strona główna

Izydora Dąmbska

Czy intersubiektywne podobieństwo wrażeń zmysłowych jest niezbędnym założeniem nauk przyrodniczych?

Przegląd Filozoficzny, z.3, 1937, s. 288-294.

uwspółcześniono pisownię, choć niektóre słowa zostawiono w formach już dziś archaicznych

"Ei xed Choćby coś nawet było można poznać, to nie możnaby w żaden sposób tej wiedzy drugiemu udzielić". Tak brzmi trzecia z powszechnie znanych tez Gorgiasza z Leontinoi, teza, którą się zwykło uważać za sofistyczny paradoks do użytku retorycznego popisu. Niemniej zmodyfikowany nieco następnik tego przyzwalającego okresu niemało rzeczywistego kłopotu sprawia tym, którzy się zajmują zagadnieniami teorii poznania. Ten zmodyfikowany następnik gorgiaszowej tezy brzmi: nigdy nie można rozstrzygnąć, czy inni ludzie takie same resp. podobne przeżywają treści znaczeniowe, gdy te same co my wypowiadają zdania. Z tego zaś skłonni są niektórzy wysnuwać wniosek: nie istnieje wiedza intersubiektywna albo ostrożniej: nigdy nie można stwierdzić intersubiektywności poznania. Każdy z nas zamknięty jest w świecie własnych swych doznań na zawsze od drugich odcięty. A wszelka kontrola i sprawdzanie twierdzeń własnych przez porównywanie z cudzymi stwarza tylko złudny pozór porozumienia.

Jeżeli zaś nauka jest ex definitione tworem intersubiektywnym, dostępnym kontroli wielu wspólnym językiem mówiących i normalnych ludzi, to z zaprzeczenia możliwości intersubiektywnego poznania wynika odrzucenie możliwości nauki. W dyskusji nad zarysowującym się zagadnieniem nasuwają się cztery odpowiedzi: 1) albo następnik tezy Gorgiasza jest fałszywy i nic na jego podstawie orzec nie można o intersubiektywności nauki; 2) albo jest zasadniczo nierozstrzygalny, za czym również jako przesłanka rozumowania bezużyteczny; 3) albo jest prawdziwy i wynika z niego zaprzeczenie intersubiektywności poznania, a tym samym bądź niemożliwość nauki, bądź zmiana poglądu na jej istotę; 4) albo na koniec jest on prawdziwy, ale intersubiektywność nauki nie zakłada jego negacji: Ewentualność pierwszą przyjmują mniej lub więcej dogmatycznie różne kierunki epistemologiczne, przeciwstawiające się solipsyzmowi, ewentualność 3-cia wiedzie do agnostycyzmu, niekiedy do irracjonalizmu w teorii poznania. Ewentualność druga i czwarta w ciaśniejszym sformułowaniu będzie przedmiotem niniejszych rozważań. Nasuwa się pytanie: czy, gdyby prawdą było, że teza o intersubiektywnym podobieństwie wrażeń jest fałszywa lub zasadniczo nierozstrzygalna, prawdą by też być musiało, że twierdzenia nauk przyrodniczych pozbawione są intersubiektywnego charakteru? Albo prościej: czy intersubiektywność zdań empirycznych uwarunkowana jest niezbędnie intersubiektywnym podobieństwem wrażeń? Zadaniem dalszych wywodów będzie podać próbę uzasadnienia, odpowiedzi przeczącej.

Rozpatrzmy najpierw argumenty, które można przytoczyć na korzyść odpowiedzi twierdzącej tzn. na korzyść tezy, że intersubiektywność zdań empirycznych zakłada podobieństwo wrażeń. Jeden z tych argumentów rozwija m.in. wybitny fizyk niemiecki Schrödinger w rozprawie: „Quelques remarąues au sujet de la connaissance scientifique" (Scientia XXIX. 1935 nr. 3). Otóż rozumowanie jego przedstawia się w sposób następujący:

Tylko przy założeniu, że inni ludzie takich samych lub co najmniej podobnych — dodajmy w takich samych lub podobnych warunkach spostrzegania — doznają wrażeń, uprawnione jest korzystanie w nauce z wyników eksperymentów, przeprowadzanych przez innych badaczy. Wówczas bowiem odwołujemy się do cudzych zmysłowych spostrzeżeń, tak jak by to były nasze własne. Żaden fizyk przecież nie powtarza sam wszystkich badań eksperymentalnych, lecz polega na informacjach i sprawozdaniach innych osób. Nie mógłby tak czynić, gdyby nie wierzył w podobieństwo intersubiektywne wrażeń. Hipoteza o intersubiektywnym podobieństwie wrażeń jest przeto zdaniem Schrödingera niezbędnym założeniem nauk przyrodniczych. Argument Schrödingera przekonywujący nie jest i polega jak się zdaje na przesunięcia zagadnienia z terenu epistemologii na teren psychologii. Chodzi w nim bowiem o to, w co wierzy uczony, posługując się wynikiem cudzego eksperymentu, a nie o niezbędną przesłankę nauki. Podobnie dowodzić by można, że uczony opierając się na wynikach cudzych eksperymentów, wierzy w prawdomówność swego informatora — niemniej teza: "inni uczeni naogół nie kłamią" nie jest przesłanką żadnej nauki empirycznej. Nadto rozpatrywany jako twierdzenie samo dla siebie argument Schrödingera nie wydaje się prawdziwy. Badacza nie interesują, gdy naukę uprawia, doznania zmysłowe innych uczonych, lecz ich sądy i to sądy co najmniej zasadniczo rozstrzygalne.

Wobec odrzucenia argumentu Schrödingera nieuchronnie nasuwa się pytanie, w jakim to sensie zakładać może nauka hipotezę o intersubiektywnym podobieństwie wrażeń. Nikt przecież, czytając dzieła fizyki, chemii, czy biologii nie natrafił chyba nigdy na zdanie: "inni ludzie w podobnych warunkach spostrzegania takich jak ja doznają wrażeń"; co więcej żadne twierdzenie o przedmiotach fizycznych nie może wynikać ani z tej hipotezy, ani z jej zaprzeczenia.

Dopóki pozostajemy na terenie nauk szczegółowych, dopóki uprawiamy fizykę, chemię czy biologię, dopóty nie mamy do czynienia ze wspomnianą hipotezą, a żadne twierdzenie tych nauk z niej nie wynika i jej nie weryfikuje. Dopiero w zakresie metanauki problem owej hipotezy nabiera właściwego sensu. Na tej też płaszczyźnie sformułować można dwa dalsze argumenty, przemawiające na korzyść tezy o intersubiektywnym podobieństwie wrażeń, z którymi z kolei przyjdzie się nam rozprawić.

Jednego z nich dostarcza popularny dość w swoim czasie, a niezupełnie słusznie pozytywistycznym nazwany pogląd na istotę poznania przyrodniczego. Według tego poglądu celem nauk przyrodniczych jest sformułowanie możliwie prostych praw, wyrażających związki, które zachodzą między przedmiotami danymi w doświadczeniu zmysłowym. Ponieważ zaś dane doświadczenia sprowadzają się do układów wrażeń zmysłowych, przeto tylko przy założeniu intersubiektywnego podobieństwa wrażeń, można zdaniom nauk przyrodniczych przypisać obiektywny charakter. I ten argument nie wydaje się przekonujący. A to z następujących powodów:

1) Gdyby owe pozytywistyczne wypowiedzi na temat zadań nauk przyrodniczych (np. takie zdanie Heisenberga: Die Physik soll nur den Zusammenhang der Wahrnehmungen formal beschreiben [1] itp.) rozumieć jak chce m.in. Planck [2] w ten sposób, że pozytywiści odmawiają przedmiotom fizycznym realności a tylko o kompleksach wrażeń chcą mówić jako o czymś realnym, wówczas ów pogląd na zadanie nauk przyrodniczych należałoby uznać za fałszywy. Wiadomo bowiem, że nauki przyrodnicze stale zmierzają do eliminowania zdań o jakościach zmysłowych i do zastępowania ich zdaniami o stosunkach zachodzących między ilościowo ujmowalnymi wielkościami czaso-przestrzeni.

2) Gdyby się nawet zgodzić na owo błędne określenie przedmiotu zdań empirycznych, to jeszcze wówczas obiektywność ich nie musiałaby zakładać intersubiektywnego podobieństwa wrażeń. Nie wrażenia bowiem, ale pewne stosunki między nimi zachodzące miałyby być tych zdań przedmiotem. Te zaś mogłyby być intersubiektywnie poznawalne, chociażby cecha ta samym wrażeniom nie przysługiwała.

Argument trzeci, który przytoczyć można na korzyść tezy o niezbędnym założeniu intersubiektywnego podobieństwa wrażeń największe nasuwa trudności. Można go tak sformułować: Ostatecznym fundamentem poznania przyrodniczego jest doświadczenie zmysłowe. To doświadczenie zaś wyznaczone jest przeżywaniem pewnych treści zmysłowych. Jeśli zatem owe treści są zasadniczo niekomunikowalne, to i ostateczna podstawa sądów empirycznych, która gwarantować ma ich naukowe uprawnienie, pozbawiona jest intersubiektywnego charakteru, jest czymś subiektywnym, niekomunikowalnym, czymś pozbawionym cech racjonalnego poznania. Ale i ten argument rozstrzygający nie jest. Można i tu jeszcze pokusić się o eliminację założenia, stwierdzającego intersubiektywne podobieństwo wrażeń. Eliminacja w tym wypadku polegać by musiała: bądź na usunięciu z nauk przyrodniczych zdań spostrzeżeniowych, bądź na wykazaniu, że ich walor poznawczy nie na odwoływaniu się do czyichś doznań zmysłowych polega.

Obranie pierwszej drogi byłoby zarazem odrzuceniem możliwości istnienia nauk empirycznych, równałoby się bowiem pozbawieniu nauk empirycznych podstawowych sądów syntetycznych. Więc chyba nie tędy droga. Pozostaje ewentualność druga. Wykazać, że obiektywny walor poznawczy podstawowych zdań nauk przyrodniczych nie jest zależny od stwierdzenia intersubiektywnego podobieństwa wrażeń. Ta druga droga wydaje się bardziej nęcąca. Czy jest ona możliwa? Próbować wolno i próby takie istnieją. Przybierają one najczęściej postać rozmaitych mniej lub więcej radykalnych konwencjonalizmów. I tak np. wedle Poppera intersubiektywna sprawdzalność zdań empirycznych na tym polega, że można z tych zdań wywnioskować inne również intersubiektywnie sprawdzalne. Bez końca jednak sprawdzać nie można i trzeba się przy jakiejś klasie zdań zatrzymać, uznając je za podstawowe [3]. Wybór tej klasy zdań jest do pewnego stopnia rzeczą konwencji. Ale dlaczego ów wybór stale pada na zdania pewnego typu logicznego? Czy decydowałby o tym wzgląd na prostotę resp. elegancję naukowych teorii? Nie od dziś wiadomo, jak wiele różnorakich a nieprostych znaczeń ów termin "prostota teorii" posiada. W dalszym ciągu okaże się, że ów wybór ma swoje uzasadnienie w innych względach niż estetyczno-konstrukcyjne. Tak samo, gdy podobne pytanie nasunie nieuchronnie inne konwencjonalistyczne stanowisko, mianowicie stanowisko Poincarégo.

Poincaré z naciskiem podkreśla, że hipoteza o intersubiektywnym podobieństwie wrażeń jest zasadniczo nierozstrzygalna. Nie mamy bowiem żadnego sposobu, aby się o tym przekonać, jak ktoś drugi spostrzega i czy spostrzega. Cudze wrażenia są czymś na zawsze dla nas zamkniętym. To co jest obiektywne i intersubiektywne musi być komunikowalne i wyrażalne w mowie. Wrażeń swych, ściślej ich jakości, nigdy drugiemu zakomunikować nie można.

Przypuśćmy — mówi Poincaré — że mak i czereśnia wywołują u mnie wrażenie A, u kogoś drugiego zaś wrażenie B, liście u mnie wywołują wrażenie B, a u drugiego A. Jest rzeczą jasną, że nic o tym nie wiemy, jakie są te wrażenia, jeżeli ja nazywam czerwonym wrażenie A, a zielonym B, podczas gdy on pierwsze nazywa zielonym, a drugie czerwonym. Mogę stwierdzić, że dla niego mak i czereśnia taką samą — choć nie wiem jaką — posiadają barwę, skoro takim samym na określenie jej w obu wypadkach posługuje się wyrazem. To co jest komunikowalne, co jest dostępne intersubiektywnemu poznaniu, to nie są jakości, tylko stosunki i strukturalne własności przedmiotów [4].

Na gruncie naszkicowanego powyżej stanowiska dostatecznej gwarancji intersubiektywności zdań empirycznych dopatrywać się można w tym, że na ogół ludzie normalni w danych warunkach spostrzegania, skłonni są uznawać takie same twierdzenia. Nie jest dla obiektywności zdań empirycznych rzeczą istotną jakich wrażeń wówczas ci ludzie doznają, co przeżywają, gdy te zdania uznają. Rzeczą najważniejszą jest to, że się tak zgodnie zachowywać w pewnych sytuacjach nauczyli. Ale dlaczego się tak zgodnie zachowują? Czy to przypadek tylko? A jeżeli przypadek, to czy możnaby tu mówić jeszcze o gwarancji intersubiektywności empirycznego poznania. Wydaje się, że nie jest to przypadek tylko, a wyjaśnienie pewne tego zgodnego sposobu zachowania się znaleźć można w biologicznej koncepcji poznania, jaką rozwija np. Władysław Witwicki [5]. Nawiązując do tego stanowiska mówiłoby się tak mniej więcej: zgodne uznawanie przez ludzi pewnych podstawowych zdań empirycznych nie jest dziełem przypadku, lecz następstwem tego, że nauki empiryczne opisują nie świat snu i bajki, lecz świat taki, jaki się przedstawia ludziom, gdy czuwają, trafnie przewidują, skutecznie działają i współdziałają. Tam, gdzie człowiek ma do czynienia z materiałem empirycznym ograniczenia doznaje dowolność poczynań pod grozą sankcji przyrodniczych. Ustaje dowolność w działaniu, a także i w sądach. Ktoś, kto w materiale empirycznym rzecz jakąś tworzy, do tego materiału w poczynaniach swych stosować się musi. "Natura nisi parendo vincitur". Ale ażeby móc słuchać musi się wiedzieć, co i jak każą prawa przyrody, a tę wiedzę zdania empiryczne nam dają i w tym ich uprzywilejowanie, legitymacja i sekret powszechności intersubiektywnej. Takiej postawy wobec zjawisk i rzeczy nauki empiryczne też wymagają i dlatego wyróżniają jako podstawowe zdania spostrzeżeniowe, wcale się przy tym nie troszcząc o treść czyichś doznań zmysłowych, tylko o przedmioty empiryczne, z którymi liczyć się muszą. Bez względu na to, co metafizyka uzna za owych przedmiotów istotę: atomy demokrytejskie, czy elementy Macha.

Dlatego też mylnym wydaje się pogląd niedawno sformułowany na łamach Przeglądu Filozoficznego przez dra Flecka [6], że to jest tylko rzecz "stylu" myślowego czy się jest empirykiem, czy mistykiem i że żaden styl nie może być przez teorię poznania wyróżniany jako ten, który raczej od innych do prawdy wiedzie niż do fałszu lub niezrozumiałych urojeń. Rozumieć się zaś zdaniem dra Flecka ludzie mogą o tyle tylko, o ile takim samym lub podobnym stylem myślowym się odznaczają. Między kolektywami o stylu myślowym odległym porozumienia być nie może, bo inne zgoła znaczenia łączą się dla tych ludzi z tymi samymi wyrazami. Otóż wydaje się, że jakimkolwiek bądż stylem myślowym ktoś się odznacza: filozoficznym, mistycznym, przyrodniczym czy innym jakimś jeszcze, jeden styl myślowy gotów jest każdy prawie zrozumieć. Najbardziej natchniony prorok, poeta czy mistyk w pewnych sytuacjach życiowych odnajduje wspólny język z trzeźwym przyrodnikiem i do jednego należą z nim stylu. W których to sytuacjach? W tych, w których nie śpią i na serio z warunkami życiowymi liczyć się muszą. Ten wspólny ogólnoludzki styl myślowy, to styl, w którym się człowiek do sądów spostrzeżeniowych ucieka. Nic by o świecie, w którym żyje, nie wiedział, nawet zginąłby marnie, gdyby się konsekwentnie liczyć z tezami empirycznymi zaprzestał. W tej biologicznej roli zdań empirycznych tkwi być może źródło ich intersubiektywnego waloru. Nie należy tej tezy utożsamiać z tezą pragmatystyczną. Nie zakłada ona bynajmniej, że prawda podstawowych zdań empirycznych uwarunkowana jest ich użytecznością (wiadomo jak niejasne jest to pojęcie). Nie o kryterium prawdy chodziło lecz o próbę wyjaśnienia powszechnej na ogół zgodności warunkującej intersubiektywny walor poznania empirycznego. Streszczając krótko przeprowadzone rozważania powiemy:

1. Założenie intersubiektywnego podobieństwa wrażeń zmysłowych nie zdaje się być niezbędnym założeniem nauk przyrodniczych.

2. Intersubiektywność zdań empirycznych zagwarantowana jest w dostatecznej mierze powszechną na ogół zgodnością, z jaką ludzie normalni, postawieni w takie same warunki spostrzegania, owe zdania empiryczne uznają.

3. Ów zaś przybliżony „consensus omnium" ma swoje źródło w biologicznej i poznawczej roli sądów empirycznych, będących naturalnym, właściwym sposobem reagowania człowieka na otaczające go zjawiska i przedmioty.


[1] Heisenberg W. Über den anschaulichen Inhalt der quantentheoretischen Kinematik und Mechanik. Zeitschrift für Physik, XLIII, 1927, str. 197.

[2] Planck M. Positivismus und reale Aussenwelt. Leipzig, 1931.

[3] Popper K. Logik der Forschung. Zur Erkenntnistheorie der modernen Naturwissenschaft. Wien, 1935, str. 18 n, 60.

[4] Poincaré H. La valeur de la science. Paris, 1920, str. 262 n.

[5] Por. np. Witwicki W. Z filozofii nauki. Przegląd Warszawski, 1923.

[6] Fleck L. Zagadnienie teorii poznania. Przegląd Filozoficzny, XXXIX, 1936, str. 3 nn.


 

Ludwik Fleck

W sprawie artykułu p. Izydory Dąmbskiej w Przeglądzie Filozoficznym

(Rocz. 40, zesz. III)

Nie wiem, czy uzasadnione jest twierdzenie, że "na ogół ludzie nomalni w danych warunkach spostrzegania, skłonni są uznawać takie same twierdzenia". Doświadczenie uczy, że ludzie nie szkoleni w pewnych rodzajach obserwacji uznają w danych warunkach bardzo rozmaite twierdzenia. Każdy sędzia wie jak sprzeczne są zeznania świadków, nawet zupełnie wiarygodnych i nawet w odniesieniu do sytuacji prostych i niepowikłanych szczególnym stanem uczuciowym. Rozbieżne, i to wybitnie rozbieżne, są również opisy zdarzeń właśnie się odbywających, zależnie od wykształcenia, wieku, usposobienia, płci, zawodu, środowiska, epoki itd. obserwatora. Każdy nauczyciel wie jak sprzeczne są opisy zjawisk i przedmiotów podane przez dzieci. Historia uczy jak sprzeczne były w rozmaitych epokach opisy i ryciny przedmiotów przyrodniczych. Etnologia uczy jak obce i niepojęte są dla nas opisy podane przez człowieka prymitywnego. Mężczyzna i kobieta, malarz i nie-malarz mają na ogół bardzo odmienne ustosunkowanie do barw i odcieni, człowiek muzykalny wypowiada często zgoła odmienne twierdzenia o danym tonie niż niemuzykalny.

Trzeba specjalnie szkolić ludzi lub stwarzać bardzo sztuczne, laboratoryjne warunki postrzegania, aby otrzymać na ogół takie same twierdzenia. Lecz w pierwszym przypadku mamy właśnie wspólnotę stylu myślowego, a w drugim nie może być mowy o autorstwie twierdzeń ani o pełnej odpowiedzialności za uznanie ich ze strony osób próbie poddanych: ciągniemy ich wzdłuż wytyczonego przez nas toru, nic dziwnego że poruszają się wszyscy po tej samej linii. Stawiając pytanie, już w dużej części wyznaczamy odpowiedź. Wraca do nas tylko echo naszych własnych twierdzeń, nie poznajemy twierdzeń osób badanych w tych warunkach.

Nadmieniam osobno nieokreśloność terminu "normalny człowiek", zupełnie nieużytecznego, jeśli weźmiemy w rachubę naprawdę szeroki krąg rozmaitych ludzi: co jest normalne u murzynów w puszczy, może być anormalne u moli książkowych, co jest normalne u dziecka 4-letniego, nie musi być normalne u mężczyzny 30-letniego, i vice versa. Kobiety w ciąży — stan podobno zupełnie normalny — uznają często w danych warunkach postrzegania twierdzenia bardzo dziwne dla otoczenia. Tyczy się to zwłaszcza spostrzeżeń węchowych i smakowych. "Ogół ludzi normalnych" tak pojmowany — to chimera, to anachroniczna fikcja szkolna.

Więc nie można twierdzić że "na ogół ludzie normalni w danych warunkach spostrzegania skłonni są uznawać takie same twierdzenia", lecz trzeba zgodnie z nowoczesną wiedzą powiedzieć, że "w danych warunkach spostrzegania ludzie skłonni są uznawać mniej lub więcej odmienne sądy, przy czym można wyodrębnić szereg mniejszych lub większych grup ludzi o sądach podobnych lub nawet identycznych". Lecz to jest właśnie punkt wyjścia nauki o stylach myślowych [1].

Nie mogę uznać, że "nauki empiryczne opisują ... świat taki, jaki się przedstawia ludziom, gdy czuwają, trafnie przewidują, skutecznie działają i współdziałają". Obserwacja, wolna od tradycyjnych, dziś już przeżytych uprzedzeń uczy, że ludzie czynu przedstawiają sobie świat bardzo odmiennie od poglądów nauki. Lotnicy, marynarze, rekordziści sportowi, gracze, działacze polityczni, kierownicy wielkich przedsiębiorstw, wodzowie wielkich narodów - to prawie zawsze ludzie zabobonni, uznający np. "maskoty" [2] i różne przesądy w rodzaju feralnych dni, zleconych misji, irracjonalnych, mistycznych wierzeń itd. Wątpię, czy bez tego — tak na zimno — mogliby skutecznie i intensywnie działać a zwłaszcza współdziałać i dowodzić. Praktyczny człowiek uznaje równocześnie kilkanaście sprzecznych w swych konsekwencjach teorii, byle tylko w pewnych zakresach były mu wygodne. Systematyczność budowy teorii naukowych i ich pretensje do konsekwentnej ważności wszędzie i zawsze — sprzeczne są z okolicznościową i utylitarną naturą poglądów ludzi czynu. Cenią oni często specjalistów, lecz nie uznają i lekceważą podstawową wiarę ludzi nauki, że można z jednego stanowiska myślowego świat ogarnąć.

Więc im się ten świat jakoś całkiem inaczej przedstawia niż z opisów nauk empirycznych wynika: stosunek teorii do praktyki to bardzo zawiła rzecz; ani praktyka nie jest wyłącznym zastosowaniem teorii (znacznie w niej więcej intuicyjnego wyczuwania niż przypuszczają teoretycy), ani teoria nie wynika wyłącznie z praktyki, bo zawsze zawiera także fantazje teoretyka, bez których żadna, nawet najprostsza synteza nie obejdzie się [3].

Lecz nie idzie Autorce może wcale o psychologię ludzi, gdy działają, chociaż mówi o tym jak się im przedstawia świat. Idzie Jej raczej o tzw. uprzywilejowaną zastosowalność zdań spostrzeżeniowych (i ich konsekwencji), jako takich, tj. w zupełnym oderwaniu od tego, kto i jak do nich dochodzi. Lecz zdania spostrzeżeniowe to niecelowa fikcja, wcale bowiem nie można wypowiedzieć zdania, które by zawierało wyłącznie dane spostrzeżeniowe, a zależy od stanowiska (zajmowanego w rozważaniu), którą część danego zdania uważa się za zdanie spostrzeżeniowe. Ponadto: w naukach empirycznych zdania spostrzeżeniowe wcale nie grają roli podstawowej. Im głębiej je w konkretnym przypadku analizujemy, tym bardziej kurczy się i rozwiewa treść spostrzeżeniowa w tym znaczeniu, według mojego przekonania zupełnie niecelowym. O tym szczegółowopisałem w innym miejscu, wiec nie chciałbym się tu powtarzać [4]. Co i jak widzimy zależy od stylu myślowego. Widzieć znaczy to odtwarzać w danych warunkach obraz wytworzony przez społeczność myślową, do której się należy.

Teoretykom poznania nie wolno przede wszystkim jednego zapominać: regres do zastosowalności, jako sprawdzianu waloru biologicznego jakiegoś poznawania, jest tylko pozorny, bo stwierdzenie skuteczności lub nieskuteczności jakiegoś postępowania (wynikającego z owego poznania) jest także aktem poznawczym. Wszystkie zabobony, gusła, cała wiedza wieków minionych jak np. astrologia i alchemia, cała medycyna średniowieczna, wreszcie fantastycznie dziwaczna dla nas wiedza ludów pierwotnych — wszystkie te poglądy mają swoje "dowody" wynikające ze ziszczonych przewidywań lub wytłumaczonych zawodów, nie inaczej niż nasze nauki przyrodnicze. Wszystkie wydają się wyznawcom zastosowalne — inaczej któż by je wyznawał? Wcale nie "ginie marnie" krajowiec puszcz afrykańskich, chociaż mowy być nie może aby się liczył konsekwentnie z "tezami empirycznymi" w naszym znaczeniu; nie "ginął marnie" średniowieczny pogromca czarownic i heretyków; działał bardzo skutecznie zabobonny Rzymianin, chociaż niczego nie przedsiębrał bez wróżby z wnętrzności zwierzęcych, które mu mówiły co i jak ma robić [5]).

"Najbardziej natchniony prorok, poeta czy mistyk w pewnych sytuacjach życiowych odnajduje wspólny język z trzeźwym przyrodnikiem i do jednego należą z nim stylu" [6] — tylko w wypadku jeżeli żyją w tym samym środowisku życia codziennego. W tym wypadku jednak prorok, poeta, mistyk i przyrodnik nie myślą i nie działają jako prorok, poeta itd., lecz jako członkowie tego samego zespołu myślowego: określonego kolektywu życia codziennego. Jeśli jednak żyją w innych środowiskach jeden z nich np. jest pięcioraczkiem kanadyjskim a drugi kulisem, lub jeśli jeden jest hindusem z kasty braminów a drugi przeciętnym inteligentem europejskim — to nawet w tak prostej sprawie życiowej jak mycie się lub jedzenie nie znajdą wspólnego języka. "Chociaż ... nie śpią i na serio z warunkami życiowymi liczyć się muszą", a może właśnie dlatego. Albowiem każdy sposób reagowania jest "naturalny".

Więc nie można twierdzić, że "nauki empiryczne opisują świat taki, jaki się przedstawia ludziom, gdy czuwają i skutecznie działają". Lecz trzeba by to twierdzenie tak zmodyfikować: We wszystkich kolektywach istnieje len sam stosunek poglądów do poczynań, a mianowicie w ogólnym ujęciu harmonia, w konkretnej konfrontacji rozbieżność. Zarówno ta harmonia jak i ta swoista rozbieżność są socjologicznie uwarunkowane. Poglądy powstają jako transpozycje przeżyć w materiale bardzo plastycznym i łatwo przenoszącym się od jednego członka kolektywu do drugiego: w słowach. Ich celem jest porozumienie się członków kolektywu. Lecz kiedy stają się same dla siebie celem, tj. kiedy stają się pracą odrębnych warstw społeczeństwa i poczynają wykazywać własne dążenia (np. konsekwentną systematyczność), wytwarza się rozbieżność między teorią i praktyką, wynikająca z odmiennej struktury psychicznej teoretyka i praktyka. Ta rozbieżność wykazuje pewną swoistą cechę: Przedstawia się różnie z różnych perspektyw socjalnych: Oglądana od strony teoretyka zanika zupełnie lub wydaje się zmierzać do zaniku, od strony praktyka wygląda zaś jako zasadnicza niewystarczalność teorii i prowadzi do pogardy ludzi czynu dla szamanów, intelektualistów, filozofów.

Nie można rozpatrywać poglądów w oderwaniu od całokształtu kultury danego społeczeństwa w określonej opoce. Punktem wyjścia musi być zespół ludzi współżyjących, a taka metoda prowadzi przede wszystkim do socjologii myślenia, która mogąc być nauką porównawczą, obejmuje najogólniejsze ujęcia. W epoce, do której się zbliżamy, epoce syntezy i zaniku partykularyzmów będzie ona nieunikniona. Specjalizacja i zróżnicowanie w obrębie społeczeństwa rośnie i będzie rosło. Nie może być mowy o trwałym efekcie prób brutalnego ujednolicenia człowieka. Porozumienie możliwe jest tylko na gruncie wyników metody porównawczej: Tylko tak stworzy się wspólny kolektyw myślowy, wolny przez krytycyzm, ogólny przez tolerancję.

W tym jest treść i wartość nauki o stylach myślowych i z tego stanowiska należałoby ją, jak sądzę, rozpatrywać. To nie są sofizmaty ani relatywizowanie prawdy. Nie twierdzę, że alchemiczne złoto było prawdziwym złotem w naszym znaczeniu. Twierdzę, że alchemicy inaczej pojmowali złoto, w ogóle pierwiastki materii, niż my. Nie szukali naszego złota, nasze pierwiastki dopiero później stały się pożyteczną koncepcją. Nie twierdzę, że bęben murzyński jest lepszym, lecz równie dobrym środkiem porozumiewania na odległość jak telegraf bez drutu, twierdzę jednak, że to co daje murzynowi od razu elektryzujący go rytm bębna, nie może być zastąpione przez depeszę radiotelegraficzną.

Jeśli mówię o celowości i konieczności teorii stylów, to chcę przez to naprowadzić, że tylko przez socjologię myślenia i porównawczą naukę o stylach możemy badać niektóre zagadnienia, jak: Historyczny rozwój myślenia w ogóle i przemiany w naukach empirycznych w szczególności, np. powstawania poglądów naukowych, współpracę naukową, rolę terenów pogranicznych nauk itd. Przecież nie można do zabytków minionych epok odnosić się wyłącznie z bezradnym śmiechem, ani do odkryć i prac naukowych z równie bezradnym podziwem! Ponadto badać rolę szkolenia i teoriopoznawcze znaczenie fachowości, którą naiwnie uważa się dzisiaj za coś w rodzaju mistycznego sakramentu: Przez określone wyszkolenie osiąga się rzekomo jakieś absolutne prawo reprezentowania "umysłu ludzkiego", który twarzą w twarz może odtąd oglądać "logikę natury". Czy długo jeszcze można będzie uważać, że pogląd jasny dla człowieka pracującego pewną ilość lat w danej dziedzinie, nie jest raczej kryterium jego wykształcenia, niż sprawdzianem odpowiadania jakiejś niezależnie istniejącej rzeczywistości?

Teoria stylów myślowych uwalnia od wielu przestarzałych przesądów i odsłania ogromne dziedziny godne badania. W tym znaczeniu, to jest dla jej roli wyzwalającej i heurystycznej, uważam, że jest ona prawdziwa.


[1] Każdy człowiek uważa, że członkowie jego grupy myślowej to są jedyni „normalni" ludzie, a inni są mniej lub więcej „nienormalni". Każdy też uważa, że jego grupa to miarodajny „ogół", a inni — nie liczą się.

[2] Nobile wytapicerował całą ścianę gondoli w „Italii" maskotami.

[3] Natura nisi parendo vincitur — pisze Autorka. Otóż wydaje mi się to nieporozumieniem: prawa przyrody nic nie rozkazują, wątpię czy jest dziś jakiś poważny przyrodnik, który pojmowałby na serio prawa przyrody inaczej niż jako regułki przyrodników, istniejące po to, aby jak najprędzej ulec zmianie. Wszystkie one są niedoskonałe, nikt ich dzisiaj nie "słucha", tylko każdy chciałby je jak najrychlej ulepszyć. Na tym przecież polega postęp nauki.

[4] Entstehung u. Entwicklug einer wissensehaftl. Tatsache, Schwabe, Basel 1935. O obserwacji naukowej i postrzeganiu w ogóle. Przegl. Filoz. XXXVIII, 1935.

[5] Marek Aureliusz wyliczając dobrodziejstwa, których użyczyli mu bogowie, nie zapomniał wymienić swoich snów wieszczych, w których objawione mu zostały środki lecznicze przeciw krwiopluciu i zawrotom głowy. Jak odmienny od naszego był "świat" Rzymian, jak inaczej widzieli oni!

[6] Dąmbska.