strona główna

Peter F. STRAWSON

O odnoszeniu się użycia wyrażeń do przedmiotów

On Referring, 1950, tłum. Jerzy Pelc

I

Bardzo często używamy różnego rodzaju wyrażeń, by wspomnieć czy powiedzieć o jakiejś jednej osobie, o pojedynczym przedmiocie, o poszczególnym zdarzeniu, miejscu bądź procesie; postępowanie takie normalnie opisujemy jako wygłaszanie twierdzenia o tej osobie, o tym przedmiocie, miejscu, zdarzeniu czy procesie. Ten sposób posługiwania się wyrażeniami nazywać będę "użyciem jednostkowym". Oto klasy wyrażeń, których najczęściej używa się w ten sposób: zaimki wskazujące w liczbie pojedynczej ("ten" i "tamten"); imiona własne (np. "Wenecja", "Napoleon", "Jan"); zaimki osobowe i nieosobowe w liczbie pojedynczej ("on", "ona", "ja", "ty", "ono"); wreszcie zwroty zaczynające się od rodzajnika określonego, po którym występuje rzeczownik liczby pojedynczej z przydawką lub bez (np. "the table", "the old man", "the king of France"). Każde wyrażenie, należące do jednej z tych klas, może występować jako podmiot w zdaniu, które według tradycyjnego poglądu uznano by za jednostkowe podmiotowo-orzeczeniowe; występując w tej roli, wyrażenie takie stanowiłoby przykład tego właśnie użycia, które pragnę omówić.

Nie chcę twierdzić, że wyrażenia, należące do wymienionych klas, nigdy nie bywają używane w sposób odmienny od tego, który mam zamiar poddać dyskusji. Przeciwnie, jest rzeczą oczywistą, że bywają. Jest rzeczą oczywistą, że ten, kto wygłosił zdanie: "The whale is a mammal" [Wieloryb jest ssakiem], używa słowa "the whale" w sposób zupełnie inny niż ktoś, kogo okoliczności skłonią do powiedzenia na serio zdania: "The whale struck the ship" [(Ten oto) wieloryb uderzył w (ten oto) statek]. W pierwszym zdaniu, oczywista, niczego się nie wymienia, a w drugim, oczywista, wymienia się coś, mianowicie jakiegoś jednego wieloryba. Gdybym znów powiedział: "Napoleon był największym żołnierzem francuskim", to słowa "Napoleon" użyłbym w celu wymienienia określonej jednostki, natomiast zwrot "największy żołnierz francuski" nie służyłby tu do wymienienia pewnej jednostki, tylko do powiedzenia czegoś o owej osobie, którą już przedtem wymieniłem. Byłoby rzeczą naturalną, gdybyśmy to wyrazili w taki sposób: przy pomocy powyższego zdania mówiłem o Napoleonie, a tym, co o nim mówiłem, jest, że był on największym żołnierzem francuskim. Ale, rzecz jasna, mógłbym posłużyć się wyrażeniem "największy żołnierz francuski" w celu wymienienia pewnej jednostki; np. mówiąc: "Największy żołnierz francuski umarł na wygnaniu". Jest więc oczywiste, że przynajmniej niektóre wyrażenia, należące do wspomnianych klas, dadzą się użyć w sposób odmienny od tego, który pragnę omówić. Nie chcę też twierdzić innej rzeczy: że, mianowicie, w danym dowolnym zdaniu nigdy nie występuje więcej niż jedno wyrażenie, użyte w sposób, który właśnie proponuję przedyskutować. Przeciwnie, może, oczywista, występować więcej niż jedno. Np. wydawałoby się czymś naturalnym, gdybym powiedział, że w wygłoszonym na serio zdaniu: "The whale struck the ship", mówię coś zarówno o pewnym wielorybie, jak o pewnym statku; że i wyrażenia "the whale", i wyrażenia "the ship" używam po to, by wymienić pojedynczy obiekt; albo, innymi słowy, że używam każdego z tych wyrażeń w sposób jednostkowy. Zazwyczaj jednakże będę się ograniczał do rozpatrywania przykładów, w których użyte w ten sposób wyrażenie występuje jako podmiot gramatyczny zdania.

Myślę, że prawdą będzie, jeśli powiemy, iż Russellowska teoria deskrypcji, która dotyczy ostatniej z wyliczonych wyżej przeze mnie klas wyrażeń (tj. wyrażeń o postaci "the so-and-so"), cieszy się dotychczas uznaniem w szerokich kręgach logików, gdyż trafnie zdaje sprawę z użycia takich wyrażeń w języku potocznym. Pragnę przede wszystkim wykazać, że teoria ta, traktowana w ten sposób, zawiera podstawowe błędy.

Na jakie pytanie czy pytania dotyczące zwrotów o postaci "the so-and-so" wspomniana teoria deskrypcji miała odpowiedzieć? Myślę, że przynajmniej jedno z tych pytań da się w następujący sposób zilustrować. Załóżmy, że ktoś właśnie wygłosił zdanie "The king of France is wise". Nikt nie powie, że powyższe zdanie jest bezsensowne. Każdy przyzna, że ma ono sens. Każdy jednak wie, iż obecnie nie istnieje król Francji. Jedno z pytań, na które wspomniana teoria deskrypcji miała dać odpowiedź, brzmi: "W jaki sposób takie zdanie, jak: «The king of France is wise», może być sensowne wówczas nawet, gdy nie istnieje nic, co by odpowiadało zawartej w nim deskrypcji, czyli w tym wypadku — nic, co by odpowiadało deskrypcji "the king of France"? I jednym z powodów, dla których Russell myślał, iż ważne jest, by dać poprawną odpowiedź na powyższe pytanie, było to, że uważał on za rzecz doniosłą wykazanie, iż ewentualna inna możliwa odpowiedź będzie błędna. Tę zaś błędną w jego mniemaniu odpowiedź, którą pragnął zastąpić alternatywną propozycją, można by przedstawić jako konkluzję każdego z dwóch następujących błędnych rozumowań. Nazwijmy zdanie: "The king of France is wise", zdaniem S. Wówczas pierwsze rozumowanie przebiegać będzie w taki oto sposób:

(t) Zwrot "the king of France" jest podmiotem zdania S.
Dlatego (2) jeśli S jest zdaniem sensownym, to S jest zdaniem o królu Francji.
Ale (3) jeżeli w żadnym sensie nie istnieje król Francji, to wspomniane zdanie nie jest o niczym, a zatem i nie o królu Francji.
Więc (4) skoro S jest sensowne, to w takim razie musi w pewnym sensie (w jakimś świecie) egzystować [exist] (bądź subzystować [subsist]) król Francji.

Drugie zaś rozumowanie ma następującą postać:

(L) Jeśli S jest sensowne, to jest albo prawdziwe, albo fałszywe.
(2) S jest prawdziwe, o ile ów król Francji jest mądry, a fałszywe — o ile nie jest on mądry.
(3) Ale twierdzenie, że ów król Francji jest mądry, oraz twierdzenie, że nie jest on mądry, są — tak samo — prawdziwe wówczas tylko, jeżeli istnieje (w pewnym sensie, w jakimś świecie) coś, co jest owym królem Francji.
Stąd więc (4) — wobec sensowności zdania S — wynika taki sam wniosek jak poprzednio.

Są to, w sposób zupełnie oczywisty, rozumowania błędne i — zgodnie z naszymi przewidywaniami — Russell je odrzuca. Postulowanie świata dziwnych bytów, do których należy ów król Francji, wykracza — mówi on — przeciw "poczuciu rzeczywistości, jakie należy zachować w najbardziej nawet abstrakcyjnych dociekaniach". Fakt, iż Russell odrzuca te rozumowania, jest jednakże mniej interesujący aniżeli to, do jakiego stopnia, odrzucając ich konkluzje, zarazem uznaje ważniejsze ich podstawy. Nazwijmy zwrot "the king of France" zwrotem D. Wówczas można będzie, jak myślę, w następujący sposób przedstawić w streszczeniu, z jakich powodów Russell odrzucił wspomniane dwa rozumowania. Błąd powstaje z tej przyczyny — powiada on — że myślimy, iż D, które na pewno jest podmiotem gramatycznym zdania S, to również jego podmiot logiczny. D jednak nie jest podmiotem logicznym zdania S. W rzeczywistości zdanie S, choć gramatycznie rzecz biorąc ma podmiot w liczbie pojedynczej i orzecznik, nie jest wcale z punktu widzenia logiki zdaniem podmiotowo-orzecznikowym. Wyrażany przez nie sąd w sensie logicznym jest pewnego rodzaju złożonym sądem egzystencjalnym, którego część można by scharakteryzować jako sąd "egzystencjalny jednostkowy". Aby przedstawić formę logiczną tego sądu, powinniśmy omawiane zdanie zapisać w postaci gramatycznej, dostosowanej do jego natury logicznej: w taki więc sposób, żeby znikło zwodnicze podobieństwo zdania S do zdania wyrażającego sąd podmiotowo-orzecznikowy i żebyśmy się zabezpieczyli przed takimi błędnymi rozumowaniami, jak te, które wyżej podałem. Zanim przypomnimy szczegóły Russellowskiej analizy zdania S, zauważmy, co zdaje się wynikać z tej części podanego przez Russella rozwiązania, którą dotychczas przedstawiłem. Otóż zdaje się ono implikować, iż w wypadku zdania, które jest podobne do S pod tym względem, że: (1) ma ono formę gramatyczną podmiotowo-orzecznikową oraz (2) jego podmiot gramatyczny do niczego się nie odnosi, stajemy wobec takiej alternatywy: zdanie to jest bezsensowne lub wcale naprawdę (tj. z punktu widzenia logiki) nie ma postaci podmiotowo-orzecznikowej, tylko jakąś zupełnie inną. To zaś z kolei wydaje się implikować, że jeśli w ogóle bywają zdania mające rzeczywiście postać podmiotowo-orzecznikową, to sam już fakt, iż są one sensowne, iż mają znaczenie, stanowi gwarancję, że istnieje coś, do czego się odnosi ich podmiot logiczny (i gramatyczny). Co więcej, rozwiązanie proponowane przez Russella implikuje, jak się zdaje, że zdania takie istnieją. Bo jeśli prawdą jest, iż podobieństwo gramatyczne zdania S do innych zdań może wywołać czyjeś błędne mniemanie, że zdanie to ma, logicznie rzecz biorąc, postać podmiotowo-orzecznikową, to w takim razie na pewno muszą istnieć inne zdania, gramatycznie podobne do S, które istotnie mają postać podmiotowo-orzecznikowych. W celu wykazania nie tylko tego, iż odpowiedź Russella zdaje się implikować te konkluzje, ale i tego, że przyjął on przynajmniej pierwsze dwie z nich, wystarczy rozważyć, co mówi o klasie wyrażeń, które nazywa "imionami logicznie własnymi" i przeciwstawia takim wyrażeniom jak D, którym nadaje miano "deskrypcji określonych". O imionach logicznie własnych Russell mówi lub daje w tej sprawie do zrozumienia następujące rzeczy:

(1) Że one i tylko one mogą występować w roli podmiotów zdań, które naprawdę mają postać podmiotowo-orzecznikowych.

(2) Że wyrażenie, które ma być imieniem logicznie własnym, jest bezsensowne, o ile nie istnieje pewien indywidualny przedmiot przez nie oznaczany [for which it stands]: znaczenie bowiem takiego wyrażenia to właśnie ów indywidualny przedmiot przez nie desygnowany. Dlatego, aby w ogóle było ono nazwą, musi coś desygnować [designate].

Łatwo spostrzec, że jeśli ktoś daje wiarę tym dwóm twierdzeniom, to jedynym dlań sposobem ocalenia sensowności S jest zaprzeczenie, iż zdanie to ma, logicznie rzecz biorąc, charakter podmiotowo-orzecznikowy. W ogólności można powiedzieć, że Russell uznaje tylko dwie drogi ku temu, by sensowne mogły być zdania, które z uwagi na swą strukturę gramatyczną wydają się mówić o jakiejś jednej osobie czy indywidualnym obiekcie bądź zdarzeniu:

(1) Pierwsza — to, żeby ich postać gramatyczna wprowadzała w błąd co do ich formy logicznej, żeby dawały się one zinterpretować tak jak S, jako specjalnego rodzaju zdania egzystencjalne.
(2) Druga — to, żeby ich podmiot gramatyczny był imieniem logicznie własnym, którego znaczeniem jest rzecz indywidualna, przez nie desygnowana.

Myślę, że Russell niewątpliwie nie ma tu racji i że zdania, które mają sens, a zaczynają się od wyrażenia użytego w sposób jednostkowy, nie należą do żadnej z tych dwóch klas. Wyrażenia użyte w sposób jednostkowy nigdy nie są ani imionami logicznie własnymi, ani deskrypcjami, jeśli przez takowe się rozumie wyrażenia, które by podlegały rozbiorowi według wzoru podanego przez Russella w jego teorii deskrypcji.

Nie istnieją imiona logicznie własne i nie istnieją deskrypcje (w tym sensie).

Rozważmy teraz szczegóły Russellowskiej analizy. Według Russella każdy kto stwierdza S, stwierdza, iż:

(1) Istnieje król Francji.
(2) Nie istnieje więcej niż jeden król Francji.
(3) Nie istnieje nikt taki, kto by był królem Francji, a zarazem nie był mądry.

Łatwo zauważyć i to, jak Russell doszedł do tych wyników, i to, jak umożliwiają mu one udzielenie odpowiedzi na pytanie, od któregośmy zaczęli, mianowicie: jak może być sensowne omawiane zdanie S, gdy nie istnieje żaden król Francji. Droga, którą doszedł on do powyższych wyników analizy, polegała najwyraźniej na zadawaniu sobie pytania, w jakich to okolicznościach powiemy, iż ktoś, kto wygłasza zdanie S, wypowiada twierdzenie prawdziwe. Wydaje się też rzeczą zupełnie jasną, i nie mam zamiaru o to się spierać, że cytowane wyżej zdania (1)—(3) istotnie opisują okoliczności, które są przynajmniej koniecznymi warunkami stwierdzenia prawdy za pomocą zdania S. Ale, jak mam to nadzieję wykazać, takie postawienie sprawy wcale nie jest tożsame z powiedzeniem, że Russell trafnie przedstawił sens zdania S, ani nawet że podał on wyjaśnienia, które choć niepełne, w tym przecież, co głoszą, są słuszne; na pewno też nie jest tożsame z powiedzeniem, że podany przekład wzorcowy to poprawny wzór dla wszystkich (bądź niektórych) zdań jednostkowych, zaczynających się od zwrotu o budowie "the so-and-so".

Łatwo też się zorientować, że analiza ta umożliwia Russellowi udzielenie odpowiedzi na pytanie, w jaki to sposób omawiane zdanie S może być sensowne wówczas nawet, gdy nie istnieje król Francji. Oto bowiem jeśli owa analiza jest trafna, to każdy, kto dziś wygłasza zdanie S, stwierdza tym samym łącznie trzy rzeczy, z których jedna (to mianowicie, iż istnieje król Francji) jest fałszem; a ponieważ koniunkcja trzech sądów, z których jeden to fałsz, sama jest fałszywa, przeto omawiane twierdzenie będzie sensowne, lecz fałszywe. Żaden więc z przytoczonych błędnych wywodów w obronie bytów subzystujących nie będzie miał zastosowania do takiego twierdzenia.

II

Aby jeszcze o krok postąpić ku wykazaniu, iż Russellowskie rozwiązanie jego problemu jest błędne, oraz zbliżyć się do rozwiązania poprawnego, pragnę obecnie zarysować pewne rozróżnienia. W tym celu w dalszym ciągu tego rozdziału będę wyrażenie użyte w sposób jednostkowy nazywał krótko "wyrażeniem", zdanie zaś zaczynające się od takiego wyrażenia — krótko "zdaniem". Rozróżnienia, które przeprowadzę, są — prawdę powiedziawszy — niewyszukane, i bez wątpienia można by przedstawić przypadki trudne, wymagające wysubtelnienia owych dystynkcji. Myślę jednak, iż spełnią one swe zadanie. Rozróżniać będziemy:

(A1) zdanie,
(A2) użycie zdania,
(A3) wygłoszenie, czyli wypowiedzenie zdania;

oraz odpowiednio:

(B1) wyrażenie,
(B2) użycie wyrażenia,
(B3) wygłoszenie, czyli wypowiedzenie wyrażenia.

Rozważmy raz jeszcze zdanie: "The king of France is wise". Łatwo sobie wyobrazić, że zdanie to wygłaszano w różnych czasach — powiedzmy — od początku siedemnastego wieku i później, podczas panowania każdego z następnych monarchów francuskich; łatwo też sobie wyobrazić, że wygłaszano je również w okresach, które nastąpiły potem, kiedy więc Francja nie była już królestwem. Proszę zwrócić uwagę, iż jest czymś naturalnym, że mówię, iż to wspomniane "zdanie" [the sentence] czy właśnie "to zdanie", powtarzano od czasu do czasu w owym okresie; czyli — innymi słowy — że wyrazilibyśmy się w sposób naturalny i poprawny, mówiąc, iż we wszystkich tych, różnych od siebie wypadkach wygłaszano jedno i to samo zdanie. Otóż wyrażenia (A1) "zdanie" pragnę używać w takim właśnie sensie, w jakim poprawnie można by powiedzieć, że we wszystkich tych rozmaitych okolicznościach wygłaszano jedno i to samo zdanie. Zachodzą jednakże rzucające się w oczy różnice między poszczególnymi wypadkami użycia wspomnianego zdania. Np., gdyby jedna osoba wygłosiła je za czasów panowania Ludwika XIV, a inna — za czasów panowania Ludwika XV, to byłoby czymś naturalnym twierdzić (zakładać), że ludzie ci mówili — każdy o kim innym; można by też utrzymywać, że pierwszy z mówiących zbudował przy pomocy tego zdania twierdzenie prawdziwe, a drugi — przy pomocy tego samego zdania — fałszywe. Gdyby natomiast dwaj ludzie równocześnie posłużyli się tym zdaniem (gdyby np. pierwszy je napisał, a drugi wygłosił) w czasie panowania Ludwika XIV, to wówczas można by jako rzecz naturalną twierdzić (zakładać), że obaj mówili o tej samej osobie i że w tym wypadku, przy pomocy tego zdania, musieli oni albo obaj zbudować twierdzenie prawdziwe, albo obaj — fałszywe. Otóż to właśnie ilustruje, co rozumiem przez użycie zdania. Tamci dwaj ludzie, którzy wygłosili omawiane zdanie, jeden za panowania Ludwika XIV, a drugi za panowania Ludwika XV, użyli tego samego zdania — każdy inaczej; ci zaś dwaj, co wypowiedzieli je, w mowie lub w piśmie, jednocześnie, za panowania Ludwika XIV, użyli [1] tego samego zdania — tak samo. Jest rzeczą oczywistą, zarówno w wypadku tego zdania, jak i wielu innych, że nie możemy mówić, iż to owo zdanie jest prawdziwe czy fałszywe, tylko że użyto go, by zbudować prawdziwe czy fałszywe twierdzenie, lub (jeśli tak wolimy) — by wyrazić prawdziwy czy fałszywy sąd w sensie logicznym. Jest też rzeczą równie oczywistą, że nie możemy twierdzić, iż to owo zdanie jest o pewnej osobie, gdyż tego samego zdania można użyć w różnych momentach, po to by mówić — za każdym razem o kim innym; można tylko twierdzić, że danego zdania użyto, by powiedzieć o tej a tej osobie. Wreszcie, staje się wystarczająco jasne, co rozumiem przez wygłoszenie, czyli wypowiedzenie zdania, gdy powiem, że owi dwaj ludzie, którzy równocześnie za panowania Ludwika XIV wygłosili omawiane zdanie, wykonali dwa różne wygłoszenia, czyli wypowiedzenia tego samego zdania, choć posłużyli się nim w tym samym użyciu.

Jeśli teraz rozważymy nie całe zdanie: "The king of France is wise", lecz jego część, mianowicie wyrażenie "the king of France", to stanie się jasne, że możemy przeprowadzić analogiczne, choć nieidentyczne rozróżnienia między owym (1) wyrażeniem, (2) jego użyciem oraz (3) jego wygłoszeniem, czyli wypowiedzeniem. Rozróżnienia te nie będą identyczne; nie można, oczywista, w sposób poprawny powiedzieć o wyrażeniu "the king of France", iż bywa ono używane w celu wyrażenia prawdziwego albo fałszywego sądu logicznego, ponieważ w ogóle tylko zdania mogą zostać użyte prawdziwie bądź fałszywie; podobnie też jedynie przy pomocy zdania, a nie samego tylko wyrażenia niezdaniowego, mówić można o pewnej osobie. Zamiast tego powiemy w tym wypadku, iż używa się omawianego wyrażenia po to, by wspomnieć o pewnej osobie, by wymienić ją, w trakcie użycia zdania, które o niej mówi. Ale, rzecz jasna, i w przytoczonym wypadku, i przeważnie w innych, o tym, iż dane wyrażenie (B1) wymienia coś czy się do czegoś odnosi, mówić można w tych tylko granicach, w jakich o zdaniu da się powiedzieć, że jest ono prawdziwe albo fałszywe. Danym wyrażeniem można się posłużyć w celu wymienienia innej za każdym razem rzeczy, tak samo jak danego zdania można użyć do sformułowania twierdzeń mających różne wartości logiczne. "Wspominanie o czymś", "wymienianie czegoś", "odnoszenie się do czegoś" nie jest czymś wykonywanym przez wyrażenie; jest to coś, do wykonania czego można wyrażenia użyć. Wymienianie czegoś, czyli odnoszenie się do czegoś, jest cechą charakterystyczną użycia wyrażenia, dokładnie tak samo jak "bycie na temat czegoś" oraz prawdziwość albo fałszywość — to cechy charakterystyczne użycia zdania.

Zupełnie odmienny przykład może się przyczynić do jaśniejszego uwydatnienia tych rozróżnień. Rozważmy inne wyrażenie, używane w sposób jednostkowy, mianowicie wyrażenie "ja"; i przyjrzyjmy się zdaniu: "Jest mi gorąco". Niezliczeni ludzie mogą się posłużyć tym samym zdaniem; jest jednak czymś logicznie niemożliwym, by dwie różne osoby użyły go tak samo, czy też, jeśli kto woli, by użyły go w celu wyrażenia tego samego sądu logicznego. Wyrażeniem "ja" może się posłużyć poprawnie w odniesieniu do siebie samego — za każdym razem jeden i tylko jeden spośród niezliczonego mnóstwa ludzi. Mówiąc to, mówimy coś o wyrażeniu "ja", w pewnym sensie podajemy jego znaczenie. To jest właśnie rzecz z rodzaju tych, jakie można powiedzieć o wyrażeniach. Natomiast nie ma sensu mówić o wyrażeniu "ja", iż odnosi się ono do tej a tej osoby. Jest to coś, co można powiedzieć jedynie o tym a tym użyciu cytowanego wyrażenia.

Niech mi wolno będzie użyć słowa "typ" jako skrótu zastępującego zwrot "zdanie lub wyrażenie". Otóż nie twierdzę, że istnieją zdania i wyrażenia (typy) oraz ich użycia, oraz ich wygłoszenia czyli wypowiedzenia, tak jak istnieją statki oraz buciki, oraz kawałki laku. Twierdzę, iż nie możemy mówić tych samych rzeczy o typach, użyciach typów i wygłoszeniach, czyli wypowiedzeniach typów. A faktem jest, że mówimy właśnie o typach; oraz że z niedostrzeżenia różnic między tym, co można powiedzieć o typach, a tym, co można powiedzieć jedynie o użyciach typów, często wynika błąd. Niejednokrotnie wyobrażamy sobie, że mówimy o zdaniach i wyrażeniach, gdy tymczasem mówimy o użyciach zdań i wyrażeń.

Tak właśnie postępuje Russell. Ogólnie biorąc, w przeciwieństwie do Russella, powiem, co następuje. Znaczenie (w jednym przynajmniej, ważnym sensie) jest funkcją zdania bądź wyrażenia; wymienianie i odnoszenie się do czegoś oraz prawdziwość i fałszywość są funkcjami danego użycia zdania czy wyrażenia. Podać znaczenie wyrażenia (w tym sensie, w jakim ja używam tego słowa) to tyle, co podać ogólne dyrektywy takiego jego użycia, by odnosiło się ono do pewnych obiektów lub osób bądź wymieniało je; podać znaczenie zdania to tyle, co podać ogólne dyrektywy użycia go do zbudowania prawdziwych bądź fałszywych twierdzeń. Nie polega to na omawianiu któregokolwiek z wypadków użycia owego zdania czy wyrażenia. Znaczenia wyrażenia nie można utożsamiać z obiektem, do którego ma się ono odnosić, gdy w danym wypadku zostało tak a tak użyte. Znaczenia zdania nie można utożsamiać z twierdzeniem, do którego sformułowania zdanie to zostało w danym wypadku użyte. Mówiąc bowiem o znaczeniu wyrażenia czy zdania, nie mówi się o jego użyciu w danym wypadku, lecz o regułach, zwyczajach i konwencjach, które we wszystkich wypadkach rządzą jego poprawnym użyciem, tj. takim, by odnosiło się ono do czegoś lub coś stwierdzało. A więc kwestia, czy zdanie lub wyrażenie jest sensowne, nie ma w ogóle nic wspólnego z kwestią, czy to a to zdanie, wygłoszone w tym a tym wypadku, zostało w tymże wypadku użyte do zbudowania twierdzenia prawdziwego albo fałszywego, ani też z kwestią, czy tego a tego wyrażenia użyto w danym wypadku tak, by się ono w ogóle do czegoś odnosiło czy coś wymieniało.

Źródłem błędu Russella było to, iż myślał on, że odnoszenie się do czegoś czy wymienianie czegoś, jeśli w ogóle zachodzi, musi być znaczeniem. Nie odróżniał (B1) od (B2); pomieszał wyrażenia z ich użyciem w danym kontekście i wskutek tego pomieszał znaczenie z wymienianiem czegoś, z odnoszeniem się do czegoś. Mówiąc o mojej chusteczce, mogę np. wyjąć z kieszeni i pokazać przedmiot, którego dotyczy to, co mówię. Nie mogę natomiast wyjąć z kieszeni i pokazać znaczenia zwrotu "moja chusteczka". Na skutek tego, że Russell pomieszał znaczenie ze wzmiankowaniem, myślał on, iż gdyby istniały wyrażenia użyte jednostkowo i będące tym, na co wyglądają (tj. podmiotami logicznymi), nie zaś czymś innym w przebraniu, to wówczas ich znaczeniem musiałby być ten właśnie obiekt, którego dotyczyć ma dane wyrażenie, tak a tak użyte. Stąd owa kłopotliwa mitologia imion logicznie własnych. Jeśli jednak ktoś zapyta mnie o znaczenie wyrażenia "ten" — słowa, które swego czasu było ulubionym kandydatem Russella na stanowisko takiego imienia logicznie własnego — to nie podam mu tego obiektu, o który mi szło w użytym właśnie wyrażeniu, dodając jednocześnie wyjaśnienie, że znaczenie cytowanego słowa zmienia się przy każdym jego użyciu. Ani też nie wskażę tych wszystkich przedmiotów, w odniesieniu do których zostało ono lub mogło zostać użyte. Wyjaśnię natomiast i zilustruję konwencje rządzące użyciem wspomnianego wyrażenia. Na tym właśnie polega podanie znaczenia tego wyrazu. To coś całkiem innego niż podać (w jakimkolwiek sensie podawania) przedmiot, do którego się nasze słowo odnosi; samo bowiem wyrażenie nie odnosi się do niczego, mimo iż można go użyć w rozmaitych wypadkach tak, by się odnosiło do mnóstwa rzeczy. Prawdę powiedziawszy, słowo "mean" [tu: miec na myśli] ma w języku angielskim taki sens, w którym jest ono bliskie słowom "indicate" [wskazywać], "mention" [wymieniać] czy "refer to" [odnosić się], np. gdy ktoś mówi (w nieprzyjemny sposób): "I mean you", albo gdy, wskazując kogoś lub coś, powiadam: "That's the one I mean". Ale "the one I meant" to coś zupełnie innego niż "the meaning of the expression" [znaczenie (tego) wyrażenia]. W tym szczególnym sensie słowa "mean" stanowi ono orzeczenie przy słowie "ludzie" jako podmiocie, nie zaś przy słowie "wyrażenia". Ludzie używają wyrażeń, aby wspomnieć o pewnych określonych rzeczach. Ale znaczenie wyrażenia to nie ten zbiór rzeczy czy ta pojedyncza rzecz, do których ma się odnosić owo, poprawnie użyte, wyrażenie; znaczenie — to zbiór reguł, zwyczajów i konwencji użycia wyrażenia jako odnoszącego się do czegoś.

Tak samo rzecz się ma ze zdaniami; a nawet w sposób bardziej oczywisty. Każdy wie, że zdanie "(Ten oto) stół jest zawalony książkami" ma sens, i każdy wie, co ono znaczy. Jeśli jednak pytam: "O jakim przedmiocie w tym zdaniu mowa?", to zadaję pytanie absurdalne, pytanie, które nie może dotyczyć cytowanego zdania, lecz jedynie pewnego jego użycia; w tym np. wypadku nie zostało ono użyte po to, by mówić o czymkolwiek, tylko po prostu jako przykład. Gdy wiemy, co ono znaczy, wiemy, jak można by go poprawnie użyć w celu mówienia o rzeczach; znajomość więc znaczenia nie ma nic wspólnego z tym, że się wie o jakimś określonym użyciu tego zdania w celu powiedzenia o czymś. Podobnie, jeśli pytam: "Czy to zdanie jest prawdziwe, czy fałszywe?", pytanie moje jest absurdalne i nie stanie się mniej absurdalne, gdy dodam: "Musi być albo takie, albo takie, skoro ma sens". Jest zaś absurdalne, gdyż samo to zdanie w nie większym stopniu jest prawdą albo fałszem aniżeli zdaniem o czymś. Oczywiście, fakt, iż ma ono sens, jest tożsamy z faktem, iż można go poprawnie użyć w celu powiedzenia o czymś oraz że używając go tak, zbudujemy twierdzenie prawdziwe albo fałszywe. Dodam jeszcze, że zostanie ono użyte do zbudowania twierdzenia prawdziwego bądź fałszyrwego, wówczas tylko, jeżeli osoba, która się nim posługuje, rzeczywiście o czymś mówi. Jeśli natomiast, wygłaszając wspomniane zdanie, nie mówi ona o niczym, to takie użycie nie jest użyciem autentycznym, lecz rzekomym, jest pseudoużyciem: nie buduje ona twierdzenia prawdziwego czy fałszywego, choć może myśleć, że tak czyni. To właśnie wskazuje drogę wiodącą do poprawnego rozwiązania zagadki, którą wspomniana teoria deskrypcji rozwiązuje w sposób fatalnie niepoprawny. Ważne jest to, iż kwestia, czy dane zdanie ma sens, czy też go nie ma, zupełnie nie zależy od kwestii, która może powstać w związku z tym lub owym jego użyciem, mianowicie od kwestii, czy jest to użycie autentyczne, czy też rzekome; czy używa się tego zdania, by o czymś powiedzieć, czy dla zabawy, czy wreszcie jako przykładu w filozofii. Pytanie, czy dane zdanie ma sens, to pytanie, czy istnieją takie zwyczaje, konwencje bądź reguły językowe, które by pozwalały na użycie owego zdania do mówienia o czymś; i dlatego pytanie to jest niezależne od tego, czy w danym wypadku posłużono się owym zdaniem w taki właśnie sposób.

III

Rozważmy ponownie zdanie: "The king of France is wise" — oraz to, co zgodnie z prawdą albo niezgodnie mówi o nim Russell.

Dwie przynajmniej rzeczy prawdziwe powiedziałby Russell o tym zdaniu:

(1) Po pierwsze, że jest ono sensowne; że gdyby komuś przyszło je teraz wygłosić, to wypowiedziałby zdanie sensowne.
(2) Po drugie, że ten, kto teraz wygłasza to zdanie, zbudowałby twierdzenie prawdziwe, wówczas tylko, gdyby faktycznie istniał obecnie jeden i tylko jeden król Francji i gdyby był on mądry.

A jakie uwagi fałszywe poczyniłby Russell na temat omawianego zdania? Oto one:

(1) Że każdy, kto by obecnie wypowiedział owo zdanie, zbudowałby twierdzenie prawdziwe albo fałszywe;
(2) Że częścią tego, co by stwierdzał, byłoby, iż istnieje obecnie jeden i tylko jeden król Francji.

Podałem już pewne powody, dla których należy uważać, iż te dwa twierdzenia są niesłuszne. Przypuśćmy teraz, że ktoś faktycznie zwróciłby się do was całkiem serio ze słowami: "The king of France is wise". Czy powiedzielibyście: "To nieprawda"? Myślę, że jest rzeczą całkiem pewną, iż nie powiedzielibyście w ten sposób. Ale przypuśćmy, że on następnie zapytałby, czy uważacie, iż to, co właśnie powiedział, jest prawdą czy też fałszem; czy się z tym zgadzacie, czy nie. Myślę, iż bylibyście skłonni, z pewnym wahaniem, powiedzieć, że ani tak, ani tak: że pytanie, czy jego twierdzenie to prawda, czy też fałsz, po prostu, nie powstaje, gdyż nie istnieje nikt taki jak król Francji. Gdyby się rzucało w oczy, że mówi on na serio (gdyby wyglądał na kogoś zabłąkanego na manowcach stuleci), może rzeklibyście coś takiego: "Obawiamy się, że to jakieś nieporozumienie; pan się myli. Francja nie jest królestwem. Król Francji nie istnieje". Uwypuklone tu zostaje to właśnie, iż gdyby ktoś na serio wygłosił cytowane zdanie, wówczas wypowiedź ta byłaby w pewnym sensie dowodem, że ów ktoś wierzy w istnienie króla Francji. Nie byłby to jednak na to, że ta osoba wierzy w istnienie króla Francji, dowód taki po prostu, jak fakt, iż ktoś sięga po płaszcz nieprzemakalny, jest dowodem, że wierzy on, iż pada deszcz. Ale też nie byłby to dowód w takim sensie, w jakim słowa: "Pada deszcz" — są dowodem, że ten, kto je wypowiedział, wierzy, iż pada. Można by to powiedzieć w następujący sposób. Gdy się mówi: "The king of France is wise", ma to implikować, w pewnym sensie słowa "implikować", że istnieje król Francji. Słowo "implikuje", w tym sensie, na pewno nie jest równoważne zwrotowi "z tego wynika" (czyli "implikuje logicznie"). A widać to stąd, że gdy odpowiadając na cytowane twierdzenie, powiemy (co należałoby uczynić): "Nie istnieje żaden król Francji", to na pewno nie będziemy utrzymywać, że głosimy coś sprzecznego z twierdzeniem, iż (ten jedyny) król Francji jest mądry. Na pewno też nie będziemy uważali, iż jest ono fałszywe. My, raczej już, uzasadniamy w ten sposób opinię, iż pytanie, czy wspomniane twierdzenie jest prawdą, po prostu nie powstaje.

W tym właśnie miejscu może nam pomóc rozróżnienie, które wyżej przeprowadziłem. Zdanie: "The king of France is wise", jest niewątpliwie sensowne, nie znaczy to jednak, że każde z osobna jego użycie jest prawdziwe albo fałszywe. Używamy go prawdziwie albo fałszywie, gdy posługujemy się nim, by o kimś mówić; gdy używając wyrażenia "The king of France", faktycznie kogoś wymieniamy. Fakt, że cytowane zdanie i cytowane wyrażenie mają, każde, swój sens, jest identyczny z faktem, że owego zdania można by użyć w pewnych okolicznościach do powiedzenia czegoś prawdziwego albo fałszywego, a owego wyrażenia można by użyć w pewnych okolicznościach do wymieniania jakiejś jednej osoby; znać zaś ich znaczenie to tyle, co wiedzieć, o jakie okoliczności tu idzie. Kiedy więc wygłaszamy omawiane zdanie, nikogo faktycznie nie wymieniając za pomocą zwrotu "The king of France", to nie przestaje ono być sensowne; tylko że nie mówimy niczego prawdziwego ani fałszywego, ponieważ po prostu nikogo nie wymieniamy za pomocą tego właśnie użycia owego w zupełności sensownego zwrotu. Jest to, jeśli kto woli, upozorowane, rzekome użycie przytoczonego zdania i rzekome użycie wspomnianego zwrotu; można się jednak niekiedy pomylić i wziąć je za autentyczne.

Takie rzekome użycia [2] są świetnie znane. Na nich właśnie polega wyrafinowane fantazjowanie, wyszukana fikcja [3]. Gdybym zaczął od słów: "Król Francji jest mądry", dalej zaś: "i mieszka w złotym zamku, i ma sto żon" itd., to słuchacz świetnie by mnie zrozumiał i nie podejrzewałby ani że mówię o jakiejś określonej osobie, ani że buduję fałszywe twierdzenie, wedle którego istnieje osoba odpowiadająca memu opisowi. (Warto dodać, że tam, gdzie użycie zdań i wyrażeń służy jawnie tworzeniu dzieł fikcji literackiej, sens słowa "o" może ulec zmianie. Jak powiedział Moore, najzupełniej naturalne i poprawne jest twierdzenie, iż niektóre zdania w Klubie Pickwicka są o panu Pickwicku. Ale tam gdzie użycie zdań i wyrażeń nie służy w sposób jawny tworzeniu fikcji literackiej, takie użyjcie słowa "o" wydaje się mniej poprawne; tj. nie byłoby zazwyczaj rzeczą poprawną utrzymywać, iż jakieś zdanie jest o panu X czy o tym a tym, gdyby nie istniała taka osoba lub rzecz. Właśnie więc w tym, że na pytanie: "O kim on mówi" — mogłaby paść odpowiedź: "O nikim", tkwi zagrażające zmyśleniom niebezpieczeństwo potraktowania ich na serio; z odpowiedzią tą jednak nie wiąże się przeświadczenie, iż to, co mówi autor utworu fikcji, jest fałszem bądź nonsensem).

Pozostawmy jednak na boku stosowanie wyrażeń do celów jawnie literackich: oto powiedziałem przed chwilą, że użycie takiego wyrażenia, jak "The king of France", na początku zdania, ma implikować — w pewnym tego słowa znaczeniu — że istnieje król Francji. Gdy ktoś używa takiego wyrażenia, to nie stwierdza on jednostkowego egzystencjalnego sądu logicznego, ani też sąd taki nie wynika z tego, co ów ktoś powiedział. Ale jedną z klasycznych funkcji rodzajnika określonego jest to, iż stanowi on sygnał jednostkowego zastosowania — sygnał, a nie zamaskowane stwierdzenie. Kiedy zaczynamy zdanie od zwrotu "the such-and-such", użycie rodzajnika "the" wskazuje, lecz nie stanowi stwierdzenia, że wspominamy lub pragniemy wspomnieć o jakimś jednym indywiduum, przynależnym do gatunku "such-and-such". O którym indywiduum — to kwestia do określenia na podstawie kontekstu, czasu, miejsca czy jakichś innych cech sytuacji towarzyszącej danej wypowiedzi. Ale przecież ilekroć ktoś używa jakiegoś wyrażenia, to istnieje domniemanie, że myśli on, iż używa go poprawnie: a więc gdy używa wyrażenia "the such-and-such" w sposób jednostkowy, to istnieje domniemanie, iż mówiący myśli: zarówno że istnieje pewne indywiduum tego rodzaju, jak i że kontekst jego wypowiedzi w sposób wystarczający wyznacza, o którą to rzecz mu chodzi. Takie tedy użycie słowa "the" ma implikować (w stosownym sensie terminu "implikować"), że zostały spełnione warunki egzystencjalne, opisane przez Russella. Takie jednak użycie rodzajnika "the" nie ma stanowić stwierdzenia, że owe warunki zostały spełnione. Jeżeli zaczynam zdanie od wyrażenia mającego postać "the so-and-so", następnie zaś przeszkodzono mi w powiedzeniu dalszego ciągu, to nie zbudowałem żadnego zgoła twierdzenia; natomiast chyba udało mi się kogoś lub coś wymienić.

Jednostkowe twierdzenie egzystencjalne, będące — według przypuszczeń Russella — częścią każdego twierdzenia, w którym występuje jednostkowo użyte wyrażenie kształtu "the so-and-so", składa się — zauważa on — z dwóch twierdzeń. Gdy powiadam, że istnieje Φ, to mówię coś, co da się pogodzić z tym, że istnieje kilka Φ; gdy powiadam, że nie istnieje więcej niż jedno to mówię coś, co da się pogodzić z tym, że nie istnieje żadne. Mówiąc, że istnieje jedno i tylko jedno Φ, wiążę w całość powyższe dwa twierdzenia. Dotychczas zajmowałem się w głównej mierze wspomnianym twierdzeniem o istnieniu, mniej zaś — twierdzeniem dotyczącym jednostkowości. Przykład, w którym kładzie się nacisk na tym ostatnim, posłuży lepszemu uwydatnieniu sensu słowa "implikować", w jakim jednostkowe twierdzenie egzystencjalne, choć nie wynika logicznie z użycia wyrażeń w sposób jednostkowy, to przecież jest czymś przez owo użycie implikowanym. Rozważmy zdanie: "The table is covered with books" [(Ten oto) stół jest zawalony książkami]. Jest rzeczą całkiem pewną, iż w każdym namacalnym rozumieniu tego zdania wyrażenie "the table" użyte zostanie w sposób jednostkowy, tj. tak aby odnosiło się do jakiegoś jednego stołu. Mamy tu do czynienia z zupełnie ścisłym użyciem rodzajnika określonego, w sensie, w jakim Russell mówi na s. 30 dzieła Principia Matłiematica o użyciu tego rodzajnika "stricte, tak by implikowało to jednostkowość". Na tej samej stronie Russell powiada, że zwrot kształtu "the so-and-so", użyty w sposób ścisły, "będzie miał zastosowanie tylko w wypadku, gdy istnieje jeden i nie więcej niż jeden taki a taki". Otóż, oczywista, jest zupełnym fałszem, iż zwrot "the table" w zdaniu: "The table is covered with books", użytym w sposób normalny, "mieć będzie zastosowanie tylko w wypadku, gdy istnieje jeden i nie więcej niż jeden stół". Natomiast jest rzeczą tautologicznie prawdziwą, iż przy takim użyciu, wspomniany zwrot będzie miał zastosowanie tylko w wypadku, gdy istnieje jeden i nie więcej niż jeden stół, o którym właśnie mowa, oraz że rozumieć się będzie, iż ma on zastosowanie tylko w wypadku, gdy istnieje jeden i nie więcej niż jeden stół, z myślą o którym powyższego zwrotu — według nas — użyto. Użyć tego zdania, to nie to samo, co twierdzić, że istnieje tylko jedna rzecz, która zarówno należy do wyszczególnionego rodzaju (tj. do stołów), jak i jest tym, o co chodzi mówiącemu; natomiast użycie owego zdania implikuje, że taka rzecz istnieje. Narzuca się, że to nie to samo, co tak twierdzić. Co innego wszak, gdy coś wymieniasz, a co innego, gdy mówisz, że wymieniasz. Powiedzieć, że istnieje ten czy inny stół, o którym wspominasz, to nie to samo, co wymienić jakiś określony stół. Niepotrzebne by nam były takie zwroty, jak "the indivdual 1 referred to" [(ten) przedmiot indywidualny, który wymieniłem], gdyby nie istniało coś, co uważa się za wymienianie. (Nie miałoby sensu mówić, że pokazałeś, gdyby nie było nic, co się uważa za pokazywanie). Jeszcze raz więc wyciągam wniosek, że odnoszenie się do czegoś czy wymienianie jakiejś określonej rzeczy nie da się rozłożyć na żadnego rodzaju twierdzenie. Wspominać o czymś — to nie to samo, co twierdzić, mimo że wspomina się po to, by przejść do twierdzenia.

Pozwolę sobie teraz podać przykład jednostkowego użycia wyrażenia, które nie ma postaci "the so-and-so". Wyobraźmy sobie, że wyciągam do kogoś dłonie, złożone w kształcie miseczki czy kielicha, mówiąc: "This is a fine red one" [To jest piękna czerwona rzecz]. Ów ktoś, spojrzawszy na moje dłonie i niczego tam nie zobaczywszy, powie chyba: "Co mianowicie? O czym pan mówi?" Albo: "Ale przecież pan nic w rękach nie ma". Oczywista, byłoby absurdem twierdzić, że mówiąc: "Ale przecież pan nic w rękach nie ma", mój rozmówca zaprzeczył czy powiedział coś sprzecznego z tym, co ja mówiłem. A zatem "this" nie jest zamaskowaną deskrypcją w sensie Russella. Ani też nie jest imieniem logicznie własnym. Trzeba bowiem wiedzieć, co to zdanie znaczy, ażeby w taki sposób zareagować, gdy się je usłyszało. To właśnie dzięki temu, że znaczenie wyrazu "this" jest niezależne od tego, do czego ma się on akurat odnosić w tym czy owym użyciu (choć nie jest niezależne od sposobu, w jaki można go użyć w tym celu, aby się do czegoś odnosił), mogę — tak jak w powyższym przykładzie — posłużyć się omawianym zaimkiem tak, by udawał, iż się do czegoś odnosi.

Morał ogólny z tego wszystkiego jest taki, że porozumiewanie się to w o wiele mniejszym stopniu kwestia wyraźnego czy ukrytego twierdzenia, niż zwykli przypuszczać logicy. Mnie interesuje szczegółowe zastosowanie tego ogólnego morału, mianowicie zastosowanie do przypadków użycia jednostkowego. Na tym polega rola znaczenia wyrażeń omawianego rodzaju, że można ich w najprzeróżniejszych kontekstach używać w sposób jednostkowy. Do ich znaczenia natomiast wcale nie należy stwierdzanie, że się ich tak właśnie używa ani że spełnione zostały warunki takiego użycia. A zatem owo wcale ważne rozróżnienie, które mieliśmy przeprowadzić, zachodzi między:

(1) użyciem wyrażenia w celu uczynienia wzmianki mającej charakter jednostkowy; oraz
(2) stwierdzaniem, że istnieje jedno i tylko jedno indywiduum, któremu przysługują określone cechy charakterystyczne (np. indywiduum przynależne do danego rodzaju bądź pozostające w pewnym stosunku do mówiącego, czy i jedno, i drugie).

Jest to, innymi słowy, rozróżnienie między:

(1) zdaniami zawierającymi wyrażenie użyte w celu wskazania, wspomnienia czy wymienienia jakiejś pojedynczej osoby lub rzeczy; oraz
(2) jednostkowymi zdaniami egzystencjalnymi.

To, co robi Russell, polega na stopniowym, coraz to większym upodobnianiu zdań klasy (1) do zdań klasy (2), a w konsekwencji na wikłaniu się w trudności nie do pokonania, związane z podmiotami logicznymi oraz w ogóle z wartościami zmiennych indywiduowych: trudności, które doprowadziły go w końcu do fatalnej pod względem logicznym teorii nazw, wyłożonej w Enquiry into Meaning and Truth i w Human Knowledge. Ten pogląd na znaczenie wyrażeń będących podmiotami logicznymi, który dla Russella stanowi pobudkę do przyjęcia jego teorii deskrypcji, zarazem zgoła uniemożliwia mu znalezienie jakichś zadowalających substytutów w miejsce tych wyrażeń, którym, zaczynając je od zwrotów rzeczownikowych, coraz bardziej odbiera charakter podmiotów logicznych [4] . Wbrew temu, co się niekiedy mówi, źródłem kłopotu nie jest tutaj po prostu zafascynowanie relacją między nazwą a tym, co ją nosi. Nawet nazwy nie są zdolne sprostać wymaganiom stawianym przez ten niemożliwy zbiór wzorcowy. Idzie tu raczej o połączenie dwóch bardziej podstawowych nieporozumień: po pierwsze, o niezdawanie sobie sprawy z doniosłości odróżnienia (paragraf II, zob. wyżej) tego, co można powiedzieć o wyrażeniu, od tego, co można powiedzieć o danym jego użyciu; po drugie, o nieumiejętność dostrzeżenia w jednostkowym użyciu wyrażeń — rzeczy niewinnej a potrzebnej, jaką ona jest faktycznie, zarazem zaś różnej, ale i uzupełniającej względem ich użycia predykatywnego, czyli polegającego na przypisywaniu czegoś. Wyrażenia, które mogą faktycznie występować jako jednostkowe podmioty logiczne, to wyrażenia przynależne do klasy wyliczonych przeze mnie na początku (demonstrativa, zwroty rzeczownikowe, imiona własne, zaimki); mówiąc to, twierdzimy, że tych właśnie wyrażeń, wespół z kontekstem (w najszerszym sensie), używa się do budowania zwrotów jednostkowych. Zadaniem konwencji rządzących użyciem takich wyrażeń, wraz z sytuacją, w jakiej się je wygłasza, jest zapewnić jednostkowość danego użycia. Ale też i na tym koniec. Mówiąc, nigdy nie osiągamy i nie możemy osiągnąć takiego punktu kompletnej precyzacji, w którym by funkcja odnoszenia się do czegoś przestała być spełniana. Jeśli w ogóle powstaje jakiś rzeczywiście jednostkowy zwrot, to jest to kwestia danego użycia w tym akurat kontekście; znaczenie użytego wyrażenia to zbiór reguł lub konwencji, które pozwalają na zbudowanie takich zwrotów. Dzięki temu możemy, używając wyrażeń sensownych, stwarzać pozory, że coś wymieniamy, w zmyśleniach czy fikcji literackiej, lub błędnie myśleć, że się to do czegoś odnosi, gdy nie odnosi się do niczego [5].

Świadczy to o potrzebie rozróżnienia konwencji czy reguł językowych dwojakiego (między wielu innymi) rodzaju: reguł odnoszenia się do czegoś [referring] oraz reguł atrybucji [attributing] i przypisywania [ascribing]; i wreszcie o potrzebie badania tych pierwszych. Jeżeli uznajemy to rozróżnienie użycia za takie, jakim jest ono faktycznie, to jesteśmy na drodze wiodącej do rozwiązania wielu starych zagadek logicznych i metafizycznych.

W dalszym ciągu (paragrafy IV i V) zajmiemy się, ale tylko w najogólniejszym zarysie, tymi właśnie kwestiami.

IV

Jednym z głównych celów, do których służy nam język, jest ustalanie faktów dotyczących rzeczy, osób i zdarzeń. Jeżeli chcemy ten cel osiągnąć, to musimy wiedzieć, w jaki sposób uprzedzić: zarówno pytanie: "O czym (kim) mówisz?", jak pytanie: "Co o tym czymś (kimś) mówisz?". Zadanie polegające na uprzedzeniu pierwszego z tych pytań, to zadanie o charakterze odniesienia (wymienienia) czy identyfikacji (stwierdzenia lub ustalenia tożsamości). Zadanie polegające na uprzedzeniu drugiego pytania ma charakter atrybutywny (bądź deskryptywny czy klasyfikacyjny, czy charakter przypisywania czegoś). W typowym zdaniu angielskim, użytym w celu ustalenia faktu lub stwierdzenia, iż ustala fakt dotyczący jakiejś jednej rzeczy, osoby czy zdarzenia, każde z tych zadań spełniają — z grubsza i w przybliżeniu biorąc  — osobne wyrażenia [6]. Otóż w takim zdaniu przydzielanie wyrażeniom ich odrębnych ról odpowiada klasycznemu podziałowi gramatycznemu na podmiot i orzeczenie. Nie ma nic świętego w owym stosowaniu osobnych wyrażeń do tych dwóch zadań. Można się posłużyć, i faktycznie posługujemy się, innymi metodami. Istnieje np. metoda, która polega na wygłaszaniu słowa lub zwrotu określającego czy przydawkowego w rzucającej się w oczy obecności obiektu, do którego się dane wyrażenie odnosi; albo metoda analogiczna, której przykładem jest napis na moście: "przejazd samochodów ciężarowych niebezpieczny", czy etykietka z nadrukiem: "pierwsza nagroda", przyczepiona do okazu dyni. Można też sobie wyobrazić taką skomplikowaną grę, w której nikomu nigdy nie wolno użyć wyrażenia w sposób jednostkowy, tylko trzeba wygłaszać wyłącznie jednostkowe zdania egzystencjalne, starając się umożliwić słuchaczowi zorientowanie się, o czym mowa — za pomocą nagromadzenia zdań względnych. (Ten opis celu wspomnianej gry świadczy o tym, w jakim sensie jest to gra; nie jest to wszak normalny sposób posługiwania się zdaniami egzystencjalnymi). Dwa punkty należy podkreślić. Po pierwsze, że konieczność spełnienia tych dwóch zadań w celu skonstatowania poszczególnych faktów — nie wymaga żadnego transcendentalnego wytłumaczenia: zwrócenie na to uwagi jest częściowym wyjaśnieniem znaczenia zwrotu "ustalanie faktu". Po drugie, że nawet tego wyjaśnienia dokonano przy pomocy terminów pochodzących z gramatyki typowego zdania jednostkowego; że nawet jawnie funkcjonalne, lingwistyczne rozróżnienie roli identyfikującej i roli atrybutywnej, jaką słowa mogą w języku odgrywać, zostało zasugerowane przez ten fakt, iż zwykła mowa ofiarowuje nam osobne wyrażenia, którym dadzą się w sposób możliwy do przyjęcia i przybliżony przydzielać różne funkcje. A i to rozróżnienie czynnościowe rzuca długie cienie filozoficzne. Rozróżnienie tego, co szczegółowe, i tego, co ogólne, oraz rozróżnienie substancji i jakości — to właśnie owe pseudoistotne cienie, rzucane przez gramatykę stereotypowego zdania, w którym osobne wyrażenia odgrywają dające się wyodrębnić role [7].

Posłużenie się pewnym wyrażeniem jako spełniającym pierwsze z tych zadań — to tyle, co użycie go w sposób jednostkowy. Obecnie pragnę coś powiedzieć w ogólnych zarysach o konwencjach dotyczących użycia wyrażeń w taki właśnie sposób i przeciwstawić je konwencjom użycia askryptywnego, czyli polegającego na przypisywaniu czegoś. Następnie zaś przejdę do zwięzłego zilustrowania tych uwag ogólnych i do pewnych dalszych ich zastosowań.

Tym, czego się zazwyczaj wymaga, gdy idzie o użycie w sposób jednostkowy, jest, oczywista, jakiś środek lub jakieś środki, służące do pokazania zarówno tego, że ma się na myśli użycie jednostkowe, jak tego, o czym to właśnie się wspomina; słowem, pewien środek, który nakazuje i umożliwia słuchaczowi lub czytelnikowi identyfikację rzeczy, o której mowa. Doniosłość kontekstu wyrażenia jest, jeśli chodzi o zapewnienie tego rezultatu, tak wielka, że niemal niemożliwością byłoby przesadne jej podkreślenie; przez "kontekst" zaś rozumiem: przynajmniej czas, miejsce, sytuację, fakt, iż mówiący jest pewną określoną, stale tą samą osobą, przedmioty stanowiące bezpośrednie ognisko zainteresowania, oraz osobiste dzieje zarówno mówiącego, jak tych, do których się on zwraca. Oprócz kontekstu istnieje, rzecz jasna, i konwencja, konwencja językowa. Jednakże, z wyjątkiem wypadku, kiedy mamy do czynienia z imionami naprawdę własnymi, o czym więcej powiem potem, w tym celu, aby poprawnie używać wyrażeń jako odnoszących się do czegoś, wymagane jest konwencjonalnie (bądź—w szerokim tego słowa sensie — logicznie) spełnienie dających się bardziej lub mniej precyzyjnie wyznaczyć warunków kontekstowych, w znaczeniu, w którym nie stosuje się to do przypadków poprawnego użycia askryptywnego. W a runkiem poprawnego zastosowania wyrażenia, użytego askryptywnie, do określonej rzeczy — jest po prostu to, by owa rzecz była takiego a takiego rodzaju, by miała takie a takie cechy charakterystyczne. Warunek poprawnego zastosowania wyrażenia jako użytego w odniesieniu do określonej rzeczy — to coś więcej niż którykolwiek z warunków wywiedzionych z takiego znaczenia askryptywnego, jakie to wyrażenie może mieć; jest to, mianowicie, wymaganie, aby owa rzecz pozostawała w określonej relacji względem mówiącego oraz względem kontekstu danego wygłoszenia. Nazwijmy to warunkiem kontekstowym. Tak więc, np., w przypadku ograniczającego użycia słowa "ja" ów warunek kontekstowy wymaga, by rzecz, o której mowa, była identyczna z mówiącym; natomiast w przypadku większości wyrażeń, które zostały użyte w odniesieniu do czegoś, warunek ten nie da się tak ściśle sprecyzować. Dalsza, bardzo ogólna różnica między warunkami odnoszenia się do czegoś a warunkami opisywania, to ta, z którą jużeśmy się spotkali, mianowicie że spełnienie warunków poprawnego askryptywnego, czyli polegającego na przypisywaniu czegoś, użycia wyrażenia — jest częścią tego, co za pomocą takiego użycia się stwierdza; spełnienie zaś warunków poprawnego referującego, czyli polegającego na odnoszeniu się do czegoś, użycia wyrażenia — nigdy nie jest częścią tego, co się stwierdza, choć owo spełnienie jest przez takie użycie implikowane (w stosownym tu sensie terminu "implikować").

Logicy lekceważyli bądź mylnie interpretowali warunki odnoszenia się do czegoś. Przyczyny tego lekceważenia nietrudno dostrzec, choć trudno zwięźle przedstawić. Dwie z nich to, z grubsza biorąc: (1) zaabsorbowanie większości logików definicjami; (2) zaabsorbowanie części logików systemami formalnymi.

(1) Definicja, w najbardziej znanym sensie, jest wyszczególnieniem warunków poprawnego askryptywnego lub klasyfikacyjnego użycia wyrażenia. Definicje nie biorą pod uwagę warunków kontekstowych. Tak iż o ile dociekanie znaczenia lub próby zanalizowania wyrażenia uważa się za poszukiwanie definicji, pominięcie lub opaczna interpretacja warunków innych niż askryptywne — są nieuniknione. Lepiej by może było powiedzieć (nie chcę bowiem wprowadzać praw dotyczących "znaczenia" czy "analizy"), że logicy nie zauważyli, iż problemy związane z użyciem są szersze niż problemy analizy i znaczenia.

(2) Wpływ, jaki miało zaabsorbowanie matematyką i logiką formalną, najlepiej widać (by nie sięgać po żadne nowsze przykłady) w przypadku Leibniza oraz Russella. Konstruktor rachunków, który nie interesuje się twierdzeniami o faktach i od którego takich twierdzeń się nie oczekuje, podchodzi do logiki stosowanej — z pewnym nastawieniem. Jest rzeczą naturalną, że będzie on zakładał, iż takie konwencje, których adekwatność w pewnej dziedzinie jest mu znana, istotnie dadzą się zastosować — żeby tylko można było się dowiedzieć, jak — w całkiem innej dziedzinie, mianowicie twierdzeń o faktach. I oto widzimy, jak Leibniz rozpaczliwie się stara jednostkowość zwrotów jednostkowych uczynić przedmiotem logiki w wąskim sensie, a Russell z desperacją usiłuje zrobić to samo w inny sposób, zarówno w odniesieniu do implikacji jednostkowości, jak istnienia.

Powinno być rzeczą jasną, że rozróżnienie, które staram się przeprowadzić, zachodzi przede wszystkim między odmiennymi rolami, jakie wyrażenia grać mogą w języku, nie zaś między grupami wyrażeń; pewne bowiem wyrażenia mogą występować w obydwu rolach. Wykażę jednak, iż niektóre słowa — przeważnie, jeśli nie wyłącznie, występują w roli odnoszących się do czegoś, czyli wymieniających coś. W sposób najbardziej oczywisty dotyczy to zaimków i zwykłych imion własnych. Inne znów mogą występować jako wyrażenia bądź części wyrażeń, których użycie ma charakter głównie referujący, tj. polegający na odnoszeniu się do czegoś, oraz jako wyrażenia bądź części wyrażeń, których użycie ma charakter głównie askryptywny lub klasyfikacyjny. Oczywistym przykładem będą rzeczowniki pospolite; albo rzeczowniki pospolite poprzedzone przymiotnikami, z przymiotnikami imiesłowowymi włącznie; albo — co mniej jest oczywiste — same przymiotniki bądź przymiotniki imiesłowowe. Wyrażenia, które mogą występować w użyciu referującym, również różnią się między sobą — przynajmniej pod następującymi trzema względami, nie wolnymi od wzajemnego uzależnienia:

(1) Różnią się one stopniem, do jakiego funkcja referowania, czyli funkcja polegająca na odnoszeniu się do czegoś, dla której spełnienia są używane, zależna jest od kontekstu ich wypowiedzenia. Słowa takie, jak: "I" oraz "it", znajdują się na jednym końcu tej skali — w jej punkcie maksymalnego uzależnienia — a zwroty takie, jak: "the author of «Waverley»" oraz "the eighteenth king of France", na drugim.

(2) Różnią się one stopniem swego "znaczenia deskryptywnego"; przez "znaczenie deskryptywne" rozumiem "konwencjonalne ograniczenie, jeśli idzie o zastosowanie, do rzeczy pewnego określonego ogólnego rodzaju lub mających określone ogólne cechy charakterystyczne". Na jednym końcu tej skali znajdują się imiona własne, powszechnie używane w języku potocznym; ludziom, psom i motocyklom można nadać imię "Horacy". Taka czysta nazwa nie ma zupełnie znaczenia deskryptywnego (z wyjątkiem takiego, jakiego może ona nabrać wskutek któregoś z jej użyć w roli nazwy). Słowo takie, jak "on", ma minimalne znaczenie deskryptywne, ale jednak ma. Zwroty rzeczownikowe, w rodzaju "the round table", mają maksimum znaczenia deskryptywnego. Interesującą pozycję pośrednią zajmują "nieczyste" imiona własne, takie jak "The Round Table", zwroty rzeczownikowe, pisane dużą literą.

(3) Na koniec, wyrażenia te można podzielić na następujące dwie klasy: (I) na takie, których poprawnym użyciem referującym rządzą pewne ogólne konwencje odnoszenia się do czegoś wraz z przypisywaniem czegoś; (II) na takie, których poprawnym użyciem referującym nie rządzą żadne konwencje ogólne, o charakterze kontekstowym ani askryptywnym, tylko konwencje dobrane ad hoc dla każdego poszczególnego użycia (ale nie dla każdego poszczególnego wypowiedzenia). Do pierwszej klasy należą zarówno zaimki (te mają najmniej znaczenia dekryptywnego), jak zwroty rzeczownikowe (mające go najwięcej). Do drugiej klasy należą, z grubsza biorąc, zwykłe imiona własne. Nieznajomość imienia jakiegoś człowieka, to nie nieznajomość danego języka, Z tego właśnie powodu nie mówimy o znaczeniu imion własnych. (Natomiast nie należało by mówić, że są one pozbawione znaczenia). Wreszcie, miejsce pośrednie zajmują zwroty takie, jak "The Old Pretender" [Stary Oszust]. Jedynie o jakimś starym oszuście można w ten sposób powiedzieć; natomiast wiedzieć, o którego to starego oszusta chodzi, to nie to samo, co znać konwencję ogólną, lecz jedynie — konwencję ad hoc.

W wypadku zwrotów mających postać "the so-and-so", użytych w odniesieniu do czegoś, użycie rodzajnika "the", wespół z pozycją danego zwrotu w zdaniu (tj. na początku albo po czasowniku przechodnim czy przyimku), odgrywa rolę sygnału, że formułuje się wyrażenie jednostkowe; następujący zaś po tym rzeczownik, lub rzeczownik i przymiotnik, wraz z kontekstem wypowiedzenia, wskazują, co to za informację jednostkową się podaje. Zazwyczaj różnica co do funkcji, zachodząca między rzeczownikami pospolitymi a przymiotnikami, polega na tym, że tych pierwszych z natury rzeczy używa się zwykle w sposób referujący, tj. w odniesieniu do czegoś, podczas gdy tych drugich nie używa się zwykle i nie używa się z natury rzeczy w taki sposób, tylko w celu jakościowego określenia rzeczowników; niemniej jednak przymiotniki, występujące samodzielnie, mogą być i bywają używane tak jak rzeczowniki. I oczywiście, ta różnica pod względem funkcji nie jest niezależna od mocy deskryptywnej, właściwej każdemu słowu. Zazwyczaj spodziewamy się chyba, że moc deskryptywna rzeczowników jest taka, iż są one bardziej skutecznym narzędziem do wykonania zadania, polegającego na wskazaniu, do jakiego to mianowicie indywiduum ma się dane wyrażenie odnosić, gdy takie właśnie odniesienie zostało zasygnalizowane; spodziewamy się też chyba, że moc deskryptywna słów, którymi z natury rzeczy posługujemy się zwykle w celu sformułowania zwrotów jednostkowych, odzwierciedlać będzie nasze zainteresowanie wybitnymi, stosunkowo stałymi, behawiorystycznymi cechami swoistymi rzeczy. Oczekiwania te nie są wzajem niezależne; i jeśli się przyjrzeć różnicom między zwykłymi rzeczownikami pospolitymi a zwykłymi przymiotnikami, to spełniają się oczekiwania obu rodzajów. Są to te właśnie różnice, z których Locke ciekawie zdaje sprawę, gdy mówi, że nasze idee substancji są zbiorami idei prostych; gdy mówi, że "władze umysłu tworzą znaczną część naszych idei substancji"; i gdy zaczyna przeciwstawiać tożsamość istoty realnej i nominalnej w wypadku idei prostych brakowi ich tożsamości i zmianie istoty nominalnej w wypadku substancji. Sama "substancja" jest przykrym haraczem, jaki Locke płaci swej mglistej świadomości, że zachodzi owa różnica pod względem dominującej funkcji językowej, utrzymująca się wówczas nawet, gdy dany rzeczownik rozwinął się i objął bardziej czy mniej nieokreślony zestaw przymiotników. Russell powtarza błąd Locke'a w nieco odmienny sposób, kiedy — wnioskowanie wiodące od składni do rzeczywistości uznając tak dalece, iż jest przekonany, że uda mu się uwolnić od tej metafizycznej niewiadomej wówczas tylko, gdy zdoła język całkowicie oczyścić z owej funkcji odnoszenia się do czegoś — formułuje swój program "zniesienia tego, co osobliwe, czyli swoiste w danej sytuacji"; faktycznie więc program polegający na zniesieniu odróżnienia użycia logicznego, na które ja tutaj wszelkimi siłami staram się położyć nacisk.

Warunek kontekstowy referującego użycia zaimków można w pewnych wypadkach (np. słów "ja", "wy", "ty") podać z bardzo dużą precyzją, w innych zaś ("it" oraz "this") jedynie w sposób nader mglisty. Proponuję, żebyśmy o zaimkach nie mówili już nic, poza wskazaniem jeszcze jednego symptomu nieuznawania użycia jednostkowego za to, czym ono jest naprawdę; tego mianowicie faktu, że niektórzy logicy rzeczywiście usiłowali wyjaśnić naturę zmiennej, podając zdania w rodzaju: "On jest chory", "To jest zielone", jako przykłady czegoś, co w języku naturalnym jest podobne do funkcji zdaniowej. Otóż, oczywista, prawdą jest, że słowa "on" można w różnych okolicznościach użyć tak, aby odnosiło się ono do różnych ludzi czy do różnych stworzeń, tak samo słowa "Jan" i zwrotu "(ten oto) kot". Tym, co takich logików powstrzymuje od traktowania tych dwóch ostatnich wyrażeń jako niby-zmiennych, jest, w pierwszym wypadku, zakorzeniony przesąd, iż imię jest logicznie przywiązane do jakiegoś jednego indywiduum, a w drugim wypadku — deskryptywne znaczenie słowa "kot". Natomiast zaimek "on", mający szeroki zakres zastosowań a minimalną moc deskryptywna, jedynie nabiera sensu jako słowo, które się do czegoś odnosi. Na tym właśnie fakcie oraz na nieprzyznawaniu wyrażeniom, użytym w odniesieniu do czegoś, tego miejsca w logice, które się im należy (miejsca trzymanego otworem dla mitycznych imion logicznie własnych), ciąży odpowiedzialność za bałamutne usiłowanie wyjaśnienia natury zmiennej — za pomocą odwoływania się do słów takich, jak: "on", "ona", "ono" oraz "to".

O zwykłych imionach własnych mówi się, że zasadniczo są to słowa, z których każdego używamy w odniesieniu do jednego tylko indywiduum. Fałsz to oczywisty. Wiele zwykłych, imion osobowych — imion par excellence — stosuje się poprawnie w odniesieniu do mnóstwa ludzi. Zwykłe imię własne jest, z grubsza biorąc, słowem używanym w sposób referujący, czyli w odniesieniu do czegoś; przy tym użyciem owego słowa nie rządzi żadne z możliwych jego znaczeń deskryptywnych ani żadna taka ogólna reguła użycia go w roli wyrażenia, które się do czegoś odnosi (bądź części wyrażenia, które się do czegoś odnosi), jaką spotkaliśmy w wypadku słów w rodzaju: "ja", "ten", "ta", "to" oraz "the"; natomiast rządzą wspomnianym użyciem konwencje, przyjęte ad hoc dla każdego z osobna zbioru zastosowań tego słowa do danej osoby. Jest rzeczą ważną, że poprawność takich zastosowań nie wynika z żadnej ogólnej reguły ani konwencji użycia słowa jako takiego. (Usiłując traktować imiona własne jako zamaskowane deskrypcje w rozumieniu Russella, dochodzi się do granic absurdu i jawnego błędnego koła; z tego bowiem, iż się do kogoś w tej chwili zwracam po imieniu, tyle tylko wynika w specjalnym sensie implikacyjnym, nie zaś w logicznym, że istnieje ów ktoś, do kogo właśnie się zwracam i kogo zgodnie z konwencją nazywają tym imieniem). Nawet ta jednakże cecha imion jest jedynie przejawem tego, w jakim celu się je stosuje. Obecnie wybór imion, jakiego dokonujemy, jest po części arbitralny, po części zaś uzależniony od praktyki prawnej i społecznej. Byłoby rzeczą najzupełniej możliwą przyjęcie nie dopuszczającego odchyleń systemu imion, opartego np. na dacie narodzin bądź na drobiazgowej klasyfikacji różnic fizjologicznych i anatomicznych. Powodzenie jednak każdego takiego systemu zależałoby całkowicie od tego, czy wynikający zeń przydział imion okazałby się dogodny dla celów budowania zwrotów jednostkowych; a to zależałoby od wielorakości przeprowadzonych klasyfikacji i od tego, do jakiego stopnia przecinają one na chybił-trafił, w poprzek, normalne ugrupowania społeczne. O ile jedno i drugie zachodzi w wystarczającym stopniu, selektywność, którą daje kontekst, zapewne dokona reszty; akurat tak samo, jak się rzecz ma z naszymi obecnymi zwyczajami nazywania. Gdybyśmy mieli taki system, to moglibyśmy używać słów będących imionami własnymi — i w sposób deskryptywny, i w sposób referujący (jak to czynimy obecnie, w ograniczonej mierze oraz inaczej, z pewnymi sławnymi imionami własnymi). Tylko jednak przy pomocy kryteriów zaczerpniętych z rozważań nad warunkami funkcji odnoszenia się do czegoś oceniać należy adekwatność każdego systemu nazywania. Z punktu widzenia nazywania żaden rodzaj klasyfikacji nie jest lepszy czy gorszy od jakiegoś innego — dlatego tylko, że to jest właśnie ten a ten rodzaj klasyfikacji, np. ze względu na urodzenie czy na cechy anatomiczne.

Wspomniałem już o klasie niby-imion własnych, zwrotów rzeczownikowych, pisanych dużą literą, takich jak: "the Glorious Revolution", "the Great War", "the Annunciation", "the Round Table". O ile znaczenie deskryptywne słów następujących po rodzajniku, czyli przedimku, określonym jest jednak związane z ich rolą referującą, czyli polegającą na odnoszeniu się do czegoś, to duże litery stanowią oznakę tej pozalogicznej selektywności w ich użyciu referującym, charakterystycznej dla czystych imion własnych. Zwroty takie spotyka się w druku czy na piśmie, kiedy jeden element pewnej klasy zdarzeń lub rzeczy budzi w jakiejś społeczności ogromne zainteresowanie. Zwroty te są embrionalnymi imionami własnymi. Dany zwrot może, z przyczyn oczywistych, wejść w obręb tej klasy lub z niej wyjść (np. "The Great War").

V

Pragnę zakończyć na rozważeniu, aż nadto zwięzłym, trzech dalszych problemów, związanych z użyciami referującymi.

(a) Odniesienia nieokreślone. Nie wszystkie użycia wyrażeń występujących w liczbie pojedynczej — uprzedzają pytanie: "O czym (o kim, o którym, o jakim) mówisz?". Bywają i takie, które albo zachęcają do zadania tego pytania, albo zrzekają się zamiaru lub możności udzielenia na nie odpowiedzi. Przykładów dostarczają zdania zaczynające się od: "A man told me that...", "Someone told me that...". Wedle klasycznego (Russellowskiego) poglądu zdania takie są egzystencjalne, jednak nie jednostkowo-egzystencjalne. Wydaje się to niesłuszne pod kilkoma względami. To niedorzeczne zakładać, iż częścią tego, co się stwierdza, jest, że klasa ludzi nie jest pusta, Na pewno wynika to implikacyjnie, w znanym już sensie implikacji; ale też implikacja ta tyleż samo dotyczy jednostkowości określonego obiektu odniesienia, co wówczas gdy zdanie zaczyna się od takiego zwrotu, jak "the table". Różnica między użyciem rodzajników określonego i nieokreślonego jest, z grubsza biorąc, następująca. Używamy rodzajnika "the": albo gdy poprzednio uczyniono wzmiankę i owo "the" sygnalizuje, że obecnie mówi się o tym samym; albo gdy, w braku poprzedzającego odniesienia nieokreślonego, dany kontekst (wraz z zakładaną wiedzą słuchacza) ma mu — wedle naszych oczekiwań — umożliwić powiedzenie, co za odniesienie właśnie się formułuje. Używamy rodzajnika "a": albo gdy te warunki nie są spełnione, albo gdy — mimo możliwości sformułowania odniesienia określonego — życzymy sobie zachować w tajemnicy tego kogoś lub to coś, o kim lub o czym właśnie wspominamy. To jest naczelne użycie takiego zwrotu, jak: "a certain person" bądź "someone"; można by go rozwinąć — nie na: "someone, but you wouldn't (or I don't) know who" [ktoś, ale nie będziesz wiedział (albo ja nie wiem), kto], lecz na: "someone, but I'm not telling you who" [ktoś, ale nie powiem ci, kto].

(b) Zdania stwierdzające tożsamość. Przez określenie powyższe rozumiem wypowiedzi takie, jak następujące:

(la) To jest człowiek, który przepłynął kanał dwukrotnie w ciągu jednego dnia.
(IIa) Napoleon był tym, kto wydał rozkaz stracenia księcia d'Enghien.

Zagadkowe jest w tych wypowiedziach to, że ich orzeczniki gramatyczne nie wydają się być użyte w sposób bezpośrednio askryptywny, jak orzeczniki gramatyczne wypowiedzi:

(Ib) Ten człowiek przepłynął kanał dwukrotnie w ciągu jednego dnia.
(IIb) Napoleon wydał rozkaz stracenia księcia d'Enghien.

Jeśli zaś — żeby nie zamazywać różnicy między (la) a (Ib) oraz (IIa) a (IIb) — powiadamy, iż zwrotów, stanowiących dopełnienie gramatyczne wypowiedzi (la) i (IIa), używa się w sposób referujący, czyli w odniesieniu do czegoś, to stajemy wobec kłopotliwego pytania, co się w tych zdaniach mówi. Wydaje się wówczas, że wymieniamy dwa razy tę samą osobę i albo nic o niej nie mówimy, a zatem nie formułujemy żadnego oznajmienia, albo utożsamiamy ją z nią samą, a zatem ukazujemy banalną identyczność.

Widmo banalności możemy od siebie oddalić. Ukazuje się ono tym tylko, co o przedmiocie, który wymieniamy używając danego wyrażenia, myślą jako o jego znaczeniu, i dlatego sądzą, że podmiot i dopełnienie tych zdań znaczą to samo, skoro można by ich użyć w odniesieniu do tej samej osoby.

Uważani, że różnice między zdaniami grupy (a) oraz zdaniami grupy (b) zrozumiemy najlepiej, rozważając różnice między okolicznościami, w jakich można by powiedzieć (la), oraz okolicznościami, w jakich można by powiedzieć (Ib). Można by powiedzieć (la) zamiast (Ib), gdyby się wiedziało lub wierzyło, że słuchacz wie lub wierzy, iż ktoś przepłynął kanał dwa razy w ciągu jednego dnia. Wygłaszamy (la), gdy mniemamy, że nasz słuchacz znajduje się w położeniu osoby, która może zapytać: "Kto przepłynął kanał dwa razy w ciągu jednego dnia?" (A pytając w ten sposób, nie twierdzi, iż ktokolwiek to zrobił, choć jej pytanie implikuje — w stosownym tu sensie — że ktoś to zrobił). Zdania takie są odpowiedziami na takie pytania. Lepiej nazywać je "zdaniami stwierdzającymi tożsamość" aniżeli "identycznościami". Zdanie (la) nie stwierdza więcej ani mniej niż zdanie (Ib). Tyle tylko, że zdanie (la) wygłosimy do kogoś, kto — według nas — wie pewne rzeczy, nieznane, jak sądzimy, osobie, do której zwracamy się ze zdaniem (Ib).

Oto jest, ograniczone do spraw najbardziej zasadniczych, rozwiązanie Russellowskiej zagadki "zwrotów denotujących", dołączanych za pomocą słowa "jest"; jednej z tych zagadek, których rozwiązanie uważa on za zasługę teorii deskrypcji.

(c) Logika podmiotów i predykatów. Wiele z tego, co powiedziałem o jednostkowym użyyciu wyrażeń, da się rozciągnąć — z odpowiednimi modyfikacjami —- na użyjcie niejednostkowe; to jest na pewne użycia wyrażeń złożonych z "the", "all the", "all", "some", "some of the" etc, oraz następującego po nich rzeczownika w liczbie mnogiej, z przydawką albo bez; na pewne użycia słów "they", "them", "those", "these"; wreszcie na połączenia nazw. Wyrażenia pierwszego rodzaju są szczególnie interesujące. Z grubsza biorąc, inspirowana przez logikę matematyczną, klasyczna krytyka współczesna takich doktryn tradycyjnych, jak nauka o kwadracie logicznym czy o niektórych formach sylogistycznych, tradycyjnie uznawanych za poprawne, opiera się niedostrzeganiu szczególnego sensu, w jakim twierdzenia egzystencjalne mogą wynikać implikacyjnie z referującego użycia wyrażeń. Twierdzi się, że ogólne sądy logiczne, występujące w czteroczęściowej tabeli, należy interpretować albo jako przeczące egzystencjalne (np.— jeśli idzie o sąd A — "nie istnieją X-y, które nie są Y-ami"), albo jako koniunkcje przeczących oraz twierdzących twierdzeń egzystencjalnych, mające np. postać (jeśli idzie o sąd A) "nie istnieją X-y, które nie są Y-ami, przy czym istnieją A-y". Zdania kształtu I [szczegółowotwierdzące] oraz O [szczegółowoprzeczące] — normalnie uważa się za twierdzące egzystencjalne. Widać więc, że obojętne którą z powyższych alternatywnych możliwości się wybierze, trzeba będzie zrezygnować z tych czy owych spośród tradycyjnych praw. Dylemat ten jest jednakże fikcją. Jeśli bowiem owe sądy z kwadratu logicznego interpretujemy nie jako twierdzące ani nie jako przeczące, ani nie jako twierdzące oraz przeczące — sądy egzystencjalne, lecz jako tego rodzaju zdania, iż pytanie, czy używa się ich w celu sformułowania twierdzeń prawdziwych, czy fałszywych, nie powstaje, wyjąwszy te wypadki, w których spełniony został warunek egzystencjalny, dotyczący terminu w podmiocie, to wówczas wszystkie tradycyjne prawa pozostają w mocy. Przy tym ta interpretacja jest znacznie bliższa większości powszechnych użyć wyrażeń zaczynających się od słów "all" oraz "some", aniżeli któraś z Russellowskich. Tych bowiem wyrażeń używa się najczęściej w sposób referujący, czyli w odniesieniu do czegoś. Gdy kogoś, o nastawieniu rzeczowym i konkretnym a bezdzietnego, zapytamy, czy wszystkie jego dzieci śpią, na pewno nie odpowie: "tak", na tej podstawie, że nie ma dzieci; ale też nie odpowie z tego powodu: "nie". Skoro nie ma on dzieci, pytanie to nie powstaje. Mówiąc tak, nie twierdzimy, iż nie można użyć zdania: "Wszystkie moje dzieci śpią" — po to, by poinformować kogoś, że się ma dzieci, lub wprowadzić go co do tego w błąd. Nie osłabi też bymajmniej mej tezy, gdy przyznamy, że zwrotów w liczbie pojedynczej, mających kształt "the so-and-so", można niekiedy użyć w podobnym celu. Ani reguły Arystotelesa, ani Russella nie oddają ścisłych właściwości logicznych żadnego wyrażenia języka potocznego; bo język potoczny nie ma ścisłych właściwości logicznych.


[1] To rozumienie słowa "użycie" różni się, oczywista, od (a) rozumienia potocznego, kiedy to "użycie" (danego słowa, zwrotu czy zdania) = (z grubsza biorąc) "regułom posługiwania się", czyli "regułom użycia" = (z grubsza biorąc) "znaczeniu", a także od (b) mego własnego rozumienia w zwrocie uniquely reffering use of expressions [użycie wyrażeń jako oznaczających w sposób jednostkowy], gdzie use [użycie] = (z grubsza biorąc) "sposób użycia".

[2] Wybór słowa "rzekomy" [spurious] wydaje mi się teraz niefortunny, przynajmniej w odniesieniu do pewnych użyć niestandardowych. Wolałbym obecnie niektóre z nich nazywać "wtórnymi", "drugorzędnymi".

[3] Baśnie niewymyślne zaczynają się od słów "Pewnego razu był sobie..."

[4] I to mimo sygnału alarmowego, jakim jest zwrot "wprowadzająca w błąd forma gramatyczna".

[5] Zdanie to wydaje mi się teraz pod wielu względami niesłuszne, zwłaszcza z powodu niejasno ograniczającego użycia słowa "odnosić się", "wymieniać". Można by je dokładniej sformułować w następujący sposób: "Dzięki temu możemy, używając wyrażeń sensownych, wymienić coś w sposób wtórny, jak w zmyśleniach czy fikcji literackiej, lub błędnie myśleć, że się to do czegoś odnosi w sposób pierwotny, czyli podstawowy, gdy tymczasem w taki sposób nie odnosi się do niczego".

[6] Pomijam zdania względne; te bowiem wymagają nie tyle modyfikacji samej zasady tego, co mówię, ile komplikacji szczegółów.

[7] To, co powiedziano w ostatnich dwóch zdaniach tego ustępu lub co z nich wynika, nie wydaje mi się już prawdą; chyba że wprowadziłoby się daleko idące ograniczenia.

strona główna