strona główna

Paul K. FEYERABEND

Ku pocieszeniu specjalisty

"Consolations for the Specialist" (1970), tłum. Krystyna Zamiara, pominięto przypisy i bibliografię

1. Wstęp
2. Wieloznaczność koncepcji Kuhna
3. Rozwiązywanie łamigłówek jako kryterium naukowości
4. Funkcja normalnej nauki
5. Trzy trudności tezy funkcjonalnej
6. Czy istnieje nauka normalna
7. Usprawiedliwienie hedonizmu
8. Ujęcie alternatywne: model rozwoju nauki Lakatosa
9. Rola rozumu w nauce

1. WSTĘP

W latach 1960-61, gdy Kuhn pracował w katedrze filozofii w Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, szczęśliwym trafem mogłem przedyskutować z nim różne aspekty wiedzy naukowej. Z dyskusji tych wyniosłem ogromnie dużo i odtąd inaczej patrzałem na naukę. A jednak, mimo iż sądziłem, że poznałem problemy Kuhna, mimo że próbowałem wyjaśnić pewne aspekty nauki, na które zwraca on uwagę (jednym z nich jest wszechobecność anomalii), to nie mogłem pogodzić się zupełnie z zaproponowaną przezeń teorią nauki. A tym mniej byłem skłonny zaakceptować ogólną ideologię która — jak sądziłem — leży u podstaw jego myślenia. Wydawało mi się, że ideologia ta może zadowolić jedynie najbardziej ograniczonych umysłowo i pełnych próżności specjalistów. Powinna się ona przyczyniać do hamowania rozwoju wiedzy. Ponosi także odpowiedzialność za wzrost tendencji antyhumanistycznych, które są tak niepokojącą cechą znacznej części nauki po-newtonowskiej. We wszystkich tych punktach moje dyskusje z Kuhnem pozostawały nie rozstrzygnięte. Nieraz przerywał moje wywody uwagą, że źle go zrozumiałem, lub że nasze poglądy są bliższe, niż to przedstawiłem. Otóż patrząc wstecz na nasze spory oraz na artykuły, które Kuhn opublikował po wyjeździe z Berkeley, nie jestem taki pewny, że wchodziła w grę ta właśnie możliwość. W przekonaniu takim umocnił mnie fakt, że prawie każdy czytelnik pracy Kuhna Struktura rewolucji naukowych, interpretuje ją podobnie do mnie, a przy tym pewne tendencje we współczesnej socjologii i psychologii są wynikiem właśnie tego rodzaju interpretacji. Mam nadzieję, że Kuhn wybaczy mi, jeśli z tych względów jeszcze raz podniosę stare kwestie sporne i nie będzie miał mi za złe, jeśli chcąc być zwięzłym, uczynię to w sposób nieco upraszczający.

2. WIELOZNACZNOŚĆ KONCEPCJI KUHNA

Ilekroć czytam prace Kuhna dręczy mnie następujące pytanie: czy przedstawia nam się tutaj przepisy metodologiczne, mówiące badaczowi jak ma postępować, czy też mamy do czynienia z opisem, pozbawionym elementów wartościujących tych czynności, które powszechnie uważa się za "naukowe"? Wydaje mi się, że prace te nie dają jednoznacznej odpowiedzi na powyższe pytanie. Są dwuznaczne w tym sensie, że zgadzają się z każdą z podanych wyżej interpretacji, potwierdzając je. Otóż, dwuznaczność owa (której stylistyczny wyraz i oddziaływanie psychiczne ma wiele wspólnego z podobną dwuznacznością prac Hegla i Wittgensteina) nie podlega w ogóle dyskusji. Wywiera określony wpływ na czytelników Kuhna, w wyniku czego patrzą oni na przedmiot swych badań i postępują z nim w sposób niezbyt korzystny. Niejeden badacz nauk społecznych mówił mi, że teraz przynajmniej dowiedział się, jak przekształcić swoją dyscyplinę w "naukę", przez co rozumie oczywiście, iż wie, jak ją udoskonalić. Zdaniem owych badaczy, receptą jest ograniczenie krytycyzmu, zredukowanie wszystkich ogólnych teorii do jednej i stworzenie normalnej nauki, która posiadałaby ową teorię jako swój paradygmat. Studentów należy chronić przed rozważaniami wychodzącymi z odmiennych zasad, a co bardziej niespokojnych kolegów trzeba przystosować do "wykonywania poważnej pracy". Czy to chciał osiągnąć Kuhn? Czy jego intencją było usprawiedliwienie danymi z historii nauki wciąż wzrastającej potrzeby zidentyfikowania się z pewną grupą? Czy chciał, aby każdy dział nauki naśladował monolityczny charakter, powiedzmy, teorii kwantowej z 1930 roku? Czy sądzi, że dyscyplina, którą w ten sposób skonstruowano jest pod pewnymi względami lepsza? Będzie prowadziła bowiem do lepszych, liczniejszych i bardziej interesujących wyników? Czy też, jego autorytet wśród socjologów stanowi niezamierzony skutek uboczny dzieła, którego jedynym celem jest zrelacjonowanie wie es wirklich gewesen, bez zakładania, że omawiane cechy godne są naśladowania? A jeśli jest to jedyny cel tego dzieła, to czym wytłumaczyć stałe nieporozumienia i wieloznaczny, miejscami wielce moralizatorski styl?

Zaryzykuję przypuszczenie, że wieloznaczność ta jest zamierzona i że Kuhn pragnie wykorzystać w pełni jej propagandowe możliwości. Z jednej strony pragnie on — przez odwołanie się do obiektywnych danych historycznych — dobrze uzasadnić sądy wartościujące, które — podobnie jak wielu ludzi, zdaje się uważać za arbitralne i subiektywne. Z drugiej strony, chce pozostawić sobie drugą, bezpieczną drogę odwrotu: tym, którzy czują niechęć do zakładanego tu wyprowadzania wartości z faktów, można zawsze powiedzieć, że zabieg taki nie wchodzi w grę, gdyż wykład jest czysto opisowy. Pierwsza grupa moich pytań jest przeto następująca: dlaczego prace Kuhna są wieloznaczne? Jak należy tę wieloznaczność interpretować? Jak Kuhn ustosunkowuje się do opisanych powyżej zwolenników? Czy odczytują oni błędnie jego prace? Czy też są prawowitymi zwolennikami nowej wizji nauki?

3. ROZWIĄZYWANIE ŁAMIGŁÓWEK JAKO KRYTERIUM NAUKOWOŚCI

Pomińmy teraz problem interpretacji i załóżmy, że faktycznie celem Kuhna jest dostarczenie jedynie opisu pewnych znaczących wydarzeń i instytucji historycznych.

Zgodnie z tą interpretacją, istnienie tradycji rozwiązywania łamigłówek jest tym, co faktycznie oddziela dyscypliny naukowe od innych rodzajów działalności. Tradycja ta odróżnia je "w znacznie pewniejszy i bardziej bezpośredni" sposób, który jest "jednocześnie bardziej jednoznaczny ... i podstawowy" niż inne, tajemnicze cechy, które mogą im dodatkowo przysługiwać. Lecz jeśli istnienie tradycji rozwiązywania łamigłówek jest tak istotne, jeśli wystąpienie tej własności jednoczy i charakteryzuje ściśle określoną, dającą się zidentyfikować dyscyplinę, to nie widzę sposobu, w jaki moglibyśmy wykluczyć z naszych rozważań — powiedzmy — filozofię Oksfordzką, czy — wziąwszy nawet bardziej skrajny przykład — zorganizowane przestępstwo.

Wydawałoby się, iż zorganizowane przestępstwo jest przecież z całą pewnością rozwiązywaniem łamigłówek par excellence. Każde stwierdzenie Kuhna dotyczące normalnej nauki pozostaje prawdziwe po zastąpieniu terminu "normalna nauka" terminem "zorganizowane przestępstwo", a każda jego wypowiedź o "indywidualnym badaczu" stosuje się z równym powodzeniem do — powiedzmy — indywidualnego kasiarza.

Zorganizowane przestępstwo z pewnością sprowadza do minimum badania podstawowe, chociaż istnieją jednostki wybitne, takie jak Dillinger, które wprowadzają nowe, rewolucyjne koncepcje. Znając z grubsza charakter oczekiwanego zjawiska, zawodowy kasiarz "w dużej mierze przestaje być badaczem ... lub przynajmniej badaczem tego, co nieznane (zakłada się przecież o nim, że zna wszystkie istniejące typy kas pancernych). Zamiast tego usiłuje on ... skonkretyzować to, co wie, (tj. odkryć szczególnie wrażliwe miejsca określonej kasy, z którą ma do czynienia), projektując w tym celu szereg wyspecjalizowanych aparatów i na wiele sposobów dostosowując teorię". Zdaniem Kuhna, niepowodzenie w działaniu bezwarunkowo przynosi ujmę "kompetencji (kasiarza) w oczach jego zawodowych kolegów" tak, iż "raczej indywidualny badacz (kasiarz), niż upowszechniona teoria (np. elektromagnetyzmu) poddany jest testowi": "jedynie praktyk ponosi odpowiedzialność za niepowodzenie, a nie jego narzędzia" — i tak możemy kolejno śledzić, aż do ostatniej pozycji, wypowiedzi Kuhna. Sytuacji nie poprawia dostrzeżenie rewolucji. Przede wszystkim dlatego, że rozważamy tezę, iż działalność rozwiązywania łamigłówek charakteryzuje właśnie naukę normalną. Po drugie dlatego, że nie ma żadnego powodu, by sądzić, iż zorganizowane przestępstwo nie zdoła opanować głównych trudności. Ponadto jeśli trudności wynikające z wciąż wzrastającej ilości anomalii prowadzą najpierw do kryzysu, następnie zaś do rewolucji, to im większe trudności, tym szybciej powinien nastąpić kryzys. Można oczekiwać, że trudności, na jakie napotykają członkowie gangu i ich "profesjonalni koledzy" na pewno przewyższają trudności badaczy — ci ostatni przecież prawie nigdy nie mają do czynienia z policją. Jakkolwiek by nie patrzeć, różnica, którą pragniemy wydobyć, nie istnieje.

Nie ma w tym oczywiście nic zaskakującego. Ponieważ Kuhn, tak jak teraz go odczytujemy, i jak sam często chciał być interpretowany, nie zdołał uczynić jednej ważnej rzeczy. Nie udało mu się ustalić celu nauki. Każdy oszust wie, że pomijając osiągnięcia w dziedzinie zawodowej i zdobycie popularności w gronie podobnych mu oszustów, pragnie on jednej rzeczy — pieniędzy. Wie również, że jego normalna działalność przestępcza właśnie to mu zapewnia. Wie, że zdobędzie więcej pieniędzy i szybciej wzniesie się w hierarchii zawodowej, im lepiej będzie rozwiązywał łamigłówki i lepiej przystosuje się do przestępczej społeczności. Pieniądze są celem jego działania. Co jest celem badacza? Uwzględniając zaś ów cel, czy normalna nauka prowadzi do niego? Czy, być może, badacze (filozofowie Oksfordzcy) są w mniejszym stopniu racjonalni niż oszuści, w tym sensie, że "robią to, co robią" bez względu na cel? Tego rodzaju pytania jawią się, gdy chcemy się ograniczyć do czysto opisowego aspektu Kuhnowskiego ujęcia.

4. FUNKCJA NORMALNEJ NAUKI

Aby odpowiedzieć na te pytania musimy rozpatrzyć teraz nie tylko faktyczną strukturę Kuhnowskiej normalnej nauki, ale także jej funkcję. Zdaniem Kuhna, normalna nauka jest niezbędnym warunkiem rewolucji.

Odpowiednio do tego, przyziemna działalność związana z "dojrzałą" nauką wywiera daleko idący wpływ zarówno na treść naszych idei, jak i na ich urzeczywistnianie się. Działalność ta, polegająca na zajmowaniu się "drobnymi łamigłówkami", prowadzi do ścisłego dopasowania teorii do rzeczywistości i przyspiesza rozwój. Jest tak z wielu względów. Przede wszystkim akceptowany paradygmat dostarcza badaczowi wskazówki: "Jak ukazuje przegląd dowolnej dyscypliny przyrodniczej Bacona, czy przed-paradygmatyczny okres rozwoju dowolnej nauki, natura jest tak niezmiernie złożona, że nie można jej badać nawet w przybliżeniu na chybił trafił". Nie jest to sprawa nowa. Usiłowanie stworzenia wiedzy wymaga ukierunkowania, nie może wychodzić z niczego. Dokładniej — wymaga teorii, punktu widzenia, pozwalającego badaczowi oddzielić to, co istotne, od tego, co nieistotne, wskazującego, jakie tereny badań powinny przynieść najwięcej korzyści.

Do tego upowszechnionego poglądu Kuhn dodaje coś wyraźnie od siebie. Opowiada się nie tylko za użyciem teoretycznych założeń, lecz za wyborem wyłącznie jednego, określonego zbioru idei, monomaniakalnego skoncentrowania się na wyłącznie jednym, pojedynczym punkcie widzenia. Opowiada się za takim sposobem postępowania po pierwsze dlatego, że — według niego — odgrywa on poważną rolę w rzeczywistej nauce. Mamy tu do czynienia z rozważoną uprzednio dwuznacznością opisu i zalecenia. Jednakże opowiada się za nim także z innego, mniej zrozumiałego względu — jeśli nie ujawni się stojących za nim preferencji. Opowiada się za nim, ponieważ sądzi, że przyjęcie takiego sposobu postępowania doprowadzi w końcu do przezwyciężenia tego samego paradygmatu, do którego początkowo badacze sami się ograniczali. Jeśli nawet najbardziej jednomyślny wysiłek dopasowywania natury do kategorii danego paradygmatu nie powiedzie się, jeśli ściśle określone oczekiwania powołane do życia przez te kategorie stale się nie spełniają, to jesteśmy zmuszeni rozejrzeć się za czymś nowym. Jesteśmy zmuszeni tak postąpić nie po prostu na skutek abstrakcyjnego rozważania możliwości nie mających związku z rzeczywistością, które jest ukierunkowane raczej naszymi upodobaniami i antypatiami. Zmusza nas do tego sposób postępowania posiadający ustalony, ścisły kontakt z naturą, a przeto w ostateczności — sama natura. Rozważania przednaukowe z ich powszechnym krytycyzmem i niepohamowanym mnożeniem się koncepcji są często "ukierunkowane w równej mierze na przedstawicieli innych szkół, jak na ... naturę". Dojrzała nauka, szczególnie w spokojnych okresach bezpośrednio poprzedzających zawieruchę, zdaje się zwracać wyłącznie do natury i dlatego może oczekiwać określonej, obiektywnej odpowiedzi. Aby otrzymać taką odpowiedź potrzebujemy czegoś więcej niż zespołu przypadkowo zebranych faktów. Jednakże, potrzebujemy także czegoś więcej niż wieczne rozstrząsanie różnych ideologii. Potrzebna jest akceptacja jednej teorii i nieustępliwe próby dopasowywania natury do jej modelu. Uważam powyższe za główny powód, dla którego Kuhn będzie bronił odrzucenia przez dojrzałą naukę niepohamowanego zwalczania się alternatywnych punktów widzenia nie tylko jako faktu historycznego, ale również czegoś, co stanowi racjonalne posunięcie. Czy obrona ta jest możliwa do przyjęcia?

5. TRZY TRUDNOŚCI TEZY FUNKCJONALNEJ

Obrona Kuhna jest możliwa do przyjęcia pod warunkiem że rewolucje są czymś pożądanym i że równie pożądany jest szczególny sposób, w jaki normalna nauka do nich prowadzi.

Otóż, nie widzę, w jaki sposób Kuhn mógłby uzasadnić celowość rewolucji. Rewolucje powodują zmianę paradygmatu. Jednakże, stosując Kuhnowskie ujęcie tej zmiany, czy "przekształcenia «postaci»" — w jego terminologii, nie można powiedzieć, aby prowadziły one do czegoś lepszego. Nie można tego powiedzieć, ponieważ paradygmaty sprzed i po rewolucji są często niewspółmierne ze sobą. Powinienem uważać ów moment za pierwszą trudność tezy funkcjonalnej rozpatrywanej w kontekście całokształtu poglądów filozoficznych Kuhna.

Po drugie, musimy zbadać to, co Lakatos nazwał "czystą strukturą" przejścia od normalnej nauki do rewolucji. Ta czysta struktura może objawić coś, czego nie chcemy pomijać, co mogłoby nas zmusić do rozpatrzenia innych sposobów wywoływania rewolucji. Tak więc, można wyobrazić sobie, że badacze porzucają paradygmat bez względu na frustrację i na to, czy dysponują argumentami podważającymi go. (Zabijanie przedstawicieli status quo powinno być innym sposobem załamywania się paradygmatu). Jak badacze faktycznie postępują? I jak życzylibyśmy sobie aby postępowali? Zbadanie tych kwestii prowadzi do drugiej trudności tezy funkcjonalnej.

W celu możliwie jasnego ukazania owej trudności rozważmy przede wszystkim następujący problem metodologiczny. Czy można wskazać racje uzasadniające postępowanie, które Kuhn przypisuje normalnej nauce, polegające na dokładaniu wszelkich starań, by wytrwać przy teorii wbrew istnieniu ewidencji prima facie obalającej, wbrew logicznym i matematycznym kontrargumentom? Ponadto, przyjmując, że racje takie można wskazać, czy możliwe jest w takim wypadku porzucenie teorii bez jej naruszenia?

Będę nazywał zasadą uporczywości doradzanie, aby wybrać z wielu teorii taką, która budzi nadzieje na uzyskanie najbardziej owocnych rezultatów i wytrwanie przy niej nawet wtedy, gdy rzeczywiste trudności, na jakie napotyka, będą poważne. W takim razie problem dotyczy sposobu uzasadnienia powyższej zasady oraz możliwości zmiany naszego podporządkowania się paradygmatom w sposób, który jest z nią zgodny, lub być może nawet przez nią podyktowany. Przypomnijmy, że mamy tu do czynienia z problemem metodologicznym, nie zaś z kwestią faktycznego postępowania badawczego. Uwzględniamy go, gdyż mamy nadzieję, że jego analiza umożliwi wyraźniejsze widzenie historii i doprowadzi do odkrycia interesujących faktów historycznych.

Otóż rozwiązanie tego problemu jest zupełnie proste. Zasada uporczywości ma charakter racjonalny, ponieważ teorie mogą się rozwijać, mogą być ulepszane i ewentualnie dostosowane do tych samych trudności, których w pierwotnej ich postaci nie były w stanie w ogóle wyjaśnić. Ponadto, pokładanie zbyt wielkiego zaufania w wynikach eksperymentalnych bynajmniej nie wydaje się roztropne. Prawdę powiedziawszy zaskakiwać powinno, a nawet skłaniać do podejrzeń, gdyby okazało się, że wszelka dostępna ewidencja potwierdza pojedynczą teorię, nawet jeśli faktycznie teoria ta byłaby prawdziwa. Różni eksperymentatorzy mają skłonności do popełniania różnych błędów i sprowadzenie wszystkich eksperymentów do "wspólnego mianownika" zwykle wymaga sporo czasu. Do tych argumentów na rzecz uporczywości Prof. Kuhn mógłby dodać, że teoria dostarcza także kryteriów doskonałości, niepowodzenia, racjonalności i dlatego należy możliwie długo ją popierać, utrzymując w ten sposób możliwie długo racjonalność rozważań. Jednakże najważniejszy argument to ten, że teorie prawie nigdy nie są bezpośrednio porównywane z "faktami", czy ze "świadectwami". Co się liczy lub nie, jako istotne świadectwa, zależy zwykle zarówno od danej teorii, jak od innych dyscyplin, które wygodnie nazwać "naukami pomocniczymi" (lub "probierczymi teoriami" jak trafnie określił je Lakatos). Nauki pomocnicze mogą odgrywać rolę dodatkowych przesłanek przy wyprowadzaniu sprawdzalnych twierdzeń. Jednakże przez to, że dostarczają tych właśnie pojęć, przy pomocy których odnotowywane są wyniki eksperymentalne, mogą one również wpłynąć deformująco na sam język obserwacyjny. Tak więc, przy empirycznym sprawdzaniu poglądu Kopernika interweniują z jednej strony założenia odnośnie atmosfery ziemskiej, wpływu ruchu na poruszony przedmiot (dynamika), z drugiej zaś — założenia dotyczące związku między doświadczeniem zmysłowym a "światem" (włączając teorie poznania, teorie percepcji związanej z użyciem teleskopu).

Założenia pierwszego rodzaju pełnią funkcję przesłanek, podczas gdy te drugie określają, które wrażenia są zgodne z rzeczywistością. Umożliwiają przez to nie tylko ocenę lecz nawet ukonstytuowanie się naszych obserwacji. Otóż nie ma gwarancji, że fundamentalnej zmianie naszej kosmologii, takiej jaka ma miejsce przy przejściu od geostatycznego do heliostatycznego punktu widzenia, będzie towarzyszyć jednoczesne udoskonalenie wszystkich istotnych dyscyplin pomocniczych. Przeciwnie, rozwój taki jest zupełnie nieprawdopodobny. Na przykład, któż mógłby oczekiwać, że za wymyśleniem systemu Kopernika i teleskopu będzie nadążać od razu odpowiednia optyka fizjologiczna? Podstawowe teorie i dyscypliny pomocnicze często rozwijają się w różnych fazach. W efekcie uzyskujemy przypadki obalające, które wskazują nie to, iż nowa teoria skazana jest na niepowodzenie, lecz jedynie to, że obecnie nie pasuje ona do całej reszty wiedzy naukowej. Skoro tak, to badacze muszą wykorzystywać metody, pozwalające zachować akceptowane przez nich teorie wbrew oczywistym, wyraźnie obalającym je faktom, nawet jeśli nie dysponuje się od razu sprawdzalnymi wyjaśnieniami tych rozbieżności. Zasada uporczywości (którą nazywam "zasadą" wyłącznie ze względów pamięciowych) jest pierwszym krokiem w kierunku skonstruowania takich metod.

Z chwilą przyjęcia zasady uporczywości nie musimy odwoływać się do faktów nie poddających się wyjaśnieniu w celu usunięcia teorii T nawet jeśli są one tak jasne i jednoznaczne jak słońce. Niemniej jednak możemy użyć innych teorii: T', T", T'" etc, które uwydatnią trudności teorii Ti jednocześnie zapewnią środki do ich rozwiązania. W tym przypadku sama zasada uporczywości przyspiesza eliminację teorii T. Stąd, jeśli naszym celem jest zmiana paradygmatów, to musimy liczyć się z koniecznością przedstawiania i formułowania teorii alternatywnych względem T czy — jak będziemy to określali (znów ze względów pamięciowych) — powinniśmy uznać zasadę płodności. Postępowanie zgodne z tą zasadą jest metodą przyspieszania rewolucji. Jest to metoda racjonalna. Czy faktycznie stosuje się ją w nauce? Czy też badacze trwają przy swoich paradygmatach do upadłego, aż rozgoryczenie, frustracja i znudzenie nie staną się dla nich nieprzezwyciężalną przeszkodą? Co dzieje się pod koniec normalnego okresu? Widzimy, że nasza mała bajeczka metodologiczna rzeczywiście sprawia, że przenikliwiej patrzymy na historię.

Niestety muszę przyznać, że zupełnie nie zadowala mnie rozwiązanie oferowane w tym miejscu przez Kuhna. Z jednej strony podkreśla on stale dogmatyczne, autorytatywne i ograniczone myślowo właściwości normalnej nauki, to, że prowadzi ona do okresowego "wyłączenia się psychicznego", że partycypujący w niej badacz "przeważnie przestaje być badaczem ... lub przynajmniej badaczem nieznanych rejonów. Zamiast tego usiłuje on wyartykułować i skonkretyzować to, co wie ..." tak, że przeważnie "to raczej indywidualny badacz niż (tradycja rozwiązywania łamigłówek, czy nawet jakaś określona) upowszechniona teoria poddana jest testowi". "Jedynie praktyk ponosi odpowiedzialność za niepowodzenie, a nie jego narzędzia". Zdaje on sobie oczywiście sprawę z tego, że określona nauka, taka jak fizyka, może posiadać więcej niż jedną tradycję rozwiązywania łamigłówek, lecz podkreśla ich "quasi-niezależność" twierdząc, że każdą z nich "steruje jej własny paradygmat i każda rozwiązuje swoje własne problemy". Pojedynczą tradycją powinien więc sterować wyłącznie pojedynczy paradygmat. To jedna strona problemu.

Z drugiej strony wskazuje on, że rozwiązywanie łamigłówek zastępują argumenty bardziej "filozoficzne" z chwilą, gdy możliwe jest dokonanie wyboru między "konkurencyjnymi teoriami".

Otóż, jeśli normalna nauka faktycznie posiada tak monolityczny charakter jak utrzymuje Kuhn, to skąd się biorą konkurencyjne teorie? A jeśli pojawiają się, to dlaczego Kuhn miałby brać je serio, dopuszczając, aby spowodowały zmianę stylu argumentacji z "naukowego" (rozwiązywanie łamigłówek) na "filozoficzny"? Pamiętam dobrze jak Kuhn krytykował Bohma za zaburzanie jednolitości współczesnej teorii kwantowej. Teorii Bohma nie zezwala się na zmianę stylu argumentacji. Einsteinowi, o którym Kuhn wzmiankuje w tejże wypowiedzi, pozwala się na to, być może dlatego, że jego teoria jest obecnie znacznie trwalej umocniona niż teoria Bohma. Czy znaczy to, iż płodność jest dozwolona tak długo, jak konkurencyjne teorie alternatywne są trwale umocnione? Jednakże, rozważania przednaukowe, które właśnie tym się charakteryzują, są uważane za poprzedzające właściwą naukę. Poza tym, w XX-wie-cznej tradycji tkwi tendencja do odizolowania ogólnej teorii względności od pozostałej fizyki i do poważnego jej ograniczenia. Dlaczego Kuhn nie poparł tej tradycji, pasującej do jego poglądu o "quasi-niezależności" równoczesnych paradygmatów? Przeciwnie, jeśli istnienie konkurencyjnych teorii niesie ze sobą zmianę stylu argumentacji, to czyż nie musimy zwątpić w tę rzekomą quasi-niezależność? Nie doszukałem się zadowalającej odpowiedzi na powyższe pytania w pracach Kuhna.

Rozwińmy tę kwestię nieco dalej. Kuhn przyznał nie tylko, że wielość teorii zmienia styl argumentacji. Przypisał także owej wielości określoną rolę. Niejednokrotnie wykazywał, w całkowitej zgodności z naszymi zwięzłymi uwagami metodologicznymi, że obalanie jest niemożliwe bez pomocy teorii alternatywnych. Co więcej, opisał dość szczegółowo, jak alternatywne teorie wpływają na wyolbrzymienie anomali i wyjaśnił, jak dzięki temu wyolbrzymieniu dochodzi do rewolucji. W rezultacie powiedział, że badacze robią rewolucje zgodnie z naszym małym modelem metodologicznym, a nie w ten sposób, że bez przerwy stosują jeden paradygmat, z którego nagle rezygnują, gdy problemy stają się zbyt duże.

Wszystko to łącznie prowadzi wprost do trzeciej trudności, mianowicie do przypuszczenia, że normalna, czy "dojrzała" nauka — w sensie ustalonym przez Kuhna — nie jest nawet faktem historycznym.

6. CZY ISTNIEJE NORMALNA NAUKA?

Przypomnijmy nasze dotychczasowe ustalenia odnośnie twierdzeń Kuhna. Po pierwsze, sądzi on, że teorii nie można obalać inaczej jak z pomocą ujęć alternatywnych. Po drugie; że płodność odgrywa także historyczną rolę w przezwyciężaniu paradygmatów. Powodem przezwyciężania paradygmatów jest sposób, w jaki teorie alternatywne wyolbrzymiają istniejące anomalie. Na koniec, Kuhn wykazał, że anomalie występują w każdym momencie rozwoju jakiegoś paradygmatu: Twierdzi on, że pogląd, według którego teorie są bez zarzutu przez dziesiątki a nawet setki lat do chwili, gdy nie nastąpi poważne ich obalenie i wyeliminowanie — jest niczym innym jak mitem. Otóż, jeśli tak jest, to dlaczego nie mielibyśmy zaczynać od razu od mnożenia teorii alternatywnych i dbania o to, aby czysto normalna nauka nie miała w ogóle miejsca! I czyż przesadą jest przypuszczenie, że badacze myślą podobnie i że okresy normalne, nawet jeśli występowały, nie mogły trwać zbyt długo i nie mogły nigdy rozprzestrzeniać się na dużych obszarach? Rzut oka na jeden przykład, mianowicie na ostatnie stulecie, ukazuje, że taka właśnie możliwość wchodzi w grę.

W drugim trzydziestoleciu tego wieku istniały przynajmniej trzy różne, wzajemnie — niezgodne paradygmaty. Były to: 1. mechanistyczny punkt widzenia, który znalazł swój wyraz zarówno w astronomii, w teorii kinetycznej, w różnych mechanistycznych modelach dla elektrodynamiki, jak i w naukach biologicznych, szczególnie zaś w medycynie (tutaj decydującym czynnikiem był wpływ Helmholtza); 2. punkt widzenia związany z wymyśleniem niezależnej, fenomenalistycznej teorii ciepła, która w końcu okazała się być niezgodna z mechaniką; 3. punkt widzenia implicite zakładany przez elektrodynamikę Faradaya i Maxwella, który rozwinął, pozbawiając elementów mechanistycznych, Hertz.

Otóż te różne paradygmaty bynajmniej nie były "quasi-niezależne". Przeciwnie, ich aktywne współdziałanie doprowadziło do upadku fizyki klasycznej. Kłopoty prowadzące do szczególnej teorii względności mogłyby nie powstać bez napięcia istniejącego między teorią Maxwella a mechaniką Newtona (Einstein pięknymi, prostymi słowami opisał tę sytuację w swojej autobiografii; Weyl ujął to równie zwięźle, choć w sposób bardziej techniczny w Raum, Zeit, Materie; Poincaré ujawnił to napięcie już w 1899 r. i następnie znów w 1904 r. w swoich wykładach w St. Louis). Nie było także możliwe wykorzystanie zjawiska ruchów Browna w celu bezpośredniego obalenia drugiego prawa teorii fenomenalistycznej. Najpierw trzeba było przedstawić teorię kinetyczną. Tutaj znów wskazał drogę Einstein, idąc za Boltzmannem. Badań prowadzących do odkrycia kwantu działania — by wspomnieć jeszcze jeden przykład — dokonały łącznie tak różne, niezgodne i okazjonalnie nawet niewspółmierne dyscypliny jak mechanika (teoria kinetyczna w wersji zakładanej przez Wiena przy wyprowadzaniu prawa dotyczącego promieniowania), termodynamika (zasada Boltzmanna równego rozkładu energii na wszystkie stopnie swobody) i optyka falowa. Upadłyby one, gdyby wszyscy badacze respektowali "quasi-niezależność" wspomnianych dyscyplin. Oczywiście nie każdy uczestniczył w tych debatach i znaczna większość mogła z powodzeniem zajmować się nadal swoimi "malutkimi łamigłówkami". Jednakże, gdy poważnie potraktować to, czego uczy sam Kuhn, to musimy stwierdzić, że nie dzięki owej działalności nastąpił postęp, lecz dzięki działaniu płodzącej idee mniejszości (i tych eksperymentatorów, którzy zajmowali się problemami owej mniejszości i ich dziwacznymi przewidywaniami). Możemy więc postawić pytanie, czy większość badaczy nie kontynuuje przypadkiem rozwiązywania starych łamigłówek w okresie trwania rewolucji. Jednakże, gdyby tak było istotnie, to ko

ncepcja Kuhna przez to, iż oddziela czasowo od siebie okresy płodności i okresy monizmu, całkowicie upada.

7. USPRAWIEDLIWIENIE HEDONIZMU

Wydaje się więc, że wzajemne oddziaływanie uporczywości i płodności, które opisaliśmy w naszej małej bajeczce metodologicznej, jest również istotną cechą rzeczywistego rozwoju nauki. To nie działalność polegająca na rozwiązywaniu łamigłówek zdaje się przyczyniać do rozwoju naszej wiedzy, lecz aktywne współoddziaływanie różnych, uparcie wyznawanych poglądów. Co więcej, do przezwyciężenia starych, dobrze znanych paradygmatów prowadzi wymyślanie nowych koncepcji i próby zapewnienia im godnego miejsca we współzawodnictwie. Inwencja taka ma miejsce przez cały czas. Pomimo tego, tylko podczas rewolucji skierowana jest na nią uwaga. Ta zmienność uwagi nie jest odbiciem żadnej głębszej zmiany strukturalnej (w rodzaju np. przejścia od rozwiązywania łamigłówek do rozważań filozoficznych i sprawdzania podstaw wiedzy). Nie jest ona niczym innym jak zmianą zainteresowań i publiczności.

Taki obraz nauki wyłania się z naszej zwięzłej analizy. Czy jest on atrakcyjny — sugerujący, iż uprawianie nauki warte jest zachodu? Czy istnienie takiej dziedziny wiedzy, obcowanie z nią, badanie i rozumienie jej jest dla nas korzystne, czy też, być może, zniekształca nasze rozumienie i zmniejsza satysfakcję?

Prawidłowe podejście do tego rodzaju kwestii jest w dzisiejszych czasach rzeczą trudną. Co jest warte zachodu, a co nie, jest w tak dużym zakresie określone przez istniejące instytucje i formy życia, że rzadko kiedy dochodzimy do właściwej oceny samych tych instytucji. Dyscypliny naukowe otacza szczególna aura doskonałości, nadająca każdemu badaniu korzystny efekt. Zwroty w rodzaju "poszukiwanie prawdy", czy "najwyższy cel ludzkości" są powszechnie używane. Niewątpliwie nobilitują one przedmiot wypowiedzi sprawiając jednakże, iż nie poddaje się on krytyce (Kuhn poszedł o krok dalej przyznając godność nawet tym składnikom postępowania naukowego, które są najbardziej nudne i przyziemne — tj. normalnej nauce). A jednak, czemu mielibyśmy dopuścić, aby wytwór ludzkiej pomysłowości kładł kres pytaniom, dzięki którym istnieje? Dlaczego fakt występowania tego wytworu miałby powstrzymać nas od postawienia najważniejszego pytania, mianowicie — w jakim stopniu wzrosło szczęście i wolność jednostki ludzkiej? Postęp osiągano zawsze przez zgłębianie mocno utrwalonych form życia nowymi, niepopularnymi i nieumocnionymi wartościami. W ten sposób stopniowo człowiek uwalnia się od lęku i tyranii niezbadanych systemów. Nasze pytanie jest więc następujące: jakie wartości powinniśmy dobrać dzisiaj, aby zgłębić dyscypliny naukowe?

Wydaje mi się, że szczęście i pełny rozwój ludzkiej jednostki stanowi obecnie — jak i zawsze — najwyższą z możliwych wartości. Nie wyklucza ona takich wartości, które wypływają ze zinstytucjonalizowanych form życia (prawda, dzielność, zdolność do wyrzeczeń etc). Popiera je poniekąd, lecz tylko w takim zakresie, w jakim mogą się one przyczyniać do rozwoju jakiejś jednostki. Wyklucza zaś użycie takich zinstytucjonalizowanych wartości, które potępiają, czy być może nawet eliminują tych, którzy pragną ułożyć sobie życie inaczej. Wyklucza taki sposób "kształcenia" dzieci, który pozbawia je różnorodnych talentów i sprawia, że stają się one ograniczone w sferze myślenia, działania i odczuwania. Przyjmując tę podstawową wartość, pragniemy takiej metodologii i takich instytucji, które pozwolą nam zachować jak najwięcej z tego, co jesteśmy zdolni robić i umożliwią najpełniejszą realizację naturalnych skłonności.

Zwięzła bajeczka metodologiczna, którą przedstawiliśmy w ogólnych zarysach w paragrafie 6, głosi, że nauka usiłująca rozwijać nasze poglądy i używająca racjonalnych środków dla wyeliminowania nawet najbardziej podstawowych hipotez, musi stosować zasadę uporczywości razem z zasadą płodności. Musi pozwalać na zachowanie poglądów wbrew trudnościom; musi też pozwalać na wprowadzanie nowych poglądów nawet wtedy, gdy popularne koncepcje wydają się w pełni usprawiedliwione i bez skazy. Stwierdziliśmy także, że rzeczywista nauka, a przynajmniej ta jej część, która jest odpowiedzialna za zmianę i postęp, nie bardzo różni się od ideału zarysowanego w bajeczce. A to faktycznie szczęśliwa zbieżność! Pozostajemy teraz w zupełnej zgodzie z naszymi życzeniami, wyrażonymi powyżej! Płodność oznacza, że nie ma potrzeby ukrywać nawet najdziwaczniejszego wytworu ludzkiego mózgu. Każdy może postępować zgodnie ze swymi skłonnościami i nauka, pojęta jako działalność krytyczna, będzie czerpała stąd korzyści. Uporczywość oznacza, że zachęca się badacza nie do tego, by podążał za swoimi skłonnościami, lecz by dalej je rozwijał przy pomocy krytyki (polegającej między innymi na porównywaniu własnych poglądów z istniejącymi stanowiskami alternatywnymi), podnosząc poziom ich pojęciowego opracowania, przez co także obrona owych poglądów staje się w większym stopniu świadoma. Wzajemne oddziaływanie między płodnością i uporczywością oznacza także kontynuację — na wyższym poziomie — biologicznego rozwoju gatunku i może nawet zwiększać tendencję do użytecznych biologicznie mutacji. Może być ono jedynym możliwym sposobem zapobiegania stagnacji naszego gatunku. Uważam to za końcowy i najważniejszy argument przeciwko "dojrzałej nauce" w ujęciu Kuhna. Tego rodzaju aktywność jest nie tylko źle pojęta i nierealna; występowanie w jej obronie jest ponadto niezgodne z humanistycznym poglądem na świat.

8. UJĘCIE ALTERNATYWNE: MODEL ROZWOJU NAUKI LAKATOSA

Przedstawmy teraz w całości obraz nauki, który, jak sądzę, mógłby zastąpić ujęcie Kuhna.

Obraz ten jest syntezą następujących dwóch odkryć. Po pierwsze, zawiera on odkrycie Poppera, że nauka rozwija się dzięki krytycznej dyskusji alternatywnych poglądów. Po drugie, zawiera odkrycie Kuhna odnośnie roli uporczywości, którą — moim zdaniem — błędnie wysłowił, postulując okresy uporczywości. Na syntezę składa się twierdzenie Lakatosa (zawarte w jego własnych komentarzach do prac Kuhna) głoszące, że płodność i uporczywość nie są własnościami kolejnych etapów rozwoju nauki, lecz zawsze występują jednocześnie.

Mówiąc o "odkryciach" nie chcę tym samym stwierdzić, że rozważane tu koncepcje są całkowicie nowe, lub przybrały obecnie nową formę. Przeciwnie, niektóre z nich są stare jak świat. Myśl, że wiedzę można rozwijać przez zwalczanie się alternatywnych poglądów i że zależy to od płodności — jako pierwsi wyrazili presokratycy (podkreślał to sam Popper), a Mill (szczególnie w On Liberty) przekształcił ją w ogólną koncepcję filozoficzną. Pogląd, że walka alternatywnych ujęć ma dla nauki znaczenie decydujące, przedstawił także Mach (Erkenntnis und Irrtum) i Boltzmann (zob. jego Populaerwissenschaftliche Vorlesungen) głównie pod wpływem darwinizmu. Potrzebę uporczywości podkreślali ci materialiści dialektyczni, którzy przeciwstawiali się krańcowo "idealistycznej" grze wyobraźni. Synteza, na koniec, stanowi prawdziwą istotę materializmu dialektycznego w formie, w jakiej przedstawiają to stanowisko prace Engelsa, Lenina i Trockiego, Niewiele wiedzą o tym współcześni filozofowie "analityczni" czy "empiryści" pozostający nadal pod silnym wpływem Koła Wiedeńskiego. Uwzględniając ten wąski, choć zgoła "współczesny" kontekst, możemy przeto mówić o prawdziwych, jakkolwiek mocno spóźnionych, "odkryciach".

Według Kuhna, dojrzała nauka składa się z kolejnych okresów normalnych i rewolucji. Okresy normalne są monistyczne; badacze starają się rozwiązywać łamigłówki wynikłe z ujmowania świata w terminach pojedynczego paradygmatu. Rewolucje są pluralistyczne do chwili, aż nie pojawi się nowy paradygmat, który zyska wystarczające poparcie, by służyć za podstawę nowego okresu normalnego.

W ujęciu tym problem, jak dokonuje się przejście od okresu normalnego do rewolucji, pozostaje nierozwiązany. W paragrafie 6 wskazaliśmy, jak w sposób racjonalny można dokonać tego przejścia: przez porównanie głównego paradygmatu z teoriami alternatywnymi. Profesor Kuhn zdaje się być tego samego zdania. Co więcej, wskazuje on, że tak faktycznie się dzieje. Płodzenie zaczyna się już przed rewolucją i przyczynia się do jej wystąpienia. Oznacza to jednak, że pierwotne ujęcie jest błędne. Płodzenie nie zaczyna się wraz z rewolucją, lecz wyprzedza ją. Nieco wyobraźni i trochę więcej badań historycznych pozwalają wówczas wykazać, że płodzenie nie tylko bezpośrednio poprzedza rewolucje, lecz ma miejsce przez cały czas. Nauka, zgodnie z naszą wiedzą, nie jest kolejnym następowaniem po sobie okresów normalnych i okresów płodności — jest ich współwystępowaniem.

Widziane w ten sposób przejście od rozważań przednaukowych do nauki nie polega na zastąpieniu niepohamowanej rozrodczości i powszechnego krytycyzmu przez tradycję rozwiązywania łamigłówek normalnej nauki. Polega na uzupełnieniu działalności przednaukowej ową aktywnością. Dokładnie mówiąc, dojrzała nauka jednoczy dwie bardzo różne tradycje, często występujące oddzielnie: tradycję pluralistycznego krytycyzmu filozoficznego i bardziej praktyczną (a także w mniejszym stopniu humanistyczną — zob. paragraf 8) tradycję przebadania możliwości tkwiących w danym materiale (w jakiejś teorii, w kawałku materii) bez zatrzymywania się nad ewentualnymi trudnościami i bez uwzględniania alternatywnych sposobów myślenia (i działania). Dzięki Profesorowi Popperowi wiemy, że pierwsza tradycja związana jest ściśle z kosmologią presokratyków. Najlepszym przykładem drugiej są postawy członków zamkniętej społeczności wobec ich podstawowego mitu. Kuhn wysunął przypuszczenie, że dojrzała nauka polega na kolejnym następowaniu po sobie wymienionych powyżej dwóch różnych form myślenia i działania. Ma rację o tyle, że zwrócił uwagę na normalny czy konserwatywny, względnie antyhumanistyczny składnik. To prawdziwe odkrycie. Nie ma racji, jeśli chodzi o przedstawienie związku tego składnika z bardziej filozoficznymi (tj. krytycznymi) sposobami postępowania. Zakładam, zgodnie z modelem Lakatosa, że właściwym związkiem jest tu równoczesność i współdziałanie. Będę więc mówił o składniku normalnym i filozoficznym, a nie o okresie normalnym i okresie rewolucji.

Wydaje mi się, że ujęcie takie przezwycięża szereg trudności, zarówno logicznych jak i merytorycznych, które sprawiają, że punkt widzenia Kuhna wydaje się tak fascynujący, lecz jednocześnie tak niezadowalający. Uwzględniając powyższe, nikogo nie powinien zmylić fakt, że normalny składnik prawie zawsze ma przewagę nad filozoficznym. Nie badamy bowiem wielkości pewnego składnika nauki, lecz jego funkcję (pojedynczy człowiek może zrewolucjonizować epokę). Nie musimy też zbytnio przejmować się tym, że większość badaczy będzie uważała składnik "filozoficzny" za coś, co leży poza właściwą nauką i że mogą oni popierać takie stanowisko powołaniem się na własny brak orientacji filozoficzne. Nie oni przecież dokonują postępu sięgającego podstaw nauki, lecz ci, którzy pomagają w aktywnym współoddziaływaniu składnika normalnego i filozoficznego (na ogół owo wzajemne oddziaływanie polega na krytyce tego, co mocno utrwalone i niefilozoficzne, przy pomocy tego, co ma charakter filozoficzny i marginalny). Otóż, przyjąwszy, iż tak jest, czym tłumaczyć fakt, że zdaje się występować określona zmienność w trybie postępowania naukowego? Jeśli to ostatnie polega na stałym oddziaływaniu wzajemnym obu składników, dzięki czemu ma miejsce rozwój nauki, to dlaczego elementy rewolucyjne tak rzadko bywają widoczne? Czyż ten prosty fakt historyczny nie stanowi wystarczającego poparcia raczej propozycji Kuhna niż mojej? Czy powątpiewanie w tak oczywisty fakt historyczny nie jest typową sofistyką?

Sądzę, że odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Normalny składnik jest mocno utrwalony, ponadto zaś zakres jego funkcjonowania jest znaczny. Stąd, wszelkie zmiany w jego obrębie są łatwo dostrzegalne. Opiera się on bowiem silnie wszelkim zmianom. Opór ten zaznacza się szczególnie wyraźnie w sytuacji, gdy zmiana zdaje się być kwestią chwili. Jest on ukierunkowany przeciwko składnikowi filozoficznemu, powodując uświadomienie sobie tego ostatniego przez ogół. Młodsza generacja, zawsze żądna nowości, korzysta z nowego materiału, gorliwie go studiując. Publicyści, baczący zawsze na nagłówki w prasie — im bardziej absurdalne, tym lepsze — publikują nowe odkrycia (są nimi te elementy składnika filozoficznego, które najrady-=kalniej odbiegają od rozpowszechnionych poglądów, a przy tym są jednak w jakimś stopniu możliwe do przyjęcia i posiadają ewentualnie jakieś potwierdzenie w faktach). Są to niektóre przyczyny dostrzeganych przez nas różnic. Nie sądzę, aby ktoś oczekiwał bardziej wyczerpującej odpowiedzi.

Jeśli chodzi o zmianę samego składnika normalnego, to nie ma powodu przypuszczać, że nastąpi ona w sposób wyraźnie rozpoznawalny i logiczny. Kuhn, podobnie jak inni filozofowie przed nim (myślę głównie o Heglu), zakłada, że poważne przemiany historyczne muszą ujawnić swą własną logikę, a zmiana koncepcji musi być w tym sensie racjonalna, że istnieje związek między faktem zmiany i treścią zmieniającej się koncepcji. Założenia te można zaakceptować pod warunkiem, że ma się do czynienia z ludźmi racjonalnymi: w takim wypadku zmiany składnika filozoficznego dadzą się najprawdopodobniej wyjaśnić jako wynik jednoznacznych argumentów. Jednakże przyjmowanie, że ludzie, nawykowo opierający się zmianom, krzywo patrzący na wszelką krytykę drogich im rzeczy, ludzie, dla których najważniejszym celem jest rozwiązywanie łamigłówek w oparciu o to, czego nie znają i nie rozumieją — w sposób racjonalny odwrócą się od paradygmatu, któremu byli dotąd wierni — jest porywającym optymizmem i nieuzasadnionym doszukiwaniem się racjonalności. Powodem zmiany i normalnych składników, tj. tych, które mają poparcie większości, może być szereg okoliczności, m.in. to, iż nie można zadręczać młodszego pokolenia obowiązkiem słuchania starszych, względnie fakt, iż pewna znana osobistość zmieniła swą osobowość, lub jakiś wpływowy przedstawiciel panującego w nauce kierunku zmarł nie pozostawiając po sobie (być może ze względu na swój podejrzliwy charakter) jakiejś silnej, posiadającej znaczenie szkoły, lub ponieważ jakaś potężna instytucja pozanaukowa ukierunkowuje w określony sposób myślenie. Rewolucje stanowią zatem widomą oznakę zmiany normalnego składnika, którego nie da się wytłumaczyć w jakikolwiek racjonalny sposób. Rewolucje owe są przedmiotem anegdot, chociaż powiększają tylko i czynią widocznymi te elementy nauki, które mają charakter bardziej racjonalny. Dzięki temu wskazują nam, czym nauka mogłaby być, gdyby skupiało się wokół niej więcej racjonalnych jednostek.

9. ROLA ROZUMU W NAUCE

1. Do tej pory krytykowałem Kuhna z takiego punktu widzenia, który jest prawie identyczny ze stanowiskiem Lakatosa. (Istnieją tu drobne różnice, jak np. moja niechęć do rozróżniania teorii i programów badawczych, których nie powinno się jednak uwzględniać. Mówiąc o "teoriach" zawsze rozumiem przez to teorie lub programy badawcze). Chciałbym obecnie obronić stanowisko Kuhna przed zarzutami Lakatosa. Dokładniej mówiąc chcę wykazać, że nauka jest i powinna być w większym stopniu irracjonalna, niż skłonni są to przyznać Lakatos i Feyerabend1 (wyznający poglądy Poppera3, autor wcześniejszych paragrafów tego artykułu i pracy Problems of Empiricism).

Przejście od krytyki do obrony nie oznacza zmiany moich poglądów. Nie można też wyjaśnić go w pełni moją cyniczną postawą wobec filozofii nauki. Wiąże się ono raczej z naturą samej nauki, z jej złożonością, wieloaspektowością, z tym, że niełatwo oddzielić ją od całokształtu procesu dziejowego, że zawsze wykorzystywała ona i wykorzystuje każdy talent i każde szaleństwo ludzkie. Przeciwstawne argumenty ukazują różne cechy nauki. Prowokują nas do dokonania wyboru, do tego, abyśmy bądź zaakceptowali to monstrum o wielu twarzach i zostali przez nie pochłonięci, bądź przeciwnie — zmienili je według naszych życzeń. Zobaczmy, co można rzec przeciwko modelowi rozwoju nauki Lakatosa.

2. Naiwny falsyfikacjonizm osądza (tj. akceptuje, bądź ostro krytykuje) teorię z chwilą, gdy zacznie się nad nią debatować. Lakatos daje teorii czas, pozwala jej się rozwijać, okazać swą ukrytą silę i osądza ją tylko po dłuższym okresie czasu. "Standardy krytyczne", które stosuje Lakatos, wytyczają przedział niepewności. Stosuje się je ex post, po wystąpieniu "postępowej" bądź "zdegenerowanej" zmiany problemowej.

Otóż łatwo dostrzec, że tego rodzaju standardy mają znaczenie praktyczne tylko w połączeniu z limitem czasowym (coś, co wygląda na zdegenerowaną zmianę problemową, może być początkiem znacznie dłuższego okresu postępu). Jednakże, gdy wprowadzimy limit czasowy, to argument przeciwko naiwnemu falsyfikacjonizmowi pojawi się na nowo nieznacznie tylko zmodyfikowany (jeśli pozwala się czekać, to czemu nie poczekać dłużej?). Tak więc standardy, których pragnie bronić Lakatos, są albo bezsensowne, gdyż nie wiadomo, kiedy je stosować, albo mogą być skrytykowane w oparciu o racje analogiczne do tych, które przede wszystkim przyczyniły się do ich ustanowienia.

W tej sytuacji można zrobić jedno z dwojga. Można poprzestać na tym, odwołując się do stałych standardów, które pozostają w mocy w trakcie rozwoju historycznego, rządzą każdym okresem z osobna i każdym przejściem od jednego okresu rozwojowego do następnego. Lub też można zachować tego rodzaju standardy jako werbalny ornament, pamiątkę z lepszych czasów, gdy było jeszcze do pomyślenia kierowanie tak złożoną i często katastrofalną instytucją jak nauka, przy pomocy kilku prostych, "racjonalnych" reguł. Wydaje się, że Lakatos chce wybrać drugą z tych możliwości.

3. Wybór drugiej możliwości oznacza, że faktycznie porzucono niezmienne standardy, chociaż zachowano je w słowach. Faktycznie stanowisko Lakatosa wydaje się być teraz identyczne ze stanowiskiem Poppera zreasumowanym w znakomitym (bo autodestrukcyjnym) dodatku do czwartego wydania The Open Society. Według Poppera, "nie potrzebujemy żadnego ... określonego układu odniesienia dla naszego krytycyzmu"; możemy rewidować nawet najbardziej podstawowe reguły i pomijać nawet najbardziej fundamentalne wymogi, gdyby powstała potrzeba nowej miary doskonałości. Czy stanowisko takie jest irracjonalne? Czy implikuje ono, że nauka jest czymś irracjonalnym? I tak i nie. Tak, ponieważ nie istnieje już pojedynczy zbiór reguł, kierujący nami przez wszystkie załamania i momenty zwrotne historii myśli (nauki), czy występujemy jako jej uczestnicy, czy jako historycy, którzy chcą zrekonstruować jej przebieg. Można oczywiście na siłę dopasować historię do takiego modelu, lecz wyniki powinny być zawsze gorsze i mniej interesujące niż rzeczywiste zdarzenia. Nie — ponieważ każdy konkretny epizod jest racjonalny w tym sensie, że niektóre jego cechy dadzą się wyjaśnić w terminach racji akceptowanych w czasie jego występowania lub wymyślonych w czasie jego rozwoju. Tak — ponieważ nawet te racje logiczne, które zmieniają się z wieku na wiek nigdy nie są wystarczające dla wyjaśnienia wszystkich ważnych cech określonego epizodu. Aby uzyskać pełny obraz musimy dodać przypadek, przesądy, warunki materialne (takie jak istnienie określonego typu szkła w jednym a nie w innym kraju), nietrwałość pożycia małżeńskiego, przeoczenie, pobieżne traktowanie spraw, próżność i wiele innych rzeczy. Nie — ponieważ obdarzeni żywą i niezwykłą inteligencją, gdy zachwycimy się atmosferą rozważanego okresu, możemy mieć coś więcej do powiedzenia, możemy opanować przypadek i "zracjonalizować" nawet najdziwniejszą sekwencję zdarzeń. Jednakże — przechodząc teraz do punktu rozstrzygającego — jak uzyskuje się przejście od jednych standardów do innych? Dokładniej, co dzieje się z naszymi standardami (w przeciwieństwie do naszych teorii) podczas rewolucji? Czy zmienia się je na sposób Popperowski, przez krytyczne rozważanie alternatywnych standardów, czy też są to procesy nie poddające się racjonalnej analizie? Jest to jedno z pytań postawionych przez Kuhna. Zobaczmy, jaką odpowiedź możemy na nie podać!

4. To, że standardy nie zawsze przyjmuje się w oparciu o argumentację, podkreślał sam Popper. Stwierdza on, że dzieci "uczą się naśladować innych ... i w ten sposób uczą się patrzeć na standardy zachowania tak, jak gdyby składały się one z niezmiennych, «danych» reguł ... a takie rzeczy jak sympatia i wyobraźnia mogą odgrywać ważną rolę w procesie rozwoju". Podobne uwagi stosują się do tych dorosłych, którzy chcą uczyć się dalej i zdecydowani są rozwijać zarówno swą wiedzę, jak i wrażliwość. Nie możemy bezwarunkowo zakładać, że to, co jest możliwe w przypadku dzieci — przechodzenie z lada powodu na całkowicie nowy sposób reagowania — powinno być nieosiągalne dla dorosłych i niedostępne nauce, która jest jedną z najwybitniejszych form ich działalności.

Co więcej, jest prawdopodobne, że katastrofalne zmiany, częste niespełnianie się przewidywań, kryzysy w rozwoju naszej wiedzy będą zmieniać i być może pomnażać formy reagowania (w tym — formy argumentacji), tak samo jak kryzys ekologiczny pomnaża mutacje. Może to być proces całkowicie przyrodniczy, analogiczny do procesu wzrostu ciała i jedyną funkcją racjonalnego dyskursu może być zwiększanie napięcia umysłowego, poprzedzającego i powodującego eksplozję zachowań. Otóż, czyż nie jest to dokładnie ten rodzaj zmiany, jakiego możemy się spodziewać w okresach rewolucji naukowych? Czy nie ogranicza on skuteczności argumentacji (wyjąwszy to, że działa jako czynnik sprawczy rozwoju, odmiennego od tego, jakiego wymagałaby jej treść)? Czy występowanie tego rodzaju zmiany nie wskazuje, że nauka, która mimo wszystko jest składnikiem ewolucji człowieka, nie jest w pełni racjonalna i nie może taką być? Jeśli bowiem jakieś zdarzenia, niekoniecznie będące argumentami, są przyczyną przyjęcia nowych standardów, to czy obrońcy status quo nie powinni być zabezpieczeni też nie przez argumenty, lecz przez przyczyny o odwrotnym działaniu? A jeśli stare formy argumentacji okażą się przyczynami o zbyt słabym oddziaływaniu odwrotnym, to czyż nie muszą one ustąpić, względnie odwołać się do środków bardziej irracjonalnych? (Jest rzeczą niezwykle trudną i być może zupełnie niewykonalną zlikwidowanie skutków "prania mózgu" przy pomocy argumentacji). Nawet najbardziej purytański racjonalista będzie wówczas zmuszony zaniechać argumentacji na rzecz — powiedzmy — propagandy, nie dlatego, że pewne jego argumenty przestały być prawomocne, lecz ze względu na warunki psychologiczne, które umożliwiają mu skuteczne perswadowanie i zabezpieczają przed wpływem innych ludzi. I czymże jest użycie argumentu, które nie porusza ludzi?

5. Biorąc pod uwagę podobne powyższym pytania, zwolennik Poppera będzie replikował, że nowe standardy rzeczywiście mogą być odkryte, wymyślone, zaakceptowane, czy przekazane innym w sposób zupełnie irracjonalny, lecz że zawsze pozostaje możliwość późniejszego ich skrytykowania, gdy zostaną już przyjęte, a właśnie ów moment gwarantuje racjonalność naszej wiedzy. "W czym więc pokładamy zaufanie?" — pyta Popper po przebadaniu ewentualnych źródeł standardów. "Co uznajemy? Odpowiedzią jest stwierdzenie, że niezależnie od tego, co uznajemy, powinniśmy temu zaufać jedynie wstępnie, pamiętając zawsze, że opanowaliśmy co najwyżej prawdę (czy trafność) cząstkową, gdyż na pewno popełniliśmy gdzieś jakiś błąd — nie tylko ze względu na fakty, lecz także z uwagi na przyjęte standardy; po drugie, powinniśmy zaufać (wstępnie) naszej intuicji jedynie wtedy, gdy pojawiła się ona jako wynik licznych prób wykorzystywania naszej wyobraźni, wielu błędów, wielu testów, licznych wątpliwości i wnikliwego krytycyzmu".

Otóż to odwołanie się do testów empirycznych i do krytycyzmu, z założenia mających gwarantować racjonalność naszej wiedzy i być może całego naszego życia, może stanowić bądź ściśle określony sposób postępowania, funkcjonujący jako kryterium tego, że test czy krytyka miały miejsce, bądź też może mieć czysto abstrakcyjny charakter, dopuszczający bardzo różne interpretacje konkretne. Wypadek pierwszy już rozważyliśmy. W drugim wypadku mamy do czynienia jedynie z werbalnym ornamentem, analogicznie jak w przypadku obrony przez Lakatosa jego "obiektywnych standardów". W obu przypadkach pytania z paragrafu 4 pozostały bez odpowiedzi.

6. Poniekąd właśnie tę sytuację opisał Popper, mówiąc, iż "racjonalizm z konieczności daleki jest od ogólności czy samowystarczalności". Jednakże w pytaniu postawionym przez Kuhna nie chodzi o to, czy istnieją granice naszego rozumu, lecz o to, gdzie się one znajdują. Czy poza nauką, tak iż ona sama pozostaje w pełni racjonalna, czy też — irracjonalne zmiany są istotnym składnikiem właśnie najbardziej racjonalnej z form działalności, wynalezionej przez człowieka? Czy takie zjawisko historyczne jak "nauka" zawiera składniki, które nie poddają się racjonalnej analizie? Czy abstrakcyjny cel zbliżania się do prawdy można osiągnąć w sposób całkowicie racjonalny, czy też, być może, jest on niedostępny dla tych, którzy zdecydowali się polegać wyłącznie na argumentacji? Ku powyższym problemom musimy teraz sami się zwrócić.

7. Uwzględniając owe dalsze problemy Popper i Lakatos odrzucają "zdroworozsądkową psychologię" i twierdzą, że każda dyscyplina naukowa ma charakter racjonalny. Według Poppera, można ocenić, która z teorii jest bliższa prawdy, nawet gdyby teorie te oddzielał katastrofalny wstrząs w rodzaju rewolucji naukowej. (Teoria T jest bliższa prawdy niż inna teoria T', jeśli klasa prawdziwych konsekwencji T', tzw. prawdziwościowa zawartość T', przewyższa klasę prawdziwych konsekwencji T bez zwiększenia zawartości fałszu). Według Lakatosa, pozornie nieracjonalne cechy nauki występują tylko w świecie materialnym i w świecie myśli (psychologicznie rozumianej); nie występują one "w świecie idei, w »trzecim świecie« Platona i Poppera". To w trzecim świecie ma miejsce rozwój nauki, tam staje się możliwy racjonalny sąd o wszystkich aspektach nauki. Należy jednak podkreślić, że badacz ma niestety do czynienia ze światem materii i (psychologicznie rozumianej) myśli, a reguły porządkujące trzeci świat mogą być zupełnie niestosowne dla zaprowadzenia porządku w mózgach ludzi żyjących (chyba że mózgi te i ich cechy strukturalne umieszczone są w trzecim świecie, co w ujęciu Poppera nie jest jasne). Liczne odchylenia od prostej drogi racjonalności, jakie obserwujemy w rzeczywistej nauce, równie dobrze mogą być czymś niezbędnym, gdy chcemy osiągnąć postęp przy użyciu kruchego i niepewnego materiału (narzędzia, mózgi etc.) będącego w naszej dyspozycji.

Jednakże nie ma potrzeby dalszego rozwijania tego zarzutu. Nie ma potrzeby wykazywać, że realna nauka może się różnić od swego wyobrażenia — trzeciego świata, dokładnie pod tymi względami, które decydują o postępie. Popperowski model zbliżania się do prawdy upada bowiem nawet wówczas, gdy sami ograniczymy się wyłącznie do idei. Upada z uwagi na istnienie niewspółmiernych teorii.

8. Omawiając niewspółmierność przystępuję do istotnego punktu filozofii Kuhna, który w pełni akceptuję. Mam na myśli jego twierdzenie, że kolejne paradygmaty z trudem tylko dadzą się ocenić, że mogą być one nieporównywalne, przynajmniej na gruncie bardziej znanych standardów porównawczych (mogą zaś być faktycznie porównywalne pod innymi względami). Nie wiem, kto pierwszy z nas użył terminu "niewspółmierne" w znaczeniu, o które tu chodzi. Termin ten występuje w Strukturze rewolucji naukowych Kuhna i w moim artykule Wyjaśnianie, redukcja i empiryzm, przy czym obie prace ukazały się w 1962 r. Pamiętam jeszcze zaskoczenie niezależnie uzyskaną zgodnością, która nie tylko sprawiła, że staliśmy się obrońcami podobnych koncepcji, lecz użyliśmy także dokładnie tych samych słów dla ich wysłowienia. W zbieżności tej nie kryje się, rzecz jasna, nic tajemniczego. Czytałem wcześniej brudnopis książki Kuhna i dyskutowałem z nim jej treść. W dyskusjach tych zgadzaliśmy się, że nowe teorie, mimo, iż często lepsze i rozważające kwestie bardziej szczegółowo, niż ich poprzedniczki, nie zawsze były dostatecznie bogate, by uwzględnić wszystkie problemy, na które teorie wcześniejsze podały określoną, dokładną odpowiedź. Rozwój wiedzy, czy dokładniej — zastąpienie jednej teorii ogólnej przez inną, pociąga za sobą zarówno straty jak zyski. Kuhn lubił porównywać siedemnastowieczny naukowy pogląd na świat z filozofią Arystotelesa, podczas gdy ja wykorzystywałem przykłady bardziej współczesne, jak teoria względności i teoria kwantowa. Mówiliśmy także o tym, że może być rzeczą niezwykle trudną porównanie teorii w zwykły sposób, tj. przez zanalizowanie klas ich konsekwencji. Uznany schemat przedstawia się następująco (Rys. 1): (i) T jest wyeliminowana przez T'; (ii) T' wyjaśnia, dlaczego T posiada w pewnych zakresach braki (w F); (iii) wyjaśnia również, dlaczego T odniosła przynajmniej częściowy sukces (w S); (iv) T' umożliwia też dodatkowe przewidywania (A). Otóż schemat ten ma zastosowanie pod warunkiem, że są zdania, które wynikają zarazem z T i z T' (za pomocą definicji lub hipotez korelacyjnych, czy bez nich). Jednakże istnieją przypadki zachęcające do porównawczych oszacowań bez spełnienia podanych właśnie warunków. Relację między takimi teoriami ukazuje Rys. 2. Jasne jest, iż w takiej sytuacji niemożliwe jest sformułowanie sądu porównawczego odnośnie zawartości treściowej odpowiednich klas konsekwencji obu teorii. Na przykład, nie można rzec, że T' jest bliższa, względnie dalsza od prawdy niż T.

9. Jako przykład dwóch niewspółmiernych teorii rozważmy pokrótce klasyczną mechanikę nieba (MK) i szczególną teorię względności (SR). Przede wszystkim podkreślić trzeba, że pytanie: "Czy MK i SR są ze sobą niewspółmierne?" wymaga uzupełnienia. Teorie można różnie interpretować. Przy pewnych interpretacjach powinny być one współmierne, przy innych nieporównywalne. Dla instrumentalisty na przykład, współmierne ze sobą są wszystkie te teorie, które związane są z tym samym językiem obserwacyjnym, stanowiącym podstawę ich interpretacji. Z kolei realista pragnie podać jednolite wyjaśnienie rzeczy zarówno obserwowalnych jak i nieobserwowalnych i użyje najbardziej abstrakcyjnych terminów dowolnej teorii w tym celu rozważanej. Jest to zupełnie naturalny sposób postępowania. Mógłby ktoś rzec, że SR właściwie nie zachęca nas do ponownego przemyślenia niezaobserwowanej długości, masy, czasu trwania; zdawałoby się bowiem, że implikuje ona relacyjny charakter wszelkich długości, rodzajów masy, czasów trwania — czy zaobserwowano je czy nie, czy dają się one zaobserwować czy nie. Otóż objęcie pojęciami nowej teorii T wszystkich jej konsekwencji, włącznie z raportami obserwacyjnymi, może zmienić do takiego stopnia ich interpretację, że przestaną one należeć do zbioru konsekwencji wcześniejszych teorii. Te ostatnie staną się wówczas niewspółmierne z T. Szczególnym przypadkiem takiej niewspółmierności jest relacja między SR i MK. Pojęcie długości używane w SR i pojęcie długości zakładane w ramach MK są różne. Obydwa są pojęciami relacyjnymi i to bardzo złożonymi (proszę zważyć określenie długości poprzez długość fali wybranej linii spektralnej). Jednakże długość relatywistyczna (czy relatywistycznie ujęty kształt) związana jest z czymś, czego brak w pojęciu klasycznym i co w zasadzie jest zeń wykluczone. Związana jest ona z relatywną prędkością wchodzącego w grę przedmiotu w pewnym systemie odniesienia. Jest oczywiście prawdą, że schemat relatywistyczny bardzo często podaje nam liczby praktycznie takie same jak te, które otrzymujemy w ramach MK, jednakże pojęcia nie stają się przez to bardziej do siebie podobne. Argumentem na rzecz zbieżności pojęć nie jest też przypadek c → ∞ (czy v → 0), prowadzący do identycznych przewidywań. Różne wielkości, oparte na innych pojęciach mogą bowiem dawać identyczne wartości odpowiednio na swoich skalach, nie przestając być innymi wielkościami (to samo stosuje się do próby identyfikowania masy klasycznej z relatywistyczną masą spoczynkową). Ta pojęciowa niewspółmierność, wzięta poważnie, przenosi się nawet na najbardziej "potoczne" sytuacje: relatywistyczne pojęcie jakiegoś kształtu, na przykład stołu, czy pewnej sekwencji czasowej, na przykład gdy wygłaszam słowo "tak", będzie różniło się także od pojęcia klasycznego, którego jest odpowiednikiem. Daremne jest więc oczekiwanie, że wystarczająco długie łańcuchy inferencyjne doprowadzą nas na powrót do wcześniejszych koncepcji. Odpowiednie klasy konsekwencji SR i MK pozostają do siebie w relacji przedstawionej na Rys. 2. Nie można porównać owych konsekwencji w aspekcie treściowym, ani ocenić ich wiarygodności.

10. Poniżej przedyskutuję kilka zarzutów, jakie podniesiono nie przeciwko szczególnej analizie związku między SR i MK, lecz przeciwko samej możliwości czy celowości występowania teorii niewspółmiernych (prawie wszystkie zarzuty przeciw niewspółmierności posiadają taki ogólny charakter). Zarzuty te są wyrazem koncepcji metodologicznych, które musimy skrytykować, jeśli chcemy zwiększyć zakres naszej niezależności wobec nauki.

Jeden z najczęstszych zarzutów nawiązuje do odmiany realizmu, którą opisałem przed chwilą w punkcie 9. Powiedzieliśmy tam, że "realista pragnie podać jednolite wyjaśnienie rzeczy zarówno obserwowalnych jak i nieobserwowalnych i użyje najbardziej abstrakcyjnych terminów dowolnej teorii w tym celu rozważanej". Użyje takich teminów w celu nadania znaczenia zdaniom obserwacyjnym, albo też zmiany ich zwyczajowej interpretacji (na przykład, użyje on koncepcji SR dla zastąpienia zwyczajowej, klasycznej interpretacji zdań potocznych o kształtach, sekwencjach czasowych, itd.). Oponując przeciwko temu zaznacza się, że terminy teoretyczne otrzymują interpretację dzięki powiązaniu bądź z językiem obserwacyjnym uprzednio istniejącym, bądź z inną teorią, która była już połączona z takim językiem obserwacyjnym, i że bez takich powiązań terminy te pozbawione są znaczenia. Tak więc Carnap twierdzi, że "nie istnieje niezależna interpretacja LT (języka, za pomocą którego sformułowana jest jakaś teoria, czy pewien pogląd na świat). System T (w skład którego wchodzą aksjomaty danej teorii i reguły inferencyjne) jest sam w sobie niezinterpretowanym systemem postulatów. Jego terminy uzyskują jedynie pośrednią i niepełną interpretację dzięki temu, że niektóre ź nich powiązane są za pomocą reguł korespondencji C z terminami obserwacyjnymi". Otóż skoro terminy teoretyczne nie posiadają "niezależnej interpretacji", to nie można używać ich dla skorygowania interpretacji zdań obserwacyjnych, będących jedynym źródłem ich znaczenia. Wynika stąd, że opisany przez nas realizm jest doktryną nie dającą się realizować.

Myślą wiodącą, ukrytą za tym zarzutem, jest pogląd, że nie można wprowadzać bezpośrednio nowych, abstrakcyjnych języków, bez uprzedniego powiązania ich z już istniejącym i przypuszczalnie niezmiennym językiem obserwacyjnym.

Zwrócenie uwagi na to, w jaki sposób dzieci uczą się mówić, a antropologowie i językoznawcy uczą się nieznanego im języka nowo odkrytego plemienia, z miejsca ową myśl obala.

Pierwszy przykład jest pouczający także z innych względów, gdyż niewspółmierność odgrywa ważną rolę we wczesnych miesiącach życia w rozwoju dziecka. Jak sugerował Piaget i jego szkoła, percepcja dziecka rozwija się przez różne stadia zanim nie osiągnie względnie trwałej, dojrzałej postaci. W jednym ze stadiów przedmioty zdają się zachowywać zupełnie tak samo jak powidoki i jako takie są traktowane: dziecko śledzi przedmiot oczyma, aż nie zniknie mu z pola widzenia i nie próbuje wcale go odnaleźć, nawet gdyby wymagało to nieznacznego wysiłku fizycznego (czy umysłowego), do którego jest ono już zdolne. Brak nawet tendencji do szukania — i z punktu widzenia konceptualizacji, jest to zupełnie trafny sposób reagowania. Bezsensem byłoby bowiem "poszukiwanie" powidoku. "Pojęcie" powidoku nie przewiduje takiej operacji.

Utworzenie pojęcia przedmiotu materialnego i powstanie percepcyjnego wyobrażenia przedmiotów materialnych radykalnie zmienia sytuację. Występuje zasadnicza reorientacja form zachowania i — jak można przypuszczać — myślenia. Powidoki, czy coś w tym rodzaju, jeszcze istnieją, lecz trudno je teraz poznać i aby je odkryć trzeba zastosować specjalne metody (wcześniejszy świat wizualny nie pojawia się więc już w pierwotnej formie). Metody te związane są z nowym schematem pojęciowym (powidoki są właściwością ludzi, a nie zewnętrznego świata fizycznego) i nie mogą prowadzić wstecz, do zjawisk właściwych poprzedniemu okresowi (te ostatnie zjawiska należałoby więc nazwać inaczej, na przykład "pseudopowidokami"). Ani powidoki, ani pseudopowidoki nie odgrywają szczególnej roli w nowym świecie. Na przykład, nie są traktowane jako świadectwa, na których z założenia opierałoby się nowe pojęcie przedmiotu materialnego. Nie mogą też być użyte dla wyjaśnienia tego pojęcia: powidoki pojawiają się wraz z nim i nie występują u dzieci, które nie rozpoznają jeszcze przedmiotów materialnych: pseudopowidoki zaś znikają z chwilą, gdy rozpoznanie takie ma miejsce. Należy przyjąć, że każde stadium posiada rodzaj "bazy" obserwacyjnej, na którą dziecko zwraca szczególną uwagę i skąd odbiera różnorakie sugestie. Jednakże baza ta 1. zmienia się od stadium do stadium i 2. jest częścią aparatu pojęciowego danego stadium, nie zaś jedynym źródłem jego interpretacji.

Biorąc pod uwagę tego rodzaju procesy rozwojowe, możemy przypuszczać, że zespoły pojęć skupiających się wokół terminu "przedmiot materialny" i wokół terminu "pseudopowidoki" są ze sobą niewspółmierne w tym samym znaczeniu, jakie tu rozważamy. Czy przypuszczenie, że zmiany pojęciowe tego rodzaju występują tylko w dzieciństwie, jest racjonalne? Czy chętnie pogodzilibyśmy się z faktem — jeśli jest to faktem — że człowiek dorosły zachowuje stały świat spostrzeżeniowy i towarzyszący mu stały system pojęciowy, który może modyfikować na wiele sposobów, lecz którego ogólne zręby na zawsze pozostaną nienaruszone? Czy przeciwnie — nie jest czymś bardziej realistycznym zakładanie, że zmiany bazy empirycznej, pociągające za sobą niewspółmierność, są mimo wszystko możliwe i powinno się je popierać, w im mniejszym stopniu pozostajemy wykluczeni na zawsze z tego, co może być wyższym stadium wiedzy i świadomości? Ponadto, ruchliwość stadium dojrzałości jest w każdym razie kwestią empiryczną, która musi być poddana badaniom i nie może być załatwiona drogą metodologicznego nakazu. Próba przełamania granic danego systemu pojęciowego i wydobycia się z zasięgu "spektakli Popperowskich" jest istotnym składnikiem takich badań.

11. Analizując obecnie drugi przykład, obalający krytykowany pogląd, a odnoszący się do dziedziny badań antropologii, widzimy, że to, co tutaj jest przekleństwem (z bardzo ważnych powodów), stanowi mimo to podstawową zasadę współczesnych przedstawicieli filozofii Koła Wiedeńskiego. Według Carnapa, Feigla, Nagla i innych, terminy teorii uzyskują interpretację w sposób pośredni, na mocy powiązań z innym systemem pojęciowym, który jest bądź starszą teorią, bądź językiem obserwacyjnym. Starsze teorie, czy języki obserwacyjne, przyjęte są nie ze względu na ich doskonałość (jest wykluczone, by były przyjmowane z tego względu: starsze teorie zwykle są obalone), lecz z tej racji, że są "używane przez pewną społeczność językową jako środki komunikowania". Zgodnie ze wskazanym powyżej sposobem interpretacji, wyrażenie "posiadający znacznie większą masę relatywistyczną niż ..." jest częściowo zinterpretowane dzięki uprzedniemu powiązaniu z pewnymi terminami przedrelatywistycznymi (z terminami fizyki klasycznej, czy z terminami języka potocznego) "powszechnie zrozumiałymi" (przypuszczalnie w rezultacie wcześniejszego uczenia związanego z bezrefleksyjnie stosowanymi metodami porównawczymi). Jest to znacznie gorsze niż ongiś bardzo popularny wymóg objaśniania budzących wątpliwości spraw przez przełożenie ich na łacinę. Łacinę wybierano bowiem z uwagi na ścisłość i jasność tego języka, a także dlatego, że był on pojęciowo bogatszy niż wolno rozwijające się dialekty potoczne. Tymczasem wybór języka obserwacyjnego, czy języka starszej teorii — jako podstawy interpretacji, spowodowany jest tym, że są one "wcześniej rozumiane", czyli — jest spowodowany ich popularnością. Prócz tego, jeśli terminów przedrelatywistycznych, które są znacznie oddalone od rzeczywistości — szczególnie w świetle faktu, że pochodzą z błędnej teorii — można wyuczyć się ostensywnie, na przykład przy pomocy bezrefleksyjnie stosowanych metod porównawczych (i musimy założyć, że można się ich w ten sposób wyuczyć, w przeciwnym bowiem wypadku cały schemat upadnie), to dlaczego nie mielibyśmy wprowadzać bezpośrednio terminów relatywistycznych, bez pomocy terminów jakiegoś innego języka? Na koniec przekonanie, że wyuczenie się nowych języków nie musi być skażone zewnętrznym materiałem — posiada wyraźnie charakter zdroworozsądkowy. Językoznawcy przypomina ą nam, że całkowity przekład nie jest w ogóle możliwy, nawet gdy stosujemy złożone definicje kontekstowe. Jest to jedna z racji przemawiających za znaczeniem pracy terenowej, która umożliwia nauczenie się nowego języka od samego początku, a także za odrzuceniem — z uwagi na nieadekwatność — każdego wyjaśnienia odwołującego się do (pełnego lub częściowego) przekładu. Mimo to jednak, coś, co jest po prostu przekleństwem językoznawstwa, jest obecnie przyjęte przez empirystów logicznych za rzecz samo przez się zrozumiałą, z tym, że mityczny "język obserwacyjny" zastąpił tu tłumaczy języka angielskiego. Zapoczątkujmy pracę terenową także i w tej dziedzinie, badając język nowych teorii nie w pracach o charakterze definicyjnym, zgodnych z modelem dwóch języków, lecz wspólnie z tymi metafizykami, eksperymentatorami, teoretykami, dramaturgami i kurtyzanami, którzy skonstruowali nowy pogląd na świat! Uwagą tą kończymy nasze rozważania nad zasadą wiodącą w pierwszym zarzucie przeciw realizmowi i przeciw możliwości występowania w nauce teorii niewspółmiernych.

12. Teraz z kolei zajmę się mnóstwem pomieszanych ze sobą spraw, których nigdy nie przedstawiono w sposób systematyczny, a z którymi można się rozprawić w kilku słowach.

Przede wszystkim przypuszcza się, że obserwacje, które są zinterpretowane w terminach nowej teorii nie mogą być użyte dla obalenia tejże teorii. Obawę tę rozprasza zwrócenie uwagi na to, że przewidywania teorii zależą zarówno od jej postulatów i związanych z nimi reguł gramatycznych, jak i od warunków początkowych, podczas gdy znaczenie pojęć pierwotnych zależy jedynie od postulatów (i związanych z nimi reguł gramatycznych): możliwe jest więc obalenie teorii przy pomocy doświadczenia, które jest całkowicie zinterpretowane w jej terminach.

Inną sprawą często podnoszoną jest istnienie eksperymentów krzyżowych, które obalają jedną lub dwie rzekomo niewspółmierne teorie, potwierdzając inną. Na przykład, eksperyment Michelsona-Morley'a, zmienność masy cząstek elementarnych, poprzeczny efekt Dopplera obala MK i potwierdza SR. Odpowiedź na ten problem także nie jest trudna: przyjąwszy relatywistyczny punkt widzenia stwierdzamy, że eksperymenty, które oczywiście powinny być teraz opisane w terminach relatywistycznych, przy użyciu relatywistycznych pojęć długości, czasu trwania, szybkości, itd., są istotne dla teorii i potwierdzają ją. Przyjąwszy MK (z eterem lub bez) stwierdzamy znów, że eksperymenty (które teraz relacjonowane są w zupełnie innych terminach — fizyki klasycznej — w przybliżeniu w taki sposób, jaki zastosował w opisie Lorentz) są istotne dla teorii, jednakże podważają MK (w koniunkcji z klasyczną elektrodynamiką). Dlaczego posiadanie terminologii pozwalającej nam mówić, że ten sam eksperyment potwierdza jedną, a obala inną teorię, miałoby być czymś niezbędnym? A jednak czyż sami nie używamy takiej terminologii? Otóż, po pierwsze, wysłowienie tego, co zostało właśnie powiedziane bez stwierdzenia identyczności powinno być łatwe, chociaż nieco żmudne. Po drugie, stwierdzenie identyczności nie jest oczywiście sprzeczne z naszą tezą, bo nie używamy obecnie ani relatywistycznych, ani klasycznych terminów, jak to jest robione w badaniach, lecz mówimy o nich i o ich związkach ze światem fizycznym. Język, w którym przeprowadza się takie rozważania, może być językiem fizyki klasycznej, lub relatywistycznej, czy językiem potocznym. Nic dobrego nie wynika z utrzymywania, że badacze działają tak, jak gdyby sytuacja była znacznie mniej skomplikowana. Jeśli działają w ten sposób, to są albo instrumentalistami (zob. paragraf 9), albo mylą się: wielu badaczy interesuje się obecnie formułkami, my natomiast debatujemy nad interpretacjami. Jest również możliwe, że znając dobrze obie teorie: MK i SR, przechodzą stale od jednej teorii do drugiej tak szybko, że wydaje się, iż nie wykraczają poza jedną dziedzinę rozważań.

13. Twierdzono także, że dopuszczając w nauce niewspółmierność nie będziemy już mogli rozstrzygać, czy nowy pogląd wyjaśnia to, co z założenia miał wyjaśniać, czy też zbacza na inne tory. Na przykład, nie będziemy wiedzieli, czy świeżo wymyślona teoria fizykalna w dalszym ciągu dotyczy problemów przestrzeni i czasu, czy też jej twórca przez pomyłkę nie sformułował jakiegoś twierdzenia biologicznego. Jednakże posiadanie takiej wiedzy nie jest w ogóle potrzebne. Z chwilą uznania faktu niewspółmierności, pytanie leżące u podstaw tego zarzutu nie pojawia się (postęp pojęciowy często uniemożliwia stawianie pewnych pytań; tak więc nie możemy już pytać o absolutną prędkość przedmiotu, przynajmniej tak długo, jak poważnie traktujemy teorię względności). Czy nie jest to jednak poważna strata dla nauki? Wcale nie! Samo "zboczenie na inne tory" spowodowało postęp, a nieokreśloność ich stanowi obecnie tak poważną szkołę krytycyzmu: Arystoteles ujmował świat jako super-organizm, tj. jako byt biologiczny, natomiast istotnym składnikiem nowej nauki Kartezjusza, Galileusza i ich zwolenników w medycynie i w biologii jest pogląd wyłącznie mechanistyczny. Czy tego rodzaju rozwój powienien być zakazany? A jeśli nie, to cóż pozostaje z zarzutu?

Ściśle z powyższym związane jest inne zastrzeżenie nawiązujące do pojęcia wyjaśniania lub redukcji, podkreślające, że pojęcie to zakłada ciągłość pojęć teoretycznych (tego samego typu argument może być wysłowiony w innych terminach). Wykorzystując teraz omówiony powyżej przykład, zakłada się, że teoria względności wyjaśnia prawomocne fragmenty fizyki klasycznej, nie może więc być z nią niewspółmierna! Replika jest i tym razem oczywista. Dlaczego relatywista miałby się interesować losem mechaniki klasycznej, chyba że jako czymś, co jest przejawem historycznym? Jest tylko jedno zadanie, które słusznie możemy stawiać teorii, a mianowicie, by dawała nam ona poprawne ujęcie rzeczywistości. Co ma wspólnego z tym wymogiem zasada wyjaśniania? Czyż nie jest racjonalne założenie, że punkt widzenia w rodzaju mechaniki klasycznej, który pod różnymi względami okazał się wadliwy, nie może mieć w pełni adekwatnych pojęć i czy równie racjonalne nie jest usiłowanie zastąpienia jego pojęć innymi, należącymi do trafniejszej kosmologii? Prócz tego, dlaczego pojęcie wyjaśniania miałoby być obciążone wymogiem pojęciowej ciągłości? Pojęcie to już wcześniej okazało się za wąskie (wymóg wyprowadzalności) i tak rozszerzono jego zakres, by objęło także częściowe związki statystyczne. Nic nie powstrzymuje nas przed dalszym rozszerzeniem zakresu tego pojęcia i przed przyjęciem — powiedzmy — "wyjaśniania przez ekwiwokację".

14. Tak więc, teorie niewspółmierne ze sobą można obalać przez odwołanie się do tych rodzajów doświadczenia, które są właściwe każdej z nich (jednakże, z braku współmiernych teorii alternatywnych, takie obalanie jest zupełnie nieprzekonywające). Nie można porównywać ich treści. Nie jest też możliwe orzeczenie wiarygodności, chyba że w zakresie jednej, konkretnej teorii. Żadna z metod, których chce użyć Popper dla zracjonalizowania nauki, nie może być zastosowana, ta zaś, którą można zastosować, mianowicie — obalanie — jest znacznie osłabiona w swym działaniu. Pozostają sądy estetyczne, sądy odnośnie zamiłowań i naszych własnych, subiektywnych życzeń. Czy powyższe oznacza, że skończyliśmy na subiektywizmie, gdyż nauka stała się czymś arbitralnym — składnikiem ogólnego relatywizmu, który pragnie Popper zakwestionować? Zobaczmy.

Przede wszystkim wydaje mi się, że przedsięwzięcie, w którym można dostrzec w całości ludzki charakter, jest bardziej pożądane niż takie, które robi wrażenie "obiektywnego" i niepoddającego się ludzkim działaniom i pragnieniom. Ostatecznie dyscypliny naukowe są naszym własnym wytworem, łącznie z tymi wszystkimi dotkliwymi standardami, jakie zdają się być nam przez nie narzucone. Warto stale o tym fakcie pamiętać. Warto stale pamiętać o tym, że nauka, w świetle naszej obecnej wiedzy, nie jest czymś nieuniknionym i że możemy zbudować świat, w którym nie będzie ona odgrywała w ogóle żadnej roli (ośmielę się powiedzieć, że taki świat byłby sympatyczniejszy od tego, w jakim dziś żyjemy). Cóż jest większą gwarancją zapamiętania tych faktów jak nie świadomość, że wybór teorii, które są na tyle ogólne, że dostarczają nam wyczerpującego poglądu na świat i które empirycznie są ze sobą niepowiązane, może stać się kwestią zamiłowania? Inaczej mówiąc, że wybór naszej podstawowej kosmologii może stać się kwestią zamiłowania?

Po drugie, kwestie zamiłowań nie są całkowicie poza zasięgiem argumentacji. Wiersze, na przykład, można porównywać z uwagi na gramatykę, strukturę brzmieniową, wyobrażeniowość, rytm i na tej podstawie je oceniać (zob. Ezra Pound o rozwoju w poezji). Nawet najbardziej nieuchwytny tryb można i należy zanalizować, jeśli chcemy przedstawić go w sposób, który może być wykorzystywany, lub który zwiększa emocjonalne (poznawcze, percepcyjne) możliwości czytelnika. Każdy poeta, który nie jest zupełnie irracjonalny, porównuje, poprawia, rozważa argumenty, dopóki nie znajdzie poprawnego sformułowania dla tego, co chciał powiedzieć. Nie byłoby cudownie, gdyby proces ten miał miejsce także w nauce?

Na koniec, tę samą sprawę można objaśnić w bardziej prozaiczny sposób, nieco mniej drażniący uszy profesjonalnych filozofów nauki. Możemy uwzględnić długość sekwencji inferencyjnych od zasad teorii do jej języka obserwacyjnego, zwracając również uwagę na to, ile aproksymacji zrobiono w trakcie wyprowadzania konsekwencji (w tym celu wszystkie sekwencje inferencyjne muszą być zestandaryzowane dla zapewnienia jednoznaczności sądu dotyczącego długości; standaryzacja ta odnosi się do formy sekwencji inferencyjnych, a nie do treści użytych pojęć). Wydaje się, że krótsze sekwencje inferencyjne i mniejsza ilość występujących w nich aproksymacji powinny być bardziej wskazane. Nie wiadomo, jak można by uzgodnić ten warunek z wymogiem prostoty i ogólności, który — jak się zdaje — przyczyniałby się do wzrostu obu parametrów. Jakkolwiek by nie było, z chwilą gdy rozumie się i traktuje poważnie niewspółmierność, wiele dróg staje przed nami otworem.

15. Wyszedłem od zwrócenia uwagi, iż metoda naukowa, tak osłabiona w ujęciu Lakatosa, jest jedynie ornamentem sprawiającym, że zapominamy, iż faktycznie zajęto stanowisko typu "wszystko jest dopuszczalne". Rozważyłem następnie argument, że metoda zmian problemowych, chociaż być może bezużyteczna w pierwszym świecie, niemniej jednak może poprawnie ujmować to, co dzieje się w trzecim świecie i pozwala nam patrzeć na cały "trzeci świat" za pośrednictwem "spektakli Popperowskich". Replika polegała na wykazaniu, że trzeci świat także nie jest pozbawiony trudności i należałoby zrezygnować z prób oceny kosmologii w aspekcie treściowym. Taki obrót sprawy, bynajmniej nie będący czymś niepożądanym, zmienia naukę z gwiazdy i wymagającej damy w atrakcyjną, ustępliwą kurtyzanę, usiłującą przewidzieć każde życzenie swego kochanka. Oczywiście, nam samym pozostawia się wybór smoka, czy kotka do towarzystwa. Nie sądzę, abym musiał tłumaczyć, co mnie bardziej pociąga.

strona główna