem. Szukając szczęścia stwarzamy problemy, a one nas niewolą. Nieco szczęścia daje nam zapomnienie o sobie podczas seksu, używamy go więc jako środka do osiągnięcia tego, czego pragniemy. Szczęście osiągane dzięki czemuś nieuchronnie rodzi konflikt, bo środki stają się ważniejsze od samego szczęścia. Jeśli czerpię szczęście z piękna tego krzesła, to krzesło staje się dla mnie najważniejsze i muszę go strzec przed innymi. W trakcie tej walki szczęście, które niegdyś dawało mi piękno krzesła, idzie w niepamięć, zatraca się, a ja zostaję z krzesłem. Krzesło samo w sobie jest niewiele warte; ale ja mu niezwykłą wartość nadałem, gdyż od niego zależy moje szczęście. Tak więc środki stają się substytutem szczęścia.
Gdy moje szczęście zależy od żywej osoby, rodzą się tym większe konflikty i zamęt, antagonizmy i ból. Jeśli nasz związek opiera się na zwykłym używaniu siebie, to czy jakikolwiek związek, z wyjątkiem najbardziej powierzchownego, łączy tego, kto używa z tym, kto jest używany? Jeśli używam ciebie, by zyskać własne szczęście, to czy naprawdę coś mnie z tobą łączy? Związek wymaga zjednoczenia z drugim człowiekiem na różnych poziomach; a czy można zjednoczyć się z kimś, kto jest tylko narzędziem, środkiem dającym mi szczęście? Czy używając w ten sposób innego, nie dążę tak naprawdę do samoizolacji, w której, jak sądzę, znajdę szczęście? Tę samoizolację nazywam związkiem; ale w rzeczywistości w tym procesie brak jedności. Zjednoczenie może zaistnieć tylko wtedy, gdy nie ma lęku; a gryzący lęk i ból trwają tam, gdzie się czegoś używa, a więc jest się uzależnionym. Jako że nic nie może żyć w izolacji, to próby umysłu, by się odizolować, rodzą frustracje i niedole. Aby uciec od tego poczucia niekompletności, szukamy pełni w ideałach, w ludziach, w rzeczach; wracamy więc tam, gdzieśmy zaczęli, szukając substytutów.
Problemy zawsze będą istnieć tam, gdzie dominują działania jaźni. Aby zdawać sobie sprawę z tego, za którymi działaniami kryje się jaźń, a za którymi nie, trzeba nieustannej czujności. Ta czujność nie jest zdyscyplinowaną uwagą, ale rozległym, niewybiórczym uświadomieniem. Zdyscyplinowana uwaga wzmacnia jaźń; przekształca się w substytut i uzależnienie. Z drugiej strony, uświadomienia nie wywołuje jaźń, nie prowadzą też do niego ćwiczenia; jest to zrozumienie całej treści problemu, zarówno ukrytej, jak i powierzchownej. Powierzchnia musi zostać zrozumiana, aby ukazało się to, co ukryte; tego, co ukryte, nie da się odsłonić, jeśli powierzchowny umysł nie ucichnie. Nie jest to proces werbalny ani kwestia pospolitego doświadczenia. Werbalizacja świadczy o umysłowej tępocie; a doświadczenie, będąc kumulatywne, wiedzie do powtórzeń. Uświadomienie nie następuje dlatego, że tak sobie postanowimy, gdyż rozmyślne podążanie w jakimś kierunku wywołuje opór, co sprzyja wyłączności. Uświadomienie to cicha i niewybiórcza obserwacja tego, co jest; uświadomiony problem odsłania się sam, a zatem zostaje w pełni i całkowicie zrozumiany.
Problem nigdy nie zostaje rozwiązany na jego własnym poziomie; skoro jest złożony, to trzeba go zrozumieć jako całość. Próba rozwiązania problemu tylko na jednym poziomie, fizycznym lub psychicznym, wiedzie do kolejnych konfliktów i zamętu. Aby rozwiązać problem, niezbędne jest to uświadomienie, ta bierna czujność, która ujawnia cały proces.
Miłość nie jest doznaniem. Doznania rodzą myśli używające słów i symboli. Doznania i myśli zastępują miłość; stają się substytutem miłości. Doznania są sprawą umysłu, podobnie jak pożądania seksualne. Umysł rodzi pożądania, pasję, przywołując wspomnienia przyjemnych doznań. Na umysł składają się różne i sprzeczne zainteresowania lub pragnienia, z właściwymi dla nich doznaniami; a zderzają się, gdy jedno lub drugie zaczyna dominować, tworząc w ten sposób problem. Doznania są zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne, umysł trzyma się tych przyjemnych, one zaś go zniewalają. Ta niewola staje się problemem, ponieważ umysł jest repozytorium sprzecznych doznań. Unikanie tego, co bolesne, to kolejne więzy, z ich własnymi złudzeniami i problemami. Umysł jest twórcą problemów, a zatem nie może ich rozwiązać. Miłość nie jest sprawą umysłu; ale kiedy umysł przejmuje kontrolę, pojawia się doznanie, które następnie nazywa on miłością. Jest to miłość umysłu, o której można pomyśleć, którą da się przyodziać i zidentyfikować. Umysł przywołuje przyjemne doznania lub ich oczekuje, a ten proces to pożądanie, bez względu na to, na jakim poziomie się znajduje. W dziedzinie umysłu miłość nie może istnieć. Umysł to obszar lęku i kalkulacji, zazdrości i dominacji, porównań i sprzeciwów, nie ma tam więc miłości. Zazdrość, podobnie jak pycha, jest sprawą umysłu; ale to nie jest miłość. Miłość i procesy umysłowe nigdy się nie zetkną, nie da się ich zjednoczyć. Gdy doznania dominują, nie ma miejsca na miłość; a zatem sprawy umysłu wypełniają serce. W rezultacie miłość staje się tym, co nieznane, przekształca w obiekt dążeń i czci; robi się z niej ideał, którego się używa i w który się wierzy, a ideały są zawsze projekcjami nas samych. Tak więc umysł przejmuje pełną kontrolę, a miłość staje się słowem, doznaniem. Po czym miłość przystępuje do porównań: „Ja kocham więcej, a ty mniej”. Ale miłość nie jest ani osobista, ani bezosobista; miłość jest stanem całkowicie pozbawionym doznań jako myśli.
I.42 Samotność
Jej syn niedawno umarł, a ona, jak stwierdziła, nie wiedziała, co teraz robić. Miała tyle wolnego czasu, była tak znużona, zmęczona i smutna, że wolałaby umrzeć. Wychowała go z czułą troską, rozumnie, poszedł do jednej z najlepszych szkół, potem na studia. Nie rozpieszczała go, choć miał wszystko, czego potrzebował. Ulokowała w nim swą wiarę i nadzieję, całą swoją miłość; bo nie było nikogo, z kim mogłaby się tym dzielić, z mężem rozstali się dawno temu. Syn zmarł wskutek złej diagnozy i operacji – chociaż, dodała z uśmiechem, lekarze powiedzieli, że „operacja się udała”. Teraz została sama, a życie stało się takie próżne i bezcelowe. Płakała, kiedy umarł, aż zabrakło jej łez, a została tylko tępa, nużąca pustka. Snuła dla nich obojga tyle planów, a teraz zupełnie się pogubiła.
Od morza nadciągał chłodny i świeży wiatr, a pod drzewem panowała cisza. Góry pokrywały żywe kolory, a błękitne sójki bez przerwy szczebiotały. Obok przeszła krowa, a za nią cielę, wiewiórka wbiegła na drzewo, dziko trajkocząc. Usiadła na gałęzi i zaczęła skrzeczeć, co trwało przez dłuższy czas, a jej ogon podskakiwał w górę i w dół. Miała takie błyszczące, jasne oczy i ostre pazurki. Jaszczurka wyszła, aby się ogrzać, i złapała muchę. Czubki drzew delikatnie się kołysały, a martwe drzewo na tle nieba stało prosto i dostojnie. Zbielało pod wpływem słońca. Obok stało inne martwe drzewo, ciemne i krzywe, uschłe niedawno. Na odległych górach spoczęło kilka chmur.
Jaka dziwna jest samotność, jaka straszna! Nigdy nie pozwalamy sobie na to, by się do niej zbliżyć; a jeśli przypadkiem to się stanie, szybko przed nią uciekamy. Zrobimy wszystko, aby uniknąć samotności, zatuszować ją. Świadomie i nieświadomie unikamy jej lub ją zwalczamy. Unikanie i zwalczanie samotności są równie daremne; choćbyśmy ten ból, ten problem stłumili lub zlekceważyli, on trwa. Możesz zagubić się w tłumie, a mimo to być całkiem sama; możesz zatracać się w jakiejś działalności, ale samotność cicho do ciebie przypełznie; odłóż książkę, a ona się pojawi. Zabawy i alkohol nie zagłuszą samotności; czasem na chwilę jej się wymkniesz, ale kiedy śmiech i skutki alkoholu przeminą, lęk przed samotnością powraca. Możesz być ambitna i odnosić sukcesy, możesz mieć ogromną władzę nad innymi, możesz zyskać wielką wiedzę, możesz szukać zapomnienia w gąszczu rytuałów; ale cokolwiek uczynisz, ból samotności trwa. Możesz istnieć tylko dla syna, dla Mistrza, po to, by wyrazić swój talent; ale samotność okrywa cię niczym mrok. Możesz kochać lub nienawidzić, uciec przed nią zgodnie ze swym temperamentem i skłonnościami psychicznymi; ale samotność trwa, czeka i czuwa, a oddala się tylko po to, by znów się zbliżyć.
Samotność to uświadomienie sobie całkowitej izolacji; a czyż nasze działania nie zamykają nas w sobie? Chociaż nasze myśli i emocje są ekspansywne, czyż nie wyodrębniają nas i nie oddzielają? Czy nie dążymy do dominacji w naszych związkach, czy nie bronimy swych praw i majątków, tworząc w ten sposób opór? Czy nie uważamy pracy za „twoją” i „moją”? Czy nie utożsamiamy się ze zbiorowością, z krajem czy z paroma wybrańcami? Czy nie dążymy do tego, by się izolować, oddzielać, wyodrębniać? Sama aktywność jaźni, na jakimkolwiek poziomie, prowadzi do izolacji; a samotność jest świadomością jaźni pozbawionej aktywności. Aktywność, fizyczna bądź psychiczna, ma służyć własnej ekspansji; a kiedy wszelka aktywność ustaje, uświadamiamy sobie pustkę jaźni. Tę właśnie pustkę usiłujemy wypełnić, a na wypełnianiu jej spędzamy swoje życie, czy to na szlachetnym, czy na niecnym poziomie. Można by sądzić, że wypełnianie tej pustki na szlachetnym poziomie nie jest szkodliwe społecznie; ale złudzenia rodzą, choć może nie natychmiast, niewypowiedzianą nędzę i zniszczenie. Żądzy wypełnienia tej pustki – lub, co na jedno wychodzi, ucieczki od niej – nie da się uwznioślić ani stłumić; bo kim jest ten, kto miałby tego dokonać? Czy sama ta istota nie jest kolejną formą żądzy? Przedmioty żądzy bywają różne, ale czy wszystkie żądze nie są podobne? Możesz zmienić przedmiot swej żądzy, porzucić picie na rzecz ideałów; ale bez zrozumienia procesu pożądania złudzeń się nie uniknie.
Nie ma istoty oddzielonej od pożądań; jest tylko pożądanie, nie ma nikogo, kto pożąda. Pragnienie przybiera różne maski w różnych chwilach, w zależności od swych zainteresowań. Wspomnienie o tych różnych zainteresowaniach zderza się z tym, co nowe, a to wywołuje konflikt, i tak rodzi się ten, kto wybiera, ustanawiając siebie jako byt oddzielny i odrębny od pożądania. Ale ta istota nie jest odrębna od swych właściwości. Istota, próbująca wypełnić pustkę, niekompletność, samotność lub od niej uciec, nie różni się od tego, czego unika; ona tym jest. Nie może uciec od siebie; wszystko, co może zrobić, to siebie zrozumieć. Ona jest swą samotnością, swą pustką; a dopóki uważa to za coś odrębnego od siebie, będzie pogrążona w złudzeniach i niekończącym się konflikcie. Tylko wtedy, gdy bezpośrednio doświadcza, że jest własną samotnością, może być wolna od lęku. Lęk istnieje tylko w związku z ideą, a idea jest reakcją pamięci jako myśli. Myśl jest wytworem doświadczeń; a choć może zastanawiać się nad pustką, mieć w związku z nią doznania, to nigdy bezpośrednio pustki nie pozna. Słowo „samotność”, ze swymi wspomnieniami bólu i lęku, przeszkadza w doświadczeniu jej na nowo. Słowo jest pamięcią, a gdy słowo traci znaczenie, relacja między doświadczającym a tym, co doświadczone, jest zupełnie inna; wtedy jest ona bezpośrednia, nie zapośredniczona przez słowo, przez wspomnienia; wtedy doświadczający jest doświadczeniem, a tylko to przynosi wolność od lęku.
Miłość i pustka nie mogą iść w parze; kiedy czujesz się samotna, miłości nie ma. Możesz ukryć pustkę pod słowem „miłość”, ale gdy przedmiot twej miłości znika lub gdy nie reaguje, wtedy uświadamiasz sobie pustkę, ulegasz frustracji. Używamy słowa „miłość” jako sposobu na ucieczkę od siebie, od własnej niewystarczalności. Lgniemy do tego, kogo kochamy, zazdrościmy, tęsknimy za nim, gdy go nie ma, a zupełnie gubimy się, gdy umiera; potem zaś szukamy takiego czy innego pocieszenia w jakiejś wierze, w jakiejś namiastce. Czy to wszystko jest miłością? Miłość nie jest ideą, wynikiem skojarzeń; miłość nie jest czymś, co by służyło za ucieczkę od własnej nędzy, a kiedy jej w ten sposób używamy, stwarzamy nierozwiązywalne problemy. Miłość nie jest abstrakcją, ale faktycznie doświadczamy jej tylko wtedy, gdy idea, umysł nie są już najważniejsze.
I.43 Konsekwencja
Niewątpliwie inteligentny i energiczny, czytał tylko starannie wybrane książki. Chociaż miał żonę, to życie rodzinne zbytnio go nie pochłaniało. Określał siebie mianem idealisty i działacza społecznego; więziony niegdyś z powodów politycznych miał wielu przyjaciół. Nie szukał uznania ani dla siebie, ani dla partii, z którą się utożsamiał. Pochłaniała go praca społeczna, mająca przynieść ludziom szczęście. Można by go nazwać człowiekiem religijnym, ale wolnym od sentymentów i przesądów; nie aprobował żadnej konkretnej doktryny czy obrzędów. Przyszedł, jak rzekł, aby omówić problem sprzeczności, nie tylko w sobie, ale także w Przyrodzie i na świecie. Wydawało mu się, że ta sprzeczność jest nieunikniona: inteligencja i głupota, sprzeczne pragnienia, niezgodność słów z postępowaniem, a postępowania z myśleniem. Wszędzie dostrzegał tę sprzeczność.
Bycie konsekwentnym to bycie bezmyślnym. Łatwiej i bezpieczniej wiernie podążać za wzorcem postępowania, dopasować się do ideologii lub tradycji, niż narażać się na ból myślenia. Aby być posłusznym autorytetowi, wewnętrznemu bądź zewnętrznemu, nie trzeba kwestionować; to zwalnia od myślenia, od związanych z nim niepokojów i rozterek. Gdy podążamy za własnymi wnioskami, doświadczeniami, ustaleniami, nie powstają w nas sprzeczności; trzymamy się własnych celów; wybieramy określoną ścieżkę i podążamy nią, nieugięci i zdeterminowani. Czyż większość z nas nie szuka sposobu na życie niezbyt uciążliwe i zapewniające nam przynajmniej bezpieczeństwo psychiczne? Jakże szanujemy człowieka, który żyje w zgodzie ze swym ideałem! Dajemy takich ludzi za przykład godny naśladowania i czci. Z częściowej realizacji ideału, choć wymaga to pewnego wysiłku i walki, czerpiemy sporo przyjemności i zadowolenia; bo przecież ideały są naszymi samoobronnymi wytworami. Wybierasz swego bohatera, religijnego lub świeckiego, i podążasz za nim. Pragnienie bycia konsekwentnym daje szczególną siłę i satysfakcję, bo szczerość zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Ale szczerość nie jest prostotą, a bez prostoty nie ma rozumienia. Konsekwentna realizacja dobrze przemyślanego planu postępowania zaspokaja pragnienie osiągnięć, a odniesiony sukces zapewnia wygodę i bezpieczeństwo. Ustanowienie ideału i nieustanne zbliżanie się do niego rodzi opór, a zdolność adaptacji mieści się w granicach wzorca. Konsekwencja zapewnia bezpieczeństwo i pewność, dlatego trzymamy się jej z desperacją.
Wewnętrzna sprzeczność oznacza życie w konflikcie i smutku. Jaźń w samej swojej strukturze jest sprzeczna; składa się na nią wiele bytów przyodzianych w rozmaite maski, z których każdy sprzeciwia się pozostałym. Cała budowla jaźni jest wytworem sprzecznych zainteresowań i wartości, wielu różnorodnych pragnień na jej różnych poziomach; a wszystkie te pragnienia rodzą własne przeciwieństwa. Jaźń, „ja”, to sieć złożonych pragnień, a każde z nich ma własny impet i cel, często w opozycji do innych nadziei i dążeń. Te maski są przywdziewane zależnie od pobudzających nas okoliczności i doznań; tak więc w strukturze jaźni sprzeczność jest nieunikniona. Ta sprzeczność w nas rodzi złudzenia i ból, aby zaś uciec od nich, oszukujemy sami siebie na rozmaite sposoby, co tylko nasila nasze konflikty i pomnaża niedole. Kiedy wewnętrzna sprzeczność staje się nie do zniesienia, świadomie lub nieświadomie próbujemy uciec w śmierć, w szaleństwo; albo poświęcamy się idei, grupie, krajowi, jakiejś działalności, która całkowicie pochłonie naszą istotę; albo zwracamy się do zorganizowanej religii, z jej dogmatami i rytuałami. Tak więc to wewnętrzne rozdarcie prowadzi albo do dalszej ekspansji jaźni, albo do samozniszczenia, szaleństwa. Próba bycia kimś innym niż jesteśmy nasila sprzeczność; lęk przed tym, co jest, rodzi iluzję swego przeciwieństwa, a dążąc do tego przeciwieństwa mamy nadzieję uciec od lęku. Synteza nie rozwija przeciwieństw; synteza nie dokonuje się gdy się przeciwstawiamy, ponieważ wszelkie przeciwieństwa zawierają elementy swych własnych przeciwieństw. Wewnętrzna sprzeczność prowadzi do przeróżnych reakcji fizycznych i psychicznych, łagodnych bądź gwałtownych, szacownych bądź niebezpiecznych; a konsekwencja tylko jeszcze bardziej dezorientuje i przesłania sprzeczność. Jednokierunkowa pogoń za jednym pragnieniem, szczególnym zainteresowaniem, prowadzi do sprzeciwów zamykających nas w sobie. Wewnętrzna sprzeczność prowadzi do konfliktu zewnętrznego, a konflikt świadczy o sprzeczności. Tylko dzięki rozumieniu funkcjonowania pożądań uwalniamy się od sprzeczności wewnętrznych.
Integracji nie da się ograniczyć do wyższych warstw umysłu; nie jest to coś, czego uczymy się w szkole; nie rodzą jej wiedza ani samozaparcie. Sama integracja uwalnia od konsekwencji i sprzeczności; ale nie polega na stopieniu w jedno wszystkich pragnień i rozlicznych zainteresowań. Integracja nie jest zgodnością ze wzorcem, choćby najszlachetniejszym i najstaranniej przemyślanym; należy do tego podejść nie wprost, pozytywnie, ale okrężnie, negatywnie. Ten, kto ma jakąś koncepcję integracji, dostosowuje się do wzorca, co pogłębia głupotę i zniszczenie. Dążąc do integracji czyni się z niej ideał, zaprojektowany przez siebie cel. Wszelkie ideały to auto-projekcje, w związku z czym nieuchronnie wywołują one konflikty i wrogość. To, co jaźń projektuje, musi odzwierciedlać jej naturę, a zatem jest sprzeczne i zagmatwane. Integracja to nie idea, zwykła reakcja wspomnień, nie można jej więc rozwijać. Pragnienie integracji rodzi się z powodu konfliktu; ale kultywując integrację poza konflikt nie wykroczymy. Możesz ukrywać sprzeczność, zaprzeczać jej lub sobie nie uświadamiać; ale ona trwa i lada chwila wybuchnie.
Chodzi o konflikt, nie o integrację. Integracja, podobnie jak spokój, jest produktem ubocznym, a nie celem samym w sobie; jest to tylko skutek, a więc ma drugorzędne znaczenie. Zrozumienie konfliktu rodzi nie tylko integrację i spokój, ale coś nieskończenie większego. Konfliktu nie można stłumić ani uwznioślić, nie ma też czym go zastąpić. Konflikt powstaje wraz z pożądaniem, pragnieniem ciągłości, stania się kimś więcej – co nie znaczy, że mamy znieruchomieć w samozadowoleniu. Jaźń wciąż woła o „więcej”; pragnie doznań, czy to z przeszłości, czy w przyszłości. Wrażenie jest sprawą umysłu, a zatem nie jest on narzędziem służącym rozumieniu konfliktu. Rozumienie nie jest werbalne, nie jest procesem umysłowym, a zatem nie jest kwestią doświadczenia. Doświadczenie jest wspomnieniem, a nie ma wspomnień bez słowa, symbolu, obrazu. Można czytać całe tomy o konfliktach, ale nie ma to nic wspólnego z ich rozumieniem. Aby zrozumieć konflikt, myśl nie może przeszkadzać; trzeba uświadomić sobie konflikt bez obecności tego, kto myśli. Myślący jest tym, kto wybiera i niezmiennie opowiada się po stronie tego, co przyjemne, satysfakcjonujące, a tym samym podtrzymuje konflikt. Może pozbyć się jednego konkretnego konfliktu, ale pozostawia pole dla kolejnych. Myślący usprawiedliwia lub potępia, a więc uniemożliwia zrozumienie. Gdy nie ma tego, kto myśli, doświadcza się konfliktu bezpośrednio, ale nie jako doświadczenia przeżywanego przez doświadczającego. W tym stanie doświadczania nie ma ani tego, kto doświadcza, ani tego, co doświadczane. Doświadczanie jest bezpośrednie; związek zachodzi wprost, nie zapośredniczony przez pamięć. To właśnie ten bezpośredni związek przynosi zrozumienie. Zrozumienie wyzwala z konfliktu; a wolność od konfliktu rodzi integrację.
I.44 Działanie i idea
Ten miły i delikatny człowiek często i przyjaźnie się uśmiechał. Ubierał się bardzo prosto, a zachowywał powściągliwie i dyskretne. Od wielu lat, jak wyznał, praktykował niestosowanie przemocy i doskonale zdawał sobie sprawę z siły i duchowego znaczenia takiej postawy. Napisał kilka książek na ten temat, jedną z nich miał przy sobie. Wyjaśnił, że od wielu lat dobrowolnie nie zabił żadnej istoty, jest surowym wegetarianinem. Opisał swój wegetarianizm ze szczegółami, nosił, jak stwierdził, buty i sandały zrobione ze skór zwierząt, które zdechły naturalnie. Uprościł swoje życie, jak tylko mógł, studiował dietetykę i jadł tylko to, co niezbędne. Twierdził, że nie popadł w gniew już od kilku lat, chociaż czasem tracił cierpliwość, bo tak już reagował jego system nerwowy. Wysławiał się w sposób opanowany i delikatny. Moc niestosowania przemocy zmieni świat, rzekł, i temu poświęcił swe życie. Nie był typem człowieka, który dobrze mówi o sobie, ale na temat niestosowania przemocy przemawiał elokwentnie, a słowa wydawały się płynąć bez wysiłku. Przybył, jak dodał, aby bardziej jeszcze pogłębić swój ulubiony temat.
Po drugiej stronie drogi duży staw znieruchomiał. Wcześniej wiał silny wiatr, który burzył wody; ale teraz ukazały się na nim odbicia dużych liści drzewa. Jedna lub dwie lilie unosiły się cicho na jego powierzchni, a pączek właśnie wynurzał się z wody. Nadleciały ptaki, wylazło też kilka żab i wskoczyło do stawu. Zmarszczki szybko znikły i woda znów znieruchomiała. Na czubku wysokiego drzewa siedział ptak, drapiąc się i śpiewając; podlatywał w górę i wracał na swe wysokie, samotne żerdzie, zachwycony światem i sobą. Nieopodal siedział grubas z książką, ale nie mógł się skupić; próbował czytać, ale jego myśli raz po raz się rozbiegały. Ostatecznie zrezygnował z walki i pozwolił umysłowi podążyć własną drogą. Ciężarówka wjeżdżała na wzgórze powoli, z trudem, wciąż trzeba było zmieniać biegi.
Tak wiele dla nas znaczy zgodność działań, zewnętrzny gest i wygląd. Najpierw staramy się zaprowadzić ład na zewnątrz; regulujemy nasze życie zewnętrzne zgodnie ze swymi postanowieniami, wewnętrznymi zasadami, które ustaliliśmy. Dlaczego zmuszamy to, co zewnętrzne, do dostosowania się do wnętrza? Dlaczego działamy zgodnie z jakąś ideą? Czyż idea jest silniejsza, potężniejsza niż działanie?
Ideę najpierw się ustala, obmyśla lub intuicyjnie odczuwa, a następnie próbujemy uzgodnić z nią działanie; staramy się jej sprostać, wprowadzić w życie, zdyscyplinować siebie w jej świetle – oto odwieczna walka o wtłoczenie działań w granice idei. Skąd ta nieustanna i bolesna walka o nadanie działaniom formy zgodnej z ideą? Czym jest ta potrzeba dostosowania tego, co zewnętrzne do tego, co wewnętrzne? Czyż nie chodzi o wzmocnienie tego, co wewnętrzne, czy też uzyskanie pewności z zewnątrz, kiedy we wnętrzu jej brak? Czy, gdy czerpiemy pociechę z zewnątrz, to co zewnętrzne nie zyskuje na znaczeniu i wadze? Rzeczywistość zewnętrzna ma swą wagę; ale kiedy postrzega się ją jako gest szczerości, czy nie wskazuje to wyraźniej niż kiedykolwiek, że idea rządzi? Dlaczego idea stała się wszechmocna? Aby zmusić nas do działania? Czy idea pomaga nam działać, czy działanie utrudnia?
Idea z pewnością ogranicza działanie; to lęk przed działaniem rodzi ideę. Daje nam ona poczucie bezpieczeństwa, działanie prowadzi do zagrożeń. Aby kontrolować działanie, które jest nieograniczone, rozwija się ideę; idea powstaje, aby powstrzymać działanie. Pomyśl, co by się stało, gdybyś działał naprawdę wielkodusznie! Tak więc wielkoduszności serca przeciwstawia się wielkoduszność umysłu; ograniczasz się, bo nie wiesz, co stanie się z tobą jutro. Idea rządzi działaniem. Działanie jest pełne, otwarte, wszechstronne; a lęk, jako idea, w to wkracza i przejmuje kontrolę. Dlatego najważniejsza staje się idea, a nie działanie.
Staramy się uzgodnić działanie z ideą. Powstaje idea lub ideał braku przemocy i nasze działania, gesty, myśli są kształtowane zgodnie z tym umysłowym wzorcem; to, co jemy, w co się ubieramy, co mówimy, nabiera wielkiego znaczenia, ponieważ na tej podstawie oceniamy naszą szczerość. Ważna staje się szczerość, a nie brak przemocy; twoje sandały i to, co jesz, pochłaniają twoją uwagę, a brak przemocy idzie w zapomnienie. Idee są zawsze drugorzędne, a kwestie drugorzędne przejmują kontrolę nad pierwotnymi. Potrafisz pisać, wykładać, plotkować o idei; idea sprzyja ekspansji jaźni, ale nieuciekanie się do przemocy takiej gratyfikacji ze sobą nie niesie. Idea, nasza auto-projekcja, stymuluje i nagradza, pozytywnie lub negatywnie; ale brak przemocy nas nie zaurocza. Brak przemocy jest rezultatem, produktem ubocznym, a nie celem samym w sobie. Jest celem samym w sobie tylko wtedy, gdy rządzi idea. Idea jest zawsze dopełnieniem, kresem, samodzielnie zaprojektowanym celem. Idea to ruch w obrębie tego, co znane; ale myśl nie jest w stanie wyrazić tego, czym jest bycie wolnym od przemocy. Myśl może zastanawiać się nad brakiem przemocy, ale nie może się od niej uwolnić. Brak przemocy nie jest ideą; nie można przekształcić go we wzorzec działania.
I.45 Życie w mieście
W tym pokoju, cichym i przytulnym, o znakomitych proporcjach, stały eleganckie, bardzo gustowne meble; na podłodze leżał gruby i miękki dywan. Na marmurowym kominku płonął ogień. Rozstawiono w nim stare wazy z różnych stron świata, na ścianach zawieszono obrazy współczesnych malarzy, a także dawnych mistrzów. Dużo namysłu i uwagi poświęcono temu, by pokój, piękny i wygodny, świadczył o bogactwie i dobrym guście. Wychodził na mały ogródek z trawnikiem, najwyraźniej koszonym i pielęgnowanym od wielu, wielu lat.
Życie w mieście jest dziwnie odseparowane od wszechświata; budynki, stworzone przez człowieka, zajęły miejsce dolin i gór, a uliczny hałas zastąpił hałaśliwe strumienie. Nocą prawie nigdy nie widać gwiazd, nawet gdyby się chciało, bo światła są za jasne; za dnia niebo jest wtłoczone między dachy. Coś osobliwego dzieje się z mieszkańcami miast; są delikatni i pełni ogłady, mają kościoły i muzea, alkohole i teatry, piękne ubrania i niezliczone sklepy. Wszędzie są ludzie, na ulicach, w budynkach, w pokojach. Chmura płynie po niebie, a tak niewielu zadziera głowę. Panują pośpiech i zamęt.
Ale w tym pokoju czuło się ciche i trwałe dostojeństwo. Panowała ta atmosfera charakterystyczna dla bogaczy, poczucie bezpiecznego odosobnienia i pewności siebie, długotrwałej wolności od niedostatku. Mówił, że interesuje go filozofia, zarówno Wschodu, jak i Zachodu, i że absurdem jest zaczynać od Greków, jakby nic przed nimi nie istniało. Wreszcie przeszedł do swego problemu: jak dawać i komu dawać. Niepokoił go jakoś problem posiadania pieniędzy i wielu związanych z tym obowiązków. Dlaczego miał z tym problem? Czyż miało to jakieś znaczenie, komu dał i w jakim duchu? Dlaczego stało się to problemem?
Do pokoju weszła jego żona, inteligentna, bystra, dociekliwa. Oboje sprawiali wrażenie oczytanych, wyrafinowanych i pełnych światowej mądrości; byli bystrzy, mieli liczne zainteresowania. Ukształtowały ich zarówno miasto, jak i wieś, ale ich serca lgnęły do miasta. To jedno, współczucie, wydawało się tak odległe. Starannie formowano zalety umysłowe; czuło się chłód, brutalność, ale nie sięgało to zbyt daleko. Ona trochę pisała, on był jakimś politykiem; z jakąż łatwością i przekonaniem mówili. Wahanie jest tak istotne, by odkrywać, by głębiej zrozumieć; ale jak można się wahać, skoro tak dużo się wie, skoro samoobronny pancerz jest tak wyszlifowany, a wszystkie pęknięcia zostały uszczelnione od wewnątrz? Linia i forma zyskują wielką wagę dla tych, którzy tkwią w niewoli zmysłów; dla nich piękno jest doznaniem, dobroć jest uczuciem, a prawda kwestią intelektu. Gdy dominują doznania zmysłowe, komfort staje się niezbędny, nie tylko dla ciała, ale i dla ducha; a komfort, zwłaszcza umysłowy, niszczy, prowadząc do iluzji.
Jesteśmy rzeczami, które posiadamy, tym, do czego jesteśmy przywiązani. Przywiązanie nie jest szlachetne. Przywiązanie do wiedzy nie różni się od żadnego innego satysfakcjonującego uzależnienia. Przywiązanie to skupianie się na sobie, czy to na najniższym, czy na najwyższym poziomie. Przywiązanie jest oszukiwaniem siebie, ucieczką od własnej pustki. Rzeczy, do których jesteśmy przywiązani – własność, ludzie, idee – stają się najważniejsze, gdyż bez wielu rzeczy, wypełniających pustkę, nie ma jaźni. Lęk przed nieistnieniem pcha do posiadania; lęk rodzi iluzję, przywiązanie do rezultatów. Rezultaty, materialne bądź ideowe, udaremniają rozkwit inteligencji, wolności, a tylko w niej może zaistnieć rzeczywistość; bez tej wolności przebiegłość bierze się za inteligencję. Przebiegłość wiedzie nas po drogach krętych i destruktywnych. To właśnie ta samoobronna przebiegłość rodzi przywiązanie; a kiedy przywiązanie powoduje ból, ta sama przebiegłość szuka dystansu i znajduje przyjemność w dumie i próżności wyrzeczenia. Zrozumienie dróg przebiegłości, dróg jaźni, jest początkiem inteligencji.
I.46 Obsesja
Miał, jak stwierdził, obsesje na punkcie głupich drobiazgów, które wciąż ulegały zmianom. Martwił go jakiś wyimaginowany defekt fizyczny, a po paru godzinach zamartwiał się kolejnym incydentem lub jakąś myślą. Jego życie zdawało się polegać na przechodzeniu od jednej dokuczliwej obsesji do drugiej. Aby je przezwyciężyć, kontynuował, szukał rad w książkach lub omawiał swój problem z przyjaciółmi, był też u psychologa; ale jakoś nie znalazł ulgi. Nawet po poważnym i absorbującym spotkaniu te obsesje natychmiast powracały. Czy, gdyby znalazł przyczynę, one by znikły?
Czy odkrycie przyczyny uwalnia od skutków? Czy znajomość przyczyny niszczy wynik? Znamy przyczyny wojny, zarówno ekonomiczne, jak i psychologiczne, ale zachęcamy do barbarzyństwa i samozniszczenia. Wszakże szukamy przyczyny, bo chcemy pozbyć się skutku. To pragnienie jest inną formą oporu lub potępienia; a gdy się potępia, to się nie rozumie.
„Co więc trzeba robić?”, zapytał.
Dlaczego umysł opętują te trywialne i głupie obsesje? Pytamy „dlaczego” nie po to, by szukać przyczyny jako czegoś poza sobą, co musisz znaleźć; a po prostu po to, by ujawnić drogi, po których podąża nasze myślenie. Dlaczego umysł takie sprawy pochłaniają? Czy nie dlatego, że jest powierzchowny, płytki, małostkowy, a zatem zaabsorbowany własnym powabem?
„Tak – odrzekł – tak chyba jest naprawdę; ale nie do końca, bo jestem człowiekiem poważnym”.
Oprócz tych obsesji, co zajmuje twą myśl?
„W pracy – rzekł – zajmuję odpowiedzialne stanowisko. Cały dzień, a czasem nawet w nocy, moje myśli pochłaniają interesy. Niekiedy czytam, ale większość czasu spędzam w pracy”.
Lubisz to, co robisz?
„Tak, ale nie do końca mnie to satysfakcjonuje. Całe życie byłem niezadowolony z tego, co robię, ale nie mogę zrezygnować z obecnego stanowiska, bo mam pewne obowiązki – a poza tym starzeję się. Co mnie dręczy, to te obsesje i rosnąca niechęć do pracy i ludzi. Bywam niemiły, coraz bardziej niepokoi mnie przyszłość i wydaje mi się, że nigdy nie zaznam spokoju. Pracuję dobrze, ale ...”.
Dlaczego walczysz z tym, co jest? Dom, w którym mieszkam, bywa hałaśliwy, brudny, meble ohydne, nie ma w tym wszystkim odrobiny piękna; ale z różnych powodów muszę tam mieszkać, nie mogę przenieść się gdzie inndziej. Nie jest to więc kwestia akceptacji, chodzi zaś o o to, by dostrzec oczywisty fakt. Jeśli nie zobaczę tego, co jest, będę się martwił o ten wazon, o to krzesło lub o ten obraz; popadnę w obsesję i będę czuł urazę do ludzi, do mojej pracy i tak dalej. Gdybym mógł zostawić to wszystko i zacząć od nowa, to byłoby co innego; ale nie mogę. Nie ma sensu buntować się przeciw temu, co jest, przeciw rzeczywistości. Rozpoznanie tego, co jest, nie rodzi zadowolenia z siebie i swobody. Kiedy poddaję się temu, co jest, nie tylko to rozumiem, ale też powierzchowny umysł na pewien sposób się uspokaja. Jeśli powierzchowny umysł nie jest spokojny, ulega obsesjom, rzeczywistym lub wyobrażonym; zostaje uwikłany w jakąś reformę społeczną lub doktrynę religijną: Mistrza, zbawiciela, rytuał i tak dalej. Tylko wtedy, gdy powierzchowny umysł się uspokoi, ukryte może się ujawnić. To, co ukryte, musi zostać odsłonięte; ale nie jest to możliwe, jeśli powierzchowny umysł obciążają obsesje, zmartwienia. Jako że powierzchowny umysł jest stale na pewien sposób pobudzony, to konflikt między wyższymi i głębszymi poziomami umysłu jest nieuchronny; a dopóki nie zostanie on rozwiązany, obsesje się nasilają. W końcu obsesje są sposobem ucieczki od naszego konfliktu. Wszystkie ucieczki są podobne, choć, rzecz jasna, niektóre są społecznie bardziej szkodliwe.
Tylko gdy ktoś uświadamia sobie cały proces ulegania obsesji lub jakiś inny, to się od tego problemu uwalnia. Aby sobie problem w pełni uświadomić, nie można go potępiać ani uzasadniać; uświadomienie musi być niewybiórcze. Bycie tak świadomym wymaga znacznej cierpliwości i wrażliwości; aby obserwować i rozumieć cały proces myślenia, trzeba gorliwości i wytrwałej uwagi.
I.47 Duchowy przywódca
Jego guru, jak stwierdził, to człowiek zbyt wielki, by go opisać, on zaś był od lat jego uczniem. Ten nauczyciel, mówił dalej, przekazywał swoje nauki stosując brutalne wstrząsy, używając wulgarnego języka i obelg, uciekając się do działań pełnych sprzeczności; a podąża za nim, jak dodał, wiele ważnych osób. Sama surowość procedur zmusiła ludzi do myślenia, sprawiła, że usiedli i zastanowili się, co uznano za konieczne, ponieważ większość drzemie i trzeba nimi potrząsnąć. Ten nauczyciel powiedział o Bogu najstraszniejsze rzeczy i najwyraźniej jego uczniowie musieli pić dużo alkoholu, ponieważ sam nauczyciel wchłaniał znaczne jego ilości w trakcie większości posiłków. Nauki wnikały jednak głęboko; kiedyś trzymano je w tajemnicy, ale teraz udostępniono wszystkim.
Przez okno wpadały promienie późnojesiennego słońca i ryk ruchliwej ulicy. Umierające liście lśniły, a powietrze było świeże i rześkie. Podobnie jak w innych miastach panowała tu atmosfera przygnębienia i nieokreślonego żalu, kontrastująca z tym wieczornym światłem; a sztuczna wesołość wpędzała w jeszcze większy smutek. Zapomnieliśmy chyba o tym, jak żyć naturalnie, jak swobodnie się uśmiechać; nasze twarze znaczą zmartwienia i niepokoje. Ale liście błyszczały w słońcu, a chmura płynęła po niebie.
Nawet w tak zwanych ruchach duchowych zachowane zostają podziały społeczne. Jakże gorliwie wita się osobę utytułowaną, po czym sadowi się ją w pierwszym rzędzie! Wyznawcy gromadzą się wokół sław! Jakże pożądamy wyróżnień i etykiet! To pragnienie zaszczytów staje się tym, co nazywamy rozwojem duchowym: jedni są blisko, drudzy daleko, hierarchiczne podziały na Mistrzów, wtajemniczonych, uczniów i nowicjuszy. To pragnienie jest oczywiste i jakoś zrozumiałe w świecie życia codziennego; ale kiedy to samo podejście zostaje przeniesione do świata, w którym te głupie rozróżnienia nie mają żadnego sensu, to wychodzi na jaw, jak głęboko warunkują nas własne pragnienia i zachcianki. Bez zrozumienia tych pragnień daremnie próbujemy uwolnić się od pychy.
„Ale – kontynuował – potrzebujemy przewodników, guru, Mistrzów. Ty jesteś ponad tym, ale my, zwykli ludzie, potrzebujemy ich, w przeciwnym razie przypominamy zagubione owce”.
Nasze wybory przywódców, politycznych lub duchowych powstają z zamętu, w jakim tkwimy, więc oni także są zagubieni. Oczekujemy zachęty i pociechy, wsparcia i nagród, dlatego wybieramy nauczyciela, który da nam to, czego pragniemy. Nie szukamy rzeczywistości, ale dążymy do gratyfikacji i ekscytujących wrażeń. W istocie tworzymy nauczyciela, Mistrza, by doznać samouwielbienia; a czujemy się zagubieni, zdezorientowani, gdy nasze ja spotyka się z odmową. Jeśli nie masz przy sobie cielesnego nauczyciela, wymyślasz kogoś, kto jest daleki, ukryty i tajemniczy; ten pierwszy zależy od różnych wpływów fizycznych i emocjonalnych, drugi jest auto-projekcją, ideałem domowej roboty; ale obu wytwarza twój wybór, ten zaś nieuchronnie opiera się na uprzedzeniach, przesądach. Być może wolisz nadać swym przesądom bardziej szacowną i pocieszającą nazwę, ale twój wybór wyłania się z zamętu i pragnień. Jeśli szukasz gratyfikacji, naturalnie znajdziesz to, czego pragniesz, ale nie nazywajmy tego prawdą. Prawda pojawia się, gdy znika pragnienie nagród i doznań.
„Nie przekonałeś mnie, że nie potrzebuję Mistrza”, rzekł.
Prawda nie jest kwestią argumentacji i przekonań; nie jest wytworem opinii.
„Ale Mistrz pomaga mi pokonać moją chciwość i zazdrość”, nalegał.
Gdy ktoś, choćby nie wiem jak wielki, wspomaga przemianę zachodzącą w tobie, to nie ulegasz przemianie; po prostu zostajesz przez kogoś zdominowany, dostajesz się pod jego wpływ. Ten wpływ może trwać przez dłuższy czas, ale ty nie zostajesz przemieniony. Zostajesz pokonany; i bez względu na to, czy pokonuje cię zazdrość, czy tak zwany szlachetny wpływ, wciąż pozostajesz niewolnikiem, nie jesteś wolny. Lubimy zniewolenie, opętanie przez kogoś, czy to przez Mistrza, czy kogokolwiek innego, gdyż zapewnia to poczucie bezpieczeństwa; Mistrz staje się schronieniem. Posiadać to być posiadanym, ale posiadanie nie wyzwala z chciwości.
„Muszę stawić opór chciwości – rzekł – muszę z tym walczyć, dołożyć wszelkich starań, aby ją zniszczyć, a tylko wtedy to się uda”.
Z tego, co mówisz wynika, że przez wiele lat walczyłeś z chciwością, a jednak nie wyzwoliłeś się od niej. Nie mów, choć taka odpowiedź się narzuca, że nie próbowałeś wystarczająco mocno. Czy możesz coś zrozumieć poprzez konflikt? Zwycięstwo to nie zrozumienie. To, co zdobywasz, musi być zdobywane wciąż na nowo, ale istnieje wolność od tego, co w pełni zrozumiane. Aby zrozumieć, trzeba uświadomić sobie proces oporu. O wiele łatwiej stawiać opór niż rozumieć; a ponadto tak się nas kształci, byśmy stawiali opór. Wtedy zbędne stają się obserwacja, rozważania, komunikacja; opór jest oznaką otępienia umysłu. Umysł stawiający opór zamyka się w sobie i traci w związku z tym wrażliwość oraz zdolność rozumienia. Rozumienie sposobów stawiania oporu jest o wiele ważniejsze niż wyzbycie się chciwości. W rzeczywistości nie słuchasz tego, o czym się mówi; rozważasz swe różne zobowiązania, które zrodziły lata twych walk i oporu. Masz teraz zobowiązania i wokół nich, o czym zapewne mówiłeś i pisałeś, zgromadziłeś przyjaciół; zainwestowałeś w swego Mistrza, który pomógł ci stawiać opór. Tak więc twoja przeszłość nie pozwala ci słuchać tego, o czym się mówi.
„Zgadzam się z tobą i zarazem nie zgadzam”, zauważył.
To świadczy o tym, że nie słuchasz. Porównujesz swoje zobowiązania z tym, co się mówi, czyli nie słuchasz. Boisz się słuchać, tak więc jesteś rozdarty, zgadzasz się, a jednocześnie nie zgadzasz.
„Zapewne masz rację – rzekł – ale nie mogę porzucić wszystkiego, co zgromadziłem: moich przyjaciół, mojej wiedzy, mojego doświadczenia. Wiem, że muszę porzucić, ale po prostu nie mogę i tak to już jest”.
Jego wewnętrzne rozdarcie jeszcze się pogłębi; bo kiedy już uświadomimy sobie to, co jest, to choć z powodu swych zaangażowań przeczymy temu, stawiamy opór, to powstaje głęboka sprzeczność. Ta sprzeczność to rozdwojenie. Nie da się połączyć przeciwstawnych pragnień; a gdy to czynimy, stawiamy opór. Tylko rozumiejąc to, co jest, od tego, co jest się wyzwalamy.
To osobliwe, że wyznawcy lubią być dręczeni i kierowani, czy to delikatnie, czy surowo. Myślą, że surowe traktowanie stanowi część ich treningu – treningu zapewniającego duchowy sukces. Pragnienie, by zostać zranionym, brutalnie potrząśniętym, jest częścią przyjemności zadawania ran; a ta wzajemna degradacja lidera i wyznawcy następuje wskutek pragnienia wrażeń. Właśnie pragnienie silniejszych wrażeń sprawia, że naśladujesz, a zatem stwarzasz przywódcę, guru; a dla tej nowej nagrody będziesz się poświęcał, znosił niewygody, obelgi i perswazje, nigdy byś z tego zrezygnował. Wszystko to składa się na wzajemną eksploatację, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i nie prowadzi do szczęścia.
I.48 Podnieta
„Góry mnie wyciszyły – rzekła – gdy weszłam do Doliny Engadyny, jej piękno mnie wyciszyło; zaniemówiłam na ten widok. Niesłychane doświadczenie. Chciałabym móc zatrzymać tę ciszę, tę żywą, wibrującą, poruszającą ciszę. Kiedy mówisz o ciszy, to, jak sądzę, chodzi ci o to niezwykłe doznanie, jakie miałam. Naprawdę chciałabym wiedzieć, czy chodzi ci o tę właśnie jakość ciszy, jakiej doświadczyłam. Jej skutki trwały przez dłuższy czas, a teraz wracam do niej, próbuję ją odzyskać i w niej żyć”.
Ciebie wycisza Dolina Engadyny, kogoś innego piękna ludzka postać, a jeszcze innego Mistrz, książka lub alkohol. Zewnętrzne podniety redukują nas do wrażeń, które nazywamy ciszą i które są niezwykle przyjemne. Piękno i wielkość odpędzają codzienne problemy i konflikty, co przynosi ulgę. Zewnętrzne podniety na pewien czas wyciszają umysł; jest to może nowe doświadczenie, nowa rozkosz, a umysł przywołuje wciąż na nowo to wspomnienie, kiedy już tego nie doświadcza. Nie da się pozostać w górach na stałe, bo trzeba wracać do interesów; ale można poszukiwać tego stanu wyciszenia korzystając z podniet innego rodzaju, pijąc alkohol, wiążąc się z kimś lub oddając się jakiejś idei, i to właśnie robi większość z nas. Te różnego rodzaju podniety są środkami, dzięki którym umysł nieruchomieje; a zatem stają się ważne, a my przywiązujemy się do nich. Ponieważ dzięki tym środkom zyskujemy przyjemność ciszy, to opanowują one nasze życie; skupiają na sobie całą naszą uwagę, stają się psychologicznie niezbędne, bronimy ich i w razie potrzeby niszczymy się nawzajem. Środki zastępują doświadczenie, które jest teraz tylko wspomnieniem.
Podniety bywają rozmaite, a znaczenie każdej z nich zależy od kondycji danej osoby. Ale pod jednym względem wszystkie bodźce są podobne: kryje się za nimi pragnienie ucieczki od tego, co jest, od naszej codziennej rutyny, od relacji, która nie jest już żywa, i od wiedzy, która wciąż się dezaktualizuje. Ty wybierasz jeden rodzaj ucieczki, ja inny, a o swoim zawsze sądzę, że jest wartościowszy niż twój; ale każda ucieczka, czy to w jakiś ideał, czy do kina, do kościoła, jest szkodliwa, wiedzie do złudzeń i nieszczęść. Ucieczki psychologiczne są bardziej szkodliwe niż te oczywistsze; są bardziej subtelne i złożone, a przez to trudniejsze do wykrycia. Cisza wywołana przez bodziec, cisza, do której prowadzą dyscyplina, kontrola, sprzeciwy, pozytywne lub negatywne, jest wynikiem, skutkiem, a więc nie jest twórcza; jest martwa.
Jest cisza, która nie jest reakcją, wytworem; cisza, której nie wytworzyły bodziec czy wrażenie; cisza, która nie została poskładana i która niczego nie kończy. Nastaje, gdy zrozumie się proces myślenia. Myśl jest reakcją pamięci, określonych wniosków, świadomych bądź nieświadomych; ta pamięć prowadzi do działań zależnych od przyjemności i bólu. Idee kontrolują więc działanie, a zatem zachodzi konflikt między działaniem a ideą. Ten konflikt zawsze nam towarzyszy, a gdy się nasila, powstaje potrzeba, aby się od niego uwolnić; ale dopóki nie zostanie on zrozumiany i rozwiązany, każda próba uwolnienia się będzie ucieczką. Dopóki działanie zbliża się do idei, konflikt jest nieunikniony. Dopiero gdy działanie uwalnia się od idei, konflikt ustaje.
„Ale w jaki sposób działanie może w ogóle uwolnić się od idei? Z pewnością bez wcześniejszej idei działania nie ma. Działanie następuje po idei i nie mogę sobie wyobrazić żadnego działania, nie będącego wynikiem idei”.
Idea jest wytworem wspomnień; idea to werbalizacja wspomnień, nieadekwatna reakcja na wyzwanie, na życie. Adekwatną reakcją na życie jest działanie, a nie tworzenie idei. Tworzymy idee, aby chronić się przed działaniem. Idee ograniczają działanie. Jest się bezpiecznym w dziedzinie idei, ale nie w działaniu; więc działanie zostaje podporządkowane idei. Idea jest samoobronnym wzorcem działania. Gdy popadamy w poważny kryzys, działamy bezpośrednio, wolni od idei. Umysł zabezpieczył się przed tym spontanicznym działaniem; a że u większości z nas dominuje umysł, idee funkcjonują niczym hamulec działań, a zatem powstają spięcia między działaniem a tworzeniem idei.
„Stwierdzam, że mój umysł wędruje ku temu szczęśliwemu doświadczeniu Engadyny. Czy ponowne przeżycie tego doświadczenia we wspomnieniach jest ucieczką?”
Oczywiście. Rzeczywiste jest twoje życie w teraźniejszości: ta zatłoczona ulica, twój biznes, twoje bezpośrednie relacje. Gdyby to było przyjemne i satysfakcjonujące, Engadyna by zniknęła; ale ponieważ fakty są zagmatwane i bolesne, zwracasz się ku doznaniu już zakończonemu i martwemu. Możesz wspominać to doznanie, ale ono przeminęło; ożywiasz je tylko dzięki pamięci. Przypomina to nadawanie życia martwej istocie. Teraźniejszość jest nudna, płytka, zwracamy się więc ku przeszłości lub spoglądamy w przyszłość będącą naszą auto-projekcją. Ucieczka od teraźniejszości niechybnie prowadzi do iluzji. Widzieć teraźniejszość taką, jaka jest naprawdę, bez potępiania czy usprawiedliwiania, to rozumieć to, co jest, a wtedy następuje działanie, które powoduje przemianę tego, co jest.
I.49 Problemy i ucieczki
„Mam wiele poważnych problemów, a wydaje mi się, że gdy próbuję je rozwiązać, stają się tym bardziej zagmatwane i bolesne. Zupełnie już nie wiem, co robić. Mało tego, jestem głucha i muszę używać tego strasznego aparatu słuchowego. Mam kilkoro dzieci, mąż mnie porzucił. Naprawdę martwię się o dzieci, chcę, aby uniknęły tych wszystkich nieszczęść, przez jakie przeszłam”.
Jakże zależy nam na znalezieniu odpowiedzi na nasze problemy! Tak nam pilno, by znaleźć odpowiedź, że nie jesteśmy w stanie przestudiować problemu, w milczeniu mu się przyjrzeć. Problem jest ważny, a nie odpowiedź. Jeśli szukamy odpowiedzi, to ją znajdziemy; ale problem będzie trwał, gdyż odpowiedź jest tu nieistotna. Szukamy ucieczki od problemu, a rozwiązanie jest powierzchownym lekarstwem, nie towarzyszy mu zrozumienie tego, co się z nami dzieje. Wszystkie problemy pochodzą z jednego źródła, a bez zrozumienia go każda próba ich rozwiązania wiedzie tylko do dalszego zamętu i nieszczęść. Najpierw musimy zyskać pewność, że na serio chcemy problem zrozumieć, że dostrzegamy konieczność uwolnienia się od wszelkich problemów; bo tylko wtedy zdołamy zbliżyć się do ich sprawcy. Nie uwolniwszy się od problemów nie zyskamy spokoju; a spokój jest niezbędny do szczęścia, które nie jest celem samym w sobie. Tak jak staw nieruchomieje, gdy cichnie wiatr, tak umysł nieruchomieje gdy znikają problemy. Ale umysłu nie można uspokoić; gdy to się staje, on umiera, niczym martwe wody. Gdy to jest jasne, możemy obserwować twórcę problemów. Obserwować trzeba w ciszy, a nie według z góry ustalonego planu opartego na przyjemności i bólu.
„Ależ prosisz o coś niemożliwego! Nasza edukacja wdrożyła umysł w rozróżnianie, porównywanie, osądzanie, wybieranie, bardzo trudno nie potępiać i nie usprawiedliwiać tego, co się obserwuje. Jak można uwolnić się od tych uwarunkowań i obserwować w ciszy?”
Jeśli dostrzegasz, że cicha obserwacja, bierna świadomość jest niezbędna, aby rozumieć, to prawda twojej percepcji uwalnia cię od tego podłoża. Tylko wtedy, gdy nie dostrzegasz, jak niezbędne jest bierne, a zarazem czujne uświadomienie, powstaje pytanie „jak”, za pomocą jakich środków to podłoże usunąć. To prawda nas wyzwala, a nie środki czy system. Trzeba dostrzec tę prawdę, że tylko cicha obserwacja przynosi rozumienie; tylko wtedy jesteś wolna od potępiania i usprawiedliwiania. Kiedy widzisz niebezpieczeństwo, nie pytasz, jak go uniknąć. To dlatego pytasz „jak”, że nie widzisz potrzeby biernego uświadomienia. Dlaczego nie widzisz takiej konieczności?
„Chcę, ale nigdy wcześniej nie myślałam w ten sposób. Mogę rzec tylko tyle, że chcę się pozbyć swoich problemów, gdyż są dla mnie prawdziwą torturą. Chcę być szczęśliwa, tak jak inni”.
Świadomie lub nieświadomie uchylamy się od dostrzeżenia, jak istotne jest bierne uświadomienie, ponieważ tak naprawdę nie chcemy wyzbyć się naszych problemów; bo czym byśmy byli bez nich? Wolimy trzymać się tego, co znamy, choćby bolało, niż ryzykować pogoń za czymś, co zaprowadzi nas nie wiadomo dokąd. Problemy przynajmniej znamy; ale myśl o ściganiu ich twórcy, bez wiedzy, dokąd to zawiedzie, budzi w nas lęk i obezwładnia. Bez zamartwiania się o problemy umysł byłby zagubiony; żywi się on problemami, światowymi bądź kuchennymi, politycznymi bądź osobistymi, religijnymi bądź ideologicznymi; więc nasze problemy sprawiają, że jesteśmy tak małostkowi i ograniczeni. Umysł pochłonięty problemami świata jest tak samo małostkowy, jak umysł, który martwi się o postęp duchowy, jakiego dokonuje. Problemy napełniają umysł lękiem, gdyż wzmacniają jaźń, „mnie” i „moje”. Bez problemów, bez osiągnięć i porażek, jaźni nie ma.
„Ale jak można w ogóle istnieć bez jaźni? Ona jest źródłem wszelkich działań”.
Dopóki działanie jest wynikiem pragnień, wspomnień, lęków, przyjemności i bólu, musi rodzić konflikt, zamęt i antagonizm. Nasze działanie jest wytworem uwarunkowań, jakim podlegamy, na jakimkolwiek poziomie; a nasza odpowiedź na wyzwanie, jako nieadekwatna i niepełna, musi rodzić konflikt, a to już stanowi problem. Konflikt jest samą strukturą jaźni. Można żyć bez konfliktu, konfliktu chciwości, lęku, sukcesu; ale ta możliwość będzie tylko teoretyczna, a nie wcieli się w życie, póki nie odkryjemy jej w bezpośrednim doświadczeniu. Istnienie bez chciwości jest możliwe tylko wtedy, gdy rozumie się drogi jaźni.
„Czy myślisz, że to moje lęki i stłumienia sprawiły, że ogłuchłam? Lekarze zapewniali mnie, że nie mam żadnych defektów organicznych, czy mogę więc liczyć na odzyskanie słuchu? Przez całe życie, w taki czy inny sposób, byłam poddawana naciskom; nigdy nie robiłem tego, na czym mi naprawdę zależało”.
Wewnętrznie i zewnętrznie łatwiej jest tłumić niż rozumieć. Rozumienie wymaga wiele trudu, zwłaszcza w przypadku osób silnie uwarunkowanych w dzieciństwie. Stłumienia, choćby dokuczliwe, wchodzą w nawyk. Rozumienie nigdy nie przeobrazi się w nawyk, rutynę; wymaga ciągłej czujności, uwagi. Aby rozumieć, niezbędne są elastyczność, wrażliwość i serdeczność, która nie ma nic wspólnego z sentymentalizmem. Stłumienie w jakiejkolwiek formie to najłatwiejszy i najgłupszy sposób radzenia sobie z reakcjami. Następuje gdy dopasowujemy się do idei, do wzorca, a oferuje powierzchowne bezpieczeństwo i szacowność. Rozumienie wyzwala, a stłumienie zawsze zacieśnia, zamyka w sobie. Lęk przed autorytetem, niepewnością, opinią innych, stwarza ideologiczny azyl wraz ze swoim fizycznym odpowiednikiem, do którego zwraca się umysł. To schronienie, na jakimkolwiek poziomie, utrwala lęk; a z lęku rodzą się substytuty, sublimacja bądź dyscyplina, będące pewną postacią stłumienia. To, co stłumione, musi znaleźć ujście w formie choćby fizycznej dolegliwości czy jakiejś ideologicznej iluzji. Cena zależy od temperamentu, skłonności i uprzedzeń.
„Zauważyłam, że ilekroć mówi się coś nieprzyjemnego, szukam schronienia za tym instrumentem, który pomaga mi w ten sposób uciec we własny świat. Ale jak można uwolnić się od stłumień trwających od tylu lat? Potrzeba na to pewnie wiele czasu?”
Nie jest to kwestia czasu, grzebania się w przeszłości czy starannej analizy; chodzi o dostrzeżenie, czym naprawdę są stłumienia. Biernie sobie uświadamiając, bez żadnego wyboru, cały ten proces, od razu się widzi, czym on jest. Prawdy o stłumieniu nie można odkryć, jeśli myślimy w kategoriach wczoraj i jutro; prawda nie jest czymś, co zostaje zrozumiane po pewnym czasie. Prawdy się nie osiąga; widzi się ją albo nie widzi, nie można jest dostrzec stopniowo. Chęć uwolnienia się od stłumień przeszkadza rozumieć prawdę o nich; bo wola jest pragnieniem, pozytywnym bądź negatywnym, a bierne uświadomienie nie da się z nim pogodzić. To pragnienie lub pożądanie wywołało stłumienie; i to samo pragnienie, choć teraz nazwane wolą, nie może uwolnić się od własnego wytworu. Raz jeszcze, musimy prawdę woli dostrzec, biernie lecz czujnie ją sobie uświadamiając. Analizujący stanowi część tego, co analizowane, choć może się od tego oddzielić; a ponieważ jest uwarunkowany przez to, co analizuje, nie może się od tego uwolnić. Raz jeszcze, musimy dostrzec, czym to jest. To prawda wyzwala, a nie wola i wysiłek.
I.50 Co jest, a co być powinno
„Jestem żoną i matką – rzekła – ale wydaje mi się, że straciłam zdolność kochania. Powoli usycham. Choć angażuję się społecznie, jest to rodzaj rozrywki, widzę próżność tych działań. Chyba nic nie interesuje mnie głęboko i w pełni. Niedawno zrobiłam sobie długie wakacje od zajęć rodzinnych i działalności społecznej, próbowałem malować; ale brak było w tym mego ducha. Czuję się martwa i beztwórcza, popadam w depresję, dręczy mnie niepokój. Jestem jeszcze młoda, ale przyszłość wydaje się mroczna i beznadziejna. Myślałem o samobójstwie, ale jakoś pojmuję, jakie to głupie. Zupełnie się pogubiłem, a ta udręka wydaje się nie mieć końca ”.
O co w całym tym zamęcie chodzi? Czy o związek?
„Nie, to nie to. To jest już za mną, wyszłam z tego niezbyt posiniaczona; ale straciłam orientację i nic chyba mnie nie zadowala”.
Czy ma pani określony problem, czy jest to po prostu ogólny niepokój? Gdzieś w głębi musi kryć się jakiś zamęt, jakiś lęk i zapewne go sobie pani nie uświadamia. Chce pani wiedzieć, co to jest?
„Tak, właśnie dlatego tu przyszłam. Naprawdę nie mogę tak dłużej żyć. Nic mnie nie interesuje, raz za razem zapadam na jakąś chorobę”.
Pani choroba może być ucieczką od siebie, od bieżącej sytuacji.
„Jestem tego całkiem pewna. Ale co mam robić? Jestem naprawdę zdesperowana. Zanim stąd wyjdę, muszę znaleźć jakieś rozwiązanie”.
Czy konflikt zachodzi między dwoma faktami, czy też między rzeczywistością a fikcją? Czy pani stan jest zwykłym niezadowoleniem, które łatwo zaspokoić, czy też jest to bezprzyczynowa udręka? Niezadowolenie szybko znajduje coś, co przynosi ulgę; zostaje ono szybko skanalizowane, ale niepokoju nie uśmierzą myśli. Czy ten tak zwany niepokój wynika z braku zaspokojenia? Gdyby zyskała pani zaspokojenie, czy on by znikł? Czy naprawdę szuka pani jakiejś trwałej gratyfikacji?
„Nie, nie o to chodzi. Naprawdę nie szukam żadnej gratyfikacji – a przynajmniej tak sądzę. Wiem tylko, że jestem rozdarta, zagubiona i nie umiem z tego wybrnąć”.
Kiedy mówi pani, że jest rozdarta, musi się to wiązać z czymś: ze stosunkiem do męża, do dzieci, do zajęć. Jeśli, jak pani mówi, to rozdarcie nie wiąże się z tym wszystkim, to musi to być konflikt między tym, czym pani jest, a tym, czym chce być, między rzeczywistością a ideałem, między tym, co jest, a mitem o tym, co powinno być. Ma pani wyobrażenie o tym, kim powinna być, i zapewne źródłem owego konfliktu i zamętu jest pragnienie dopasowania się do tego auto-projekcyjnego wzorca. Usiłuje pani być kimś, kim nie jest. Czy o to chodzi?
„Zaczynam rozumieć, skąd cały ten zamęt. Sądzę, że ma pan rację”.
Konflikt zachodzi między rzeczywistością a mitem, między tym, czym pani jest, a tym, czym chciałaby być. Wzór tego mitu był rozwijany od dzieciństwa, stopniowo poszerzał się i pogłębiał, na przekór rzeczywistości, a okoliczności wciąż go modyfikowały. Ten mit, podobnie jak wszelkie ideały, cele, Utopie, stoi w sprzeczności z tym, co ukryte, rzeczywiste; więc mit jest ucieczką od tego, kim pani jest. Ta ucieczka nieuchronnie stwarza jałowy konflikt przeciwieństw; a każdy konflikt, wewnętrzny lub zewnętrzny, jest próżny, daremny, głupi, wywołuje zamęt i antagonizm.
A zatem, jeśli mogę tak rzec, cały ten zamęt wynika z konfliktu między tym, kim pani jest, a mitem o tym, kim być powinna. Mit, ideał, jest nierzeczywisty; jest to samodzielnie wymyślona, nierealna ucieczka. Rzeczywiste jest to, kim pani jest. To, kim pani jest, jest o wiele ważniejsze niż to, kim powinna być. Można zrozumieć to, co jest, ale nie można zrozumieć tego, co powinno być. Nie da się zrozumieć iluzji, da się tylko zrozumieć sposób, w jaki ona powstaje. Mit, fikcja, ideał nie są ważne; są to wytwory, skutki, a ważne jest zrozumienie procesu, w wyniku którego powstają. Aby zrozumieć, kim pani jest – czy będzie to przyjemne czy nie – musi bez reszty zniknąć mit, ideał, samodzielnie wymyślony stan przyszły. Tylko wtedy może pani zmierzyć się z tym, co jest.
Aby zrozumieć to, co jest, trzeba wyzbyć się wszelkich rozpraszaczy. Rozpraszacze wiodą do potępiania lub usprawiedliwiania tego, co jest. Uwagę rozprasza porównywanie; jest to opór bądź dyscyplina skierowana przeciw rzeczywistości. Rozproszenie to sam wysiłek lub przymus zrozumienia. Wszystko, co nas rozprasza, przeszkadza bystremu podążaniu za tym, co jest. To, co jest, nie jest statyczne; pozostaje w ciągłym ruchu i aby za nim podążać, umysł nie może być przywiązany do żadnej wiary, żadnej nadziei na sukces lub do lęku przed porażką. Tylko w biernym ale czujnym uświadomieniu może rozwinąć się to, co jest. Ten rozwój nie następuje w czasie.
I.51 Sprzeczność
Ten znany polityk, o ugruntowanej pozycji, był nieco arogancki, a w związku z tym niecierpliwy. Dobrze wykształcony, wypowiadał się zawile i napuszenie. Nie mógł sobie pozwolić na subtelność, gdyż wciąż musiał iść na ustępstwa; był społeczeństwem, państwem, władzą. Mówił płynnie, co wciąż wpędzało go w kłopoty; nieprzekupność zapewniła mu kontrolę nad opinią publiczną. Siedział w tym pokoju dziwnie nieswój; polityk gdzieś przepadł, ale człowiek pozostał, nerwowy i świadomy siebie. Splendor i zarozumiałość znikły, a zaczęło się niespokojne dociekanie, namysł, odsłanianie się.
Przez okno wpadało popołudniowe słońce i uliczny zgiełk. Papugi, jasnozielone błyski światła, wracały z całodziennej wyprawy, aby noc spędzić bezpiecznie wśród miejskich drzew, tych olbrzymów rosnących przy drogach i w prywatnych ogrodach. Lecąc wydawały okropne piski. Nigdy nie leciały prosto, ale spadały, wznosiły się, skręcały na boki, nieustannie przy tym trajkocząc. Ten lot i wrzaski przeczyły ich pięknu. Daleko na morzu lśnił samotny biały żagiel. Mała grupa ludzi, o różnych kolorach skóry i sposobach myślenia, wypełniała pokój. Mały piesek wszedł, rozejrzał się i wybiegł, ledwo zauważony; dobiegł dźwięk świątynnego dzwonu.
„Dlaczego nasze życie jest tak rozdarte? – spytał – Mówimy o ideałach pokoju, niestosowania przemocy, a kładziemy fundamenty pod wojnę. Musimy być realistami, nie marzycielami. Chcemy pokoju, a tymczasem nasze codzienne działania ostatecznie prowadzą do wojny; chcemy światła, a zamykamy okno. Sam nasz proces myślowy jest pełen sprzeczności, chcemy i nie chcemy. Ta sprzeczność stanowi zapewne nieodłączną część naszej natury i dlatego wysiłki, by się zintegrować, scalić, są daremne. Miłość i nienawiść zawsze wydają się sobie towarzyszyć. Dlaczego istnieje ta sprzeczność? Czy to nieuniknione? Czy można się jej wyzbyć? Czy współczesne Państwo może dążyć tylko do pokoju? Czy może sobie na to pozwolić? Musi działać na rzecz pokoju, a jednocześnie przygotowywać się do wojny; osiągamy pokój dzięki gotowości do wojny”.
Dlaczego obieramy sobie stały punkt, ideał, skoro odejście od niego wytwarza sprzeczność? Bez ustalonego punktu, bez rozstrzygnięć, nie byłoby sprzeczności. Ustalamy punkt, a potem się od niego oddalamy, co uważamy za sprzeczność. Dochodzimy do rozstrzygnięć na krętych drogach i na różnych poziomach, a następnie staramy się żyć zgodnie z nimi, z ideałem. Ponieważ się nam to nie udaje, rodzi się sprzeczność; po czym usiłujemy zbudować pomost między tym, co ustalone, ideałem, rozstrzygnięciem, a myślą lub czynem, które im przeczą. To połączenie nazywamy spójnością. Jakże podziwiamy człowieka konsekwentnego, który trzyma się swych rozstrzygnięć, swego ideału! Uważamy go za świętego. Ale wariaci też są konsekwentni, też trzymają się swych rozstrzygnięć. Nie ma sprzeczności w człowieku, który będąc ucieleśnieniem swych rozstrzygnięć uważa się za Napoleona; a człowiek, który całkowicie utożsamił się ze swym ideałem, jest oczywiście niezrównoważony.
Rozstrzygnięcie, które nazywamy ideałem, można ustalić na dowolnym poziomie, a bywa ono świadome lub nieświadome. Zaś ustaliwszy go staramy się upodobnić do niego nasze działanie, co stwarza sprzeczność. Ważne jest nie to, jak żyć zgodnym ze wzorem, z ideałem, ale to, aby odkryć, dlaczego kultywowaliśmy ten stały punkt, to rozstrzygnięcie; bo gdyby zabrakło wzoru, sprzeczność by znikła. Dlaczego więc trzymamy się ideału, rozstrzygnięć? Czy ideał nie udaremnia działań? Czy ideał nie powstaje po to, by modyfikować działania, kontrolować je? Czy nie można działać bez ideału? Ideał jest reakcją tła, uwarunkowań, a więc nie może prowadzić do wyzwolenia człowieka z konfliktu i zamętu. Wręcz przeciwnie, ideał, rozstrzygnięcie, pogłębia podziały między ludźmi, a zatem przyspiesza proces dezintegracji.
Jeśli nie ma stałego punktu, ideału, od którego można by odejść, nie ma sprzeczności i związanego z nią pragnienia bycia konsekwentnym; zostaje tylko działanie z chwili na chwilę, a będzie ono zawsze całościowe i prawdziwe. Prawda to nie ideał, mit, ale rzeczywistość. Rzeczywistość można zrozumieć i się z nią uporać. Zrozumienie rzeczywistości nie rodzi wrogości, a idee tak. Ideały nigdy nie wywołają fundamentalnej rewolucji, utrwalają jedynie, w zmienionej postaci, to, co było. Zasadnicza i ciągła rewolucja dokonuje się tylko wtedy, gdy działamy z chwili na chwilę, bez wsparcia czerpanego z ideału, bez rozstrzygnięć.
„Ale Państwem nie da się rządzić na tej zasadzie. Niezbędny jest cel, zaplanowane działania, wysiłek skoncentrowany na konkretnej sprawie. To, co mówisz, miewa zastosowanie do jednostki, dostrzegam w tym wielkie możliwości dla siebie; ale nie będzie funkcjonowało w działaniach zbiorowych”.
Planowe działanie wymaga stałych zmian, trzeba je dostosowywać do zmieniających się okoliczności. Działanie zgodne z ustalonym planem nieuchronnie zejdzie na manowce, jeśli nie bierze się pod uwagę faktów fizycznych i presji psychologicznych. Jeśli planujesz zbudować most, musisz nie tylko wykonać projekt, ale też zbadać grunt, teren, na którym ma on stanąć, w przeciwnym razie twoje planowanie zawiedzie. Pełne działanie jest możliwe pod warunkiem, że rozumie się wszystkie fizyczne fakty i stresy psychologiczne, jakim ulegają ludzie, a to rozumienie nie zależy od żadnego planu. Wymaga szybkiego dostosowywania się, czyli inteligencji; a tylko wtedy, gdy brak inteligencji, uciekamy się do rozstrzygnięć, ideałów, celów. Państwo nie jest statyczne; jego przywódcy mogą tacy być, ale Państwo, podobnie jak jednostka, jest żywe, dynamiczne, a tego, co dynamiczne, nie można pętać kaftanem bezpieczeństwa planu. Generalnie otaczamy Państwo murami rozstrzygnięć, ideałów, mając nadzieję, że go to zwiąże; ale żywej istoty nie można związać nie zabijając jej, tak więc zabijamy Państwo, a następnie formujemy je zgodnie z naszym planem, zgodnie z ideałem. Tylko martwą rzecz można zmusić, by dostosowała się do wzorca; a ponieważ życie jest w ciągłym ruchu, to pojawia się sprzeczność w chwili, gdy próbujemy wtłoczyć je w ustalony wzór lub rozstrzygnięcie. Zgodność ze wzorem to dezintegracja jednostki, a więc i Państwa. Ideał nie góruje nad życiem, a gdy go takim uczynimy, rodzą się zamęt, antagonizmy i niedole.
I.52 Zazdrość
Promienie słoneczne padały na biały mur naprzeciwko, a w tym blasku ginęły twarze obecnych. Mała dziewczynka, nie pytając matki o zgodę, podeszła i usiadła obok, rozglądała się i zastanawiała, o co tu chodzi. Świeżo umyta i ubrana, z kwiatami we włosach. Uważnie wszystko obserwowała, jak to dzieci, nie rejestrując zbyt wiele. Jej oczy błyszczały, nie bardzo wiedziała, co robić, płakać, śmiać się, czy skakać; zamiast tego wzięła mnie za rękę i przyglądała się jej z zainteresowaniem. Po chwili zapomniała o wszystkich ludziach w pokoju, odprężyła się i zasnęła z głową na moich kolanach. Nieskazitelnie czysta, głowę miała kształtną, zgrabnie osadzoną. Czekała ją przyszłość równie pogmatwana i bolesna, jak pozostałych obecnych w pokoju. Konflikty i smutki były równie nieuchronne, jak to słońce na murze; gdyż uwolnienie się od bólu i nieszczęść wymaga najwyższej inteligencji, a jej wykształcenie i naciski, jakie na nią wywierano, sprawiają, że tej inteligencji nie posiądzie. Miłość, ten płomień bez dymu, tak rzadko się w tym świecie zdarza; dym przytłacza, dusi, wywołuje cierpienie i łzy. Rzadko przez dym widać płomień; a kiedy dym staje się najważniejszy, płomień gaśnie. Bez tego płomienia miłości życie nie ma sensu, staje się nudne i uciążliwe; a płomień nie rozbłyśnie w kłębach dymu. Nie mogą istnieć jednocześnie; dym musi zniknąć, aby pojawił się czysty płomień. Płomień nie rywalizuje z dymem; on nie ma rywala. Dym nie jest płomieniem, nie może go ogarnąć; dym nie świadczy też o obecności płomienia, gdyż płomień jest wolny od dymu.
„Czy miłość i nienawiść nie mogą istnieć jednocześnie? Czy zazdrość nie jest oznaką miłości? Trzymamy się za ręce, a po chwili krzyczymy na siebie; wypowiadamy przykre słowa, a za jakiś czas się obejmujemy. Kłócimy się, a potem całujemy i godzimy się. Czy to wszystko to nie miłość ? Sam wyraz zazdrości o niej świadczy; wydają się sobie towarzyszyć, niczym światło i mrok. Szybki gniew i pieszczota – czyż to nie jest pełnia miłości? Rzeka płynie raz wartko, a raz spokojnie, raz w słońcu, a raz w cieniu i na tym polega jej piękno”.
Co nazywamy miłością? Cały ten splot zazdrości, pożądania, ostrych słów, pieszczot, trzymania się za ręce, kłótni i godzenia się. Oto fakty z dziedziny tzw. miłości. Gniew i pieszczota to codzienne fakty w tej dziedzinie, czyż nie? Staramy się ustalić związek między różnymi faktami lub porównujemy jeden fakt z drugim. Używamy jednego faktu, aby potępić lub usprawiedliwić inny w tej samej dziedzinie lub próbujemy ustalić związek między faktem w tej dziedzinie a czymś spoza niej. Nie bierzemy każdego faktu z osobna, ale staramy się znaleźć między nimi współzależność. Dlaczego to robimy? Możemy zrozumieć fakt tylko wtedy, gdy nie używamy innego faktu w tej samej dziedzinie jako środka rozumienia, co wywołuje tylko konflikty i zamieszanie. Ale dlaczego porównujemy różne fakty z tej samej dziedziny? Dlaczego przenosimy znaczenie jednego faktu, aby zrównoważyć lub wyjaśnić inny?
„Zaczynam rozumieć, co masz na myśli. Ale dlaczego to robimy?”
Czy rozumiemy fakt zza zasłony idei, zza zasłony wspomnień? Czy rozumiem zazdrość, bo trzymam cię za rękę? Trzymanie za rękę jest faktem, tak jak faktem jest zazdrość; ale czy rozumiem proces zazdrości, gdyż pamiętam, jak trzymałem cię za rękę? Czy pamięć pomaga rozumieć? Pamięć porównuje, modyfikuje, potępia, usprawiedliwia lub utożsamia; ale nie przynosi rozumienia. Podchodzimy do faktów z zakresu tzw. miłości wyposażeni w idee, we wnioski. Nie bierzemy faktu zazdrości takim, jakim jest i nie obserwujemy go w ciszy, ale chcemy dopasować ten fakt do wzorca, do rozstrzygnięć; a podchodzimy do tego w ten sposób, bo naprawdę nie chcemy zrozumieć faktu zazdrości. Uczucie zazdrości jest równie pobudzające jak pieszczota; ale chcemy stymulacji wolnej od bólu i niewygód, które zawsze się z nią wiążą. Tak więc ta dziedzina, którą nazywamy miłością, jest pełna konfliktów, zamętu i antagonizmów. Ale czy to jest miłość? Czy miłość jest ideą, wrażeniem, bodźcem? Czy miłość jest zazdrością?
„A czy rzeczywistości nie skrywają złudzenia? Czy mrok nie ogarnia i nie skrywa światła? Czy Bóg nie pozostaje w niewoli?”
Są to zwykłe idee, opinie, nic więc nie znaczą. Takie idee rodzą tylko wrogość, nie ogarniają i nie sięgają rzeczywistości. Tam, gdzie jest światło, nie ma mroku. Mrok nie może przesłonić światła; czyni tak tylko wtedy, gdy światła brak. Gdzie jest zazdrość, nie ma miłości. Idea nie może przesłonić miłości. Bez związku nie można być razem. Miłość nie wiąże się z ideą, tak więc idea nie może wiązać się z miłością. Miłość to płomień bez dymu.
I.53 Spontaniczność
Znalazła się w grupie ludzi, którzy przyszli, aby omówić jakąś ważną sprawę. Zapewne pojawiła się z ciekawości, a może przyprowadził ją przyjaciel. Dobrze ubrana, o dystyngowanych gestach, najwyraźniej miała się za bardzo urodziwą. Skoncentrowana na sobie: świadoma swojego ciała, wyglądu, włosów i wrażenia, jakie robiła na innych. Każdy jej ruch był wystudiowany, od czasu do czasu przyjmowała różne pozy, które najwyraźniej uważnie przemyślała. Od dawna, o czym świadczył cały jej wygląd, wypracowała pozę, którą przybierała niezależnie od okoliczności. Inni zaczęli mówić o poważnych rzeczach, a ona przez całą godzinę lub dłużej odgrywała swoje przedstawienie. Wśród tych wszystkich poważnych i zdeterminowanych twarzy widać było skupioną na sobie dziewczynę, próbującą nadążyć za tym, co się mówi i włączyć się do dyskusji; ale nie rzekła ani słowa. Chciała pokazać, że ona również uświadamia sobie omawiany problem; ale jej wzrok świadczył o tym, że nie jest w stanie brać udziału w poważnej rozmowie. Widział, jak szybko zamyka się w sobie, nadal trwając w wystudiowanej pozie. Niweczyło to wszelką spontaniczność.
Każdy kultywuje pozę. Oto szczególny chód i poza dobrze prosperującego biznesmena, uśmiech przybysza; wygląd i postawa artysty; poza oddanego ucznia i poza zdyscyplinowanego ascety. Podobnie jak ta skupiona na sobie dziewczyna, tak zwany człowiek religijny też przybiera pozę, pozę samodyscypliny, którą starannie wypracował drogą wyrzeczeń i ofiar. Ona rezygnuje ze spontaniczności, aby wywrzeć wrażenie, on składa siebie w ofierze, aby osiągnąć swój cel. Oboje pochłonięci są wynikiem, choć na różnych poziomach; a chociaż to, do czego on dąży, można uznać za społecznie pożyteczniejsze, to zasadniczo są do siebie podobni, jedno nie jest lepsze od drugiego. Oboje są nieinteligentni, cechuje ich małostkowość umysłu. Małostkowy umysł jest zawsze małostkowy; nie może stać się bogaty, wybitny. Chociaż taki umysł czasem siebie czymś przyozdabia lub dąży do zdobycia cnoty, pozostaje tym, czym jest, przeciętny, płytki, a tak zwany wzrost, doświadczenie, może go wzbogacić jedynie o jego własną małostkowość. Brzydkiej rzeczy nie da się przerobić na piękną. Bóg małostkowego umysłu jest bogiem małostkowym. Płytki umysł nie stanie się niezgłębiony, gdy przyozdobi go wiedza i wymyślne zwroty, cytaty z mądrych ksiąg czy zewnętrzne dekoracje. Ozdoby, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, nie stworzą niezgłębionego umysłu; a właśnie ta niezgłębioność, nie klejnot czy nabyta cnota, nadaje mu piękno. Aby piękno mogło zaistnieć, umysł musi niewybiórczo uświadamiać sobie własną małostkowość; niezbędna jest świadomość, w której znikają wszelkie porównania.
Wystudiowana poza tej dziewczyny i zdyscyplinowana poza tak zwanego religijnego ascety są w równym stopniu wymęczoną zdobyczą płytkich umysłów, gdyż pozbawiają je spontaniczności. Oboje boją się spontaniczności, ponieważ ukazuje ich ona takimi, jakimi są, zarówno im samym, jak i innym; oboje chcą ją zniszczyć, a miarą ich sukcesu jest to, jak dobrze dopasowali się do wybranego wzorca lub ideału. A jedynie spontaniczność otwiera drzwi do tego, co jest. Spontaniczna reakcja ukazuje umysł takim, jakim jest; ale to, co zostało ukazane, zostaje natychmiast przyozdobione lub zniszczone, a zatem spontaniczność znika. Zabijanie spontaniczności to sposób działania małostkowego umysłu, który następnie przyozdabia to, co zewnętrzne, na wszelkich poziomach; a ta dekoracja jest wyrazem samouwielbienia. Odkrywać można tylko wtedy, gdy jest się spontanicznym i wolnym. Zdyscyplinowany umysł nie odkrywa; może działać skutecznie, a więc bezlitośnie, ale nie zdoła ukazać tego, co niezgłębione. To lęk tworzy opór zwany dyscypliną; ale spontaniczne odkrycie lęku od niego uwalnia. Dostosowanie się do wzorca, na jakimkolwiek poziomie, to lęk, który rodzi jedynie konflikt, zamęt i antagonizm; ale umysł zbuntowany nie jest nieulękły, gdyż przeciwieństwo nigdy nie pozna tego, co spontaniczne, wolne.
Bez spontaniczności nie może być samowiedzy; bez samowiedzy umysł kształtują przemijające wpływy. Te przemijające wpływy mogą umysł zawęzić lub doprowadzić do ekspansji, ale wciąż znajduje się on w sferze wpływów. To, co złożone, można rozmontować, a to, co niezłożone, da się poznać tylko dzięki samowiedzy. Jaźń jest złożona i tylko zniszczywszy ją można poznać to, co nie jest wynikiem wpływów, co nie ma przyczyny.
I.54 To,co świadome a to, co nieświadom
Biznesmen i polityk w jednej osobie, odnoszący sukcesy w obu dziedzinach. Śmiejąc się rzekł, że interesy i polityka idą w parze; a jednak był dziwnie, przesądnie gorliwy. Gdy tylko miał czas, czytał święte księgi i wciąż powtarzał pewne słowa, które uważał za korzystne. Jak powiedział, uspokajały one duszę. Choć się zestarzał, a zgromadził wielki majątek, obca mu była hojność, zarówno dłoni, jak i serca. Najwyraźniej przebiegły i wyrachowany, pragnął jednak czegoś więcej niż doczesnego sukcesu. Życie prawie go nie dotknęło, gdyż pilnie strzegł swej prywatności; zyskał nietykalność zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Psychologicznie wzbraniał się przed ujrzeniem siebie takim, jakim był, i mógł sobie na to pozwolić; ale to dopiero początek. Kiedy tracił czujność, stawał się posępny. Finansowo był zabezpieczony, przynajmniej póki u władzy pozostanie obecny rząd i nie wybuchnie rewolucja. Szukał też bezpiecznej inwestycji w tak zwanym świecie ducha i dlatego bawił się ideami, myląc je z czymś duchowym, realnym. Niczego nie kochał prócz swych licznych posiadłości; lgnął do nich, jak dziecko lgnie do matki, bo nie miał nic innego. Powoli docierało do niego, że jest bardzo smutny. Nawet tej świadomości unikał tak długo, jak tylko mógł; ale życie go naciskało.
Kiedy problemu nie da się świadomie rozwiązać, czy podświadomość włącza się i pomaga? Czym jest świadomość, a czym nieświadomość? Czy istnieje określona linia, na której kończy się jedna, a zaczyna druga? Czy świadomość ma granicę, poza którą nigdy nie wykroczy? Czy może pozostać w obrębie własnych granic? Czy nieświadomość jest czymś obok świadomości? Czy są do siebie niepodobne? Gdy jedno zawodzi, to drugie zaczyna działać?
Czym jest to, co nazywamy świadomym? Aby zrozumieć, z czego się składa, musimy obserwować, jak świadomie podchodzimy do problemu. Większość z nas próbuje znaleźć odpowiedź; zajmuje nas rozwiązanie, a nie problem. Chcemy wniosku, szukamy jakiegoś wyjścia; chcemy dzięki odpowiedzi, rozwiązaniu uniknąć problemu. Nie obserwujemy samego problemu, ale poszukujemy zadowalającej odpowiedzi. Świadomie troszczymy się tylko o to, by znaleźć rozwiązanie, zadowalający wniosek. Często znajdujemy odpowiedź, która nas satysfakcjonuje, po czym myślimy, że rozwiązaliśmy problem. Faktycznie zakryliśmy problem wnioskiem, zadowalającą odpowiedzią; ale pod ciężarem wniosków, które na czas jakiś go stłumiły, on trwa. Poszukiwanie odpowiedzi to unikanie problemu. Kiedy nie ma zadowalającej odpowiedzi, świadomy lub wyższy umysł przestaje szukać; a wtedy tak zwana nieświadomość, głębszy umysł, włącza się i znajduje odpowiedź.
Świadomy umysł oczywiście szuka wyjścia z problemu, a wyjściem jest zadowalający wniosek. Czy sam świadomy umysł nie składa się z wniosków, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, i czy jest w stanie szukać czegoś innego? Czyż wyższy umysł nie jest magazynem wniosków, które są pozostałościami doświadczeń, śladami przeszłości? Z pewnością świadomy umysł jest zbudowany z przeszłości, oparty na przeszłości, gdyż pamięć utkana jest z wniosków; i z takim bagażem umysł podchodzi do problemu. Nie jest w stanie spojrzeć na problem inaczej niż przez filtr swych wniosków; nie może badać, w ciszy uświadamiać sobie samego problemu. Zna tylko wnioski, przyjemne lub nieprzyjemne, i może tylko wzbogacać się o wnioski kolejne, dalsze pomysły, dalsze fiksacje. Każdy wniosek zafiksowuje, a świadomy umysł nieuchronnie szuka wniosku.
Gdy świadomy umysł nie może znaleźć zadowalającego wniosku, rezygnuje z poszukiwań i milknie; a do cichego wyższego umysłu to, co nieświadome, podrzuca odpowiedź. A czy nieświadomy, głębszy umysł, jest zbudowany inaczej niż umysł świadomy? Czy nieświadomość również nie składa się z rasowych, grupowych i społecznych wniosków, wspomnień? Z pewnością nieświadomość jest również wytworem przeszłości, czasu, tyle że czeka w ukryciu; a gdy zostaje przywołana, wyrzuca z siebie swe ukryte wnioski. Jeśli są zadowalające, wyższy umysł je akceptuje; a jeśli nie, to po omacku próbuje jakimś cudem znaleźć odpowiedź. Jeśli jej nie znajdzie, to trwa udręczony problemem, który stopniowo go niszczy. Umysł popada w chorobę i obłęd. Wyższy i głębszy umysł nie różnią się od siebie; oba składają się z wniosków, wspomnień, oba są wytworami przeszłości. Mogą udzielić odpowiedzi, dojść do wniosku, ale nie są w stanie problemu rozwiązać. Problem zostaje rozwiązany tylko wtedy, gdy zarówno wyższy, jak i głębszy umysł milkną, gdy nie wytwarzają one pozytywnych bądź negatywnych wniosków. Uwolnić się od problemu można tylko wtedy, gdy cały umysł nieruchomieje, niewybiórczo uświadamia sobie ów problem; bo tylko wtedy nie ma sprawcy problemu.
I.55 Wyzwanie i odpowiedź
Z rozkoszą patrzyło się na olbrzymią rzekę, wezbraną i rwącą, szeroką gdzieniegdzie na parę mil. Na północy wznosiły się zielone wzgórza, mokre po burzy. Cóż za wspaniałe wrażenie sprawiał wielki zakręt rzeki usiany białymi żaglami. Żagle, duże i trójkątne, w świetle wczesnego poranka wyglądały tajemniczo, zdając się wynurzać wprost z wody. Hałas dnia jeszcze nie rozbrzmiał, a pieśń żeglarza dobiegała po wodzie z drugiego brzegu. O tej godzinie jego pieśń zdawała się wypełniać ziemię, a wszystkie inne dźwięki ucichły; nawet gwizd pociągu stał się miękki i znośny.
Stopniowo wioskę wypełnił gwar: głośne kłótnie przy fontannie, beczenie kóz, ryk krów proszących, by je wydoić, turkot ciężkich wozów na drodze, przeraźliwy krzyk wron, płacz i śmiech dzieci. Budził się kolejny dzień. Słońce wzniosło się ponad palmy, małpy siedziały na murze, ich długie ogony prawie dotykały ziemi. Były duże, ale bardzo nieśmiałe; gdy zawołałeś do nich, zeskoczyły na ziemię i podbiegły do wielkiego drzewa na polu. Miały czarne twarze i takież łapy, sprawiały wrażenie inteligentnych, ale nie były tak sprytne i psotne jak inne, mniejsze.
„Dlaczego myśli są tak natarczywe? Tak niespokojne, tak irytująco natrętne. Rób, co chcesz, a myśl wciąż pozostaje w ruchu, niczym te małpy, a sama jej aktywność wyczerpuje. Nie zdołasz przed nią uciec, ściga cię bezlitośnie. Próbujesz ją stłumić, a kilka sekund później znów się pojawia. Nigdy nie milknie, nie odpoczywa; zawsze goni, zawsze analizuje, zawsze się zadręcza. Czy śnisz, czy czuwasz, paplanina myśli nie ustaje, wydaje się, że nigdy nie milknie, nie odpoczywa”.
Czy myśl w ogóle może umilknąć? Potrafi myśleć o milczeniu i próbować zamilknąć, zmuszając się do bezruchu; ale czy myśl sama w sobie może pogrążyć się w ciszy? Czy myśl nie jest z samej swej natury niespokojna? Czy myślenie nie jest nieustanną reakcją na nieustanne wyzwanie? Wyzwania nie ustaną, gdyż każdy ruch życia jest wyzwaniem; a jeśli sobie tych wyzwań nie uświadamiamy, następuje rozkład, śmierć. Wyzwanie i reakcja to ruch samego życia. Odpowiedź może być adekwatna bądź nie; a nieadekwatność odpowiedzi na wyzwanie prowokuje do myślenia, czemu towarzyszy niepokój. Wyzwanie wymaga czynów, nie słów. Myśl to werbalizacja. Słowo, symbol opóźnia działanie; a idea jest słowem, podobnie jak wspomnienie. Nie ma wspomnień bez symboli, bez słów. Wspomnienie to słowo, myśl, a czyż myśl może udzielić prawdziwej odpowiedzi na wyzwanie? Czy wyzwanie to idea? Wyzwanie jest zawsze nowe, świeże; a czyż myśl, idea, w ogóle mogą być nowe? Kiedy myśl napotyka wyzwanie, które jest zawsze nowe, czy jej reakcja nie jest wytworem tego, co stare, przeszłości?
Kiedy stare spotyka się z nowym, to zawsze musi w tym czegoś brakować; a ten brak jest myślą w jej niespokojnym poszukiwaniu pełni. Czy myśl, idea, może kiedykolwiek być pełna? Obie są reakcją pamięci; a pamięć jest zawsze niekompletna. Doświadczenie jest reakcją na wyzwanie. Jest ona uwarunkowana przeszłością, pamięcią; taka reakcja tylko to uwarunkowanie wzmacnia. Doświadczenie nie wyzwala, wzmacnia ono wiarę, pamięć i to właśnie ta pamięć odpowiada na wyzwanie; tak więc doświadczenie warunkuje.
„Ale jakie miejsce zajmuje myśl?”
Czy chodzi ci o rolę myśli w trakcie działań? Czy idea pełni wtedy jakąś funkcję? Idea ingeruje w działanie, by je modyfikować, kontrolować, kształtować; ale idea nie jest działaniem. Idea, wiara strzegą przed działaniem; kontrolują je, modyfikują i kształtują. Idea jest wzorcem działania.
„Czy możliwe jest działanie bez wzorca?”
Nie, jeśli szuka się rezultatu. Działanie zmierzające do z góry określonego celu nie jest w ogóle działaniem, ale postępowaniem zgodnym z wiarą, z ideą. Jeśli ktoś szuka zgodności, to myśl, idea zajmują poczytne miejsce. Zadaniem myśli jest tworzenie wzorca dla tak zwanego działania, a tym samym zabijanie go. Większość z nas pochłania zabijanie działań; a idea, wiara, dogmat pomagają je zniszczyć. Działanie pociąga za sobą brak poczucia bezpieczeństwa, otwartość na nieznane; a myśl, wiara, która jest znana, skutecznie od nieznanego odgradza. Myśl nie może przeniknąć w nieznane; musi ucichnąć, aby zaistniało nieznane. Działanie nieznanego wykracza poza działanie myśli; a myśl, zdając sobie z tego sprawę, świadomie lub nieświadomie lgnie do tego, co znane. To, co znane, zawsze reaguje na nieznane, na wyzwanie; a ta nieadekwatna reakcja rodzi konflikty, zamęt i niedolę. Tylko wtedy, gdy to, co znane, idea, znika, może działać nieznane, które jest niemierzalne.
I.56 Zaborczość
Przyprowadził żonę, gdyż, jak stwierdził, mieli wspólny problem. Miała jasne oczy, była drobna, żywiołowa, dość niespokojna. Prości, mili ludzie; on mówił dość dobrze po angielsku, ona trochę rozumiała i potrafiła zadać proste pytania. Gdy się gubiła, zwracała się do męża, a on wyjaśniał, o co chodzi, w ich rodzimym języku. Byli, jak wyznał, małżeństwem od ponad dwudziestu pięciu lat, mieli kilkoro dzieci; ale nie chodziło o nie, a o walkę, jaką toczyli między sobą. Wyjaśnił, że ma pracę, która zapewnia mu skromne dochody, dodając, iż trudno żyć w pokoju na tym świecie, zwłaszcza gdy jest się żonatym; nie chciał jednak narzekać, a tylko to stwierdził. Wypełniał swe obowiązki jako mąż, przynajmniej tak mu się wydawało, a nie zawsze przychodziło mu to łatwo.
Trudno im było przejść do rzeczy i przez jakiś czas rozmawiali o różnych sprawach: o edukacji dzieci, małżeństwach córek, marnowaniu pieniędzy na ceremonie, niedawnej śmierci w rodzinie i tak dalej. Czuli się swobodnie, zwlekali, bo miło im było rozmawiać z kimś, kto ich wysłucha i może zrozumie.
Kto ma ochotę na to, by słuchać o cudzych kłopotach? Mamy tak wiele własnych zmartwień, że brak nam czasu na problemy innych. Aby ktoś cię wysłuchał, musisz zapłacić monetą, modlitwą lub wiarą. Profesjonalista będzie słuchał, to jego praca, ale nie przynosi nam to trwałej ulgi. Chcemy zrzucić z siebie ciężar swobodnie, spontanicznie, bez idącego za tym żalu. Usunięcie zamętu nie zależy od tego, kto słucha, ale od tego, kto pragnie otworzyć swe serce. Liczy się otwarcie serca, a wtedy znajdzie się ktoś, może żebrak, kto to na siebie weźmie. Introspekcja nie otwiera serca; ona zamyka, przygnębia, jest całkowicie bezużyteczna. Być otwartym to słuchać nie tylko siebie, ale każdego wpływu, każdego ruchu wokół. Czasem da się coś poradzić na to, co usłyszymy, a czasem się nie da, ale sam fakt bycia otwartym na swój sposób działa. Takie słuchanie oczyszcza serce, opróżnia je ze spraw umysłu. Słuchanie umysłem to plotkowanie, nie przynosi ulgi ani tobie, ani innym; jest to tylko głupie przedłużanie bólu.
Niespiesznie przechodzili do rzeczy.
„Przyszliśmy porozmawiać o naszym problemie. Jesteśmy zazdrośni – ja nie, ale ona tak. Chociaż kiedyś nie była tak jawnie zazdrosna jak teraz, zawsze się to czuło. Nie sądzę, abym kiedykolwiek dał jej jakiś powód do zazdrości, ale ona zawsze coś znajdzie”.
Czy uważasz, że jest jakiś powód do zazdrości? Że coś za tym przemawia? I czy zazdrość zniknie, gdy poznasz jej przyczynę? Czy nie zauważyłaś, że zazdrość trwa, nawet gdy znasz powód? Nie szukajmy przyczyny, ale zrozummy samą zazdrość. Jak mówisz, zawsze da się znaleźć coś, co budzi podejrzenia; trzeba więc zrozumieć samą zazdrość, a nie preteksty do niej.
„Zazdrość towarzyszy mi od dawna. Nie znałam zbytnio męża, gdy się pobieraliśmy, a wiesz, jak to wszystko się dzieje; zazdrość wkradała się stopniowo, niczym dym w kuchni”.
Zazdrość jest jednym ze sposobów na utrzymanie przy sobie mężczyzny lub kobiety, prawda? Im ona silniejsza, tym większa żądza posiadania. Posiadanie czegoś nas uszczęśliwia; nazwanie czegoś, nawet psa, wyłącznie naszym, sprawia, że czujemy się komfortowo. Posiadanie na wyłączność zapewnia nam poczucie pewności i bezpieczeństwa. Mając coś robimy się ważni; i tego się trzymamy. Myśl o tym, że mamy nie ołówek czy dom, ale człowieka, sprawia, że czujemy się silni i dziwnie zadowoleni. Powodem zazdrości nie jest ktoś inny, ale wartość, ważność nas samych.
„Ale ja nie czuję się ważna, jestem nikim; mój mąż to wszystko, co mam. Nawet moje dzieci się nie liczą”.
Wszyscy mamy tylko coś jednego, do czego się przywiązujemy, chociaż przybiera ono różne formy. Ty lgniesz do męża, inni do swych dzieci, a jeszcze inni do jakiejś wiary; ale chodzi o to samo. Bez przedmiotu, do którego lgniemy, czujemy się tak beznadziejnie zagubieni, czyż nie? Boimy się poczucia samotności. Ten lęk to zazdrość, nienawiść, ból. Zazdrość niewiele różni się od nienawiści.
„Ale my się kochamy”.
Skąd więc zazdrość? Nie kochamy i to jest smutne. Używasz męża, tak jak on ciebie, aby być szczęśliwą, by posiadać towarzysza, by nie czuć się samotną; możesz niewiele posiadać, ale przynajmniej masz z kim być. Tę wzajemną potrzebę i użytek nazywamy miłością.
„Ależ to straszne”.
To wcale nie jest straszne, tylko że nigdy na to tak nie patrzymy. Mówimy, że to straszne, nazywamy to tak i szybko odwracamy wzrok – i ty to właśnie robisz.
„Wiem, ale nie chcę na to patrzeć. Chcę dalej żyć jak żyłam, choćbym i była zazdrosna, bo niczego innego w życiu nie dostrzegam”.
Gdybyś ujrzała coś innego, nie byłabyś już o męża zazdrosna, prawda? Ale przylgnęłabyś do tego czegoś, tak jak teraz lgniesz do męża, i byłabyś z kolei zazdrosna o to coś. Chcesz znaleźć jakiś substytut, a nie uwolnić się od zazdrości. Wszyscy tacy jesteśmy: zanim z czegoś zrezygnujemy, chcemy upewnić się, że mamy coś w zamian. A miejsca na zazdrość nie ma tylko wtedy, gdy traci się wszelką pewność. Zazdrość pojawia się, gdy masz pewność, gdy czujesz, że coś masz. Wyłączność to poczucie pewności; posiadać to być zazdrosnym. Własność rodzi nienawiść. Naprawdę nienawidzimy to, co posiadamy, o czym świadczy zazdrość. Gdzie jest posiadanie, nie ma miłości; posiadać to niszczyć miłość.
„Zaczynam to dostrzegać. Chyba nigdy męża nie kochałam. Dopiero teraz to rozumiem”.
I rozpłakała się.
I.57 Poczucie własnej wartości
Przyszła z trzema przyjaciółkami; wszystkie poważne i inteligentne. Jedna szybko chwytała, o co chodzi, druga nie mogła się doczekać dalszego ciągu, trzecia była gorliwa, ale w swej gorliwości nieco chwiejna. Tworzyły zgraną grupę, gdyż podzielały problem swej przyjaciółki, a unikały dawania rad czy wyrażania stanowczych opinii. Wszystkie chciały pomóc jej zrobić to, co uważała za słuszne, bez zważania na tradycję, opinię publiczną czy osobiste skłonności. Pytanie brzmiało, co należy zrobić? Ona sama nie była pewna, czuła niepokój, wahała się. Ale trzeba było działać szybko; nie mogła już zwlekać z podjęciem decyzji. Chodziło o wyzwolenie się z konkretnego związku. Chciała być wolna i powtórzyła to kilka razy.
W pokoju zapanowała cisza; nerwowe podniecenie znikło, szczerze chciały rozważyć problem, nie oczekując rozstrzygnięcia, definicji właściwego postępowania. Właściwe działanie wyłoniłoby się w sposób naturalny i pełny, gdyby problem wyszedł na jaw. Chodziło o odkrycie treści problemu, a nie o końcowe rozstrzygnięcie; każda odpowiedź byłaby bowiem tylko kolejnym wnioskiem, kolejną opinią, kolejną radą, która w żaden sposób problemu by nie rozwiązała. Trzeba było zrozumieć sam problem, a nie jak na niego zareagować lub co z nim zrobić. Właściwe podejście do problemu było ważne, ponieważ w nim samym krył się właściwy czyn.
Wody rzeki tańczyły w promieniach słońca. Smugę słonecznego światła przeciął biały żagiel, ale tańca to nie zakłóciło. To był taniec czystej rozkoszy. Drzewa obsiadły roje ptaków, szczebioczących, zachwyconych sobą, odlatujących tylko po to, by znów wrócić. Kilka małp zrywało delikatne liście i wpychało do ust; ich ciężar wyginał delikatne gałęzie w długie łuki, ale radziły sobie z łatwością, nie bały się. Ależ zgrabnie wędrowały po gałęziach; skacząc jakby płynęły, odbijając się i lądując niby jednocześnie. Siedziały ze zwieszonymi ogonami i obżerały się, nie zwracając uwagi na przechodzących w dole ludzi. O zmroku przyfrunęły setki papug i usadowiły się na noc wśród grubych liści. Widzieliśmy, jak przylatują i znikają. Ukazał się księżyc w nowiu. Z oddali dobiegł gwizd pociągu przejeżdżającego przez długi most za zakolem rzeki. Ludzie przybywali z daleka nad tę świętą rzekę, by się w niej wykąpać, co miało zmyć ich grzechy. Każda rzeka jest piękna i święta, a w tej zachwycało szerokie zakole i piaszczyste wyspy pośród głębokich wód; i te ciche białe żagle, co dzień płynące w górę i w dół.
„Chcę uwolnić się od tego związku” – rzekła.
Co masz na myśli mówiąc, że chcesz się uwolnić? Gdy powiadasz: „Chcę być wolna”, to sugerujesz, że wolna nie jesteś. W jakim sensie?
„Jestem wolna fizycznie; mogę bywać gdzie chcę, gdyż cieleśnie nie jestem już żoną. Ale chcę być całkowicie wolna; nie chcę mieć nic wspólnego z tym człowiekiem”.
A co cię z nim wiąże, jeśli jesteś już wolna fizycznie? Czy jesteś z nim związana jakoś inaczej?
„Nie wiem, ale czuję do niego wielką urazę. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego”.
Chcesz być wolna, a mimo to czujesz do niego urazę? Więc nie jesteś od niego wolna. Skąd ta uraza?
„Niedawno odkryłam, kim on jest: jego podłość, brak miłości, bezgraniczny egoizm. Aż trudno mi wyrazić grozę, jaką we mnie wzbudził. I pomyśleć, że byłam o niego zazdrosna, że go ubóstwiałam, że poddałam się mu! Okazał się głupi i przebiegły, a ja uważałam go za idealnego męża, kochającego i życzliwego, i stąd cały mój żal. Na samą myśl, że miałam z nim cokolwiek wspólnego, czuję się nieczysta. Chcę się całkowicie od niego uwolnić”.
Możesz się od niego uwolnić fizycznie, ale dopóki czujesz do niego urazę, nie jesteś wolna. Jeśli go nienawidzisz, to jesteś z nim związana; jeśli się go wstydzisz, on wciąż cię zniewala. Jesteś zła na niego czy na siebie? Jest taki, jaki jest i po co się na niego gniewać? Czy twoja uraza naprawdę jego dotyczy? A może ujrzawszy to, co jest, wstydzisz się siebie za to, że pozostawałaś w tym związku? Z pewnością czujesz urazę nie z jego powodu, ale z powodu własnych sądów i działań. Wstydzisz się siebie. Nie chcąc tego ujrzeć, obwiniasz go za to, kim jest. Gdy zdajesz sobie sprawę, że twoja uraza do niego jest ucieczką od twej własnej romantycznej idolizacji, on znika z pola widzenia. Wstydzisz się nie jego, ale siebie za to, że byłaś z nim związana. Gniewasz się na siebie, a nie na niego.
„Tak, właśnie tak”.
Jeśli naprawdę to widzisz, doświadczasz tego jako faktu, to jesteś od niego wolna. On nie jest już przedmiotem twojej wrogości. Nienawiść wiąże tak, jak miłość.
„Ale jak mam uwolnić się od własnego wstydu, od własnej głupoty? Widzę bardzo wyraźnie, że on jest tym, kim jest i nie można go za to winić; ale jak mam uwolnić się od tego wstydu, od urazy, która powoli dojrzewała we mnie, aż w tym kryzysie wybuchła? Jak mam wymazać przeszłość?”
To, dlaczego chcesz wymazać przeszłość, jest ważniejsze niż wiedza, jak to zrobić. Zamiar, z jakim podchodzisz do problemu, jest ważniejszy niż wiedza, jak się z nim uporać. Dlaczego chcesz wymazać pamięć o tym związku?
„Nie znoszę wspomnień z tych wszystkich lat. Pozostawiły mi niesmak. Czy to nie wystarczający powód?”
Niezupełnie. Dlaczego chcesz wymazać te wspomnienia z przeszłości? Z pewnością nie dlatego, że pozostawiły ci niesmak. Nawet gdybyś była w stanie w jakiś sposób wymazać przeszłość, może znów coś uczynisz, czego byś się wstydziła. Samo wymazanie nieprzyjemnych wspomnień nie rozwiązuje problemu, prawda?
„Sądziłam, że rozwiązuje, ale w takim razie o co chodzi? Czy tego niepotrzebnie nie komplikujesz? Jest to już wystarczająco skomplikowane, przynajmniej moje życie. Po co dodawać kolejne ciężary?”
Czy dodajemy kolejny ciężar, czy też próbujemy zrozumieć to, co jest i od tego się uwolnić? Proszę o nieco cierpliwości. Co skłania cię do wymazania przeszłości? Była może nieprzyjemna, ale dlaczego chcesz ją wymazać? Masz pewne wyobrażenie o sobie, pewien obraz, któremu przeczą te wspomnienia, więc chcesz się ich pozbyć. Jakoś siebie oceniasz, prawda?
„Oczywiście, w przeciwnym razie…”
Wszyscy wznosimy się na różne poziomy i wciąż z tych wysokości spadamy. Właśnie tych upadków się wstydzimy. Poczucie własnej wartości jest przyczyną naszego wstydu, naszego upadku. To właśnie poczucie własnej wartości należy zrozumieć, a nie upadek. Jeśli nie ma piedestału, na którym się ulokowałaś, jak może dojść do upadku? Dlaczego wspięłaś się na piedestał zwany poczuciem własnej wartości, godnością ludzką, ideałem i tak dalej? Jeśli to zrozumiesz, nie będziesz wstydziła się przeszłości; ten wstyd zniknie bez śladu. Będziesz tym, czym jesteś bez piedestału. Jeśli nie stoisz na wysokości, to co sprawia, że patrzysz w dół lub patrzysz w górę, jesteś tym, czego zawsze unikałaś. To właśnie unikanie tego, co jest, tego, kim jesteś, wywołuje zamęt i wrogość, wstyd i urazę. Nie musisz mówić ani mnie, ani nikomu innemu, kim jesteś, ale bądź tego świadoma, bez względu na to, czy jest to przyjemne czy nieprzyjemne: żyj z tym, nie usprawiedliwiając tego ani nie stawiając temu oporu. Żyj z tym nie nadając temu nazw; bo w samych słowach kryje się potępianie bądź identyfikacja. Żyj z tym bez lęku, gdyż lęk uniemożliwia zjednoczenie, a bez zjednoczenia nie możesz z tym żyć. Zjednoczyć się to kochać. Bez miłości nie da się wymazać przeszłości; a gdy jest miłość, przeszłości nie ma. Kochaj, a czas zniknie.
I.58 Lęk
Przebyła połowę świata, aby tu dotrzeć. Spoglądała nieufnie, wycofana, niepewnie się otwierała, gotowa znów się zamknąć gdyby jej zaproponować dociekania zbyt głębokie. Nie brakowało jej śmiałości; ale nie miała zamiaru, nie czyniąc tego świadomie, ujawnić swego wewnętrznego stanu. A jednak chciała porozmawiać o sobie i swych problemach i wyraźnie po to wyruszyła w tak długą podróż. Wahała się, wycofana, niepewna własnych słów, a jednocześnie chętna do rozmowy o sobie. Przeczytała wiele książek z psychologii i chociaż nigdy nie poddała się psychoanalizie, była w stanie zrobić to samodzielnie; stwierdziła wręcz, że od dzieciństwa zwykła analizować własne myśli i uczucia.
Dlaczego tak bardzo chcesz siebie analizować?
„Nie wiem, ale zawsze to robiłam, odkąd pamiętam”.
Czy analiza jest sposobem na zabezpieczenie się przed sobą, przed emocjonalnymi wybuchami i wywołanymi przez nie żalami?
„Jestem prawie pewna, że właśnie dlatego analizuję, nieustannie dociekam. Nie chcę dać się wciągnąć w cały ten otaczający mnie bałagan, osobisty i ogólny. To zbyt wstrętne, chcę się od tego trzymać z dala. Teraz rozumiem. że wykorzystałam analizę, by pozostać bez skazy, by nie dać się uwikłać w społeczny i rodzinny zamęt”.
Czy udało ci się tego uniknąć?
„Wcale nie jestem pewna. Pod pewnymi względami mi się udało, pod innymi chyba nie. Mówiąc o tym wszystkim, widzę, co niezwykłego zrobiłam. Nigdy dotąd tak jasno tego nie dostrzegałam”.
Dlaczego tak sprytnie się chronisz i przed czym? Mówisz o otaczającym cię bałaganie; ale co jest w nim takiego, przed czym musisz się chronić? Jeśli jest to bałagan, a ty go jasno jako taki postrzegasz, to nie musisz się przed nim bronić. Bronimy się tylko wtedy, gdy lękamy się, a nie rozumiemy. A więc czego się boisz?
„Nie sądzę, że się boję, po prostu nie chcę uwikłać się w niedole egzystencji. Mam zawód, dzięki któremu się utrzymuję, ale chcę się uwolnić od pozostałych uwikłań i myślę, że mi się to udało”.
Jeśli się nie boisz, dlaczego unikasz uwikłań? Przeciwstawiamy się czemuś tylko wtedy, gdy nie wiemy, jak sobie z tym poradzić. Jeśli wiesz, jak działa silnik, to nie przejmujesz się nim; jeśli coś się zepsuje, możesz to naprawić. Stawiamy opór temu, czego nie rozumiemy; przeciwstawiamy się zamętowi, złu, niedoli tylko wtedy, gdy nie wiemy, na czym polegają, jak powstają. Stawiasz opór zamętowi, gdyż nie uświadamiasz sobie jego części składowych i struktury. Dlaczego sobie tego nie uświadamiasz?
„Ale ja nigdy nie myślałem o tym w ten sposób”.
Tylko wtedy, gdy wejdziesz w bezpośredni związek ze strukturą zamętu, możesz sobie uświadomić, w jaki sposób on funkcjonuje. Tylko wtedy, gdy dwoje ludzi się zjednoczy, rozumieją się nawzajem; jeśli stawiają sobie opór, zrozumienia nie ma. Zjednoczenie bądź związek możliwe są tylko wtedy, gdy nie ma lęku.
„Rozumiem, co masz na myśli”.
Więc czego się boisz?
„Co rozumiesz przez lęk?”
Lęk może istnieć tylko w związku; nie może istnieć sam w sobie, w izolacji. Nie ma czegoś takiego jak lęk abstrakcyjny; jest lęk przed znanym lub nieznanym, lęk przed tym, co się zrobiło lub co można zrobić; lęk przed przeszłością lub przyszłością. Zależność między tym, kim się jest, a tym, kim się pragnie być, wywołuje lęk. Powstaje on, gdy interpretujemy fakt, to, kim jesteśmy, w kategoriach nagrody i kary. Lęk wiąże się z odpowiedzialnością i pragnieniem uwolnienia się od niej. Lęk jest wywoływany przez kontrast między bólem a przyjemnością. Budzi go konflikt przeciwieństw. Uwielbienie sukcesu niesie ze sobą lęk przed porażką. Lęk powstaje, gdy umysł walczy o to, by się czymś stać. Stawaniu się dobrym towarzyszy lęk przed złem; gdy osiąga się pełnię, powstaje lęk przed samotnością; gdy stajemy się wielcy, pojawia się lęk przed byciem małym. Porównywanie nie jest zrozumieniem; wywołuje go lęk przed nieznanym w stosunku do tego, co znane. Lęk to niepewność w poszukiwaniu bezpieczeństwa.
Wysiłek, by się czymś stać, to początek lęku, lęku przed istnieniem bądź nieistnieniem. Umysł, pozostałość po doświadczeniu, zawsze lęka się nienazwanego, wyzwania. Umysł, będąc imieniem, słowem, pamięcią, może funkcjonować tylko w obszarze tego, co znane; a nieznanemu, które z chwili na chwilę rzuca wyzwanie, stawia opór lub tłumaczy je w kategoriach tego, co zna. Ten opór lub tłumaczenie wyzwania to lęk; bo umysł nie może obcować z nieznanym. To, co znane, nie może obcować z nieznanym; nieznane pojawia się tylko wtedy, gdy znane znika.
Umysł jest twórcą lęku; a gdy analizuje lęk, szukając jego przyczyny, aby się od niego uwolnić, to tylko bardziej się izoluje, a w rezultacie lęk jeszcze wzrasta. Kiedy używasz analizy, aby stawić opór zamętowi, zwiększasz siłę oporu; a opór przed zamętem jedynie potęguje lęk przed nim, a to pozbawia nas wolności. Wolność niesie ze sobą obcowanie, a nie lęk.
I.59 „Jak mam kochać?”
Usiedliśmy wysoko na zboczu góry, z widokiem na dolinę; wielki strumień, niczym srebrna wstążka, lśnił w słońcu. Tu i ówdzie przez gęste listowie przebijało słońce, powietrze wypełniał zapach kwiatów. Cóż za cudowny poranek, w dole wciąż leżała ciężka mgła. Świeży powiew przeciął dolinę, niosąc odgłosy osad ludzkich, dźwięk dzwonów, a czasami rogu wodnego. W dole dymy wznosiły się wprost w górę, wiatr nie był w stanie ich rozproszyć. Rozkosz sprawiało oglądanie takiego słupa dymu; wznosił się z dna doliny i próbował sięgnąć nieba, niczym starożytna sosna. Wielka czarna wiewiórka fuknęła na nas, a wreszcie zrezygnowała, zeszła z drzewa, aby dokładniej zbadać sytuację, po czym, częściowo usatysfakcjonowana, odskoczyła. Tworzyła się mała chmurka, a poza tym niebo było czyste, miękkie, bladoniebieskie.
On tego wszystkiego nie widział. Pochłaniał go własny, bieżący problem, tak jak wcześniej pochłaniały go inne. Problemy nim powodowały i otaczały go. Bardzo bogaty; szczupły i kościsty, chętnie się uśmiechał. Patrzył teraz na dolinę, ale jej ożywiające piękno go nie poruszało; twarz nie zmiękła, pozostał surowy i zdeterminowany.
Wciąż polował, lecz nie na pieniądze, a na to, co nazywał Bogiem. Nieustannie mówił o miłości i Bogu. Polował daleko i z rozmachem, odwiedził wielu nauczycieli; a z upływem lat pochłaniało go to coraz bardziej. Przychodził kilka razy, aby omówić te sprawy, ale za każdym razem czuło się przebiegłość i wyrachowanie; wciąż zastanawiał się, ile będzie kosztować znalezienie swego Boga, ile zapłaci za podróż. Wiedział, że nie może zabrać ze sobą tego, co ma; ale może zdoła wziąć coś innego, monetę, która miałaby wartość tam, gdzie odchodzi? Temu twardemu człowiekowi obca była hojność serca lub dłoni. Zawsze bardzo się wahał, czy dać trochę więcej; czuł, że każdy musi zasłużyć na to, by otrzymać od niego nagrodę, tak jak on na to zasłużył. Ale siedział tam tego ranka, aby jeszcze bardziej się odsłonić; pojawiły się bowiem kłopoty, jego skądinąd pomyślne życie uległo poważnym zakłóceniom. Bogini sukcesu go opuściła.
„Zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, kim jestem. Przez wiele lat subtelnie ci się sprzeciwiałem i stawiałem opór. Krytykujesz bogaczy, mówisz o nas twardo, a ja byłem na ciebie zły; nie mogłem ci jednak oddać, bo nie jestem w stanie cię dosięgnąć. Próbowałem na różne sposoby, ale nie mogę cię pochwycić. Co chcesz, abym uczynił? Dałby Bóg, abym nigdy cię nie usłyszał i nie zbliżył się do ciebie. Teraz nie śpię po nocach, a dotąd zawsze tak dobrze spałem; miewam straszne sny, a kiedyś prawie wcale nie śniłem. Bałem się ciebie, po cichu cię przeklinałem – ale nie mogę wrócić tam, gdzie byłem. Co mam robić? Nie mam, na co wskazałeś, przyjaciół, a nie mogę ich kupić tak jak kiedyś – to, co się stało, postawiło mnie w złym świetle. Może zostanę twoim przyjacielem. Zaoferowałeś pomoc i oto jestem. Co mam robić?”
Odsłonić się jest niełatwo; a czy w ogóle do tego dochodzi? Czy ktoś otworzył tę szafkę, którą tak starannie pozamykał, upchnąwszy w niej to wszystko, czego nie chce widzieć? Czy chce się to otworzyć i zobaczyć, co tam jest?
„Ja chcę, ale jak mam się za to zabrać?”
Czy naprawdę się tego chce, czy tylko igra się z intencją? Gdy się choćby uchyli drzwiczki, nie można ich znów zamknąć. One zawsze pozostaną otwarte; w dzień i w nocy zawartość szafki będzie się z niej wysypywać. Można próbować od tego uciec, jak zawsze; ale to tam będzie, czekając na okazję. Czy naprawdę chcesz to otworzyć?
„Oczywiście, że tak, dlatego tu przybyłem. Muszę się z tym zmierzyć, bo zbliżam się do końca. Co mam robić?”
Otwórz i spójrz. Aby gromadzić bogactwo, trzeba szkodzić, być okrutnym, nieszlachetnym; niezbędne są bezwzględność, przebiegła kalkulacja, nieuczciwość; musi się dążyć do władzy, a te egocentryczne działania przykrywa się miło brzmiącymi słowami, takimi jak odpowiedzialność, obowiązek, efektywność, prawo.
„Tak, to wszystko prawda, a nawet więcej. Nikt się nad tym nie zastanawiał; dążenia religijne tylko maskowały szacowność. Teraz, gdy na to patrzę, widzę, że wszystko kręciło się wokół mnie. Stanowiłem centrum, choć udawałem, że tak nie jest. Widzę to wszystko. Ale co mam robić?”
Najpierw trzeba poznać rzeczy takimi, jakimi są. Ale poza tym, jak można to wszystko usunąć, jeśli brakuje uczucia, miłości, tego płomienia bez dymu? Tylko ten płomień usunie zawartość szafki, nic innego; żadna analiza, żadna ofiara, żadne wyrzeczenie tego nie dokona. Gdy on zapłonie, nie będzie już ofiar czy wyrzeczeń; wtedy napotkasz burzę, nie oczekując jej.
„Ale jak mam kochać? Wiem, że ludzie nie budzą we mnie ciepłych uczuć; byłem bezlitosny i nie ma przy mnie tych, którzy powinni być. Jestem zupełnie sam, jak miałbym poznać miłość? Nie jestem na tyle głupi, by sądzić, że zyskam miłość w wyniku jakichś świadomych poczynań, kupię ją dzięki jakiejś ofierze czy wyrzeczeniu. Wiem, że nigdy nie kochałem i widzę, że gdybym to czynił, nie znalazłbym się w takiej sytuacji. Co mam robić? Czy mam rozdać majątek, moje posiadłości?”
Jeśli okaże się, że ogród, który tak starannie uprawiałeś, zrodził tylko trujące chwasty, musisz je wyrwać z korzeniami; masz zburzyć mury, które je chroniły. Możesz to zrobić lub nie, bo posiadasz rozległe ogrody, przebiegle otoczone murem, dobrze strzeżone. Zrobisz to tylko wtedy, gdy przestaniesz handlować; ale trzeba to zrobić, bo umrzeć bogatym to żyć na próżno. Ale poza tym wszystkim niezbędny jest płomień, który oczyszcza umysł i serce, czyniąc wszystko nowym. Ten płomień nie pochodzi z umysłu, nie jest czymś,co da się rozniecić. Można pysznić się życzliwością, ale to nie jest ten płomień; aktywność zwana służbą, choć bywa korzystna i niezbędna, nie jest miłością; wciąż okazywana i zdyscyplinowana tolerancja, kultywowane współczucie kościoła i świątyni, łagodna mowa, wytworne maniery, kult zbawiciela, obrazu, ideału – nic z tego nie jest miłością.
„Słuchałem, obserwowałem i zdaję sobie sprawę, że nie ma w tym wszystkim miłości. Ale moje serce jest puste, jak mam je napełnić? Co mam robić?”
Przywiązanie zaprzecza miłości. Miłości nie znajdzie się w cierpieniu; chociaż zazdrość bywa silna, to miłości nie uchroni. Doznania zmysłowe i związane z nimi rozkosze nieuchronnie się kończą; ale miłość jest niewyczerpana.
„To dla mnie tylko słowa. Umieram z głodu: nakarm mnie ”.
Żeby się najeść, trzeba być głodnym. Jeśli jesteś głodny, znajdziesz pożywienie. Czy jesteś głodny, czy tylko pożądasz nowych doznań smakowych? Jeśli jesteś chciwy, znajdziesz to, co cię zadowoli; ale wkrótce zniknie, a nie będzie to miłość.
„Ale co mam robić?”
Ciągle powtarzasz to pytanie. To, co masz robić, nie jest ważne; ważne jest, abyś sobie uświadomił, co takiego robisz. Pochłaniają cię przyszłe działania, a to jest jeden ze sposobów na unikanie działań natychmiastowych. Nie chcesz działać, więc ciągle pytasz, co masz robić. Znów przebiegle oszukujesz siebie, a zatem twe serce jest puste. Chcesz je napełnić rzeczami umysłu; ale miłość z umysłu nie pochodzi. Niech twe serce pozostanie puste. Nie wypełniaj go słowami, działaniami umysłu. Niech twe serce będzie całkowicie puste; tylko wtedy zostanie napełnione.
I.60 Daremność rezultatu
Przybyli z różnych części świata, aby przedyskutować niektóre z problemów, z jakimi boryka się większość z nas. Dobrze jest porozmawiać; ale same słowa, sprytne argumenty i szeroka wiedza nie uwalniają od bolesnych problemów. Spryt i wiedza często okazują się bezsilne, a gdy to odkrywamy, umysł cichnie. W tej ciszy następuje zrozumienie problemu; ale szukanie jej rodzi inny problem, kolejny konflikt. Wyjaśnienia, odkrywanie przyczyny czy analityczna rozbiórka w żaden sposób problemu nie rozwiązują; albowiem nie można go rozwiązać sposobami dostępnymi dla umysłu. Umysł może tylko rodzić dalsze problemy, może uciekać od nich wyjaśniając, przywołując ideały, intencje; ale umysł, czegokolwiek by nie robił, nie uwolni się od problemu. Sam umysł jest polem, na którym wyrastają i mnożą się problemy, konflikty. Myśl nie może się uciszyć; może założyć płaszcz milczenia, ale to tylko strój i poza. Myśl może siebie uśmiercić przez zdyscyplinowane działanie zmierzające do z góry określonego celu; ale śmierć nie milczy. Śmierć jest głośniejsza niż życie. Każde poruszenie umysłu przeszkadza milczeć.
Przez otwarte okna docierała mieszanina dźwięków: głośne rozmowy i kłótnie we wsi, łoskot maszyny parowej, krzyki dzieci i ich spontaniczny śmiech, turkot kół ciężarówki, brzęczenie pszczół, przenikliwe krzyki wron. Pośród całego tego hałasu do pokoju napływała cisza, nieszukana, nieproszona. Wśród słów i argumentów, wśród nieporozumień i sporów, ta cisza rozwijała skrzydła. Cechą tej ciszy nie jest ustanie hałasu, gadaniny i słów; aby ją ogarnąć, umysł musi stracić zdolność do ekspansji. Ta cisza jest wolna od wszelkich przymusów, konformizmu, wysiłków; jest niewyczerpana, a zatem zawsze nowa, zawsze świeża. A słowo tą ciszą nie jest.
Dlaczego szukamy wyników, celów? Dlaczego umysł zawsze do czegoś dąży? I dlaczego miałby do jakiegoś celu nie dążyć? Czy, przyjeżdżając tutaj, nie szukamy czegoś, jakiegoś doświadczenia, jakiejś rozkoszy? Jesteśmy zmęczeni, mamy po uszy wielu dotychczasowych rozrywek; odwróciliśmy się od nich i teraz chcemy posiąść nową zabawkę. Wciąż je zmieniamy, niczym kobieta wędrująca wzdłuż witryn sklepowych, aż znajdujemy coś, co nas w pełni zadowoli; a potem pogrążamy się w stagnacji. Zawsze czegoś pożądamy; a spróbowawszy wielu rzeczy, które nas nie zadowoliły, chcemy wreszcie czegoś ostatecznego: Boga, prawdy i tak dalej. Chcemy rezultatu, nowego doznania, nowych wrażeń, czegoś co przetrwa wbrew przeciwnościom losu. Nie dostrzegamy daremności rezultatu, widzimy tylko konkretny rezultat; wędrujemy więc od jednego dokonania do drugiego, wciąż mając nadzieję na znalezienie tego, które zakończy wszystkie poszukiwania.
Dążenie do rezultatu, do sukcesu pęta, ogranicza; zawsze dobiega kresu. Osiąganie to proces skończony. Dojść co czegoś to umrzeć. Jednak tego właśnie szukamy, prawda? Szukamy śmierci, a tylko nazywamy ją rezultatem, celem, zamiarem. Chcemy do czegoś dojść. Jesteśmy zmęczeni tą wieczną walką i chcemy się tam dostać – „tam” na jakimkolwiek poziomie. Nie dostrzegamy rozrzutnej destrukcyjności walki, ale pragniemy uwolnić się od niej przez osiągnięcie rezultatu. Nie widzimy, czym naprawdę jest walka, konflikt, a zatem używamy ich jako sposobu na uzyskanie tego, czego chcemy, najbardziej satysfakcjonującej rzeczy; a to, co najbardziej zadowala, zależy od intensywności naszego niezadowolenia. To pragnienie rezultatu zawsze wiedzie do zyskania czegoś; ale my chcemy rezultatu, który trwa bez końca. Na czym więc polega nasz problemem? Czyż nie chodzi o to, jak uwolnić się od pożądania rezultatów?
„Sądzę, że właśnie o to. Samo pragnienie uwolnienia się to też pragnienie rezultatu, prawda?”
Jeśli podążymy tym tropem, zupełnie się zaplączemy. Czyż nie jest tak, że nie potrafimy dostrzec daremności rezultatów, na jakimkolwiek poziomie byśmy ich nie umieścili? Czy to nasz problem? Spójrzmy na ów problem uważniej, a wtedy może zdołamy go zrozumieć. Czy chodzi o to, by dostrzec daremność jednego rezultatu i wskutek tego przestać w ogóle rezultatów pragnąć? Jeśli dostrzegamy bezużyteczność jednej ucieczki, to wszystkie ucieczki są daremne. Czy to nasz problem? Z pewnością tak nie jest, prawda? Być może zdołamy podejść do tego inaczej.
Czy doznanie też nie jest rezultatem? Czy, jeśli mamy się uwolnić od rezultatów, to nie trzeba też uwolnić się od doznań? Bo czyż doznanie nie jest wynikiem, celem?
„Wynikiem czego?”
Wynikiem doznań. Doznanie jest wspomnieniem o tym, czego się doznało, nieprawdaż? Gdy doznawanie się kończy, pojawia się doznanie, rezultat. Gdy doznawanie trwa, doznania nie ma; doznanie jest tylko wspomnieniem o tym, że się doznało. Gdy stan doznawania znika, zaczyna się doznanie. Doznanie nieodmiennie utrudnia doznawanie, życie. Wyniki, doznania znikły; ale doznawanie jest niewyczerpane. Gdy wspomnienia ingerują w to, co niewyczerpane, zaczyna się poszukiwanie rezultatów. Umysł, rezultat, zawsze szuka celu, zamysłu, a to oznacza śmierć. Śmierci nie ma, gdy nie ma tego, kto doznaje. Tylko wtedy jest to, co niewyczerpalne.
I.61 Pragnienie błogości
Wokół samotnego drzewa na rozległym zielonym trawniku skupiał się mały świat: las, dom i małe jezioro; cała okolica zdawała się płynąć w kierunku tego wysokiego, rozłożystego drzewa. Z pewnością było bardzo stare, a jednak roztaczało powiew świeżości, jakby dopiero co wyrosło; nie miało prawie martwych gałęzi, a jego nieskazitelne liście lśniły w porannym słońcu. Ponieważ rosło samotnie, wszystko zdawało się do niego zmierzać. Jelenie i bażanty, króliki i bydło gromadziły się w jego cieniu, zwłaszcza w południe. Symetryczne piękno tego drzewa nadawało kształt niebu, a w brzasku poranka sprawiało ono wrażenie jedynej żywej rzeczy. Gdy patrzyło się z lasu wyglądało na dalekie; ale z perspektywy drzewa las, dom, a nawet niebo wydawały się bliskie – często czuło się, że można dotknąć przepływających chmur.
Siedzieliśmy już pod tym drzewem czas jakiś, kiedy do nas podszedł. Na serio interesował się medytacją, praktykował ją, jak wyznał, od wielu lat. Nie należał do żadnej konkretnej szkoły myślowej, a choć przeczytał wielu chrześcijańskich mistyków, bardziej pociągały go medytacje i praktyki świętych hinduistycznych i buddyjskich. Wcześnie zdał sobie sprawę z niedojrzałości ascezy, z jej swoistą fascynacją mocami i rozwijaniem ich dzięki abstynencji. Od początku unikał wszelkich skrajności. A jednak narzucił sobie dyscyplinę, niezmienną samokontrolę i za wszelką cenę chciał zdać sobie sprawę z tego, co leży poza medytacją. Prowadził to, co uważano za surowe życie moralne, ale to był drobiazg, nie pociągały go też drogi tego świata. Kiedyś zabawiał się doczesnymi rzeczami, ale skończył z tym przed kilku laty. Jakoś pracował zarobkowo, ale to też było przypadkowe.
Kres medytacji to sama medytacja. Poszukując czegoś poprzez medytację i poza nią coś zyskujemy; a to, cośmy zyskali, znów tracimy. Poszukiwanie rezultatu jest przedłużeniem auto-projekcji; rezultat, jakkolwiek by nie był wzniosły, jest projekcją pożądania. Medytacja jako sposób na dotarcie do czegoś, zdobycie, odkrycie, jedynie wzmacnia medytującego. Medytujący jest medytacją; medytacja to zrozumienie tego, kto medytuje.
„Medytuję, aby znaleźć ostateczną rzeczywistość lub pozwolić, aby ta rzeczywistość sama się przejawiła. Ściśle mówiąc, szukam nie rezultatu, ale tej odczuwanej niekiedy błogości. Ona istnieje i tak, jak spragniony człowiek pożąda wody, ja chcę tego niewysłowionego szczęścia. Ta błogość jest nieskończenie większa niż wszelkie radości, a ja dążę do niej i niczego więcej nie pragnę”.
A zatem medytujesz, aby osiągnąć to, czego chcesz. Aby zyskać to, czego pragniesz, poddajesz się ścisłej dyscyplinie, przestrzegasz pewnych zasad i przepisów; ustalasz kurs i trzymasz się go, aby posiąść to, co jest u jego kresu. W nadziei, że osiągniesz określone rezultaty, przebędziesz pewne wyznaczone etapy, o ile z uporem podążysz tą drogą, stopniowo doświadczasz coraz większej radości. Ten dobrze rozplanowany kurs zapewnia ostateczny wynik. Tak więc twoja medytacja to wynik starannej kalkulacji, prawda?
„Kiedy ujmujesz całą sprawę w ten sposób, wydaje się to, w powierzchownym sensie, dość absurdalne, ale wnikając w to głębiej, co w tym złego? Co jest w istocie złego w szukaniu tej błogości? Chcę, jak przypuszczam, by wszystkie moje wysiłki doprowadziły do jakiegoś rezultatu; ale znowu, dlaczego nie miałoby się tego chcieć?”
To pragnienie błogości oznacza, że jest ona czymś ostatecznym, wiecznym, prawda? Żaden inny wynik nie zadowalał; ktoś żarliwie dążył do ziemskich celów i dostrzegł, że z natury są przemijające, a teraz pragnie wiecznego stanu, celu, który nie ma końca. Umysł szuka ostatecznego i niezniszczalnego schronienia; tak więc poddaje się dyscyplinie, trenuje, ćwiczy pewne cnoty, aby zdobyć to, czego chce. Być może kiedyś doświadczył tej błogości, a teraz łaknie jej tak, jak inni poszukiwacze rezultatów. Ty dążysz do swoich, tyle że umieściłeś je na innym poziomie; nazwiesz go może wyższym, ale to się nie liczy. Rezultat oznacza zakończenie; dotarcie do czegoś prowadzi do kolejnych wysiłków, aby się czymś stać. Umysł nigdy nie odpoczywa, wciąż dąży, wciąż osiąga, wciąż zdobywa – i oczywiście wciąż lęka się przegranej. Ten proces nazywa się medytacją. Czy umysł, pochwycony w niekończący się proces stawania się, może doznać błogości? Czy umysł, który narzucił sobie dyscyplinę, może w ogóle być wolny, tak aby otrzymać tę błogość? Poprzez wysiłek i walkę, poprzez opór i wyrzeczenia, umysł sam siebie pozbawia wrażliwości; a czy taki umysł może być otwarty i bezbronny? Czyż wskutek pragnienia tej błogości nie zbudowałeś wokół siebie muru, przez który nie może przeniknąć to, co nieuchwytne, nieznane? Czy nie odciąłeś się skutecznie od tego, co nowe? Dla tego, co nowe, utworzyłeś ścieżkę ze starego; a czy nowe może być zawarte w starym?
Umysł nie może stworzyć tego, co nowe; sam umysł jest rezultatem, a wszystkie rezultaty zostały wytworzone przez to, co stare. Rezultaty nie mogą być nowe; pogoń za nimi nigdy nie bywa spontaniczna; to, co jest wolne, nie może dążyć do celu. Cel, ideał, są zawsze projekcjami umysłu, a to z pewnością nie jest medytacja. Medytacja wyzwala medytującego; tylko wolni odkrywają, są wrażliwi na otrzymywanie. Bez wolności nie ma błogości; ale dyscyplina do wolności nie prowadzi. Dyscyplina tworzy wzór wolności, ale ten wzór nie jest wolnością. Aby wolność zaistniała, wzór trzeba zniszczyć. Medytacja rozbija formy. Ale roztrzaskanie formy nie jest celem, ideałem. Forma pęka z chwili na chwilę. Chwila pęknięcia zostaje zapomniana. Zapamiętana chwila nadaje kształt formie, a tylko wtedy powstaje twórca formy, twórca wszelkich problemów, konfliktów, nieszczęść.
Medytacja uwalnia umysł od jego własnych myśli na wszystkich poziomach. Myśl tworzy myślącego. Myślący nie znajduje się poza myślą; tworzą razem jednolity proces, a nie dwa procesy odrębne. Odrębne procesy prowadzą tylko do ignorancji i złudzeń. Medytujący jest medytacją. Wtedy umysł jest sam, choć nic go samotnym nie uczyniło; jest cichy, a nie uciszony. Tylko na samotnego może spłynąć to, co bezprzyczynowe, tylko samotny dostępuje błogości.
I.62 Myśl i świadomość
Wszystko wycofywało się w siebie. Drzewa pogrążały się we własnym byciu; ptaki składały skrzydła, by porozmyślać o swej całodniowej wędrówce; rzeka straciła blask, wody już nie tańczyły, ale ucichły, zamarły. Góry stały się odległe i niedostępne, a ludzie wycofali się do swych domów. Nadeszła noc i zapanowała cisza izolacji. Znikła jedność; każda rzecz zamknęła się, oddzieliła. Kwiat, dźwięk, rozmowa – wszystko pogrążyło się w mroku, odseparowało. Rozległ się śmiech, ale odizolowany, odległy; przytłumiona rozmowa toczyła się od wewnątrz. Tylko gwiazdy zapraszały, otwarte i komunikatywne; ale one też były bardzo daleko.
Myśl jest zawsze odpowiedzią skierowaną na zewnątrz, nigdy nie odpowiada głęboko. Myśl jest zawsze zewnętrzna; myśl jest zawsze skutkiem, a myślenie to godzenie skutków. Myśl jest zawsze powierzchowna, chociaż może lokować się na różnych poziomach. Myśl nigdy nie wnika w to, co głębokie, ukryte. Myśl nie może wyjść poza siebie, a każda próba, by to uczynić, kończy się frustracją.
„Co rozumiesz przez myśl?”
Myśl jest reakcją na wyzwanie; myśl nie jest działaniem, czynem. Myśl jest wytworem, rezultatem rezultatu; rezultatem pamięci. Pamięć to myśl, a myśl jest werbalizacją pamięci. Pamięć to doświadczenie. Proces myślenia to proces świadomy, zarówno ukryty, jak i otwarty. Cały ten proces myślenia jest świadomością; jawa i sen, górne i głębsze poziomy to części pamięci, doświadczenia. Myśl nie jest niezależna. Nie ma niezależnego myślenia; wyrażenie „niezależne myślenie” jest wewnętrznie sprzeczne. Myśl, będąca rezultatem, sprzeciwia się lub zgadza, porównuje lub dopasowuje, potępia lub usprawiedliwia, a zatem nie może być wolna. Wynik nigdy nie jest wolny; może się obracać, wiercić, wędrować, pokonywać pewną odległość, ale nie może wyzwolić się z własnych więzów. Myśl jest zakotwiczona w pamięci i nie może swobodnie odkrywać prawdy jakiegokolwiek problemu.
„Czy chcesz powiedzieć, że myśl jest bezwartościowa?”
Ma wartość jeśli chodzi o godzenie skutków, ale sama w sobie nie ma wartości jako środek do działania. Działanie to rewolucja, a nie godzenie skutków. Działanie wolne od myśli, idei, przekonań nie mieści się w ramach schematu. Można działać zgodnie ze schematem, ale takie działanie jest albo pełne gwałtu, krwawe, albo odwrotnie; ale to nie jest działanie. Odwrotność nie jest działaniem, to zmodyfikowana kontynuacja działania. Odwrotność wciąż tkwi wśród rezultatów, a dążąc do niej, myśl wpada w sieć własnych reakcji. Działanie nie jest wynikiem myśli; działanie nie ma związku z myślą. Myśl, rezultat, nie może stworzyć tego, co nowe; nowe jest z chwili na chwilę, a myśl jest zawsze stara, jest przeszłością, podlega uwarunkowaniom. Ma wartość, ale nie jest wolna. Każda wartość ogranicza, wiąże. Myśl wiąże, gdyż się ją ceni.
„Co wiąże świadomość z myślą?”
Czyż nie są tym samym? Czy jest jakaś różnica między myśleniem a byciem świadomym? Myślenie jest reakcją; a czy bycie świadomym też nią nie jest? Kiedy ktoś uświadamia sobie to krzesło, jest to reakcja na bodziec; a czy myśl nie jest reakcją pamięci na wyzwanie? Tę reakcję nazywamy doświadczeniem. Doświadczanie jest wyzwaniem i reakcją; a to doświadczanie, wraz z nazwaniem go lub zapisaniem – cały ten proces, na różnych poziomach, to świadomość, czyż nie? Doświadczenie jest rezultatem, rezultatem doświadczania. Rezultat zyskuje nazwę; sama nazwa jest wnioskiem, jednym z wielu wniosków składających się na pamięć. Tym procesem prowadzącym do wniosku jest świadomość. Wniosek, wynik, to samoświadomość. Jaźń jest pamięcią, wieloma wnioskami; a myśl jest reakcją pamięci. Myśl jest zawsze wnioskiem; myślenie to wnioskowanie i dlatego nie bywa wolne.
Myśl jest zawsze powierzchowna, jest wnioskiem. Świadomość jest zapisem tego, co powierzchowne. Powierzchowne oddziela się jako zewnętrzne i wewnętrzne, ale to oddzielenie nie czyni myśli mniej powierzchowną.
„Ale czy nie istnieje coś poza myślą, poza czasem, coś, czego nie tworzy umysł?”
Albo powiedziano ci o tym stanie, czytałeś o tym, albo go doświadczasz. Doświadczanie tego nie może być doświadczeniem, rezultatem; nie można o tym myśleć – a jeśli się o tym myśli, to jest to wspomnienie, a nie doświadczanie. Można powtarzać to, co się przeczytało lub usłyszało, ale słowo nie jest tym czymś; a słowo, samo powtarzanie, nie pozwala doświadczać. Ten stan doświadczania nie może nastąpić, dopóki trwa myślenie; myśl, rezultat, skutek nie są w stanie poznać stanu doświadczania.
„W takim razie jak myśl ma ucichnąć?”
Zobacz tę prawdę, że dla myśli, wytworu tego, co znane, stan doświadczania jest niedostępny. Doświadczanie jest zawsze nowe; myślenie jest zawsze stare. Zobacz tę prawdę, a prawda przynosi wolność – wolność od myśli, rezultatu. Wtedy istnieje to, co jest poza świadomością, co ani nie śpi, ani nie czuwa, co jest bezimienne: co jest.
I.63 Poświęcenie się
Grubawy i bardzo z siebie zadowolony, kilka razy siedział w więzieniu, pobiła go policja, a teraz był znanym politykiem, szykującym się do objęcia teki ministra. Na spotkaniach siadywał dyskretnie, jako jeden z wielu; ale większość wiedziała, że jest obecny, a on wiedział, że oni wiedzą. Przemawiał tonem nie znoszącym sprzeciwu; dla wielu był kimś, a on zniżał wywody do ich poziomu. Chociaż siedział wśród nich, to się odseparowywał. Wybitny polityk, znany i podziwiany; ale szacunek, jaki budził, gdzieś się kończył. Stało się to jasne, gdy zaczęła się dyskusja, wskutek czego zapanowała ta osobliwa atmosfera, jaka powstaje, gdy wśród publiczności znajdzie się znana postać, pełna zaskoczenia i oczekiwania, koleżeństwa i podejrzliwości, protekcjonalnej rezerwy i zadowolenia.
Przybył z przyjacielem, który zaczął wyjaśniać, kim jest: ile razy siedział w więzieniu, jak go bito, jak ogromne ofiary poniósł dla wolności swojego kraju. Bogacz, całkowicie zeuropeizowany, właściciel dużego domu z ogrodem, kilku samochodów i tak dalej. Gdy przyjaciel opowiadał o wyczynach tego wielkiego człowieka, w tonie jego głosu czuło się rosnący podziw i szacunek; ale pobrzmiewała też sugestia: „Może nie jest taki, jakim powinien być, ale przynajmniej zważcie na ofiary, jakie poniósł, przynajmniej to jest coś”. Sam ten wielki człowiek mówił o ulepszeniach, o budowie hydroelektrowni, o zapewnieniu ludziom dobrobytu, o zagrożeniu komunizmem, o rozległych planach i celach. Człowiek został zapomniany, ale plany i ideologie pozostały.
Wyrzeczenie dla osiągnięcia celu to handel wymienny; w nim nie ma życia, jest tylko wymiana. Poświęcenie się rozszerza jaźń. Poświęcenie jaźni ją udoskonala, a choćby jaźń siebie nie wiadomo jak wysubtelniła, pozostanie małostkowa, ograniczona.
Wyrzeczenie się dla sprawy, jakkolwiek wielkiej, jakkolwiek doniosłej i ważnej, jest podstawieniem sprawy w miejsce jaźni; sprawa lub idea staje się jaźnią, „ja” i tym, co „moje”. Świadome poświęcenie się rozszerza jaźń, jest to życie nastawione na kolejne zyski; świadoma ofiara jest negatywnym potwierdzeniem siebie. Rezygnacja to kolejna forma zyskiwania. Wyrzekasz się tego, aby osiągnąć tamto. To znajduje się niżej, tamto wyżej; i aby zdobyć to, co wyższe, „rezygnujesz” z niższego. Ten proces nie wiedzie do wyższego życia, powiększa jedynie zadowolenie; a dążenie do większej satysfakcji nie ma nic wspólnego z poświęceniem. Dlaczego mamy określać wzniośle brzmiącym słowem satysfakcjonujące zajęcie, jakiemu wszyscy się oddają? „Zrezygnowałeś” ze swojej pozycji społecznej, aby zyskać pozycję innego rodzaju i zapewne ją zyskałeś; tak więc twoja ofiara przyniosła ci upragnioną nagrodę. Jedni pragną nagrody w niebie, inni tu i teraz.
„Tę nagrodę przyniósł ciąg wydarzeń, ale świadomie nigdy jej, gdy po raz pierwszy dołączyłem do ruchu, nie szukałem”.
Ale czyż przystąpienie do popularnego lub niepopularnego ruchu nie jest samo w sobie nagrodą? Można przyłączyć się nie dążąc świadomie do nagrody, ale wewnętrzne podszepty skłaniające do przystąpienia są złożone i jeśli się ich nie rozumie, to trudno powiedzieć, czy nie chodzi o nagrodę. Z pewnością trzeba zrozumieć tę potrzebę wyrzeczenia się, poświęcenia, czyż nie? Dlaczego chcemy się podporządkować? Czy, aby na to odpowiedzieć, nie powinniśmy najpierw dowiedzieć się, dlaczego się przywiązujemy? Tylko wtedy, gdy jesteśmy przywiązani, mówimy o uwolnieniu się; nie byłoby walki o odłączenie, gdyby nie było przywiązania. Nie byłoby wyrzeczenia, gdyby nie było posiadania. Wchodzimy w posiadanie, po czym wyrzekamy się, aby posiąść coś innego. To stopniowe wyrzeczenie jest uważane za szlachetne i budujące.
„Tak, to prawda. Gdyby nie było posiadania, oczywiście nie byłoby potrzeby wyrzekania się”.
Tak więc wyrzeczenie, poświęcenie się to nie gest wielkości, który należy chwalić i naśladować. Posiadamy, ponieważ bez posiadania nas nie ma. Posiadłości są liczne i różnorodne. Ci, którzy nie posiadają rzeczy doczesnych, bywają przywiązani do wiedzy, do idei; ktoś może być przywiązany do cnoty, ktoś do doznań, ktoś do imienia i sławy i tak dalej. Bez posiadania nie ma „ja”; „ja” to posiadanie, sprzęty, cnota, imię. W lęku przed nieistnieniem umysł przywiązuje się do nazwy, sprzętów, do wartości; porzuci je, aby znaleźć się na wyższym poziomie, a im poziom wyższy, tym bardziej satysfakcjonujący, tym trwalszy. Lęk przed niepewnością, przed nieistnieniem wiedzie do przywiązania, posiadania. Gdy posiadanie nie zadowala lub sprawia ból, wyrzekamy się go na rzecz przyjemniejszego przywiązania. A zdobyczą dającą najwyższe zadowolenie jest słowo Bóg lub jego substytut – państwo.
„Ależ to naturalne bać się bycia niczym. Sugerujesz, jak rozumiem, że trzeba kochać bycie niczym”.
Dopóki próbujesz się czymś stać, dopóki jesteś czymś opętany, nie unikniesz konfliktów, zamieszania i wciąż rosnących niedoli. Sądzisz może, że ciebie samego, skoro tyle osiągnąłeś i odniosłeś taki sukces, nie schwyta ten narastający rozpad; ale nie zdołasz od tego uciec, bo jesteś z niego uformowany. Twoje działania, twoje myśli, sama struktura twojej egzystencji oparte są na konflikcie i zamęcie, a więc na procesie dezintegracji. Dopóki nie chcesz być niczym, a tym faktycznie jesteś, będziesz nieuchronnie rodził smutek i antagonizm. Chęć bycia niczym nie jest kwestią wyrzeczenia się, przymusu wewnętrznego lub zewnętrznego, ale kwestią dostrzeżenia prawdy tego, co jest. Widzenie prawdy tego, co jest, uwalnia od lęku przed niepewnością, od lęku, który rodzi przywiązanie i prowadzi do iluzji oderwania, wyrzeczenia. Miłość do tego, co jest, jest początkiem mądrości. Tylko miłość łączy, tylko ona jednoczy; ale wyrzeczenie i poświęcanie się prowadzą do izolacji i złudzeń.
I.64 Płomień a dym
W taki upał trudno było wyjść na dwór. Biel domów jeszcze wzmacniała i tak drażniący przenikliwy połysk drogi i wód; a zielona wcześniej ziemia zżółkła i popękała. Na deszcze przyjdzie poczekać jeszcze kilka miesięcy. Mały strumień wysechł, zamienił się w krętą wstęgę piasku. W cieniu drzew pasło się kilka krów, a chłopiec, który ich doglądał, siedział z dala od ludzi, rzucał kamieniami i śpiewał w swej samotności. Wioska leżała kilka kilometrów stąd, a on był sam; chudy i niedożywiony, ale wesoły, jego piosenka nie była zbyt smutna.
Za wzgórzem stał dom, dotarliśmy do niego o zachodzie. Z dachu widać było zielone wierzchołki palm, ciągnące się nieprzerwaną falą aż do żółtych piasków. Palmy rzucały żółty odcień, a ich zieleń lśniła złotem. Za żółtymi piaskami rozciągało się zielonoszare morze. Białe fale kłębiły się na plaży, ale głębokie wody trwały w bezruchu. Chmury nad morzem zabarwiły się, choć słońce zachodziło daleko od nich. Właśnie ukazała się gwiazda wieczorna. Zerwał się chłodny wiatr, ale dach wciąż był ciepły. Niewielka grupa czekała od jakiegoś czasu.
„Jestem mężatką, matką kilkorga dzieci, ale nigdy nie czułam miłości. Zaczynam się zastanawiać, czy ona w ogóle istnieje. Znamy doznania, namiętności, podniety i satysfakcjonujące przyjemności, ale zastanawiam się, czy znamy miłość. Często mówimy, że kochamy, ale zawsze powściągliwie. Fizycznie na wiele sobie pozwalamy, oddajemy się sobie bez reszty, ale i wtedy coś nas powstrzymuje. Oddawanie się jest darem zmysłów, ale to jedyne, co mogłoby siebie ofiarować, pozostaje nieprzebudzone, odległe. Spotykamy się i gubimy w dymie, ale to nie jest płomień. Dlaczego brak w nas płomienia? Dlaczego płomień nie pali się bez dymu? Chyba staliśmy się za mądrzy, zbyt wiele w nas wiedzy, byśmy rozsiewali ten zapach. Może jestem zbyt oczytana, zbyt nowoczesna i głupio powierzchowna. Choć potrafię błyskotliwie rozmawiać, to sądzę, że tak naprawdę jestem tępa”.
Ale czy chodzi tu o tępotę? Czy miłość to świetlany ideał, nieosiągalny, który da się osiągnąć tylko wtedy, gdy spełni się pewne warunki? Czy ma się czas na spełnienie wszystkich warunków? Rozmawiamy o pięknie, piszemy o nim, malujemy je, wyrażamy w tańcu, głosimy, ale nie jesteśmy piękni i nie znamy miłości. Znamy tylko słowa.
Być otwartym i bezbronnym to być wrażliwym; a tracimy wrażliwość, gdy się powściągamy. Bezbronność to niepewność, wolność od jutra; to, co otwarte jest ukryte, nieznane. To, co otwarte i bezbronne jest piękne; to, co zamknięte jest tępe i niewrażliwe. Tępota, podobnie jak spryt, to formy samoobrony. Otwieramy te drzwi, ale zamykamy tamte, gdyż chcemy, aby świeży powiew wpadał tylko przez szczególny otwór. Nigdy nie wychodzimy na dwór ani nie otwieramy jednocześnie wszystkich drzwi i okien. Wrażliwości nie zyskuje się z biegiem czasu. To, co tępe, nie stanie się wrażliwe; tępota jest zawsze tępa. Głupota nie przeobrazi się w inteligencję. Próba stania się inteligentną jest głupia. To jedna z naszych trudności, prawda? Zawsze staramy się być kimś – a tępota trwa.
„A więc co robić?”
Nie rób nic, tylko bądź taką, jaką jesteś, niewrażliwą. Robić coś to unikać tego, co jest, a unikanie tego, co jest, to najokrutniejsza forma głupoty. Cokolwiek zrobisz, głupota pozostanie głupotą. Niewrażliwy nie może zyskać wrażliwości; wszystko, co można zrobić, to uświadomić sobie to, czym się jest, aby historia o tym, czym się jest, wyszła na jaw. Nie wtrącaj się w niewrażliwość, bo to, co się wtrąca, jest tym, co niewrażliwe, głupie. Słuchaj, a opowie ci swoją historię; nie tłumacz tego ani nie działaj, ale wysłuchaj tej opowieści do końca, nie przerywając jej i nie interpretując. Tylko wtedy nastąpi działanie. Robienie czegoś nie jest ważne, ale słuchanie tak.
Aby dawać, niezbędne jest to, co niewyczerpalne. Powściągliwość, która daje, to lęk przed końcem, a niewyczerpalne pojawia się tylko wtedy, gdy wszystko się kończy. Dawanie to nie kończenie. Daje się z dużego lub z małego; a duże lub małe są ograniczone, to dym, dawanie i branie. Dym jest pożądaniem, czyli zazdrością, gniewem, rozczarowaniem; dym to lęk przed czasem; dym to wspomnienie, doznanie. Nie ma dawania, a jedynie dym się rozchodzi. Powściągliwość jest nieunikniona, gdyż nie ma nic do dania. Dzielenie się to nie dawanie; świadomość dzielenia się lub dawania unicestwia wspólnotę. Dym nie jest płomieniem, ale go z nim mylimy. Uświadom sobie dym, to, co jest, bez rozdmuchiwania dymu, aby zobaczyć płomień.
„Czy można mieć ten płomień, czy też jest on dostępny tylko dla nielicznych?”
To nieistotne, czy dostępny jest dla nielicznych, czy dla wielu. Ta ścieżka wiedzie tylko do ignorancji i złudzeń. Nam chodzi o płomień. Czy można posiąść ten płomień, ten płomień bez dymu? Stwierdź to; obserwuj dym cicho i cierpliwie. Nie możesz go rozproszyć, bo ty jesteś dymem. Gdy dym zniknie, pojawi się płomień. Ten płomień jest niewyczerpalny. Wszystko ma początek i koniec, szybko się wyczerpuje, zużywa. Gdy w sercu nie ma spraw umysłu, a w umyśle nie ma myśli, wtedy pojawia się Miłość. To, co puste, jest niewyczerpalne.
Walka nie toczy się między płomieniem a dymem, ale między różnymi reakcjami w kłębach dymu. Płomień i dym nigdy ze sobą nie walczą. Aby walczyć, musiałyby być związane; a cóż one mogą mieć ze sobą wspólnego? Jeden jest wtedy, gdy drugiego nie ma.
Gdy tą wąską, dość zatłoczoną, ulicą przejeżdżał z rzadka autobus lub samochód, trzeba było zejść na sam brzeg, prawie do rynsztoka. Było tam kilka małych sklepików i niewielka świątynia bez drzwi. W tej wyjątkowo czystej świątyni przebywało kilku miejscowych. Przed jednym ze sklepików siedział na ziemi chłopiec robiący girlandy i małe bukiety kwiatów; miał ze dwanaście, może czternaście lat. W małym słoiczku z wodą znajdowała się nić, a przed nim, rozłożone w małych stosikach na wilgotnej szmatce, leżały jaśminy, kilka róż, nagietki i inne kwiaty. Trzymając sznurek w jednej ręce, drugą podnosił zestaw kwiatów i szybkim, zręcznym ruchem wiązał je w bukiet. Nie zwracał prawie uwagi na to, co robią jego ręce; wpatrywał się w przechodzących ludzi, uśmiechał się z szacunkiem, spoglądał na swe dłonie i znów na przechodniów. Niebawem dołączył do niego inny chłopak, zaczęli rozmawiać i śmiać się, ale jego ręce ani na chwilę nie przerywały pracy. Powstała już sterta powiązanych kwiatów, ale było trochę za wcześnie, aby je sprzedać. Chłopiec przerwał, wstał i gdzieś poszedł, a wkrótce wrócił z innym chłopcem, mniejszym od niego, zapewne swym bratem. Potem z podobną łatwością i szybkością wznowił swą przyjemną pracę. Teraz ludzie, pojedynczo lub grupami, podchodzili, aby kupować. Byli zapewne jego stałymi klientami, bo uśmiechali się i zamieniali kilka słów. Od tej pory przez ponad godzinę nie ruszył się z miejsca. Kwiaty pachniały, uśmiechaliśmy się do siebie.
Droga wiodła do ścieżki, a ścieżka do domu.
Jakże jesteśmy przywiązani do przeszłości! A właściwie to nie jesteśmy przywiązani do przeszłości: jesteśmy przeszłością. Jakże ona jest skomplikowana: warstwa za warstwą nieprzetrawionych wspomnień, zarówno miłych, jak i smutnych. Towarzyszy nam dzień i noc, a gdy czasem znika, to odsłania się czyste światło. Przeszłość jest niczym cień, sprowadzający nudę i znużenie; w tym cieniu teraźniejszość traci jasność, świeżość, a jutro staje się kontynuacją cienia. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wiąże długa nić wspomnień; cały pakiet pamięci, pozbawiony prawie zapachu. Myśl wędruje przez teraźniejszość ku przyszłości i z powrotem; niczym niespokojne zwierzę, przywiązane do słupa, porusza się we własnym kręgu, większym lub mniejszym, ale nigdy nie uwalnia się od swego cienia. Ten ruch to zaabsorbowanie umysłu przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Umysł jest tym zaabsorbowaniem. Jeśli umysł nie jest zaabsorbowany, to przestaje istnieć; samo jego zaabsorbowanie to jego istnienie. Na jedno wychodzi, czy jest to zaabsorbowanie zniewagą i pochlebstwem, Bogiem i alkoholem, cnotą i pasją, pracą i ekspresją, gromadzeniem i dawaniem; to wciąż jest to zaabsorbowanie, zamartwianie się, niepokój. Stan zaabsorbowania czymś, sprzętami czy Bogiem, jest marny i płytki.
Zaabsorbowanie daje umysłowi poczucie aktywności, życia. Właśnie dlatego umysł gromadzi lub wyrzeka się; utrzymuje się dzięki temu w istnieniu. Umysł musi być czymś zajęty. To, czym jest zajęty, nie ma większego znaczenia; ważne, aby być zaabsorbowanym, a lepsze zajęcia cieszą się społecznym prestiżem. Zaabsorbowanie czymś jest naturą umysłu i z tego wypływa jego aktywność. Zaabsorbowanie Bogiem, państwem, wiedzą to aktywność miernego umysłu. Zaabsorbowanie czymś pociąga za sobą ograniczenia, a Bóg umysłu jest bogiem miernym, jakkolwiek wysoko on by go ulokował. Bez zaabsorbowania umysłu nie ma; a lęk przed nieistnieniem zmusza umysł do nieustannej, gorączkowej aktywności. Ta gorączkowa aktywność udaje życie, ale nim nie jest; wiedzie nieodmiennie do śmierci – śmierci będącej tą samą czynnością w innej postaci.
Sen to kolejne zajęcie umysłu, symbol jego niepokoju. Marzenie senne to kontynuacja stanu czuwania, rozwinięcie tego, co nie jest aktywne na jawie. Aktywność zarówno wyższego, jak i głębszego umysłu wypływa z zaabsorbowania. Taki umysł może być świadomy końca tylko jako kontynuowanego początku; uświadomić sobie może nie koniec, a jedynie rezultat, a rezultat ma zawsze ciąg dalszy. Poszukiwanie rezultatu jest poszukiwaniem ciągłości. Umysł, zaabsorbowanie, nie zna końca; a tylko to, co się kończy, ma dostęp do tego, co nowe; tylko dla tego, co umiera, istnieje życie. Śmierć zaabsorbowania, umysłu, jest początkiem ciszy, całkowitej ciszy. Nie ma związku między tą nieuchwytną ciszą a aktywnością umysłu. Aby wejść w związek, niezbędny jest kontakt, wspólnota; ale cisza i umysł się nie kontaktują. Umysł nie jest w stanie obcować z ciszą; może wejść kontakt tylko ze stanem, będącym jego auto-projekcją, który nazywa ciszą. Ale ta cisza nie jest ciszą, to tylko inna forma zaabsorbowania. Zaabsorbowanie nie jest ciszą. Cisza pojawia się tylko wtedy, gdy umysł przestaje zajmować się ciszą.
Cisza jest poza marzeniem sennym, poza tym, co absorbuje głębszy umysł. Głębszy umysł to pozostałość, resztka po przeszłości, otwarta lub ukryta. Ta pozostałość po przeszłości nigdy nie doświadczy ciszy; może, jak to często bywa, o niej śnić, ale ten sen nie jest prawdziwy. Sen często bierzemy za rzeczywistość, ale sen i śniący to zajęcia umysłu. Umysł jest procesem całościowym, a nie wyłączną częścią. Całościowy proces aktywności, resztkowy i wciąż coś zyskujący, nie może zjednoczyć się z tą niewyczerpalną ciszą.
I.66 Kres myślenia
Ten uczony, świetnie znający literaturą starożytną, miał zwyczaj cytowania starożytnych, aby uzupełnić własne myśli. Ciekawe, czy naprawdę coś myślał niezależne od książek. Oczywiście nie ma niezależnej myśli; każda jest zależna, uwarunkowana. Myśl jest werbalizacją wpływów. Myślenie to bycie zależnym; myśl nie bywa wolna. Ale on interesował się nauką; obciążony wiedzą wysoko ją cenił. Z miejsca przeszedł na sanskryt i bardzo go zdziwiło, a nawet nieco zszokowało, gdy stwierdził, że sanskryt w ogóle nie jest rozumiany. Nie mógł w to uwierzyć. „To, co mówisz na różnych spotkaniach, świadczy o tym, że albo dużo czytałeś w sanskrycie, albo studiowałeś tłumaczenia niektórych wielkich nauczycieli”, rzekł. Kiedy stwierdził, że tak nie jest i że nie czytano żadnych książek religijnych, filozoficznych i psychologicznych, nie krył niedowierzania.
Dziwne jak wiele dla nas znaczy słowo drukowane, tak zwane święte księgi. Uczeni, podobnie jak laicy, są gramofonami; wciąż coś powtarzają, tyle że płyty są zmieniane rzadziej lub częściej. Pochłania ich wiedza, a nie doświadczanie. Wiedza przeszkadza doświadczać. Ale wiedza to bezpieczna przystań, zarezerwowana dla nielicznych; a że ignoranci są pod jej wrażeniem, to ci, którzy wiedzą, cieszą się szacunkiem i uznaniem. Wiedza uzależnia, niczym alkohol; wiedza nie daje zrozumienia. Można nauczać wiedzy, ale nie mądrości; aby nadeszła mądrość, musimy od wiedzy się uwolnić. Wiedza nie jest monetą, za którą kupuje się mądrość; ale człowiek, który wszedł do schronu wiedzy, nie odważa się z niego wyjść, ponieważ słowo karmi jego myśl, a on jest z myślenia zadowolony. Myślenie przeszkadza doświadczać; a bez doświadczania nie ma mądrości. Wiedza, idea, wiara szkodzą mądrości.
Umysł czymś zajęty nie jest wolny, spontaniczny, a bez spontaniczności niczego się nie odkryje. Zajęty umysł jest zamknięty w sobie; jest niedostępny, niewrażliwy i na tym polega jego bezpieczeństwo. Myśl ze względu na samą swą strukturę samoizoluje się; nie bywa bezbronna. Nie może być ani spontaniczna, ani wolna. Myśl jest kontynuacją przeszłości, a to, co trwa, nie może być wolne. Wolne jest tylko położenie jej kresu.
Zajęty umysł tworzy to, nad czym pracuje. Może okazać się wozem ciągniętym przez woły lub odrzutowcem. Czasem myślimy, że jesteśmy głupi i jesteśmy głupi. Czasem myślimy, że jesteśmy Bogiem i jesteśmy naszą własną koncepcją: „Jestem Tym”.
„Ale z pewnością lepiej jest zajmować się sprawami Bożymi niż sprawami tego świata, czyż nie?”
Jesteśmy tym, co myślimy; ale ważne jest, by zrozumieć proces myślenia, a nie to, o czym myślimy. Nieważne, czy myślimy o Bogu, czy o drinku; jedno i drugie wywiera swój szczególny wpływ, ale w obu przypadkach myśl jest zaabsorbowana auto-projekcją. Idee, ideały, cele i tak dalej są projekcjami lub rozszerzeniami myśli. Zajmując się własnymi projekcjami, na jakimkolwiek poziomie, wielbimy jaźń. Jaźń przez duże „J” jest nadal projekcją myśli. Czym myśl się zajmuje, tym jest; a to, czym jest, to nic innego jak myśl. Dlatego ważne jest, aby zrozumieć proces myślenia.
Myśl jest reakcją na wyzwanie, prawda? Bez wyzwania nie ma myśli. Proces wyzwania i reakcji to doświadczenie; a doświadczenie zwerbalizowane to myśl. Doświadczenie dotyczy nie tylko przeszłości, ale też przeszłości w połączeniu z teraźniejszością; jest zarówno świadome, jak i ukryte. Tą pozostałością po doświadczeniu jest pamięć, wpływ; a odpowiedzią pamięci, przeszłości jest myśl.
„A czy to wszystko, co jest do pomyślenia? Czy nie zdarzają się myśli głębsze niż zwykła reakcja pamięci?”
Myśl może się ulokować i faktycznie lokuje się na różnych poziomach, głupich i głębokich, szlachetnych i płytkich; ale to nadal jest myśl, czyż nie? Bóg myśli jest wciąż Bogiem umysłu, słowa. Myśl o Bogu nie jest Bogiem, jest tylko reakcją pamięci. Pamięć jest długotrwała i dlatego może wydawać się głęboka; ale za sprawą samej swej struktury nigdy głęboka nie bywa. Pamięć może być ukryta, niedostępna dla bezpośredniego oglądu, ale to nie czyni jej głęboką. Myśl nie może być głęboka, być czymś więcej niż to, czym jest. Niekiedy nadaje sobie większą wartość, ale pozostaje myślą. Kiedy umysł pochłania własna projekcja, nie wykracza on poza nią, przyjmuje tylko nową rolę, nową pozę; pod tym przebraniem wciąż kryje się myśl.
„Ale jak można wyjść poza myśl?”
Nie o to chodzi, prawda? Nie można wyjść poza myśl, skoro „ów”, podejmujący ten wysiłek, jest wytworem myśli. Gdy odsłania się proces myślowy, gdy poznaje się siebie, prawda o tym, co jest, kładzie temu procesowi kres. Prawdy o tym, co jest, nie znajdzie się w żadnej książce, starożytnej czy współczesnej. Znajduje się tam słowo, ale nie prawdę.
„Więc jak znaleźć prawdę?”
Nie da się jej znaleźć. Wysiłek odnalezienia prawdy prowadzi do celu, który samemu się zaprojektowało; a ten cel nie jest prawdą. Rezultat nie jest prawdą; rezultat jest kontynuacją myśli, rozszerzonej lub zaplanowanej. Dopiero gdy myśl znika, nastaje prawda. Do zniknięcia myśli nie prowadzą przymus, dyscyplina czy jakakolwiek forma oporu. Słuchanie opowieści o tym, co jest, przynosi swe własne wyzwolenie. To prawda wyzwala, a nie wysiłek, by być wolnym.
Większość członków tej miłej grupy słuchało chętnie, choć kilku po to, by się sprzeciwić. Słuchanie to sztuka niełatwa, a jest w niej piękno i wielkie zrozumienie. Słuchamy z różnych poziomów naszego bycia, ale zawsze czynimy to zgodnie ze z góry przyjętymi pojęciami lub z określonego punktu widzenia. Nie słuchamy po prostu; zawsze czynimy to przez filtr własnych myśli, wniosków i uprzedzeń. Słuchamy z przyjemnością lub stawiając opór, chwytając lub odrzucając, ale wtedy się nie słucha. Aby słuchać, niezbędna jest wewnętrzna cisza, wolność od napięć zdobywania, zrelaksowana uwaga. Ten czujny, ale pasywny stan jest w stanie usłyszeć to, co kryje się poza werbalnymi wnioskami. Słowa nas zwodzą, będąc tylko zewnętrznymi środkami komunikacji; ale aby komunikować się poza zgiełkiem słów, trzeba słuchać w stanie czujnej bierności. Ci, którzy kochają, mogą słuchać; ale niezwykle rzadko znajduje się słuchacza. Większość z nas dąży do rezultatów, chce osiągnąć jakieś cele, nieustannie coś pokonuje i zdobywa, a zatem nie słucha. Tylko słuchając można usłyszeć pieśń słów.
„Czy można uwolnić się od wszelkich pragnień? Czy bez pragnień istnieje życie? Czyż pragnienie nie jest samym życiem? Dążąc do uwolnienia się od pragnień przywołujemy śmierć, czyż nie?”
Czym jest pragnienie? Kiedy je sobie uświadamiamy? Kiedy mówimy, że pragniemy? Pragnienie nie jest abstrakcją, istnieje tylko w związku. Bez kontaktu nie ma pragnienia. Kontakt może zachodzić na dowolnym poziomie, ale bez niego nie ma doznań, reakcji, pragnienia. Znamy proces pragnienia, sposób, w jaki powstaje: percepcja, kontakt, doznanie, pragnienie. Ale kiedy je sobie uświadamiamy? Kiedy powiem, że pragnę? Tylko wtedy, gdy coś zaburza przyjemność lub ból. To wtedy, gdy uwiadamiamy sobie konflikt, niepokój, poznajemy pragnienie. Pragnienie to nieadekwatna reakcja na wyzwanie. Na widok pięknego samochodu przyjemność zostaje zaburzona. Tym zaburzeniem jest świadomość pragnienia. Nagromadzenie zaburzeń spowodowanych bólem lub przyjemnością to samoświadomość. Samoświadomość to pragnienie. Jesteśmy świadomi, gdy zostaje zaburzona nieadekwatna reakcja na wyzwanie. Konflikt to samoświadomość. Czy można uwolnić się od tego niepokoju, od konfliktu pragnień?
„Chodzi ci o wolność od konfliktu pragnień, czy od samego pragnienia?”
Czy konflikt i pragnienie to dwa odrębne stany? Jeśli tak, to nasze dociekanie z pewnością wiedzie do złudzeń. Gdyby przyjemność lub ból, chcenie, szukanie, spełnianie, negatywne lub pozytywne, nie ulegały zaburzeniom, czy istniałoby pragnienie? A czy chcemy pozbyć się zaburzeń? Jeśli zdołamy to zrozumieć, to być może będziemy w stanie pojąć wagę pragnienia. Konflikt to samoświadomość; skupienie uwagi na skutek zaburzeń jest pragnieniem. Chcesz najwyraźniej pozbyć się tej części pragnienia, która wiedzie do konfliktu, a zachować część przyjemną? Zarówno przyjemność, jak i konflikt rodzą niepokój, czyż nie? A może uważasz, że przyjemność nie przeszkadza?
„Przyjemność nie przeszkadza”.
Czy to prawda? Nigdy nie dostrzegłeś bólu przyjemności? Czy pragnienie przyjemności wciąż nie wzrasta, domagając się więcej i więcej? Czy pragnienie czegoś więcej nie jest równie niepokojące jak gorliwe unikanie? Jedno i drugie prowadzi do konfliktu. Chcemy zachować pragnienie przyjemne, a uniknąć bolesnego; ale jeśli przyjrzymy się uważnie, oba są zaburzeniami. A czy chcesz być wolny od zaburzeń?
„Jeśli nie mamy pragnień, to umrzemy; jeśli znikną konflikty, to pogrążymy się we śnie”.
Czy mówisz tak na podstawie doświadczeń, czy jedynie coś na ten temat sądzisz? Wyobrażamy sobie, jak by to było, gdybyśmy pozbyli się konfliktów, a więc nie jesteśmy w stanie doświadczyć stanu, w którym wszelki konflikt ustał. Nasz problem brzmi: co powoduje konflikt? Czy nie możemy patrzeć na coś pięknego lub brzydkiego tak, by nie powstawał konflikt? Czy nie możemy obserwować, słuchać bez samoświadomości? Czy nie możemy żyć bez zaburzeń? Czy nie możemy istnieć bez pragnień? Z pewnością musimy zrozumieć te zaburzenia i nie szukać sposobu na to, by pragnienia przezwyciężyć bądź podnieść na wyższy poziom. Musimy konflikt zrozumieć, a nie uszlachetnić czy stłumić.
Co powoduje konflikt? Konflikt powstaje, gdy reakcja na wyzwanie nie jest adekwatna; a ten konflikt jest skupieniem świadomości, czyli jaźnią. Jaźń, świadomość skupiona na skutek konfliktu, jest doświadczeniem. Doświadczenie jest reakcją na bodziec lub wyzwanie; bez określania i nazywania nie ma doświadczenia. Nazwy czerpiemy z magazynu, z pamięci; a to nazywanie to proces werbalizacji, tworzenia symboli, obrazów, słów, co wzmacnia pamięć. Świadomość, skupianie jaźni na skutek konfliktu – oto całościowy proces doświadczania, nazywania, zapamiętywania.
„Co w tym procesie wywołuje konflikt? Czy możemy być wolni od konfliktu? I co jest poza konfliktem?”
To nazywanie rodzi konflikt, czyż nie? Stajesz przed wyzwaniem, na dowolnym poziomie, ze wspomnieniem, z ideą, z wnioskiem, z uprzedzeniami; a zatem nadajesz doświadczeniu nazwę. To określenie nadaje mu pewną jakość, a ta powstaje z nazwania go. Nazywanie to zapis pamięci. Przeszłość spotyka się z tym, co nowe; na wyzwanie odpowiada pamięć, przeszłość. Reakcje przeszłości nie mogą zrozumieć tego, co żywe, co nowe, wyzwania; reakcje przeszłości są nieadekwatne, a z tego rodzi się konflikt, którym jest samoświadomość. Konflikt znika, gdy nie ma procesu nazywania. Możesz dostrzec w sobie, jak nazywanie następuje niemal równocześnie z reakcją. Doświadczanie to interwał między reakcją a nazwaniem. Doświadczanie, w którym brak doświadczającego i tego, co doświadczane, zachodzi poza konfliktem. Konflikt jest skupieniem się jaźni, a wraz z ustaniem konfliktów znikają wszelkie myśli i pojawia się niewyczerpalne.
I.68 Działanie bez celu
Należał do rozmaitych i bardzo odmiennych organizacji, a działał we wszystkich. Pisał i przemawiał, zbierał pieniądze, organizował. Agresywny, natarczywy i skuteczny. Bardzo się przydawał, wszędzie go chciano, wciąż wędrował po całym kraju. Za działalność polityczną trafił do więzienia, służył przywódcom, a teraz sam stał się ważną osobistością. Stanowczo wspierał natychmiastową realizację wielkich planów; a jak wszyscy ci wykształceni ludzie dobrze znał się na filozofii. Powiedział, że jest człowiekiem czynu, a nie kontemplacji; użył sanskryckiego wyrażenia, które zawierało w sobie całą filozofię działania. Samo stwierdzenie, że był człowiekiem czynu, sugerowało, że stanowił jeden z istotnych elementów życia – może nie on osobiście, ale w sensie ogólnym. Tak siebie sklasyfikowawszy zablokował możliwość, by siebie zrozumieć.
Najwyraźniej zadowalają nas etykiety. Pielęgnujemy kategorię, do której mamy należeć, jako satysfakcjonujące wyjaśnienie życia. Oddajemy cześć słowom i etykietom; wygląda na to, że nigdy nie wykraczamy poza symbol, aby zrozumieć jego wartość. Określając siebie takim czy innym słowem, zabezpieczamy się przed dalszymi zaburzeniami i uspokajamy. Jednym z przekleństw, jakie niosą ideologie i zorganizowane wierzenia jest wygoda, zabójcza gratyfikacja, jaką oferują. Usypiają nas i we śnie marzymy, a marzenie staje się działaniem. Jak łatwo się rozpraszamy! Większość z nas chce się rozpraszać; większość z nas męczą nieustanne konflikty, a rozpraszanie uwagi staje się niezbędne, staje się ważniejsze niż to, co jest. Możemy bawić się pochłaniającymi nas drobiazgami, ale nie tym, co jest; są to złudzenia dające nam perwersyjną rozkosz.
Czym jest działalność? Na czym polega cały ten proces? Dlaczego działamy? Zwykła aktywność nie jest z pewnością działalnością; nie jest nią też bycie zajętym, prawda? Gospodyni domowa jest zajęta, a czy nazwałbyś to działaniem?
„Nie, oczywiście, że nie. Pochłaniają ją tylko codzienne, drobne sprawy. Człowiek czynu podejmuje większe problemy i obowiązki. Zmierzenie się z szerszymi i głębszymi sprawami można nazwać działalnością, nie tylko polityczną, ale i duchową. Wymaga to sprawności, skuteczności, zorganizowanych wysiłków, upartego dążenia do celu. Ktoś taki nie pogrąża się w kontemplacji, to nie mistyk, pustelnik, ale człowiek czynu”.
Zmierzenie się z szerszymi sprawami nazwałbyś działalnością. Jakie są szersze? Czy nie są one częścią codziennej egzystencji? Czy działalność nie dotyczy całego procesu życia? Czy istnieje działalność nie integrująca wszystkich, jakże licznych warstw egzystencji? Czy bez zrozumienia, a tym samym zintegrowania całego procesu życia, działalność nie przeobraża się w destrukcyjną aktywność? Człowiek to proces całościowy, a działalność musi wypływać z tej całości.
„Ale to by oznaczało nie tylko bezczynność, ale także odłożenie spraw na nieokreślone kiedyś. Trzeba działać, a na nic się nie zda filozofowanie na ten temat”.
Nie filozofujemy, a tylko zastanawiamy się, czy pańska tak zwana działalność nie wyrządza nieskończonych krzywd. Reforma zawsze wymaga dalszych reform. Działalność częściowa nie jest w ogóle działalnością, prowadzi do dezintegracji. Jeśli okaże pan nieco cierpliwości, możemy teraz, a nie w przyszłości, stwierdzić, jaka działalność jest całkowita, zintegrowana. Czy działalność zmierzającą do celu można nazwać działalnością? Mieć cel, ideał i dążyć do niego – czy o to chodzi? Kiedy działalność zmierza do rezultatu, czy jest to działalność?
„Czyż można działać inaczej?”
Nazywa pan działaniem to, co ma skutek, cel na widoku, czyż nie? Planuje pan zakończenie lub ma pomysł, przekonanie i pracuje nad nim. Praca na rzecz przedmiotu, celu, rezultatu, faktycznego lub psychologicznego, jest powszechnie nazywana działalnością. Proces ten można zrozumieć w odniesieniu do jakiegoś fizycznego faktu, takiego jak budowa mostu; ale czy jest to równie zrozumiałe w odniesieniu do celów psychologicznych? Z pewnością mówimy o celu psychologicznym, o ideologii, ideale lub przekonaniu, do którego się dąży. Czy nazwałbyś działalnością to dążenie do celu psychologicznego?
„Działalność bez celu w ogóle nie jest działalnością, jest śmiercią. Bezczynność jest śmiercią”.
Bezczynność nie jest przeciwieństwem działalności, jest to zupełnie inny stan, ale na razie nie ma to znaczenia; możemy omówić to później, a teraz wróćmy do naszego problemu. Pracę na rzecz jakiegoś celu, ideału, powszechnie nazywa się działalnością, czyż nie? A jak powstaje ideał? Nie przypomina on tego, co jest. Czy antyteza różni się od tezy i jest od niej odrębna? Czy ideał niestosowania przemocy nie ma z przemocą nic wspólnego? Czyż ideał nie jest auto-projekcją, obmyśloną domowym sposobem? Działając dla realizacji celu, ideału, dąży pan do własnej projekcji, czyż nie?
„Czy ideałem jest auto-projekcją?”
Jest pan tym, a chce stać się tamtym. To z pewnością wytwór pańskiej myśli. Może nie jest wytworem własnej myśli, ale z myśli się rodzi, czyż nie? Myśl projektuje ideał; ideał stanowi jej część. Ideał nie jest czymś poza myślą; jest nią samą.
„Co jest złego w myśleniu? Dlaczego myśl nie miałaby tworzyć ideału?”
Jest się tym, co nie satysfakcjonuje, więc chce się być tamtym. Czy by to powstało, gdybyśmy to rozumieli? Ponieważ się tego nie rozumie, tworzy się tamto, w nadziei, że dzięki tamtemu zrozumie się to lub od niego ucieknie. Myśl tworzy zarówno ideał, jak i problem; ideał jest auto-projekcją, a swą pracę nad tą auto-projekcją nazywa się działalnością zmierzającą do celu. Tak więc działalność mieści się w granicach własnej projekcji, czy miałby to być Bóg, czy państwo. Ten ruch we własnych granicach to ruch psa goniącego własny ogon; a czy to jest działalność?
„Ale czy można działać bez celu?”
Oczywiście, że tak. Jeśli widzi się prawdę o działalności zmierzającej do celu, to jest to po prostu działanie. Innego skutecznego działania nie ma, jest to jedyna radykalna rewolucja.
„Ma pan na myśli działanie bez jaźni, prawda?”
Tak, działanie bez idei. Ideą jest jaźń utożsamiana z Bogiem lub Państwem. Tak określona działalność wywołuje tylko kolejne konflikty i niedole, powiększa zamęt. Ale człowiekowi tak zwanego czynu trudno jest zaniechać idei. Bez ideologii czuje się zagubiony i taki właśnie jest; nie jest więc człowiekiem czynu, ale kimś uwięzionym przez auto-projekcje, zaś jego działalność jest gloryfikacją samego siebie. Jego działalność pomnaża separację, dezintegrację.
„Co więc należy robić?”
Zrozum własną działalność, a dopiero wtedy będziesz działał.
I.69 Przyczyna i skutek
„Wiem, że uzdrawiałeś – rzekł – a czy nie uzdrowiłbyś mojego syna? Jest prawie niewidomy. Radziłem się kilku lekarzy, nic nie mogą zrobić. Radzą mi zabrać go do Europy lub do Ameryki, ale nie jestem bogaty, nie stać mnie na to. Czy zechcesz coś zrobić? On jest naszym jedynym dzieckiem, moja żona ma złamane serce”.
Był drobnym urzędnikiem, biednym, ale wykształconym, tak jak inni z jego warstwy znał sanskryt i spisane w nim dzieła. Wciąż powtarzał, że to karma chłopca, a także ich karma, skazała go na cierpienie. Co zrobili, żeby zasłużyć na taką karę? Jakie zło popełnili w poprzednim życiu lub we wczesnym okresie obecnego, że musieli znosić taki ból? Z pewnością istnieje przyczyna tego nieszczęścia, ukryta w jakichś przeszłych czynach.
Być może istnieje bezpośrednia przyczyna tej ślepoty, której lekarze jeszcze nie odkryli; wywowała ją może jakaś choroba dziedziczna. Jeśli lekarze nie są w stanie odkryć przyczyny fizycznej, dlaczego szukasz metafizycznej w odległej przeszłości?
„Poszukując przyczyny, mogę lepiej zrozumieć skutek”.
Czy rozumiesz coś gdy znasz tego przyczynę? Czy wiedząc, dlaczego się boimy, uwalniamy się od lęku? Można poznać przyczynę, ale czy to samo w sobie zapewnia zrozumienie? Gdy twierdzisz, że znając przyczynę zrozumiesz skutek, to czy chodzi ci o to, że doznasz pocieszenia dowiadując się, jak to się stało?
„Oczywiście, dlatego chcę wiedzieć, jakie działania w przeszłości wywołały tę ślepotę. Z pewnością mnie to pocieszy”.
A zatem pragniesz pociechy, a nie zrozumienia.
„Ale czy to nie to samo? Zrozumieć to znaleźć pocieszenie. Jaki jest pożytek ze zrozumienia, jeśli brak w nim radości?”
Zrozumienie faktu może wywołać niepokój, niekoniecznie sprawia radość. Pragniesz pocieszenia i właśnie jego szukasz. Dręczy cię fakt choroby syna i chcesz się uspokoić. Ten spokój nazywasz zrozumieniem. Zaczynasz nie po to, aby zrozumieć, ale aby doznać pociechy; zamierzasz znaleźć sposób na uśmierzenie swego niepokoju, a nazywasz to poszukiwaniem przyczyny. Chodzi ci przede wszystkim o to, by zasnąć, by mieć święty spokój i szukasz sposobu, aby to osiągnąć. Mamy różne środki usypiające: Boga, rytuały, ideały, alkohol i tak dalej. Chcemy uciec od niepokoju, a jedną z ucieczek jest poszukiwanie przyczyny.
„Dlaczego nie należy szukać wolności od niepokoju? Dlaczego nie należy unikać cierpienia?”
Czy unikanie uwalnia nas od cierpienia? Można zamknąć drzwi przed czymś brzydkim, przed jakimś lękiem; ale one nadal się za tymi drzwiami kryją, prawda? To, co stłumione, odrzucone, pozostaje niezrozumiane. Można stłumić lub zdyscyplinować swoje dziecko, ale z pewnością nie da się go w ten sposób zrozumieć. Poszukujesz przyczyny, aby uniknąć bólu, jaki sprawia niepokój; z tą intencją się rozglądasz i naturalnie znajdziesz to, czego szukasz. Można uwolnić się od cierpienia tylko wtedy, gdy obserwuje się, jak ono powstaje i zmienia się, gdy śledzi się każdą jego fazę, gdy poznaje się całą jego strukturę. Unikanie cierpienia tylko go wzmacnia. Wyjaśnienie przyczyny nie jest jej zrozumieniem. Dzięki wyjaśnieniu nie uwolnisz się od cierpienia; cierpienie wciąż trwa, a jedynie ty zakryłeś je słowami, wnioskami, własnymi bądź cudzymi. Studiowanie wyjaśnień nie jest studiowaniem mądrości; mądrość może pojawić się tylko wtedy, gdy wyjaśnienia znikną. Niecierpliwie poszukujesz wyjaśnień, które cię uśpią, i znajdujesz je; ale wyjaśnienie nie jest prawdą. Prawda pojawia się, gdy obserwuje się bez wyciągania wniosków, bez wyjaśnień, bez słów. Obserwujący zbudowany jest ze słów, jaźń składa się z wyjaśnień, wniosków, potępień, usprawiedliwień i tak dalej. Łączymy się z tym, co obserwowane, tylko wtedy, gdy nie ma obserwującego; i tylko wtedy nastaje zrozumienie, wolność od problemu.
„Chyba to rozumiem; ale czy nie ma czegoś takiego jak karma?”
Co rozumiesz przez to słowo?
„Obecne okoliczności są wynikiem wcześniejszych działań, bezpośrednio przeszłych lub od dawna zapomnianych. Ten proces przyczyny i skutku, ze wszystkimi jego konsekwencjami, jest mniej więcej tym, co rozumie się przez karmę”.
To tylko wyjaśnienie, ale wyjdźmy poza słowa. Czy istnieje ustalona przyczyna wywołująca ustalony skutek? Kiedy przyczyna i skutek są ustalone, czy nie nadchodzi śmierć? Wszystko, co statyczne, sztywne, wyspecjalizowane, musi umrzeć. Wyspecjalizowane zwierzęta skazane są na zagładę, czyż nie? Ludzie tacy nie są, a zatem istnieje możliwość ich przetrwania. Trwa to, co giętkie; a co nie jest giętkie, łamie się. Żołądź nie może stać się niczym innym jak dębem; zawiera w sobie zarówno przyczynę, jak i skutek. Ale ludzie nie są tak całkowicie ograniczeni, wyspecjalizowani; i dlatego, o ile na rozmaite sposoby siebie nie zniszczą, mogą przeżyć. Czy przyczyna i skutek są ustalone, niezmienne? Kiedy łączysz przyczynę i skutek słówkiem „i”, czyż nie sugeruje to, że są one niezmienne? Ale czy przyczyna jest kiedykolwiek niezmienna? Czy skutek jest zawsze niezmienny? Z pewnością ciąg przyczynowo-skutkowy to proces ciągły. Dzień dzisiejszy jest rezultatem dnia wczorajszego, a jutro jest rezultatem teraźniejszości; to, co było przyczyną, staje się skutkiem, a niegdysiejszy skutek przyczyną. To łańcuch, nieprawdaż? Jedno przechodzi w drugie i nigdy to nie ustaje. To ciągły ruch, pozbawiony stałych elementów. Istnieje wiele czynników, które powodują ten ruch przyczynowo-skutkowo-przyczynowy.
Wyjaśnienia, wnioski są ustalone, bez względu na to, czy są prawicowe, czy lewicowe, lub są wyrazem zinstytucjonalizowanego, tak zwanego religijnego wyznania wiary. Kiedy próbujesz to, co żywe, ukryć pod wyjaśnieniami, umiera ono, a tego właśnie pragnie większość z nas; chcemy, aby uśpiły nas słowo, idea, myśl. Racjonalizacja to tylko kolejny sposób na uciszenie niepokoju; ale samo pragnienie bycia uśpionym, znalezienia przyczyny, szukania wniosków wywołuje niepokój i tak myśl zostaje schwytana w sieć, którą sama stworzyła. Myśl ani nie może być wolna, ani nie może siebie wyzwolić. Myśl jest wytworem doświadczenia, a doświadczenie jest zawsze uwarunkowane. Doświadczenie nie jest miarą prawdy. Świadomość fałszu jako fałszu jest wolnością prawdy.
I.70 Otępienie
Pociąg ruszył jeszcze za dnia, ale cienie już się wydłużały. Miasto wiło się wzdłuż linii kolejowej. Ludzie wyszli, aby spojrzeć na przejeżdżający pociąg, pasażerowie machali do przyjaciół. Z wielkim hukiem zaczęliśmy przejeżdżać przez most nad szeroką, wijącą się rzeką, w tym miejscu rozlaną na szerokość kilku kilometrów; w szybko zanikającym świetle ledwo było widać drugi brzeg. Pociąg jechał przez most bardzo powoli, jakby torował sobie drogę; ponumerowanych kolejno przęseł było od brzegu do brzegu pięćdziesiąt osiem. Jakże piękne były te wody, płynące cicho, bogate i głębokie! Piaszczyste wyspy z oddali sprawiały wrażenie przyjemnie chłodnych. Miasto, z jego hałasem, kurzem i nędzą, zostało za nami, przez okna wpadało czyste wieczorne powietrze; ale zaraz za mostem znów miał pojawić się kurz.
Na dolnej koi leżał bardzo rozmowny mężczyzna, a że mieliśmy przed sobą całą noc, czuł, iż ma prawo pytać. Potężnie zbudowany, o dużych dłoniach i stopach, zaczął od opowieści o sobie, o swoim życiu, o swych kłopotach i o dzieciach. Twierdził, że Indie powinny stać się równie bogate jak Ameryka; trzeba kontrolować przeludnienie, a ludzie muszą czuć się odpowiedzialni. Mówił o sytuacji politycznej i o wojnie, a zakończył relacją z własnych podróży.
Jakże jesteśmy niewrażliwi, niemal niezdolni do szybkiej i adekwatnej reakcji, do swobodnej obserwacji! Jak, pozbawieni wrażliwości, możemy być elastyczni i uważni, wykazywać się otwartością i zrozumieniem wolnym od dążeń? Same dążenia uniemożliwiają zrozumienie. Zrozumienie wymaga dużej wrażliwości, ale wrażliwości nie należy kultywować. To, co kultywowane, jest pozą, sztuczną okleiną; a ta powłoka nie jest wrażliwością, ale manierą, płytką lub głęboką w zależności od wpływu. Wrażliwość nie jest wytworem kulturowym, wynikiem wpływu; jest to stan bycia bezbronnym, otwartym. To, co otwarte, jest ukryte, nieznane, nieuchwytne. A my usiłujemy nie być wrażliwymi; to zbyt bolesne, zbyt męczące, wymaga nieustannego dostosowywania się, czyli ciągłych rozważań. Rozważać to być czujnym; a my wolelibyśmy, aby nas pocieszono, uśpiono, otępiono. Gazety, czasopisma, książki, wskutek naszego uzależnienia od czytania, pozostawiają swój otępiający ślad; czytanie jest bowiem cudowną ucieczką, niczym alkohol lub ceremonie religijne. Chcemy uciec od bólu życia, a otępienie jest najskuteczniejszym na to sposobem: otępienie spowodowane wyjaśnieniami, podążaniem za przywódcą lub ideałem, utożsamieniem się z jakimś osiągnięciem, z jakąś etykietą lub cechą. Większość z nas chce zostać otępiona, a nawyk to bardzo skuteczny środek usypiania umysłu. Nawyk dyscypliny, praktyki, nieustannego wysiłku, aby czymś się stać – oto szacowne sposoby na pozbycie się wrażliwości.
„Ale czy, będąc wrażliwym, można czegoś dokonać? Wszyscy byśmy się skurczyli, znikłyby skuteczne działania”.
A co dają światu ludzie tępi i niewrażliwi? Do czego prowadzą ich „skuteczne” działania? Wywołują oni wojny, zamęt wewnętrzny i zewnętrzny, z niczym się nie liczą, pogrążają siebie i świat w rosnącej niedoli. Poczynania nieczułych nieuchronnie prowadzą do zniszczeń, do zagrożeń fizycznych, do dezintegracji. Ale wrażliwość zyskać niełatwo; wrażliwość to rozumienie tego, co proste, a to jest bardzo złożone. To nie jest wycofywanie się, kurczenie, proces izolacji. Działać z wrażliwością to uświadamiać sobie całościowy proces, w którym uczestniczy działający.
„Zrozumienie całego tego procesu zajmie dużo czasu, a tymczasem moja firma zbankrutuje, a moja rodzina będzie głodować”.
Pańska rodzina nie będzie głodować; nawet jeśli nie zaoszczędził pan dość pieniędzy, zawsze można załatwić żywność. Pańska firma bez wątpienia zbankrutuje; ale dezintegracja na innych poziomach egzystencji tak czy inaczej już zachodzi. Martwiąc się tylko o zewnętrzne załamanie nie chce pan widzieć ani wiedzieć, co dzieje się w pańskim wnętrzu. Lekceważy pan to, co wewnętrzne i ma nadzieję, że zbuduje to, co zewnętrzne; jednak to, co wewnętrzne, niechybnie pokona to, co zewnętrzne. To, co zewnętrzne, nie może działać bez pełni tego, co wewnętrzne; ale pełnia tego, co wewnętrzne, to nie zrytualizowane odczucia zorganizowanej religii ani nagromadzenie faktów zwane wiedzą. Musimy zrozumieć sposoby funkcjonowania wszystkich tych wewnętrznych dążeń, aby to, co zewnętrzne, przetrwało w zdrowiu. Niech pan nie mówi, że nie ma czasu, bo ma pan go aż nadto; to kwestia nie braku czasu, ale lekceważenia i niechęci. Brak panu bogactwa wewnętrznego, gdyż chce pan, aby bogactwa wewnętrzne stały się nagrodą za uzyskanie bogactw zewnętrznych. Nie chodzi panu o środki potrzebne dla wyżywienia swojej rodziny, ale o satysfakcję z posiadania. Człowiek, który posiada, czy to własność, czy wiedzę, nie bywa wrażliwy, nie bywa bezbronny ani otwarty. Posiadać to być otępiałym, niezależnie od tego, czy posiada się cnotę, czy monety. Gdy posiadamy pewną osobę, to nie zdajemy sobie sprawy z tego, kim ona jest; zaprzeczamy rzeczywistości gdy jej poszukujemy i ją posiadamy. Gdy próbuje pan stać się cnotliwym, to już nim pan nie jest; cnota, jakiej pan szuka, to tylko zysk na innym poziomie. Zyski nie są cnotą, ale cnota jest wolnością.
Jak tępi, szacowni, niecni mogą być wolni? Wolność samotności nie jest procesem odgradzania się. Być odizolowanym w bogactwie bądź ubóstwie, w wiedzy bądź w sukcesie, w idei bądź w cnocie, to być tępym, niewrażliwym. Tępi, szacowni nie obcują ze sobą; a jeśli już, to obcują z własnymi projekcjami. Obcowanie wymaga wrażliwości, bezbronności, wolności od stawania się, czyli wolności od lęku. Miłość nie jest stawaniem się, stanem „będę”. To, co się staje, nie może nawiązać kontaktu, gdyż zawsze się izoluje. Miłość jest bezbronna; miłość jest tym, co otwarte, nieuchwytne, nieznane.
I.71 Jasność w działaniu
Był piękny poranek, czysty po deszczach. Drzewa okryły nowe, delikatne liście, tańczące w nadciągającym znad morza wietrze. Bydło łapczywie zjadało zieloną i bujną trawę, po kilku miesiącach miało nie zostać z niej ani źdźbło. Zapach ogrodu napełnił pokój, dzieci krzyczały i śmiały się. Z palm zwisały złocące się orzechy kokosowe, a dużych i giętkich liści bananowca nie potargały jeszcze wiek i wiatr. Ileż piękna wokół, cóż za poemat kolorów! Za wsią, za szeregiem wielkich domów i za zagajnikami rozciągało się morze, pełne światła i grzmiących fal. W oddali widniała mała łódź, ot kilka związanych kłód, z samotnym rybakiem. Miała dwadzieścia kilka lat, niedawno wyszła za mąż, ale minione lata już odcisnęły na niej piętno.
Powiedziała, że pochodzi z dobrej rodziny, kulturalnej i ciężko pracującej; ukończyła studia magisterskie z wyróżnieniem, widać było, że jest bystra i czujna. Kiedy już zaczęła, mówiła płynnie, ale nagle popadała w zadumę i milkła. Chciała zrzucić z siebie ciężar, bo, jak wyznała, nie rozmawiała z nikim o swoim problemie, nawet z rodzicami. Stopniowo, krok po kroku, jej smutek zamieniał się w słowa. Słowa przekazują znaczenie tylko na pewnym poziomie; w pewien sposób je wypaczają, nie oddają w pełni sensu ukrytego w symbolu, stwarzają całkowicie niezamierzone oszustwa. Chciała przekazać o wiele więcej niż to, co znaczyły słowa, i udało się jej; nie była w stanie mówić o pewnych sprawach, bez względu na to, jak bardzo się starała, ale samo jej milczenie wyrażało ból i nieznośne upokorzenia, jakich doznała w małżeństwie, które stało się jedynie kontraktem. Mąż ją pobił i zostawił, a jej małe dzieci nie były w stanie jej w tym wesprzeć. Co miała zrobić? Żyli teraz osobno. Czy ma wrócić?
Jak ważna bywa dla nas opinia otoczenia! Co oni powiedzą? Czy, zwłaszcza będąc kobietą, można żyć samotnie i ustrzec się przed pomówieniami? Szacowność to płaszcz hipokryty; w myślach popełniamy każdą możliwą zbrodnię, ale na zewnątrz jesteśmy nienaganni. Zabiegała o szacunek i zupełnie się pogubiła. To dziwne, ale gdy jasno zdajemy sobie sprawę z tego, co się w nas dzieje, to wszystko, co może się wydarzyć, jest słuszne. Kiedy ma się tę wewnętrzną jasność, o słuszności nie decyduje zgodność z własnym pragnieniem, ale to, co jest, jest słuszne. Zadowolenie zyskujemy dzięki zrozumieniu tego, co jest. Ale jakże trudno to wyjaśnić!
„Jak mam zyskać jasność co do tego, co powinnam zrobić?”
Działanie nie podąża za jasnością: jasność to działanie. Zamartwiasz się o to, co powinnaś robić, a nie o to, by zyskać jasność. Jesteś rozdarta między szacownością a tym, co masz czynić, między nadzieją a tym, co jest. Podwójne pragnienie szacunku i jakiegoś idealnego działania wpędza cię w konflikt i zamęt, a tylko wtedy, gdy jesteś w stanie spojrzeć na to, co jest, zyskujesz jasność. To, co jest, nie jest tym, co powinno być, czyli pragnieniem zniekształconym przez szczególny wzorzec; to, co jest, jest rzeczywiste. To nie to, czego pragniesz, ale fakt. Zapewne nigdy tak tego nie ujmowałaś; zapewne rozmyślałaś lub sprytnie obliczałaś, porównując to z tamtym, kreśląc sprzeczne scenariusze, co oczywiście doprowadziło do tego zamętu, który sprawia, że pytasz, co masz robić. Jakiegokolwiek wyboru dokonasz w stanie zamętu, pomnoży to tylko panujący zamęt. Zobacz to bardzo prosto i bezpośrednio; jeśli to zrobisz, zdołasz dostrzec to, co niewypaczone. To, co bezwarunkowe, działa samo. Jeśli to, co jest, stanie się jasne, to zobaczysz, że nie ma wyboru, a jest tylko działanie. Pytanie, co powinnaś robić, się nie pojawi; takie pytanie powstaje tylko wtedy, gdy wybór jest niepewny. Działanie nie jest wyborem; działanie wypływające z wyboru jest działaniem pełnym zamętu.
„Zaczynam rozumieć, co masz na myśli: muszę zyskać wewnętrzną jasność, bez presji szacowności, bez egoistycznych kalkulacji, bez targowania się. Mam co do tego jasność, ale trudno zachować ją na dłużej, czyż nie?”
Wcale nie. Zachować to stawiać opór. Nie zachowujesz jasności i nie przeciwstawiasz się zamętowi: doświadczasz tego, co jest zamętem i widzisz, że wszelkie wynikające z tego działania nieuchronnie jeszcze ów zamęt powiększają. Kiedy doświadczasz tego wszystkiego, nie dlatego, że ktoś ci to powiedział, ale dlatego, że sama to bezpośrednio dostrzegasz, wtedy zyskujesz jasność co do tego, co jest; nie zachowujesz jasności, po prostu ją masz.
„Dobrze rozumiem, co masz na myśli. Tak, mam jasność, w porządku. Ale co z miłością? Nie wiemy, co oznacza miłość. Myślałam, że kocham, ale widzę, że nie”.
Z tego, co mi powiedziałeś wynika, że wyszłaś za mąż z lęku przed samotnością, dla zaspokojenia fizycznych potrzeb i wymogów życia; i odkryłaś, że to wszystko nie jest miłością. Być może nazwałaś to miłością, by stało się godne szacunku, ale w rzeczywistości była to kwestia wygody pod płaszczykiem słowa „miłość”. Dla większości ludzi to jest miłość, z całym jej zwodniczym dymem: lęk przed niepewnością, samotnością, frustracją, brakiem opieki na starość i tak dalej. Ale to wszystko to tylko proces myślowy, który oczywiście nie jest miłością. Myśl wiedzie do rutyny, a rutyna wprowadza do związku stęchliznę. Myśl jest procesem marnotrawnym, nie odnawia się on, a może tylko trwać; to, co ciągłe, nie bywa nowe, świeże. Myśl jest doznaniem, myśl jest zmysłowa, myśl jest problemem seksualnym. Myśl nie może umilknąć, aby być twórczą; myśl nie może stać się czymś innym niż jest, czyli doznaniem. Myśl jest zawsze przestarzała, jest przeszłością, jest stara; myśl nigdy nie bywa nowa. Jak widziałaś, miłość nie jest myślą. Miłość jest wtedy, gdy nie ma tej, która myśli. Myśląca nie jest bytem odrębnym od myśli; myśl i myśląca to jedno. Ta, która myśli, jest myślą.
Miłość nie jest doznaniem; jest płomieniem bez dymu. Poznasz miłość, gdy ciebie, jako myślącej, nie będzie. Nie możesz poświęcić siebie, myślącej, dla miłości. Nie ma świadomego działania na rzecz miłości, ponieważ nie jest ona sprawą umysłu. Dyscyplina, wola kochania, to myśl o miłości; a myśl o miłości jest doznaniem. Myśl nie jest w stanie myśleć o miłości, ta bowiem pozostaje poza zasięgiem umysłu. Myśl jest ciągła, a miłość niewyczerpalna. To, co niewyczerpalne, jest zawsze nowe, a to, co trwa nieprzerwanie, zawsze lęka się końca. To, co się kończy, zna wieczny początek miłości.
I.72 Ideologia
„Cała ta gadka o psychologii, wewnętrznym działaniu umysłu, to strata czasu; ludzie chcą pracy i żywności. Czy nie wprowadzasz celowo swych słuchaczy w błąd, podczas gdy trzeba, co oczywiste, zacząć od zmiany sytuacji ekonomicznej? To, co mówisz, ostatecznie może okazać się skuteczne, ale na co się to wszystko przyda, gdy ludzie głodują? Nie można niczego myśleć ani robić bez pełnego żołądka”.
Trzeba oczywiście mieć coś w żołądku, aby móc żyć dalej; ale tylko fundamentalna rewolucja w sposobie naszego myślenia zapewni żywność dla wszystkich, i stąd waga ataku na froncie psychologicznym. Dla ciebie ideologia jest o wiele ważniejsza niż produkcja żywności. Rozprawiacie o karmieniu biednych i trosce o nich, ale czy nie bardziej interesuje was idea, ideologia?
„Owszem, ale ideologia jest tylko sposobem zachęcenia ludzi do wspólnego działania. Idea umożliwia zbiorowe działanie; najpierw idea, plan, a działanie potem”.
A zatem wy też zaczynacie od czynników psychologicznych, z których wyłoni się to, co nazywacie działaniem. Nie twierdzicie więc, że rozprawianie o czynnikach psychologicznych jest celowym wprowadzaniem ludzi w błąd. Chodzi wam o to, że dysponujecie jedyną racjonalną ideologią, więc po co zastanawiać się nad czymkolwiek innym? Chcecie działać kolektywnie na rzecz swojej ideologii i dlatego twierdzicie, że dalsze rozważania nad procesami psychologicznymi są nie tylko stratą czasu, ale też odciągają od głównego problemu, jakim jest stworzenie bezklasowego społeczeństwa z pracą dla wszystkich i tak dalej.
„Nasza ideologia powstała w wyniku rozległych badań historycznych, jest to historia interpretowana zgodnie z faktami; ta ideologia jest oparta na faktach, w przeciwieństwie do przesądów religijnych. Za naszą ideologią kryją się bezpośrednie doświadczenia, a nie tylko wizje i złudzenia”.
Ideologie lub dogmaty zorganizowanych religii również opierają się na doświadczeniu, zapewne tego, kto przekazał dane nauki. Opierają się również na faktach historycznych. Wasza ideologia jest może wynikiem badań, porównań, akceptacji pewnych faktów i odrzucania innych, a wasze wnioski są może wytworem doświadczeń; ale dlaczego odrzucacie ideologie innych jako iluzoryczne, skoro one również oparte są na doświadczeniach? Gromadzicie ludzi wokół swej ideologii, podobnie jak czynią to inni; chcecie wspólnego działania, a oni robią to samo w inny sposób. W każdym przypadku to, co nazywacie działaniem zbiorowym, wypływa z idei; wszystkich was pochłaniają idee, pozytywne lub negatywne, mające doprowadzić do wspólnych działań. Każda ideologia wspiera się na doświadczeniach, tyle że wy obalacie trafność ich doświadczeń, a oni obalają trafność waszych. Twierdzą, że wasz system jest niepraktyczny, że doprowadzi do zniewolenia i tak dalej, a wy nazywacie ich podżegaczami wojennymi i twierdzicie, że ich system nieuchronnie wiedzie do katastrofy ekonomicznej. Wszystkich was więc pochłaniają ideologie, a nie karmienie ludzi czy uszczęśliwianie ich. Ideologie toczą ze sobą wojnę, a o ludziach się zapomina.
„Zapominamy o ludziach, aby zbawić człowieka. Poświęcamy obecnego człowieka, aby ocalić przyszłego”.
Likwidujecie teraźniejszość na rzecz przyszłości. Przyznajecie sobie moc Opatrzności w imię Państwa, tak jak Kościół czynił to w imię Boga. Jedni i drudzy macie swych bogów i swą świętą księgę; macie prawdziwych interpretatorów, kapłanów – i biada temu, kto odbiega od prawdy i tego, co słuszne! Nie ma między wami prawie żadnej różnicy, jesteście do siebie bardzo podobni; wasze ideologie mogą się różnić, ale proces jest mniej więcej taki sam. Jedni i drudzy chcecie ocalić przyszłego człowieka, poświęcając obecnego – tak jakbyście posiedli wszechwiedzę o przyszłości, tak jakby przyszłość była czymś ustalonym, a wy mielibyście na nią monopol! A przecież jesteście równie niepewni jutra, jak każdy inny. Zachodzi obecnie tak wiele nieuchwytnych faktów, które wpływają na przyszłość. Jedni i drudzy obiecujecie nagrodę, Utopię, przyszły raj; ale przyszłość nie jest ideologiczną konkluzją. Idee zawsze dotyczą przeszłości lub przyszłości, a nigdy teraźniejszości. Nie ma idei dotyczących teraźniejszości, gdyż ona jest działaniem, jedynym działaniem, jakie istnieje. Każde inne działanie to odkładanie na później, odraczanie, jest to więc niedziałanie, unikanie działania. Działanie oparte na idei, czy to dotyczącej przeszłości, czy przyszłości, jest niedziałaniem; działać można tylko teraz, obecnie. Idea dotyczy przeszłości lub przyszłości, nie ma idei dotyczącej teraźniejszości. Dla ideologa przeszłość lub przyszłość to stany ustalone, gdyż on sam należy do przeszłości bądź do przyszłości. Ideolog nie żyje w teraźniejszości; dla niego życie jest zawsze przeszłe bądź przyszłe, nigdy nie żyje w teraz. Idea jest przeszła, a przez teraźniejszość kieruje sobie drogę ku przyszłości. Dla ideologa teraźniejszość jest tylko przejściem do przyszłości, a więc nie jest ważna; środki się nie liczą, a tylko cel. Użyj wszelkich środków, aby dojść do celu. Cel jest ustalony, przyszłość znana, więc likwidujmy każdego, kto stanie nam na drodze.
„Doświadczenie jest niezbędne do działania, a idee czy wyjaśnienia pochodzą z doświadczeń. Na pewno nie zaprzeczasz doświadczeniu. Działanie bez ram ideologicznych to anarchizm, chaos, prowadzący wprost do przytułku. Czy opowiadasz się za działaniem bez spajającej mocy idei? Jak można czegokolwiek dokonać bez wcześniejszej idei?”
Twierdzisz, że idea, wyjaśnienie, wniosek pochodzą z doświadczenia; bez doświadczenia nie ma wiedzy; bez wiedzy nie ma działania. Czy idea podąża za działaniem, czy je poprzedza? Czy chodzi ci o to, że najpierw jest doświadczenie, a potem działanie? Co rozumiesz przez doświadczenie?
„Doświadczenie to wiedza nauczyciela, pisarza, rewolucjonisty, wiedza, którą zdobył on w wyniku swych badań i doświadczeń, zarówno własnych, jak i cudzych. Z wiedzy lub doświadczenia konstruowane są idee, a z tej ideologicznej struktury wypływa działanie”.
Czy doświadczenie to jedyne kryterium, prawdziwy standard pomiaru? Co rozumiemy przez doświadczenie? Nasza rozmowa jest doświadczeniem; reagujesz na bodźce, a ta odpowiedź na wyzwanie to doświadczenie, czyż nie? Wyzwanie i odpowiedź to procesy niemal równoczesne; są ciągłym ruchem w odniesieniu do pewnego tła. To tło reaguje na wyzwanie, a ta odpowiedź na nie jest doświadczeniem. Odpowiedź pochodzi z tła, z uwarunkowania. Doświadczenie jest zawsze uwarunkowane, podobnie jak idea. Oparte na idei działanie jest uwarunkowane, ograniczone. Doświadczenie, idea, w przeciwieństwie do innego doświadczenia, innej idei, nie prowadzi do syntezy, a jedynie do dalszego sprzeciwu. Przeciwieństwa nigdy nie stworzą syntezy. Tylko gdy ich nie ma, może nastąpić integracja; a idee zawsze rodzą sprzeciw, konflikt przeciwieństw. W żadnym wypadku konflikt nie doprowadzi do syntezy.
Doświadczenie jest odpowiedzią tła na wyzwanie. Tłem jest wpływ przeszłości, a przeszłość to pamięć. Odpowiedzią pamięci jest idea. Ideologia zbudowana ze wspomnień, zwana doświadczeniem, wiedzą, nie bywa rewolucyjna. Może nadać sobie takie miano, ale jest tylko zmodyfikowanym przedłużeniem przeszłości. Przeciwna ideologia lub doktryna to wciąż idea, a idea musi zawsze pochodzić z przeszłości. Żadna ideologia nie jest tą jedyną ideologią; ale gdybyście przyznali, że wasza ideologia jest ograniczona, pełna uprzedzeń, uwarunkowana, tak jak każda inna, nikt by za wami nie poszedł. Musicie twierdzić, że tylko ta ideologia może zbawić świat; a ponieważ większość z nas jest przywiązana do formuł, wniosków, to idziemy za wami i poddajemy się wyzyskowi, któremu podlegają też wyzyskiwacze. Działanie oparte na idei nigdy nie wyzwala, przeciwnie, zawsze wiąże. Działanie zmierzające do celu jest na dłuższą metę niedziałaniem; na krótko może pozorować działanie, ale będzie ono autodestrukcyjne, co wyraźnie widać w naszym codziennym życiu.
„A czy w ogóle można uwolnić się od wszelkich uwarunkowań? Wierzymy, że to niemożliwe”.
Znowu idea, wiara cię zniewala. Ty wierzysz, inny nie wierzy; obaj jesteście więźniami swych przekonań, obaj doświadczacie zgodnie ze swymi uwarunkowaniami. Aby się przekonać, czy można być wolnym, trzeba zbadać cały proces uwarunkowania, wpływu. Zrozumienie tego procesu to samopoznanie. Tylko samopoznanie wyzwala nas z niewoli, a ta wolność jest pozbawiona wszelkich wiar, wszelkich ideologii.
I.73 Piękno
Mimo wszechobecnego w tej wiosce brudu, wokół tej i innych chat panował porządek. Frontowe schody codziennie myto i przyozdabiano, a wnętrze było czyste, choć trochę zadymione od gotowania. Mieszkała tam cała rodzina, ojciec, matka i dzieci, a starsza pani musiała być babcią. Wszyscy wydawali się tacy radośni i dziwnie zadowoleni. Nie mogliśmy porozmawiać, bo nie znaliśmy ich języka. Usiedliśmy bez zakłopotania. Nie przerwali swych zajęć, tylko dzieci, chłopiec i dziewczynka, podeszły i przysiadły się z uśmiechem. Wieczorny posiłek, niezbyt obfity, był prawie gotowy. Gdy odchodziliśmy, wyszli i żegnali nas wzrokiem; słońce świeciło nad rzeką, za ogromną, samotną chmurą. Chmura płonęła i sprawiała, że wody świeciły, jakby na wspomnienie pożarów lasów.
Długie rzędy chat przedzielała szeroka ścieżka, po obu jej stronach ciągnęły się otwarte, brudne rynsztoki, w których żyło każde wyobrażalne okropieństwo. W czarnym szlamie uwijały się białe robaki. Na ścieżce bawiły się dzieci, śmiejąc się i krzycząc, pochłonięte zabawami, obojętne na każdego przechodnia. Na tle płonącego nieba widniały zarysy palm rosnących na brzegu rzeki. Wokół chat łaziły świnie, kozy i bydło, a dzieciaki przeganiały je z drogi. Wioska przygotowywała się do nadchodzących mroków, ucichły dzieci przywołane do domów przez matki.
Duży dom miał piękny ogród, otoczony wysokimi, białymi murami. Był pełen kolorów i kwiatów, zapewne włożono w niego mnóstwo pieniędzy i troski. Panował tam niezwykły spokój; wszystko kwitło, a piękno wielkiego drzewa wydawało się chronić każdą z otaczających go roślin. Fontanna sprawiała rozkosz licznym ptakom, jakże cicho sama dla siebie śpiewała, niezmącona i samotna. Wszystko zamykało się w sobie na noc.
Była tancerką, nie z zawodu, a z wyboru. Niektórzy uważali, że jest w tym naprawdę dobra. Te umiejętności z pewnością napełniały ją dumą, gdyż biła z niej arogancja, związana nie tylko z tym, co osiągnęła, ale także z wewnętrznym przekonaniem o własnej wartości duchowej. Jak innych satysfakcjonują sukcesy zewnętrzne, tak ją zadowalał własny postęp duchowy. Postęp ducha to oszustwo, w które sami się wpędzamy, ale przynosi wiele zadowolenia. Nosiła drogą biżuterię, miała czerwone paznokcie i gustownie pomalowane usta. Nie tylko tańczyła, ale także prowadziła wykłady o sztuce, pięknie i osiągnięciach duchowych. Próżność i ambicja odciskały się na jej twarzy; chciała być znana zarówno jako mistrzyni duchowa, jak i artystka, a teraz na pierwszy plan wysuwał się duch.
Powiedziała, że nie ma problemów osobistych, ale chce porozmawiać o pięknie i o duchu. Nie zajmowały jej problemy osobiste, tak czy inaczej głupie, pochłaniały ją zaś sprawy szersze. Czym jest piękno?Jest wewnętrzne czy zewnętrzne? Subiektywne czy obiektywne, a może takie i takie? W jej głosie rozbrzmiewała pewność, a pewność jest zaprzeczeniem piękna. Być pewną to być zamkniętą w sobie i niewrażliwą. Czy można być wrażliwym, nie będąc otwartym?
„Czym jest piękno?”
Czekasz na definicję, formułę, czy też chcesz to badać?
„Ale czy, aby badać, nie trzeba mieć stosownego narzędzia? Bez wiedzy, bez wyjaśnień, jak można badać? Zanim wyruszymy w drogę, musimy wiedzieć, dokąd zmierzamy”.
Czy wiedza nie uniemożliwia dociekań? Jeśli wiesz, to jak masz dociekać? Czy samo słowo „wiedza” nie wskazuje na stan, w którym już się niczego nie bada? Wiedzieć to nie dociekać; tak więc pytasz tylko o konkluzję, o definicję. Czy istnieje miara piękna? Czy piękno mniej lub bardziej zbliża się do znanego bądź wymyślonego wzorca? Czy piękno jest abstrakcją pozbawioną szkieletu? Czy piękno jest ekskluzywne i czy to, co ekskluzywne, może być tym, co zintegrowane? Czy zewnętrzny przejaw bywa piękny bez wolności wewnętrznej? Czy piękno jest ozdobą, dekoracją? Czy zewnętrzna prezentacja piękna świadczy o wrażliwości? Czego szukasz? Połączenia tego, co zewnętrzne i co wewnętrzne? Jak może istnieć piękno zewnętrzne bez wewnętrznego? Na co kładziesz nacisk?
„Kładę nacisk na jedno i drugie; czy, bez doskonałej formy, może istnieć doskonałe życie? Piękno jest połączeniem tego, co zewnętrzne i co wewnętrzne”.
Masz więc receptę na to, by stać się piękną. Recepta to nie piękno, a jedynie ciąg słów. Bycie piękną nie jest procesem stawania się piękną. Czego szukasz?
„Piękno zarówno formy, jak i ducha. Doskonały kwiat wymaga pięknego wazonu”.
Czy może istnieć harmonia wewnętrzna, a może i harmonia zewnętrzna, bez wrażliwości? Czy wrażliwość nie jest niezbędna, aby widzieć to, co brzydkie lub to, co piękne? Czy piękno unika brzydoty?
„Oczywiście, że tak”.
Czy cnota czegoś unika, stawia opór? Czy opór nie udaremnia wrażliwości? Czy wrażliwość nie wymaga wolności? Czy zamknięci w sobie mogą być wrażliwi? Czy ambitni mogą być wrażliwi, świadomi piękna? Niezbędne są wrażliwość, bezbronność wobec tego, co jest, czyż nie? Chcemy utożsamiać się z tym, co nazywamy pięknym i unikać tego, co nazywamy brzydkim. Chcemy być utożsamiani z pięknym ogrodem, a nie patrzeć na śmierdzącą wioskę. Chcemy stawiać opór, a jednak otrzymywać. Czy utożsamiając się nie stawiamy nieuchronnie oporu? Być wrażliwym to uświadamiać sobie wieś i ogród bez wyboru, bez porównań. Chcesz być wrażliwa tylko na piękno, na cnotę, a odrzucać to, co złe, brzydkie. Wrażliwość, bezbronność to proces całościowy, nie można wyciąć sobie z niego szczególnego, zadowalającego fragmentu.
„Ale szukam piękna, wrażliwości”.
Czy naprawdę? Jeśli tak, to wszelka troska o piękno musi zniknąć. Ten wzgląd, ten kult piękna jest ucieczką od tego, co jest, od siebie samej, czyż nie? Jak możesz być wrażliwa, jeśli nie zdajesz sobie sprawy z tego, kim jesteś, z tego, co jest? Ambitni, przebiegli poszukiwacze piękna wielbią tylko własne projekcje. Są bez reszty zamknięci w sobie, wznieśli wokół siebie mur; a ponieważ nic nie może żyć w odosobnieniu, popadli w niedolę. To poszukiwanie piękna i nieustanne gadanie o sztuce to szacowne i cenione ucieczki od życia, którym się jest.
„Muzyka nie jest przecież ucieczką”.
Ależ jest, gdy zastępuje rozumienie siebie. Bez rozumienia siebie wszelka aktywność prowadzi do zamętu i bólu. Wrażliwą jest się tylko będąc wolną, a wolność przynosi rozumienie – rozumienie dróg jaźni, myśli.
I.74 Integracja
Szczenięta, pulchne i czyste, bawiły się w ciepłym piasku. Sześcioro, wszystkie białe i jasnobrązowe. Matka leżała kawałek dalej, w cieniu. Szczupła, wymęczona, pokryta parchami, prawie pozbawiona sierści. Na jej ciele widniało kilka ran, ale machała ogonem, dumna z tych okrągłych szczeniąt. Zapewne został jej nie więcej niż miesiąc życia. Była jednym z tych psów, które grasują, zbierając, co się da, z brudnych ulic lub z pól wokół biednej wioski, zawsze głodne, zawsze w biegu. Ludzie rzucali w nią kamieniami, przeganiali ze swych obejść, należało takich psów unikać. Tu, w cieniu, leżała ledwie żywa, ale wspomnienia z wczoraj odeszły w dal. Co więcej, szczenięta głaskano i mówiono do nich. Było późne popołudnie; znad szerokiej rzeki docierał rześki i chłodny powiew, na chwilę poczuła ulgę. Gdzie znów coś zje, to już inna sprawa, ale po co teraz walczyć?
Za wsią, idąc wzdłuż wału, przez zielone pola, a potem w dół zakurzonej i hałaśliwej drogi, docierało się do domu, w którym grupa osób czekała na rozmowę. Ludzie najrozmaitsi: rozumni i gorliwi, leniwi i skorzy do kłótni, bystrzy i żyjący zgodnie z definicjami i wnioskami. Myślący byli cierpliwi, a bystrzy surowo traktowali ociągających się; powolni musieli nadążyć za szybkimi. Rozumienie przychodzi w mgnieniu oka i trzeba czasem pomilczeć, aby to umożliwić; ale bystrzy są zbyt niecierpliwi, by na to pozwolić. Rozumienie nie jest werbalne, nie ma też czegoś takiego jak rozumienie intelektualne. Intelektualne rozumienie zachodzi tylko na poziomie werbalnym, a więc w ogóle nie jest rozumieniem. Rozumienie nie jest wynikiem myśli, gdyż myśl jest, koniec końców, werbalna. Nie ma myśli bez pamięci, a pamięć to słowo, symbol, proces tworzenia obrazu. Na tym poziomie nie ma rozumienia. Rozumienie pojawia się w przestrzeni między dwoma słowami, w chwili, zanim słowo ukształtuje myśl. Rozumienia nie dostąpią ani bystrzy, ani tępi, a jedynie ci, którzy są świadomi tej niemierzalnej przestrzeni.
„Czym jest dezintegracja? Widzimy szybko postępującą dezintegrację relacji międzyludzkich na świecie, a tym bardziej w nas samych. Jak temu zaradzić? Jak możemy się scalić?”
Integracja następuje, jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, jak dochodzi do dezintegracji. Integracja łączy wszystko w całość, a nie zachodzi tylko na jednym czy dwóch poziomach naszej egzystencji. Zanim to nastąpi, musimy odkryć, co rozumiemy przez dezintegrację, czyż nie? Czy konflikt jest oznaką rozpadu? Szukamy nie definicji, ale znaczenia kryjącego się za tym słowem.
„Czy walka nie jest nieunikniona? Całe istnienie jest walką; bez walki nastąpiłby rozkład. Gdybym nie walczył o cel, zdegenerowałbym się. Walka jest równie istotna jak oddychanie”.
Kategoryczne stwierdzenie paraliżuje wszelkie dociekania. Staramy się odkryć czynniki powodujące dezintegrację, a być może konflikt, walka jest jednym z nich. Co rozumiemy przez konflikt, walkę?
„Konkurencję, dążenie, wysiłek, chęć osiągnięcia, niezadowolenie i tak dalej”.
Walka toczy się na wszystkich poziomach egzystencji, a nie tylko na jednym. Proces stawania się to walka, konflikt, czyż nie? Urzędnik staje się kierownikiem, wikariusz staje się biskupem, uczeń staje się Mistrzem – to psychologiczne stawanie się to wysiłek, konflikt.
„Czy możemy obejść się bez tego procesu stawania się? Czy nie jest on konieczny? Jak można uwolnić się od konfliktu? Czy za tym wysiłkiem nie kryje się lęk?”
Staramy się stwierdzić, doświadczyć, nie tylko na poziomie werbalnym, ale dogłębnie, co powoduje dezintegrację, a nie jak uwolnić się od konfliktu lub co się za nim kryje. Życie i stawanie się to dwa różne stany, czyż nie? Egzystencja może wiązać się z wysiłkiem; ale my rozważamy proces stawania się, psychologiczną potrzebę bycia lepszym, stania się czymś, walkę o zmianę tego, co jest, na jego przeciwieństwo. To psychologiczne stawanie się to, być może, ten czynnik, który sprawia, że codzienne życie jest bolesne, pełne rywalizacji i ogromnych konfliktów. Co rozumiemy przez stawanie się? Psychologiczne stawanie się kapłana, który chce być biskupem, ucznia, który chce być Mistrzem i tak dalej. Ten proces stawania się wymaga wysiłków, pozytywnych lub negatywnych; jest to walka o zmianę tego, co jest, w coś innego, czyż nie? Jestem tym, a chcę stać się tamtym, a to stawanie się jest serią konfliktów. Kiedy już stałem się tamtym, jest jeszcze inne tamto i tak dalej i tak dalej. To stawanie się nie ma końca, a więc konflikt nie ma końca. Dlaczego chcę stać się kimś innym niż ten, kim jestem?
„Z powodu naszych uwarunkowań, z powodu wpływów społecznych, z powodu naszych ideałów. Nic na to nie poradzimy, taka już jest nasza natura”.
Stwierdzenie po prostu, że nic na to nie poradzimy, kończy dyskusję. Tak twierdzi umysł gnuśny i po prostu znosi cierpienie, co jest głupotą. Dlaczego jesteśmy tak uwarunkowani? Kto nas warunkuje? Ponieważ poddajemy się uwarunkowaniom, sami te warunki tworzymy. Czy to ideał sprawia, że walczymy o to, aby stać się tamtym, kiedy jesteśmy tym? Czy to cel, Utopia, wywołuje konflikt? Czy uleglibyśmy degeneracji, gdybyśmy o coś nie walczyli?
„Oczywiście. Popadlibyśmy w stagnację, przeszli od złego do jeszcze gorszego. Łatwo spaść do piekła, ale trudno wspiąć się do nieba”.
Znów mamy idee, opinie o tym, co by się wydarzyło, a nie doświadczamy bezpośrednio tego, co się dzieje. Idee, podobnie jak wnioski i wyjaśnienia, uniemożliwiają rozumienie. Czy idee i ideały sprawiają, że walczymy o osiągnięcie czegoś, o to, by się czymś stać? Jestem tym i czy to ideał sprawia, że walczę o to, by stać się tamtym? Czy ideał jest przyczyną konfliktu? Ideał w najmniejszym stopniu nie przypomina tego, co jest. Jeśli jest zupełnie odmienny, jeśli nie ma związku z tym, co jest, to to, co jest, nie może stać się ideałem. Aby się stało, musi zachodzić jakiś związek między tym, co jest, a ideałem, celem. Twierdzisz, że ideał daje nam impuls do walki, więc dowiedzmy się, jak on powstaje. Czy ideał nie jest projekcją umysłu?
„Chcę być taki jak ty. Czy to projekcja?”
Oczywiście. Umysł ma ideę, być może przyjemną, i chce być taki, jak ta idea, która jest projekcją jego pragnień. Jesteś tym, czego nie lubisz, a chcesz stać się tamtym, co lubisz. Ideał jest auto-projekcją; przeciwieństwo jest rozszerzeniem tego, co jest; nie jest to wcale przeciwieństwo, ale przedłużenie tego, co jest, może nieco zmodyfikowane. Projekcja jest tym, co się samemu chce, a konflikt jest walką o nią. To, co jest, projektuje siebie jako ideał i walczy o to, a ta walka nazywana jest stawaniem się. Konflikt między przeciwieństwami jest uważany za konieczny, niezbędny. Ten konflikt próbuje stać się tym, czym nie jest; a to, co nie jest, to ideał, autoprojekcja. Walczysz, by stać się czymś, a to coś jest częścią ciebie. Ideałem jest twoja własna projekcja. Zobacz, jak umysł sam siebie zwiódł. Walczysz o słowa, podążając za własną projekcją, za własnym cieniem. Jesteś agresywny, a walczysz o to, by nie używać przemocy, by stać się ideałem; ale ten ideał jest projekcją tego, co jest, tylko inaczej nazwaną. Tę walkę uważa się za konieczną, duchową, ewolucyjną i tak dalej; ale odbywa się ona bez reszty w klatce umysłu i prowadzi jedynie do złudzeń.
Kiedy zdajesz sobie sprawę z tej pułapki, jaką na siebie zastawiłeś, wtedy fałsz jest postrzegany jako fałsz. Czynnikiem dezintegrującym jest walka o złudzenia. Każdy konflikt, każde stawanie się dezintegruje. Kiedy uświadamiamy sobie tę pułapkę, którą umysł zastawił na siebie, wtedy jest tylko to, co jest. Kiedy umysł wyzbył się wszelkiego stawania się, wszelkich ideałów, wszelkich porównań i potępień, kiedy jego własna struktura się zawaliła, wtedy to, co jest, uległo całkowitej przemianie. Dopóki nadaje się nazwy temu, co jest, zachodzi związek między tym, co jest, a umysłem; ale kiedy nie ma tego procesu nazywania – będącego pamięcią, samą strukturą umysłu – to nie ma tego, co jest. Tylko dzięki tej przemianie następuje integracja.
Integracja nie jest aktem woli, nie jest procesem stawania się zintegrowanym. Tylko wtedy, gdy nie następuje dezintegracja, kiedy nie ma konfliktu, nie ma walki o to, by się czymś stać, byt nabiera charakteru całościowego.
I.75 Lęk i ucieczka
Wzlatywaliśmy wciąż w górę, choć jakby w bezruchu. Pod nami, jak okiem sięgnąć, fala za falą ciągnęło się morze chmur, białych i lśniących. Wydawały się dziwnie trwałe, zapraszające. Niekiedy, w miarę jak się wznosiliśmy, przez luki w tej olśniewającej pianie prześwitywała zielona ziemia. Ponad nami rozciągało się błękitne, zimowe niebo, łagodne i bezkresne. Potężny łańcuch ośnieżonych gór ciągnął się z północy na południe, połyskując w ostrym słońcu. Te góry sięgały czterech tysięcy metrów, ale myśmy lecieli ponad nimi, wciąż wyżej i wyżej. To znane pasmo szczytów wydawało się tak bliskie i pogodne. Wyższe góry leżały na północy, a myśmy zmierzali na południe, osiągając w końcu wymaganą wysokość sześciu tysięcy metrów.
Obok siedział bardzo gadatliwy pasażer. Nie znał tych gór, a w trakcie wznoszenia się drzemał; teraz jednak obudził się i chciał porozmawiać. Okazało się, że po raz pierwszy w życiu leciał w jakichś interesach; prowadził ich chyba wiele i mówił o nich z dużą kompetencją. Teraz pod nami rozciągało się morze, ciemne i dalekie, tu i ówdzie usiane statkami. Skrzydła ani drgnęły. Przelatywaliśmy wzdłuż wybrzeża ponad szeregiem oświetlonych miast. Mówił o tym, jak trudno jest nie lękać się, nie tyle katastrofy, co wszelkich życiowych nieszczęść. Miał żonę i dzieci, a zawsze towarzyszył mu lęk – nie tylko o przyszłość, ale o wszystko w ogóle. Choć odniósł sukces, to ów lęk, nie wiadomo przed czym, sprawiał, że jego życie było męczące i bolesne. Zawsze się nieco trwożył, ale teraz lęk nie opuszczał go ani na chwilę, zaś sny stały się przerażające. Żona wiedziała o tym, ale nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.
Lęk może istnieć jedynie w relacji do czegoś. Jako abstrakcja jest tylko słowem, a słowo nie jest faktycznym lękiem. Czy wie pan, czego się w szczególności obawia?
„Nigdy nie byłem w stanie tego uchwycić, moje sny są również bardzo mgliste; ale przez nie wszystkie przebiega lęk. Rozmawiałem o tym z przyjaciółmi i lekarzami, lecz albo się z tego wyśmiewali, albo niewiele mogli pomóc. Zawsze mi się to wymykało, chcę uwolnić się od tej okropności”.
Czy naprawdę chce się pan uwolnić, czy też są to tylko słowa?
„Być może nie zabrzmi to poważnie, ale bardzo wiele bym dał za to, by się tego lęku pozbyć. Nie jestem szczególnie religijny, ale o dziwo modliłem się, by mnie opuścił. Kiedy pochłania mnie praca lub gra, lęk często znika; ale niczym jakiś potwór zawsze czeka i wkrótce znów jesteśmy razem”.
Czy teraz doznaje pan lęku? Czy teraz czuje pan, że on gdzieś tu jest? Jest jawny czy ukryty?
„Czuję go, ale nie wiem, czy jest świadomy czy nieświadomy”.
Czy czuje pan, że jest daleki bądź bliski – nie w sensie odległości przestrzennej, ale jako uczucie?
„Kiedy go sobie uświadamiam, wydaje się być dość bliski. Ale co ma jedno z drugim wspólnego?”
Lęk może pojawić się jedynie w relacji do czegoś. Tym czymś może być pańska rodzina, praca, troska o przyszłość, śmierć. Czy obawia się pan śmierci?
„Nieszczególnie, choć chciałbym umrzeć szybko, a nie konać powoli. Nie sądzę, abym się nadmiernie obawiał o rodzinę czy o swoją pracę”.
A zatem ów lęk jest z pewnością wywoływany przez coś głębszego niż te powierzchowne związki. Ktoś może panu wskazać, co to takiego, ale o wiele większe znaczenie miałoby odkrycie tego samemu. Dlaczego nie obawia się pan o te powierzchowne związki?
„Kochamy się z żoną; ona nie myśli o szukaniu innego mężczyzny, a mnie nie pociągają inne kobiety. Uzupełniamy się wzajemnie. Dzieci budzą niepokój, robimy, co tylko można, ale w tym wszechobecnym chaosie ekonomicznym nie da się zapewnić im bezpieczeństwa finansowego i to one będą musiały się starać. Moja praca jest dość stabilna, ale naturalnie boję się o to, co może przytrafić się żonie”.
A zatem wcale nie obawia się pan o swe głębsze związki. Dlaczego jest pan taki pewny?
„Nie wiem, ale jestem. Trzeba jakieś rzeczy uważać za oczywiste, nieprawdaż?”
Nie o to chodzi. Zastanowimy się nad tym? Co sprawia, że jest pan tak pewny swych bliskich związków? Kiedy powiada pan, że z żoną wzajemnie się uzupełniacie, to o co chodzi?
„Jesteśmy ze sobą szczęśliwi, zapewniamy sobie towarzystwo, zrozumienie i tak dalej. W głębszym sensie, zależymy od siebie. Byłby to straszliwy cios, gdyby któremuś z nas coś się przytrafiło. Jesteśmy w tym sensie uzależnieni”.
Co rozumie pan przez uzależnienie? Czy chodzi o to, że bez niej byłby pan zagubiony, czułby się zupełnie samotny? Ona czuła by to samo; a zatem jesteście jedno od drugiego zależni.
„Ale co w tym złego?”
My nie potępiamy ani nie osądzamy, a jedynie badamy. Czy jest pan pewny, że chce w to wszystko wniknąć? Zupełnie pewny? A więc w porządku, idźmy dalej. Bez żony byłby pan samotny, zagubiony w głębszym sensie; a zatem jest ona dla pana bardzo ważna, nieprawdaż? Od niej zależy pańskie szczęście, a tę zależność nazywa się miłością. Obawia się pan być sam. Ona zawsze jest pod ręką, by ukryć pańską samotność i wzajemnie; ale fakt pozostaje faktem, czyż nie? Używamy jedni drugich, aby ukryć tę samotność; uciekamy od niej na tak wiele sposobów, w związkach przybierających tak różne formy, a każdy taki związek przeobraża się w zależność. Słucham radia, gdyż muzyka mnie uszczęśliwia, przy niej zapominam o sobie; książki i wiedza to również bardzo wygodna ucieczka od siebie. Od tego wszystkiego zależymy.
„Dlaczego nie miałbym uciekać od siebie? Nie mam z czego być dumny, a utożsamiając się z żoną, która jest ode mnie o wiele lepsza, odrywam się od swego ja”.
Oczywiście, olbrzymia większość od siebie ucieka. Ale uciekając od siebie, uzależnia się pan. Zależność wzmacnia się, potrzeba ucieczki rośnie, w proporcji do lęku przed tym, co jest. Żona, książka, radio nabierają niesłychanej wagi; cały sens lokowany jest w ucieczkach, zyskują one najwyższą wartość. Używam swej żony jako sposobu ucieczki od siebie, a zatem jestem do niej przywiązany. Muszę ją posiadać, nie mogę jej stracić; ona zaś lubi być posiadana, bo również używa mnie. Jest to wspólna potrzeba ucieczki, używamy w tym celu jedno drugiego. A to używanie nazywa się miłością. Nie lubi pan siebie takim, jakim jest, a zatem ucieka pan od siebie, od tego, co jest.
„To dość jasne. Coś w tym dostrzegam, to ma sens. Ale dlaczego uciekamy? Przed czym?”
Przed własną samotnością, przed własną pustką, przed tym, czym się jest. Jeśli ucieka się przed ujrzeniem tego, co jest, to rzecz jasna nie da się tego zrozumieć; a zatem najpierw trzeba przestać uciekać i dopiero potem można przyjrzeć się sobie takiemu, jakim się jest. Ale nie można obserwować tego, co jest, jeśli się nieustannie to krytykuje, jeśli się to lubi bądź nie lubi. Nazywa to pan samotnością i od tego ucieka, ale sama ucieczka przed tym, co jest, jest lękiem. Obawia się pan tej samotności, tej pustki, a zależność ją ukrywa. Tak więc lęk trwa nieprzerwanie; i tak trwa dopóki ucieka się od tego, co jest. Całkowite utożsamienie się z czymś, z osobą lub ideą, nie gwarantuje ostatecznej ucieczki, gdyż w tle zawsze czai się lęk. Wychodzi na jaw w snach, kiedy utożsamienie się znika; a znika ono od czasu do czasu, chyba że ktoś jest niezrównoważony.
„A zatem lęk wyrasta z mojej własnej pustki, niewystarczalności. Widzę to i jest to prawdą, ale co mam z tym zrobić?”
Nie można z tym nic zrobić. Cokolwiek pan zrobi, będzie to uciekanie. To przede wszystkim trzeba sobie uświadomić. Następnie ujrzy pan, że nie jest czymś innym czy odrębnym od tej pustki. Pan jest tą niewystarczalnością. Obserwujący jest obserwowaną pustką. Jeśli zaś postąpi się dalej, to nie będzie się już tego nazywać samotnością; nie nada się już więcej nazw. A jeśli zajdzie się jeszcze dalej, co jest dość uciążliwe, to nie ma już tego, co zwie się samotnością; samotność, pustka myślącego jako myśli całkowicie znika. Tylko to kładzie lękowi kres.
„Czym więc jest miłość?”
Miłość nie jest utożsamianiem się, nie jest myślą o ukochanej osobie. Nie myśli się o miłości, gdy ona trwa; myśli się o niej jedynie wtedy, gdy jej nie ma, gdy pojawia się dystans między tobą a przedmiotem twej miłości. W stanie bezpośredniej bliskości nie ma myśli, obrazów, nie przywołuje się wspomnień; to wtedy, gdy bliskość na jakimkolwiek poziomie znika, zaczyna się proces myślenia i tworzenia wyobrażeń. Miłość to nie sprawa umysłu. Umysł tworzy dym zazdrości, posiadania, utraty, przywoływania przeszłości, tęsknoty za jutrem, smutków i zmartwień; a to skutecznie tłumi płomień. Płomień rozbłyska, gdy nie ma dymu. Oba razem istnieć nie mogą; myśl, że istnieją razem, jest pobożnym życzeniem. Życzenie to projekcja myśli, a myśl nie jest miłością.
I.76 Bycie wykorzystywanym a działalność
Wczesnym rankiem wesołe ptaki strasznie hałasowały. Słońce właśnie dotykało wierzchołków drzew, w ich głębokim cieniu wciąż nie pojawiły się plamy światła. Wąż niedawno przepełzł przez trawnik, strącając na swej drodze rosę z traw. Niebo nie straciło jeszcze barwy, gromadziły się na nim wielkie białe chmury. Nagle hałas ptaków ucichł, po czym wzmógł się ostrzegawczo, gdy kot przyszedł i położył się pod krzakiem. Wielki jastrząb złowił biało-czarnego ptaka i rozszarpywał go swym ostrym, zakrzywionym dziobem. Trzymał zdobycz z żarliwą zaciekłością, wydał ostrzegawczy sygnał, gdy zbliżyły się dwie lub trzy wrony. Śledził ruchy nasze i wron żółtymi ślepiami, bez zmrużenia powiek.
„Dlaczego nie miałbym zostać wykorzystany? Nie mam nic przeciwko temu, by mnie wykorzystywano dla sprawy o tak wielkim znaczeniu, chcę się z nią całkowicie utożsamić. To, jak ze mną postępują, nie ma większego znaczenia. Widzi pan, ja się nie liczę. Niewiele mogę zrobić na tym świecie, a zatem pomagam tym, którzy mogą. Ale mam problem z osobistym przywiązaniem, które mnie rozprasza, odciąga od pracy. Właśnie to przywiązanie chcę zrozumieć”.
Ale dlaczego mają cię wykorzystywać? Czy nie jesteś równie ważny jak ta osoba czy grupa, która cię wykorzystuje?
„Nie mam nic przeciwko byciu wykorzystywanym dla sprawy, która moim zdaniem jest niesłychanie piękna i wartościowa. Ci, z którymi pracuję, to ludzie uduchowieni, mający wzniosłe ideały, oni wiedzą lepiej ode mnie, co należy robić”.
Dlaczego sądzisz, że to oni są bardziej predestynowani do czynienia dobra? Skąd wiesz, że, jak sam powiedziałeś, są „uduchowieni” i mają szerszą wizję? Koniec końców, gdy zaoferowałeś swoje usługi, musiałeś się nad tym wszystkim zastanowić. A może cię coś pociągnęło, emocjonalnie poruszyło i oddałeś się pracy?
„To piękna sprawa, zaoferowałem swoje usługi, ponieważ czułem, że muszę w tym pomóc”.
Przypominasz tych, którzy wstępują do wojska, aby zabijać lub zostać zabitym w szlachetnej sprawie. Czy wiedzą, co robią? Czy ty wiesz, co robisz? Skąd wiesz, że sprawa, której służysz, jest „duchowa”?
„Oczywiście masz rację. Byłem w wojsku przez cztery lata podczas ostatniej wojny; zgłosiłem się, podobnie jak wielu innych, z poczucia patriotyzmu. Nie sądzę, abym wtedy zastanawiał się nad sensem zabijania; trzeba to było robić, po prostu się w to włączyliśmy. Ale ludzie, którym teraz pomagam, są uduchowieni”.
Czy wiesz, co znaczy być uduchowionym? Po pierwsze, bycie ambitnym to żadna duchowość. A czy oni nie są ambitni?
„Obawiam się, że są. Nigdy o tym nie myślałem, chciałem tylko pomóc w czymś pięknym”.
Czy pięknie jest być ambitnym i tuszować to mnożąc wzniośle brzmiące słowa o Mistrzach, człowieczeństwie, sztuce, braterstwie? Czy duchowe jest bycie egocentrykiem, co rozciąga się na sąsiada i na człowieka za morzami? Pomagasz tym, którzy uchodzą za uduchowionych, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi i chcąc być wykorzystywanym.
„Tak, to dość niedojrzałe, prawda? Nie chcę, żeby przeszkadzano mi w tym, co robię, a jednak mam problem; a to, co mówisz, jeszcze bardziej mnie niepokoi”.
Czy nie powinieneś się niepokoić? W końcu dopiero wtedy, gdy się niepokoimy, gdy jesteśmy czujni, zaczynamy obserwować i dowiadywać się. Jesteśmy wykorzystywani z powodu własnej głupoty, której spryciarze używają w imię kraju, Boga, jakiejś ideologii. Jak głupota może czynić dobro na świecie, podczas gdy spryciarze czerpią z tego korzyści? Gdy przebiegli wykorzystują głupotę, też są głupi, bo również nie wiedzą, do czego ich aktywność doprowadzi. Działalność głupców, tych, którzy nie uświadamiają sobie dróg własnego myślenia, nieuchronnie wiedzie do konfliktu, zamętu i niedoli.
Twój problem niekoniecznie polega na rozpraszaniu się. Skoro tak się dzieje, to jak to możliwe?
„Coś przeszkadza memu zaangażowaniu w pracę”.
Twoje poświęcenie nie jest pełne, ponieważ masz problem, który cię rozprasza. Twoje poświęcenie może cię wieść do działań bezmyślnych, a problem może być tego oznaką, ostrzeżeniem, aby nie dać się wciągnąć w obecną aktywność.
„Ale ja lubię to, co robię”.
I w tym tkwi może cały problem. Chcemy zagubić się w jakiejś aktywności; a im bardziej ona satysfakcjonująca, tym bardziej do niej lgniemy. Pragnienie bycia zadowolonym ogłupia nas, a na wszystkich poziomach zyskujemy taką samą satysfakcję; nie ma satysfakcji wyższej i niższej. Chociaż świadomie lub nieświadomie próbujemy ukryć nasze zadowolenie pod szlachetnie brzmiącymi słowami, samo pragnienie bycia zadowolonym nas otępia, pozbawia wrażliwości. Podejmując pewne działania zyskujemy satysfakcję, pocieszenie, poczucie bezpieczeństwa psychicznego; a zdobywając to lub wyobrażając sobie, że to zdobyliśmy, nie pragniemy, aby nam przeszkadzano. Ale coś przeszkadza nam zawsze – chyba że nie żyjemy lub nie rozumiemy całego procesu konfliktu, walki. Większość z nas chce być martwa, być niewrażliwa, bo życie jest bolesne; przeciw temu bólowi budujemy obronne mury, mury uwarunkowań. Te pozornie chroniące nas mury rodzą tylko dalsze konflikty i nieszczęścia. Czy nie jest ważne, aby zrozumieć ten problem, a nie aby znaleźć przed nim ucieczkę? To twój problem może być rzeczywisty, a twoja działalność może być ucieczką bez większego znaczenia.
„To wszystko jest bardzo niepokojące i będę musiał się nad tym bardzo dokładnie zastanowić”.
Pod drzewami zrobiło się za ciepło, poszliśmy stamtąd. Jakim cudem płytki umysł może kiedykolwiek czynić dobro? Czy czynienie „dobra” nie jest oznaką płytkiego umysłu? Czyż umysł, choćby przebiegły, subtelny, uczony, nie jest zawsze płytki? Płytki umysł nie może stać się niezgłębiony; samo stawanie się jest drogą wiodącą na płycizny. Stawanie się to dążenie do auto-projekcji. Ta projekcja może werbalnie dotyczyć tego, co najwyższe, może to być rozbudowana wizja, schemat lub plan; jednak zawsze jest ona dzieckiem tego, co płytkie. Cokolwiek zrobisz, płycizna nie stanie się głębią; każde działanie ze strony umysłu, każdy jego ruch na jakimkolwiek poziomie, jest wciąż tym, co płytkie. Płytkiemu umysłowi bardzo trudno jest dostrzec, że jego działania są daremne, bezużyteczne. Aktywny jest płytki umysł i właśnie ta aktywność utrzymuje go w tym stanie. Jego działanie jest jego własnym uwarunkowaniem. Uwarunkowanie, świadome lub ukryte, jest pragnieniem uwolnienia się od konfliktów, od walki, a to pragnienie buduje mury przeciw ruchowi życia, przeciw nieznanym wiatrom. Umysł, zamknięty w murach z wniosków, przekonań, wyjaśnień, ideologii, pogrąża się w stagnacji. Tylko to, co płytkie, pogrąża się w stagnacji, umiera.
Samo pragnienie schronienia się przez poddanie się uwarunkowaniu rodzi kolejne kłótnie, kolejne problemy; bo uwarunkowanie oddziela, a nie może żyć to, co oddzielone, odosobnione. To, co oddzielne, łącząc się z innymi rzeczami oddzielnymi, nie staje się całością. Jest ono zawsze izolowane, choćby gromadziło i zbierało, rozszerzało, włączało i utożsamiało się. Uwarunkowanie niszczy, dezintegruje; ale płytki umysł nie dostrzega tej prawdy, gdyż aktywnie prawdy szuka. Właśnie ta aktywność utrudnia otrzymanie prawdy. Prawda jest działaniem, ale nie działaniem tego, co płytkie, szukające, ambitne. Prawda jest dobrem, pięknem, a nie zajęciem tancerza, planisty, przędzarki słów. To prawda wyzwala płytki umysł, a nie jego plan bycia wolnym. To, co płytkie, umysł, nie może się wyzwolić; może tylko przechodzić od jednego uwarunkowania do drugiego, myśląc, że to drugie jest bardziej wolne. Owo bardziej nie jest wolne, jest uwarunkowaniem, rozszerzeniem tego, co mniej. Ruch stawania się, podejmowany przez człowieka, który chce zostać Buddą lub zarządcą, to działanie tego, co płytkie. Płytcy zawsze obawiają się tego, czym są; ale to, czym są, jest prawdą. Prawda tkwi w milczącej obserwacji tego, co jest i to prawda przekształca to, co jest.
Deszcze zmyły wielomiesięczny kurz, upał zelżał, liście lśniły czystością, a rozwijały się już kolejne. Przez całą noc żaby wypełniały powietrze głębokim rechotem; chwilę odpoczywały, by znów zacząć. Rzeka płynęła wartko, powietrze było delikatne. Deszcze bynajmniej się nie skończyły. Zbierały się ciemne chmury, które zakryły słońce. Ziemia, drzewa i cała Przyroda zdawały się czekać na kolejne oczyszczenie. Dzieci bawiły się w kałużach na ciemnobrązowej drodze; robiły placki z błota lub budowały zamki i domy otoczone murami. Po miesiącach upałów w powietrzu unosiła się radość, a zielona trawa zaczynała okrywać ziemię. Wszystko się odnawiało.
To odnowienie jest niewinnością.
Ten człowiek uważał się za bardzo uczonego, a wiedza stanowiła dla niego samą istotę życia. Życie bez wiedzy było gorsze niż śmierć. Jego wiedza nie ograniczała się do paru zagadnień, ale obejmowała bardzo wiele faz życia; mógł z przekonaniem mówić o atomach i komunizmie, o astronomii i rocznym przepływie wody w rzece, o diecie i przeludnieniu. Osobliwie dumny ze swojej wiedzy, niczym sprytny showman wykorzystywał ją, aby zrobić wrażenie; w rezultacie inni milczeli pełni szacunku. Jak bardzo boimy się wiedzy, jakże niezwykły szacunek okazujemy temu, kto wie! Jego angielski czasem trudno było zrozumieć. Nigdy nie wyjechał za granicę, ale miał zagraniczne książki. Był uzależniony od wiedzy, tak jak inni uzależnieni są od alkoholu czy innych pokus.
„Czym jest mądrość, jeśli nie wiedzą? Czemu twierdzisz, że należy usunąć wszelką wiedzę? Czyż wiedza nie jest niezbędna? Gdzie bylibyśmy bez niej? Bylibyśmy wciąż podobni do dzikusów, niczego nie wiedzących o wspaniałym świecie, w jakim żyjemy. Bez wiedzy egzystencja na jakimkolwiek poziomie byłaby niemożliwa. Dlaczego tak uporczywie powtarzasz, że wiedza przeszkadza rozumieniu?”
Wiedza warunkuje. Wiedza nie daje wolności. Można wiedzieć, jak zbudować samolot i w kilka godzin polecieć na drugi koniec świata, ale to nie jest wolność. Wiedza nie jest twórcza, gdyż jest ciągła, a to, co ciągłe, nigdy nie doprowadzi do tego, co ukryte, nieuchwytne, niewiadome. Wiedza stoi na przeszkodzie temu, co otwarte, nieznane. Nieznanego nie można przyodziać w to, co znane; to, co znane, zawsze przenosi w przeszłość; przeszłość nieodmiennie przyćmiewa teraźniejszość, to, co nieznane. Bez wolności, bez otwartego umysłu, nie można rozumieć. Rozumienie nie pojawia się wraz z wiedzą. W przerwie między słowami, między myślami pojawia się rozumienie; ta przerwa to milczenie, w które nie ingeruje wiedza, jest ona tym, co otwarte, nieuchwytne, ukryte.
„Czy wiedza nie jest użyteczna, niezbędna? Jak bez wiedzy można cokolwiek odkryć?”
Odkrywa się coś nie wtedy, gdy umysł jest przepełniony wiedzą, ale gdy wiedzy nie ma; tylko wtedy są bezruch i przestrzeń, a w tym stanie powstaje zrozumienie lub odkrycie. Wiedza niewątpliwie przydaje się na pewnym poziomie, ale na innym pozytywnie szkodzi. Kiedy wiedzy używa się po to, by siebie wielbić, by się nadymać, to rodzi ona nieszczęsną separację i wrogość. Ekspansja jaźni dezintegruje, czy to w imię Boga, Państwa, czy ideologii. Na pewnym poziomie wiedza jest niezbędna: język, technika i tak dalej, mimo że narzuca uwarunkowania. Chronią nas one, wymaga ich zewnętrzne życie; ale kiedy tego uwarunkowania używamy psychologicznie, kiedy wiedza służy uzyskaniu psychologicznego komfortu, gratyfikacji, wtedy nieuchronnie rodzi konflikt i zamęt. A poza tym, co rozumiemy przez wiedzę? Co właściwie wiesz?
„Wiem bardzo wiele”.
Chodzi ci o to, że masz mnóstwo informacji, danych o wielu sprawach. Zgromadziłeś pewne fakty; ale co z tego? Czy informacje o nieszczęściach wojennych zapobiegają wojnom? Jestem pewien, że masz mnóstwo danych na temat skutków gniewu i przemocy w sobie i w społeczeństwie; ale czy ta informacja położyła kres nienawiści i antagonizmowi?
„Wiedza o skutkach wojny może nie położyć natychmiastowego kresu wojnom, ale ostatecznie zaprowadzi pokój. Ludzi trzeba edukować, trzeba im ukazać skutki wojny, konfliktu”.
Ludzie to ty i inni. Masz te obszerne informacje, ale czy jesteś mniej ambitny, mniej brutalny, mniej egocentryczny? Czy dlatego, że studiowałeś rewolucje, historię nierówności, brak ci poczucia wyższości, nie przywiązujesz wagi do siebie? Czy rozległa wiedza o nieszczęściach i katastrofach świata sprawia, że kochasz? A poza tym, czym jest to, co wiemy, o czym wiemy?
„Wiedza to doświadczenie zgromadzone przez wieki. W jednej postaci jest tradycją, w innej instynktem, zarówno świadomym, jak i nieświadomym. Ukryte wspomnienia i doświadczenia, przekazywane lub zyskane, działają jako przewodnik i kształtują nasze działania; wspomnienia, zarówno rasowe, jak i indywidualne, są niezbędne, bo pomagają i chronią człowieka. Czy zlikwidowałbyś taką wiedzę?”
Działanie kształtowane i kierowane przez lęk nie jest w ogóle działaniem. Działanie, które jest wynikiem uprzedzeń rasowych, lęków, nadziei, złudzeń, jest uwarunkowane; a wszelkie uwarunkowania, jak powiedzieliśmy, rodzą tylko dalsze konflikty i niedole. Jesteś uwarunkowany jako bramin zgodnie z tradycją trwającą od wieków; i jako bramin reagujesz na bodźce, na zmiany społeczne i konflikty. Reagujesz zgodnie ze swymi uwarunkowaniami, zgodnie ze swymi przeszłymi doświadczeniami, z wiedzą, więc nowe doświadczenie tylko warunkuje kolejne. Doświadczenie zgodne z wiarą, z ideologią, to jedynie kontynuacja tej wiary, utrwalanie idei. Takie doświadczenie tylko wzmacnia wiarę. Idea oddziela się, a twoje doświadczenie zgodne z ideą, z pewnym wzorem, jeszcze bardziej cię izoluje. Doświadczenie jako wiedza, jako psychologiczne nagromadzenie, jedynie uwarunkowuje, a w rezultacie doświadczenie staje się kolejnym sposobem na spotęgowanie jaźni. Wiedza jako doświadczenie na poziomie psychologicznym przeszkadza w zrozumieniu.
„Czy doświadczamy zgodnie z naszą wiarą?”
To oczywiste, prawda? Szczególne społeczeństwo – które jest tobą na innym poziomie – uwarunkowało cię, abyś wierzył w Boga, w społeczne podziały; a kogoś innego uwarunkowano, aby wierzył, że nie ma Boga, aby podążał śladem zupełnie innej ideologii. Oboje będziecie doświadczać zgodnie ze swymi wierzeniami, ale takie doświadczenie kładzie tamę temu, co nieznane. Doświadczenie, wiedza, będąca pamięcią, przydaje się na pewnych poziomach; ale doświadczenie jako środek wzmacniający psychologiczne „ja”, ego, prowadzi jedynie do złudzeń i smutku. Co możemy wiedzieć, jeśli umysł jest wypełniony doświadczeniami, wspomnieniami, wiedzą? Czy, wiedząc, jesteśmy w stanie doświadczać? Czy to, co znane, nie staje doświadczaniu na drodze? Jeśli znasz nazwę tego kwiatu, to czy w rezultacie go doświadczasz? Zaczynamy od doświadczenia, a nazwanie tylko je wzmacnia. Nazwanie uniemożliwia dalsze doświadczanie. Czy, aby doświadczać, nie jest niezbędna wolność od nazywania, od skojarzeń, od procesu pamięci?
Wiedza jest powierzchowna, a czy to, co powierzchowne, może zaprowadzić w głąb? Czy umysł, będący wytworem tego, co znane, przeszłości, może kiedykolwiek wykroczyć ponad i poza własne projekcje? Aby odkryć, musi przestać projektować. Umysłu, bez jego projekcji, nie ma. Wiedza, przeszłość, może projektować tylko to, co znane. Jako narzędzie tego, co znane, umysł niczego nie odkryje. To, co znane, musi zniknąć, aby odkrywać; doświadczenie musi zniknąć, aby doświadczać. Wiedza jest przeszkodą w zrozumieniu.
„Co by nam zostało, gdybyśmy pozbyli się wiedzy, doświadczenia, wspomnień? Bylibyśmy wtedy niczym”.
A czy teraz jesteś czymś więcej? Kiedy mówisz: „Bez wiedzy jesteśmy niczym”, stwierdzasz jedynie coś werbalnie, nie doświadczając tego stanu, czyż nie? Stwierdzając to czujesz lęk, lęk przed obnażeniem się. Bez tych wszystkich narośli jesteś niczym – i taka jest prawda. A dlaczego miałbyś taki nie być? Skąd te wszystkie pretensje i ta zarozumiałość? Okryliśmy tę nicość płaszczem fantazji, nadziei, rozmaitych pocieszających ideałów; ale pod tymi przybraniami jesteśmy niczym, nie w jakimś abstrakcyjnym, filozoficznym sensie, ale faktycznie niczym. Doświadczanie tej nicości jest początkiem mądrości.
Jakże wstydzimy się przyznać, że czegoś nie wiemy! Fakt niewiedzy tuszujemy słowami i informacją. Właściwie nie znasz swej żony, swego sąsiada; jak mógłbyś znać, skoro nie znasz samego siebie? Posiadasz wiele informacji, wniosków, wyjaśnień na swój temat, ale nie uświadamiasz sobie tego, co jest, co ukryte. Wyjaśnienia i wnioski zwane wiedzą uniemożliwiają doświadczanie tego, co jest. Jak można być mądrym, nie będąc niewinnym? Jak odnowić niewinność nie umierając dla przeszłości? Umiera się z chwili na chwilę; umrzeć to nie kumulować; doświadczający musi umrzeć dla doświadczenia. Bez doświadczenia, bez wiedzy, doświadczającego nie ma. Wiedzieć to być ignorantem; niewiedza jest początkiem mądrości.
I.78 Bezruch a wola
Na długiej, krętej plaży nie było prawie nikogo. Kilku rybaków wracało do wioski ukrytej wśród wysokich palm. Szli zwijając bawełnę na nagich udach i robili nić, bardzo cienką i mocną, którą nawijali na szpulkę. Niektórzy maszerowali szybko i z gracją, inni ledwo się wlekli. Niedożywieni, szczupli i spaleni słońcem. Obok, śpiewając, szedł chłopiec, radośnie podskakując. Choć prawie nie czuło się wiatru, morze się burzyło, fale zalewały plażę, na żółtym piasku zostawiając smugi pian. Księżyc, prawie w pełni, właśnie wynurzał się z niebiesko-zielonej wody.
Jakże komplikujemy tak w gruncie rzeczy proste życie! Bywa ono złożone, a my nie wiemy, jak żyć prosto. Złożoność należy przyjmować z prostotą, w przeciwnym razie nigdy jej nie zrozumiemy. Wiemy za dużo i dlatego życie nam umyka; a za dużo to tak niewiele. Mając tak mało stajemy twarzą w twarz z ogromem; a jak zdołamy zmierzyć to, co niemierzalne? Nasza próżność nas przytępia, doświadczenie i wiedza nas wiążą, a wody życia przepływają obok. Śpiewać z tym chłopcem, trudzić się z tymi rybakami, skręcać nić na udzie, być tymi wieśniakami i tą parą w samochodzie – aby być tym wszystkim, bez udawania, trzeba kochać. Miłość nie jest złożona, ale umysł ją komplikuje. Za bardzo wiążemy się z umysłem, a nie znamy dróg miłości. Znamy drogi pożądania i wolę pożądania, a miłości nie. Miłość jest płomieniem bez dymu. Zbyt dobrze znamy dym; wypełnia on nasze głowy i grzeje, a my toniemy w mrokach. Nie przyjmujemy piękna płomienia z prostotą; torturujemy się nim. Nie żyjemy z płomieniem, podążając szybko tam, gdzie tylko nas prowadzi. Wiemy za dużo, a to zawsze jest za mało. Wytyczamy drogę miłości, a miłość nam umyka i pozostajemy z pustą ramą. Ci, którzy wiedzą, że nie wiedzą, są prości; zajdą daleko, bo nie dźwigają ciężaru wiedzy.
Jako sannjasin cieszył się dużym poważaniem; nosił szafranową szatę, wyglądał dostojnie. Mówił, że wyrzekł się świata wiele lat temu, a teraz zbliża się do etapu, w którym ani ten świat, ani tamten go nie interesuje. Surowy asceta, panujący nad ciałem, po mistrzowsku kontrolował swój oddech i układ nerwowy. To dało mu wielkie poczucie mocy, choć do tego nie dążył.
Czy ta moc nie szkodzi rozumieniu, podobnie jak moc ambicji i próżności? Chciwość, podobnie jak lęk, pobudza do działania. Wszelkie poczucie mocy, dominacji wzmacnia jaźń, „ja” i „moje”, a czyż jaźń nie stanowi przeszkody na drodze do rzeczywistości?
„To, co w nas niższe, należy stłumić lub zmusić, aby dostosowało się do tego, co wyższe. Musimy uśmierzyć konflikt między różnymi pragnieniami umysłu i ciała; w procesie kontroli jeździec zyskuje przedsmak mocy, ale używa jej, aby wspiąć się wyżej lub zejść głębiej. Moc szkodzi tylko wtedy, gdy użyta zostaje dla niej samej, a nie gdy używa się jej, aby utorować drogę temu, co najwyższe. Wola to moc, wskazuje nam kierunek; gdy używa się jej do realizacji osobistych celów jest destrukcyjna, ale użyta właściwie przynosi korzyść. Bez woli nie ma działania”.
Każdy przywódca używa siły, aby osiągnąć cel, podobnie czynią zwykli ludzie; ale przywódca mówi, że używa jej dla dobra całości, a przeciętny człowiek dba tylko o siebie. Cel dyktatora, człowieka władzy, przywódcy jest taki sam jak cel, do którego dążą poddani; są one do siebie podobne, jeden jest rozszerzeniem drugiego; są to auto-projekcje. Potępiamy jeden, a chwalimy drugi; ale czyż wszystkie te cele nie są wytworami naszych uprzedzeń, skłonności, lęków i nadziei? Używa się woli, wysiłku, mocy, aby zrobić miejsce dla tego, co najwyższe; ono zaś jest ukształtowane z pragnienia, którym jest wola. Wola tworzy własny cel i dla jego realizacji wszystko poświęca bądź tłumi. Celem jest ona sama, a tylko nazywa się to tym, co najwyższe, państwem lub ideologią.
„Czy konflikt można uśmierzyć nie mając silnej woli?”
Ileż warte jest samo stłumienie konfliktu, jego sublimacja, a może znalezienie dla niego substytutu, jeśli nie rozumie się, jak on powstaje i jak przebiega? Zdołasz może stłumić symptomy choroby, ale z pewnością powróci ona w innej postaci. Sama wola jest konfliktem, jest wynikiem walki; wola jest celowym, ukierunkowanym pragnieniem. Kontrola nad procesem pożądania, bez zrozumienia go, jeszcze je potęguje i pomnaża ból. Kontrola to sztuka uniku. Możesz kontrolować dziecko lub problem, ale ani jednego ani drugiego w ten sposób nie zrozumiesz. Zrozumienie jest o wiele ważniejsze niż dotarcie do celu. Działanie woli jest destrukcyjne, gdyż wszelkie działania zmierzające do celu zamykają nas w sobie, oddzielają, izolują. Nie da się uśmierzyć konfliktu, pragnienia, gdyż sprawca wysiłku sam jest wytworem konfliktów i pragnień. Myślącego i jego myśli wytworzyły pragnienia; a bez zrozumienia pragnień, czyli jaźni na jej dowolnym poziomie, wysokim lub niskim, umysł zawsze pogrąża się w złudzenia. Droga do tego, co najwyższe, nie prowadzi przez wolę, przez pragnienie. Najwyższe może zaistnieć tylko wtedy, gdy nie ma sprawcy wysiłku. To wola rodzi konflikt, pragnienie stania się lub ustąpienia miejsca Najwyższemu. Kiedy umysł, opętany pragnieniem, znika, ale nie wskutek wysiłków, wtedy w tym bezruchu, który nie jest celem, pojawia się rzeczywistość.
„Ale czy ten bezruch nie wymaga prostoty?”
Co rozumiesz przez prostotę? Chodzi ci o utożsamianie się z prostotą, czy o bycie prostym?
„Nie sposób być prostym nie utożsamiwszy się z tym, co proste, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie”.
Stajesz się prosty, czy o to chodzi? Jesteś złożony, ale stajesz się prosty wskutek identyfikacji, utożsamienia się z chłopem lub szatą mnicha. Jestem tym, a staję się tamtym. Ale czy ten proces stawania się wiedzie do prostoty, czy może tylko do idei prostoty? Utożsamienie się z ideą, którą nazywam prostotą, prostotą nie jest, prawda? Czy jestem prosty, gdyż wciąż powtarzam, że taki jestem, czy też wciąż identyfikuję się z wzorcem prostoty? Prostota polega na zrozumieniu tego, co jest, a nie na próbie zmiany tego, co jest, na prostotę. Czy możesz zmienić to, co jest, w coś, czym ono nie jest? Czy pożądanie Boga, pieniędzy bądź picia, może kiedykolwiek stać się nie-pożądaniem? To, z czym się utożsamiamy, jest zawsze auto-projekcją, niezależnie od tego, czy chodzi o to, co najwyższe, o państwo czy o rodzinę. Identyfikacja na każdym poziomie jest procesem jaźni.
Prostota to zrozumienie tego, co jest, jakkolwiek złożone może się ono wydawać. To, co jest, nietrudno zrozumieć, ale rozumienie uniemożliwiają rozpraszające porównania, potępienia, uprzedzenia, czy to negatywne, czy pozytywne, i tak dalej. To one tworzą złożoność. To, co jest, nie jest złożone samo w sobie, ono zawsze jest proste. To, kim jesteś, łatwo zrozumieć, ale twoje do tego podejście je komplikuje; tak więc trzeba koniecznie zrozumieć cały ten proces podejścia, tworzący złożoność. Jeśli nie potępiasz dziecka, to jest ono tym, kim jest i może działać. Potępianie prowadzi do złożoności; działanie tego, co jest, jest prostotą.
Dla bezruchu niezbędny jest tylko sam bezruch; jest on swym własnym początkiem i swym własnym kresem. Nic go nie wywołuje, gdyż on jest. Żadne środki nie prowadzą do bezruchu. Dopiero gdy bezruch jest czymś do zdobycia, do osiągnięcia, środki stają się niezbędne. Jeśli chcesz kupić ciszę, moneta staje się ważna; ale ani moneta, ani to, co za nią kupujesz, nie są bezruchem. Środki są hałaśliwe, gwałtowne lub subtelnie zachłanne, a cel przypomina naturę, gdyż tkwi w środkach. Jeśli początkiem jest cisza, kres jest również ciszą. Do ciszy nie wiedzie żadna droga; nastaje ona wtedy, gdy nie ma hałasu. Hałas nie znika wskutek kolejnych hałasów tworzonych przez wysiłki, dyscyplinę, wyrzeczenia, wolę. Zobacz tę prawdę, a nastanie cisza.
I.79 Ambicja
Niemowlę płakało przez całą noc, biedna matka robiła co mogła, aby je uciszyć. Śpiewała mu, łajała je, pieściła i kołysała, ale to nie pomagało. Zapewne wyrzynały mu się ząbki, była to ciężka noc dla całej rodziny. Ale teraz nad pogrążonymi wciąż w mroku drzewami wstawał świt i niemowlę wreszcie umilkło. Niebo stopniowo rozjaśniało się, panował szczególny spokój. Wielkie gałęzie, smukłe i nagie, ostro rysowały się na tle nieba. Dziecko krzyknęło, pies zaszczekał, zaterkotała ciężarówka i zaczął się kolejny dzień. Matka wyszła na dwór niosąc niemowlę, starannie owinięte, przeszła przez wieś na przystanek autobusowy. Zapewne zabierała je do lekarza. Po nieprzespanej nocy wyglądała na zmęczoną i wymizerowaną, a ono spało mocno.
Wkrótce słońce wyjrzało zza czubków drzew, rosa zalśniła na źdźbłach trawy. W oddali zagwizdał pociąg, góry na horyzoncie sprawiały wrażenie zimnych i mrocznych. Samica dużego ptak hałaśliwie odleciała, bo przeszkodziliśmy jej w wysiadywaniu jaj. Nadeszliśmy nagle i nie zdążyła przykryć ich suchymi liśćmi. Było tych jaj ponad tuzin. Choć nie nakryte, były ledwie widoczne, tak je przebiegle ukryła, a teraz patrzyła z odległego drzewa. Zobaczyliśmy tę matkę z pisklętami po kilku dniach, gniazdo zaś opustoszało.
Przez wilgotny las na odległe wzgórze wiodła ocieniona i chłodna ścieżka, akacje kwitły. Kilka dni wcześniej ciężko padało, ziemia była miękka i żyzna. Na polach rosły młode ziemniaki, a daleko w dolinie leżało miasto. Był piękny, złocisty poranek. Za wzgórzem ścieżka prowadziła z powrotem do domu.
Ta utalentowana kobieta przeczytała wszystkie najnowsze książki, widziała ostatnie sztuki teatralne, dobrze znała pewną niesłychanie akurat modną filozofię. Poddała się psychoanalizie i zapewne bardzo dużo przeczytała z zakresu psychologii, znała bowiem fachową terminologię. Bardzo jej zależało na kontaktach z ważnymi ludźmi, przypadkiem spotkała kogoś, kto ją przyprowadził. Mówiła płynnie, wyrażała się wytwornie i konsekwentnie. Bezdzietna mężatka, która najwyraźniej zostawiła to wszystko za sobą i teraz wyruszała w nową podróż. Bez wątpienia bogata, roztaczała wokół siebie tę szczególną atmosferę zamożności. Zaczęła z miejsca od pytania:
„W jaki sposób pomaga pan światu w tym dzisiejszym kryzysie?”
Najwyraźniej miała to pytanie na podorędziu. Potem, z większym zapałem, dopytywała o zapobieganie wojnie, o skutki komunizmu i o przyszłość ludzkości.
Czyż wojny, mnożące się katastrofy i niedole, nie są skutkami naszego codziennego życia? Czyż to nie my, każdy z nas, ponosimy odpowiedzialność za ten kryzys? Przyszłość tkwi w teraźniejszości; przyszłość się zbytnio nie zmieni, jeśli nie zrozumie się chwili obecnej. Ale czy nie sądzi pani, że każdy z nas odpowiada za ten konflikt i zamęt?
„Być może tak, ale dokąd prowadzi to przyznanie się do odpowiedzialności? Jaką wartość mają moje małe uczynki w ramach wielkich, destruktywnych działań? W jaki sposób moje myślenie ma wpłynąć na powszechną ludzką głupotę? To, co dzieje się w świecie, to czysta głupota, a moja inteligencja w żaden sposób na nią nie wpłynie. A poza tym, proszę pomyśleć, ile czasu by upłynęło, zanim by jednostkowe działanie pozostawiło w świecie jakiś ślad”.
Czy świat różni się od pani? Czy struktura społeczna nie została zbudowana przez ludzi takich jak ty i ja? Aby w tej strukturze dokonać radykalnej zmiany, czy nie musimy od podstaw przeobrazić siebie? Jak ma nastąpić głęboka rewolucja w dziedzinie wartości, jeśli nie zacznie się w nas? Czy musimy szukać nowej ideologii, nowego planu ekonomicznego, aby nieść pomoc w obecnym kryzysie? A może trzeba zacząć od zrozumienia konfliktu i zamętu w sobie, który, rzutowany na zewnątrz, jest światem? Czy nowe ideologie są w stanie zjednoczyć ludzi? Czy wierzenia nie kierują człowieka przeciw człowiekowi? Czy nie musimy znieść naszych barier ideologicznych – gdyż wszelkie bariery są ideologiczne – i rozważyć nasze problemy nie za pomocą stronniczych wniosków i formuł, ale bezpośrednio i bez uprzedzeń? Nigdy nie wchodzimy w bezpośredni związek z naszymi problemami, zawsze pośredniczy w tym pewna wiara lub formuła. A zdołamy rozwiązać nasze problemy jedynie wtedy, gdy wejdziemy z nimi w związek bezpośredni. To nie nasze problemy kierują człowieka przeciw człowiekowi, ale nasze na ich temat wyobrażenia. Problemy nas jednoczą, a wyobrażenia dzielą.
Jeśli można zapytać, dlaczego tak otwarcie niepokoi panią ten kryzys?
„Och, nie wiem. Widzę tyle cierpień, tyle niedoli i czuję, że coś trzeba z tym zrobić”.
Czy naprawdę to panią niepokoi, czy może chodzi tylko o ambicję, by czegoś dokonać?
„Kiedy tak pan to przedstawia, to sądzę, że zależy mi na dokonaniu czegoś, co mi się powiedzie”.
Tak niewielu z nas myśli uczciwie. Chcemy odnieść sukces, albo wprost dla siebie, albo dla ideału, wiary, z którą się utożsamiliśmy. Ideał jest naszą projekcją, wytworem naszego umysłu i doświadczeniami nabytymi przez nasz umysł zgodnie z jego uwarunkowaniami. Na rzecz tych własnych projekcji pracujemy, harujemy jak niewolnicy i umieramy. Nacjonalizm, podobnie jak oddawanie czci Bogu, jest jedynie gloryfikowaniem siebie. To ja jestem ważna, faktycznie bądź ideologicznie, a nie nieszczęścia bądź niedole. Tak naprawdę nie chcemy jakoś zaradzić kryzysowi, jest to po prostu nowy temat dla kogoś zdolnego, pole działania dla aktywisty społecznego i idealisty. Dlaczego jesteśmy ambitni?
„Gdybyśmy nie byli, niczego by w świecie nie dokonano. Bez ambicji nadal podróżowalibyśmy wozami konnymi. Ambicja to inna nazwa postępu. Bez postępu nastąpiłby rozpad, zastój”.
Dokonując czegoś w świecie, wywołujemy też wojny i niezliczone nieszczęścia. Czy ambicja jest postępem? W tej chwili nie zastanawiamy się nad postępem, ale nad ambicją. Dlaczego jesteśmy ambitni? Dlaczego chcemy odnieść sukces, być kimś? Dlaczego walczymy o to, by być lepsi? Po co te wszystkie wysiłki podejmowane w celu zaznaczenia swojej pozycji, czy to wprost, czy za pośrednictwem ideologii bądź państwa? Czy to nie manifestowanie swojej ważności stanowi główną przyczynę naszych konfliktów i zamętu? Czy bez ambicji zginęlibyśmy? Czy nie przetrwalibyśmy fizycznie nie będąc ambitni?
„Któż chce przetrwać bez sukcesu, bez uznania?”
Czy to nie to pragnienie sukcesu, oklasków, wywołuje konflikt zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny? Czy brak ambicji oznacza rozpad? Czy brak konfliktu jest stagnacją? Możemy się oszołomić, uśpić za pomocą wierzeń, doktryn i w ten sposób uniknąć głębokich konfliktów. Dla większości z nas pewnego rodzaju działalność jest narkotykiem. Oczywiście, taki stan to rozpad, dezintegracja. Ale kiedy uświadamiamy sobie fałsz jako fałsz, to czy to sprawia, że umieramy? Zdanie sobie sprawy z tego, że ambicja we wszelkich postaciach skierowana na osiągnięcie szczęścia, Boga czy sukcesu, zapoczątkowuje konflikt zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny, z pewnością nie oznacza końca wszelkich działań, końca życia. Dlaczego jesteśmy ambitni?
„Nudziłabym się, gdyby nie pochłaniały mnie usiłowania osiągnięcia czegoś określonego. Lokowałam ambicje w swoim mężu i powie pan, jak przypuszczam, że robiłam to, za pośrednictwem męża, dla siebie, a teraz jestem ambitna dla siebie dzięki idei. Nigdy nie myślałam o ambicji, po prostu byłam ambitna.”
Dlaczego jesteśmy sprytni i ambitni? Czy ambicja to nie chęć, aby uniknąć tego, co jest? Czy ten spryt nie jest tak naprawdę głupi i czy nie tacy właśnie jesteśmy? Dlaczego tak przeraża nas to, co jest? Jaką korzyść przynosi ucieczka, skoro zawsze jesteśmy tacy, jacy jesteśmy? Ucieczka może nam się udać, ale to, jacy jesteśmy, wciąż trwa, rodząc konflikt i niedolę. Dlaczego tak przeraża nas samotność, własna pustka? Każda działalność odwracająca się od tego, co jest, nieuchronnie niesie ze sobą udrękę i antagonizm. Konflikt jest zaprzeczeniem tego, co jest lub ucieczką od tego, co jest; innego konfliktu nie ma. Nasz konflikt staje się coraz bardziej i bardziej złożony i nierozwiązywalny, gdyż nie stajemy twarzą w twarz z tym, co jest. To, co jest, nie jest złożone, złożone są jedynie liczne ucieczki, jakich szukamy.
I.80 Satysfakcja
Na niebie płynęły ciężkie chmury, dzień był ciepły, chociaż wiatr igrał z liśćmi. W oddali rozległ się grzmot, krople deszczu przylepiły kurz do drogi. Papugi latały jak szalone skrzecząc, a wielki orzeł siedział na najwyższej gałęzi drzewa, gładząc pióra i obserwując całą tę toczącą się w dole zabawę. Na innej gałęzi siedziała mała małpka, oboje patrzyli na siebie z bezpiecznej odległości. Wkrótce dołączyła do nich wrona. Po porannej toalecie orzeł jeszcze przez chwilę odczekał w bezruchu, po czym odleciał. Był to nowy dzień; nic nie było takie jak wczoraj – ale nie dla ludzi. Drzewa i papugi nie były takie same; trawa i krzewy zupełnie się zmieniły. Wspomnienie o wczoraj tylko zaciemnia dzień dzisiejszy, a porównywanie uniemożliwia percepcję. Jak piękne były te czerwone i żółte kwiaty! Piękno nie ma nic wspólnego z czasem. Z dnia na dzień dźwigamy nasze brzemiona i nie ma dnia, na który nie padałby cień wielu dni wczorajszych. Nasze dni są jednym ciągłym ruchem, wczoraj miesza się z dziś i z jutrem; nigdy się to nie kończy. Boimy się kresu; ale jak, bez kresu, może pojawić się to, co nowe? Jak może istnieć życie bez śmierci? A jak mało o nich wiemy! Znamy te wszystkie słowa, wyjaśnienia i one nas satysfakcjonują. Słowa zniekształcają kres, a ten następuje tylko wtedy, gdy słowa nikną. Znamy kres zawarty w słowach; ale nie znamy kresu bez słów, ciszy niewyrażalnej słowami. Wiedza jest pamięcią; pamięć jest zawsze ciągła, a pragnienie to nitka, która wiąże ze sobą dni. Ustanie pragnienia jest tym, co nowe. Śmierć jest tym, co nowe, a życie jako kontynuacja jest tylko wspomnieniem, czymś pustym. Z tym, co nowe, życie i śmierć stanowią jedność.
Chłopiec szedł dziarsko, śpiewając. Uśmiechał się do wszystkich, których mijał, niczym do licznych przyjaciół. Choć biednie ubrany, z brudną szmatą na głowie, miał błyszczącą twarz i jasne oczy. Szybkimi krokami minął grubasa w czapce. Grubas kiwał się z pochyloną głową, pełen zmartwień i niepokoju. Nie usłyszał pieśni, którą śpiewał chłopiec, nawet na niego nie spojrzał. Chłopiec przeszedł przez wielką bramę; minął piękne ogrody, przekroczył most, skręcił w kierunku morza, gdzie dołączyli do niego koledzy, a gdy zapadł mrok, zaczęli śpiewać razem. Światła samochodów rozjaśniały ich twarze, a ich oczy wypełniały nieznane przyjemności. Lunął deszcz, wszystko ociekało wodą.
Chudy, cichy i samowystarczalny, był lekarzem, nie tylko internistą, ale też psychologiem. Przybył zza mórz, a przebywał w tym kraju wystarczająco długo, by przyzwyczaić się do słońca i ulewnych deszczy. Pracował, jak wyznał, jako lekarz i psycholog podczas wojny, pomagając innym na tyle, na ile zdołał, i był niezadowolony z tego, co dał. Chciał dawać znacznie więcej, pomagać o wiele głębiej; dał tak niewiele, a czegoś w tym wszystkim brakowało.
Siedzieliśmy bez słowa przez długi czas, a on zamartwiał się coraz bardziej. Cisza to coś dziwnego. Myśl nie tworzy ciszy ani jej nie buduje. Ciszy nie da się ukształtować, nie jest ona wytworem aktu woli. Wspomnienie o ciszy nie jest ciszą. Ciszę panującą w pokoju przenikał pulsujący spokój, rozmowa jej nie zakłócała. Rozmowa w tej ciszy, na jej tle, miała szczególny sens. Cisza dawała wyraz myśli, ale myśl nie była ciszą. Myślenia nie było, ale cisza istniała; przenikała, narastała i dawała wyraz. Myślenie nigdy nie przenika, a w ciszy następuje zjednoczenie.
Lekarz mówił, że jest niezadowolony ze wszystkiego: ze swej pracy, ze swych możliwości, z wszelkich idei, które tak starannie kultywował. Wypróbował różne szkoły myślenia, a żadna go nie zadowoliła. Długie miesiące, odkąd tu przybył, spędził u różnych nauczycieli, ale rozstawał się z nimi ze wciąż rosnącym niezadowoleniem. Próbował wielu izmów, w tym cynizmu, ale niezadowolenie trwało.
Czy chodzi o to, że szukasz satysfakcji, a do tej pory jej nie znalazłeś? Czy pragnienie satysfakcji powoduje niezadowolenie? Poszukiwanie implikuje to, co znane. Mówisz, że jesteś niezadowolony, a jednak szukasz; szukasz satysfakcji, a jeszcze jej nie znalazłeś. Pragniesz satysfakcji, a to oznacza, że nie jesteś niezadowolony. Gdybyś był naprawdę niezadowolony ze wszystkiego, nie szukałbyś z tego wyjścia. Niezadowolenie, które chce być zaspokojone, szybko odnajduje to, czego chce w jakimś związku z majątkiem, z osobą lub z jakimś izmem.
„Przeszedłem przez to wszystko, a mimo to jestem całkowicie niezadowolony”.
Być może nie zadowalają cię relacje zewnętrzne, bądź szukasz jakiegoś psychologicznego przywiązania, które da ci pełną satysfakcję.
„Przez to też przeszedłem, a wciąż jestem niezadowolony”.
Zastanawiam się, czy tak naprawdę jest? Gdybyś był całkowicie niezadowolony, nie zmierzałbyś w żadnym konkretnym kierunku, prawda? Jeśli zupełnie nie zadowala cię przebywanie w pokoju, nie szukasz większego pokoju z ładniejszymi meblami; a jednak to pragnienie znalezienia lepszego pokoju jest tym, co nazywasz niezadowoleniem. Nie jesteś niezadowolony ze wszystkich pomieszczeń, a tylko z tego, z którego chcesz uciec. Twoje niezadowolenie wypływa stąd, że nie znalazłeś pełnej satysfakcji. Naprawdę szukasz gratyfikacji, więc nie ustajesz, wciąż osądzasz, porównujesz, ważysz, zaprzeczasz; i naturalnie jesteś niezadowolony. Czy tak nie jest?
„Tak to wygląda, prawda?”
A zatem naprawdę nie jesteś niezadowolony; po prostu nie zdołałeś do tej pory znaleźć pełnej i trwałej satysfakcji w czymkolwiek. Oto czego pragniesz: pełnej satysfakcji, głębokiego wewnętrznego zadowolenia, które przetrwa.
„Ale chcę pomagać, a to niezadowolenie uniemożliwia mi całkowite poświęcenie się”.
Twój cel to pomoc i znalezienie w tym pełnej satysfakcji. Naprawdę nie chcesz pomagać, chcesz czerpać z pomagania satysfakcję. Ciebie ma nagrodzić pomaganie, ktoś inny szuka nagrody w jakimś izmie, a jeszcze inny w jakimś uzależnieniu. Szukasz w pełni satysfakcjonującego narkotyku, który póki co nazywasz pomaganiem. Szykując się do udzielania pomocy, przygotowujesz się na pełną satysfakcję. Tak naprawdę chcesz trwałego samozadowolenia.
Większość z nas potrafi swe niezadowolenie uśmierzyć. Szybko zostaje ono uśpione, odurzone, wyciszone i otoczone szacunkiem. Zewnętrznie możesz zerwać ze wszystkimi izmami, ale psychologicznie, w głębi, szukasz czegoś, czego masz się trzymać. Mówisz, że zerwałeś wszelkie osobiste relacje z kimś. Niekiedy w związku osobistym nie znajdujesz trwałej gratyfikacji, a zatem próbujesz związać się z ideą, która zawsze jest auto-projekcją. Czy szukając związku w pełni satysfakcjonującego, bezpiecznego schronienia, które przetrwa wszystkie burze, nie tracisz właśnie tego, co przynosi zadowolenie? Zadowolenie to, być może, brzydkie słowo, ale prawdziwe zadowolenie nie oznacza stagnacji, pojednania, uspokojenia, braku wrażliwości. Zadowolenie to zrozumienie tego, co jest, a to, co jest, nie bywa statyczne. Umysł, który interpretuje, tłumaczy to, co jest, wpada w sieć własnych uprzedzeń na temat satysfakcji. Interpretacja nie jest zrozumieniem.
Wraz ze zrozumieniem tego, co jest, rodzi się niewyczerpalna miłość, czułość, pokora. Być może właśnie tego szukasz; ale tego nie da się szukać i znaleźć. Rób co chcesz, nigdy tego nie znajdziesz. Jest tam, gdy wszystkie poszukiwania ustały. Możesz szukać tylko tego, co już znasz, a co pomnaża gratyfikację. Szukanie i śledzenie to dwa różne procesy; jeden zniewala, a drugi przynosi zrozumienie. Poszukiwanie, mając zawsze cel na widoku, nieodmiennie wiąże; pasywna czujność przynosi zrozumienie tego, co jest z chwili na chwilę. To, co jest z chwili na chwilę, wciąż się kończy; poszukiwanie natomiast trwa. Szukając nie da się znaleźć tego, co nowe; jest ono tylko wtedy, gdy wszystko dobiega kresu. Nowe jest niewyczerpalne. Tylko miłość zawsze się odnawia.
I.81 Mądrość nie polega na gromadzeniu wiedzy
Aby dotrzeć do chaty stojącej wysoko w górach trzeba było przejechać samochodem przez szeroką pustynię, minąć szereg miasteczek, bujne sady i bogate gospodarstwa, wydarte pustyni dzięki nawadnianiu i ciężkiej pracy. Jedno z miast pyszniło się zielonymi trawnikami i dużymi, rzucającymi cień drzewami, gdyż leżało nad rzeką, spływającą z odległych gór do samego serca pustyni. Za tym miastem droga biegła, wzdłuż wartkich wód, ku ośnieżonym szczytom. Ziemia była tu skalista, naga i spalona słońcem, ale na brzegach rzeki rosło wiele drzew. Droga serpentynami wznosiła się coraz wyżej, przez lasy pełne prastarych sosen, pachnących od gorąca. W końcu pojawił się chłodny, świeży powiew i dotarliśmy do chaty.
Po kilku dniach, przyzwyczaiwszy się do ludzi, zaczęła przychodzić czerwono-czarna wiewiórka, siadała na parapecie i nieco nas beształa. Chciała orzechów. Każdy przybysz musiał ją nakarmić; ale teraz było ich niewielu, a ona zamierzała zrobić zapasy na zimę. Bardzo zapobiegliwa, wesoła wiewiórka, zawsze gotowa zgromadzić, co tylko mogła, na nadchodzący zimny i śnieżny okres. Mieszkała w zagłębieniu drzewa, martwego od wielu lat. Chwytała orzech, pędziła do ogromnego pnia, wspinała się po nim hałaśliwie, groźnie fukając, znikała w dziupli, a potem schodziła tak szybko, że wydawało się, iż upadnie; ale nigdy to się nie stało. Przez cały poranek obdarowaliśmy ją pełną torbą orzechów; zaprzyjaźniwszy się z nami weszła do pokoju, jej futro lśniło, a wielkie paciorkowate oczy błyszczały. Miała ostre pazury i bardzo puszysty ogon. Wydawało się, że to wesołe, odpowiedzialne małe zwierzę posiadło całą okolicę, gdyż odstraszyło wszystkie inne wiewiórki.
Miły człowiek, żądny mądrości. Chciał ją zgromadzić, niczym ta wiewiórka zbierająca orzechy. Chociaż niezbyt zamożny, zapewne sporo podróżował, najwyraźniej spotykał wielu ludzi w wielu krajach. Zapewne też bardzo dużo przeczytał, bo co chwila przytaczał kilka zdań z jakiegoś filozofa lub świętego. Z łatwością, jak stwierdził, czytał po grecku, znał też trochę sanskryt. Starzał się i chciał zgromadzić mądrość. Czy można zgromadzić mądrość?
„A czemuż by nie? Właśnie doświadczenie czyni człowieka mądrym, a wiedza jest istotnym składnikiem mądrości”.
Czy człowiek, który zgromadził, może być mądry?
„Życie jest procesem gromadzenia, stopniowego kształtowania charakteru, powolnego rozwoju. W końcu doświadczenie jest zbieraniem wiedzy. Wiedza jest niezbędna, by cokolwiek rozumieć”.
Czy rozumienie bierze się z wiedzy, z doświadczeń? Wiedza jest pozostałością po doświadczeniach, składnicą przeszłości. Wiedza, świadomość jest zawsze przeszłością; a czy przeszłość w ogóle rozumie? Czy rozumienie nie pojawia się w chwilach, kiedy myśl milknie? I czy wysiłek zmierzający do wydłużenia czy nagromadzenia tych cichych chwil może przynieść zrozumienie?
„Bez gromadzenia nie byłoby nas; nie byłoby ciągłości myśli, działania. Gromadzenie jest charakterem, jest cnotą. Nie istniejemy bez gromadzenia. Gdybym nie znał budowy tego silnika, nie byłbym w stanie go rozumieć; gdybym nie znał struktury muzyki, nie byłbym w stanie jej głęboko docenić. Tylko ludzi płytkich muzyka cieszy. Aby ją docenić, trzeba wiedzieć, jak się ją tworzy, komponuje. Wiedza to gromadzenie. Nie sposób niczego docenić nie znając faktów. Aby rozumieć, musimy zgromadzić pewne informacje, a to jest mądrość”.
Aby odkryć, musimy być wolni, nieprawdaż? Człowiek skrępowany, przygnieciony ciężarem, nie zdoła zajść daleko. Czy wolność da się pogodzić z gromadzeniem? Człowiek, który gromadzi, czy to pieniądze, czy wiedzę, nie bywa wolny. Możesz nie pragnąć rzeczy, ale żądza wiedzy to wciąż niewola, twoje więzy. Czy umysł przywiązany do jakiejkolwiek formy zdobywania, jest w stanie daleko wędrować i odkrywać? Czy gromadzenie jest cnotą? Czy umysł, który gromadzi cnotę, może być cnotliwy? Czyż cnota nie jest wolnością od stawania się? Charakter też może zniewalać. Cnota, w przeciwieństwie do akumulacji, nie zniewala.
„Jak może istnieć mądrość bez doświadczenia?”
Mądrość to jedno, a wiedza to drugie. Wiedza to nagromadzenie doświadczeń; jest kontynuacją doświadczeń, czyli pamięcią. Pamięć można doskonalić, wzmacniać, kształtować, warunkować; ale czy mądrość jest przedłużeniem pamięci? Czy mądrość trwa? Posiadamy wiedzę, dziedzictwo wieków; dlaczego więc nie jesteśmy mądrzy, szczęśliwi, twórczy? Czy wiedza zapewnia szczęście? Wiedza, jako składnica doświadczeń, nie jest doświadczaniem. Wiedza mu szkodzi. Gromadzenie doświadczeń jest procesem ciągłym, a każde doświadczenie ten proces wzmacnia; każde wzmacnia pamięć, ożywia ją. Bez tej nieustannej reakcji pamięci, pamięć szybko by zanikła. Myśl to pamięć, słowo, składnica doświadczeń. Pamięć to przeszłość, podobnie jak świadomość. Cały ten ciężar przeszłości to umysł, myśl. Myśl jest tym, cośmy zgromadzili; jakże mogłaby swobodnie odkrywać to, co nowe? Ona musi zniknąć, aby nowe zaistniało.
„Rozumiem to do pewnego stopnia; ale jak można rozumieć nie myśląc?”
Czy rozumienie jest procesem wypływającym z przeszłości, czy też zawsze następuje teraz? Zrozumienie oznacza działanie w teraźniejszości. Czy nie zauważył pan, że rozumienie pojawia się w tej oto chwili, a nie dokonuje się w czasie? Czy rozumie się krok po kroku? Dzieje się to zawsze natychmiast, czyż nie? Myśl jest wytworem przeszłości; opiera się na niej, jest reakcją przeszłości. Przeszłość jest tym, cośmy zgromadzili, a myśl jest odpowiedzią tej składnicy. Jak więc myśl zdoła zrozumieć? Czy rozumienie jest świadomym procesem? Czy rozmyślnie starasz się zrozumieć? Czy wybierasz radość z piękna wieczoru?
„Ale czy zrozumienie nie jest świadomym wysiłkiem?”
Co rozumiemy przez świadomość? Kiedy jest się świadomym? Czy świadomość nie jest reakcją na wyzwanie, na bodziec, przyjemny bądź bolesny? Ta reakcja na wyzwanie to doświadczenie. Doświadczenie to nazywanie, określanie, kojarzenie. Bez nazywania nie byłoby doświadczenia, prawda? Cały ten proces wyzwania, reakcji, nazywania, doświadczania jest świadomością, czyż nie? Świadomość jest zawsze procesem wypływającym z przeszłości. Świadomy wysiłek, wola zrozumienia, zyskania, wola bycia jest kontynuacją przeszłości, być może zmodyfikowaną, ale jednak kontynuacją. Kiedy podejmujemy wysiłek, by być lub stać się czymś, to owo coś jest projekcją nas samych. Kiedy świadomie staramy się zrozumieć, słyszymy zgiełk tego, cośmy zgromadzili. To właśnie ten zgiełk uniemożliwia zrozumienie.
„Czym więc jest mądrość?”
Mądrość nastaje gdy wiedza znika. Wiedza to kontynuacja; bez ciągłości nie ma wiedzy. To, co jest kontynuacją, nie może być wolne, nowe. Wolność istnieje tylko w tym, co się kończy. Wiedza nigdy nie bywa nowa, zawsze się starzeje. Stare zawsze wchłania to, co nowe i tym samym zyskuje na sile. Stare musi przestać istnieć, aby pojawiło się nowe.
„Innymi słowy, twierdzi pan, że myśl musi zniknąć, aby zaistniała mądrość. Ale jak ma się to stać?”
Nie ma takiej dyscypliny, praktyki czy przymusu, które uciszyłyby myśl. Myślący jest myślą i nie może oddziałać na siebie; kiedy to robi, tylko sam siebie oszukuje. Jest myślą, nie jest od myśli odrębny; może sądzić, że jest inny, udawać, że jest niepodobny, ale są to tylko sztuczki, za pomocą których myśl próbuje zyskać trwałość. Próby myśli, aby myśl uciszyć, tylko ją wzmacniają. Czegokolwiek nie zrobi, siebie nie uciszy. Dopiero gdy widzimy, jak to naprawdę jest, myśl znika. Wyzwala nas tylko widzenie prawdy tego, co jest, a mądrość jest jej postrzeganiem. To, co jest, nie bywa statyczne i aby to biernie śledzić, musimy uwolnić się od gromadzenia czegokolwiek.
I.82 Roztargnienie
Długi, szeroki kanał biegł od rzeki do krain pozbawionych wody. Wodę wprowadzał do niego system śluz wznoszących ją na wyższy poziom. Nad jego brzegami panował spokój; pełne towarów barki sunęły w górę i w dół, ich białe trójkątne żagle lśniły na tle błękitnego nieba i ciemnych palm. Wieczorem wiatr ucichł, wody znieruchomiały. Odbicia palm i drzew mango rysowały się tak ostro i wyraźnie, że trudno było odróżnić to, co rzeczywiste, od odbić. Zachodzące słońce sprawiło, że woda stała się przezroczysta, a na jej powierzchni zalśnił blask wieczoru. Wśród odbić pojawiła się gwiazda wieczorna. Wody zamarły, a paru przechodzących wieśniaków, zwykle rozmawiających głośno i długo, milczało. Nawet szmer wśród liści ucichł. Spośród traw wynurzyło się jakieś zwierzę; napiło się i znikło tak cicho, jak się pojawiło. Nad ziemią zapanowała cisza, zdawała się wszystko ogarniać.
Hałas w końcu milknie, ale cisza przenika i nie ma końca. Można odciąć się od hałasu, ale przed ciszą nic nas nie osłoni; żadna ściana jej nie odetnie, nie da się stawić jej oporu. Hałas odcina wszystko, wyklucza i izoluje; cisza wszystko w sobie zawiera. Cisza, podobnie jak miłość, jest niepodzielna; nie ma podziału na hałas i ciszę. Umysł nie może za nią podążać ani znieruchomieć, aby ją odczuć. Unieruchomiony umysł może jedynie odzwierciedlać własne wyobrażenia, ostre i wyraźne, hałasujące gdy się je wyklucza. Taki umysł zawsze stawia opór, a wszelki opór wprowadza zaburzenia. Umysł nieruchomy, ale nie unieruchomiony, doświadcza ciszy; myśl, słowo mieszczą się wtedy w tej ciszy, a nie poza nią. To dziwne, jak w tej ciszy umysł uspokaja się, a ten spokój nie został uformowany. Ponieważ spokoju nie da się sprzedać, nie ma on ceny i nie nadaje się do użytku, to on jest tym, co czyste, co samotne. To, czego można użyć, szybko się zużywa. Spokój nie zaczyna się ani się nie kończy, a tak spokojny umysł uświadamia sobie błogość, która nie jest odbiciem jego własnych pragnień.
Powiedziała, że zawsze coś ją niepokoiło; jeśli nie rodzina, to sąsiad lub jakieś procesy społeczne. Niepokój wypełniał jej życie, a nie mogła znaleźć przyczyny tych ciągłych wstrząsów. Nie była zbyt szczęśliwa; a jak mogłaby być, skoro świat jest taki a nie inny? Doznawała przelotnych chwil szczęścia, ale to wszystko przeminęło, a teraz szukała czegoś, co nada życiu sens. Robiła rozmaite rzeczy, które niegdyś wydawały się jej warte zachodu, a które później rozpłynęły się w nicość. Angażowała się w wiele poważnych prac społecznych; żarliwie wierzyła w to, czego nauczały religie, cierpiała gdy umierali jej krewni, przeszła poważną operację. Życie z nią, jak przyznała, nie należało do łatwych, a na świecie są miliony takich jak ona. Chciała uwolnić się od tych wszystkich spraw, zarówno głupich, jak i koniecznych, i znaleźć coś, dla czego naprawdę warto żyć.
Nie można znaleźć rzeczy mających wartość. Nie można ich kupić, one muszą się przydarzyć; a ich przydarzenia się nie da się sprytnie zaplanować. Czyż nie jest tak, że to, co ma głęboki sens, zawsze się przydarza, a nigdy nie zostaje wywołane? Ważne jest, aby się przydarzyło, a nie aby je znaleźć. Znaleźć jest dość łatwo, ale przydarzenie się to coś zupełnie innego. Nie żeby to było trudne; ale chęć szukania, odnajdywania musi bez reszty zniknąć, aby to nastąpiło. Znalezienie pociąga za sobą utratę; musisz mieć, aby utracić. Posiadanie lub bycie posiadanym pozbawia nas wolności rozumienia.
Ale dlaczego zawsze panował ten niepokój? Czy wcześniej poważnie o to pani pytała?
„Próbowałem bez przekonania, nigdy na serio. Zawsze byłam roztargniona”.
Nie chodzi, jeśli wolno zauważyć, o roztargnienie; po prostu nigdy nie był to dla pani poważny problem. Kiedy pojawia się poważny problem, nie ulega się roztargnieniu. Roztargnienie nie istnieje; chodzi tu o odbieganie umysłu od głównego problemu; ale jeśli powstaje główny problem, to nie ma roztargnienia. Wędrówka umysłu od jednej sprawy do drugiej to nie roztargnienie, to unikanie tego, co jest. Lubimy powędrować daleko, bo problem jest bardzo blisko. Wędrując mamy coś do zrobienia, czasem martwimy się, a czasem plotkujemy; a chociaż wędrówka jest często bolesna, wolimy ją od tego, co jest. Czy naprawdę chce pani w to wszystko wniknąć, czy tylko się tym pobawić?
„Naprawdę chcę przejść przez to do samego końca. Dlatego przyszłam”.
Jest pani nieszczęśliwa, gdyż nie ma źródła, które zapełniałoby studnię, prawda? Kiedyś może słyszała pani szmer wody wśród kamieni, ale teraz koryto rzeki wyschło. Zaznała pani szczęścia, ale ono zawsze umykało, jest czymś, co wciąż przemija. Czy to źródła szuka pani po omacku? I czy da się go szukać? A może trzeba natknąć się na nie niespodziewanie? Gdyby wiedziała pani, gdzie ono jest, znalazłaby sposób, aby tam dotrzeć; ale skoro się nie wie, to nie prowadzi tam żadna ścieżka. Nie przydarzy się to, o czym się wie. Czy na tym polega jeden z problemów?
„Zdecydowanie tak. Życie jest takie nudne i nietwórcze, a gdyby coś takiego mogło się przydarzyć, nie prosiłoby się o nic więcej”.
Czy samotność stanowi problem?
„Nie mam nic przeciwko byciu samotną, wiem, jak sobie z tym radzić. Wychodzę na spacer, albo siedzę spokojnie, póki smutek nie minie. Poza tym lubię być sama”.
Wszyscy wiemy, co znaczy samotność: znamy bolesną, przerażającą pustkę, nie do zapełnienia. Wiemy też, jak jej uniknąć, gdyż wypróbowaliśmy wiele dróg ucieczki. Niektórzy wpadają w szczególne koleiny, inni wciąż szukają; ale ani jedni ani drudzy nie pozostają w bezpośrednim związku z tym, co jest. Mówi pani, że wie, jak sobie radzić z samotnością. Jeśli wolno zauważyć, właśnie te zachowania są sposobami na jej uniknięcie. Idzie pani na spacer lub siedzi sama, aż ból minie. Zawsze ją pani deformuje, nie pozwala jej opowiedzieć swojej historii. Chce ją pani zdominować, przezwyciężyć, uciec od niej; więc związek z nią jest podszyty lękiem.
Czy spełnienie też stanowi problem? Jeśli w czymś się spełniamy, to unikamy tego, kim jesteśmy, czyż nie? Jestem miernotą; ale jeśli utożsamiam się z krajem, z rodziną, z jakąś wiarą, to czuję się spełniona, kompletna. Szukając pełni unikam tego, co jest.
„Tak, to prawda; to też jest mój problem”.
Jeśli zrozumiemy to, co jest, to być może wszystkie te problemy znikną. Podchodzimy do każdego problemu tak, by go uniknąć; chcemy coś z nim zrobić. A to sprawia, że nie pozostajemy z nim w bezpośrednim związku, co blokuje zrozumienie go. Umysł pochłania szukanie sposobu radzenia sobie z problemem, co w rzeczywistości sprowadza się do unikania go; tak więc problem nigdy nie zostaje zrozumiany i trwa. Aby problem, to, co jest, mógł się rozwinąć i w pełni opowiedzieć swoją historię, umysł musi być wrażliwy, w mig chwytać. Jeśli znieczulimy go uciekając, wiedząc, jak radzić sobie z problemem, próbując go wyjaśnić lub znaleźć jego przyczynę, a to są tylko słowa, to umysł tępieje i nie może w mig chwytać historii, którą problem, to, co jest, roztacza. Zobacz tę prawdę, a umysł się uwrażliwi; a tylko wtedy może otrzymać. Jakakolwiek aktywność umysłu jedynie go otępia i pozbawia zdolności do słuchania problemu, podążania za nim. Kiedy umysł jest wrażliwy – nie uwrażliwiony, co jest tylko innym sposobem na stępienie go – wtedy to, co jest, pustka, zyskuje zupełnie inny sens.
Proszę, doświadczaj, gdy to ukazujemy, nie pozostawaj na poziomie werbalnym.
Jaki umysł ma związek z tym, co jest? Do tej pory temu, co jest, nadawała pani nazwy, kojarzyła z tym symbol, a takie nazywanie niszczy bezpośredni związek, co otępia umysł, pozbawia go wrażliwości. Umysł i to, co jest, to nie są dwa oddzielne procesy, ale nazywanie je oddziela. Kiedy nazywanie znika, wchodzimy w bezpośredni związek: umysł i to, co jest, są jednym. To, co jest, jest teraz samym obserwatorem bez słów, a jedynie wtedy to, co jest, ulega przeobrażeniu; nie jest już czymś, co nazywa się pustką, a co kojarzy się z lękiem i tak dalej. Wtedy umysł jest tylko stanem doświadczania, w którym nie ma doświadczającego i tego, co doświadczane. Wtedy jest niezmierzona głębia, gdyż mierniczy przepadł. To, co głębokie, jest ciche, spokojne, a w tym spokoju jest źródło tego, co niewyczerpane. Użycie słowa podrażnia umysł. Kiedy nie ma słów, jest to, co bezmierne.
I.83 Czas
Ten mężczyzna w podeszłym wieku, ale dobrze się trzymający, z długimi siwymi włosami i białą brodą, wykładał filozofię na uniwersytetach w różnych częściach świata. Bardzo uczony i cichy. Ani, jak wyznał, nie medytował, ani nie był religijny w zwykłym sensie. Pochłaniała go sama wiedza; a chociaż mówił na filozoficznych wykładach o doświadczeniach religijnych, to ani sam takowych nie miewał, ani do nich nie dążył. Przyszedł, aby porozmawiać o czasie.
Jakże trudno człowiekowi, który wiele posiada, być wolnym! Bogacz musiałby się niesłychanie wysilić, aby zrezygnować z majątku. Tylko gdy odczuje inne i silniejsze bodźce, zrezygnuje z miłej świadomości, że jest zamożnym człowiekiem; musi zaspokoić swe ambicje na innym poziomie, zanim odpuści ten, który posiada. Dla bogacza pieniądze to władza, a on ją dzierży; może rozdawać duże sumy, ale to on je daje.
Wiedza jest inną formą posiadania, człowiek wiedzy czerpie z niej zadowolenie; dla niego stanowi ona cel sam w sobie. Ma poczucie – a przynajmniej ten takowe posiadał – że wiedza jakoś rozwiąże nasze problemy, o ile tylko uda się ją rozlać, grubo lub cienko, po całym świecie. O wiele trudniej jest człowiekowi wiedzy uwolnić się od swoich posiadłości niż bogaczowi. Dziwne, jak łatwo wiedza zastępuje rozumienie i mądrość. Jeśli mamy informacje o rzeczach, to sądzimy, że rozumiemy; uważamy, iż wiedza lub bycie poinformowanym o przyczynie problemu sprawi, że przestanie on istnieć. Poszukujemy przyczyny naszych problemów, a samo to poszukiwanie odracza rozumienie. Większość z nas zna przyczynę; przyczyna nienawiści nie jest zbyt głęboko ukryta, ale szukając przyczyny wciąż możemy cieszyć się jej skutkami. Pochłania nas godzenie skutków, a nie rozumienie całego procesu. Większość z nas jest przywiązana do swoich problemów, bez nich bylibyśmy zagubieni; dzięki nim mamy co robić, a te działania wypełniają nasze życie. Jesteśmy problemem i działaniami, do jakich on prowadzi.
Czas to bardzo dziwne zjawisko. Przestrzeń i czas to jedno; bez siebie wzajem nie istnieją. Czas ma dla nas ogromną wagę, każdy nadaje mu własne szczególne znaczenie. Czas dla dzikiego prawie nic nie znaczy, ale dla ludzi cywilizowanych znaczenie ma ogromne. Dziki zapomina z dnia na dzień; ale gdyby zrobił to wykształcony człowiek, trafiłby do szpitala psychiatrycznego lub straciłby pracę. Dla naukowca czas to jedno; dla laika drugie. Dla historyka czas to badania nad przeszłością; dla człowieka na giełdzie to wykres kursów; dla matki to wspomnienia o synu; dla człowieka wycieńczonego to odpoczynek w cieniu. Każdy tłumaczy go zgodnie ze swymi szczególnymi potrzebami i dążeniami, kształtując czas tak, by odpowiadał przebiegłym zamiarom jego umysłu. Jednak nie możemy obejść się bez czasu. Jeśli w ogóle mamy żyć, czas chronologiczny jest równie istotny jak pory roku. Ale czy istnieje czas psychologiczny? Może to tylko zwodnicza wygoda umysłu? Z pewnością istnieje tylko czas chronologiczny, a wszystko inne to oszustwo. Jest czas, aby rosnąć i czas, aby umierać, czas siewu i czas żniw; ale czy czas psychologiczny, proces stawania się, nie jest bez reszty złudzeniem?
„Czym jest dla ciebie czas? Czy myślisz o czasie? Czy uświadamiasz go sobie?”
Czy można w ogóle myśleć o czasie inaczej, niż jako o następstwie wydarzeń? Możemy używać czasu jako środka, ale sam w sobie ma on niewielkie znaczenie, czyż nie? Czas jako abstrakcja jest zwykłą spekulacją, a to do niczego nie prowadzi. Korzystamy z czasu, aby coś osiągać, namacalnie bądź psychologicznie. Potrzebujemy go, aby udać się na stację, ale większość z nas używa czasu jako środka realizacji celów psychologicznych, a tych jest wiele. Zdajemy sobie sprawę z czasu, kiedy coś staje nam na przeszkodzie lub gdy na drodze do sukcesu następuje przerwa. Czas to przestrzeń między tym, co jest, a tym, co może być, powinno być lub będzie. Początek, zmierzający ku końcowi, to czas.
„Czy nie ma innego czasu? A co z naukowymi koncepcjami czasoprzestrzeni?”
Jest czas chronologiczny i czas psychologiczny. Chronologia istnieje i jest niezbędna; ale ten drugi czas to coś zupełnie innego. Mówi się, że proces przyczynowo-skutkowy zachodzi w czasie, nie tylko fizycznie, ale też psychologicznie. Uważa się, że czas to interwał między przyczyną a skutkiem; ale czy ten interwał istnieje? Czas oddziela przyczynę od skutku choroby, znów w sensie chronologicznym; ale czy istnieje interwał między psychologiczną przyczyną a skutkiem? Czy przyczyna-i-skutek nie są jednym procesem? Nie ma odstępu między przyczyną a skutkiem. Dzisiaj jest skutkiem wczoraj i przyczyną jutra; jest to jeden ruch, ciągły przepływ. Nie ma podziału, nie ma wyraźnej linii oddzielającej przyczynę od skutku; ale wewnętrznie je oddzielamy, aby się stać, aby osiągnąć. Jestem tym, a stanę się tamtym. Aby tamtym się stać, potrzebuję czasu – czasu chronologicznego użytego dla realizacji celów psychologicznych. Jestem ignorantem, ale stanę się mądry. Przeobrażanie ignorancji w mądrość tylko tę ignorancję pomnaża; gdyż nigdy nie stanie się ona mądra, tak jak chciwość nigdy nie przeobrazi się w hojność. Ignorancja jest samym procesem stawania się.
Czyż myśl nie jest wytworem czasu? Wiedza jest czasową kontynuacją. Czas to kontynuacja. Doświadczenie to wiedza, a czas to kontynuacja doświadczenia jako pamięć. Czas jako kontynuacja jest abstrakcją, a spekulacja jest ignorancją. Doświadczenie to pamięć, umysł. Umysł jest maszynerią czasu. Umysł to przeszłość. Myśl jest zawsze przeszłością; przeszłość jest kontynuacją wiedzy. Wiedza zawsze pochodzi z przeszłości; wiedza nigdy poza czas nie wykracza, ale zawsze mieści się w czasie i czasu dotyczy. Ta kontynuacja pamięci, wiedzy, to świadomość. Doświadczenie zawsze należy do przeszłości; jest przeszłością. Ta przeszłość, w połączeniu z teraźniejszością, przenosi się do przyszłości; przyszłość jest przeszłością, może zmodyfikowaną, ale jednak. Cały ten proces to myśl, umysł. Myśl funkcjonuje wyłącznie w czasie. Może ona spekulować na temat tego, co bezczasowe, ale będzie to jej własna projekcja. Wszelkie spekulacje to ignorancja.
„Więc dlaczego w ogóle wspominasz o tym, co bezczasowe? Czy bezczasowość w ogóle można poznać? Czy kiedykolwiek da się ją zidentyfikować?”
Identyfikacja wymaga doświadczającego, a doświadczający zawsze tkwi w czasie. Aby coś zidentyfikować, myśl musiała tego doświadczyć; a jeśli tego doświadczyła, to jest ono znane. To, co znane, z pewnością nie jest bezczasowe. To, co znane, mieści się zawsze w sieci czasu. Myśl nie jest w stanie poznać tego,co bezczasowe; nie jest ono kolejnym nabytkiem, kolejnym osiągnięciem; nie można ku niemu zmierzać. Jest to stan bycia wolny od myśli, od czasu.
„Ile to jest warte?”
Nic. Nie da się tego sprzedać. Nie jest to środek do celu. Jego wartość jest nieznana.
„Ale jaką rolę odgrywa w życiu?”
Jeśli myśli się o życiu, to żadną. Chcemy to pozyskać jako źródło pokoju i szczęścia, jako tarczę przed wszelkimi kłopotami, jako środek jednoczący ludzi. Nie można tego używać dla realizacji jakiegoś zamiaru. Zamiar pociąga za sobą środki do celu, a zatem wracamy do procesu myślenia. Umysł nie może uchwycić tego, co bezczasowe, ukształtować go tak, by mu służyło; nie da się go używać. Życie ma sens tylko wtedy, gdy jest to, co bezczasowe; w przeciwnym razie jest ono pełne smutku, konfliktów i bólu. Myśl nie może rozwiązać żadnego ludzkiego problemu, gdyż sama stanowi problem. Koniec wiedzy jest początkiem mądrości. Mądrość nie wiąże się z czasem, nie jest kontynuacją doświadczenia, wiedzy. Życie w czasie to zamęt i niedola; ale gdy to, co jest, jest tym, co bezczasowe, zapanowuje błogość.
I.84 Cierpienie
W dół rzeki płynęły zwłoki dużego zwierzęcia. Siedziało na nich kilka sępów, wyrywających kawałki mięsa; odganiały inne sępy, aż najedzone do syta odfruwały. Pozostałe czekały na drzewach, na brzegach lub krążyły w górze. Słońce właśnie wzeszło, na trawie zalśniły krople rosy. Zielone pola na drugim brzegu rzeki tonęły we mgle, głosy chłopów niosły się daleko po wodzie. Piękny poranek, świeży i nowy. Mała małpka bawiła się w pobliżu matki. Pędziła po gałęzi, przeskakiwała na następną i gnała z powrotem lub podskakiwała w górę i w dół. Znudzona tymi wygłupami schodziła z drzewa i wdrapywała się na kolejne. Kiedy zaczynaliśmy schodzić, pobiegała i przytuliła się do matki, siadając na jej plecach lub kołysząc się pod nią. Miała malutką twarz, oczy pełne zabawy i budzących grozę psot.
Jakże przeraża nas to, co nowe, nieznane! Lubimy trwać przy swych codziennych nawykach, rutynowych zachowaniach, kłótniach i niepokojach. Lubimy myśleć w ten sam stary sposób, podążać tą samą drogą, widzieć te same twarze i mieć te same zmartwienia. Nie lubimy spotykać nieznajomych, a kiedy nam się to przydarzy, trzymamy dystans, pełni niepokoju. A jakże przeraża nas spotkanie z nieznanym zwierzęciem. Poruszamy się w obrębie murów wzniesionych przez własne myśli; a kiedy wychodzimy na zewnątrz, to nadal znajdujemy się w ich obrębie. Obcy jest nam koniec, wciąż pielęgnujemy ciągłość. Z dnia na dzień dźwigamy brzemię dnia wczorajszego; nasze życie to jeden długi, ciągły ruch, a nasze umysły są przytępione i niewrażliwe.
Z ledwością powstrzymywał łzy. Nie był to płacz poddany kontroli czy udawany, ale szloch, który wstrząsał całym jego ciałem. Młody mężczyzna, o czujnych oczach, które doznały wizji. Przez jakiś czas nie mógł mówić; a kiedy w końcu zaczął, jego głos drżał, przerywany przez szloch, bezwstydny i spontaniczny. W końcu rzekł:
„W ogóle nie płakałem od dnia śmierci żony. Nie wiem, dlaczego teraz się to stało, ale ten płacz przyniósł ulgę. Płakałem wcześniej, razem z nią póki żyła, a płacz był równie oczyszczający jak śmiech, ale po jej śmierci wszystko się zmieniło. Kiedyś malowałem, ale teraz nie mogę dotknąć pędzli ani patrzeć na swoje wcześniejsze prace. Przez ostatnie pół roku zdawałem się martwy. Nie mieliśmy dzieci, ale zaszła w ciążę, a teraz już jej nie ma. Nawet teraz nie mogę sobie tego wyobrazić, bo wszystko robiliśmy razem. Była taka piękna i taka dobra, co mam teraz zrobić? Przepraszam za ten płacz, Bóg jeden wie, co go wywołało, ale wiem, że dobrze jest płakać. Jednak już nigdy nie będzie tak samo; coś, a może moje życie, się skończyło. Wziąłem raz do ręki pędzle, ale były mi obce. Wcześniej nawet nie wiedziałem, że trzymam pędzel w dłoni, a teraz mi ciąży, przeszkadza. Często chodziłem nad rzekę, chcąc stamtąd nie wracać; ale zawsze wracałem. Nie dostrzegałem ludzi, bo zawsze widziałem jej twarz. Śpię, piję i jem razem z nią, ale wiem, że już nigdy nie będzie tak samo. Przemyślałem to, co się wydarzyło, próbowałem to zracjonalizować i zrozumieć; ale wiem, że jej już nie ma. Śnię o niej co noc, choć, mimo usilnych prób, nie mogę zasnąć. Nie śmiem dotykać jej rzeczy, a sam ich zapach doprowadza mnie do szaleństwa. Próbowałem zapomnieć, ale cokolwiek uczynię, już nigdy nie będzie tak samo. Kiedyś słuchałem ptaków, a teraz chcę wszystko zniszczyć. Nie mogę tak dalej żyć. Od tamtej pory nie spotykam żadnego z naszych przyjaciół, bez niej nic dla mnie nie znaczą. Co mam robić?”
Długo milczeliśmy.
Miłość, która przekształca się w żal i nienawiść, nie jest miłością. Czy wiemy, czym jest miłość? Czy miłość, gdy zostaje udaremniona, zamienia się we wściekłość? Czy miłość wiąże się z zyskiem i ze stratą?
„Gdy ją kochałem, wszystko przestawało dla mnie istnieć. Zupełnie mi to zobojętniało, nawet ja sam. Znałem taką miłość i nadal ją kocham; ale teraz uświadamiam sobie też inne rzeczy, siebie, mój żal, moje dni pełne udręki”.
Jak szybko miłość przechodzi w nienawiść, w zazdrość, w smutek! Gubimy się w kłębach dymu i jakże odległe jest to, co było tak bliskie! Teraz zdajemy sobie sprawę z innych spraw, które nagle zyskały na znaczeniu. Oto uświadamiamy sobie, żeśmy samotni, bez towarzystwa, bez uśmiechu i znajomego ostrego słowa; teraz stajemy twarzą w twarz ze sobą, a nie tylko z kimś innym. Ona była wszystkim, a my niczym; teraz jej nie ma, a my jesteśmy tym, co jest. Inni to sen, a rzeczywistość jest tym, czym my jesteśmy. Czy ona kiedykolwiek istniała, czy może była snem o czymś, cośmy sami stworzyli, odzianym w piękno naszej radości, która szybko przemija? Gaśnięcie to śmierć, a życie jest tym, czym jesteśmy. Śmierć nie zawsze zakrywa życie, bez względu na to, jak bardzo tego pragniemy; życie jest silniejsze od śmierci. To, co jest, jest silniejsze niż to, czego nie ma. Jakże kochamy śmierć, a nie życie! Zaprzeczenie życia, niosące zapomnienie, jest tak przyjemne. Gdy jesteśmy z kimś, nas nie ma; gdy ktoś jest, jesteśmy wolni, nieskrępowani; inny to kwiat, sąsiad, zapach, wspomnienie. Wszyscy kogoś pragniemy, wszyscy się z kimś utożsamiamy; ona jest ważna, a nie my. Inny to marzenie o nas samych; a po przebudzeniu jesteśmy tym, co jest. To, co jest, jest nieśmiertelne, a my chcemy je unicestwić. To pragnienie końca rodzi ciągłość, a to, co ciągłe, nigdy nie pozna nieśmiertelnego.
„Wiem, że nie mogę dalej żyć w ten sposób, na pół umarły. Nie mam pewności, czy rozumiem, co pan mówi. Jestem zbyt oszołomiony, by cokolwiek z tego wziąć do siebie”.
Czy nie zauważa pan czasami, że choć nie zwraca się pełnej uwagi na to, co się mówi lub czyta, to jednak się słyszy, być może nieświadomie, i coś przenika choćby wbrew chęci? Chociaż nie przyglądał się pan tym drzewom, to jednak ich obraz nagle pojawia się ze wszystkimi szczegółami – czyż nie tak się dzieje? Oczywiście oszałamia pana to, co się niedawno wydarzyło; a jednak, gdy pan z tego wybrnie, to, co teraz mówimy, zostanie w pamięci i może się przydać. Ale przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę z tego, że kiedy szok ustąpi, cierpienie wzrośnie, a pan zechce przed nim uciec, uciec od własnej nędzy. Zbyt wielu ludzi chętnie w tym pomoże; zaoferują wszelkie wiarygodne wyjaśnienia, wnioski, do których doszli oni lub inni, każdego rodzaju racjonalizacje; albo pan sam znajdzie jakiś sposób na wycofanie się, przyjemny lub nieprzyjemny, pozwalający utopić swe żale. Do tej pory był pan zbyt blisko tego, co się wydarzyło, ale z biegiem czasu zapragnie jakiejś pociechy: religijnej, płynącej z aktywności społecznej czy jakiejś ideologii, albo stanie się cynikiem. Ale wszelkie ucieczki, do Boga czy w alkohol, tylko przeszkodzą zrozumieć żal.
Żal należy rozumieć, a nie ignorować. Ignorując go przedłużamy cierpienie; ignorując go uciekamy przed cierpieniem. Aby zrozumieć cierpienie, potrzebujemy podejścia operacyjnego, eksperymentalnego. Eksperymentując nie szuka się określonego rezultatu. Nie można eksperymentować, jeśli szuka się konkretnego wyniku. Jeśli wiesz, czego chcesz, to pogoń za tym czymś nie jest eksperymentowaniem. Jeśli starasz się przestać cierpieć, a tym samym cierpienie potępiasz, to nie rozumiesz całego jego procesu; jeśli próbujesz je przezwyciężyć, to chodzi ci tylko o unikanie go. Aby zrozumieć cierpienie, umysłowi nie wolno go usprawiedliwiać lub przezwyciężać, podejmować jakichkolwiek pozytywnych działań: umysł musi być całkowicie bierny, bezgłośnie czujny, aby mógł bez wahania śledzić rozwój żalu. Umysł nie jest w stanie śledzić historii żalu, jeśli ma jakieś nadzieje, jeśli lgnie do jakichś wniosków czy wspomnień. Aby podążać za szybkim ruchem tego, co jest, umysł musi być wolny; a wolności potrzebujemy gdy zaczynamy, a nie gdy kończymy.
„Jaki sens ma cały ten żal?”
Czyż żal nie jest oznaką konfliktu, konfliktu bólu i przyjemności? Czyż żal nie jest przejawem ignorancji? Ignorancja to nie brak informacji o faktach; to nieuświadomienie sobie całego procesu, którym się jest. Dopóki nie zrozumiemy dróg, po jakich podąża jaźń, cierpienie jest nieuniknione; a drogi jaźni można odkryć tylko działając w związkach. „Ale mojego związku już nie ma”. Związkom nie ma końca. Skończyć się może pewien związek; ale inne nadal trwają. Być to być w związkach, nic nie może żyć w izolacji. Choć staramy się odizolować w szczególnym związku, taka izolacja nieuchronnie rodzi żal. Żal to proces izolacji.
„Czy życie będzie jeszcze kiedyś takie, jak było?”
Czy wczorajszą radość można powtórzyć dzisiaj? Pragnienie powtórki pojawia się tylko wtedy, gdy dziś brak radości; gdy dziś czujemy pustkę, spoglądamy w przeszłość lub w przyszłość. Pragnąc powtórzeń pragniemy ciągłości, a ciągłość wyklucza to, co nowe. Szczęśliwym jest się nie w przeszłości ani w przyszłości, a tylko w ruchu teraźniejszości.
I.85 Doznanie i szczęście
Lecieliśmy wysoko nad zielonym morzem, odgłos śmigieł młócących powietrze i ryk silników utrudniały rozmowę. Mało tego, kilku studentów wybierało się na zawody lekkoatletyczne na wyspie; jeden z nich miał banjo, grał na nim i śpiewał całymi godzinami amerykańskie piosenki kowbojskie bądź jazzowe. Namówił pozostałych, by się dołączyli. Chłopak z banjo miał dobry głos, wychodziło im to znakomicie, prawie jak na nagraniach płytowych. Stanowili dziwną grupę, interesującą się tylko teraźniejszością; nie myśleli o niczym prócz chwilowych przyjemności. Jutro czekały ich te wszystkie kłopoty: praca, małżeństwo, starość i śmierć. Ale tutaj, wysoko nad morzem, brzmiały amerykańskie piosenki. Zignorowali błyskawice wśród ciemnych chmur, nie zauważyli krawędzi lądu wynurzającej się z wód, ani odległej wioski w słońcu.
Wyspa znalazła się prawie pod nami, zielona i lśniąca, świeżo umyta deszczem. Jakiż na niej, widzianej z tej wysokości, panował ład i porządek! Szczyt najwyższego ze wzgórz był spłaszczony, białe fale zdawały się trwać w bezruchu. Brązowa, żaglowa łódź rybacka uciekała przed burzą; zapewne jej się udało, bo port był w zasięgu wzroku. Kręta rzeka spływała do morza wśród złotobrązowych pól. Z tej wysokości widać było, co dzieje się po obu jej stronach, a przeszłość spotkała się z przyszłością. Przyszłość nie była ukryta, choć leżała za zakrętem. Na tej wysokości nie istniały ani przeszłość, ani przyszłość; zakrzywiona przestrzeń nie skrywała ani czasu siewu, ani czasu żniw.
Mężczyzna siedzący obok zaczął mówić o tym, jak trudno żyć. Narzekał na swoją pracę, na nieustanne podróże, bezmyślność swej rodziny i bezsens współczesnej polityki. Leciał w jakieś odległe miejsce, smutny, że musiał wyjechać z domu. Mówiąc, stawał się coraz poważniejszy, coraz bardziej zatroskany o świat, a zwłaszcza o siebie i swoją rodziną.
„Chciałbym porzucić to wszystko, zaszyć się w jakieś spokojne miejsce, trochę pracować i być szczęśliwy. Nie sądzę, bym był szczęśliwy przez całe życie i nie wiem, co to znaczy. Żyjemy, rozmnażamy się, pracujemy i umieramy, jak każde inne zwierzę. Straciłem cały zapał, chodzi mi tylko o zarabianie pieniędzy, a to też zaczyna mnie nudzić. W pracy się sprawdzam, dobrze zarabiam, ale zupełnie nie pojmuję, po co to wszystko. Chciałbym być szczęśliwy, a jak, pańskim zdaniem, mogę to osiągnąć?”
To niełatwo zrozumieć, a tu nie miejsce na poważną rozmowę.
„Obawiam się, że nie znajdę innej okazji; zaraz po lądowaniu mam kolejny samolot. Może nie sprawiam takiego wrażenia, ale są we mnie plamy powagi; jedyny problem polega na tym, że nigdy się nie łączą. Mówię to całkiem serio. Mój ojciec i starsi krewni byli znani z gorliwości, ale obecne warunki ekonomiczne nie pozwalają na pełną powagę. Życie mnie od tego wszystkiego odciągnęło, ale chciałbym do tego wrócić i zapomnieć o całej tej głupocie. Przypuszczam, że jestem słaby i zwalam niepowodzenia na okoliczności, ale mimo wszystko chciałbym być naprawdę szczęśliwy”.
Doznanie to jedno, a szczęście to drugie. Doznanie zawsze szuka kolejnych doznań, na coraz szerszych obszarach. Przyjemnościom doznań nie ma końca; mnożą się, ale zawsze, gdy już nastąpią, budzą niezadowolenie; zawsze pragniemy więcej, a ta żądza kolejnych doznań nie ma końca. Doznanie i niezadowolenie są nierozłączne, ponieważ wiąże je pragnienie czegoś więcej. Doznanie to pragnienie więcej, a także pragnienie mniej. W samym akcie spełnienia lub doznania rodzi się zapotrzebowanie na więcej. To więcej zawsze znajduje się w przyszłości; jest to wieczne niezadowolenie z tego, co było. Trwa konflikt między tym, co było, a tym, co będzie. Doznanie to zawsze niezadowolenie. Można ubrać doznanie w strój religijny, ale nadal jest ono tym, czym jest: rzeczą umysłu, źródłem konfliktów i obaw. Doznania fizyczne zawsze wołają o więcej; a kiedy coś nas ich pozbawi, pojawiają się gniew, zazdrość, nienawiść. Nienawiść daje przyjemność, a zazdrość zadowolenie; kiedy odebrane nam zostaje jedno doznanie, zadowala nas sam antagonizm, jaki wywołała frustracja.
Doznanie jest zawsze reakcją i wędruje się z jednej reakcji w drugą. Tym wędrowcem jest umysł; umysł jest doznaniem. Umysł jest magazynem wrażeń, przyjemnych i nieprzyjemnych, a każde doświadczenie jest reakcją. Umysł jest pamięcią, która te wszystkie reakcje zmienia. Reakcje lub doznania nigdy nie zostaną zaspokojone; reakcji nic nie zadowoli. Odpowiedź jest zawsze negacją, a to, czego nie ma, nie może być. Doznanie nie zna zadowolenia. Doznanie, reakcja nieuchronnie rodzą konflikt, a sam konflikt jest dalszym doznaniem. Zamęt rodzi zamęt. Aktywność umysłu, na wszystkich jego poziomach, pobudza doznania; a kiedy jego ekspansja natrafia na przeszkody, to umysł znajduje satysfakcję w kurczeniu się. Doznanie, reakcja, jest konfliktem przeciwieństw; a ten konflikt oporu i akceptacji, poddania się i zaprzeczenia, jest źródłem zadowolenia, która zawsze chce więcej.
Umysł nigdy nie znajdzie szczęścia. Szczęście nie jest czymś, do czego należy dążyć i co należy znaleźć, jako doznanie. Doznania znajduje się raz za razem, ponieważ zawsze się je traci; ale szczęścia znaleźć się nie da. Zapamiętane szczęście jest tylko doznaniem, reakcją za lub przeciw teraźniejszości. To, co się skończyło, nie jest szczęściem; doświadczenie szczęścia, które przeminęło, jest doznaniem, gdyż wspomnienie jest przeszłością. Szczęście nie jest doznaniem.
Czy kiedykolwiek miał pan poczucie bycia szczęśliwym?
„Oczywiście, że tak, dzięki Bogu, inaczej nie wiedziałbym, co to znaczy”.
Z pewnością tym, co sobie pan uświadamiał, było doznanie czegoś, co nazywa pan szczęściem; ale to nie jest szczęście. To, co pan zna, to przeszłość, a nie teraźniejszość; a przeszłość to doznanie, reakcja, wspomnienie. Pamięta się, że było się szczęśliwym; a czy przeszłość może powiedzieć, czym jest szczęście? Może o tym przypominać, ale nie może nim być. Rozpoznanie nie jest szczęściem; wiedzieć, co znaczy być szczęśliwym, nie jest szczęściem. Rozpoznanie jest reakcją pamięci; a czy umysł, zespół wspomnień, doświadczeń może być szczęśliwy? Samo rozpoznanie uniemożliwia doświadczanie.
Kiedy zdaje sobie pan sprawę z tego, że jest szczęśliwy, czy tak naprawdę jest? Kiedy jest się szczęśliwym, czy się o tym wie? Świadomość pojawia się tylko wtedy, gdy następuje konflikt, konflikt pamięci o więcej. Szczęście nie jest wspomnieniem o czymś więcej. Tam, gdzie zachodzi konflikt, nie ma szczęścia. Konflikt powstaje tam, gdzie jest umysł. Myśl na wszystkich poziomach jest reakcją pamięci, a zatem myśl niezmiennie rodzi konflikt. Myśl jest doznaniem, a doznanie nie jest szczęściem. Doznania zawsze szukają gratyfikacji. Cel jest doznaniem, ale szczęście nie jest celem; nie da się go znaleźć.
„Ale jak doznania mogą zniknąć?”
Usuwając doznania przywołujemy śmierć. Umartwianie się to tylko inna forma doznań. Umartwiając się fizycznie lub psychicznie niszczymy wrażliwość, ale nie doznania. Myśl, która się umartwia, szuka jedynie dalszych doznań, gdyż sama myśl jest doznaniem. Doznanie nie usunie doznań; może mieć różne doznania na innych poziomach, ale doznaniom nie ma końca. Gdy niszczy się doznania, to niszczy się wrażliwość, umiera się; nie widzieć, nie wąchać, nie dotykać to być martwym, a to izoluje. Nasz problem polega na czymś zupełnie innym, prawda? Myśl nigdy nie da nam szczęścia; może tylko przywoływać doznania, gdyż sama jest doznaniem. Nie może szczęścia kultywować, wytwarzać ani ku niemu podążać. Może zmierzać tylko do tego, co zna, ale to, co znane, nie jest szczęściem; jest ono doznaniem. Cokolwiek uczyni, myśl nie może być szczęściem lub szczęścia szukać. Myśl może uświadamiać sobie własną strukturę, swój ruch tylko wtedy, gdy stara się siebie uciszyć; chodzi jej jedynie o to, by odnieść większy sukces, osiągnąć cel bardziej satysfakcjonujący. Tym czymś więcej jest wiedza, ale nie szczęście. Myśl musi sobie uświadomić, po jakich chadza drogach, jakich przebiegłych oszustw się dopuszcza. Gdy umysł jest świadomy siebie i nie pragnie być lub nie być, to przechodzi w stan bezczynności. Bezczynność to nie śmierć; to pasywna czujność, w której myśl jest całkowicie nieaktywna. To najwyższy stan wrażliwości. Dopiero gdy umysł jest całkowicie bezczynny na wszystkich swoich poziomach, następuje działanie. Wszystkie czynności umysłu są jedynie doznaniami, reakcjami na bodźce, wywieraniem wpływu, a więc w ogóle nie są działaniem. Kiedy umysł jest bezczynny, następuje działanie, które nie ma przyczyny. I tylko wtedy nastaje błogość.
Wieczorem niebo ponad polami ryżowymi płonęło czerwienią; wysokie, smukłe palmy kołysały się na wietrze. Wyładowany ludźmi autobus głośno warcząc wspinał się na wzgórze. Rzeka je opływała, aby skierować się w stronę morza. Bydło było tłuste, roślinność gęsta, a kwiatów pod dostatkiem. Pulchni mali chłopcy bawili się na polu, dziewczynki przyglądały się im z podziwem. W małej kapliczce, stojącej nieopodal, ktoś przed obrazem zapalił lampę. W samotnym domu, w pokoju pogrążonym w półmroku, odprawiano wieczorne modły. Zebrała się na nie cała rodzina, wydawało się, że wszystkich one cieszą. Rowerzysta okrążył psa śpiącego twardo na środku drogi. Robiło się już ciemno, świetliki rozjaśniały twarze ludzi przechodzących w milczeniu. Jeden wpadł we włosy kobiety i nadał jej głowie delikatny blask.
Jakże mili z natury jesteśmy, zwłaszcza z dala od miast, na polach i w małych wioskach! Ludzie słabiej wykształceni żyją bliżej ze sobą niż ci, wśród których szerzą się gorączkowe ambicje. Chłopiec się do ciebie uśmiecha, staruszka się dziwi, mężczyzna z wahaniem przechodzi obok. Grupa przerywa głośną rozmowę i przygląda ci się z pełnym zdziwienia zainteresowaniem, a kobieta czeka, aż ją miniesz. Tak mało o sobie wiemy; wiemy, ale nie rozumiemy; wiemy, ale nie żyjemy ze sobą. Nie znamy siebie. A jak możemy kogoś poznać? Nigdy go nie poznamy, możemy tylko z nim obcować. Możemy poznać umarłych, ale nigdy żywych; znamy martwą przeszłość, a nie to, co żywe. Aby uświadomić sobie żywych, musimy pogrzebać zmarłych w sobie. Znamy nazwy drzew, ptaków, sklepów, ale co wiemy o sobie nie licząc niektórych słów i skłonności? Mamy informacje, wnioski dotyczące tak wielu rzeczy; ale brak nam szczęścia i spokoju, które by nie zamarły w bezruchu. Nasze życie jest nudne i puste, albo tak pełne słów i działań, że to nas oślepia. Wiedza nie jest mądrością, a bez mądrości nie ma pokoju ani szczęścia.
Ten młody człowiek, jakiś profesor, był niezadowolony, zmartwiony, przeciążony obowiązkami. Zaczął od opowieści o swoich kłopotach, o pełnym trudu ludzkim losie. Miał, jak przyznał, dobre wykształcenie – co polegało głównie na umiejętności czytania i pozyskiwania informacji z książek. Powiedział, że wysłuchał tak wielu mów, ilu tylko zdołał, po czym wyjaśnił, że od lat próbował rzucić palenie, ale nigdy mu się to do końca nie udało. Chciał to rzucić, bo było kosztowne i głupie, ale choć się naprawdę starał, wciąż zaczynał na nowo. To był jeden z problemów tego przedsiębiorczego, nerwowego i chudego człowieka.
Czy zrozumiemy to, co potępiamy? Łatwo coś od siebie odepchnąć lub coś zaakceptować; ale samo potępienie lub akceptacja to unikanie problemu. Potępić dziecko to odepchnąć je od siebie, aby nie przeszkadzało; ale ono wciąż gdzieś jest. Potępiać to lekceważyć, nie zwracać uwagi; a to nie przyniesie zrozumienia.
„Wciąż się potępiałem za palenie. Trudno tego nie czynić”.
Owszem, trudno się nie potępiać, gdyż tak nas uwarunkowano, byśmy zaprzeczali, usprawiedliwiali, porównywali i rezygnowali. To nasze zaplecze, uwarunkowanie, z jakim podchodzimy do każdego problemu. Właśnie ono rodzi problem, konflikt. Próbowałeś zracjonalizować palenie, prawda? Kiedy mówisz, że jest głupie, przemyślałeś to wszystko i doszedłeś do takiego wniosku. A jednak racjonalizacja nie sprawiła, żeś z palenia zrezygnował. Sądzimy, że możemy uwolnić się od problemu, jeśli poznamy jego przyczynę; ale ta wiedza jest tylko informacją, werbalnym wnioskiem. Ta wiedza, rzecz jasna, uniemożliwia zrozumienie problemu. Poznanie przyczyny problemu jest czymś zupełnie innym niż jego zrozumienie.
„Ale jak inaczej można podejść do problemu?”
Właśnie to chcemy odkryć. Kiedy stwierdzimy, na czym polega fałszywe podejście, uświadomimy sobie podejście właściwe. Zrozumienie fałszu jest odkryciem prawdy. Trudno ujrzeć fałsz jako fałsz. Patrzymy na fałsz porównując, rozważając myślowo; a czy fałsz można w ogóle ujrzeć jako fałsz myśląc? Czy sama myśl nie jest uwarunkowana, a zatem fałszywa?
„Ale jak możemy rozpoznać fałsz jako fałsz bez procesu myślowego?”
Na tym polega cały nasz kłopot, prawda? Kiedy używamy myśli, by rozwiązać problem, z pewnością posługujemy się narzędziem, które bynajmniej nie jest adekwatne; sama myśl bowiem jest wytworem przeszłości, doświadczenia. Doświadczenie zawsze należy do przeszłości. Aby ujrzeć fałsz jako fałsz, myśl musi być świadoma siebie jako martwego procesu. Myśl nie może być wolna, a niczego się nie osiągnie bez wolności odkrywania, bez wolności od myśli.
„Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi”.
Jednym z twoich problemów jest palenie. Podchodzisz do niego potępiając lub próbując zracjonalizować. To podejście jest fałszywe. Jak odkryjesz, że to fałsz? Na pewno nie za pomocą myśli, ale biernie śledząc, jak podchodzisz do problemu. Bierna czujność nie wymaga myślenia; wręcz przeciwnie, jeśli myśl działa, to nie jest się biernym. Myśl działa tylko po to, by potępiać lub usprawiedliwiać, porównywać lub akceptować; jeśli biernie śledzi się ten proces, to jest on postrzegany jako to, czym jest.
„Tak, rozumiem, ale jak to się ma do mojego palenia?”
Poeksperymentujmy razem, aby dowiedzieć się, czy można podejść do problemu palenia bez potępiania, porównywania i tak dalej. Czy możemy spojrzeć na problem świeżo, nie przyćmiewając go przeszłością? Niezwykle trudno mu się przyglądać bez żadnej reakcji, prawda? Wydaje się, że nie jesteśmy w stanie biernie go sobie uświadomić, zawsze pojawiają się odpowiedzi mające źródła w przeszłości. To osobliwe, jak niezdolni jesteśmy do obserwowania problemu tak, jakby był nowy. Dźwigamy ze sobą wszystkie nasze dotychczasowe wysiłki, wnioski, intencje; nie umiemy patrzeć na problem inaczej niż przez te zasłony.
Żaden problem nie jest stary, ale podchodzimy do niego używając starych sformułowań, które uniemożliwiają nam jego zrozumienie. Śledź biernie te odpowiedzi. Po prostu biernie je sobie uświadamiaj, zobacz, że nie mogą rozwiązać problemu. Problem jest autentyczny, to rzeczywistość, ale podchodzisz do niego całkowicie nieadekwatnie. Nieodpowiednia reakcja na to, co jest, rodzi konflikt; a ów konflikt jest problemem. Jeśli zrozumiesz cały ten proces, to przekonasz się, że będziesz odpowiednio postępował w odniesieniu do palenia.
I.87 Bezpieczeństwo
Mały strumień płynął powoli wzdłuż krętej ścieżki biegnącej wśród pól ryżowych; rosło w nim mnóstwo przepięknych lotosów, ciemnofioletowych, ze złotymi sercami, nie tkniętych przez wodę. Ich zapach czuło się tylko z bliska. Niebo zakrywały chmury; zaczynało padać, z góry dobiegł grzmot. Pioruny wciąż uderzały daleko, ale coraz bliżej drzewa, pod którym się schroniliśmy. Zaczęło mocno padać, a liście lotosu gromadziły krople wody; kiedy krople stawały się zbyt duże, zsuwały się, aby ponownie się uformować. Piorun rozdarł teraz niebo prosto nad nami, przerażone krowy szarpały postronki. Czarne cielę, mokre i drżące, ryknęło żałośnie; zerwało linę i pobiegło w stronę pobliskiej chaty. Lotosy zamykały się szczelnie, by zdążyć przed zmrokiem; trzeba by rozedrzeć fioletowe płatki, aby dostać się do złotych serc. Pozostaną szczelnie zamknięte aż do wschodu słońca. Nawet uśpione były piękne. Błyskawice zmierzały w stronę miasta; zapadł już mrok, przez który dobiegał szmer strumienia. Ścieżka prowadziła obok wsi do drogi, którą wróciliśmy do hałaśliwego miasta.
Ten dwudziestoparoletni student, dobrze odżywiony, zwiedził nieco świata. Nerwowy, o rozbieganych oczach. Mimo późnej pory chciał porozmawiać; chciał, żeby ktoś za niego zbadał jego umysł. Obnażył się wprost, bez wahania czy pozoranctwa. Jego problem był jasny, ale nie dla niego; poruszał się po omacku.
Nie słuchamy i nie odkrywamy tego, co jest; narzucamy innym własne idee i opinie, próbując wtłoczyć ich we własne myślowe schematy. Nasze myśli i oceny są dla nas o wiele ważniejsze niż odkrycie tego, co jest. To, co jest, jest zawsze proste; to my jesteśmy skomplikowani. Czynimy z tego, co proste, co jest, złożone całości, po czym się w tym gubimy. Słuchamy tylko wciąż rosnącego hałasu własnego zamętu. Aby słuchać, musimy być wolni. Nie chodzi o to, aby się w ogóle nie rozpraszać, gdyż samo myślenie jest formą rozproszenia. Musimy być zdolni do milczenia, bo tylko wtedy można słuchać.
Mówił, że gdy zasypia, nagle siada ogarnięty nagim lękiem. Pokój traci proporcje; ściany się rozpłaszczają, znikają dach i podłoga. Boi się, zlewa go pot. Trwa to od wielu lat.
Czego się lękasz?
„Nie wiem; ale kiedy budzę się w lęku, idę do siostry albo do ojca i matki, czas jakiś z nimi rozmawiam, by się uspokoić, a potem idę spać. Rozumieją, ale mam dwadzieścia parę lat, a mój stan się pogarsza”.
Martwisz się o przyszłość?
„Owszem. Chociaż mamy pieniądze, to się jej obawiam”.
Czemu?
„Chcę się ożenić i zapewnić swej przyszłej żonie wygodę”.
Po co martwić się o przyszłość? Jesteś jeszcze mody, możesz pracować i zapewnić jej to, co niezbędne. Dlaczego tak cię to przejmuje? Może chodzi o utratę pozycji społecznej?
„Częściowo. Mamy samochód, jakieś posiadłości i reputację. Oczywiście nie chcę tego wszystkiego stracić i może właśnie tego się boję. Ale nie całkiem o to chodzi. Jest to lęk przed nieistnieniem. Kiedy budzę się z lękiem, czuję się zagubiony, czuję, że jestem nikim, że rozpadam się na kawałki”.
Koniec końców rząd może się zmienić, a wtedy stracisz majątek, swoje posiadłości; ale jesteś młody, zdolny do pracy. Miliony tracą swe ziemskie dobra i może ciebie też to spotka. Co więcej, rzeczami doczesnymi trzeba się dzielić, a nie tylko je posiadać. Dlaczego już za młodu jesteś konserwatystą, tak bardzo boisz się straty?
„Widzi pan, chcę poślubić konkretną dziewczynę i boję się, by coś temu nie przeszkodziło. Zapewne nic takiego się nie zdarzy, ale tęsknię za nią, a ona tęskni za mną, co też być może wywołuje mój lęk”.
Czy wywołuje twój lęk? Przyznajesz, że prawdopodobnie nie wydarzy się nic niezwykłego, co by uniemożliwiło ci poślubienie jej, więc skąd ten lęk?
„Tak, to prawda, że możemy się pobrać, kiedy tylko zechcemy, tak więc nie to wywołuje mój lęk, w każdym razie nie teraz. Myślę, że naprawdę boję się nieistnienia, utraty tożsamości, swego imienia”.
Nawet gdybyś nie dbał o swe imię, ale posiadał majątek itd., to czy niczego byś się już nie obawiał? Co rozumiemy przez tożsamość? Czy należy ją utożsamiać z nazwiskiem, z posiadłościami, z osobą, z ideami; czy ma być z czymś kojarzona, rozpoznawalna jako to lub tamto, wyznaczana przez przynależność do określonej grupy lub kraju i tak dalej? Boisz się, że stracisz te znaki rozpoznawcze, prawda?
„Tak. Kim jestem bez tego wszystkiego? Tak, chodzi o to”.
A zatem jesteś tym, co posiadasz. Swoim nazwiskiem, reputacją, samochodem i resztą majątku, dziewczyną, którą zamierzasz poślubić, twymi ambicjami – jesteś tym wszystkim. Te rzeczy, wraz z pewnymi cechami i wartościami, składają się na to, co nazywasz „ja”; jesteś sumą tego wszystkiego i boisz się, że to stracisz. Każdy bez wyjątku człowiek narażony jest na utratę; może wybuchnąć wojna, może nastąpić rewolucja lub lewicowa zmiana rządu. Może zdarzyć się coś, co pozbawi cię tego wszystkiego, teraz lub jutro. Ale po co bać się niepewności? Czy wszystko z natury nie jest niepewne? W obliczu tej niepewności wznosisz mury, które mają cię ochronić; ale one mogą zostać, a czasem faktycznie bywają, zburzone. Możesz przed tym na jakiś czas uciec, ale zagrożenia zawsze będą nad tobą wisieć. Nie zdołasz uniknąć tego, co jest; niepewność trwa, czy ci się to podoba, czy nie. Nie chodzi o to, że musisz się z tym pogodzić, że musisz to zaakceptować bądź odrzucić, ale jesteś młody i dlaczego masz bać się niepewności?
„Teraz, kiedy pan tak to ujął, nie sądzę, że boję się niepewności. Naprawdę nie mam nic przeciwko pracy; pracuję zawodowo ponad osiem godzin dziennie, i chociaż nie lubię tego szczególnie, mogę to robić dalej. Nie, nie boję się utraty majątku, samochodu itd.; a możemy się pobrać, kiedy tylko zechcemy. Teraz widzę, że to nie te sprawy budzą we mnie lęk. A więc co to takiego?"
Stwierdźmy to wspólnie. Mógłbym ci to powiedzieć, ale wtedy to nie ty byś to odkrył; nastąpiłoby to tylko na poziomie werbalnym, a więc byłoby całkowicie bezużyteczne. Ma to być twoje własne odkrycie, właśnie to jest naprawdę ważne. Odkrywanie to doświadczanie; odkryjemy to razem.
Jeśli nie boisz się stracić tego, o czym mówiliśmy, jeśli nie obawiasz się zagrożeń zewnętrznych, to o co się niepokoisz? Nie odpowiadaj od razu; po prostu słuchaj, bądź czujny, aby to stwierdzić. Czy jesteś pewien, że nie lękasz się zagrożeń fizycznych? O ile w ogóle pewność jest tu osiągalna, mówisz, że nie tego się boisz. Jeśli jesteś pewien, że nie jest to zwykłe werbalne stwierdzenie, to czego się boisz?
„Jestem całkiem pewien, że nie boję się zagrożeń fizycznych; możemy się pobrać i mieć to, czego potrzebujemy. Boję się czegoś więcej niż zwykłej utrata rzeczy. Ale co to takiego?”
Dowiemy się, ale rozważmy to na spokojnie. Naprawdę chcesz się dowiedzieć?
„Oczywiście, że tak, zwłaszcza teraz, gdy już zaszliśmy aż tak daleko. Czego się boję?”
Aby to stwierdzić, musimy być cisi, czujni, ale nie natarczywi. Jeśli nie boisz się zagrożeń fizycznych, czy boisz się wewnętrznej niepewności, niemożności osiągnięcia celu, któryś sobie wyznaczył? Nie odpowiadaj, tylko słuchaj. Czy czujesz się niezdolny do zostania kimś? Zapewne przyświeca ci jakiś ideał religijny; a ty czujesz, że nie jesteś w stanie mu sprostać lub go osiągnąć? Czy masz z tego powodu poczucie beznadziejności, winy lub czy to cię frustruje?
„Zgadzam się całkowicie. Odkąd kilka lat temu, jeszcze jako chłopiec, wysłuchałem pańskich mów, to moim ideałem, jeśli mogę tak się wyrazić, stało się bycie takim jak pan. Bycie religijnym mamy we krwi, a czułem, że mogę być taki; ale zawsze towarzyszył mi głęboki lęk o to, że nigdy się do tego nie zbliżę”.
Nie spieszmy się. Chociaż nie boisz się zagrożeń zewnętrznych, to boisz się wewnętrznej niepewności. Ktoś wznosi zewnętrzne mury ochronne za pomocą reputacji, sławy, pieniędzy itd., podczas gdy ty chcesz być bezpieczny wewnętrznie dzięki ideałowi; a czujesz, że nie jesteś w stanie tego osiągnąć. Dlaczego chcesz stać się ideałem lub ideał osiągnąć? Czy nie chodzi tylko o to, by być zabezpieczonym, by czuć się bezpiecznym? To schronienie nazywasz ideałem; ale tak naprawdę chcesz być bezpieczny, chroniony. Czy o to chodzi?
„Tak, to dokładnie to, co pan wskazał”.
Odkryłeś to teraz, prawda? Ale przejdźmy dalej. Jasno teraz widzisz, jak płytkie jest zewnętrzne bezpieczeństwo; ale czy dostrzegasz też, jak fałszywe jest poszukiwanie wewnętrznego bezpieczeństwa przez stawanie się ideałem? Ideał to twoje schronienie, zamiast pieniędzy. Czy naprawdę to widzisz?
„Tak, naprawdę”.
A więc bądź tym, kim jesteś. Kiedy widzisz fałszywość ideału, pozbywasz się go. Jesteś tym, co jest. Niech to stanowi punkt wyjścia ku zrozumieniu tego, co jest – ale nie ku jakiemuś konkretnemu celowi, gdyż cel jest zawsze z dala od tego, co jest. To, co jest, jest tobą, nie w jakimś tam nastroju czy fazie życia, ale tobą takim, jakim jesteś z chwili na chwilę. Nie potępiaj siebie ani nie rezygnuj z tego, co widzisz, ale bądź czujny, nie interpretując ruchu tego, co jest. To będzie żmudne, lecz daje mnóstwo radości. Tylko wolni są szczęśliwi, a wolność nastaje wraz z prawdą tego, co jest.
I.88 Praca
Samotny i skłonny do cynizmu, jakiś minister w rządzie. Przywiózł go, a raczej siłą tu zaciągnął przyjaciel. Wyglądał na zaskoczonego tym, gdzie się znalazł. Przyjaciel chciał o czyś porozmawiać i najwyraźniej pomyślał, że i on mógłby przyjść i wysłuchać, na czym polega jego problem. Ministra to interesowało, choć wynosił się ponad to. Potężny mężczyzna, o bystrym spojrzeniu, wprawny mówca. Pojawiał się w życiu i znikał. Podróżować to jedno, a przybyć to drugie. Podróżując nieustannie gdzieś się przybywa, a gdy się przybędzie i nie wędruje dalej, nadchodzi śmierć. Jakże łatwo nas zadowolić i jak szybko przykrość przechodzi w przyjemność! Wszyscy chcemy jakoś się chronić, szukamy przystani wolnej od wszelkich konfliktów i na ogół ją znajdujemy. Mędrcy, podobnie jak głupcy, znajdują swoją przystań i pilnie jej strzegą.
„Od szeregu lat staram się zrozumieć mój problem, ale nie potrafię porządnie go zgłębić. W pracy zawsze wywoływałem konflikty; wrogość jakoś wkradła się między ludzi, którym próbowałem pomóc. Pomagając jednym budziłem sprzeciw ze strony innych. Jedną ręką daję, drugą chyba zadaję rany. Już nie pamiętam, jak długo to trwa, a teraz powstała sytuacja, w której muszę działać dość stanowczo. Naprawdę nie chcę nikogo skrzywdzić, nie wiem, co robić”.
Co jest ważniejsze: nie ranić, nie wywoływać wrogości, czy czegoś dokonać?
„Pracując krzywdzę innych. Jestem jedną z tych osób, które rzucają się w wir pracy; jeśli się czegoś podejmę, to chcę to skończyć. Zawsze taki byłem. Sądzę, że pracuję wydajnie, nienawidzę braku efektywności. Przecież jeśli podejmujemy się jakiejś pracy na rzecz społeczeństwa, to mamy obowiązek ją wykonać, a ci, którzy działają nieskutecznie lub opieszale, naturalnie doznają krzywd i zwracają się przeciw całej sprawie. Ważne jest, aby nieść pomoc innym, ale pomagając potrzebującym krzywdzę tych, którzy stają mi na drodze. A naprawdę nie chcę krzywdzić ludzi i wreszcie postanowiłem coś z tym zrobić”.
Co dla pana jest ważne: pracować czy nie krzywdzić ludzi?
„Kiedy widzi się tyle nieszczęść i poświęca dziełu reform, to w trakcie tej pracy krzywdzi się pewnych ludzi, chociaż zwykle niechętnie”.
Ratując jedną grupę ludzi, niszczy się innych. Jeden kraj trwa kosztem drugiego. Tak zwani ludzie uduchowieni, żądni reform, ratują jednych, a drugich niszczą; bywają błogosławieństwem, a zarazem przekleństwem. Zawsze chyba jesteśmy życzliwi dla jednych, a w stosunku do innych brutalni. Czemu? Co dla pana jest ważne: pracować, czy nie krzywdzić ludzi?
„Przecież trzeba krzywdzić pewnych ludzi, niechlujnych, nieefektywnych, samolubnych, jest to chyba nieuniknione. A czy pan swoimi mowami nikogo nie krzywdzi? Znam bogatego człowieka, którego bardzo zraniło to, co pan mówi o bogaczach”.
Nie chcę nikogo zranić. Jeśli ludzi pewne działania krzywdzą, to według mnie tę działalność należy zawiesić. Nie zamierzam niczego dokonać, nie planuję żadnych reform czy rewolucji. U mnie najważniejsze są nie dokonania praca, ale niekrzywdzenie innych. Jeśli bogacz czuje się zraniony tym, co zostało powiedziane, to nie ja go zraniłem, ale prawda o tym, co jest, a czego on nie lubi; nie chce zostać zdemaskowany. Nie zamierzam nikogo demaskować. Jeśli ktoś został na czas jakiś zdemaskowany przez prawdę o tym, co jest i złości się na to, co widzi, to obwinia innych; ale to tylko ucieczka przed faktem. Głupotą jest gniewać się na fakt. Unikanie faktu przez gniew jest jedną z najczęstszych i najbardziej bezmyślnych reakcji. Ale nie odpowiedział pan na moje pytanie. Co jest dla pana ważniejsze: pracować czy nie krzywdzić ludzi?
„Ale pracę trzeba wykonać, nie sądzi pan?” – wtrącił się minister.
A niby dlaczego? Jeśli pracując na rzecz jednych krzywdzisz lub niszczysz innych, jaką to ma wartość? Ratujesz może swój kraj, ale wykorzystujesz lub okaleczasz inny. Dlaczego tak przejmujesz się swoim krajem, swoją partią, swoją ideologią? Dlaczego tak bardzo utożsamiasz się ze swoją pracą? Dlaczego praca ma tak duże znaczenie?
„Musimy pracować, być aktywni, w przeciwnym razie równie dobrze moglibyśmy umrzeć. Kiedy dom płonie, nie możemy na razie zajmować się sprawami fundamentalnymi”.
Tych,którzy są po prostu aktywni, nie interesują fundamenty; pochłania ich sama aktywność, która przynosi powierzchowne korzyści i głębokie szkody. Ale jeśli mogę zapytać naszego przyjaciela: dlaczego pewnego rodzaju praca jest dla pana tak ważna? Dlaczego jest pan do tego tak przywiązany?
„Och, nie wiem, ale daje mi to dużo szczęścia”.
Tak więc naprawdę nie interesuje pana sama praca, ale to, co pan z niej czerpie. Nawet jeśli pan na tym nie zarabia, to ona pana uszczęśliwia. Tak jak ktoś, ratując swoją partię lub swój kraj, zyskuje władzę, pozycję i prestiż, tak pan czerpie przyjemność ze swojej pracy; tak jak komuś służba swojemu Zbawicielowi, guru, Mistrzowi przynosi wielką satysfakcję, którą on nazywa błogosławieństwem, tak pana zadowala to, co pan nazywa altruistyczną pracą. Właściwie to nie kraj, praca czy zbawiciel jest dla pana ważny, ale to, co pan z tego czerpie. Liczy się własne szczęście, a konkretna praca zapewnia to, czego pan pragnie. Naprawdę nie interesują pana ludzie, którym ma pan pomagać; oni służą tylko osiąganiu własnego szczęścia. I oczywiście nieefektywni, ci, którzy stają na drodze, zostają skrzywdzeni; bo praca się liczy, z pracy czerpie się szczęście. To brutalny fakt, ale my go sprytnie chowamy pod wyniosłymi słowami, takimi jak służba, kraj, pokój, Bóg i tak dalej.
Tak więc, jeśli wolno zauważyć, naprawdę nie ma pan nic przeciw krzywdzeniu ludzi szkodzących pracy, która daje panu szczęście. Znajduje je pan w pewnej działalności, a ona, jakakolwiek by nie była, to pan. Interesuje pana osiągnięcie szczęścia, a praca oferuje po temu środki; dlatego nabiera wielkiej wagi, a to sprawia, że działa pan wydajnie, bezwzględnie, podporządkowując sobie otoczenie ze względu na to, co przynosi panu szczęście. Tak więc nie ma pan nic przeciwko krzywdzeniu ludzi, wywoływaniu wrogości.
„Nigdy wcześniej tak tego nie spostrzegałem, a to całkowita prawda. Ale co mam z tym zrobić?”
Czy nie trzeba by też odkryć, dlaczego dopiero po tylu latach ujrzał pan tak prosty fakt?
„Przypuszczam, że, jak pan powiedział, naprawdę nie obchodziło mnie, czy krzywdzę ludzi, czy nie, dopóki stawiałem na swoim. Zazwyczaj działam po swojemu, jako że zawsze byłem bardzo skuteczny i bezpośredni – co pan by, i słusznie, nazwał bezwzględnością. Ale co mam teraz robić?”
Zajęło panu tyle lat, aby ujrzeć ten prosty fakt, ponieważ do tej pory nie chciał pan go widzieć; bo widząc, podważa się sam fundament swego bycia. Szukał pan szczęścia i znalazł je, ale zawsze wywoływało to konflikty i antagonizmy; a teraz, być może po raz pierwszy, staje pan w obliczu faktów na swój temat. Co zamierza pan zrobić? Czy nie ma innego podejścia do pracy? Czy nie można być szczęśliwym i pracować, zamiast szukać szczęścia w pracy? Kiedy pracy lub ludzi używamy po to, by coś osiągnąć, to oczywiście tracimy łączność, związki z pracą i z ludźmi; a wtedy nie jesteśmy w stanie kochać. Miłość nie jest środkiem do celu; jest ona swą własną wiecznością. Kiedy ja wykorzystuję ciebie, a ty wykorzystujesz mnie, co zazwyczaj nazywa się związkiem, jesteśmy dla siebie ważni tylko jako środek do czegoś innego; tak więc w ogóle nie jesteśmy dla siebie ważni. To wzajemne wykorzystywanie się nieuchronnie prowadzi do konfliktów i antagonizmów. Co więc zamierza pan robić? Odkryjmy wspólnie, co robić, zamiast szukać cudzych rad. Jeśli zdoła pan to odszukać, to odkrywając to również pan tego doświadczy; wtedy będzie to rzeczywistość, a nie tylko potwierdzenie czy konkluzja, zwykła werbalna odpowiedź.
„Na czym więc polega mój problem?”
Czy możemy tak tego nie ujmować? Jak, spontanicznie, reaguje pan zrazu na pytanie: czy praca jest najważniejsza? Jeśli nie, to co jest?
„Zaczynam rozumieć, do czego pan zmierza. Zrazu doznaję szoku; jestem naprawdę zbulwersowany, widząc, co robię w swojej pracy przez tyle lat. Po raz pierwszy stanąłem twarzą w twarz z faktem, z tym, co jest, jak pan to określa, a to naprawdę nie jest zbyt miłe. Jeśli uda mi się poza to wykroczyć, to może ujrzę, co jest ważne, a potem spontanicznie wrócę do pracy. Ale nadal nie mam jasności co do tego, co jest pierwsze, praca czy coś jeszcze”.
Dlaczego nie jest to jasne? Czy jasność zależy od czasu, czy od chęci zobaczenia? Czy pragnienie, by nie widzieć, samoistnie po jakimś czasie zniknie? Czy brak jasności nie bierze się z prostego faktu, że pan jej nie chce, gdyż zakłóciłaby ona cały schemat codziennego życia? Jeśli zdaje pan sobie sprawę z tego, że celowo odkłada to na później, czy nie staje się to od razu jasne? To właśnie to unikanie wprowadza zamęt.
„Teraz mam co do tego całkowitą jasność, a to, co zrobię, jest nieistotne. Zapewne będę robił to, co robiłem dotąd, ale w zupełnie innym duchu. Zobaczymy”.