DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI
indeks | antologia religijna | antologia filozoficzna | filozofia nauki
Henri POINCARÉ
Wartość nauki
fragmenty, tłum. Ignacy Bukowski
SPIS TREŚCI
Wstęp
Część pierwsza: Nauki matematyczne
Rozdział I. Intuicja i logika w matematyce
Rozdział II. Miara czasu
Rozdział III. Pojęcie przestrzeni
Rozdział IV. Przestrzeń i jej trzy wymiary
Część druga: Nauki fizyczne
Rozdział V. Analiza i fizyka
Rozdział VI. Astronomia
Rozdział VII. Historia fizyki matematycznej
Rozdział VIII. Obecne przesilenie fizyki matematycznej
Rozdział IX. Przyszłość fizyki matematycznej
Część trzecia: Wartość przedmiotowa nauki
Rozdział X. Czy nauka jest sztuczna?
Rozdział XI. Nauka a Rzeczywistość
WSTĘP
[1] Celem naszej działalności powinno być poszukiwanie prawdy; jest to jedyny cel, który będzie jej godny. Nie ulega wątpliwości, że przede wszystkim powinniśmy starać się ulżyć ludzkim cierpieniom, ale dlaczego? Nie cierpieć to ideał negatywny, który znacznie pewniej dałoby się osiągnąć przez unicestwienie świata. Jeśli w coraz większym stopniu chcemy uwolnić człowieka od trosk materialnych, to dlatego, by swej odzyskanej wolności mógł użyć do badania i kontemplowania prawdy.
[2] Jednakże czasami prawda nas przeraża. I rzeczywiście wiemy, że niekiedy jest ona zwodnicza, że jest to zjawa, która ukazuje się nam tylko na chwilę, by bez przerwy się wymykać, że trzeba ją ścigać dalej i zawsze coraz dalej, nigdy nie mogąc jej dosięgnąć. A tymczasem, aby działać, trzeba się zatrzymać, αγακη στηναι, jak powiedział, nie wiem już który Grek, Arystoteles czy ktoś inny. Wiemy także, jak bardzo okrutna jest ona często i stawiamy sobie pytanie, czy iluzja jest nie tylko bardziej pocieszająca, lecz także bardziej pokrzepiająca; ponieważ to właśnie ona dodaje nam otuchy. Gdy ta zniknie, czyż pozostanie nam nadzieja i czy będziemy mieli odwagę, by działać? To tak samo jak koń, który, zaprzężony do kieratu, z pewnością nie chciałby posuwać się naprzód, gdyby nie przedsięwzięto środków ostrożności zasłaniając mu oczy. A poza tym, aby poszukiwać prawdy, trzeba być niezależnym, całkowicie niezależnym. Przeciwnie, jeśli chcemy działać, jeśli chcemy być silni, musimy być zjednoczeni. Oto dlaczego wielu z nas prawda przeraża; uważają ją oni za przyczynę słabości. A przecież nie trzeba się bać prawdy, gdyż tylko ona jedna jest piękna.
[3] Kiedy mówię tutaj o prawdzie, nie ulega wątpliwości, że pragnę mówić przede wszystkim o prawdzie naukowej; ale również pragnę mówić o prawdzie moralnej, której tylko jednym z aspektów jest to, co nazywamy sprawiedliwością. Wydaje się, że nadużywam słów, że pod tą samą nazwą łączę dwie rzeczy nie mające z sobą nic wspólnego; że prawda naukowa, której się dowodzi, w żadnym razie nie może się zbliżać do prawdy moralnej, którą się odczuwa.
[4] A jednak nie mogę ich rozdzielić i ci, którzy miłują jedną, nie mogą nie miłować drugiej. Aby znaleźć jedną, tak też aby znaleźć drugą, trzeba starać się uwolnić całkowicie swą duszę od uprzedzeń i od namiętności, trzeba osiągnąć absolutną szczerość. Te dwa rodzaje prawd, gdy zostaną odkryte, dostarczają nam tej samej radości; jedna i druga, gdy tylko się ją dostrzeże, lśni tym samym blaskiem, tak że musi się ją ujrzeć lub zamknąć oczy. Wreszcie obie nas pociągają i umykają nam; nie dają się one nigdy uchwycić; gdy sądzi się, że się je osiągnęło, okazuje się, że trzeba iść dalej, a ten, kto za nimi podąża, jest skazany na to, że nigdy nie zazna spoczynku.
[5] Trzeba też dodać, że ci, którzy boją się jednej, będą się obawiali także drugiej; są to bowiem ludzie, którzy zawsze troszczą się przede wszystkim o konsekwencje. Słowem, przybliżam te dwie prawdy, gdyż te same racje każą nam je miłować i te same racje każą nam się ich obawiać.
[6] Jeśli nie powinniśmy obawiać się prawdy moralnej, tym bardziej nie trzeba obawiać się prawdy naukowej. A przede wszystkim nie może ona znaleźć się w konflikcie z etyką. Etyka i nauka mają własne domeny, które się stykają, ale się nie przenikają. Jedna wskazuje nam, do jakiego celu powinniśmy zmierzać, druga, przy danym celu, wskazuje nam środki do jego osiągnięcia. Nie mogą być one nigdy sprzeczne z sobą, ponieważ nie mogą się zetknąć. Nie może być nauki niemoralnej, tak jak nie może być moralności naukowej,
[7] Jeśli jednak obawiamy się nauki, to przede wszystkim dlatego, że nie może ona dać nam szczęścia. Oczywiście nie, nie może nam go dać ona i można się zapytać, czy zwierzę nie cierpi mniej niż człowiek. Czyż możemy jednak żałować tego raju ziemskiego, w którym człowiek, podobny do bydlęcia, był naprawdę nieśmiertelny, ponieważ nie wiedział, że musi umrzeć? Kiedy skosztowało się jabłka, żadne cierpienie nie może zmusić nas do zapomnienia jego smaku i zawsze się do tego powraca. Czyż można byłoby postępować inaczej? To tyle, co pytać, czy ten, kto widział, mógłby zostać ślepcem i nie odczuwać nostalgii za światłem. Tak samo człowieka nie może uszczęśliwić nauka, ale dzisiaj może on być jeszcze znacznie mniej szczęśliwy bez niej.
[8] Jeśli jednak prawda jest jedynym celem zasługującym, by do niego dążyć, to czy możemy mieć nadzieję go osiągnąć? Oto, w co wolno jest wątpić. Czytelnicy mojej książeczki Nauka i hipoteza wiedzą już, co o tym myślę. Prawda, którą wolno nam dostrzec jak przez mgłę, nie jest w pełni tym, co większość ludzi określa tą nazwą. Czy znaczy to, że nasze najsłuszniejsze i najbardziej naglące dążenie jest jednocześnie absolutnie daremne? Czy też mimo wszystko możemy od jakiejś strony przybliżyć się do prawdy, właśnie to wypada zbadać.
[9] Przede wszystkim, jakim dysponujemy instrumentem do tego podboju? Czy inteligencja człowieka lub - aby się ograniczyć - czy inteligencja uczonego nie może być nieskończenie różna? Można byłoby napisać wiele tomów, nie wyczerpując tego tematu; musnąłem go zaledwie na kilku krótkich stronach. Wszyscy się z tym zgodzą, że umysł matematyka jest mało podobny do umysłu fizyka lub przyrodnika; ale sami matematycy nie są do siebie podobni; jedni znają wyłącznie nieubłaganą logikę, inni odwołują się do intuicji i widzą w niej jedyne źródło odkryć. I to byłby powód do nieufności. Czy umysłom tak odmiennym same twierdzenia matematyczne będą mogły ukazać się w tym samym świetle? Czy prawda, która nie jest taką samą dla wszystkich, w ogóle jest prawdą? Przyglądając się jednak tym sprawom dokładniej, widzimy jak ci twórcy, tak odmienni, współpracują przy wspólnym dziele, którego nie można byłoby wykończyć bez ich pomocy. I to już nas uspokaja.
[10] Następnie trzeba zbadać ramy, w których wydaje się nam zamknięta natura, a które my nazywamy czasem i przestrzenią. W tomie Nauka i hipoteza już wskazałem, jak dalece ich wartość jest względna; to nie przyroda nam je narzuca, to my je narzucamy przyrodzie, gdyż uważamy je za wygodne, ale ja mówiłem tylko o przestrzeni i to przede wszystkim o przestrzeni ilościowej, że tak powiem, to jest o relacjach matematycznych, których całokształt tworzy geometrię. Konieczne było wykazanie, że sprawa z czasem przedstawia się tak samo jak z przestrzenią i że tak samo jest też z "przestrzenią jakościową"; w szczególności trzeba było wyjaśnić, dlaczego przypisujemy przestrzeni trzy wymiary. Proszę mi więc wybaczyć, że jeszcze raz powracam do tych ważnych problemów.
[11] Czy analiza matematyczna, której głównym przedmiotem jest badanie tych pustych ram, nie jest więc tylko czczą rozrywką umysłu? Może ona dać fizykowi jedynie wygodny język; czy nie jest to mierna przysługa, bez której - ściśle biorąc - można byłoby się obejść; a nawet, czy nie należy obawiać się, że ten sztuczny język nie będzie zasłoną, postawioną pomiędzy rzeczywistością a okiem fizyka? Przeciwnie, bez tego języka większość głębokich analogii rzeczy mogłaby pozostać dla nas na zawsze nieznana; i nie poznalibyśmy nigdy wewnętrznej harmonii świata, która jest, co zobaczymy, jedyną prawdziwą rzeczywistością obiektywną.
[12] Najlepszym wyrazem tej harmonii jest prawo; prawo jest jedną z najnowszych zdobyczy umysłu ludzkiego; są jeszcze ludy, które żyją w świecie wiecznych cudów i wcale się temu nie dziwią. Przeciwnie, to właśnie my powinniśmy się dziwić prawidłowościom natury. Ludzie żądają od swoich bogów, by cudami udowodnili swe istnienie; ale odwiecznym cudem jest to, że nie ma nieustannych cudów. Świat dlatego jest boski, ponieważ temu właśnie zawdzięcza swoją harmonię. Jeśliby rządził nim kaprys, co udowodniłoby nam, że nie rządzi nim przypadek?
[13] Owo zdobycie prawa zawdzięczamy astronomii i to stanowi o wielkości tej nauki, w stopniu większym od wielkości materialnej obiektów, które ona rozpatruje.
[14] Było więc zupełnie naturalne, że mechanika nieba była pierwszym modelem fizyki matematycznej; od tej pory jednak nauka ta ewoluowała; ewoluuje ona nadal, ewoluuje nawet szybko. I już jest konieczne zmodyfikowanie pod pewnymi względami obrazu, jaki naszkicowałem w 1900 roku i z którego wpiąłem dwa rozdziały tomu Nauka i hipoteza. W odczycie wygłoszonym w 1904 roku na Wystawie w Saint-Louis starałem się zmierzyć przebytą drogę; jaki był wynik tego poszukiwania, Czytelnik zobaczy dalej.
[15] Rozwój nauki zdawał się zagrażać najbardziej ustalonym zasadom, nawet tym, które uważano za fundamentalne. Nic nie dowodzi jednak, że nie uda się ich uratować; a jeśli uda się to uczynić nawet w sposób niedoskonały, to jednak będą one istniały nadal, przekształcając się. Nie należy porównywać rozwoju nauki do przemian miasta, gdzie przestarzałe budynki bezlitośnie się burzy, aby zrobić miejsce nowym budowlom, lecz do ewolucji ciągłej typów zoologicznych, które rozwijają się bez przerwy i w końcu dla oka laika stają się nierozpoznawalne, w których jednak wprawne oko odnajdzie zawsze ślady dawniejszego oddziaływania minionych wieków. Nie trzeba więc wierzyć, że teorie niemodne były jałowe i daremne.
[16] Jeśli na tym poprzestalibyśmy, znaleźlibyśmy na tych kartach pewne racje przemawiające za ufnością w wartość nauki, ale daleko liczniejsze za tym, byśmy jej nie dowierzali; pozostałoby w nas uczucie zwątpienia; trzeba więc teraz należycie te sprawy wyświetlić.
[17] Niektórzy wyolbrzymili rolę konwencji w nauce; posunęli się oni aż do twierdzenia, że prawo, że sam fakt naukowy zostały stworzone przez uczonego. Jest to zbyt dalekie zaangażowanie się na drodze nominalizmu. Nie, prawa naukowe nie są tworami sztucznymi; nie mamy żadnego powodu, by je uważać za przypadkowe, choć nie moglibyśmy wykazać, ze tak nie jest,
[18] Czy ta harmonia, którą inteligencja ludzka przypisuje naturze, istnieje poza tą inteligencją? Nie, bez wątpienia rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją pojmuje, widzi lub wyczuwa, jest niemożliwa. Tak dalece zewnętrzny świat, gdyby nawet istniał, byłby dla nas na zawsze niedostępny. Ale to, co nazywamy rzeczywistością obiektywną, ostatecznie jest tym, co jest wspólne wielu istotom myślącym i co mogłoby być wspólne wszystkim; tą częścią wspólną, zobaczymy to później, może być tylko harmonia wyrażona prawami matematycznymi.
[19] To zatem harmonia ta jest jedyną rzeczywistością obiektywną, jedyną prawdą, która mogłaby być dla nas dostępna; a jeśli dodam, że powszechna harmonia świata jest źródłem wszelkiego piękna, stanie się zrozumiałe, jaką wagę powinniśmy przywiązywać do powolnych i trudnych osiągnięć, które stopniowo pozwalają nam lepiej ją poznać.
Rozdział IX
PRZYSZŁOŚĆ FIZYKI MATEMATYCZNEJ
[20] Konwencje wobec doświadczenia. - Załóżmy teraz, że wszystkie te wysiłki spełzły na niczym, w co koniec końców nie wierzę; co trzeba będzie uczynić? Czy trzeba będzie starać się poprawić nadwerężone zasady, dając im un coup de pouce, jak mówimy my, Francuzi? Jest to oczywiście zawsze możliwe i ja nie cofam niczego z tego, co powiedziałem poprzednio. Czyż pan nie napisał, można byłoby mi powiedzieć, gdyby szukano ze mną zwady, czy pan nie napisał, że zasady, choć wywodzą się z doświadczenia, obecnie są poza jego zasięgiem, gdyż stały się konwencjami? A teraz powiedział nam pan przed chwilą, że najnowsze zdobycze doświadczenia tym zasadom zagrażają.
[21] A więc odpowiadam, miałem rację dawniej i dzisiaj też nie jestem w błędzie. Miałem rację dawniej, a to, co się dzieje teraz, jest tego nowym dowodem. Weźmy, na przykład, doświadczenie kalorymetryczne Curie z radem. Czy można je pogodzić z zasadą zachowania energii? Próbowano tego różnymi sposobami, ale między nimi jest jeden, na który chciałbym zwrócić waszą uwagę; nie jest to wyjaśnienie, które dzisiaj ma tendencję do uzyskania przewagi, ale jest jednym z tych, które zostały zaproponowane. Założono, że rad był tylko pośrednikiem, że tylko magazynował promieniowanie nieznanej natury, które biegło w przestrzeni we wszystkich kierunkach, przenikając przez każde ciało z wyjątkiem radu, nie zmieniając się w wyniku tego przenikania i zupełnie na te ciała nie oddziałując. Tylko rad będzie odbierał mu trochę energii i później nam ją oddawał pod różnymi postaciami.
[22] Co za korzystne wyjaśnienie i jak bardzo wygodne! Przede wszystkim nie można go sprawdzić i tym samym jest niezbite. Następnie może ono służyć jako wytłumaczenie każdego dowolnego odstępstwa od zasady Mayera; odpowiada ono z góry nie tylko na zarzut Curie, lecz także na wszystkie zarzuty, jakie przyszli eksperymentatorzy mogliby nagromadzić. Ta nowa i nieznana energia może służyć do wszystkiego.
[23] To właśnie powiedziałem, a przy tym wykazuje się nam, że nasza zasada jest poza zasięgiem doświadczenia.
[24] Cóż tedy zyskaliśmy na tym coup de pouce? Zasada jest nienaruszona, do czego jednak może odtąd służyć. Dawniej pozwalała nam ona przewidywać, że w takich lub innych okolicznościach moglibyśmy liczyć na pewną całkowitą ilość energii; ograniczała nas ona; teraz zaś, gdy oddaje się do naszej dyspozycji ten nieokreślony zasób nowej energii, nic już nas nie ogranicza; i jak to napisałem w tomie Nauka i hipoteza, jeśli zasada przestanie być płodna, doświadczenie, nie zaprzeczając jej bezpośrednio, potępi ją jednak.
[25] Przyszła fizyka matematyczna. - Nie jest więc to tym, co należałoby uczynić; musielibyśmy bowiem budować od nowa. Gdybyśmy zostali doprowadzeni do tej konieczności, moglibyśmy nawet znaleźć w tym pocieszenie. Nie należałoby jednak z tego wyciągać wniosku, że nauka może wykonywać tylko pracę Penelopy, że może ona wznosić jedynie konstrukcje efemeryczne, które wkrótce musi sama doszczętnie burzyć.
[26] Jak powiedziałem, przeszliśmy już podobny kryzys. Wykazałem już, że w drugiej fizyce matematycznej, fizyce zasad, odnajduje się ślady pierwszej - fizyki sił centralnych; będzie znów tak samo, jeśli będziemy musieli poznać trzecią. Jak zwierzę, które zrzuca skórę, które rozbija swą zbyt ciasną skorupę i zaopatruje się w inną; pod nową powłoką łatwo rozpozna się jednak główne cechy organizmu, które się utrzymały.
[27] W jakim kierunku będziemy się posuwali, tego przewidzieć nie możemy; być może będzie to teoria kinetyczna gazów, która, się rozwinie i posłuży za model innym. Wtedy fakty, które przedtem wydawały się nam proste, będą jedynie wypadkowymi bardzo dużej liczby faktów elementarnych, którym tylko prawa przypadku kazały zmierzać do tego samego celu. Prawo fizyczne zatem nabierze całkowicie nowego aspektu; nie będzie to już tylko równanie różniczkowe, Iecz przyjmie ono charakter prawa statystycznego.
[28] Być może będziemy musieli także zbudować całą nową mechanikę - co jedynie przewidujemy - w której, przy rosnącej wraz z prędkością bezwładności, prędkość światła stanie się nieprzekraczalną granicą. Mechanika zwykła, prostsza, byłaby pierwszym przybliżeniem, gdyż byłaby ona prawdziwa dla niezbyt wielkich prędkości, tak że odnalazłoby się jeszcze dawną dynamikę w nowej. Nie będziemy musieli żałować, że wierzyliśmy zasadom, a nawet, ponieważ prędkości zbyt wielkie dla starych formuł zawsze będą tylko wyjątkowe, w praktyce najwłaściwiej będzie jeszcze postępować tak, jak gdyby nadal w nie się wierzyło. Są one tak bardzo użyteczne, że trzeba byłoby zachować dla nich miejsce. Chcieć je całkowicie wykluczyć, znaczyłoby pozbawić się cennego oręża. Na zakończenie spieszę powiedzieć, że nie doszliśmy jeszcze do tego i że nic jeszcze nie wskazuje, iż nie wyjdą one z tej walki zwycięskie i nienaruszone.
Rozdział X
CZY NAUKA JEST SZTUCZNA?
§ 1. Filozofia pana Le Roy
[29] Oto wiele powodów, aby być sceptycznym; czy powinniśmy posunąć ten sceptycyzm aż do ostateczności, czy też zatrzymać się w drodze. Posunięcie się do ostateczności jest rozwiązaniem najbardziej kuszącym, najwygodniejszym i jest ono tym, które wielu ludzi przyjęło, wątpiąc w uratowanie czegokolwiek z klęski.
Z dzieł, które czerpią natchnienie z tej tendencji, wypada wymienić przede wszystkim pasma pana Le Roy. Myśliciel ten jest nie tylko filozofem i pisarzem niezwykle zasłużonym, lecz także nabył on gruntowną wiedzę z zakresu nauk ścisłych i nauk fizycznych, a nawet wykazał duże zdolności na polu wynalazczości matematycznej.
Streśćmy w kilku słowach jego doktrynę, która dała powód do licznych dyskusji.
[30] Nauka składa się wyłącznie z konwencji i jedynie tej okoliczności zawdzięcza ona swą pozorną pewność; fakty naukowe, a tym bardziej prawa są sztucznymi tworami uczonego; zatem nauka nie może niczego nauczyć nas o prawdzie, może nam tylko służyć jako reguła działania.
Rozpoznaje się tu teorię filozoficzną, znaną pod nazwą nominalizmu; w teorii tej nie wszystko jest fałszywe; trzeba zarezerwować dla niej odpowiednią dziedzinę, nie należy jednak pozwolić jej z niej wyjść.
[31] To nie wszystko, doktryna pana Le Roy nie jest jedynie nominalistyczna; ma ona jeszcze inny charakter, który zawdzięcza niewątpliwie wpływowi pana Bergsona, jest antyintelektualistyczna. Według pana Le Roy, inteligencja zniekształca wszystko, czego dotknie, a to jest jeszcze bardziej słuszne w odniesieniu do jej niezbędnego narzędzia - "mowy". Rzeczywistość istnieje jedynie w ulotnych i zmiennych naszych wrażeniach, a nawet i ta rzeczywistość, z chwilą gdy się jej dotknie, znika.
A jednak pan Le Roy nie jest sceptykiem; jeśli uważa on inteligencję za beznadziejnie bezsilną, to tylko po to, by udzielić większej uwagi innym źródłom poznania; na przykład sercu, uczuciu, instynktowi lub wierze.
[32] Jakkolwiek wielki byłby mój szacunek dla talentu pana Le Roy, jakkolwiek wielka by była pomysłowość tej tezy, nie mógłbym zaakceptować jej w całości. Zapewne, zgadzam się w wielu punktach z panem Le Roy, który dla poparcia swego sposobu widzenia przytoczył nawet różne ustępy z mych pism, a tych bynajmniej nie jestem skłonny odrzucić. Tym bardziej czuję się więc w obowiązku wyjaśnić, dlaczego nie mogę iść za nim aż do końca.
[33] Pan Le Roy skarży się często, że jest pomawiany o sceptycyzm. Nie mógł być o to nie pomawiany, choć prawdopodobnie oskarżenie to było niesłuszne. Czyż pozory nie przemawiają przeciwko niemu? Nominalista w teorii, lecz realista w głębi duszy, wydaje się wymykać absolutnemu nominalizmowi jedynie dzięki aktowi rozpaczliwej wiary.
[34] To właśnie filozofia antyintelektualistyczna, wyłączając analizę i "mowę", tym samym skazuje się na to, że jest nie do przekazania, jest to filozofia zasadniczo wewnętrzna lub najwyżej tylko negacje mogą być z niej przekazane; jak więc się dziwić, że dla zewnętrznego obserwatora, przyjmuje ona postać sceptycyzmu?
Właśnie to jest słabym punktem tej filozofii; jeśli chce pozostać wierna samej sobie, wyczerpuje swe siły w negacji i okrzyku entuzjazmu. Tę negację i ten okrzyk może powtórzyć każdy autor, zmieniając tylko formę, ale nic nie dodając.
[35] I jeszcze pytanie, czy nie byłby bardziej konsekwentny milcząc? No tak, napisał pan obszerne artykuły, musiał pan w tym celu posługiwać się słowami. A przez to, czy nie był pan zbyt "dyskursywny", a więc daleko bardziej oddalony od życia i prawdy niż zwierzę, które po prostu żyje nie filozofując? Czy to zwierzę nie byłoby prawdziwym filozofem?
Jednakże czy z tego, że żaden malarz nie potrafił zrobić portretu w pełni podobnego, mamy wyciągnąć wniosek, iż najlepszym malarstwem byłoby nie malować w ogóle? Kiedy zoolog robi sekcję zwierzęcia, z pewnością "je zmienia". Tak, rozczłonkowując je, skazuje się na to, że nigdy nie dowie się o nim wszystkiego; ale nie rozczłonkowując go skazałby się na to, że nigdy niczego by się nie dowiedział, a zatem nic nigdy nie mógłby o nim powiedzieć.
[36] Z pewnością istnieją w człowieku inne siły poza jego inteligencją, nikt nigdy nie był na tyle niemądry, by negować ich istnienie. Pierwszy lepszy uruchamia te ślepe siły lub pozwala im działać; filozof zaś musi o nich mówić; aby o nich mówić, powinien z nich poznać przynajmniej tę odrobinę, którą można poznać, musi więc zobaczyć je w działaniu. W jaki sposób? Jakimi oczami? Jeśli nie własną inteligencją? Serce, instynkt, mogą nią kierować, ale nie mogą uczynić jej niepotrzebną; mogą kierować wzrokiem, ale nie mogą zastąpić oka. Można na to się zgodzić, żeby serce było twórcą, a inteligencja tylko narzędziem. I jeszcze, czy jest to instrument, bez którego nie można się obejść, jeśli nie w działaniu, to przynajmniej przy filozofowaniu! To właśnie dlatego filozofia naprawdę antyintelektualistyczna jest niemożliwa. Być może będziemy zmuszeni wyciągnąć wniosek o "prymacie" działania; w każdym razie właśnie nasza inteligencja wyciągnie taki wniosek; ustępując pierwszeństwa działaniu, zachowa w ten sposób przewagę myślącej trzciny. Jest to także "prymat" nie do pogardzenia.
Proszę mi wybaczyć te krótkie rozważania i proszę mi także wybaczyć to, że są tak krótkie i zaledwie musnęły problem. Rozwój intelektualizmu nie jest tematem, który chcę omawiać; nie ulega wątpliwości, że pragnę mówić o nauce i dla nauki; z istoty swej, że tak powiem, będzie ona intelektualistyczna lub w ogóle jej nie będzie. O to właśnie akurat idzie, by wiedzieć, czy będzie ona istniała nadal.
§ 2. Nauka regułą działania
[37] Dla pana Le Roy nauka jest tylko regułą działania. Jesteśmy niezdolni do poznania czegokolwiek, a przecież jesteśmy wciągnięci w tę sprawę, musimy działać i na wszelki wypadek ustaliliśmy sobie reguły. To właśnie całokształt tych reguł nazywamy nauką.
To tak samo jak pragnący się rozerwać ludzie ustalili reguły gier - jak na przykład gry w tryktraka - które mogłyby lepiej niż sama nauka opierać się na dowodzie powszechnej zgody. To również tak samo, jak nie mogąc dokonać wyboru, ale będąc zmuszonym wybierać, rzucamy w powietrze monetę, aby wylosować orła lub reszkę.
[38] Reguła gry w tryktraka jest w pełni regułą działania jak nauka; czy jednak wierzymy, że porównanie jest słuszne i nie widzimy różnicy? Reguły gry są konwencjami dowolnymi i można byłoby przyjąć konwencję przeciwną, która byłaby równie dobra. Przeciwnie, nauka jest regułą działania, która daje pomyślny wynik, przynajmniej na ogół, a ja dodaję: podczas gdy reguła przeciwna pomyślnego wyniku by nie dała.
Jeśli mówię: aby otrzymać wodór, trzeba podziałać kwasem na cynk, formułuję regułę, która, daje pomyślny wynik; mógłbym powiedzieć: podziałajcie wodą destylowaną na złoto; byłaby to także reguła, tylko że nie dałaby pomyślnego wyniku.
Jeśli zatem "recepty" naukowe mają wartość reguły działania, to dlatego, że wiemy, iż dają pomyślny wynik, przynajmniej na ogół. Ale wiedzieć to, znaczy już coś wiedzieć, dlaczegóż więc powiedział nam pan przed chwilą, że niczego nie możemy poznać?
[39] Nauka przewiduje i dlatego, że przewiduje, może być użyteczna i służyć jako reguła działania. Rozumiem dobrze, iż przewidywaniom tym często zaprzecza to, co się dzieje; dowodzi to, że nauka jest niedoskonała i jeśli dodam, że taką zawsze pozostanie, jestem pewien, iż jest to przewidywanie, któremu, i przynajmniej jemu, nigdy nie zostanie zadany kłam. Zawsze jest tak, że uczony myli się rzadziej od proroka, który przepowiadałby na chybił trafił. Z drugiej strony postęp jest powolny, ale nieprzerwany, tak że uczeni, chociaż coraz bardziej są śmiali, coraz mniej doznają zawodów; jest to niewiele, ale wystarcza.
[40] Wiem dobrze, iż pan Le Roy powiedział gdzieś, że nauka myliła się częściej, niż się sądzi, że komety czasem płatały figle astronomom, że uczeni, którzy najwidoczniej są ludźmi, nie mówili chętnie o swych niepowodzeniach i że, gdyby o nich mówili, musieliby naliczyć więcej porażek niż zwycięstw.
Tego dnia pan Le Roy wyraźnie się zagalopował. Gdyby nauka nie dawała pomyślnych wyników, nie mogłaby służyć jako reguła działania; skąd wywodziłaby więc swą wartość? Stąd, że ją się "przeżywa", to jest stąd, że ją miłujemy, i że w nią wierzymy? Alchemicy mieli recepty na robienie złota, miłowali je i wierzyli w nie, a jednak to właśnie nasze recepty są dobre - chociaż nasza wiara jest mniej silna - gdyż dają pomyślne wyniki.
[41] Nie ma sposobu, by uciec od tego dylematu; albo nauka nie pozwala przewidywać, a wtedy nie ma wartości jako reguła działania, albo też pozwala przewidywać w sposób mniej lub więcej niedoskonały, a wtedy nie jest pozbawiona wartości jako środek poznania;
Nie można nawet powiedzieć, że działanie ma być celem nauki; czyż mamy potępić studia dokonywane nad gwiazdą Syriusz pod pretekstem, że prawdopodobnie nigdy żadnego działania nie będziemy wykonywali na tej gwieździe?
[42] W moich oczach, przeciwnie, poznanie jest celem, a działanie jest środkiem. Jeśli cieszy mnie rozwój przemysłu, to nie tylko dlatego, że dostarcza on łatwego argumentu obrońcom wiedzy, ale przede wszystkim dlatego, że daje on uczonemu wiarę w samego siebie, a także dlatego, że otwiera przed nim ogromne pole doświadczalne, gdzie napotyka on siły zbyt wielkie, aby można było dokonać coup de pouce. Kto wie, czy bez tego balastu nie oderwałby się on od ziemi, urzeczony mirażem jakiejś nowej scholastyki, lub czy nie popadłby w zwątpienie, sądząc, że tylko śnił?
§ 4. "Nominalizm" a "niezmiennik powszechny"
[43] Jeśli od faktów przejdziemy do praw, jest jasne, że udział swobodnej działalności uczonego stanie się daleko większy. Czy jednaka pan Le Roy nie czyni go zbyt dużym? Właśnie to postaramy się zbadać.
Przypomnijmy najpierw podane przez niego przykłady. Gdy mówię: fosfor topi się przy 44°, uważam, że formułuję pewne prawo; w rzeczywistości zaś jest to sama definicja fosforu; gdyby odkryto ciało, które, posiadając skądinąd wszystkie własności fosforu, nie topniałoby przy 44°, dano by mu inną nazwę, na tym koniec, a prawo pozostałoby prawdziwe.
Tak samo, gdy mówię: ciała ciężkie, spadając swobodnie, przebywają drogę proporcjonalną do kwadratów czasu, podaję jedynie definicję swobodnego spadku ciał. Za każdym razem, gdy warunek nie zostanie spełniony, powiem, że spadek nie był swobodny, tak że prawo nigdy nie będzie mogło być podważone.
[44] Jest jasne, że gdyby prawa sprowadzone były do tego, nie mogłyby służyć do przewidywania; nie mogłyby więc niczemu służyć; ani jako środek poznania, ani jako zasada działania.
Kiedy mówię: fosfor topi się przy 44°, chcę przez to powiedzieć: każde ciało, posiadające taką a taką własność (a mianowicie wszystkie własności fosforu, z wyjątkiem punktu topnienia), topi się przy 44°. Rozumie się zatem, że moje twierdzenie jest prawem i prawo to będzie mogło być mi użyteczne, jeśli bowiem spotkam ciało posiadające te własności, będę mógł przewidzieć, że będzie topniało przy 44°.
[45] Niewątpliwie będzie można odkryć, że prawo jest fałszywe. Wtedy w rozprawach chemicznych przeczytamy: "istnieją dwa ciała, które chemicy przez długi czas brali za fosfor; te dwa ciała różnią się jedynie punktem topnienia". Oczywiście, nie będzie to pierwszy raz, że chemikom uda się wyodrębnić dwa ciała, których przedtem nie potrafili rozróżnić; takie na przykład, jak neodym i prazeodym, przez długi czas brane były za dydym.
Nie wydaje mi się, aby chemicy zbytnio się obawiali, żeby podobna przykra przygoda kiedykolwiek przytrafiła się fosforowi. A gdyby jakimś cudem nawet się zdarzyła, to te dwa ciała nie miałyby prawdopodobnie identycznie tej samej gęstości, identycznie tego samego ciepła właściwego itd., tak że po starannym określeniu na przykład gęstości można będzie jeszcze przewidzieć punkt topnienia.
Zresztą mniejsza o to; wystarczy zaznaczyć, że istnieje prawo i że to prawo, prawdziwe lub fałszywe, nie sprowadza się do tautologii.
[46] Można powiedzieć, że jeśli nie znamy na Ziemi ciała, które nie topnieje przy 44°, posiadając jednocześnie wszystkie inne własności fosforu, to nie możemy wiedzieć, czy nie istnieje ono na innych planetach. Niewątpliwie można to utrzymywać, ale wtedy wyciągnęłoby się wniosek, że prawo, o którym mowa, a które może służyć jako reguła działania nam, mieszkańcom Ziemi, nie ma jednak żadnej wartości ogólnej z punktu widzenia poznania i swoje znaczenie zawdzięcza jedynie przypadkowi, który umieścił nas na tym globie. To jest możliwe; gdyby jednak tak było, prawo nie miałoby żadnej wartości nie dlatego, że sprowadziłoby się do konwencji, lecz dlatego, że byłoby fałszywe.
Dotyczy to również spadku ciał. Nie przydałoby mi się na nic nadanie nazwy swobodnego spadku spadaniom, odbywającym się zgodnie z prawem Galileusza, jeślibym z drugiej strony nie wiedział, że w danych okolicznościach spadek będzie prawdopodobnie swobodny lub prawie swobodny. Wtedy jest to prawem, które może być prawdziwe lub fałszywe, jednakże już nie sprowadza się do konwencji.
[47] Zakładam, że astronomowie dopiero co odkryli, iż gwiazdy nie stosują się ściśle do prawa Newtona. Będą mieli więc do wyboru dwie postawy; będą mogli powiedzieć, że grawitacja nie zmienia się ściśle w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do kwadratu odległości, lub też będą mogli orzec, że grawitacja nie jest jedyną siłą, która oddziałuje na gwiazdy, i że dochodzi do niej jakaś inna siła odmiennej natury.
W tym drugim przypadku będziemy uważali prawo Newtona za definicję grawitacji. Będzie to postawa nominalistyczna. Wybór pomiędzy tymi dwiema postawami jest swobodny i dokonuje się go ze względów wygody, choć względy te najczęściej są tak wielkie, że praktycznie tej swobody pozostaje niewiele.
Możemy rozłożyć to twierdzenie: 1) gwiazdy stosują się do prawa Newtona, na dwa inne: 2) grawitacja stosuje się do prawa Newtona, 3) grawitacja jest jedyna siłą oddziałującą na gwiazdy. W tym przypadku twierdzenie 2) jest jedynie definicją i wymyka się spod kontroli doświadczenia; ale wtedy skontrolować będzie można twierdzenie 3). I trzeba to uczynić, ponieważ wypadkowe twierdzenie 1) przepowiada surowe sprawdzalne fakty.
[48] To właśnie dzięki tym sztuczkom przez nieświadomy nominalizm uczeni wynieśli ponad prawa to, co nazywają oni zasadami. Kiedy jakieś prawo zostaje w sposób dostateczny potwierdzone przez doświadczenie, możemy przyjąć dwie postawy: albo pozostawić to prawo wśród rywalizujących ze sobą praw; wtedy będzie ono poddawane nieustannej rewizji, która bez żadnej wątpliwości skończy się wykazaniem, że jest ono tylko przybliżone; albo też można je podnieść do godności zasady, stosując takie konwencje, żeby twierdzenie było na pewno prawdziwe. W tym przypadku postępuje się zawsze w ten sam sposób. Prymitywne prawo wyraża relację pomiędzy dwoma surowymi faktami A i B; pomiędzy te dwa surowe fakty wprowadzamy pośrednie pojęcie oderwane C, mniej lub więcej fikcyjne (takim była w poprzednim przykładzie nieuchwytna istota grawitacji). A wtedy mamy relację pomiędzy A i C, którą możemy uważać za ścisłą i która jest zasadą; i drugą pomiędzy C i B, która pozostaje prawem podlegającym rewizji.
Od tej chwili skrystalizowana, że tak powiem, zasada nie podlega już kontroli doświadczenia. Nie jest ona ani prawdziwa, ani fałszywa, jest wygodna.
[49] Osiągano często wielkie korzyści postępując w ten sposób, jest jednak oczywiste, że gdyby wszystkie prawa zostały przekształcone w zasady, nic nie pozostałoby z nauki. Każde prawo można rozłożyć na zasadę i prawo, z tego zaś wynika jasno, że jakkolwiek daleko posunęlibyśmy ten rozkład, prawa zawsze pozostaną.
Nominalizm ma więc granice i właśnie o tym można byłoby zapomnieć, gdyby brano dosłownie twierdzenia pana Le Roy.
Krotki przegląd nauk pozwoli nam lepiej zrozumieć, jakie są te granice. Postawa nominalistyczna jest usprawiedliwiona tylko wtedy; gdy jest wygodna; kiedy więc jest ona wygodna?
[50] Doświadczenie pozwala nam poznać relacje pomiędzy ciałami; jest to surowy fakt; relacje te są niezmiernie skomplikowane. Zamiast rozpatrywać bezpośrednio relację ciała A i ciała B, wprowadzamy między nie pośrednika, którym jest przestrzeń, i rozpatrujemy trzy różne relacje: relację ciała A z figurą A'; przestrzeni, relację ciała B z figurą B'; przestrzeni i relację dwóch figur A'; i B' z sobą. Dlaczego ta okrężna droga jest korzystna? Dlatego, że relacja A z B była skomplikowana, lecz różniła się mało od relacji A'; z B';, która jest prosta: w ten sposób relację skomplikowaną można zastąpić relacją prostą pomiędzy A'; a B'; i dwiema innymi relacjami, które pozwalają nam stwierdzić, że różnice pomiędzy A a A'; z jednej strony i pomiędzy B a B'; z drugiej strony są bardzo małe. Na przykład, jeśli A i B są dwoma naturalnymi ciałami stałymi, które przesuwają się ulegając przy tym niewielkiej deformacji, to będziemy rozpatrywali dwie poruszające się niezmienne figury A'; i B';. Prawa przesunięć względnych figur A'; i B'; będą bardzo proste; będą to prawa geometrii. Następnie zaś dodamy, że ciało A, które przecież bardzo mało różni się od A';, rozszerza się w wyniku ciepła i ugina wskutek elastyczności. Te rozszerzania się i te uginania właśnie dlatego, że są bardzo niewielkie, nasz umysł będzie mógł łatwo zbadać. Czy wyobrażamy sobie, z jak bardzo skomplikowanym językiem trzeba byłoby się pogodzić, gdybyśmy chcieli zawrzeć w tym samym twierdzeniu przesunięcie bryły, jej rozszerzanie się i jej uginanie?
Relacja pomiędzy A i B była nagim prawem, a ono się rozłożyło; mamy teraz dwa prawa, które wyrażają relacja A z A'; i B z B';, oraz zasadę, która wyraża relację A'; z B';. To właśnie całokształt tych zasad nazywamy geometrią.
[51] Jeszcze dwie uwagi. Mamy relację pomiędzy dwoma ciałami A i B, którą zastąpiliśmy relacją pomiędzy dwiema figurami A'; i B';; ale ta sama relacja między tymi samymi dwiema figurami A'; i B'; mogłaby zastąpić z powodzeniem relację pomiędzy dwoma innymi ciałami A" i B", całkowicie różniącymi się od A i B, i to pod wieloma względami. Jeśliby nie wynaleziono zasad i geometrii, to po przestudiowaniu relacji A z B, należałoby rozpoczynać ab ovo studiowanie relacji A" z B". I to właśnie z tego względu geometria jest tak cenna. Relacja geometryczna może z powodzeniem zastąpić relację, która rozpatrywana w stanie czystym powinna być uważana za mechaniczną, może ona zastąpić inną, która powinna być uważana za optyczną itd.
W takim razie niech nie powiadają: ależ to jest dowodem, że geometria jest nauką eksperymentalną; oddzielając jej zasady od praw, z których je wyprowadzono, sztucznie oddzielacie ją samą od nauk, które ją zrodziły. Inne nauki mają również zasady i to nie przeszkadza, że powinno się je nazywać eksperymentalnymi.
[52] Trzeba przyznać, że byłoby trudno nie uczynić tego podziału, co do którego utrzymuje się, że jest sztuczny. Znamy rolę, jaką odegrała kinematyka brył w powstaniu geometrii; czyż trzeba byłoby zatem powiedzieć, że geometria jest jedynie gałęzią kinematyki eksperymentalnej? Jednak prawa prostoliniowego rozchodzenia się światła przyczyniły się także do powstania jej zasad. Czyż powinno się więc uważać geometrię zarówno za gałąź kinematyki, jak i za gałąź optyki? Ponadto przypominam, że nasza przestrzeń euklidesowa, która jest właściwym przedmiotem geometrii, została wybrana ze względu na wygodę spośród pewnej liczby typów, jakie istnieją odwiecznie w naszym umyśle i zwą się grupami.
[53] Jeśli przejdziemy do mechaniki, widzimy znów wielkie zasady, które mają analogiczne pochodzenie; a ponieważ ich "zasięg", że tak powiem, jest mniejszy, nie ma już powodu, by oddzielać je od właściwej mechaniki i uważać tę naukę za dedukcyjną.
Także w fizyce rola zasad jest jeszcze bardziej uszczuplona. Istotnie, wprowadza się je tylko wówczas, gdy przynosi to korzyść. Oto są one korzystne tylko dlatego, że są nieliczne, ponieważ każda z nich zastępuje mniej więcej znaczną liczbę praw. Nie ma więc korzyści z ich mnożenia. Zresztą trzeba dojść do czegoś i dlatego trzeba w końcu porzucić abstrakcję, aby nawiązać kontakt z rzeczywistości
Oto granice nominalizmu, a są one wąskie.
[54] Pan Le Roy jednak nalegał i postawił pytanie w innej formie.
Ponieważ brzmienie naszych praw może zmieniać się wraz z przyjętymi przez nas konwencjami, które to konwencje mogą modyfikować nawet naturalne relacje tych praw, to czy w całokształcie praw jest coś niezależnego od tych konwencji, co mogłoby, że tak powiem, odgrywać rolę powszechnego niezmiennika? Wprowadzono na przykład fikcyjne istoty, które - będąc wychowane w świecie odmiennym od naszego - musiałyby stworzyć geometrię nieeuklidesową. Gdyby istoty te następnie sprowadzono nagle na nasz świat, przestrzegałyby one tych samych praw co my, lecz formułowałyby je w sposób zupełnie odmienny. Wprawdzie istniałoby jeszcze coś wspólnego pomiędzy tymi dwoma sformułowaniami, ale tylko dlatego, że istoty te jeszcze nie różniłyby się dostatecznie od nas. Można sobie wyobrazić istoty jeszcze dziwniejsze, a wtedy wspólna część obydwu systemów sformułowań zawęzi się jeszcze bardziej. Czy będzie tak zawężała się dążąc ku zeru, czy też pozostanie jakaś reszta nie dająca się już zredukować, która będzie zatem poszukiwanym niezmiennikiem powszechnym?
[55] Problem wymaga sprecyzowania. Czy chcemy, by ta wspólna część sformułowań była wyrażalna w słowach? W takim razie jest jasne, że nie ma słów wspólnych wszystkim językom i nie możemy rościć sobie pretensji do skonstruowania jakiegoś niezmiennika powszechnego, który byłby zrozumiały jednocześnie dla nas i dla fikcyjnych nieeuklidesowych matematyków zajmujących się geometrią, o których przed chwilą mówiłem, podobnie jak nie potrafimy zbudować zdania zrozumiałego zarówno dla Niemców, którzy nie znają francuskiego, jak i dla Francuzów, którzy nie znają niemieckiego. Posiadamy jednak ustalone reguły, które pozwalają nam tłumaczyć sformułowania francuskie na język niemiecki i na odwrót. To właśnie w tym celu stworzono gramatyki i słowniki. Istnieją także ustalone reguły, pozwalające tłumaczyć język euklidesowy na język nieeuklidesowy, lub jeśli ich nie ma, można by było je stworzyć.
[56] A jeśliby nawet nie było ani tłumacza, ani słownika, jeśliby Niemcy i Francuzi, przeżywszy wieki w odrębnych światach, nagle się skontaktowali ze sobą, to czy sądzimy, że nie byłoby niczego wspólnego pomiędzy nauką zawartą w książkach niemieckich a nauką zawartą w książkach francuskich? Skończyłoby się z pewnością na tym, że Francuzi i Niemcy porozumieliby się z sobą, tak jak po przybyciu Hiszpanów Indianie amerykańscy ostatecznie zrozumieli język swych zdobywców.
Ale, powie ktoś, nie ulega wątpliwości, że Francuzi mogliby zrozumieć Niemców nawet bez znajomości niemieckiego, lecz to właśnie dlatego, że pomiędzy Francuzami a Niemcami istnieje coś wspólnego, gdyż i jedni, i drudzy są ludźmi. Udałoby się jeszcze porozumieć z naszymi nieeuklidesowymi istotami hipotetycznymi, choć nie byłyby one ludźmi, gdyby zachowały jeszcze coś ludzkiego. W każdym jednak razie owo ludzkie minimum jest niezbędne.
[57] Jest to możliwe, zauważę jednak najpierw, że ta odrobina natury ludzkiej, która pozostałaby u istot nieeuklidesowych, wystarczyłaby nie tylko, by można było przetłumaczyć cząstkę ich języka, lecz także by można było przetłumaczyć cały ich język.
Obecnie przyznaję, że niezbędne jest owo minimum; zakładam, że istnieje jakiś nie znany mi fluid, który przenika pomiędzy drobiny naszej materii, nie oddziałując wcale na nią ani nie ulegając żadnemu jej oddziaływaniu. Zakładam, że jakieś istoty byłyby wrażliwe na wpływ tego fluidu i niewrażliwe na wpływ naszej materii. Jest jasne, że nauka tych istot różniłaby się absolutnie od naszej i że byłoby zbyteczne doszukiwać się jakiegoś "niezmiennika" wspólnego tym dwóm naukom. Lub też jeszcze, gdyby te istoty odrzucały naszą logikę i nie uznawałyby na przykład zasady sprzeczności.
Ale doprawdy sądzę, że badanie podobnych hipotez jest bezwartościowe.
[58] Zatem, jeśli nie posuwamy się tak daleko w dziedzinę dziwności, jeśli wprowadzamy jedynie istoty fikcyjne, posiadające zmysły analogiczne do naszych, podbierające te same wrażenia, a z drugiej strony uznające zasady naszej logiki, będziemy mogli wyciągnąć wniosek, że ich język, jakkolwiek mógłby różnić się od naszego, zawsze będzie mógł być przetłumaczony.
Otóż możność przetłumaczenia pociąga za sobą istnienie niezmiennika. Tłumaczyć, to właśnie wydzielić ten niezmiennik. Tak więc odcyfrowanie dokumentu kryptograficznego jest poszukiwaniem tego, co w tym dokumencie powstaje niezmienne, kiedy przestawia się w nim litery.
Jaki jest obecnie charakter tego niezmiennika, łatwo zdać sobie sprawę i jedno słowo nam wystarczy. Prawa niezmienne są to relacje pomiędzy surowymi faktami, podczas gdy relacje pomiędzy "faktami naukowymi" pozostają zawsze zależne od pewnych konwencji.