DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

Gilbert Ryle

Dylematy filozoficzne

Dillemas: The Turner Lectures 1953, tłum. Michał Hempoliński

Charakter dylematów filozoficznych najwyraźniej ukazał Ryle w odczytach wygłoszonych w Cambridge w 1953 r. i opublikowanych pt. Dilemmas, The Tarner Lectures, Cambridge 1954.
Pierwszy fragment pochodzi z odczytu pierwszego, którego tytuł jest identyczny z tytułem książki.
Fragment drugi jest tłumaczeniem, z drobnymi tylko opuszczeniami, odczytu piątego, "The World of Science and The Everyday World" prezentującego jeden z przykładów dylematów w filozofii.

DYLEMATY

Różne są rodzaje konfliktów między teoriami. Jeden znany nam rodzaj konfliktu to ten, gdy dwóch lub więcej teoretyków oferuje przeciwstawne rozwiązania tego samego problemu. W najprostszych wypadkach ich rozwiązania są przeciwstawne w tym sensie, że gdy jedno z nich jest prawdziwe, pozostałe są fałszywe. Częściej, oczywiście, spór jest bardziej zagmatwany i każde z rozwiązań proponowanych jest częściowo słuszne, częściowo błędne, a częściowo po prostu niepełne lub mgliste. Nie ma powodu do narzekania na istnienie tego rodzaju niezgodności. Jeśli nawet w końcu wszystkie przeciwstawne teorie, oprócz jednej, zostaną całkowicie obalone, to jednak spór między nimi dopomógł do potwierdzenia i rozwinięcia siły argumentów przemawiających na korzyść tej, która pozostała.

Nie jest to jednak ten rodzaj konfliktu teoretycznego, który nas będzie interesował. Chciałbym zwrócić waszą uwagę na całkiem odmienny charakter dysput i tym samym na całkiem odmienny rodzaj rozstrzygania tych dysput.

Często pojawiają się spory między teoriami lub — mówiąc ogólniej — między kierunkami myślenia, które nie podają przeciwstawnych rozwiązań tego samego problemu, lecz raczej podają rozwiązania lub rzekome rozwiązania różnych problemów, a które mimo to wydają się być ze sobą niezgodne. Autor akceptujący jedno z tych rozwiązań wydaje się być logicznie zobowiązany do odrzucenia drugiego, mimo że badania, z których te teorie się wywodzą, miały od początku całkowicie rozbieżne cele. W sporach tego rodzaju okazuje się często, że jeden i ten sam autor jest w znacznym stopniu skłonny bronić obu stron, a jednak w tym samym czasie skłonny jest całkowicie odrzucić jedno z rozwiązań właśnie dlatego, że posiada znaczną skłonność do podtrzymania rozwiązania drugiego. Zadowalają go w równym stopniu podstawy logiczne obu punktów widzenia, a jednocześnie jest pewien, że jeden z nich musi być całkowicie błędny, o ile drugi jest nawet w pewnym zakresie słuszny. Wewnętrzny porządek każdego z nich wydaje się być bez zarzutu, ale wydaje się, że w stosunkach dyplomatycznych ze sobą oba punkty widzenia prowadzą do wzajemnego wyniszczenia.

Cały ten cykl odczytów poświęcony jest zbadaniu różnych, konkretnych przykładów dylematów tego drugiego rodzaju. (...)

(...) We wszystkich dylematach, jakie będziemy rozważać, każde ze stanowisk pozornie nie dających się uzgodnić może posiadać wszelkie podstawy, jakich ktokolwiek mógłby wymagać. (...) Niektóre rodzaje dysput teoretycznych, takich jak te, które zamierzamy rozważyć, mogą być zakończone nie przez jakieś wzmocnienie tych stanowisk bezpośrednimi dowodami, lecz za pomocą arbitrażu zupełnie odmiennego rodzaju; więc na przykład — by wyłożyć swe karty na stół -— nie przez dodatkowe badania naukowe, lecz poprzez dociekania filozoficzne. Interesuje nas nie rywalizacja przebiegająca między kierunkami myślenia, lecz prawna strona sporu; idzie nie o to, która strona zwycięży, a która przegra, lecz o to, jakie są ich prawa i zobowiązania vis à vis siebie, a także vis à vis wszelkich innych możliwych stanowisk oskarżających i pozwanych.

W dwóch sporach, które dotychczas rozważyliśmy, jawnie skłócone teorie lub kierunki myślenia były w ogólności poglądami dotyczącymi tego samego przedmiotu, mianowicie w pierwszym przypadku postępowania ludzi, w drugim — spostrzeżenia. Lecz nie były to przeciwstawne rozwiązania tego samego zagadnienia dotyczącego tego samego przedmiotu. Sąd, że ludzie mają tendencję do takiego zachowania się, do jakiego zostali przyuczeni, jest chyba jakąś banalną odpowiedzią na pytanie: "Jaki wpływ wywarły na osobę udzielone jej połajania i zachęty, wskazane jej przykłady, otrzymane przez nią rady, homilia i chłosty itp."? Lecz sąd, że jakieś postępowanie jest naganne, jest uogólnieniem odpowiedzi na pytania typu: "Czy postąpił on niesłusznie czyniąc to"? albo: "Czy on uczynił to pod przymusem, czy też w ataku epilepsji"?

Podobnie sąd, że możemy odkryć pewne rzeczy za pomocą patrzenia, inne za pomocą słyszenia, lecz żadnych za pomocą marzenia, zgadywania, romansowania lub wspominania, nie jest odpowiedzią ani prawdziwą, ani fałszywą na pytanie: "Jaki jest mechanizm percepcji?" Jest to raczej banalne uogólnienie odpowiedzi na pytania takie jak: "W jaki sposób spostrzegłeś, że zegarek stanął?" lub "że farba jest świeża?" W nieliteralnym sensie słowa "fabuła" może być wiele, dwie lub dwadzieścia, całkowicie różnych rodzajów fabuł dotyczących tego samego przedmiotu, a każda z nich może być poparta najlepszymi z możliwych racji dla danego rodzaju fabuły, a jednak akceptacja jednej z tych fabuł wydaje się czasem wymagać całkowitego odrzucenia przynajmniej jednej z pozostałych, nie jako po prostu błędnej fabuły danego rodzaju, lecz jako niewłaściwego rodzaju fabuły. Świadectwa takiej fabuły, jakkolwiek doskonałe w swoim rodzaju, na nic się nie zdadzą, gdyż ten rodzaj świadectw jest bezwartościowy. (...)

Zbierzemy te wątki. Autorzy sprzeczają się czasami ze sobą nie dlatego, że ich sądy są przeciwstawne, lecz dlatego, że wyobrażają oni sobie, że są one przeciwstawne. Zdaje się im, że podają, przynajmniej pośrednio, przeciwstawne odpowiedzi na te same pytania, gdy faktycznie tak nie jest. Dyskutują więc ze sobą rozmijając się intencjami. Przydatne może być określenie tych odmiennych intencji powiedzeniem, że dwie strony opierają w pewnych sprawach swe argumenty na pojęciach odmiennych kategorii, chociaż zakładają, że opierają je na różnych pojęciach tej samej kategorii lub vice versa. Charakterystyka taka jest przydatna, lecz nic ponadto. Pozostaje jeszcze wykazać, że dane sprzeczności są sprzecznościami takiego ogólnego rodzaju, a można tego dokonać jedynie przez wykazanie w szczegółach, jak métiers (działania) pojęć krytykowanych w rozumowaniu są bardziej niepodobne do siebie albo mniej niepodobne, niż to spierający się zakładają nieświadomie.

ŚWIAT NAUKI I ŚWIAT ŻYCIA CODZIENNEGO

Próbowałem dotychczas przedstawić niektóre cechy, które mogą charakteryzować spory między nierywalizującymi ze sobą teoriami lub liniami myślenia, przez rozważenie niektórych raczej szczególnych i wąskich zagadnień. (...) Przystąpię teraz do rozważenia pajęczyny logicznych trudności, która nie ukrywa się w zakamarku, lecz znajduje się w samym centrum (sporów filozoficznych). Jest nią notoryczna trudność dotycząca relacji między Światem Nauki a Światem Życia Codziennego.

Gdy znajdujemy się w określonym nastawieniu intelektualnym, wydaje nam się, że odnajdujemy kolizję między tym, co opowiadają nam przyrodnicy o naszych meblach, ubraniach i ciałach, a tym, co my o nich mówimy. Skłonni jesteśmy wyrażać te odczuwane przeciwieństwa mówiąc, że świat, którego części i składniki opisują przyrodnicy, różni się od świata, którego części i składniki sami opisujemy, a jednak, skoro może istnieć jeden tylko świat, jeden z tych rzekomych światów musi być światem na niby. Ponadto, skoro nikt dzisiaj nie ośmieli się wyrazić lekceważąco o nauce, przeto świat przez nas opisywany musi być tym światem na niby. Zanim bezpośrednio podejmę ten spór, pozwólcie, że wspomnę o sporze częściowo równoległym, który, chociaż zajmował naszych pradziadków i dziadków, nie budzi w nas już poważnego zainteresowania.

Gdy ekonomia weszła w okres dojrzałości jako nauka, uczeni odczuwali wahania między dwoma przeciwstawnymi opisami człowieka. Wedle nowego, schematycznego opisu przedstawionego przez ekonomistów, człowiek jest istotą pobudzaną do działania jedynie przez rozważania nad zyskami i stratami, albo przynajmniej na tyle jest taki, na ile jest wykształcony. Bieg jego życia, albo przynajmniej jego życia racjonalnego, rządzony jest zasadami podaży i popytu, zmniejszającej się wydajności, prawem Greshama i paroma innymi. Lecz tak ukazany, człowiek wydaje się być fatalnie odmienny od człowieka, jakiego przedstawiają kaznodzieje, biograf, żona i on sam siebie. Który więc z nich jest człowiekiem realnym, a który człowiekiem na niby, człowiek ekonomistów, czy człowiek z życia codziennego?

Wybór jest trudny. Jak można by opowiedzieć się przeciwko człowiekowi ekonomistów, bez opowiedzenia się przeciwko naukowej koncepcji, na rzecz nienaukowej? Wydaje się, że pojawia się tu śmiertelne przeciwieństwo między tym, co ekonomiści mówią o motywach i sposobach postępowania ludzi, a tym, co zwykli ludzie mówią o motywach i sposobach postępowania ludzi, wśród których żyją; i wydaje się, że to właśnie ostatnia koncepcja winna być odrzucona jako skazana na niepowodzenie. Brat, którego zwykle opisuję jako gościnnego, oddany swej dziedzinie badań i nie dbający o stan swego konta bankowego, musi okazać się bratem na niby, jeśli mam poważnie traktować naukę. Mój rzeczywisty brat, mój brat ekonomii zainteresowany jest jedynie zwiększeniem swych zysków i zmniejszeniem swych strat. Te jego wysiłki i wydatki, które się nie opłacają, poczynione są w wyniku nieznajomości stanu rynku albo też wynikają z nierozsądnych kalkulacji.

Myślę, że wyrośliśmy z tego odczucia, które przeżywali nasi dziadkowie, że musimy wybrać między bratem ekonomii a bratem, którego znamy. Nie sądzimy już, ani nie próbujemy sobie nawet wyobrazić tego, że to, co ekonomiści mówią o poczynaniach rynkowych ludzi zmierzających do zmniejszenia strat i zwiększenia zysków, jest ogólną diagnozą ludzkich motywów i intencji. Stwierdzamy, że nie ma niezgodności między (1) powiedzeniem, że mój brat nie bardzo zainteresowany jest transakcjami wymiany, a (2) powiedzeniem, że wtedy, gdy zajmuje się on taką transakcją z zamiarem osiągnięcia możliwie najlepszych rezultatów, wówczas — o ile inne sprawy na to pozwalają — z dwóch artykułów podobnych wybiera tańszy i lokuje swe oszczędności tam, gdzie ryzyko strat jest mniejsze, a widoki na zdobycie udziałów są względnie dobre. Znaczy to, że nie zakładamy już, że ekonomista przedstawia charakterystykę, ani też że przedstawia błędną charakterystykę mego brata lub czyjegokolwiek brata. Czyni on coś zupełnie odmiennego. Przedstawia opis pewnych tendencji rynkowych, który odnosi się do mego brata lub obejmuje go o tyle, o ile interesuje się on sprawami rynkowymi. Lecz ekonomista nie mówi, że mój brat musi interesować się tymi sprawami, ani że często lub kiedykolwiek się nimi zajmuje. Faktycznie nie wspomina on w ogóle o nim. Mówi on z pewnością o konsumencie, o dzierżawcy, o inwestorze, o pracowniku. Lecz w pewnym ważnym sensie ta anonimowa postać nie jest ani moim bratem, ani nie moim bratem, ani bratem kogoś innego. Nie ma ona nazwiska, aczkolwiek ludzie posiadający nazwiska często są — oprócz tysiąca innych przysługujących im cech — konsumentami, inwestorami, dzierżawcami i pracownikami. W pewnym sensie ekonomista w ogóle nie wypowiada się o moim bracie lub czyimkolwiek bracie. Nie wie on, ani nie potrzebuje wiedzieć, że mam brata, ani też jaki on jest. Nic z tego, co mówi ekonomista, nie wymagałoby zmiany, gdyby zmienił się charakter mego brata lub sposób jego życia. Jednakże w innym sensie ekonomista z pewnością wypowiada się o moim bracie, gdyż mówi on o każdym dokonującym zakupów, inwestującym swe oszczędności lub zarabiającym — kimkolwiek i jakikolwiek mógłby on być — a mój brat spełnia lub mógłby spełniać te czynności.

Ezop opowiadał bajkę o psie, który porzucił kość, aby zdobyć kuszące jej odbicie. Żadne dziecko nie pomyśli, że miała to być zwykła anegdota o rzeczywistym psie. Miała to być lekcja o ludziach. Ale jakich ludziach? Może o Hitlerze. Ale Ezop nie wiedział, że będzie istnieć Hitler. Dobrze, więc o Każdym. Ale nie ma nikogo takiego jak Każdy. Bajka Ezopa dotyczyła, w pewnym sensie, Hitlera lub kogokolwiek innego, kogo zechcecie wymienić. W innym sensie nie dotyczyła ona żadnej osoby, którą możecie wymienić. Gdy rozumiemy te różne sensy, w których morał lub stwierdzenie ekonomisty dotyczy i nie dotyczy jakiejś osoby, przestajemy uważać, że mój brat jest dobrze zamaskowanym człowiekiem ekonomii, albo że ekonomista nakłania nas do wierzenia w bajki. Śmiertelny konflikt między ekonomią a rzeczywistym życiem, odczuwany przez naszych dziadków, nie bardzo już nas martwi, dopóki przynajmniej nie staniemy się na tyle wzniośli, by myśleć nie o naszych braciach, lecz o kapitaliście i robotniku. Są oni, oczywiście, czymś zupełnie różnym od czyichś braci.

Lecz myślę, że nie wyrośliśmy z poczucia, ie między światem fizyki i światem realnego życia zachodzi przeciwieństwo oraz że jeden z tych światów, przypuszczalnie — powiedzmy ze smutkiem — ten dobrze nam znany, jest światem z pozoru. Chcę was przekonać, że takie pojmowanie jest wynikiem wpływania na siebie, w obrębie teorii, rozmaitych krzyżujących się zamierzeń, oraz pokazać wam niektóre ze źródeł tych przecinających się zamierzeń.

Tytułem wstępu do poważnej części argumentu chcę pomniejszyć dwie nazbyt rozdmuchane idee, z których wywodzi się nie tyle nieodpartość, co pewna sugestywność argumentu za niemożliwością pogodzenia świata nauki ze światem codziennym. Jedną jest idea nauki, drugą — idea świata.

(a) Nie istnieje takie zwierzę jak "Nauka". Jest mnóstwo nauk. Większość tych nauk jest taka, że ich znajomość lub — co jest nawet bardziej pociągające — wiedza o nich uzyskana ze słyszenia nie skłania nas w najmniejszym stopniu do przeciwstawiania świata tych nauk i świata codziennego. Filologia jest nauką, lecz nawet popularyzacja jej odkryć nie wywołałaby u nikogo przeświadczenia, że świat filologii nie może się znaleźć w obrębie świata znanych ludzi, rzeczy i zdarzeń. Niech filologowie odkrywają wszystko, co da się odkryć odnośnie do struktury i źródeł używanych przez nas wyrażeń; lecz ich odkrycia nie zawierają tendencji do zmuszania nas, byśmy wykreślili jako zupełnie chybione wyrażenia, których używamy i których filologowie także używają. Samo zdumienie, jakie wywołuje w nas zapoznanie się z dowolnym tematem filologii, pokrewne jest temu, jakiego czasem doświadczamy, gdy dowiadujemy się, że powiedzmy — nasz stary, znany przycisk do papierów był kiedyś nasadą topora używanego przez prehistorycznego wojownika. Coś zupełnie zwykłego staje się, tylko na chwilę, brzemienne również w historię. Zwykły przycisk do papierów staje się, tylko na chwilę, również śmiercionośną bronią. Ale to wszystko.

Również większość innych nauk nie dostarcza nam poczucia, że przeżywamy nasze życie codzienne w jakimś świecie z bańki mydlanej. Botanicy, entomologowie, meteorologowie i geologowie nie wydają się zagrażać ścianom, podłogom i sufitom w zwykłych miejscach naszego zamieszkania. Przeciwnie, wydaje się, że wzbogacają oni wyposażenie tych miejsc i doskonalą w nich ład. Nie jest nawet tak, jak można by przypuszczać, że wszystkie gałęzie fizyki wywołują w nas ideę, że nasz świat codzienny jest światem na niby. Odkrycia i teorie astronomów i astrofizyków mogą spowodować w nas odczucie, że ziemia jest bardzo mała, lecz tylko w ten sposób, iż wywołują w nas odczucie, że niebo jest ogromne. To dręczące podejrzenie, że zarówno sfera ziemska, jak i ponadziemska są w jednakiej mierze tylko namalowanymi tłami scenicznymi, nie powstanie nawet z zasłyszanej wiedzy o fizyce ciał ogromnych rozmiarów. Ani też nie powstanie z zasłyszanej wiedzy o fizyce ciał średniej wielkości. Teoria dotycząca wahadła, kuli armatniej, pompy wodnej, punktu podparcia, balonu i maszyny parowej sama przez się nie prowadzi nas do wyboru między światem codziennym a tak zwanym światem nauki. W obrębie naszego świata codziennego możemy umieścić — bez teoretycznych kłopotów — nawet ciała stosunkowo małe. Pyłki kwiatowe, kryształki lodu i bakterie, aczkolwiek odkrywane jedynie za pomocą mikroskopu, same przez się nie skłaniają nas do wątpienia, czy rzeczy średniej wielkości i ogromnych rozmiarów nie mogą należeć do świata, do którego należą tęcze i miraże lub nawet marzenia senne. Zawsze wiedzieliśmy, że istnieją rzeczy nazbyt małe, aby mogły być ujrzane gołym okiem; szkło powiększające i mikroskop zadziwiły nas nie tym, że ustaliły ich istnienie, lecz tym, że odkryły ich rozmaitość oraz — w niektórych wypadkach — ich ważność.

Myślę, że są dwie gałęzie nauki, które prowadzą — szczególnie, gdy pozostają w zgodzie ze sobą — do tego, co mogę opisać jako "skutek łabędziego śpiewu", w wyniku niemal przekonania nas, że najlepsi nasi przyjaciele są naprawdę najgorszymi naszymi wrogami. Jedną jest fizyczna teoria o ostatecznych składnikach materii, drugą jest ta dziedzina fizjologii człowieka, która bada mechanizm i funkcjonowanie naszych organów percepcji. Nie sądzę, by w tym sporze większą różnicę sprawiło, czy owe ostateczne składniki materii opiszemy tak, jak opisywali je atomiści greccy, czy tak, jak opisuje je dwudziestowieczny fizyk nuklearny. Nie sądzę też, by sprawiło to większą różnicę, czy weźmiemy pod uwagę przestarzałe domysły czy też ostatnie, udowodnione odkrycia dotyczące mechanizmu percepcji. Niepokojący morał wyprowadzony przez Epikura, Galileusza, Syndenhama i Locke'a jest dokładnie ten sam, jaki wyciągnęli Eddington, Sherrington i Russell. Fakt, że ten niepokojący morał wyprowadzono kiedyś z częściowej spekulacji, a obecnie oparty jest na dobrze utrwalonej teorii naukowej, nie czyni żadnej różnicy. Wyprowadzony morał nie jest częścią porządnej nauki obecnie i nie był on częścią złej nauki wcześniej.

Wnosimy więc, że tzw. świat nauki, posiadający tytuł do zastąpienia naszego świata codziennego, nie jest — jak sugeruję — światem nauki w ogóle, lecz światem fizyki atomowej i subatomowej w szczególności, uzupełnionej niektórymi niezupełnie stosownymi dodatkami zaczerpniętymi z określonej gałęzi neurofizjologii.

(b) Drugą ideą, która wymaga wstępnego ograniczenia, jest idea świata. Gdy słyszymy, że zachodzi poważna niezgodność między naszym światem codziennym i światem nauki lub — mówiąc bardziej szczegółowo — światem jednej gałęzi fizyki, trudno nam otrząsnąć się z wrażenia, że istnieją pewni fizycy, którzy — dzięki swym eksperymentom, kalkulacjom i teoretyzowaniu — czują się upoważnieni do powiedzenia nam wszystkiego, cokolwiek by to było, co jest naprawdę ważne odnośnie do kosmosu. Podczas gdy teologowie byli tymi, którzy opowiadali nam o stworzeniu i zarządzaniu kosmosem, ci fizycy są tu obecnie ekspertami, mimo że w artykułach i książkach, które piszą dla swych kolegów i uczniów, rzadko pojawia się słowo "świat", a wielkie słowo "kosmos" nie pojawia się chyba nigdy. Istnieje tu pewne ryzyko zamętu czysto słownego. Wiemy, że wielu ludzi zajmuje się drobiarstwem i nie byliby oni zdumieni odkryciem czasopisma zatytułowanego "Świat drobiu". Słowo "świat" nie jest tu użyte tak, jak używają go teologowie. Jest to rzeczownik kolektywny, użyty dla objęcia wszystkich spraw dotyczących hodowli drobiu. Może być ono sparafrazowane przez słowo "pole" lub "sfera zainteresowania" lub "dziedzina". W takim użyciu nie pojawia się kwestia wendety między światem drobiu a światem chrześcijańskim, ponieważ, gdy w wyrażeniu "świat chrześcijan", słowo "świat" mogłoby być sparafrazowane przez słowo "kosmos", nie mogłoby być tak sparafrazowane w wyrażeniu drugim.

Oczywiście, jest czymś zupełnie nieszkodliwym mówić o świecie fizyków, jeśli czynimy to w sposób, w jaki mówimy o świecie hodowcy drobiu lub o świecie rozrywek. Moglibyśmy mówić odpowiednio o świecie bakteriologa i świecie zoologa morskiego. W tym użyciu nie pojawia się konotacja powagi kosmicznej, gdyż słowo "świat" w tym użyciu nie znaczy "ten świat" lub "ten kosmos". Przeciwnie, oznacza ono określony dział zainteresowań, który ukonstytuowany jest przez zainteresowania fizyków.

Ale to nie wszystko. Gdy bowiem istnieją całe zastępy zainteresowań naukowych, politycznych, artystycznych itd., od których różnią się zainteresowania właściwe dla fizyków, gdy więc istnieją całe zastępy działów zainteresowań odmiennych od działu zainteresowań fizyków i nie pozostających z nim w konflikcie, pozostaje ważny wzgląd, z uwagi na który przedmiot podstawowej teorii fizycznej obejmuje lub nakłada się na przedmiot wszystkich innych nauk przyrodniczych. Próbki zebrane przez biologa morskiego, chociaż nie są przedmiotem szczególnego zainteresowania teoretyka fizyki, są wszakże, w sposób pośredni, próbkami tego, czym jest on szczególnie zainteresowany. Takimi są także przedmioty badane przez geologa, mikologa i filatelistę. Nie ma niczego, co badałby przyrodnik, do czego nie odnosiłyby się prawdy fizyki; a stąd pokusa do uogólnienia, że fizyk mówi przeto o wszystkim, a tym samym, że mówi on przede wszystkim o kosmosie. Tym samym, przede wszystkim kosmos musi być opisany wyłącznie w jego terminach, a tylko błędnie może być opisany w terminach którejś z tych innych nauk szczegółowych albo, rażąco błędnie, w terminach teologicznych, albo — najbardziej rażąco ze wszystkich — w terminach potocznych konwersacji.

Pozwólcie, że przypomnę wam, iż właśnie przed chwilą nie znalazłem wady w teorii ekonomii, gdy dowodziłem, że nie wypowiada ona ani kłamstwa, ani prawd o charakterze mego brata; tak samo nie znajduję obecnie wady w teoriach fizyków, gdy dowodzę, że nie wypowiadają oni ani kłamstw, ani prawd o świecie w jakimś wzniosłym sensie słowa "świat". Tak jak wówczas dowodziłem, że teoria ekonomii, nie wymieniając mego brata, wypowiada prawdy o dowolnych transakcjach rynkowych, w które on lub ktokolwiek inny mógłby się zaangażować, tak obecnie dowodzę, że prawdy podstawowej teorii fizycznej są, bez wymieniania kosmosu, prawdami o wszelkich dowolnych przedmiotach w świecie.

Nie próbuję bynajmniej wykładać jakiejś teorii naukowej, ani też czegokolwiek do niej dodawać. Nie mam po temu kompetencji, a jeślibym ją miał, przypuszczam, że nie miałbym takiej skłonności. Zależy mi jedynie na wykazaniu, że pewne nienaukowe wnioski wydają się wypływać — ale nie wypływają — z pewnego rodzaju teorii naukowej. Nie kwestionuję niczego, co jakiś przyrodnik wypowiada w dzień powszedni rzeczowym tonem. Ale z pewnością kwestionuję większość tego, co bardzo nieliczni z nich mówią wzniosłym tonem w niedzielę.

Zamierzam teraz spróbować ukazać ukryty schemat logiczny poglądu, że prawdy fizyki wykluczają prawdy życia codziennego, a uczynię to za pomocą szeroko przeprowadzonej analogii, którą — mam nadzieję — przez krótki czas potraktujecie z wyrozumieniem. Studenta pewnego college'u dopuszczono któregoś dnia do wglądu w rachunki college'u i do przedyskutowania ich z lustratorem. Dowiaduje się on, że rachunki te wskazują, jak działał college w ciągu roku. "Zobaczysz", powiadają mu, "że wszystkie poczynania college'u przedstawione są w tych kolumnach. Studenci pobierali naukę, a tu są wniesione przez nich opłaty za naukę. Wykładowcy ich uczą, a tu są honoraria, jakie oni otrzymują. Rozgrywano zawody, a oto cyfry: tyle za czynsz, tyle płacą stróżowi itd. Wymienione są także wasze rozrywki; oto co wypłacono w sklepie mięsnym, w sklepie spożywczym i w owocowym, tu są wydatki na kuchnię, a tu wasze wpłaty na czesne". Początkowo zainteresowało to studenta tylko w niewielkim stopniu. Przyznał, że te kolumny dają mu odmienny pogląd na życie college'u od wyrywkowych poglądów uzyskanych poprzednio z jego doświadczeń pracy w bibliotece, gry w piłkę nożną, spożywania posiłków z przyjaciółmi i innych. Lecz potem pod wpływem powagi i rzeczowego tonu lustratora zaczyna się nagle zdumiewać. Wszystko z życia college'u jest tu systematycznie uporządkowane i wyrażone w terminach, które — chociaż bezbarwne — są precyzyjne, bezosobowe i dające się do końca sprawdzić. Każdemu plusowi odpowiada tam równoważny przeciwstawny mu minus; wpływy są sklasyfikowane; wykazane są źródła i przeznaczenie wszystkich wypłat. Ponadto, sięgnięto po ogólną konkluzję; przedstawiono finansową sytuację college'u i porównano z jego sytuacją w poprzednich latach. Czyż więc ten sposób myślenia rzeczoznawcy o życiu college'u nie jest, może, właściwym sposobem, a inne sposoby, mętne i obciążone emocjonalnie, do których był on przyzwyczajony, sposobami błędnymi?

Najpierw wierci się niespokojnie i sugeruje: "Czy te rachunki nie przedstawiają nam może tylko jednej części życia college'u? Kominiarz i kontroler liczników prądu elektrycznego dostrzegają swe wąskie odcinki działalności college'u; lecz nikt nie przypuszcza, by mieli oni opowiedzieć coś więcej niż drobny fragment całości. Może pan, panie lustratorze, podobny jest do nich i widzi tylko małą część tego, co się dzieje". Lecz lustrator odrzuca tę sugestię. "Nie", powiada, "tu są opłaty na kominiarza, po tyle za każdy oczyszczony komin, a tu są wpłaty dla zakładu energetycznego, po tyle za jednostkę. Udział każdej osoby w życiu college'u, łącznie z moim własnym, jest wykazany tu w cyfrach. Nie ma niczego cząstkowego w księgowości college'u. Wszystko jest objęte. Co więcej, cały system księgowości jest jednolity dla wszystkich college'ów i jest jednolity, przynajmniej w głównych zarysach, dla wszelkich firm, administracji rządowej i rad miejskich. Nie przyjmuje się żadnych spekulacji czy hipotez; za pomocą wspaniałej zasady podwójnego księgowania nasze wyniki wznoszą się poza zasięg opinii i przesądu. Księgi te mówią prawdę obiektywną o całym życiu całego college'u; historie, które wy opowiadacie o college'u swoim braciom i siostrom, są tylko malowniczymi trawestacjami zaksięgowanych faktów. To tylko marzenia. Tu jest rzeczywistość". A co student na to? Nie może zakwestionować dokładności ksiąg, ich zasięgu i wyczerpującego ich charakteru. Nie może oskarżyć ich o to, że obejmują pięć lub sześć stron życia college'u, lecz nie obejmują pozostałych szesnastu stron. Wszelkie strony, o jakich może on pomyśleć, są istotnie należycie objęte.

Może będzie on dostatecznie bystry, by podejrzewać, że ze słowem "objęty", wykonano tu jakąś subtelną sztuczkę. Płatna konsultacja, którą odbył w zeszłym semestrze u lektora języka anglosaskiego, została rzeczywiście objęta, lecz księgi rachunkowe milczą na temat tego, co było przedmiotem konsultacji, a lustrator nie zdradza żadnej dociekliwości odnośnie do postępu w nauce u studenta. On sam, student, także objęty został w wielu pozycjach ksiąg rachunkowych jako odbiorca stypendium, jako uczeń lektora języka anglosaskiego itd. Objęto go, ale nie scharakteryzowano, chociażby błędnie. Nie powiedziano o nim nic, co by nie pasowało do wyższego wzrostem stypendysty, albo znacznie mniej zapalonego studenta języka anglosaskiego. Niczego w ogóle nie powiedziano o nim osobiście. Nie został on opisany, chociaż został finansowo rozliczony.

Rozważmy szczególny przypadek. W pewnym sensie, lustratora bardzo interesują książki zakupione przez bibliotekarza do biblioteki college'u. Muszą być one szczegółowo rozliczone, musi być zaksięgowana cena zapłacona za każdą książkę, fakt odbioru książki musi być odnotowany. Lecz w innym sensie, lustratora nie muszą w ogóle interesować te książki, nie musi on bowiem posiadać jakiegokolwiek pojęcia o treści książek ani o tym, czy ktokolwiek je czyta. Książka jest dla niego tylko tym, co ukazuje cena na okładce. Różnice między jedną książką a drugą, to dla niego różnice w szylingach. Cyfry w rubryce przeznaczonej na rozliczenia biblioteki istotnie obejmują każdą z faktycznie zakupionych książek; jednakże, te cyfry nie byłyby inne, gdyby te książki były inne w treści, w innym języku, stylu i innej okładce, jak długo ich ceny pozostaną te same. Te rozliczenia nie mówią ani kłamstw, ani prawd o treści którejkolwiek z tych książek. W tym sensie słowa "opisać", jakiego używa recenzent, nie opisują one żadnej z książek, aczkolwiek skrupulatnie obejmują wszystkie książki.

Która więc książka jest realna, a która pozorna: książka czytana przez studenta, czy książka, której cena zaksięgowana jest w księgach rachunkowych biblioteki? Oczywiście, nie ma na to odpowiedzi. Nie ma dwóch książek, ani też jednej realnej książki, a obok niej drugiej książki pozornej, z których ostatnia, co brzmi podejrzanie, byłaby tą, która jest użyteczna w badaniach.

Istnieje po prostu książka dostępna dla studenta oraz zapis w księgach rachunkowych wyszczególniający cenę zapłaconą za nią przez college. Nie mogłoby być żadnego takiego zapisu, gdyby nie było książki. Nie mogłoby być bibliteki złożonej jedynie z cen książek; aczkolwiek nie mogłoby być także dobrze prowadzonego college'u, który by posiadał bibliotekę pełną książek, lecz nie potrzebowałby prowadzenia żadnej księgowości biblioteki.

Biblioteka, z której korzysta student, jest tą samą biblioteką, którą rozlicza księgowy. To, co student znajduje w bibliotece, jest tym, o czym księgowy wypowiada się w funtach, szylingach i pensach. Sugeruję, jak widzicie, że po części w ten sam sposób świat filologa, biologa morskiego, astronoma i gospodyni domowej jest tym samym światem, co świat fizyka; a to, co zwykły człowiek i bakteriolog odnajdują w świecie, jest tym, o czym fizyk wypowiada się w swym języku technicznym.

Nie chcę rozciągać tej analogii poza określone granice. Nie uważam, że teoria naukowa pod wszystkimi lub pod wieloma względami podobna jest do zestawienia bilansowego, lecz jedynie, że podobna jest ona do zestawienia bilansowego pod jednym ważnym względem, mianowicie tym, że formuły nauki i finansowe zaksięgowania z istoty swej milczą o pewnego rodzaju sprawach, po prostu dlatego że ex officio wypowiadają się one wyraźnie o innych, lecz powiązanych ze sobą sprawach. Wszystko, co student mówi o książkach w bibliotece, może być prawdą, i wszystko, co księgowy o nich mówi, może być prawdą. Informacje studenta o książkach są bardzo niepodobne do tych, jakie posiada księgowy, informacje studenta nie dadzą się także wyprowadzić z informacji księgowego, ani vice versa. Jednakże, informacje księgowego obejmują, we właściwym sensie, informacje studenta, aczkolwiek te pierwsze z istoty swej milczą o literackich i dydaktycznych własnościach książek, które to własności interesują właśnie studenta. Zjawisko wendety między różnymi sposobami opisu biblioteki jest złudne, jak złudnym było zjawisko wendety między moim sposobem mówienia o moim bracie a sposobem mówienia ekonomisty o czyimkolwiek bracie. Chociaż bowiem księgowy, w pewnym bardzo ogólnym sensie, mówi o książkach w bibliotece, on w ogóle nie opisuje, w tym sensie słowa, jakim posługuje się recenzent, ani, oczywiście, nie opisuje błędnie tych książek. Przedstawia on arytmetyczne relacje zachodzące w roku finansowym między ogółem rachunków zapłaconych księgarzom za książki a — jakoś pośrednio — ogółem rachunków wypłaconych college'owi za użycie tych książek. Sam fakt istnienia takich rachunków i ich odnotowania, oraz, co za tym idzie, takich relacji arytmetycznych między ich sumami, logicznie zakłada, że w bibliotece istnieją książki faktycznie kupione od księgarzy i faktycznie dostępne do czytania dla studentów. Zakłada to logicznie, że istnieją rzeczy, których opisy podane przez studenta są prawdziwe lub fałszywe, aczkolwiek opisów tych nie można wyczytać z ksiąg rachunkowych biblioteki. Pełna historia życia college'u w ciągu roku może nie tylko obejmować oba rodzaje informacji o książkach, lecz nie mogłaby zawierać jakiejś jednej strony informacji jednego rodzaju nie mając strony informacji drugiego rodzaju. Nie jest to zagadnienie dwóch przeciwstawnych bibliotek lub dwóch przeciwstawnych opisów jednej biblioteki, lecz zagadnienie dwóch różnych, lecz uzupełniających się, sposobów podania informacji różnego rodzaju odnośnie do jednej biblioteki.

Popularyzatorzy teorii fizycznych próbują czasem oswoić nas ze swymi teoriami mówiąc, że teorie te wypowiadają się o krzesłach i stołach. Sprawia to, że przez chwilę czujemy się dobrze. Lecz tylko przez chwilę, gdyż natychmiast dowiadujemy się, że to, co teorie te mają do powiedzenia o krzesłach i stołach, jest czymś zupełnie niepodobnym do tego, co my o nich mówimy do pokojówki i co stolarz mówi nam o nich. Co gorsza, mamy wrażenie, że to, co my i stolarz mówimy o nich, jest czymś nienaukowym i niewystarczającym, natomiast to, co teorie te mówią o nich, jest naukowe i musi wystarczać. Oczywiście, teorie fizyczne faktycznie w ogóle nie opisują krzeseł i stołów, w każdym razie opisują nie bardziej niż księgowy opisuje książki zakupione dla biblioteki. Księgowy mówi o rachunkach za książki i tym samym, pośrednio, o zakupionych książkach. Lecz to pośrednie odniesienie nie jest opisem; ani też nie jest opisem rywalizującym z opisem podanym przez studenta; nie jest więc także opisem, którego dokładność zawierałaby niedokładność opisu podanego przez studenta. Co jest prawdą lub fałszem w odniesieniu do rachunków książkowych, nie jest prawdą ani fałszem w odniesieniu do książek ani odwrotnie, a jednak fakt, że dane stwierdzenie dotyczące rachunków książkowych jest prawdziwe, wymaga sam w sobie innego, zupełnie odmiennego stwierdzenia, które byłoby prawdziwe w odniesieniu do książek. Odpowiednio rzecz się ma na innym polu. W żadnej części teorii cząstek ostatecznych nie ma miejsca na opis, ani na błędny opis krzeseł i stołów, a w opisie krzeseł i stołów nie ma miejsca na opis ani na błędny opis cząstek ostatecznych. Stwierdzenie, które jest prawdziwe lub fałszywe w jednym opisie, nie jest ani prawdziwe, ani fałszywe w drugim. Nie może ono przeto rywalizować ze stwierdzeniem w drugim opisie. Sam fakt, że jakieś stwierdzenie w fizyce jest prawdziwe, wymaga, by jakieś inne stwierdzenie (nie można tego wydedukować, które), dotyczące takich rzeczy, jak krzesła i stoły, było prawdziwe. Księgowy mógłby próbować objaśnić nam przystępnie swoje szeregi równoległych kolumn mówiąc o jakiejś określonej pozycji, że zawiera sprawdzoną prawdę o książkach. Gdyby to mu się udało, mógłby wywołać w nas wrażenie, że książki zostały nagle pozbawione swych treści i stały się — niezdatnymi do czytania — bladymi cieniami rachunków książkowych. Nie można lekceważyć księgowości, lecz można i powinno się zlekceważyć księgowego, który dopuszcza do tego, by jego księgi rachunkowe wywołały w nas przeświadczenie, jakie w nim samym wywołują jego zestawienia, mianowicie, że książki to nic innego, jak tylko pozycje w kolumnach cyfr oznaczających funty, szylingi i pensy.

Mam nadzieję, że ta nużąca analogia zadowoliła was w tym przynajmniej, że wskazała nam właściwe rozwiązanie logiczne; że przynajmniej nie ma żadnej generalnej obiekcji logicznej w odniesieniu do powiedzenia, że fizyka — obejmując przedmioty badane przez nauki bardziej szczegółowe i opisywane przez zwykłego obserwatora — nie ogłasza jednak konkurencyjnego ich opisu; a nawet, że aby fizyka była na swój sposób prawdziwa, muszą istnieć opisy innego rodzaju, które są prawdziwe na swój zupełnie odmienny sposób lub odmienne sposoby. Nie musi tu chodzić o dwa rywalizujące ze sobą światy, z których jeden ma być pozorny, ani też o różne sektory lub dziedziny jednego świata, takie że to, co jest prawdziwe w zakresie jednej dziedziny, byłoby fałszywe w zakresie drugiej.

W tym sensie, w jakim pejzażysta maluje dobry lub zły obraz pasma wzgórz, geolog nie maluje konkurencyjnego obrazu — ani dobrego, ani złego — tych wzgórz, chociaż to, o czym mówi on nam w geologii, są to te same wzgórza, które malarz odwzorowuje lub błędnie odwzorowuje. Malarz nie uprawia złej geologii, a geolog nie zajmuje się ani dobrym, ani złym malowaniem krajobrazów. W tym sensie, w jakim stolarz mówi nam o jakimś meblu i podaje jego opis trafny lub błędny (wszystko jedno, czy mówi o jego barwie, o drzewie, z którego jest zrobiony, o jego stylu, technice stolarskiej lub okresie powstania), fizyk nuklearny nie proponuje opisu konkurencyjnego, trafnego lub błędnego, chociaż to, co mówi on nam w swej fizyce nuklearnej, obejmuje to, co opisuje stolarz. Nie udzielają oni przeciwstawnych odpowiedzi na te same pytania ani na pytania tego samego rodzaju, aczkolwiek zagadnienia, którymi zajmuje się fizyk, dotyczą — w jakimś raczej sztucznym sensie słowa "dotyczą" — tego, czego dotyczą informacje podane przez stolarza. Fizyk nie wspomina o meblach; to, o czym mówi, są to, powiedzmy, rachunki dla takich rzeczy jak inter alia poszczególne meble.

Pogląd ten wyrażony jest czasem w następujący sposób. Tak jak malarz znajdujący się po jednej stronie góry i malujący farbami olejnymi oraz malarz po drugiej stronie tej góry malujący farbami wodnymi tworzą bardzo różne obrazy, które jednak mogą być świetnymi obrazami tej samej góry, tak też fizyk nuklearny, teolog, historyk, poeta liryczny i człowiek z ulicy tworzą bardzo odmienne, a jednak zgodne, a nawet uzupełniające się obrazy jednego i tego samego "świata". Lecz analogia ta jest niebezpieczna. Powiedzieć, że księgowy i recenzent obaj podają opisy tej samej książki, to dość ryzykowne, gdyż w naturalnym sensie słowa "opisać", w jakim recenzent opisuje lub błędnie opisuje książkę, księgowy jej w ogóle nie opisuje. Ale jest czymś bardziej ryzykownym charakteryzować fizyka, teologa, historyka, poetę i człowieka z ulicy jako tych, którzy w równym stopniu tworzą "obrazy", czy to tych samych przedmiotów, czy to różnych przedmiotów. To bardzo konkretne słowo "obraz" zaciera ogromne różnice między czynnościami przyrodnika, historyka, poety i teologa, nawet bardziej niż stosunkowo abstrakcyjne słowo "opis" zaciera wielkie różnice między czynnościami księgowego i recenzenta. To właśnie te zatarte różnice wymagają wyraźnego ujawnienia. Jeśli pozorna wrogość między nauką i teologią lub między fizyką podstawową i wiedzą potoczną ma w ogóle zaniknąć, może to nastąpić nie w wyniku poczynienia grzecznych kompromisów i przyznania, że obie strony, działając z różnych punktów widzenia i na różnie zakreślonym materiale, są naprawdę swego rodzaju artystami, lecz jedynie w wyniku przeprowadzenia bezkompromisowych rozróżnień między ich czynnościami. By zadowolić sprzedawcę tytoniu i instruktora gry w tenisa wykazując, że między nimi nie muszą zachodzić antagonizmy zawodowe, nie jest ani konieczne, ani stosowne starać się wykazać, że są oni naprawdę towarzyszami pracy w jakimś wspólnym, lecz tajemniczym przedsięwzięciu misyjnym. Lepiej jest uprzytomnić im, jak bardzo odmienne i niezależne są faktycznie ich zawody. Istotnie, to zacieranie różnic na skutek używania pojęć takich, jak obrazowanie, opisywanie, wyjaśnianie i innych, dla objęcia nimi tego, co zasadniczo odmienne, wzmacnia inne tendencje do asymilowania różnic i bezkrytycznego włączania do rozumowań tych właśnie podobieństw, których bezpodstawność rodzi dylematy.

strona główna