DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI
indeks | antologia religijna | antologia filozoficzna | filozofia nauki
Jean-Paul SARTRE
EGZYSTENCJALIZM JEST HUMANIZMEM
L'existentialisme est un humanisme (1945), fragmenty w przekładzie Janusza Krajewskiego
Jest to treść wykładu, jaki Sartre wygłosił w Paryżu
w październiku 1945.
Całość ma objętość ok. 1,5 ark. wyd., wydawana jest często wraz z
zapisem dyskusji odbytej po wykładzie.
Sartre później żałował, że opublikował ten tekst.
Mam zamiar bronić tu egzystencjalizmu przed niektórymi zarzutami skierowanymi pod jego adresem.
Egzystencjalizm krytykowano przede wszystkim za to, że skłania ludzi do zasklepiania się w beznadziejnym kwietyzmie, że nie daje żadnych rozwiązań, uważa działanie na świecie za całkowicie niemożliwe i zmierza ostatecznie do filozofii kontemplacyjnej. A ponieważ kontemplacja jest zbytkiem, więc to z kolei sprowadza nas do filozofii burżuazyjnej. Takie są przede wszystkim zarzuty komunistów.
Zarzucano nam poza tym podkreślanie ludzkiej hańby, ukazywanie głównie brudu, wypaczeń, słabości, a niedocenianie piękna i radości życia, pomijanie jasnej strony natury ludzkiej. (...)
Ze strony chrześcijańskiej znów zarzuca się nam, że przeczymy realności i powadze przedsięwzięć ludzkich, gdyż usuwamy przykazania boskie i odwieczne wartości, a pozostawiamy jedynie zupełną dowolność. Każdy może czynić, co chce, nie mając możności potępić ze swego punktu widzenia jakiegokolwiek stanowiska i jakichkolwiek czynów innych ludzi.
Właśnie na te różne zarzuty usiłuję dziś odpowiedzieć. Dlatego też tę skromną wypowiedź zatytułowałem: egzystencjalizm jest humanizmem. Wiele osób może się zdziwić, że mówi się tu o humanizmie. Spróbujemy później rozpatrzyć, jak my ten humanizm pojmujemy.
Na wstępie w każdym razie możemy powiedzieć, że egzystencjalizm w naszym rozumieniu jest doktryną, która czyni życie ludzkie znośnym i która głosi, że wszelka prawda i wszelkie działanie związane jest ze środowiskiem i subiektywnością ludzką.
Zasadniczy stawiany nam zarzut to - jak wiadomo - akcentowanie złej strony życia ludzkiego. Opowiadano mi ostatnio o pewnej pani, której w zdenerwowaniu wymknęło się wulgarne słówko. Pragnąc się usprawiedliwić, "wyjaśniała": "Sądzę, że staję się egzystencjalistką". W konsekwencji utożsamia się z egzystencjalizmem brzydotę. Stąd też twierdzenie, że jesteśmy naturalistami. A jeżeli nimi jesteśmy, to należałoby się dziwić, że przerażamy, że wywołujemy skandal, i to o wiele bardziej niż naturalizm w ścisłym znaczeniu tego słowa, który właściwie dziś już nie przeraża i nie oburza nikogo. Ktoś, kto doskonale trawi taką powieść Zoli, jak Ziemia, ze wstrętem odnosi się do powieści egzystencjalistycznej. Ktoś, kto posługuje się doświadczeniem życiowym - rzeczą bardzo żałosną - uważa, że my jesteśmy jeszcze bardziej pożałowania godni. Cóż bardziej rozprasza złudzenia niż zdanie w rodzaju: "miłość bliźniego zaczynaj od siebie samego", albo też: "pogłaszcz chama, to cię kopnie, kopnij chama, to cię pogłaszcze". Znamy te oklepane frazesy stosowane w różnych sytuacjach, a zawsze zmierzające ku jednemu: nie należy walczyć z ustanowionymi władzami; nie należy przeciwstawiać się sile; nie należy przedsiębrać nic ponad swoje możliwości. Każda czynność, która wykracza poza tradycję, jest romantyzmem, każde usiłowanie, które nie opiera się na wypróbowanym doświadczeniu, jest skazane na klęskę. Doświadczenie wykazuje, że ludzie zawsze dążą do upadku i trzeba wielkiej siły, aby ich utrzymać - inaczej następuje anarchia. Ci sami ludzie, którzy mówią: "Jakież to ludzkie", zawsze gdy im się wskazuje jakiś czyn mniej lub więcej odrażający; ludzie, którzy upajają się piosenkami brukowymi - ci sami ludzie oskarżają egzystencjalizm, że jest zbyt posępny. Ja natomiast odnoszę wrażenie, że mają oni pretensje do egzystencjalizmu ze względu na jego optymizm raczej niż pesymizm. Czy w gruncie rzeczy to, co budzi niepokój w doktrynie, którą usiłuję wam przedstawić, to nie fakt, że pozostawia ona człowiekowi możność wyboru? Aby to wyjaśnić, należałoby rozpatrzyć zagadnienie na płaszczyźnie ściśle filozoficznej. Co nazywamy egzystencjalizmem? (...)
W gruncie rzeczy słowo to nabrało takiej pojemności, że właściwie nie ma już żadnego znaczenia. Zdaje się, że z braku doktryny awangardowej, analogicznej do surrealizmu, ludzie łaknący skandalu i fermentu zwracają się do naszej filozofii, która zresztą nie może im nic przynieść w tej dziedzinie. W rzeczywistości jest to doktryna najmniej skandaliczna, najbardziej surowa: przeznaczona jest wyłącznie dla specjalistów w dziedzinie nauki i sztuki oraz dla filozofów. I może być łatwo zdefiniowana. (...)
Weźmy pod uwagę jakiś przedmiot wykonany przez człowieka, na przykład książkę lub nóż do rozcinania kartek. Ten przedmiot wykonał rzemieślnik na podstawie pewnego pomysłu. Rzemieślnik posługiwał się nie tylko pomysłem, ale również znajomością techniki produkcji, poprzedzającej istnienie przedmiotu. Technika ta jest częścią pomysłu i stanowi w zasadzie podstawę wykonania. Tak więc nóż do rozcinania kartek jest przedmiotem, który powstaje w jakiś sposób i który ma określone przeznaczenie użytkowe. Nie można sobie wyobrazić człowieka, który by produkował nóż do papieru, nie wiedząc, do czego ma on służyć. Powiemy więc, że w odniesieniu do noża istota (to znaczy połączenie sposobu wykonania i koncepcji) poprzedza egzystencję. W ten sposób jest dla mnie ściśle określone istnienie danego noża lub danej książki. Mamy tu więc techniczny obraz świata, w którym produkcja poprzedza istnienie.
Pojęcie boga Stworzyciela we wszystkich niemal czasach utożsamiane jest z pojęciem najwyższego rękodzielnika. I jakąkolwiek doktrynę będziemy rozpatrywali (w rodzaju doktryny Kartezjusza lub Leibniza), zakładamy zawsze, że wola jest w większym lub mniejszym stopniu następstwem rozumu albo przynajmniej z nim współistnieje i kiedy Bóg tworzy, wie dokładnie, co tworzy. Tak więc koncepcja człowieka w umyśle Boga odpowiada koncepcji noża w umyśle rzemieślnika. Bóg tworzy człowieka odpowiednio do techniki i koncepcji, dokładnie tak, jak rzemieślnik wytwarza nóż do papieru, odpowiednio do definicji i techniki wykonania. W ten sposób człowiek indywidualny realizuje pewną koncepcję umysłu boskiego. W ateizmie filozofów XVIII wieku usunięto pojęcie Boga, ale nie usunięto przekonania, że istota rzeczy poprzedza jego egzystencję. (...)
Egzystencjalizm ateistyczny reprezentowany przeze mnie jest bardziej konsekwentny. Głosi on, że jeżeli nie istnieje Bóg, to istnieje przynajmniej jeden byt, którego egzystencja poprzedza istotę, jeden byt, który istnieje przed możliwością zdefiniowania go przez czyjś umysł, i że tym bytem jest człowiek lub - jak mówi Heidegger: realność ludzka. Co znaczy w tym wypadku, że egzystencja poprzedza istotę? To znaczy, że człowiek najpierw istnieje, zdarza się, powstaje na świecie, a dopiero później się definiuje. Człowieka w pojęciu egzystencjalisty nie można definiować dlatego, że jest on pierwotnie niczym. Będzie on czymś dopiero później i to będzie takim, jakim się sam uczyni. A więc nie ma natury ludzkiej, ponieważ nie ma Boga, który by ją w umyśle swym począł. Człowiek jest poza tym nie tylko taki, jakim siebie pojmuje, lecz również taki, jakim chce być, jakim się pojął po zaistnieniu i jakim zapragnął być po tym skoku w istnienie. Człowiek jest tylko tym, czym siebie uczyni. Taka jest pierwsza zasada egzystencjalizmu. (...)
Człowiek jest przede wszystkim projektem przeżywanym subiektywnie miast być pianą, pleśnią czy kalafiorem. Przed tym projektem nic nie istnieje uprzednio, nic nie istnieje innego w sferze poznawalności. Człowiek przede wszystkim będzie tym, co stanowi realizację jego woli. (...)
Tak więc pierwszym krokiem egzystencjalizmu będzie uświadomienie człowiekowi, czym jest on sam, i złożenie na niego całkowitej odpowiedzialności za własne istnienie. Ale mówiąc, że człowiek jest odpowiedzialny za siebie, chcemy powiedzieć, że jest on odpowiedzialny nie tylko za swą własną indywidualność, ale również za wszystkich innych ludzi. Słowo subiektywizm ma dwa znaczenia i nasi przeciwnicy żonglują nim na przemian. Subiektywizm można rozumieć z jednej strony jako określenie jednostkowego podmiotu przez siebie samego, a z drugiej strony jako niemożność wyjścia poza ludzką subiektywność. To drugie znaczenie jest fundamentem egzystencjalizmu. (...)
Wybrać byt ten lub inny to znaczy afirmować jednocześnie wartość tego, co wybieramy, gdyż nie możemy nigdy wybrać zła. Wybieramy zawsze dobro, a to, co jest dobre dla nas, musi być także dobre dla wszystkich. (...) Wybierając siebie - wybieram człowieka.
To nam pozwala zrozumieć, co kryją w sobie słowa trochę górnolotne, jak niepokój, osamotnienie, beznadziejność. Jak zobaczycie, jest to nadzwyczaj proste. Przede wszystkim, co rozumiemy przez niepokój? Egzystencjalista chętnie stwierdza, że człowiek jest niepokojem. To znaczy: człowiek angażując się i zdając sobie sprawę, że jest nie tylko tym, którego istotę wybrał, lecz ponadto prawodawcą wybierającym jednocześnie i siebie i całą ludzkość, nie może uciec od poczucia swojej całkowitej i głębokiej odpowiedzialności. Zapewne jest wielu ludzi bez niepokojów, ale my uważamy, że niepokój ukrywają oni przed sobą, że przed nim uciekają. Zapewne wielu ludzi wierzy, że działając angażują tylko siebie samych. Kiedy zaś im się mówi: "a gdyby wszyscy postępowali w ten sposób?" - wzruszają ramionami i odpowiadają: "wszyscy nie postępują w ten sposób". Ale, po prawdzie, zawsze powinniśmy zadawać sobie pytanie: co by nastąpiło, gdyby wszyscy tak postępowali? Tej niepokojącej myśli wymykamy się tylko przez pewien rodzaj zakłamania. Ten, kto kłamie, a dla usprawiedliwienia siebie mówi: nie wszyscy postępują tak samo jak ja, nie jest w zgodzie z własnym sumieniem, gdyż sam fakt kłamania nadaje kłamstwu walor powszechności. Choć ukrywany, niepokój zawsze się pojawi. To jest ten właśnie niepokój, który Kierkegaard nazywał trwogą Abrahama.
Znacie tę historię: anioł rozkazał Abrahamowi złożyć w ofierze własnego syna. Wszystko byłoby w porządku, gdyby rzeczywiście anioł przybył i powiedział: ty jesteś Abrahamem, ty złożysz w ofierze swego syna. Lecz każdy mógłby zapytać: przede wszystkim czy to naprawdę anioł i czy ja naprawdę jestem Abrahamem - Kto mi to udowodni? (...)
A kiedy mówimy o osamotnieniu - wyrażenie cenione przez Heideggera - chcemy powiedzieć jedynie, że Bóg nie istnieje i że trzeba z tego wyciągnąć konsekwencje aż do końca. Egzystencjalista przeciwstawia się stanowczo pewnemu rodzajowi moralności laickiej, która chciałaby usunąć Boga możliwie najmniejszym kosztem. (...) Egzystencjalizm, przeciwnie, stwierdza, iż jest to bardzo kłopotliwe, że Bóg nie istnieje, gdyż wraz z nim znika cała możliwość odnalezienia wartości w świecie idei. Nie może już istnieć dobro a priori, gdyż nie ma świadomości nieskończonej i doskonałej, która by je pomyślała. Nigdzie nie jest napisane, że dobro istnieje, że trzeba być uczciwym, że nie należy kłamać, ponieważ poruszamy się wyłącznie na płaszczyźnie, gdzie istnieją tylko ludzie. Dostojewski napisał: "Gdyby Bóg nie istniał, wszystko byłoby dozwolone". To właśnie jest punktem wyjścia dla egzystencjalizmu. W rzeczy samej wszystko jest dozwolone, jeżeli Bóg nie istnieje i w konsekwencji człowiek jest osamotniony, gdyż nie znajduje ani w sobie, ani poza sobą punktu oparcia. Przede wszystkim zaś nie znajduje usprawiedliwienia. Jeżeli rzeczywiście egzystencja poprzedza istotę, nigdy nie będzie można się usprawiedliwiać powoływaniem się na naturę ludzką. Inaczej mówiąc, nie istnieje determinizm, człowiek jest wolny, człowiek jest wolnością. Z drugiej strony, jeżeli Bóg nie istnieje, nie widzimy przed sobą wartości czy nakazów, które usprawiedliwiałyby nasze postępowanie. Tak więc nie mamy ani poza sobą, ani przed sobą w dziedzinie wyższych wartości potwierdzenia czy usprawiedliwienia. Jesteśmy sami, nikt nas nie usprawiedliwi. To chciałbym wyrazić mówiąc, że człowiek jest skazany na wolność. Skazany, ponieważ nie jest stworzony przez siebie samego, a pomimo to wolny, ponieważ raz rzucony w świat, jest odpowiedzialny za wszystko, co robi. Egzystencjalista nie wierzy w moc namiętności. Nigdy nie pomyśli, że piękna namiętność jest falą niszczącą, która nieuchronnie prowadzi człowieka do pewnych czynów i w konsekwencji jest usprawiedliwieniem. Egzystencjalista sądzi, że człowiek może znaleźć pomoc w jakiejś zesłanej na ziemię wskazówce, która wskaże mu drogę, ponieważ sądzi, że człowiek sam odczytuje wszelkie znaki tak, jak mu się podoba. Myśli więc, że człowiek bez żadnego oparcia i bez żadnej pomocy jest skazany w każdym momencie na odkrywanie, na odnajdywanie człowieka. (...)
Prawda może mieć tylko jeden punkt wyjścia: "myślę, więc jestem". Jest to prawda bezwzględna świadomości osiągającej samą siebie. Wszelka teoria, która ujmuje człowieka poza momentem, w którym osiąga on świadomość siebie, jest przede wszystkim teorią, która unicestwia prawdę, ponieważ poza "cogito" kartezjańskim wszystkie przedmioty są jedynie prawdopodobne, a doktryna prawdopodobieństw, która nie jest oparta na prawdzie, rozpływa się w nicość. Aby określić, co jest prawdopodobne, należy wiedzieć, co jest prawdą. Stąd, aby istniała jakakolwiek prawda, potrzebna jest prawda absolutna, a ta jest prosta i łatwa do osiągnięcia, jest dostępna dla wszystkich: polega na tym, że pozwala się ująć bezpośrednio.
Z drugiej strony egzystencjalizm jest jedyną teorią, która nadaje człowiekowi godność, jedyną, która nie robi z niego przedmiotu. Wszelki materializm prowadzi w rezultacie do traktowania wszystkich ludzi jako przedmiotów, to znaczy jako zespołu określonych reakcji, które nie różnią się niczym od zespołu jakości i zjawisk składających się na stół, krzesło czy kamień. My zaś chcemy wyraźnie ustalić królestwo człowieka jako zespół wartości różnych od królestwa materii. Ale subiektywność, do której dochodzimy w imię prawdy, nie jest subiektywnością ściśle jednostkową, gdyż wykazaliśmy, że w "cogito" odkrywamy nie tylko samych siebie, ale również i innych. Przez "myślę", w przeciwieństwie do filozofii Kartezjusza, w przeciwieństwie do filozofii Kanta, osiągamy samych siebie wobec innych, a ci inni są tak samo pewnikiem dla nas, jak my dla siebie samych. W ten sposób człowiek, który osiąga świadomość siebie samego wprost przez "cogito", odkrywa również wszystkich innych ludzi i odkrywa ich jako warunek swego istnienia. Dochodzi do zrozumienia, że może być tylko takim (w tym znaczeniu, w jakim się mówi, że ktoś jest dowcipny, zły czy zazdrosny), jakim go inni poznają i uznają. Aby znaleźć jakąkolwiek prawdę o sobie, konieczne jest, aby przeszedł przez pojęcie drugiego człowieka. Drugi człowiek jest nieodzowny tak dla mego istnienia, jak i dla mego poznania siebie samego. W tej sytuacji odkrycie mojego własnego wnętrza odkrywa mi jednocześnie wnętrze drugiego człowieka, który jest wolnością pozostawioną wobec mnie, wolnością, której myśl i wola może mnie bądź aprobować, bądź mi się przeciwstawiać. Odkrywamy oto w ten sposób świat, który nazwiemy intersubiektywnością, a w tym świecie człowiek decyduje sam, czym jest on i czym są inni. (...)
Egzystencjalizm pragnie usilnie wykazać związek, jaki zachodzi między bezwzględnym charakterem swobodnego zaangażowania, przez które każdy człowiek, realizując siebie, realizuje pewien typ ludzkości - i to zaangażowanie jest zrozumiałe zawsze w każdej epoce i przez każdego - a względnością środowiska kulturowego, które może być wynikiem takiego wyboru. Należy zaznaczyć jednocześnie względność kartezjanizmu i bezwzględny charakter zaangażowania kartezjańskiego. W tym sensie można by powiedzieć, jeżeli ktoś chce, że każdy z nas działa w sposób absolutny oddychając, jedząc, śpiąc, robiąc cokolwiek. Nie ma żadnej różnicy między bytem wolnym, bytem jako zamierzenie, jako egzystencja, która wybiera swoją istotę, a bytem absolutnym. I nie ma żadnej różnicy między bytem absolutnym czasowo umiejscowionym, to znaczy umiejscowionym w historii, a bytem rozumianym powszechnie. (...)
Można osądzić człowieka mówiąc, że działa on w złej wierze. Jeżeli określiliśmy sytuację człowieka jako wolny wybór bez usprawiedliwień i bez oparcia - to każdy człowiek, który się zasłania swoimi namiętnościami, każdy człowiek, który odwołuje się do determinizmu - jest człowiekiem zakłamanym.
Można mieć obiekcje; dlaczego właściwie nie miałby dokonywać wyboru w złej wierze. Odpowiem, że nie osądzam go z punktu widzenia moralności, ale określam jego złą wiarę jako błąd. W tym wypadku nie można uniknąć sądu prawdy. Zła wiara jest oczywiście zakłamaniem, ponieważ ukrywa całkowitą swobodę zaangażowania się. Na tej samej płaszczyźnie powiem, że także tylko w złej wierze mógłbym wybrać tezę, iż pewne wartości istniały przede mną. Jestem w sprzeczności z samym sobą, jeżeli ich pragnę, a jednocześnie głoszę, że zostały mi narzucone. Kiedy mi mówią: a jeżeli ja chcę pozostawać w złej wierze, odpowiem: nie ma żadnej racji, żeby w niej nie pozostawać, lecz ja tylko stwierdzam, że tak jest i że postawa ścisłej zgodności z samym sobą jest postawą dobrej wiary. A poza tym mogę wydać sąd moralny. Kiedy stwierdzam, że wolność w każdej konkretnej okoliczności może mieć tylko jeden cel: dopełnienie siebie samej, to wskazuje, że jeżeli człowiek raz pojął, iż to on sam stwarza wartości, może odtąd pragnąć tylko jednego: wolności jako podstawy wszelkich innych wartości. To znaczy, że człowiek pragnie wolności w oderwaniu. Po prostu wszystkie czyny ludzi dobrej wiary oznaczają ostatecznie poszukiwanie wolności jako takiej. Człowiek, który należy do danego związku komunistycznego czy rewolucyjnego, pragnie celów konkretnych. Cele te mieszczą w sobie abstrakcyjne pragnienie wolności, lecz wolność ta pragnie istnieć w rzeczywistości konkretnej. Chcemy wolności dla wolności w odniesieniu do każdego poszczególnego przypadku. Pragnąc wolności, odkrywamy, że zależy ona całkowicie od wolności innych ludzi, a wolność innych zależy od naszej. Niewątpliwie wolność rozumiana jako definicja człowieka jest niezależna od nikogo, ale skoro tylko powstaje zaangażowanie, obowiązany jestem pragnąć jednocześnie ze swoją wolnością także wolności innych. Stawiając swoją wolność jako cel, muszę jednocześnie postawić jako cel wolności innych. (...) Tych, którzy będą się starali ukryć swą wolność pod płaszczykiem determinizmu, nazwę tchórzami. Innych, którzy by chcieli twierdzić, że ich własne istnienie jest konieczne, podczas gdy jest ono tylko poszczególnym przypadkiem istnienia człowieka na ziemi - nazwę łajdakami. Ale tchórze czy łajdacy mogą być osądzani tylko na płaszczyźnie ścisłej wiarygodności. I tak, mimo że treść moralności bywa zmienna, pewna forma tej moralności jest powszechna. Kant mówi, że wolność pragnie samej siebie i wolności innych. Zgoda, ale on uznaje, że forma i powszechność wystarczają dla utworzenia moralności. My, przeciwnie, myślimy, że zasady zbyt abstrakcyjne zawodzą, kiedy trzeba określić działanie. (...).