DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

Ludwik Fleck

O obserwacji naukowej i postrzeganiu w ogóle

Przegląd Filozoficzny, 38 (1935), s. 58-76

uwspółcześniono pisownię, choć niektóre słowa zostawiono w formach już dziś archaicznych

Do niedawna panowało niepodzielnie wśród przyrodników przekonanie, wyrażone w zdaniu Poincarégo: "gdyby badacz rozporządzał nieskończonym czasem, wystarczyłoby powiedzieć mu: Patrz, a patrz dobrze". Z opisu jego obserwacji wszystkich zdarzeń miałaby wyniknąć cała wiedza.

W takim mniemaniu tkwi szereg niemożliwych już dzisiaj założeń. Czy obserwacja rzeczywiście może być tylko "dobra" lub "zła" (wzgl. "lepsza" lub "gorsza") i czy każda "dobra" prowadzi do tych samych wyników? Czy ma sens mówienie o "opisach wszystkich zdarzeń" tak, jak gdyby te opisy były zawsze zasadniczo dodajne, dawały wszystkie razem koniecznie jakąś przedstawiającą pewien sens całość? Czy ma sens wyrażenie "wszystkie zdarzenia"? Czy ma w ogóle sens pojęcie "cała wiedza", "jedna ogólna wiedza"? Czy możliwy jest izolowany badacz, nawet gdyby rozporządzał nieskończonym czasem?

W sprawach tych polegają teoretycy głównie na doświadczeniu zeszłego wieku i to przeważnie na doświadczeniu fizyków. Zagadnienie obserwacji wydawało się wówczas znacznie prostsze, niż przedstawia się dzisiaj. Sądzono np. że obserwacja zasadniczo nie wpływa na stan przedmiotu obserwowanego. Dzisiaj wynika z teorii kwantów, że każda obserwacja zjawisk atomowych wpływa na ich przebieg. Ale w całej pełni okazuje się zawiłość zagadnienia obserwacji dopiero w naukach biologicznych, jako mniej dedukujących i mniej abstrakcyjnych.

Zawód mój zmusza mnie do codziennych obserwacji rzeczy z pewnego stanowiska bardzo prostych: preparatów mikroskopowych. Jeśli oglądam preparat mikroskopowy, np. hodowli błonicy, to, mówiąc językiem potocznym, widzę jedynie pewną ilość kresek o pewnej swoistej strukturze (wzgl. zabarwieniu), pewnym kształcie i pewnym układzie. Ale na próżno próbowałbym opisać te trzy elementy obrazu tak, aby jednoznacznie dla laika oddać słowami obraz tej charakterystycznej postaci, jaką widzi obserwator wyszkolony, a której laik po prostu nie umie z początku zobaczyć. Po krótkim jednak czasie zdobywają prawie wszyscy uczniowie zdolność postrzegania jej i dochodzą do zgodnych (przynajmniej w dużym procencie) wyników. Trzeba się więc dopiero uczyć patrzeć, aby móc spostrzegać to, co stanowi podstawę danej dyscypliny. Trzeba zdobyć pewne doświadczenie, pewną umiejętność, które nie dadzą się zastąpić formułami słownymi. Wobec tego niemożliwy jest kompletny aksjomatyczny budynek wiedzy, bo żadne słowa czy zdania nie wystarczają dla oddania jej całkowitej treści. Budowa taka zrozumiała jest tylko dla fachowca, dla laika nie jest ona odpowiednikiem danej gałęzi wiedzy. Konieczność odróżniania fachowca od laika, konieczność pewnego doświadczenia i osiągnięcia pewnej umiejętności wprowadzają zasadniczy czynnik alogiczny w wiedzę.

Jeszcze jaskrawiej występuje konieczność swoistego szkolenia do postrzegania pewnych postaci, np. w dermatologii. Laik w tej dziedzinie, gdzie indziej nawet doskonale obserwujący, dajmy na to fachowiec w bakteriologii, nie odróżnia i nie poznaje zmian skórnych. Przysłuchuje się on - przynajmniej z początku - opisom dermatologów jak zmyślonym bajkom, chociaż przedmiot opisany stoi przed nim.

Istnieje więc konieczność osobnego szkolenia w postrzeganiu swoistej postaci z różnych dziedzin wiedzy i nie można postaci tych przez opis wyrazami jakiejś mowy ogólnej jednoznacznie oddać. Nie można więc mówić ogólnie o dobrym i złym obserwowaniu, lecz tylko o obserwowaniu zgodnym z pewną gałęzią wiedzy i o obserwowaniu niezgodnym z nią.

Umiejętność obserwowania nie jest jakaś ogólna, nie obejmuje równocześnie wszystkich dziedzin wiedzy. Przeciwnie, ogranicza się ona zawsze tylko do pewnej dziedziny. Znałem znakomitego chirurga, specjalistę jamy brzusznej, który przez kilka spojrzeń i kilka dotknięć brzucha rozpoznawał prawie nieomylnie stan chorobowy wyrostka robaczkowego, nieraz w przypadkach, w których inni lekarze "niczego nie widzieli". Ten sam specjalista nigdy nie mógł się nauczyć odróżniać pod mikroskopem pasma śluzu od wałeczka szklistego. Znałem też bakteriologa, asystenta dużego uniwersytetu, który spostrzegał i rozpoznawał bardzo drobne zmiany chorobowe szczepionych zwierząt, a nie umiał odróżnić samca myszy od samicy.

Niewyszkolony w pewnej dziedzinie obserwator nie potrafi dać użytecznego opisu. Da w najlepszym razie opis przydługi, zawierający bardzo dużo szczegółów, z których większość będzie nieistotna lub w ogóle przypadkowa, a nie poda rysów charakterystycznych i nie podkreśli cech zasadniczych. Obraz jego obserwacji jest jak fotografia prześwietlona: przerysowany, bez kontrastów. Tło nie jest puste lub dyskretnie ustępujące, postać nie odbija się od niego, nie uwypukla się, nie "wychodzi" z tła.

Podaję tu rozmyślnie przykłady osób zawodowo zajmujących się obserwowaniem, można by jednak z życia codziennego przytoczyć mnóstwo przykładów ściśle ograniczonej bystrości, połączonej z ograniczoną ślepotą na pewne inne zjawiska. Strojnisie dostrzegają bardzo drobne cechy materiałów odzieżowych, a często są ślepe wobec wielkich zjawisk przyrodniczych lub technicznych. W takich wypadkach z życia codziennego grają przede wszystkim rolę czynniki emocjonalne, wynikające z całej psychiki danej osoby i wytwarzające skierowaną gotowość do pewnych spostrzeżeń. W obserwacji naukowej istnieje również określone pogotowie do pewnych obserwacji, lecz wywołane jest ono przede wszystkim pewnym szkoleniem, pewną tradycją naukową.

Można by sądzić, że Poincarégo hipotetyczny badacz, rozporządzając nieskończonym czasem, byłby po prostu specjalistą od wszystkiego, fachowcem wszechnauk, więc dostrzegałby swoiste postacie we wszystkich dziedzinach. Lecz jest to psychologiczny nonsens, bo wiemy, że powstawaniu zdolności do postrzegania pewnych postaci towarzyszy zanik zdolności do postrzegania pewnych innych. Dla lekarza badającego chorego często pozostaje po prostu niewidoczne, że jest on brudny. Ta swoista ślepota - mniej lub więcej zamierzona - umożliwia dopiero obserwację lekarską, nie pozwalając powstać uczuciu wstrętu. Czytając, nie zauważamy często liter, zajęci słowami i zdaniami. Robiąc korektę drukarską, nie widzimy słów, pochłonięci literami. Lekarz zawodowo szkolony w obserwowaniu wciąż zmiennych i kapryśnych form patologii, jest z reguły złym obserwatorem powtarzających się stale zjawisk prawidłowych: nie interesują go one, nie zauważa ich, nie powinien ich zauważać, jeśli ma być dobrym patologiem. Przyrodnik z reguły nie zauważa zjawisk socjologicznych, niektórym nie można ich w ogóle pokazać. Od rozmyślnego abstrahowania od pewnych postaci aż do niezdolności spostrzegania ich jest więc przejście ciągłe. Żeby zobaczyć jakąkolwiek określoną postać z jakiejś dziedziny, trzeba być w stanie swoistego pogotowia myślowego, składającego się także z mniej lub więcej przymusowego abstrahowania od możliwości innych postaci. Każdy obserwator jest w zasadzie w położeniu człowieka, który stoi przed figurą kleksograficzną: można z niej ułożyć sobie różne postacie, układa się zaś (widzi) mimo woli takie, które odpowiadają swoistemu pogotowiu patrzącego. Pewnych szczegółów domyślamy się, od innych abstrahujemy i tak dopiero powstaje określony obraz.

Łacińska duża litera A może posiadać rozmaite kształty. Żeby ją rozpoznać, trzeba mieć pewne doświadczenie. Ramiona jej mogą być równej lub różnej długości, mogą być mniej lub więcej rozchylone, mogą być proste lub krzywe. Poprzeczka może znajdować się wyżej lub niżej, może być prostą, dłuższą lub krótszą, może być złożona z dwóch części pod kątem leżących lub być linią krzywą. Ramiona mogą przedstawiać dwie równoległe proste, połączone u góry prostą lub łukiem, mogą to też być dwie proste rozbieżne ku górze, lecz połączone łukiem lub prostą. Słowem, można najrozmaitsze modyfikacje w budowie tej litery przeprowadzać a nie przestanie to być A. Nie da się opisać po jak wielkich modyfikacjach przestajemy widzieć tę literę jako taką, bo zależy to od tego, kto patrzy, a także od otoczenia, w jakim się ona znajdzie: w słowie, złożonym z odpowiednio przestylizowanych innych liter łatwiej ją rozpoznamy, już z góry nastawieni na to, że jest to litera i że jest przestylizowana. Osobno stojącej, choćby dokładnie takiej samej, może już nie poznalibyśmy. Dla postrzegania jakiejś postaci potrzebne jest więc specjalne pogotowie, którego zasadnicza kwota dana jest przez zwyczajne wychowanie, a konieczna w wypadkach, odbiegających od zwyczajnych, nadwyżka musi być dodana przez okoliczności specjalnie. Ważną jest rzeczą, że pogotowie to ma własne prawa, których musimy podczas postrzegania słuchać: np. litera A może z reguły mieć swą poprzeczkę w różnej odległości od podstawy, pomiędzy 1/3 wysokości litery od dołu a 1/3 od góry. Jeśli jednak litera ta składa się z dwóch rozbieżnych ku górze ramion, połączonych u góry prostą lub łukiem, to poprzeczka musi znajdować się w górnej połowie litery; skoro umieścimy ją w dolnej połowie, rozpoznamy A tylko z trudem lub wcale nie.

Nawet najprostsza obserwacja, np. obserwowanie demonstracyjnych doświadczeń przyrodniczych w szkole wymaga pewnego pogotowia umysłowego, które da się zresztą stworzyć kilku gestami i kilku zdaniami. Każdy nauczyciel przekonał się zapewne wielokrotnie, że uczniowie na pytanie "co widzisz?" opisują nieraz fantastyczne dla niego obserwacje, łącząc w odrębną postać to, co nauczyciel uznaje za przypadkowe i nieistotne, a pomijając właśnie elementy istotne, najważniejsze. Wielka cześć wykształcenia dziecka polega właśnie na tym, że uczy się ono widzieć to, co widzą starsi, a zatraca równolegle prawdziwie dziecięcą "poliwalentną" zdolność widzenia fantastycznych postaci. Kto wie, ile przyszłej wiedzy, ile obserwacji, które kiedyś wiedza uzna, kryje się w tych fantazjach? Pewne zjawiska entoptyczne, jak np. mouches volantes, znacznie częściej są obserwowane i znane wśród dzieci, niż wśród dorosłych, i przyjąć należy, że nauka odkryła tu pewnego razu zjawisko, które elementarne wychowanie z reguły uczy zapoznawać.

Mógłby ktoś zarzucić, że spostrzeganie określonej postaci to nie jest właściwa obserwacja naukowa, lecz co najwyżej psychologiczne malum necessarium. Że badacz powinien spostrzegać tylko najprostsze elementy obrazu, dane bezpośrednio, z których postać składa się automatycznie, lub zostaje następowo ułożona jako pewnego rodzaju hipoteza, mniej lub więcej subiektywnie zabarwiona. Że te najprostsze elementy są dla "normalnych" ludzi bezsporne, dają się bez reszty opisać i że w opisach ich nie ma miejsca na żadne swoiste zabarwione pogotowie umysłowe.

Uważam za bezcelowe i niepotrzebne rozprawić się zasadniczo z tym "atomistycznym" stanowiskiem. Zwolennicy bezpośrednich danych elementarnych sami się dyskredytują, nie mogąc się pogodzić pomiędzy sobą, co właściwie należy uważać za owe bezpośrednio dane elementy. Cóż to za bezpośrednie dane, których trzeba aż tak szukać? W jaki sposób są one bezpośrednio dane, skoro trzeba się o nie tak spierać? Wystarczy porównać w czasopiśmie "Erkenntnis" tom II (str. 432) i tom III (str. 215), aby przekonać się, jak uwikłał się Carnap ze swoimi protokółami (Protokollsätze) i stwierdzić całą bezpłodność tej sprawy. Prowadzi ona z konieczności do dogmatyzmu lub relatywizmu i w obu wypadkach nie daje żadnych nowych możliwości badawczych. Zdaniem moim, tylko ta teoria posiada wartość, która stwarza nowe pola badań, nowe możliwości myślowe, a nie ta, która zamyka drogę dla przyszłych badań.

Niemniej jednak zamierzam konkretnie rozważyć na podanym wyżej przykładzie obserwacji preparatu zarazków błonicy, czy możliwy jest jednoznaczny opis przy pomocy wyrazów jakiejś ogólnej mowy i jak faktycznie zagadnienie obserwacji i opisu w tym wypadku nauka rozwiązuje.

Obraz mikroskopowego preparatu hodowli zarazków błonicy, zabarwionego np. według Grama, jest dla laika o pewnym ogólnym wykształceniu, zaznajomionego jako tako z mikroskopem, zbiorem ciemnych kresek na jasnym tle. Zobaczy on poza tym ewentualne skazy szkła, jakieś punkty, będące strątami barwnika, jakąś przypadkowo ułożoną figurę z owych kresek, np. poszarpaną wyspę. Nie sposób jest wydobyć z niego opis, podobny do fachowego, nie zadając mu pytań sugerujących [czy kreski są w całej długości jednakowo grube? Czy są proste? Czy barwią się jednorodnie? Czy leżą równolegle? itd.] Nie sposób jest też rozbić narzucające się mu obrazy [np. ów obraz wyspy] bez pewnych sugestii [np. porównaj inne miejsca, nie zwracaj uwagi na ten szczegół, bo jest on przypadkowy, to jest błąd barwienia, itd.].

Im mniejsze jest wykształcenie obserwującego laika, lub, lepiej mówiąc, im odleglejsze jest ono od wykształcenia fachowca z naszej dziedziny, tym odmienniejszy jest przez niego widziany obraz od tego, co widzi fachowiec, tym odleglejszy też opis. Człowiek nie obeznany z mikroskopem nie dojrzy obrazu w ogóle, nie zaglądnie do okularu, nie chwyci światła, nie nastawi preparatu. Ulegając sugestii kształtu mikroskopu, okiem szuka badanego przedmiotu na stoliku, skierowuje zwierciadło do siebie i zagląda do niego. Jeśli wie, że trzeba patrzeć w okular, widzi własne rzęsy, akomoduje na powierzchnię okularu, patrzy ukośnie i widzi ciemną ścianę wewnętrzną tubusu lub wreszcie "jasny krążek na ciemnym tle".

Im bliższe jest wykształcenie obserwującego laika wykształcenia fachowca, tym bliższy też widziany obraz. Ale nawet botanik, zajmujący się bakteriologią "ogólną", obeznany z literatury z cechami prątków błonicy, nie dojrzy tych cech preparatu, na których opiera się fachowiec, i nie będzie mógł ich rozpoznać, tj. nie znajdzie korespondencji między znanymi z książki słowami i widzianymi cechami obrazu. Nawet najgruntowniejsze opisy nie mogą wyrównać braku praktycznego doświadczenia.

Zestawiając więc wyniki obserwacji różnych obserwatorów, otrzymamy całą skalę: od zgodnego z oficjalną wiedzą obrazu spostrzeganego przez fachowca, poprzez różne "fantazje" aż do niemożliwości spostrzegania obrazu w ogóle. Który z tych wyników obserwacji jest uprawniony do tego, by być wyrażony przez ów pożądany jednoznaczny, ogólnie ważny opis?

1) Można by mniemać, że każdy. Trzeba jednak stwierdzić, że pewna część tych "wyników" obserwacji jest właściwie w ogóle niewyrażalna. Zupełnie nieobeznany laik nie dostaje żadnego wyniku, żadnej uchwytnej postaci, ponieważ przeżywa tylko chaos migotających, zmieniających się co chwila wrażeń i nastrojów, sprzecznych ze sobą i niweczących się nawzajem. Gdybyśmy koniecznie chcieli oddać słowami jego przeżycie, najlepiej jeszcze odpowiadałoby mu hasło: "szukam", albo "mam chaos". Żadne inne słowa nie odwzorowują jego przeżycia.

Niektóre wyniki są konkretniej wyrażalne. Z chaosu wyłania się mniej lub więcej uchwytna postać. W pewnych wypadkach jest to postać zupełnie odległa od tej, którą widzi fachowiec, nie mająca nawet nic wspólnego z preparatem zarazków błonicy w rozumieniu fachowca. Ma ona związek z przeżywaniem obserwowania w ogóle lub używania mikroskopu w ogóle itd. Więc i te "obserwacje" nie dadzą owego prostego protokółu, z którego drogą wniosków powstać mogłaby wiedza o błonicy.

Inne wreszcie wyniki obserwacji zbliżają się do tego, co fachowiec uważa za przedmiot swego badania, tj. do preparatu zarazków błonicy. Niestety, nie można ściśle określić, co należy do preparatu zarazków błonicy, a co do niego już nie należy [np. cechy szkła przedmiotowego? Plamka od strąconego barwnika? Resztka pożywki, na której rosły bakterie? Cienie rozpadłych bakterii?]. Mogą więc być zawsze kwestie sporne, co jest cechą badanego przedmiotu, a co już nie. [Jeśli za przedmiot obserwacji uznamy nie preparat zarazków, ale same zarazki, sprawa będzie jeszcze trudniejsza: nikt nie wie dzisiaj, jakie formy i stany zarazek przechodzi, nie może więc nigdy ograniczyć in concreto, co jest zarazkiem, a co nie]. Wobec tego zawsze zachodzić muszą rozbieżności w ograniczeniu przedmiotu obserwacji. Będą one mniejsze, jeśli obserwator posiada więcej wykształcenia i doświadczenia fachowego, nigdy jednak nie znikną zupełnie. Obserwacje z dziedziny chlamydozoów lub pettenkoferyj, uważane przez niektórych badaczy za fantazje, snute na tle artefaktów, dowodzą, że nawet wśród fachowców takie rozbieżności zachodzą.

Mamy więc dwie związane ze sobą trudności: 1) konieczność pewnego standardowego wykształcenia i wyćwiczenia obserwatora, bez której nie może być mowy o obserwacji danego przedmiotu, i 2) niemożliwość zupełnego pogodzenia się różnych obserwatorów nawet wykształconych, co do zakresu tego przedmiotu.

Obie te trudności teoretycy zapoznają. W poglądach ich zawarte jest implicite mniemanie, że "fachowość" lub przynajmniej "przygotowanie do obserwacji" to stany po pierwsze przez ogromną większość ludzi zawsze osiągalne, po drugie w ogóle dające się ściśle określić lub oznaczyć, lub nawet mające jakąś absolutną, prawie metafizyczną wartość. Co do drugiej trudności: znane jest wprawdzie przyrodnikom prawie ogólnie, że "Überhaupt enthält der Begriff der Beobachtung eine Willkür, indem er wesentlich darauf beruht, welche Gegenstände mit zu dem zu beobachtenden System gerechnet werden" (Bohr), lecz prowadzi to ich najczęściej do konwencjonalizmu teoriopoznawczego, bo mniemają oni, że owa "Willkür" zależy od woli badacza, i że kieruje się on w swym wyborze jakimś celem, stwarzając tym milczącą "umowę naukową". Badacz nie ma jednak świadomości wyboru, przeciwnie, wybór narzuca mu się bezpośrednio i wiążąco, wynikając z jego nastroju myślowego, z zespołu jego gotowości umysłowych, z jego zwyczajów myślowych - krótko mówiąc, z tego, co nazywam stylem myślowym.

Tak pojmowany styl myślowy jest wynikiem teoretycznego i praktycznego wykształcenia danego osobnika, a przechodząc z nauczyciela na ucznia, stanowi pewną wartość tradycyjną, podlegającą swoistemu rozwojowi historycznemu i swoistym prawom socjologicznym. Obie wyżej wymienione trudności sprowadzają się do kwestii stylu myślowego: należy przyjąć, że każdy z wymienionych obserwatorów dokonał obserwacji według swego stylu myślowego. Style te są mniej lub więcej różne, im bardziej różne tym bardziej odmienne są wyniki obserwacji. Pomiędzy fachowcami zachodzi zasadnicza wspólnota stylu myślowego, utrzymują się tylko drobne indywidualne lub "kierunkowe" (zależne od "szkoły") różnice stylowe. Gdyby zaistniała zupełna identyczność i niezmienność stylu myślowego, stałoby się niemożliwe wszelkie odkrycie, tj. spostrzeżenie czegoś nowego. Każda nowa obserwacja jest eksperymentem: idzie o to, aby do danych warunków dostosować spośród zapasów posiadanych postaci [ew. z zupełnie innych dziedzin] najodpowiedniejszą kombinację. Wielorakość tych zapasów jest więc koniecznością i zespół badaczy nie da się zastąpić przez jednego, nawet rozporządzającego nieskończonym czasem badacza.

Nie tylko ograniczenie przedmiotu obserwacji wyznaczone jest [aż do zupełnego przesunięcia granic] przez styl myślowy obserwatora. Także akcentowanie pewnych elementów i degradacja innych zależą od tego stylu. Trzeba więc powiedzieć, że dwaj obserwatorzy o dość odległych stylach nie mają wspólnych przedmiotów obserwacji, lecz każdy z nich obserwuje w zasadzie inny przedmiot. Jeśli idzie o protokoły ich obserwacji, to sprawa wikła się jeszcze przez to, że używać będą innych wyrażeń lub tych samych wyrażeń w innym znaczeniu. Nie może więc być mowy o tym, aby pomiędzy tymi obserwatorami możliwa była wymienność protokółów w całości lub choćby w jakichś częściach. Niemożliwy jest więc jakiś jednoznaczny opis wyniku obserwacji przy pomocy wyrazów jakiejś mowy ogólnej.

2) Można by mniemać, że żaden z tych psychologicznie uwarunkowanych wyników obserwacji nie jest bezpośrednio uprawniony do zaszczytu dostarczenia protokółów obserwacji naukowej. Że - jak wyżej wzmiankowaliśmy - badacz powinien przez krytyczną analizę wykluczyć ze swego wyniku obserwacji wszystkie elementy subiektywne, lub przynajmniej osobiste, aby otrzymać to, co nazywamy obserwacją naukową.

Lecz czy ta krytyczna analiza nie jest również psychologicznie i historycznie uwarunkowana? Jest ona ze stanowiska porównawczej teorii poznawania niczym innym, jak stylizowaniem obserwacji: z początku wykonywana świadomie według tradycyjnych recept, staje się potem przyzwyczajeniem myślowym obserwatora, aż wreszcie rutynowany badacz po prostu nie umie "niekrytycznie obserwować". Mimo to zachowuje ta krytyczność liczne cechy indywidualne i co więcej, podlega ciągłej ewolucji. Inaczej niemożliwe byłoby dostrzeganie nowych szczegółów w starym materiale, które przecież w nauce ciągle ma miejsce. W ostatnich elementach wylegitymowanego systemu nauki są cechy stylowe na równi obecne, jak w surowej obserwacji.

Zamiast wdawać się w ogólną analizę takiej krytycznej, oczyszczonej, bezosobowej obserwacji naukowej, rozważmy na naszym przykładzie preparatu zarazków błonicy, jak wygląda oficjalna obserwacja naukowa i takiż opis.

W znanym i ogólnie uznawanym podręczniku Lehmanna-Naumanna (Bakteriologische Diagnostik, 1927, II, str. 676) czytamy następujący opis układu prątków błonicy: "Die Lagerung ist sehr charakteristisch; neben dem grossen Formenreichtum (s.o.) ist die Lagerung meist durchaus unregelmässig (ungeordnet), so dass man sie schon mit chinesichen Schnftzeichen verglichen hat. Im Gegensatz dazu zeigt Pseudodiphterie in Form und Lagerung weit grössere Gesetzmässigkeit. Die Lagerung in Form ausgespreizter Finger oder einer römischen V, weiterhin das palissadenförmige Zusammenliegen, ist mehr für Pseudodiphterie charakteristisch, kommt aber gelegentlich auch bei echter Diphterie vor".

Jeśli opis ten czyta fachowiec, jest on skłonny wyrazić swą zgodę. Zgadza się na to, że układ prątków błonicy jest charakterystyczny, tj. że duża część rozpoznania tych prątków może opierać się na nim. Że układ jest nieuporządkowany, że pseudodyfteria wykazuje częściej układ bardziej uporządkowany, palisadowy lub przypominający rozstawione palce.

Jeśli opis ten czyta tzw. wykształcony laik, musi on odczuwać pewne zdziwienie. Czyta przecież, że układ jest charakterystyczny, a zaraz potem, że nie ma w nim żadnej reguły. Czy chaotyczny, nieuporządkowany układ może być charakterystyczny?

Otóż rzecz w tym, że "charakterystyczny" znaczy tu "swoisty mimo całą chaotyczność, i zawierający różnicę w stosunku do tego, co praktycznie trzeba odróżniać, tj. do pseudodyfterii". A różnica ta polega na większej chaotyczności układu, w odróżnieniu od bardziej regularnego układu pseudodyfterii. Ten zaś regularniejszy układ opisany jest w następnych zdaniach opisu Lehmann-Neumanna. Tutaj uderza znowu laika nieoczekiwany szyk słów i owo "mehr", które nadają ostatniemu zdaniu Lehmann-Neumanna pewien charakter polemiczny. Należało oczekiwać, że dwa ostatnie zdania opisu brzmieć będą jakoś tak: "Im Gegesatz dazu zeigt Pseudodiphterie in Form und Lagerung weit grössere Gesetzmässigkeit: man beobachtet die Lagerung in Form ausgepreizter Finger oder einer römischen V, weiterhin das palisadenförmige Zusammenliegen - obwohl freilich diese Lagerung auch bei echter Diphterie vorkommt". Dwa ostatnie zdania Lehmann-Neumanna brzmią tak, jak gdyby autorzy zwalczali jakiś pogląd przeciwny. Otóż polemizują oni tu z przeszłością, także swoją własną przeszłością naukową, o czym niżej.

W każdym razie podany opis polega na 1) prostym stwierdzeniu swoistości obrazu, 2) uwzględnieniu praktycznej potrzeby badacza (odróżnienie dyfterii od pseudodyfterii), nie zaś na podaniu jakiegoś obrazu ogólnego, wyprowadzającego się z jakichś elementów podstawowych, które miałyby być bezpośrednio dane każdemu obserwatorowi. 3) Polega on nadto na zajęciu pewnego stanowiska wobec opisu historycznego z przeszłej epoki. 4) Używa pewnych porównań (litera V, rozstawione palce, palisada), które dla laika są nieoczekiwane, a pochodzą również z historii nauki o błonicy, o czym niżej.

Krótko mówiąc, opis ten nie wychodzi poza ramy swoistego stylu myślowego bakteriologa, jego potrzeb, jego historycznej ewolucji, jego historycznych porównań. Czy można by go inaczej ułożyć, zastanowimy się później.

W równie znanym i prawie równie cenionym podręczniku Kolle'go i Hetscha (Die experim. Bakteriologie, 1919, II, str. 669) czytamy: "Recht charakteristisch ist die Lagerung der einzelnen Individuen in gefärbten Präparaten, mögen diese aus Reinkulturen oder direkt aus Diphteriemembranen hergestellt sein. Die Bakterien lagern sich nämlich gern parallel nebeneinander, wodurch eine palisadenartige Anordnung zustande kommt. Bis zu einem gewissen Grade typisch ist ferner, dass die Diphteriebazillen, wenn sie in Gruppen vereinigt sind, mit dem einen Endteile zusammenhängen, während sie am entgegengesetzten Ende divergieren. Es entsteht so das Bild gespreizter Finger".

Także na ten opis zgodzi się fachowiec. Porównanie z palisadą złagodzone jest przez słówko "gern" (więc nie "zawsze", tylko "chętnie"), z palcami przez słowa "bis zu einem gewissen Grade typisch" (więc również nie "bezwzględnie", tylko "do pewnego stopnia"). Wprawdzie opis Lehmanna i Neumanna jest bez porównania dojrzalszy, ale i ten nie jest fałszywy.

Laik musi odnieść wrażenie, że opis ten jest sprzeczny z poprzednim. Właściwie tylko określenie układu bakterii błonicy jako charakterystyczny, jest wspólne, poza tym wydaje się opis Kolle-Hetscha wprost przeciwny opisowi Lehmann-Neumanna: jeden twierdzi, że układ palisadowy i palczasty jest typowy, drugi - że właśnie nie.

W podręczniku Kisskalt-Hartmanna (Praktikum der Bakt. u. Protozoologie - I, 1914, str. 43): "besonders charakteristisch ist ihre Lage: się bilden meist einen Winkel miteinander, mehrere zusammen liegen wie gespreizte Finger". Przesmycki (Zarys bakterjologji praktycznej, 1927, str. 55): "Prątki błonicze... układają się zazwyczaj palisadowo, albo też przypominają rozstawione palce ręki". Fischer (Anleitung zu hygien. Untersuchungen, 1912, str. 237.) o prątkach błonicy: "Häufig winkling in V-Form, auch gekreuzt oder in unregelmässigen Haufen gelagert...". O prątkach pseudodyfterii: "meist kürzer und dicker als (jene), vorwiegend palisadenartig gelagert".

Dla każdego laika opisy te są sprzeczne, dla fachowca - nie, bo wie, że trzeba je brać cum grano salis: każdy z nich naprowadza pewne obrazy, które mogą być, ale nie wszędzie muszą być znajdywane. Najważniejsze, najistotniejsze jest, że układ jest charakterystyczny, co podkreślają wyraźnie lub niewyraźnie wszyscy. Żeby tę charakterystyczność opisać, podają tradycjonalne, zwyczajowe porównania, które służą równie dobrze, jeśli użyjemy ich dla uwypuklenia podobieństwa pomiędzy nimi a oglądanym obrazem, jak i wtedy, kiedy użyjemy ich dla uwypuklenia różnicy. Układ prądków błonicy przedstawia swoistą postać. Trzeba nauczyć się ją widzieć, wtedy jest ona "swoistą" i nic więcej, jak swoisty jest wygląd litery A, mimo całą zmienność. Przedtem, zanim nauczy się tę postać widzieć, nasuwają się różne porównania. Lecz stosunek tej postaci do porównywanej, skądinąd znanej, migoce nam w oczach: raz widzimy podobieństwo, raz różnicę. Tak właśnie uczymy się tworzyć nową postać. Kiedy ją już mocno uchwycimy, porównania odpadają lub mają tylko wartość dydaktyczną, tj. dla uczącego się widzieć.

Pouczające jest rozważenie rozwoju obserwacji i opisu w tej dziedzinie. W wydaniu swego podręcznika z r. 1920 piszą Lehmann i Neumann (II, str. 554); "Charakteristisch ist die Lagerung übereinander wie ausgespreizte Finger. Auch pallisademförmig oder wie eine römische V zusammenliegend. Die letzteren beiden Merkmale treffen auch besonders für Pseudodiphtene zu". Autorzy podawali wówczas to porównanie z palisadą i literą V w sensie znacznie pozytywniejszym, niż siedem lat później. Słowo "charakteristisch" powtarza się, ale jego eksplikacja jest inna, wydaje się prawie przeciwna.

W wydaniu z r. 1899 (II, str. 371): "Die kurzen Formen sind mehr parallel gelagert, die langen mehr gekreuzt, fingerförmig in Rosetten angeordnet und s.f. Nach Kurth wachst die Wahrscheinlichkeit einen pathogenen Stamm vor sich zu haben, wenn es gelingt festzustellen, dass in Klatschpräparaten junger Kulturen [6 St. bei 35°] auf Löffler-Serum gezüchtet, mindestens eine Anzahl langer Formen [7 mai so lang als breit] oder fünfer - (V) - förmige Gebilde vorhanden sind. Weiter legt Kurth Wert darauf, die jungen Stäbchen zu gelagert zu sehen, wie die Finger zweier übereinander gespreizter Hände". Mniej więcej współczesny opis Marxa (Diagnostik etc., 1902, str. 129) brzmi: "...man erhält in Klatschpräparaten von 6 stündigen Culturen Bacterienanordnungen, die M. Neisser treffend mit Bildern vergleicht, die entstehen, wenn man die Hände mit ausgespreizten Fingern in allen möglichen Lagen übereinander legt. Später liegen sie vornehmlich nebeneinander, pallisadenförmig". Besson: (Technique microbiologique 1898, str. 324): "Ces bacilles peuvent être disposés parallèlement les uns aux autres ou associés par deux bout à bout; souvent encore, ils sont unis par deux à angle plus ou moins aigu de manière à figurer un V ou un accent circonflexe".

Opisy stają się przeważnie dłuższe, zawierają liczne porównania, cytują autorów ich, podają szczegółowo warunki. W porównaniu z nimi jest opis Lehmanna-Neumanna z r. 1927 bardzo skąpy, zwłaszcza jeśli opuścimy polemiczne zdanie ostatnie, które właściwie tylko prostuje dawne poglądy. Jest tak jak gdyby z czasem autorzy zrezygnowali ze znalezienia odpowiednich porównań: w r. 1927 piszą już tylko, że układ jest nieuporządkowany, chaotyczny jak pismo chińskie - ale przecież swoisty, charakterystyczny. W wielu nowszych podręcznikach, np. Kolle-Kraus-Uhlenhuta "Handbuch der pathog. Mikroorganismen", Tom V, część 1, str. 460 (artykuł Ginsa z r. 1928) czytamy zdania bardzo podobne do współczesnego opisu Lehmann-Neumanna: "Wenn das charakteristische einer Löffler-Reinkultur im Tuscheanstrich bezeichnet werden soll, so ist es meines Erachtens die Tatsache, dass kaum zwei kongruente Stabchen nebeneinander liegend angetroffen werden". W podręczniku Calmette-Boquet-Nègre (Manuel technique etc. 1933) nie podają autorzy w ogóle opisu układu prątków błonicy, jakkolwiek z pewnością nie kwestionują jego charakterystyczności. Zrezygnowali z opisu, bo wiedzą, że układ jest swoisty, nieporównywalny z niczym. Widzą jego swoistość od razu, bezpośrednio, porównanie jest niepotrzebne a nawet szkodliwe.

Ewolucja obserwacji prątków błonicy, która miała miejsce w oficjalnym społeczeństwie bakteriologów (kolektyw myślowy) wygląda więc tak:

Około r. 1900, więc 16 lat po odkryciu zarazka, widzieli fachowcy w układzie tych prątków szereg obrazów i figur, skądinąd znanych: palce rozstawione, palce dwóch rąk na sobie leżących, literę V, accent circonflexe, palisady. Raz jeden obraz wydawał się najodpowiedniejszy, raz drugi - więc spychano do śmietnika rzekomej błonicy (pseudodyfteria) raz takie, drugi raz inne obrazy. Starano się utrwalić jakoś te sprzeczne, oscylujące postacie, które się na przemian obserwatorowi narzucały. Badano warunki ich otrzymywania i niektórym autorom wydawało się, że prawie, prawie je ustalili.

Potem około r. 1915-1920 zaczyna objawiać się fachowcom swoistość obrazu układu prątków błonicy. Podkreślają, że jest on charakterystyczny, ale podobieństwo do tradycyjnych obrazów porównawczych zaciera się im. Już te porównania nie są tak szczegółowe, już pojawiają się zastrzeżenia i ograniczenia.

Wreszcie po r. 1925 widzą swoistą postać tego układu bezpośrednio, wiedzą, że syntetyczny opis jej jest niemożliwy, że analiza prowadzi tylko do rozbicia jej na chaos nieuporządkowany. Powstało już swoiste pogotowie do dostrzegania pewnej odrębnej postaci. Porównania mają już tylko wartość historyczną lub dydaktyczną, bo nowych członków kolektywu wprowadza się (tj. wytwarza się owo pogotowie) drogą historyczną.

Równocześnie dokonała się równoległa ewolucja pojęć: co należy uważać za błonicę prawdziwą, co za rzekomą, jako też czy i jakie są granice między prawdziwą a rzekomą błonicą. Ta ewolucja pojęć sprawia, że inne jest właściwie dzisiaj znaczenie słowa "prątek błonicy" i "prątek błonicy rzekomej" niż było w r. 1900. Nie można więc "po dzisiejszemu" rozumieć zdań z tego czasu; nawet sami autorzy stracili możność takiego rozumienia swoich ówczesnych wypowiedzeń, jakie posiadali wówczas. Na tym polega zależność poglądów i obserwacji od epoki, a bez tej zależności niemożliwy jest rozwój poznawania.

Gdzież są owe "krytyczne obserwacje" owe "jedyne dobre obserwacje", miarodajne, niezmienne, obowiązujące na zawsze, z których jak z cegiełek przez prostą appozycję miałaby rosnąć nauka?

Jest pewien zespół ludzi o wspólnym stylu myślowym. Styl ten rozwija się i jest związany w każdym etapie ze swoją historią. Stwarza pewne określone pogotowie, udziela go członkom zespołu drogami socjologicznymi i dyktuje co i jak ci członkowie widzą. Obraz ten zjawia się najpierw jako wynik pewnego rodzaju eksperymentu myślowego: z zapasu tradycyjnych obrazów przymierza się pewne obrazy i ich kombinacje, potem odrzuca część, przestylizowuje inne, przechodzi pewnego rodzaju walkę z narzucającymi się naprzemiannie obrazami - aż wreszcie wytwarza się nowe pogotowie, tj. pogotowie widzenia nowej, swoistej postaci. Zawiła ta droga jest badalna: teoria poznawania oparta o socjologię myślenia i socjologiczną historię rozwoju nauk może ją badać. Nauka ta, porównując różne style myślowe i badając krążenie myśli w obrębie różnych kolektywów myślowych, stwierdza, że poznawanie przechodzi trzy zasadnicze etapy: odkrycie zjawia się najpierw jako słabe awizo oporu hamującego naprzemienne oscylacje myślowe w twórczym chaosie myśli. Z tego awiza powstaje drogą socjalnego stylizującego krążenia myśli udowodnialna, tj. dająca się umieścić w stylowym systemie myśl. Dalszy rozwój zmienia ją w myśl - w ramach stylu - oczywistą, w postać swoistą, bezpośrednio poznawalną, w "przedmiot", do którego członkowie kolektywu muszą się odnieść jako do faktu zewnątrz istniejącego, niezależnego od nich. Taka jest ewolucja tego co nazywamy "rzeczywistym". Jest to jedna droga powstawania poznania. Druga droga, polegająca na rozwoju poznania z pewnego rodzaju wizji kolektywu, nie jest przedmiotem rozważania niniejszej pracy [1].

Przykład, którego użyliśmy (obserwacja pod mikroskopem), wydawać się może zbyt zawiły i sztuczny. Można mu zarzucić, że nie jest to przykład samej obserwacji, bo do patrzenia przez mikroskop potrzebna jest pewna techniczna umiejętność. Że istnieją też obserwacje proste, po prostu "patrzenie i widzenie". Ogólnego oderwanego roztrząsania na temat czy takie "proste patrzenie" istnieje, nie uważam za celowe; lepszą przysługę wyświadczy konkretny przykład, który zarazem uzupełni nasze dotychczasowe rozważanie, podając nie tylko rozwój patrzenia w pewnej dziedzinie, ale też początki jego. Przykład prątków błonicy trudno byłoby dla niefachowców w tym kierunku rozszerzyć.

W wiekach średnich istniała swoista anatomia tradycyjna, pochodząca od Galena, lecz przez długi łańcuch pośredników zniekształcona i sprowadzająca się w tekście i rysunku do ubogich, nieraz dziecięco-prymitywnych schematów, uzupełnionych spekulacją. Zazwyczaj przedstawia się powstanie nowożytnej anatomii tak: Anatomia Galena utrzymywała się przez setki lat, ponieważ uczony średniowieczny nie obserwował, a w szczególności nie robił sekcji. Z chwilą jednak, kiedy "ostatecznie otrząsnął się ze snu i zaczął bystrym i otwartym okiem oglądać formy anatomiczne, a następnie utrwalać to co zobaczył" (Sudhoff: Tradition und Naturbeobachtung, 1907, str. 3.), musiała ona upaść i powstała anatomia nowożytna.

Otóż ta legenda jest błędna. Przede wszystkim nie dlatego wierzono w Galena, bo nie robiono obserwacji, ale dlatego nie robiono obserwacji w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, bo nie było potrzeby tego: Galen - i to uproszczony Galen - zadowalał ówczesnych uczonych zupełnie [2]. Nie można jednak twierdzić, jakoby uczony średniowieczny nie miał w ogóle żadnego ustosunkowania pozytywnego do obserwacji. Zapewne, ustosunkowanie to było jakościowo i ilościowo inne niż dzisiejsze, ale istniało. Czytamy np. u autora ilustrowanego rękopisu z r. 1158, więc z głębi średniowiecza, że opisuje żyły, nerwy i ścięgna po kolei "ne forte erret inspector eorum, sed agnoscat ea ita ut videt". Więc oglądanie, zobaczenie prawdziwego stanu rzeczy było i wtedy brane w rachubę. Liczono się też ze "złudnością zmysłów", tj. istniało krytyczne obserwowanie, tylko było ono inne niż dzisiaj, bo krytyka jest stylizowaniem, dostrajaniem do stylu myślowego. Patrzenie i widzenie ówczesne było inne, lecz naiwnością jest mniemać, że człowiek ówczesny spał i dopiero w epoce odrodzenia otrząsnął się ze snu. Techniczne przeszkody, jakie mogły zachodzić dla organów, które uwidacznia dopiero sekcja anatomiczna, nie istniały np. w odniesieniu do osteologji: wiek XVI umiał znajdywać kości w pobliżu cmentarzy i studiować je, lecz średniowiecze nie miało po prostu intelektualnej potrzeby takich obserwacji, patrząc zaś na kość mogło tylko to zobaczyć, co i bez patrzenia znajdowało w książkach. Powszechne było przekonanie, że mężczyzna ma o jedno żebro z lewej strony mniej niż z prawej, bo to wynikało z biblii, a człowiek ówczesny po prostu wierzył, tj. nie chciał i nie mógł przekonać się, że to nieprawda. A przecież byłoby to dla nas tak łatwe: my dzisiejsi potrafimy bez żadnych środków technicznych stwierdzić na sobie lub innych, że ilość żeber jest z obu stron i u obu płci jednaka.

U Berengara (ok. r. 1520) czytamy w sprawie starego sporu co do początku żył: Według Arystotelesa idą żyły od serca, według Galena od wątroby. "Dico tamen ... quod venae non oriuntur nec a corde nec a hepate, nisi improprie et metaphorice, et dico eas ita metaphorice oriri magis ab hepate quam a corde et in hoc magis teneo cum medicis, quam cum Arist.". Jasne jest, że wszelka dzisiejsza dyskusja logiczna i wszelkie demonstrowanie ad oculos byłyby wobec Berengara bezsilne: my nie znamy pojęcia "metaforycznego i niewłaściwego początku żył". Znamy tylko morfologiczny, filogenetyczny lub ontologiczny "początek" żył. Dla nas nie jest organizm zbiorem takich metafor i symboli - jakkolwiek nie możemy podać logicznego powodu, dla którego zmieniliśmy styl myślowy. Nie tylko nie mógł Berengar dzisiaj znanych stosunków sam zobaczyć, nie można by mu ich nawet pokazać: co dla nas jest ważne, dla niego jest nieistotne, niezrozumiałe, obce, jak na odwrót obcym jest dla nas jego myślenie. Nie można po prostu i od razu coś nowego, odmiennego zobaczyć. Naprzód musi zmienić się cały styl myślowy, musi zachwiać się cały nastrój intelektualny, musi ustać przemoc skierowanego pogotowia myślowego. Musi powstać swoisty niepokój intelektualny i zmiana nastrojów kolektywu myślowego, która dopiero stwarza równocześnie możliwość i konieczność widzenia czegoś nowego, odmiennego.

Można wykazać, że sprawa opozycji przeciw Galenowi i tradycji była niezależna od szczegółów anatomicznych: jedni potępiali Galenizm w zasadzie, ale w szczegółach nie mieli nic innego do powiedzenia (Berengar), inni bronili go zasadniczo i bezwzględnie, mimo że przyznawali nowatorom w szczegółach słuszność. A byli i tacy, którzy zajmowali dziwne stanowisko, że lepiej jest z dawnymi błądzić niż z nowatorami wyznawać prawdę. Ten niepokój intelektualny społeczeństwa anatomów w okresie poprzedzającym nową epokę odbija się na jednostkach: pełen sprzeczności, wciąż cofający się, przerażony własnymi odkryciami prekursor Vesala Berengar doskonale to unaocznia. Skoro czytamy prace z tego okresu, wydaje się nam, że autorzy cierpieli na jakiś swoisty zawrót głowy, że mieniło się im w oczach, że widzieli na przemian świat średniowieczny i drogę do nowego świata. Gdyby nie ten okres niepokoju, nie znalazłby Vesaljusz ludzi, którzy by go wysłuchali: nie byłoby możliwe przestrojenie społeczeństwa, tj. stworzenie odmiennego nastroju intelektualnego, który pozwala widzieć nowe postacie.

W ten sposób są sprawy nastroju intelektualnego pierwszym warunkiem odkrycia. Jest tak, jak gdyby naprzód pojawiała się tendencja do zmiany, jakaś nieokreślona "odmienność" poglądów, a potem dopiero wykrystalizowywały te "odmienne szczegóły", odkrycia i obserwacje, które ową odmienność konkretyzują.

Co się tyczy szczegółów: każdy szczegół nawet bardzo drobny, pozostaje w związku z ogólnymi poglądami i jego odkrycie uzależnione jest od tego związku. Podobnie jak ilość żeber w związku z religijnym poglądem wypadała inaczej u mężczyzn niż u kobiet, tak i potem, w zaraniu anatomii nowożytnej, były nowe obserwacje w swej treści i swym pojawianiu się zależnie od pewnych idei lub mitów związanych z nimi. Odkrywanie szczegółów anatomicznych nie odbywało się w kolejności mechanicznej, np. według okolic ciała, wielkości lub wyraźności szczegółów, lecz decydowała legenda, pogląd ogólny, narzucająca się celowość itd. Także treść obserwacji, więc co w danym miejscu zobaczono, zależało od panującego stylu myślowego: każda nowa warstwa odkryć ma swe umotywowanie stylowe, wszystkie szczegóły pewnej epoki mają pewien wspólny styl.

Odkryciom towarzyszy pewne przesunięcie zainteresowania i często z pojawieniem się jakichś nowych szczegółów opisu znikają pewne określone dawne szczegóły. Jeszcze w anatomiach XVII wieku znajdują się długie rozdziały opisujące i wyliczające tak zwane ossa sesamoidea, które w dzisiejszych podręcznikach zbywa się kilkoma zdaniami: dzisiaj stoją one niejako poza układem kostnym, nie przedstawiają ani ontogenetycznie ani morfologicznie ani fizjologicznie wiele ciekawego. Wówczas przeciwnie, były ważne ze względu na pewne stare mity, które twierdziły, że z jednej z takich kostek rozwinie się "sicut planta ex semine" całe ciało, by stawić się na sąd ostateczny. W XVI i XVII wieku, kiedy sama nazwa nie była jeszcze uważana za znak konwencjonalny, lecz traktowano ją jak istotną cechę przedmiotu, znajdujemy w opisach szczegółów anatomicznych długie rozważania etymologiczne i pseudoetymologiczne nazwy. W pewnym podręczniku anatomii z połowy XVII wieku naliczyłem w ustępie o kości udowej (femur) 135 słów odnoszących się do takiej etymologii słowa femur a tylko 31 podających opis w dzisiejszym tego słowa znaczeniu.

Ważne jest i daje się na starych rycinach anatomicznych śledzić, że najpierw pokazuje się ogólna postać organu, coś w rodzaju symbolicznego jego przedstawienia, a znacznie później dopiero oddanie elementów tej postaci. Więc stare ryciny anatomiczne przedstawiają: nie żebra o pewnej ilości i pewnym kształcie, lecz symboliczne "żeberkowanie" po obu stronach klatki piersiowej; nie określone pętle jelit w brzuchu, lecz liczne ślimakowate linie symbolizujące je; nie określone zwoje mózgu, lecz kędzierzawą "zwojowatość" całej powierzchni mózgu itd. Przekroje oka wyglądają jak przekroje cebuli, bo demonstrują nie pewną określoną ilość warstw ściany gałki ocznej, lecz "wielowarstwowość" jej. Potem stopniowo z symboli pewnej postaci powstają jaskrawo podkreślające pewne cechy schematy. Rysunki te przedstawiają swój przedmiot w swoistej perspektywie stylowej, podkreślając właśnie stylowe cechy przedmiotu. Można wykazać, że także dzisiejsze ryciny perspektywę tę zawierają, że w ogóle przedstawienie bez niej jest niemożliwe i że naturalizm każdej epoki polega na takim podkreślaniu cech, zgodnym ze stylem danej epoki i danego społeczeństwa, a niewidocznym dla członków jego.

Więc nowa obserwacja, tj. odkrycie odbywa się tak, że wśród epoki równowagi pojawia się pewien niepokój intelektualny i tendencja do zmian: chaos sprzecznych, naprzemiennych obrazów. Ustalony dotąd obraz rozpada się na kleksy, które układają się w różne, sprzeczne postacie. Z innych dziedzin, przedtem oddzielonych lub zaniedbywanych, dołączają się pewne motywy; związki historyczne, prawie przypadkowe, różne zabytki i przeżytki intelektualne, często też tzw. pomyłki, błędy i nieporozumienia dodają ze swej strony inne motywy. W tym momencie twórczym ucieleśnia się w jednym lub kilku badaczach przeszłość i teraźniejszość umysłowa danego kolektywu myślowego. Wszyscy cieleśni i duchowi ojcowie są z nimi, wszyscy przyjaciele i wrogowie. Każdy z tych czynników ciągnie na swoją stronę, popycha lub hamuje. Stąd ów migocący chaos. Od nastrojowego napięcia badacza zależy czy nowa postać objawi mu się wśród tego chaosu jako symboliczna jaskrawa wizja, czy też jako słabe awizo oporu hamującego swobodny, prawie dowolny wybór pomiędzy naprzemiennymi obrazami. W obu wypadkach trzeba nową postać bronić przed rozwianiem się: trzeba ją wyodrębnić od tego co odtąd będzie nieważne, przypadkowe. Trzeba stworzyć kierunkowe zainteresowania, trzeba zniszczyć wrogie zainteresowania. Trzeba stworzyć inne pogotowie myślowe i wychować do niego ludzi. Jeśli się to uda, będą wszyscy biorący w nim udział widzieli nową postać wprost, bezpośrednio, naocznie, jak gdyby prawdę niezależną od ludzi, jedną, odwieczną. Dopiero następne przestrojenie pozwoli dostrzec, że miała ona swe stylowe uwarunkowanie i że była historycznie zdeterminowaną wypadkową.

Gdzież jest owa czysta obserwacja bez uprzedzeń? Obserwacja "dobra", ważna raz na zawsze i dla wszystkich, niezależna od środowiska, jego tradycji i od epoki? Nie ma jej nigdzie w dziejach ani w chwili obecnej, niemożliwą jest też ona jako ideał, do którego przez analizę lub krytykę można by się zbliżyć, bo wszelkie "legitymowanie" danych obserwacyjnych podlega także stylowi myślowemu, które da się zawsze w ostatnich elementach logicznej budowy nauki wykazać.

Niemożliwy jest naprawdę izolowany badacz, niemożliwe jest ahistoryczne odkrycie, niemożliwa jest bezstylowa obserwacja. Izolowany badacz bez uprzedzeń i tradycji, bez działających na niego sił społeczeństwa myślowego i bez wpływu ewolucji tego społeczeństwa byłby ślepy i bezmyślny. Myślenie jest czynnością zbiorową jak śpiew chóralny lub rozmowa. Podlega ono swoistym zmianom w czasie, wykazuje historyczną ciągłość tych przemian. Produktem jego jest pewien obraz, widoczny tylko dla tego, kto w tej czynności społecznej bierze udział, lub myśl jasna również tylko dla członków kolektywu. Co myślimy i jak widzimy zależy od kolektywu myślowego, do którego należymy. Widziane przez nas obrazy posiadają obok genetycznego uwarunkowania historycznego także wewnętrzne zdeterminowanie stylowe. Przykładem takiego determinizmu stylowego jest podany wyżej związek między położeniem poprzeczki w literze A, a kątem zawartym między jej ramionami. W naukach przyrodniczych, które objęły i doprowadziły do systemu pewien styl myślowy, nazywamy determinizm stylowy rzeczywistością przyrodniczą. Rozwija się ona równolegle z rozwojem przyrodniczego stylu myślowego.

"Widzieć" znaczy to: odtwarzać w odpowiednim momencie obraz, wytworzony przez społeczność myślową, do której się należy.


[1] Fleck: "Jak powstał odczyn Bordet-Wassermanna i jak w ogóle powstaje odkrycie naukowe". Pol. Gaz. Lek. 1934, 10/11.

[2] Fleck: "Zur Krise der Wirklichkeit". Naturwissenschaften 17, H. 23.