DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

Fryderyk Nietzsche

Tako rzecze Zaratustra

Książka dla wszystkich i dla nikogo

przełożył Wacław Berent

Wybór mów Zaratustry według The Nietzsche Reader, by Keith Ansell-Pearson and Duncan Large, Basil Blackwell 2006. Łącznie ok. 20% tekstu.
Uwspółcześniłem pisownię i wymieniłem niektóre zbyt już archaiczne słowa (np. w miejsce "znijście" dając "zejście", ale zostawiając "zaranek" czy wyrazy w rodzaju "cóżeście"). W kilku miejscach te decyzje podejmowałem kierując się nowym przekładem: To rzekł Zaratustra, przełożyli Sława Lisiecka i Zdzisław Jaskuła, PIW 1999. W.S.

PRZEDMOWA ZARATUSTRY
MOWY ZARATUSTRY
CZĘŚĆ PIERWSZA
O trzech przemianach
O wzgardzicielach ciała
O tysiącu i jednym celu
O cnocie darzącej
CZĘŚĆ DRUGA
O przezwyciężeniu samego siebie
O niepokalanym poznaniu
O wyzwoleniu
CZĘŚĆ TRZECIA
O widmie i zagadce
O duchu ciężkości
Powracający do zdrowia
CZĘŚĆ CZWARTA I OSTATNIA
Pieśń pijana
Znak

Przedmowa Zaratustry

1

Gdy Zaratustra trzydziestu lat dożył, opuścił kraj swój i jezioro ojczyste i poszedł w góry. Tu radował się duchowi swemu i samotności swej, a dziesięć lat tak żyjąc, nie umęczył się nimi. Wreszcie przemieniło się serce jego, - i pewnego zaranku wstawszy wraz z jutrznią, wystąpił przed słońce i tak rzekł do niego:

- Światłości ty olbrzymia! czymże by było twe szczęście, gdybyś nie miała tych, komu jaśniejesz?

Dziesięć lat wchodziłaś tu do mej jaskini; znużyłbyś się i jaśnieniem swym i drogą swą beze mnie, bez mego orła i bez węża mego.

Lecz my oto oczekiwaliśmy ciebie każdego zaranku, i biorąc nadmiar światła twego, błogosławiliśmy cię za to.

Spojrzyj! Jam jest umęczony mą mądrością, jako pszczoła, co za wiele miodu zebrała; pożądam rąk, które by się po nią wyciągnęły.

Pragnąłbym rozdarowywać i obdzielać, aż póki mądrych pośród ludzi nie uraduje ponownie własne szaleństwo, a ubogich własne bogactwo.

Lecz na to w głębię zejść muszę, jako ty co wieczór czynisz, gdy poza morze zstępujesz, aby i podziemnym światom swej udzielić jasności, - światło ty przehojne!

Oto muszę, jako ty, zajść, wedle ludzkiego nazwania, zejść ku tym, których wola ma pożąda.

Pobłogosławże ty mnie, wejrzenie spokojne, co nawet na nadmiar szczęścia bez zawiści patrzeć możesz!

Błogosław kielich przepełniony, aby złotymi rozpłynął się strugi i twej świetności odblask wszędzie poroznosił.

Spojrzyj! kielich ten chce znowu być opróżnion, i Zaratustra chce znów być człowiekiem.

- Tak się poczęło zejście Zaratustry.

2

Zaratustra zstępował samotny z gór, nie spotykając po drodze nikogo. Gdy jednak w las się zanurzył, stanął nagle przed nim starzec, co opuścił chatę swą świętą, aby korzonków szukać po lesie. I rzekł starzec do Zaratustry tymi słowy:

- Nie jest mi obcy ten wędrowiec; przed laty przechodził on tędy. Zaratustrą zwie się; jednakże przeobraził się on.

Wonczas niosłeś swój popiół w góry; chcesz że dzisiaj swój ogień nieść w doliny? Nie obawiasz się kary podpalacza?

O tak, poznaję Zaratustrę! Czyste jest jego oko, a wokół ust jego nie czai się wstręt. Czyż nie stąpa on jak tancerz?

Przeobrażony jest Zaratustra, dziecięciem stał się Zaratustra, ocknięty jest Zaratustra. I czegóż ty chcesz pośród śpiących?

Żyłeś w samotności, jako w morzu, i morze niosło ciebie. Biada, chcesz że teraz na ląd stąpić? Biada, chcesz że znowu o własnych siłach wlec swe ciało?

Zaratustra oparł: - Kocham ludzi.

- Czemuż, rzekł starzec, usunąłem się i ja niegdyś w lasy i głusz samotną? Czyż nie dlatego, żem ludzi nazbyt ukochał?

Teraz miłuję Boga, nie kocham ludzi. Człowiek jest rzeczą zbyt niedoskonałą. Miłość ku ludziom zabiłaby mnie.

Zaratustra odparł: - Cóżem ja o miłości mówił! Niosę ludziom dar.

- Nie dawaj im nic, rzekł święty. Raczej ujmij im nieco i dźwigaj z nimi społem. Tym najbardziej im wygodzisz: obyś sobie jeno tym dogodził!

A jeśli chcesz ich koniecznie obdarzać, nie dawaj więcej nad jałmużnę i każ im jeszcze żebrać o nią!

- Nie, odparł Zaratustra, nie daję jałmużny. Nie jestem na to dosyć ubogi.

Święty zaśmiał się z Zaratustry i rzekł w te słowa: - Bacz więc, aby przyjęto twe skarby! Nieufni są oni względem samotników i nie wierzą, byśmy przychodzili, by obdarzać.

Kroki nasze dźwięczą im nazbyt samotnie po pustych ulicach. A gdy po nocy w swoich łożach, na długo przed wschodem słońca czyjeś kroki zasłyszą, pytają wówczas: dokąd zmierza ten złodziej?

Nie chodź do ludzi, pozostań w lesie! Udaj się raczej do zwierząt! Czemu nie chcesz być jako ja. - niedźwiedziem poród niedźwiedzi, ptakiem pośród ptaków?

- I cóż robi święty w lesie? - zapytał Zaratustra.

Święty odparł: - Pieśni składam i śpiewam je, a gdy pieśni składam śmieję się i płaczę, i pomrukuję z cicha: tak Boga chwalę.

Śpiewem, płaczem, śmiechem i pomrukiem chwalę Boga, który jest moim Bogiem. Lecz cóż to niesiesz ty nam w darze?

Gdy Zaratustra te słowa usłyszał, pokłonił się świętemu i rzekł: "Czymże was mógłbym ja obdarzyć? Pozwólcie mi jednak odejść czym prędzej, abym wam czego nie odebrał!" - I tak oto rozstali się ze sobą starzec i mąż, śmiejąc się jako dwa żaki.

Gdy Zaratustra sam pozostał, rzekł do swego serca: - Czyżby to było możliwe! Wszak ten święty starzec nic jeszcze w swym lesie nie słyszał o tym, że Bóg już umarł! -

3

Gdy Zaratustra zaszedł do najbliższego miasta, co u skraju lasów leżało, znalazł tam wiele ludu, zgromadzonego na rynku, gdyż było obwieszczone, iż linoskoczek da widowisko. I Zaratustra tak rzekł do ludu:

- Ja was uczę nadczłowieka. Człowiek jest czymś, co pokonanym być powinno. Cóżeście uczynili, aby go pokonać?

Wszystkie istoty stworzyły coś ponad siebie; chcecież być odpływem tej wielkiej fali i raczej do zwierzęcia powrócić, niźli człowieka pokonać?

Czymże jest małpa dla człowieka? Pośmiewiskiem i sromem bolesnym. I tymże powinien być człowiek dla nadczłowieka: pośmiewiskiem i wstydem bolesnym.

Przebyliście drogę od robaka do człowieka, i wiele jest w was jeszcze robaka. Byliście niegdyś małpami i dziś jest jeszcze człowiek bardziej małpą, niźli jakakolwiek małpa.

Kto zaś jest pośród was najmędrszym, ten jest dwurodkiem i mieszańcem rośliny i upiora. Mówięż ja wam, byście się upiorami lub roślinami stali?

Patrzcie, ja wam wskazuję nadczłowieka!

Nadczłowiek jest treścią ziemi. Wasza wola niech rzeknie: nadczłowiek niech będzie ziemi treścią!

Zaklinam was, bracia, pozostańcie wierni ziemi i nie wierzcie tym, co wam o nadziemskich mówią nadziejach! Truciciele to są, wiedzący czy nieświadomi!

Wzgardziciele to ciała, wymierający i sami zatruci, którymi ziemia się umęczyła; obyż się prędzej precz wynieśli!

Niegdyś było bluźnierstwo Bogu największym zuchwalstwem, lecz Bóg umarł, a z nim zmarli i ci bluźniercy. Ziemi bluźnić jest rzeczą najstraszniejszą, jako też cenić bardziej wnętrzności niezbadanego, niźli treść tej ziemi!

Niegdyś spoglądała dusza wzgardliwie na ciało; naonczas była ta wzgarda czymś najwyższym; chciała mieć dusza ciało chudym, wstrętnym, zagłodzonym. Mniemała, iż się ciału i ziemi tak oto umknie.

O, ta dusza była sama jeszcze chuda, wstrętna i zagłodzona, i okrucieństwo było rozkoszą tej duszy!

Lecz wy nawet jeszcze, bracia moi, powiedzcież wy mnie: co wam ciało wasze o duszy waszej zwiastuje? Nie jestże wasza dusza ubóstwem i brudem i żałosną błogością?

Zaprawdę, brudnym stworzeniem jest człowiek. Trzeba być morzem, aby brudne strumienie w siebie przyjmować i samemu się nie skalać.

Patrzcie, ja was uczę nadczłowieka: ten jest morzem, w nim wasza wielka wzgarda zatonąć zdoła.

Co jest największym z ducha, czego wy doświadczyć możecie? Jest to godzina wielkiej wzgardy. Godzina, w której wasze szczęście wstrętem was przejmie, zarówno jak rozum wasz, oraz cnota wasza.

Godzina, kiedy powiecie: "I cóż z mego szczęścia! Jest ono ubóstwem i brudem i żałosną błogością. Lecz me szczęście powinno samo istnienie usprawiedliwiać!"

Godzina, kiedy powiecie: "I cóż z mego rozumu! Pożąda on wiedzy, jako lew karmy? Ubóstwem jest on i brudem i żałosną błogością!"

Godzina, kiedy powiecie: "I cóż z mej cnoty! Jeszcze mnie ona o szaleństwo nie przyprawiła. Jakżem umęczony swym złem i dobrem! Wszystko to - ubóstwo i brud i błogość żałosna!"

Godzina, kiedy powiecie: "I cóż z mej sprawiedliwości! Nie baczę, abym się żarem i węglem stał. Lecz sprawiedliwy jest żarem i węglem!"

Godzina, kiedy powiecie: "I cóż z mego współczucia! Nie jestże współczucie krzyżem, do którego przygwożdżony zostaje ten, co ludzi ukochał? Lecz ma współczucie nie jest ukrzyżowaniem".

Mówiliście już tak? Krzyczeliście już tak? Och, gdybym ja od was już takie zasłyszał wołania!

Nie grzechy wasze - wasze przestanie na małym woła do nieba, wasze skąpstwo nawet i w grzechu, oto co woła do nieba!

Gdzież jest ten piorun, któryby was liznął swym językiem? Gdzież jest ten obłęd, któryby wam zaszczepić należało?

Patrzcie, ja was uczę nadczłowieka. On jest tym piorunem, on jest tym obłędem! -

Gdy Zaratustra tak zakończył, krzyknął jeden z ludu: "Słyszeliśmy już dosyć o linoskoczku, pokażcież nam go wreszcie": I lud cały śmiał się z Zaratustry. Jakoż linoskoczek, sądząc, że na niego przyszła kolej, imał się swego dzieła.

4

Zaratustra jednak spoglądał na lud i dziwił się. Po czym rzekł tymi słowy:

Człowiek jest liną rozpiętą między zwierzęciem i nadczłowiekiem, - liną ponad przepaścią.

Niebezpieczne to przejście, niebezpieczne podróże, niebezpieczne wstecz spoglądanie, niebezpieczne trwożne zachwianie i zatrzymywanie się.

Oto co wielkim jest w człowieku, iż jest on mostem, a nie celem; oto co w człowieku jest umiłowania godnym, że jest on przejściem i zanikiem.

Kocham tych, którzy żyć nie umieją inaczej jeno zachodząc, albowiem oni są tymi, którzy przechodzą.

Kocham wielkich wzgardzicieli, gdyż są to wielcy wielbiciele i strzały tęsknoty na brzeg przeciwny.

Kocham tych, którzy nie szukają aż poza gwiazdami powodów, aby zaniknąć i ofiarą się stać, lecz ziemi się ofiarują, aby ziemia własnością nadczłowieka kiedyś się stała.

Kocham tego, który żyje, aby poznawał, i który poznawać chce, aby kiedyś nadczłowiek żył. Tako pragnie on swego zaniku.

Kocham tego, który pracuje i odkrycia czyni, aby nadczłowiekowi dom wystawił, oraz mierzwę, zwierzę i roślinę jemu zgotował: gdyż tako chce on swego zaniku.

Kocham tego, który cnotę swą kocha: gdyż cnota jest wolą zaniku i strzałą tęsknoty.

Kocham tego, który ani kropli ducha sobie nie pozostawia, lecz chce być całkowicie duchem swej cnoty: tako przekracza on most jako duch.

Kocham tego, co ze swej cnoty czyni skłonność ducha i przeznaczenie własne: i tako gwoli swej cnoty chce żyć jeszcze i przestać już żyć.

Kocham tego, co nie chce zbyt wiele cnót posiadać. Jedna cnota jest większą cnotą niźli dwie, albowiem bardziej staje się owym węzłem, na którym zawiesza się przeznaczenie.

Kocham tego, czyja dusza udziela się rozrzutnie, który podzięki nie chce i nie zwraca: gdyż on obdarza ustawicznie, a siebie zachować nie pragnie.

Kocham tego, który wstydzi się, gdy kości jemu na szczęście padną i pyta: - zalim jest fałszywym graczem? - gdyż on zaginąć chce.

Kocham tego, który złotymi słowy swe czyny uprzedza i zawsze więcej dotrzymuje, niźli był obiecał: gdyż on swego zaniku pragnie.

Kocham tego, co przyszłych usprawiedliwia i przeszłych wyzwala: gdyż on chce od współczesnych zaginąć.

Kocham tego, co Boga swego gromi, ponieważ Boga swego kocha: gdyż on od gniewu swego Boga zginąć musi.

Kocham tego, czyja dusza jest głęboką, nawet poranioną będąc, i którego drobne nawet przejście zgubić może: gdyż chętnie przez most on przechodzi.

Kocham tego, czyja dusza jest przepełna, tak iż samego siebie człowiek zapomina i tylko rzeczy wszystkie życie w nim mają: gdyż rzeczy wszystkie zanikiem jego będą.

Kocham tego, co wolnego jest ducha i wolnego serca; głowa takiego jest tylko trzewiem serca, serce wszakże prze go ku zagładzie.

Kocham tych wszystkich, co są jako ciężkie krople, spadające pojedynczo z ciemnej chmury, zawisłej nad człowiekiem: zwiastują one błyskawicę i jako zwiastuny giną.

Patrzcie, jam jest zwiastunem błyskawicy, jam jest ciężką kroplą z chmury: ta błyskawica zwie się nadczłowiekiem. -

5

Gdy Zaratustra wyrzekł te słowa, spojrzał na lud wokół i zamilkł. «Oto stoją głusi, - rzekł do swego serca, - i oto śmieją się: nie rozumieją mnie. Jam nie jest językiem dla tych uszu.

Czyżby należało wprzódy uszy im poniszczyć, aby się nauczyli słuchać oczami? Czyżby oczekiwali, bym brutalne łoskoty czynił, jako odpustowe kotły lub kaznodzieje pokutni? Lub może ufają tylko jąkałom?

Wszakże mają coś, z czego się pysznią. Jakże zwie się to, co ich tak dumnymi czyni? Wykształceniem zwą ten skarb duszy swojej; toć ono wyróżnia ich od pasterzy kóz.

A więc dlatego tak niechętnie słuchają słowa "wzgarda". Niechajże i tak będzie: - przemówię i ja do ich dumy.

Będę im mówił o ostatnim człowieku».

I Zaratustra w te słowa zwrócił się do ludu:

Czas, by człowiek cel sobie wytknął. Czas, by zasiał ziarno swej najwyższej nadziei.

Jeszcze ziemia dość bogata, lecz przyjdzie czas, gdy się stanie tak biedna i oswojona, że z tego ziarna nadziei żadne wyższe drzewo już nie wyrośnie.

Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek niezdolny będzie wyrzucić strzały tęsknoty ponad człowieka, gdy zwiotczeje cięciwa łuku jego!

Powiadam wam, trzeba mieć chaos w sobie, by porodzić gwiazdę tańczącą. Powiadam wam: wiele chaosu jest jeszcze w was.

Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek żadnej gwiazdy porodzić nie będzie zdolny. Biada! Zbliża się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka, - człowieka, co nawet samym sobą już gardzić nie zdoła.

Patrzcie! wskazuję wam ostatniego człowieka.

"Czym jest miłość? czym jest twórczość? czym tęsknota? czym gwiazda?" - tak pyta ostatni człowiek i mruży wzgardliwie oczy.

Ziemia się skurczyła, a po niej skacze ostatni człowiek, który wszystko zdrabnia. Rodzaj jego jest nie do wytępienia, jako pchła ziemna; ostatni człowiek żyje najdłużej.

"Myśmy szczęście wynaleźli" - mówią ostatni ludzie i mrużą niedbale oczy.

Opuścili okolice, gdzie życie twarde było: gdyż ciepła potrzeba. Kocha się jeszcze sąsiada i trze się o niego; - gdyż ciepła potrzeba!

Cierpienie i nieufność uchodzą za rzeczy grzeszne: ostatni człowiek baczy troskliwie na siebie. Głupiec chyba tylko potyka się jeszcze o kamienie i o ludzi!

Nieco trucizny kiedy niekiedy: to darzy słodkimi snami. A w końcu - dużo trucizny, aby mile zemrzeć.

Pracuje się jeszcze, gdyż praca jest rozrywką. Dba się jednak o to, by ta rozrywka nie stała się zbyt uciążliwą.

Nikt już nie jest bogatym ani biednym: jedno i drugie jest zbyt uciążliwe. Któżby jeszcze chciał panować? Któż podlegać? To zbyt uciążliwe.

Żadnego pasterza, sama trzoda! Każdy jest równy, każdy chce działu równego. Kto inaczej czuje, idzie dobrowolnie do domu obłąkanych.

"Dawniej cały świat był obłędny" - mówią najsubtelniejsi i mrużą mądrze oczy.

Jest się mądrym i wie się wszystko, co się zdarzyło, więc w wydrwiwaniu wszystkiego nie zna się miary. Sprzeczają się jeszcze, lecz godzą się niebawem, gdyż niezgoda psuje żołądek.

Ma się swą przyjemnostkę na dzień i swą przyjemnostkę na czas nocy; lecz zdrowie ceni się nade wszystko.

"Myśmy szczęście wynaleźli" - mówią ostatni ludzie i mrużą oczy. -

Tu zakończył Zaratustra swą pierwszą mowę (zwą ją również i "przedmową"), gdyż w tym miejscu przerwał mu krzyk i radość tłumu: "Daj nam, Zaratustro, tego ostatniego człowieka, - wołali społem - uczyń z nas ostatnich ludzi, a darujemy ci twego nadczłowieka". Lud cały radował się i mlaskał językiem. Zaratustrę wszakże smutek ogarnął; rzekł do serca swego:

"Nie rozumieją mnie: nie jestem językiem dla tych uszu.

Za długo w istocie żyłem w górach, zanadto wsłuchiwałem się w szelesty drzew i w poszumy strumieni: i oto mowa ma jest dla nich mową pasterzy kóz.

Dusza ma nieporuszona jest i jasna jako wzgórza o poranku. Oni jednak sądzą, żem jest zimny i żem szyderca w żartach okrutnych.

I teraz oto spozierają wciąż na mnie i śmieją się. A śmiejąc się, nienawidzą mnie jeszcze. Lód jest w ich śmiechu".

6

Lecz oto wydarzyło się coś, wobec czego wszystkie usta oniemiały i wszystkie oczy słupem stanęły. Linoskoczek rozpoczął właśnie swe dzieło; wyszedł on z poza małych drzwiczek i posuwał się po linie, rozciągniętej między dwoma wieżami, i tak oto wisiał ponad rynkiem i ludem. Kiedy się w połowie drogi znajdował, roztworzyły się nagle małe drzwi i jakiś pstry urwis, niby śmieszek jarmarczny, wskoczył na linę i szybkimi kroki zbliżał się do poprzednika. "Naprzód, włóczynogo, - wołał straszny jego głos - naprzód, ciemięgo, czołgaczu, tchórzu! Abym cię piętą nie połechtał! Cóż ty tu marudzisz pomiędzy wieżami? Do wieży by cię zamknąć należało, lepszemu od siebie drogę tylko zawalasz!" - I z każdym słowem posuwał się bliżej, coraz bliżej; a gdy już tylko krok jeden oddzielał obu, wówczas stała się rzecz potworna, wobec której wszystkie usta oniemiały i wszystkie oczy słupem stanęły: - błazen wydał wrzask szatański i przeskoczył przez tego, co mu stał na drodze. Ów zaś, widząc zwycięstwo zapaśnika, stracił głowę, a zarazem i linę pod sobą, odrzucił drąg, który trzymał w rękach, a sam, w spadku prędszy od drąga, runął w głębię jako kłębowy wir ramion i nóg. Rynek i lud stał się jako morze, gdy weń nawałnica uderzy; rozpierzchły się tłumy i zafalowały w burzliwym uścisku, najbardziej zaś wokół tego miejsca, gdzie ciało prysło o ziemię.

Zaratustra wszakże stał na miejscu, i tuż koło niego spadło ciało, okaleczone śmiertelnie, połamane, ale jeszcze nie martwe. Po jakimś czasie powrócił zdruzgotany do przytomności i ujrzał klęczącego nad sobą Zaratustrę. "Czegóż ty tu chcesz? - rzekł wreszcie, - wiedziałem ja dawno, że mi diabeł nogę kiedyś podstawi. Teraz oto zawlecze mnie do piekła: chceszże mu wzbraniać?

- Na mą cześć, przyjacielu, nie masz tego wszystkiego, o czym mówisz: nie ma diabła, nie ma piekła. Dusza twa umrze prędzej jeszcze, niźli twe ciało: zbądź więc lęku! -

Człowiek spoglądał nieufnie. "Jeśli prawdę mówisz, - rzekł w końcu - w takim razie nie tracę nic, tracąc życie. Jestem nieomal jako zwierzę, które nauczono tańczyć kijem i skąpym kęsem".

- Zaniechaj tych myśli, - odparł Zaratustra, tyś z niebezpieczeństwa uczynił powołanie, tym się nie gardzi. I oto przez swe powołanie giniesz; za to pochowam cię własnymi rękoma. -

Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, konający już nie odpowiadał; lecz poruszyła się jeszcze ręka jego i, jakby dziękując, szukała dłoni Zaratustry.

7

Tymczasem wieczór nadszedł i ciemność zaległa rynek; wówczas rozbiegł się lud, gdyż nawet i ciekawość wraz z przerażeniem nużą się wreszcie. Zaratustra jednak, zatopiony w myślach, siedział przy trupie na ziemi, zapomniał o czasie. Wreszcie nastała noc i mroźny wiatr owiał samotnika. Wonczas podjął się Zaratustra z ziemi i rzekł do swego serca:

"Zaprawdę, piękny połów miał dziś Zaratustra! Człowieka nie złowił ani jednego, natomiast trupa złapał.

Ponure jest istnienie ludzkie i wciąż jeszcze bez ducha: śmieszek jarmarczny stać się dlań może przeznaczeniem.

Chcę ludzi nauczyć ducha ich istnienia, którym jest nadczłowiek, błyskawica z ciemnej chmury: człowiek.

Lecz jeszczem ja od nich daleki, i mój duch do ich ducha nie przemawia. Dla ludzi jestem jeszcze czymś pośrednim między błaznem i trupem.

Ciemna jest ta noc, ciemnymi drogami chadza Zaratustra. Chodźże, ty mój zimny i sztywny towarzyszu! Zawiodę cię tam, gdzie cię własnymi rękami pochowam".

8

Co rzekłszy do swego serca, wziął Zaratustra trupa na plecy i ruszył w drogę. Stu kroków jeszcze nie uszedł gdy podkradł się do niego człowiek jakiś i począł coś szeptać na ucho, - był to ów śmieszek z wieży. "Uciekaj, o Zaratustro, z tego miasta, - szeptał doń; - zbyt wielu nienawidzi cię tutaj. Nienawidzą cię dobrzy i sprawiedliwi, i zwą cię swoim wrogiem a wzgardzicielem; nienawidzą cię wierzący wiary prawej, i zwą cię niebezpieczeństwem dla tłumu. Całe twe szczęście, żeś się do tego zdechłego psa przyłączył; a żeś się tak poniżył, uratowałeś się jeszcze na dzisiaj. Uchodź jednak precz z tego miasta, gdyż jutro przeskoczę przez ciebie ja, żywy, - przez umarłego". - Powiedziawszy to, przepadł człowiek; Zaratustra szedł dalej w ciemne zaułki.

U wrót miejskich zaczepili go grabarze: zaświeciwszy pochodnią w twarz, poznali Zaratustrę i szydzili z niego. "Zaratustra wynosi zdechłego psa: pięknie, że Zaratustra stał się grabarzem! Gdyż nasze ręce są, jak na tę pieczeń, za czyste. Pragnież Zaratustra diabłu kąsek jego ukraść? Powodzenia! I szczęśliwej wieczerzy! Bodaj jednak, że diabeł lepszym jest złodziejem od Zaratustry! - porwie ich obu, pożre ich obu!" I śmiali się tak społem i szeptali ze sobą.

Zaratustra nie odparł ani słowa i swoją szedł drogą. Gdy tak dwie godziny skrajem lasów i bagien wędrował, za wiele nasłuchał się wycia zgłodniałych wilków, więc i jego głód nawiedził. Zatrzymał się przeto u samotnej chaty, w której płonęło światło.

"Głód mię opada, rzekł Zaratustra, jak zbój. W lasach i na bagniskach opada mię głód i po nocy głębokiej.

Przedziwne kaprysy miewa głód mój. Często po posiłku nawiedza mię dopiero, dziś w ciągu dnia nie przychodził: gdzież bawił on?"

To mówiąc uderzył Zaratustra we wrota. Wyszedł starzec; światło niósł w ręku i pytał: "Któż to nawiedza mnie i zły mój sen?"

- Żywy i umarły - odparł Zaratustra. - Dajcież mi jeść i pić, zapomniałem o tym za dnia. Kto głodnego karmi, duszę własną orzeźwia: tak mówi mądrość. -

Stary odszedł, powrócił jednak niebawem i częstował Zaratustrę chlebem i winem. "Złe to strony dla zgłodniałych - mówił; dlatego też ja tu mieszkam. Zwierzę i człowiek przychodzi tu do mnie samotnika. Lecz każże jeść i pić towarzyszowi swemu, bardziej on od ciebie znużony". Zaratustra odparł: "Martwym jest mój towarzysz, trudno go będzie do tego namówić". "To mnie nic nie obchodzi - odparł stary mrukliwie; kto do mego domu zapuka, winien przyjmować, czym go ugaszczam. Jedzcież i bywajcie zdrowi!" -

Po czym wędrował Zaratustra jeszcze dwie godziny, zawierzając się drodze i światłu gwiazd: gdyż z nawyknienia był nocnym łazęgą i upodobał był sobie spoglądanie śpiącym w oblicza. Gdy ranek szarzeć począł, znalazł się Zaratustra w głębokim borze, gdzie gubiły się już drogi. Wówczas złożył trupa w dziuplaste drzewo u swego wezgłowia, gdyż pragnął go od wilków uchronić; sam zaś spoczął na ziemi we mchu. Niebawem zasnął, zmęczony ciałem, lecz z nieporuszoną duszą.

9

Długo spał Zaratustra; nie tylko jutrznia, lecz i przedpołudnie zajrzało w jego oblicze. Wreszcie rozchylił powieki i ze zdziwieniem spojrzał wokół siebie: zadziwił go las i cisza samotna, ze zdziwieniem spojrzał na samego siebie. Po czym zerwał się szybko, jako żeglarz, gdy nagle ląd spostrzeże. Rozradowało się serce jego, gdyż nową prawdę ujrzał. I rzekł naonczas do serca swego:

Nowe wzeszło mi światło: towarzyszy potrzebuję, ludzi żywych, - nie martwych towarzyszy lub trupów, których tam niosę, dokąd zechcę.

Żywych ludzi potrzebuję, którzy dlatego ze mną pójdą, iż taka jest ich wola, by pójść tam, dokąd i ja podążam.

Nowe wzeszło mi światło. Nie do ludu, lecz do towarzyszy niechaj przemawia Zaratustra! Psem trzody, lub jej pasterzem niechaj być nie pragnie!

Wielu z trzody wynęcać - oto do czegom doszedł. Niechaj mnie lud i trzoda nienawidzą. Niech się zwę zbójem u pasterzy.

Pasterzy, powiadam, lecz oni zwą się dobrymi i sprawiedliwymi. Pasterzy, powiadam: lecz oni zwą się wierzącymi wiary prawdziwej.

Patrzcie na tych dobrych i sprawiedliwych! Kogóż oni najbardziej nienawidzą? Tego, kto kruszy tablice ich wartości, tego burzyciela, tego niszczyciela: - ten jednak jest twórcą.

Patrzcie na tych wierzących wszystkich wiar! Kogóż oni najbardziej nienawidzą? Tego, kto kruszy tablice ich wartości, tego burzyciela, tego niszczyciela: - ten jednak jest twórcą.

Towarzyszy szuka twórca, nie trupów, ani trzody, ani wierzących. Towarzyszy w dziele swym twórczym, tych, co nowe wartości na nowych wypiszą tablicach.

Towarzyszy szuka twórca, współżniwiarzy, gdyż wszystko u niego już do żniwa gotowe. Brak mu jednak stu sierpów; z gniewem wyrywa tedy kłosy.

Towarzyszy szuka twórca, takich towarzyszy, co sierpy swe ostrzyć potrafią. Nazwą ich niszczycielami, wzgardzicielami dobra i zła, lecz ci są, którzy plony żną, ci są, którzy dożynki święcą.

Współtworzących szuka Zaratustra, współżniwiarzy i wespółświętujących. Cóż on ma wspólnego z trzodą, z pasterzami i trupami!

A ty, pierwszy mój towarzyszu, bywaj zdrów! Dobrze pochowałem cię w pustym drzewie, dobrzem od wilków cię ukrył.

Lecz rozstać się nam pora; czas mnie woła. Między dwiema jutrzniami wzeszło mi światło nowej prawdy.

Nie pasterzem mi być, ani grabarzem. Nie będę odtąd nawet do ludu przemawiał: po raz ostatni mówiłem do trupa.

Do tworzących, do żniwiarzy, do tych, którzy plony żną i dożynki święcą, do nich się przyłączę: wskażę im tęczę i wszystkie szczeble nadczłowieka.

Samotnikom pieśń swą zaśpiewam i samowtórom; a kto uszy ma dla niesłychanego, temu serce swoim szczęściem obciążę.

Do celu swego podążam, drogą swą idę. A przez zwlekających, przez niezdecydowanych - przeskoczę. I niechaj ten pochód zanikiem ich będzie!

10

Mówił to Zaratustra do serca swego, gdy słońce na południu stało. Nagle spojrzał pytająco w górę, gdyż usłyszał ostry krzyk ptaka. Patrzy! - oto orzeł ciągnie górą, szerokie zataczając koliska; zawisa na nim wąż, wszakże nie jako łup, lecz jako druh: gdyż owija mu się wokół szyi pierściennymi kręgi.

- Moje to zwierzęta! - wołał Zaratustra, radując się serdecznie.

"Najmądrzejsze zwierzę pod słońcem i najroztropniejsze zwierzę pod słońcem - na wywiady wyruszyły one.

Wywiedzieć się pragną, zali Zaratustra żyje jeszcze. Zaprawdę, żyjęż ja jeszcze?

Niebezpieczniej było mi wśród ludzi, niźli poród zwierząt, niebezpiecznymi drogami idzie Zaratustra. Niechże mię zwierzęta moje wiodą!"

Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, wspomniał nagle na słowa świętego z lasu, westchnął i rzekł do swego serca:

Obym był rozważniejszy! Obym był aż do głębi rozważny, jako wąż mój!

Lecz o niemożebną upraszam ja rzecz: błagam więc mą dumę, aby zawsze szła w parze z mą roztropnością!

A gdy mię ma roztropność opuści, - och, lubi ona odlatywać! - wówczas niech się ma duma z szaleństwem mym poniesie! -

Tak się poczęło zejście Zaratustry.

Mowy Zaratustry

CZĘŚĆ PIERWSZA

O trzech przemianach

Nazwę wam trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem się staje, wielbłąd lwem; wreszcie lew dziecięciem.

Wiele jest ciężaru dla ducha, dla silnego jucznego ducha, w którym pokora zamieszka: wszystkiego, co ciężkie i najcięższe pożąda jego siła.

Cóż jest ciężkie? pyta juczny duch i klęka, jako wielbłąd, aby go dobrze obładowano.

Cóż jest najcięższe dla was, bohaterzy? pyta juczny duch, abym to na siebie wziął i radował się sile swej.

Nie jestże to: siebie poniżać, aby swej wyniosłości ból sprawić? Pozwolić święcić swemu szaleństwu, aby móc drwić ze swej mądrości?

Nie jestże to: Z własną wówczas rozstawać się sprawą, gdy ona zwycięstwo święcić poczyna. Na wysokie wspinać się góry, aby kusiciela kusić?

Lub może to: żywić się żołędziami i trawą poznania i w imię prawdy na głód duszy cierpieć?

Lub może to: chorym być, a pocieszycieli odprawiać, z głuchymi przyjaźń zawierać, którzy nigdy nie usłyszą, czego pragniesz?

Lub może to: w brudną leźć wodę, jeżeli taką jest woda prawdy, i zimnych żab, oraz ropuch gorących nie odpychać od siebie?

Lub może to: kochać tych, co nami gardzą, do upiora rękę wyciągać, gdy ten straszyć nas zechce?

Wszystko co najcięższe bierze na siebie juczny duch i jako wielbłąd, co na pustynię podąża, tako śpieszy i on na swą pustynię.

Lecz na samotnej pustyni dzieje się druga przemiana: lwem staje się tu duch, wolność pragnie sobie złupić i panem być na własnej pustyni.

Ostatniego swego władcy szuka on tutaj: wrogiem chce mu być, jako i Bogu swemu ostatniemu; z wielkim smokiem chce się o zwycięstwo potykać.

Czymże jest ów wielki smok, któremu duch jako panu i Bogu ulegać nie chce? "Musisz" zwie się ów smok. Lecz duch lwa mówi "chcę".

Złotolśniące "musisz" legło mu oto w poprzek drogi, - łuskowiec, a na każdej łusce lśni się złote: "musisz!"

Tysiącletnie wartości lśnią się na tych łuskach. I tak oto przemawia najpotężniejszy ze wszystkich smoków: "Wszelka wartość rzeczy - ta na mnie błyszczy".

"Wszelka wartość stworzoną już jest, a wszelką stworzoną wartością - jam jest. Zaprawdę, nie powinno być więcej "ja chcę!" - Tak mówi smok.

Bracia moi, na cóż potrzeba lwa w duchu? Czemu nie podoła jeszcze zwierzę, co samo w zaparciu i pokorze żyje?

Nowe tworzyć wartości - tego i lew nie dokona; lecz stworzyć sobie wolność nowego tworzenia - temu lwia potęga podoła.

Stworzyć sobie wolność i święte "nie" nawet o obowiązku: na to, bracia moi, lwa potrzeba.

Wziąć sobie prawo do nowych wartości - to najstraszniejszy łup dla jucznego i pokornego ducha. Zaprawdę, łupieżna to sprawa i drapieżnego zwierzęcia rzecz.

Jako swą największą świętość ukochał on niegdyś swe "powinieneś": teraz oto musi dojrzeć szaleństwo i dowolność nawet i w najświętszym, aby swą wolność miłości swej wydrzeć: lwa do tego rabunku potrzeba.

Lecz powiedzcież mi, bracia, cóż zdoła dziecię, gdzie lew nawet nie podołał? Czemu lew drapieżny dziecięciem stać się jeszcze winien?

Niewinnością jest dziecię i zapomnieniem, jest nowopoczęciem, jest grą, jest toczącym się pierścieniem, pierwszym ruchem, świętego "tak" mówieniem.

O tak, do gry tworzenia, bracia moi, należy i święte "tak" nauczyć się wymawiać: swojej woli pożąda duch, swój świat odnajduje, kto się w świecie zatracił.

Nazwałem wam trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem się staje, wielbłąd lwem, wreszcie lew dziecięciem.

Tako rzecze Zaratustra. - A bawił on wówczas w mieście zwanym "pstrą krową".

O wzgardzicielach ciała

Wzgardzicielom ciała chcę słowo swe rzec. Nie na to wszakże, aby siebie lub innych oduczali, lecz aby ciału swemu "bywaj zdrowe!" rzekli - i tak umilkli.

"Ciałem jestem i duszą" - mówi dziecko. I dlaczegóż by nie należało mawiać jako dzieci?

Lecz człek przebudzony i uświadomiony rzecze: ciałem jestem na wskroś i niczym ponadto; zaś dusza jest tylko słowem na coś do ciała należącego.

Ciało jest wielkim rozumem, mnogością o jednej treści, jest wojną i pokojem, jest trzodą i pasterzem.

Narzędziem twego ciała jest twój mały rozum, bracie mój, który zwiesz "duchem", narzędziem jest on i igraszką twego wielkiego rozumu.

"Ja" - powiadasz i chełpisz się z tego słowa. Lecz rzeczą większą, w co wierzyć nie chcesz, jest twe ciało i jego wielki rozum: ono nie mówi »,ja«, ono »,ja« czyni.

Co zmysł wyczuwa, co duch poznaje, nigdy temu końca nie ma. Lecz zmysł i duch przekonać by cię rade, iż one to są końcem rzeczy wszelkich: tak bardzo próżne są.

Narzędziem i igraszką jest zmysł i duch, poza nimi jest jeszcze samotność. Samotność szuka oczami zmysłów, słucha uszami ducha.

Zawsze samość słucha i szuka: porównuje, zniewala, zdobywa i burzy. Panuje i jest też władcą jaźni.

Poza twymi myślami i uczuciami, bracie mój, stoi władca potężny, - mędrzec nieznany - zwie się on "ty sam". W twoim ciele on mieszka, twoim jest ciałem.

Więcej rozumu jest w twym ciele niźli w twej największej mądrości. I któż wiedzieć może, ku czemu twe ciało swej największej właśnie potrzebuje mądrości?

Twa samość śmieje się z twego ,ja" i jego dumnych skoków. "Czymże mi są te skoki i poloty myśli? - powiada sobie. - Zboczeniem podróżnym ku memu celowi. Jam jest, co twe »ja« na pasku wiedzie i jego pojęcia weń wdycha".

Samość mówi do jaźni: "Tu ból czuję!" I wówczas cierpi ona i myśli, jak by usunąć cierpienie - i po to właśnie myśleć powinna.

Samość mówi do jaźni: "Tu radość czuję!" I wówczas weseli się ona i myśli, jak by się częściej weselić - i po to właśnie myśleć powinna.

Wzgardzicielom ciała chcę słowo rzec. Iż gardzą, dzieje się to dlatego, iż poważają. Bo czymże to jest, co stworzyło poważanie, wzgardę, wartość i wolę?

Twórcza samość stworzyła sobie poważanie i wzgardę, ona stworzyła sobie rozkosz i boleść. Twórcze ciało stworzyło sobie ducha, jako ramię woli swej.

Nawet w swym nierozsądku i wzgardzie, wy, ciała wzgardziciele, służycie swej samości. Powiadam ja wam: samość wasza umrzeć chce i odwraca się precz od życia.

Nie podoła ona już temu, czego najserdeczniej pragnie: tworzyć ponad siebie już nie zdoła. Tego ona pragnie najbardziej, to jest całym jej żarem.

Lecz za późno już na to dla niej: przeto chce wasza samość zaniknąć, wy, ciała wzgardziciele.

Zaniknąć chce wasza samość i dlatego staliście się ciała wzgardzicielami! Gdyż nie zdołacie wy już ponad samych siebie tworzyć.

I przeto złorzeczycie życiu i ziemi. Nieświadoma zawiść jest w krzywym wejrzeniu waszej wzgardy.

Drogą waszą ja nie pójdę, wy, ciała wzgardziciele! Nie jesteście wy dla mnie mostem ku nadczłowiekowi!

Tako rzecze Zaratustra.

O tysiącu i jednym celu

Wiele krain widział Zaratustra i ludów wiele: tak odkrył zło i dobro wielu ludów. I nie znalazł Zaratustra większej potęgi na świecie ponad zło i dobro.

Żyć by nie zdołał żaden naród, który by wprzódy nie był oceniał; który wszakże zachować się pragnie, winien oceniać inaczej, niźli sąsiad to czyni.

Wiele, co się zwie dobrem u jednego narodu, jest pośmiewiskiem i sromotą u drugiego. Wiele, co się tu złem zwie, ówdzie w purpurę czci zdobnym bywa.

Nigdy sąsiad sąsiada nie pojmował, zawsze dziwiła się jego dusza szaleństwu i złości sąsiada.

Tablica dóbr wisi ponad każdym narodem. Patrz, oto jest tablica jego przezwyciężeń; patrz, oto głos jego woli mocy.

Chwalebne jest dlań wszystko, co jest trudne do osiągnięcia; co jest niezbędne a ciężkie zwie się dobrem; co zaś z ostatecznej niewoli wyzwala, co najrzadsze, najtrudniejsze, czci, jako świętość.

Co sprawia, iż panuje, zwycięża i olśniewa, sąsiadom na trwogę i zawiść: wszystko to jest dlań szczytne, pierwszorzędne, miarodajne, treść rzeczy wszelkich.

Zaprawdę, bracie mój, gdyś poznał pewnego narodu niedolę, krainę, niebo i sąsiada: odgadniesz łacno prawo jego przezwyciężeń oraz przyczynę, dlaczego po tej drabinie wspina on się ku swej nadziei.

"Będziesz zawsze pierwszy, innych będziesz przewyższał: niech twa zawistna dusza nikogo nie kocha oprócz przyjaciela chyba", - drżeniem nawiedzało to duszę Greka i wiodło go na drogę wielkości.

"Prawdę mów, a dobrze łuk i strzały dzierż" - to zadanie stało się drogim i ciężkim zarazem owemu ludowi, z którego imię moje się wywodzi - to imię, które jest mi zarazem i drogim i ciężkim.

"Ojca i matkę czcić i aż po korzenie duszy być skłonnym ich woli": - tę tablicę przemożeń zwiesił oto inny lud ponad sobą i stał się przez to potężnym i wiecznym.

"Wiernym być i w imię tej wierności cześć i krew swą oddawać nawet w sprawach złych i niebezpiecznych": - tako pouczając, przemagał się inny naród i tako przemagając się, stał się brzemiennym i ciężkim od wielkich nadziei.

Zaprawdę, ludzie sami nadali sobie wszelkie swe zło i dobro. Zaprawdę, nie przejęli go, ani go nie znaleźli, nie spadło im też ono, jako głos z nieba.

Wartości nadał rzeczom człowiek w potrzebie samozachowawczej, - on dopiero stworzył rzeczom treść, treść człowieczą! Przeto zwie się "człowiek", czyli: oceniający.

Oceniać znaczy tworzyć: słuchajcież mi, twórcy! Ocena jest wszelkich ocenianych rzeczy skarbem i klejnotem.

Przez ocenę powstaje dopiero wartość: bez oceny pustym byłby orzech bytu. Baczcież mi, twórcy!

Zmienność wartości - to zmienność tworzącego. Niszczy zawsze, kto twórcą być musi.

Twórcze były przede wszystkim ludy, znacznie później dopiero jednostki; zaprawdę, jednostka jest sama tworem najmłodszym.

Narody zawiesiły niegdyś tablice dobra ponad sobą: miłość, co chce panować, oraz miłość, co pragnie ulegać, stworzyły społem te tablice.

Starsze jest radosne poczuwanie się do trzody, niźli ochotne poczucie swej jaźni: i póki dobre sumienie zwie się trzodą, złe tylko sumienie mówi: ja.

Zaprawdę, przebiegłe ja, ja bezmiłosne, co swej korzyści w pożytku wielu szuka: ono nie jest początkiem trzody, lecz jej zanikiem.

Miłujący to byli zawsze i twórcy, co stwarzali dobro i zło. Płomień miłości goreje w imionach cnót wszystkich i ogień gniewu.

Wiele krain widział Zaratustra i ludów wiele: większej na świecie potęgi nie znalazł Zaratustra ponad dzieła miłujących: "zło" i "dobro" to ich imiona.

Zaprawdę, potworna jest potęga takiego chwalenia i przyganiania. Powiedzcież mi, bracia, kto ujarzmi tę potęgę, kto temu zwierzęciu zarzuci jarzmo na tysiąc jego grzbietów?

Tysiąc celów było dotychczas, gdyż i narodów było tysiące. Brak jeszcze tylko jarzma dla tego grzbietów tysiąca, brak jednego celu.

Powiedzcież mi jednak, bracia: jeśli ludzkości celu jeszcze brak, zali nie brak jeszcze - jej samej? -

Tako rzecze Zaratustra.

O cnocie darzącej

1. Gdy Zaratustra pożegnał miasto, ku któremu skłonne było serce jego, miasto, zwane "pstrą krową" - podążyli za nim ci, co się uczniami jego zwali, liczną towarzysząc mu drużyną. Doszli tako do rozstaju dróg: wówczas rzekł Zaratustra, iż dalej samotny pójść pragnie, jako że umiłował był chadzanie samotne. Uczniowie wręczyli mu na pożegnanie posoch, w którego złotej rękojeści wił się wąż wokół słońca. Zaratustra uradował się posochowi i wsparł się na nim; po czym zwrócił się tymi słowy do drużyny uczniów swoich:

Powiedzcież mi: czemu złoto zdobyło sobie wartość najwyższą? Ponieważ jest niepospolite, niepożyteczne, jaśniejące i w blasku swym łagodne; ono się zawsze darowuje.

Tylko jako odzwierciedlenie najwyższej cnoty, zdobyło złoto wartość najwyższą. Jako złoto świeci spojrzenie darzącego. Złota blask czyni przymierze między księżycem i słońcem.

Niepospolita jest najwyższa cnota i niepożyteczna, jaśniejąca jest ona, a w blasku łagodna: cnota darząca jest najwyższą cnotą.

Zaprawdę, zgaduję ja was, uczniowie moi: dążycie, jako ja, ku cnocie obdarzającej. Cóż wy mieć możecie wspólnego z kotami i wilkami?

I takie jest pragnienie wasze, aby stać się ofiarą i darem: i dlatego też łakniecie zgromadzenia dóbr i bogactw wszelkich we własnej duszy.

Nienasycenie pożąda dusza wasza skarbów i klejnotów, gdyż nienasycona jest cnota wasza w pragnieniu obdarzania.

Pociągacie wszystkie rzeczy ku sobie i wmuszacie je w siebie, aby z waszych studzien biły źródłem waszych darów miłosnych.

Zaprawdę, rabusiem wobec wszystkich wartości czyni cnota darząca; jednak błogosławię ja i uświęcam samolubstwo takie. -

Bywa wszakże inne samolubstwo, nad miarę ubogie, głodne, zawsze kraść gotowe, - chciwość chorych, samolubstwo chore.

Oczami złodzieja spogląda ono na wszystko świecące; żarłocznością głodu mierzy tych wszystkich, którzy mają obfite pokarmy; zawsze pełza ono wokół hojnych stołów.

Choroba przemawia z takiej pożądliwości i ukryte zwyrodnienie; o mdłym ciele mówi żarłoczność tego samolubstwa.

Powiedzcież mi bracia: cóż jest dla nas złe i najgorsze? Nie jestże nim zwyrodnienie? - Zaś zwyrodnienie odgadujemy wszędzie tam, gdzie brak duszy obdarzającej.

Wzwyż wiedzie nasza droga przez gatunek do nadgatunku. Ohydę wszakże budzą w nas te zwyrodniające się skłonności, co wołają: "Wszystko dla mnie".

Wzwyż wzlatują ducha naszego zamysły: i są one przenośnią naszego ciała; są przenośnią jego wywyższenia. Takich wywyższeń przenośnie są imionami cnót. Tako przechodzi ciało szlakiem dziejów, jako stające się i walczące. Zaś duch - czymże jest dlań duch? Jego walk i zwycięstw heroldem, towarzyszem i oddźwiękiem.

Przenośniami są wszystkie imiona zła i dobra: one nie dowodzą, lecz napomykają jedynie. Głupiec, kto w nich wiedzy szuka!

Baczcież mi, bracia, na tę godzinę, gdy duch wasz w przenośniach mówić zechce: gdyż oto jest zaczątek cnoty waszej.

Dźwigniętym staje się naonczas wasze ciało i wywyższonym; a błogością swoją tako ducha zachwyca, że czyni zeń twórcę, nadawcę wartości, miłującego i wszechrzeczy dobroczyńcę.

Gdy przepełne serce wasze wzburzy się rozlewnie, jako strumień, co jest błogosławieństwem i trwogą dla nadbrzeżnych: oto jest zaczątek cnoty waszej.

Gdyście ponad pochwałę się wznieśli i przygany, i gdy wola wasza rzeczom wszystkim rozkazywać zapragnęła, jako wola miłującego: oto jest zaczątek cnoty waszej.

Gdyście wzgardzili wszystkim, co przyjemne, gdy wam obmierzło miękkie łoże, gdy od wszelkiego miękczenia nigdy wam dosyć daleko łoża waszego nie ścielą: oto jest zaczątek cnoty waszej.

Gdyście jednej woli powolni i gdy ta wszelkiej odwrótnica niedoli jest wam doli musem niechybnym: oto jest zaczątek cnoty waszej.

Zaprawdę, nowym złem i nowym dobrem jest takowa cnota! Zaprawdę, jest ona jako nowe głębokie poszumy, nowego źródliska podziemny głos!

Potęga to jest; myśl to władna, a wokół niej dusza mądra: złote to słońce, a na nim wkrąg poznania wąż.

2

Tu zamilkł Zaratustra i spojrzał z miłością na uczniów swoich. Niebawem podjął w te słowa: - a przemienił się głos jego.

Pozostańcie wierni ziemi, bracia moi, wierni potęgą swej cnoty! Wasza miłość darząca i wasze poznanie niechaj służą ziemskiej treści! Tako proszę i zaklinam was.

Nie dozwalajcież jej odlatywać od ziemi i i skrzydłami o ściany wieczności łopotać! Och, bywało zawsze tyle cnót w locie zbłąkanych!

Wiedźcież zbłąkaną cnotę na ziemię, jako ja to czynię, wiedźcież ją na powrót ku ciału i ziemi: aby ziemi właściwą treść nadała, treść ludzką!

Stokrotnie błądziły w lotach i chybiały zarówno duch, jak i cnota. Och, w ciele naszym tkwią wciąż jeszcze wszystkie te urojenia i złudy: ciałem i wolą stały się tu one.

Stokrotnie doświadczały się i błądziły zarówno duch, jak i cnota. O tak, próbą człowiek był. Och, ileż niewiedzy i błędu naszym stało się ciałem!

Nie tylko rozum tysiącleci, lecz i ich szaleństwo wybucha oto w nas. Niebezpiecznie jest być spadkobiercą.

Jeszcze walczymy krok za krokiem z olbrzymem przypadku, a ponad całą ludzkością sprawowały dotychczas rządy nierozum i niedorzeczność.

Duch wasz, bracia moi, oraz cnota wasza ziemskiej niech służą treści: zaś rzeczy wszelkich wartość niech przez was na nowo nadaną zostanie. Przeto winniście być walczącymi! Przeto twórczymi być powinniście!

Wiedzą oczyszcza się ciało; wśród wiedzy doświadczeń wywyższa się ono. Wszystkie popędy poznającego uświęcają się; dusza wywyższonego radosną się staje.

Siebie ulecz, lekarzu: tako i chorym najlepiej pomożesz. Niech to będzie twą najlepszą pomocą, że oczy jego ujrzą, jakeś się sam uleczył.

Jest dróg tysiące, którymi jeszcze nie chadzano, tysięczne zdrowia przejawy i tysiące ukrytych ogrójców życia. Niewyczerpany i nieodkryty jest jeszcze człowiek, a wraz i ziemia ludzka.

Baczcie i czuwajcie, samotnicy! Z tajemnym skrzydeł łopotem ciągną powiewy przyszłości; czujnym uszom dobra zwiastuje się nowina.

Samotnicy dnia dzisiejszego, wy, odosobniający się, ludem wy kiedyś będziecie: z was, którzyście się sami wybrali, powstanie lud wybrany: - a z niego nadczłowiek.

Zaprawdę, siedliskiem uzdrowienia stać się jeszcze winna ziemia! Oto unosi się już nad nią nowa woń zwiastującej się szczęśliwości, - i nowa wróży się nadzieja!

3

Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, zamilkł wówczas, jako milknie, kto ostatniego słowa jeszcze nie wygłosił; pełen niezdecydowania ważył długo posoch w dłoni. Wreszcie się odezwał: - a przemienił się głos jego.

Sam oto idę dalej, uczniowie moi! I wy takoż idźcie stąd, a samopas! Tak chcę.

Zaprawdę, radzę ja wam: idźcie precz ode mnie i brońcie się przeciw Zaratustrze! Lub lepiej jeszcze: wstydźcie się jego! Może on was oszukał.

Człowiek oddany poznaniu winien nie tylko kochać swych wrogów, lecz i umieć nienawidzić swych przyjaciół.

Źle się wywdzięcza mistrzowi, kto zawsze tylko uczniem zostaje. I czemuż nie chcecie z wieńca mego uszczknąć?

Uwielbiacie mnie; lecz cóż się stanie, gdy to wasze uwielbienie któregoś dnia runie? Baczcież, aby was posąg nie przygniótł!

Mówicie, iż wierzycie w Zaratustrę? Lecz cóż mi zależy na Zaratustrze! Jesteście wyznawcami: lecz cóż zależy na wszelkich wyznawcach!

Jeszczeście samych siebie nie szukali: a oto jużeście mnie znaleźli. Tak czynią wszyscy wyznawcy; przeto tak niewiele waży wszelka wiara.

Tak więc wzywam was, abyście mnie zgubili, a w zamian samych siebie znaleźli; i kiedy wszyscy mnie się zaprzecie, wówczas dopiero do was powrócę.

Zaprawdę, innymi oczami, bracia moi, szukać wówczas będę swych straconych, inną pokocham was wtedy miłością.

I raz jeszcze przyjaciółmi mymi się staniecie oraz dziećmi jednej nadziei: wówczas po raz trzeci nawiedzę was, abyśmy społem wielkie święcili południe.

I tym jest to wielkie południe, iż człowiek staje wówczas w połowie drogi między zwierzęciem i nadczłowiekiem i swą drogę ku zachodowi święci, jako swą najwyższą nadzieję: jako że ta jest droga, wiodąca do nowego zaranku.

Naonczas zachodzący sam siebie błogosławić będzie, iż jest poza rubież przechodzącym; a słońce jego poznania stać będzie na południu.

"Pomarli bogowie wszyscy: niechże więc za wolą naszą nadczłowiek żyje" - taką niechaj będzie czasu wielkiego południa nasza wola ostatnia.

CZĘŚĆ DRUGA

O przezwyciężeniu samego siebie

"Wolą prawdy" zwiecie wszak, wy najmędrsi, to, co was zapałem i gorliwością darzy?

Wola pomyślenia wszelkiego bytu: tak oto mianuję wolę waszą!

Wszelki byt chcecie uczynić dającym się pomyśleć: gdyż wątpicie dobrem niedowierzaniem, zali on da się już pomyśleć.

Lecz musi się on nakłonić i nagiąć! Tak chce wola wasza. Wygładzić się on musi i stać się duchowi uległy, jako jego zwierciadło i obraz lustrzany.

Tym jest wola wasza cała, jako wola mocy; i nawet wówczas, gdy o złym i dobrym mówicie, oraz o nadawaniu wartości.

Stworzyć chcecie dopiero świat, przed którym byście uklęknąć mogli: tym jest wasza ostatnia nadzieja i upojenie ostatnie.

Nieuczeni, lud - ci oczywiście są jako rzeka, po której łódź się niesie: w łodzi zaś siedzą uroczyste i zakapturzone wyobrażenia wartości.

Waszą wolę i wasze wartości rzucacie na rzekę stawania się; starą wolę mocy znamionuje mi to, w co lud, jako zło i dobro, wierzy.

Wyście to byli, wy najmądrzejsi, którzy tych gości w łodzi umieścili, nadawszy im świetność oraz dumne imiona, - wy oraz wola wasza władna!

Rzeka dalej łódź waszą unosi: unosić ją musi. Nic to, że się rozbita fala pieni i gniewnie statkowi sprzeciwia!

Nie rzeka jest waszym niebezpieczeństwem i końcem waszego zła i dobra, wy najmędrsi: lecz własna wola wasza, wola mocy - niewyczerpana, twórcza wola życia.

Lecz abyście pojęli me słowo o dobru i złu: chcę wam ku temu me słowo o życiu rzec, oraz o przyrodzeniu wszystkiego, co żyje.

W ślady żyjącego szedłem, chadzałem wielkimi i małymi drogami, abym jego przyrodzenie poznał.

Stokrotnymi zwierciadłami łowiłem jego spojrzenia, wówczas gdy usta miał zamknięte: aby mi oko jego mówiło. I mawiało do mnie oko jego.

Lecz gdzie żywe znalazłem istoty, tam też słyszałem i mowę o posłuszeństwie. Wszystko, co żyje, jest posłuszne.

A to jest rzeczą wtóra: Rozkazują temu, kto samemu sobie ulegać nie zdoła. Takie jest przyrodzenie wszystkiego, co żywe.

Zaś to jest rzecz trzecia, którą zasłyszałem: iż rozkazywanie cięższe jest, niźli uleganie. I nie przeto tylko, iż rozkazujący bierze na się brzemię wszystkich posłusznych, i że go to brzemię łatwo zmiażdżyć może: -

Próbą i ważeniem się zuchwałym wydawało mi się zawsze rozkazywanie; ilekroć kto żywy rozkazywał, zawsze swe istnienie ważył on zuchwale.

I wówczas nawet, gdy samemu sobie rozkazywał: i wtedy jeszcze odpokutować musiał swe rozkazywanie. Własnego prawa stać się musi sędzią, mścicielem i ofiarą.

Jakże się to dzieje! - pytałem się nieraz. Któż to zdoła nakłonić wszystko, co żyje, aby ulegało, rozkazywało i, rozkazując nawet, posłuszeństwo świadczyło?

Baczcież mi na to słowo moje, wy najmędrsi! Zgłębcież poważnie, zalim ja życiu w serce nie wpełznął, w najskrytsze tego serca kryjówki!

Gdziem żywe istoty znalazł, tam też znajdowałem wolę mocy; i nawet w woli służebnych znajdowałem wolę panowania.

Aby silniejszemu słabsze służyło, ku temu namawia własna wola słabszego, która jeszcze wątlejszego panem w zamian być pragnie; bez tej jedynie rozkoszy obejść się nie może.

I jako się małe większemu oddaje, w zamian za rozkosz przewagi nad najmniejszym: tak też oddaje się i największe, poświęcając gwoli mocy - życie własne.

I tym jest poświęcanie się największego, iż ono jest zuchwałym pokuszeniem i niebezpieczeństwem, grą w kości o cenę śmierci.

I gdzie jest ofiarność, usłużność i wejrzenia miłosne: tam też wola panowania. Na krętych ścieżkach wkrada się tu słabszy w warownię i serce potężniejszego i wykrada - przemoc.

I z tej tajemnicy zwierzyło mi się życie samo; "Patrz, jam jest tym, co się zawsze samo pokonywać musi.

"Aliści zwiecie wy to wolą tworzenia, popędem ku celowi, ku czemuś wyższemu, odległemu, wielorakiemu: wszakże wszystko to jednym jest tylko i jedną tajemnicą.

"Raczej zaniknę, niźli się tego jednego wyrzeknę; i zaprawdę, gdzie bywa zanik i liści opadanie, spojrzyj! tam oto życie w ofierze się daje - w zamian za moc!

"Iż walką być muszę i stawaniem się i celem, i wielu celów sprzecznością: - och, kto wolę moją odgadnie, odgadnie zarazem, jak krętymi drogami chadzać ja muszę!

"Cokolwiek stwarzam i jakkolwiek to umiłuję, - wnet przeciwnikiem stawać się muszę tworowi swemu i miłości swej: tak chce ma wola.

"I nawet, ty poznający, jesteś tylko ścieżką i miedzą mej woli: zaprawdę, ma wola potęgi chadza na nogach twej woli prawdy!

"Aliści prawdy nie utrafił, kto za nią strzelił słowami "wola istnienia": takiej woli - nie ma!

"Jakowoż: czego nie ma, to chcieć nie może; zaś co w istnieniu już jest, jakżeby to mogło do tego istnienia chęcią się jeszcze wyrywać!

"Tam tylko, gdzie życie, tam jest i wola: wszakże nie wola życia, lecz - tak oto uczę ciebie - wola mocy!

"Niejedno ceni sobie żyjący wyżej ponad własne życie; lecz nawet i z tejże oceny przemawia - wola mocy!" -

Tak oto pouczało mnie niegdyś życie: a z tego pouczania wyłuszczę ja wam, najmędrsi, jeszcze i zagadkę serc waszych.

Zaprawdę, powiadam ja wam, najmędrsi, jeszcze i zagadkę serc waszych.

Zaprawdę, powiadam ja wam: zło i dobro, które by nieprzemijające być miały - tego nie ma! Ze zła i dobra wyrastać muszą ich przezwyciężenia.

Waszymi wartościami i słowami o złym i dobrym czynicie przemoc, wy twórcy wartości: i tym jest wasza ukryta miłość i dusz waszych blaski, drżenia i rozlewność.

Lecz silniejsza jeszcze przemoc wyrasta z wartości waszych i nowe przezwyciężenie: na niej kruszy się jajo i skorupa.

A kto twórcą być musi w złym i dobrym: zaprawdę, burzycielem być on wprzódy musi i winien kruszyć wartości.

I tak oto nieodłączne jest najwyższe zło od najwyższej dobroci: ta jednak jest twórcza. -

Mówmy wszakże o tym, wy najmędrsi, aczkolwiek i to jest zgubne. Milczenie jest gorsze; wszystkie przemilczane prawdy stają się jadowite.

I niechże się wszystko pokruszy, co w prawdach naszych pokruszyć się może! Niejeden dom zbudować nam jeszcze należy! -

Tako rzecze Zaratustra.

O niepokalanym poznaniu

Wczoraj gdy księżyc wschodził, mniemałem, że chyba słońce zrodził: tak szeroko i brzemiennie zaległ on na widnokręgu.

Lecz kłamcą był on wraz ze swoją brzemiennością; zaś ja raczej w owego chłopa na księżycu gotów jestem uwierzyć, niźli w kobietę.

Oczywiście, niewiele z męża jest w tym płochliwym łazędze nocnym. Zaprawdę, z nieczystym sumieniem snuje on się po dachach.

Jako że lubieżny i zazdrosny jest ów mnich w księżycu, lubieżnie pożąda ziemi i wszystkich uciech kochanków.

Nie! znieść ja nie mogę tego kocura na dachach! Wstręt budzą we mnie ci wszyscy, co wokół odchylonych okiennic szwendają się po nocach!

Pobożnie i milcząco sunie oto księżyc po gwiezdnym dywanie: - nie cierpię jednak cicho stąpających męskich nóg, przy których ostroga nie szczęka.

Krok rzetelnego głosi się; kot wszakże pomyka ponad ziemią. Patrz, kocim pomykaniem zbliża się oto księżyc, zbliża się nierzetelnie. -

Tę przypowieść daję wam, tkliwi obłudnicy "czystego poznania"! Was to zwę - lubieżnikami!

I wy kochacie ziemię, oraz wszystko, co ziemskie: przejrzałem ja was przecież! - lecz wstyd jest w tej waszej miłości i nieczyste jest jej sumienie, - jesteście mi jako księżyc!

Do wzgardy rzeczy ziemskich namówiono ducha waszego, lecz nie trzewia wasze: one jednak potężniejsze w was są!

I oto wstydzi się duch wasz, iż trzewiom powolnym być musi, i ze wstydu bocznymi skrada się ścieżkami i kłamliwymi drogami.

"To by było dla mnie najszczytniejsze - mawia do siebie zakłamany duch - móc spoglądać na życie bez pożądania, a nie jako pies z wywieszonym językiem.

"Szczęśliwym się czuć w przypatrywaniu, z obumarłą spozierać wolą, bez zachwytu i żądzy samolubstwa - zimny, spopielony na całym ciele, lecz z pijanymi księżycowymi oczami!"

"To by było dla mnie najmilsze, - zwodzi siebie zwiedziony, - ukochać ziemię, jako księżyc ją kocha, i tylko oczyma dotykać jej piękna.

"I to niech mi będzie rzeczy wszelkich niepokalanym poznaniem, iż niczego od nich nie pożądam, oprócz możności spoczywania przed nimi, jako zwierciadło o stu źrenicach". -

O, wy tkliwi obłudnicy, wy lubieżni! Brak wam niewinności pożądania: oto dlaczego spotwarzacie pożądanie!

Zaprawdę, nie jako tworzący, płodzący, stawający się ochotnie, ukochaliście mi ziemię!

Gdzież jest niewinność? Tam, gdzie jest wola płodzenia. Kto ponad siebie tworzyć pragnie, ten ma dla mnie wolę najczystszą.

Gdzież jest piękno? Tam, gdzie całą wolą chcieć muszę, gdzie kochać i zginąć pragnę, aby obraz nie tylko obrazem pozostał.

Kochać i zginąć: od wieków idzie to w parze. Wola miłości: znaczy to być powolnym i śmierci wezwaniu. Wam to mówię, tchórze!

Lecz to wasze niemęskie zezowanie ma się zwać "rozpamiętywaniem"! A co się tchórzliwymi oczyma omacać pozwala, ochrzczone ma być jako "piękno"! O, wy, brudziciele imion szlachetnych!

Lecz to niechaj klątwą waszą będzie, wy niepokalani, czystego poznania hołdownicy, iż nigdy rodzić nie będziecie: chociaż byście nie wiem jak szeroko i brzemiennie zalegli na widnokręgu!

Zaprawdę, pełne są usta wasze słów szlachetnych, a my wierzyć mamy, iż wam, łgarze, serce tak wezbrało?

Lecz słowa moje, to słowa liche, wzgardzone, ułomne: chętnie podnoszę, co z ust waszych pod stoły upadło.

Aliści zdołam ja nimi jeszcze - wam, obłudnicy, prawdę w oczy rzec! O tak, te ości moje, małżowiny i liście kolczaste - jeszcze one wam, obłudnicy, - nosy połechczą!

Złe powietrze jest zawsze wokół was i wokół uczt waszych: wasze myśli lubieżne, wasze kłamstwa i skrytości obciążają powietrze!

Odważcież się wreszcie samym sobie zaufać, - sobie i trzewiom własnym! Kto sobie nie ufa, kłamie zawsze.

Boga maskę zawieszacie przed własnym obliczem, wy "czyści": w larwę boga wpełzła wasza ohydna pierścienica.

Zaprawdę, łudzicie wy się, wy "rozpamiętujący"! I Zaratustra był niegdyś błaznem boskich skór waszych; nie odgadł przecie wężowych pierścieni, którymi one wypchane były.

Zdawało mi się, że tu Boga jakiegoś dusza gra, w tej grze waszej, wy mistrzowie "czystego poznania!" I mniemałem, że nie ma sztuki lepszej ponad te wasze sztuki!

Plugastwo wężowe i woń nieznośna utaiły przede mną dale: oraz i to, że tu gdzieś jaszczurza chytrość przemykała się lubieżnie.

Lecz zbliżyłem ja się ku wam: i oto dzień mi nastał, - nastaje on wreszcie i dla was, - przyszło wreszcie no koniec księżycowym miłośnikom!

Spojrzyjcież bo tylko! Przydybany i blady stoi oto księżyc - wobec jutrzni!

Gdyż oto nadchodzi już płomienna - nadchodzi jej miłość ku ziemi! Niewinnością i twórczym pożądaniem jest wszelka miłość słoneczna!

Patrzcież, jak niecierpliwa wschodzi ona ponad morzem! Nie czujecież jej pragnienia i gorącego oddechu jej miłości?

Morze chce ona wyssać i głębię jego ku swojej wyżynie wypić: i oto morza pożądanie podnosi się ku niej tysiącem piersi.

Całowane chce być ono i pite przez słoneczne pragnienie; powietrzem stać się chce i wyżyną, ścieżką światła być pragnie i samo światłem się stać!

Zaprawdę, jako słońce kocham ja życie i wszystkie morza głębokie.

Zaś dla mnie poznaniem jest to: wszelka głębia dźwignięta ma być - ku mojej wyżynie! -

Tako rzecze Zaratustra.

O wyzwoleniu

Gdy Zaratustra przechodził pewnego dnia przez most, otoczyli go kalecy i żebracy, a pewien garbaty zagadnął go tymi słowy:

"Spojrzyj, Zaratustro! Oto i lud uczy się od ciebie i zaczyna ufać twej nauce: lecz aby całkowicie w ciebie uwierzył, potrzeba na to jednego - winieneś przekonać i nas, kaleki wszelkie. Tu oto masz piękny dobór i sposobność do roboty z niejednym czubem! Ślepców możesz uleczyć, kulawych do biegu przysposabiać; zaś temu, co zbyt wiele na sobie dźwiga, mógłbyś ująć coś niecoś z grzbietu: - Oto, według mnie, najwłaściwsza droga, aby i kalecy uwierzyli w Zaratustrę!"

Zaratustra zaś odparł mu w te słowa: "Gdy się garbatemu odbiera jego garb, odbiera mu się jego ducha, - tak uczy lud. Gdy się ślepemu wzrok przywraca, widzi zbyt wiele złego na świecie: tak, iż przeklina tych, co go uleczyli. Ten zaś, kto kulawemu zdolność biegu przywróci, czyni mu największą krzywdę: gdyż ledwo biegać się nauczy, a rozbiegną się wraz z nim i jego niecnoty - tak oto poucza lud o kalekach. I czemuż by nie miał Zaratustra uczyć się od ludu, skoro lud uczy się od Zaratustry?

Jest mi to jednak rzeczą najbłahszą jeszcze, iż od czasu, gdy pośród ludzi przebywam, widzę raz po raz, że temu brakuje oka, tamtemu ucha, trzeciemu nogi; lub też, że inni stracili język, nos lub głowę.

Widuję i widywałem rzeczy gorsze, nieraz tak ohydne, że nie o każdej mówić mogę, a niejednej bym nawet widzieć nie pragnął: widuję mianowicie ludzi, którym brak wszystkiego oprócz jednego członka, którzy niczym więcej już nie są, tylko wielkim okiem, wielkim pyskiem, wielkim brzuchem, zgoła czym bądź wielkim, - kalekami na wywrót zwę ja takich.

Gdy, powracając z mej samotni, po raz pierwszy przechodziłem przez ten most, nie dowierzałem oczom własnym: spoglądam, patrzę, i mówię wreszcie: "toż to jest ucho! ucho wielkości człowieka!" Przyglądam się jeszcze lepiej: pod uchem porusza się coś żałośnie małego, ubożuchnego i mizernego. I rzeczywiście, potworne uszysko było osadzone na malutkiej, cienkiej łodyżce; łodyżka ta była - człowiekiem! Gdym szkła do oczu podniósł, mogłem dojrzeć nawet maleńką, zazdrosną twarzyczkę i to nawet, że na łodyżce kiwała się nadęta duszyczka. Lud zaś pouczył mnie, że to wielkie ucho to nie tylko człowiek, lecz człowiek wielki, geniusz. Lecz ja nie dowierzam nigdy ludowi, gdy o wielkich ludziach mówi - i pozostałem przy swoim przekonaniu, że to jest kaleka na wywrót, który ma wszystkiego za mało, a jednego za wiele."

Gdy Zaratustra tak oto odparł garbusowi oraz tym wszystkim, których on był głosem i orędownikiem, zwrócił się pełen głębokiej goryczy do uczniów swoich i rzekł:

"Zaprawdę, przyjaciele moi, obracam ja się między ludźmi, jak pośród ułomków i członków ludzkich!

To jest dla mego oka rzeczą najstraszniejszą, iż widzę człowieka podruzgotanego o porozpraszanych członkach niby na pobojowisku lub na podwórzu rzeźni.

A gdy me oko umknie od "teraz" ku "niegdyś", znajduje zawsze to samo: ułomki, członki i okrutne przypadki - ludzi nie widzi!

Owo "teraz" i "niegdyś" na ziemi, - och! przyjaciele moi - to jest moje brzemię, najdokuczliwsze, i żyć bym przecie nie zdołał, gdybym nie był jasnowidzem tego, co przyjść musi.

Wieszczący, chcący, tworzący, sam przyszłością i sam sobie mostem ku przyszłości - i niestety! również i kaleką przy tymże moście: oto czym jest Zaratustra.

I wy zagadywaliście nieraz samych siebie: "Kimże jest Zaratustra? Czymże ma być on dla nas?" I dawaliście sobie, jako ja to czynię, w odpowiedzi - pytania.

Jestże on zwiastunem? Czy dokonawcą? Zdobywcą? Czy też dziedzicem? Jestże jesienią? Lemieszem? Lekarzem? Czy też ozdrowiałym?

Jestże on poetą? Czy też prawdomówcą? Wyzwolicielem? Czy też pogromcą? Jestże dobrym? - Złym?

Błąkam się między ludźmi, jak pośród ułomków przyszłości: przyszłości, którą ja oglądam.

I tym jest ma twórczość i dążenie, iż w jedno przetwarzam i w całość skupiam, co jest ułomkiem i zagadką, i okrutnym przypadkiem.

Jakżebym ja zniósł, żem jest człowiekiem, gdyby człowiek nie był wieszczem i zagadek odgadywaczem, i wyzwolicielem przypadku!

Przeszłych wyzwolić, wszelkie "Było" przetworzyć w "Takom ja właśnie pragnął!" - oto co bym dopiero wyzwoleniem zwał!

Wola - tako zwie się oswobodziciel i zwiastun radosny: tako i ja was pouczam, przyjaciele moi! Douczcież się wszakże i tego jeszcze: wola sama jest jeszcze więźniem.

Chęć oswobadza: lecz jakże się to zwie, co nawet i oswobodziciela w kajdany zakuwa?

"To było": oto zębów zgrzytanie i najsamotniejsza zgryzota woli. Bezsilna wobec wszystkiego, co już dokonane, jest wszelkiej przeszłości wrogim widzem.

Bo że wstecz wola chcieć nie może; że czasu przełamać nie zdoła, ani czasu pożądliwości, - tym jest woli zgryzota najsamotniejsza.

Wola oswobadza: cóż więc obmyśli sobie ona, aby się pozbyła własnego zasępienia i szydziła z własnego więzienia?

Och, błaznem staje się każdy więzień! Szaleńczo wyzwala się też i więziona wola.

Że czas wstecz się nie cofnie, to rodzi jej gniew zawzięty. "To, co było" - tak zwie się kamień, którego nie zdoła potoczyć.

Toczy więc kamienie zawziętości i niechęci i wywiera zemstę na wszystkim, co wraz z nią nie odczuwa zawziętości i niechęci.

I tak oto staje się wola, oswobodzicielka, sprawczynią bólu: na wszystkim, co cierpieć zdolne, wywiera zemstę za to, iż cofnąć się nie może.

I tym oto, wyłącznie tym tylko, jest i zemsta sama: woli niechęcią do czasu i jego "to było".

Zaprawdę, wielkie szaleństwo tkwi w naszej woli; zaś dla wszystkiego, co ludzkie, klątwą się stało, iż to szaleństwo ducha sobie zdobyło!

Duch zemsty: przyjaciele moi, to było dotychczas najlepszym zastanowieniem się człowieka; a gdzie cierpienie było, tam kara zawsze być musiała.

"Kara", tym słowem przezwała zemsta samą siebie: słowem kłamliwym udaje ona obłudnie czyste sumienie.

A że w chcącym jest wiele cierpienia, iż wstecz chcieć nie może, - przeto i chęć sama i życie wszelkie - winny być karą!

I oto chmura za chmurą zachodziły na ducha: aż wreszcie obłęd kazać począł: "Wszystko zanika, przeto wszystko zaniku jest warte!"

"I tym jest sprawiedliwość sama: owo prawo czasu, co dzieci swoje pożerać musi": tak kazał obłęd.

"Moralnym stoją rzeczy ładem wedle prawa i kary. Och, gdzież jest wyzwolenie z toku rzeczy i z kary "istnienia?" Tako kazał obłęd.

"Czyż możliwe jest wyzwolenie, skoro istnieje wieczne prawo? Och, nie do udźwignięcia jest ów kamień "to było": wieczne muszą być też i wszelkie kary!" Tako kazał obłęd.

"Żaden czyn zgładzonym być nie może: jakżeby on mógł dzięki karze stać się niedokonanym! To, właśnie to, jest wieczne w karze "istnienia", iż istnienie wiecznie i czynem i karą być musi!

Chyba że wola wreszcie samą siebie wyzwoli, że chcenie niechceniem się stanie ": lecz wszak wy znacie, bracia moi, tę starą piosnkę obłędu!

Odwodziłem was od tych starych baśni, gdym uczył: "wola jest twórcą".

Wszelkie "to było" jest ułomkiem, zagadką, okrutnym przypadkiem, póki wola twórcza na to nie odpowie: "lecz tak ja właśnie chciałam!" - Aż póki wola twórcza na to nie rzeknie: "Lecz tak chcę właśnie! Tako chcieć będę!"

Lecz czyż mówiła ona już tak? I kiedyż się to stanie? Czy wola jest już odprzęgnięta od własnego szaleństwa?

Stałaż się wola zbawcą i zwiastunem radosnym dla samej siebie? Oduczyłaż się ona ducha zemsty i zębów zgrzytania?

I któż nauczył ją pojednania z czasem i czegoś wyższego ponad wszelkie pojednanie?

Czegoś wyższego ponad wszelkie pojednanie chcieć musi wola, która jest wolą mocy - lecz jakże jej na to przyjdzie? Któż pouczył ją nawet i o chceniu wstecz?"

Lecz w tym miejscu przerwał Zaratustra nagle swą mowę i czynił wrażenie człowieka, którego ostateczne przerażenie ogarnia. Przestraszonymi oczyma wodził po uczniach swoich, a oczy te przebijały jak strzały ich myśli jawne i ukryte. Po chwili zaśmiał się jednak i rzekł w dobroci:

"Trudno żyć z ludźmi, ponieważ milczeć jest tak trudno. Osobliwie dla gaduły". -

Tako rzekł Zaratustra. Garbus jednak przysłuchiwał się rozmowie, przysłoniwszy przy tym twarz; gdy usłyszał śmiech Zaratustry, wejrzał ciekawie i rzekł powoli:

"Lecz dlaczegóż to Zaratustra mówi inaczej do nas, niźli do uczniów swoich?"

Zaratustra odparł: "Cóż w tym dziwnego! Z koślawym wolno i koślawo pogadać!"

"Pięknie, - odparł garbus; - zaś wobec uczniów wolno bajać jak w uczelni.

Lecz czemuż to Zaratustra mówi inaczej do swych uczniów niźli do samego siebie?" -

CZĘŚĆ TRZECIA

O widmie i zagadce

Gdy pośród żeglarzy gruchnęła wieść, że Zaratustra bawi na okręcie, - wraz z nim wsiadł był na okręt jeden człowiek z wysp szczęśliwości, - powstała wówczas ciekawość wielka i oczekiwanie. Lecz Zaratustra milczał dwa dni, był tak zimny i głuchy w zasmuceniu swym, że na spojrzenia i pytania nie odpowiadał zgoła. Pod wieczór wszakże dnia drugiego, aczkolwiek milczał wciąż jeszcze, rozwarł przecie uszy swoje: gdyż wiele rzeczy dziwnych a niebezpiecznych usłyszeć można było na tym okręcie, co, z dalekich stron wracając, w dalekie udawał się kraje. Zaratustra zaś miłował tych wszystkich, co dalekie podróże czynią i bez niebezpieczeństwa żyć nie potrafią. I tak oto w słuchaniu rozwiązał się wreszcie i jego język, a lody wokół serca stopniały: - wówczas w te przemówił słowa:

Wam, odważni poszukiwacze, usiłowacze, wam wszystkim, którzy, podstępnym powierzając się żaglom, na groźne wypływacie morza, -

- wam upojeni zagadką, radośni zmrokiem, wam, których dusze w każdą błędną czeluść fletnie wabią:

- bo tchórzliwą dłonią dzierżyć nici przewodnich wy wszak nie pragniecie; a gdzie odgadnąć zdołacie, tam nienawidzicie dochodzenia -

- wam to wyłącznie opowiem zagadkę, którą ujrzałem, - widmo najsamotniejszego. -

Ponury szedłem oto przez trupio siny zmierzch, ponury i twardy na duchu, z zaciśniętymi wargami. Niejedno słońce zaszło było już dla mnie.

Ścieżka, co hardo po żwirze się wspina, ścieżka złośliwa, samotna, której już ani kwiat, ani krzew nie dogadza: perć górska zgrzytała pod hardym stąpaniem nogi mojej.

Kroczyłem niemy pośród szyderczego zgrzytu krzemieni, depcząc nogą kamienie, które w ruch wprawiałem: tak oto zmagały się me nogi ku górze.

Wzwyż: - temu duchowi na przekór, co je wstecz, w przepaść ciągnął, duchowi ciężkości, szatanowi memu i wrogowi najzaciętszemu.

Wzwyż: - aczkolwiek na mnie on siedział, na poły karzeł, na poły kret, bezwładny, obezwładniający; ołów w uszy mi sączący, kroplistoołowiane myśli w mózg mój.

"O, Zaratustro, syczał szyderczo zgłoska w zgłoskę, ty kamieniu mądrości! Wysokoś ty się wyrzucił, lecz każdy wyrzucony kamień musi - opaść!

O, Zaratustro, kamieniu mądrości, ty kamieniu z kuszy, gwiazdy druzgoczący kamieniu! Samegoś siebie wyrzucił tak wysoko, - lecz każdy wyrzucony kamień - opaść musi!

Skazany na samego siebie i na samoukamienowanie: o, Zaratustro, wysokoś ty kamień wyrzucił, - lecz na ciebie kamień ten opadnie!"

Po czym zamilkł karzeł i przycichł na długo. Milczenie jego dławiło mnie wszakże; będąc tak oto we dwóch, jest się zaprawdę samotniejszym, niźli sam ze sobą!

Wspinałem się, wspinałem wciąż, marzyłem, rozmyślałem, - lecz wszystko przygniatało mnie. Byłem jak człowiek chory, którego bolesne katusze męczą, a zły sen raz po raz z zasypiania budzi. -

Jest we mnie jednak coś, co się odwagą zowie: zabijała ona zawsze wszelkie przygnębienie. Odwaga ta nakazywała mi wreszcie stanąć i zapytać: "Karle! Ty! Albo ja!"

Odwaga jest najlepszym zabójcą, - odwaga, która naciera: gdyż w każdym natarciu dźwięczy surma.

Człowiek jest najdzielniejszym zwierzęciem: tym przemaga każde zwierzę. Dźwiękiem surmy przemagał nawet ból każdy; a ból człowieczy jest bólem najgłębszym.

Odwaga zabija również i zawrót głowy nad przepaścią; a gdzież nie staje człowiek nad brzegami przepaści! Nie jestże widzenie - widzeniem przepaści?

Odwaga jest najlepszym zabójcą: odwaga zabija nawet litość. Zasię litość jest najgłębszą przepaścią: im głębiej człowiek wejrzy w życie, tym głębiej wgląda w cierpienie.

Odwaga jest najlepszym zabójcą: odwaga, co naciera: ona zabija nawet śmierć, gdyż mawia: "Byłoż to życie? Dalejże! Jeszcze raz!"

A w takim rzeknięciu jest wiele z dźwięcznej surmy. Niech słucha, kto ma uszy!

2

"Stój! karle! rzekłem. Ja! Albo ty! Jam silniejszy z nas dwóch -: ty nie znasz mej myśli przepaścistej! Jej byś udźwignąć nie zdołał!" -

Wówczas stało się coś, co mnie lżejszym uczyniło: zeskoczył mi z ramion karzeł ciekawy! I przykucnął na kamieniu tuż przede mną. Gościniec wiódł właśnie pod bramę w tym miejscu, gdzieśmy się zatrzymali.

"Spojrzyj, karle, na ten gościniec pod bramą; - mówię do niego: dwa oblicza ma on w tym miejscu. Dwie drogi zbiegają się tutaj: nikt jeszcze dróg tych do końca nie przeszedł.

Ta długa droga wstecz: po wieczność ciągnie się ona. Owa zaś droga przed się - to druga jest wieczność.

Przeczą sobie te drogi; zderzają się one ze sobą głowami: - i tu oto przy tej bramie zbiegają się ze sobą. Imię podbramia stoi oto wypisane: "Chwila".

Lecz gdyby ktoś jedną z tych dróg poszedł dalej, jeszcze dalej i wciąż jeszcze dalej: sądzisz, karle, że te drogi wiecznie sobie przeczą?" -

"Wszystko proste kłamie - odparł karzeł wzgardliwie. Wszelka prawda jest krzywa, czas nawet jest kołem".

"Ty duchu ciężkości! odparłem gniewnie, nie ułatwiajże sobie zbytnio! Albo cię tu pozostawię, gdzie utkwiłeś, kuternogo! - a zaniosłem cię wszak wysoko!

Spojrzyj - mówię dalej - na tę chwilę! Od tego podbramia chwili biegnie długa wieczna droga wstecz: poza nami leży wieczność.

Nie przebiegałoż wszystko, co z rzeczy wszelkich biec tylko zdoła, już raz tej drogi? Nie musiałoż wszystko, co pośród rzeczy wszelkich stać się może, już raz się stawać, dokonywać, przebiegać?

A skoro wszystko już było: co sądzisz, karle, o tej oto chwili? Czyż to podbramie - nie było już raz niegdyś?

I czy rzeczy wszelkie nie są tym ładem ze sobą powiązane, że ta oto chwila wszystkie przyszłe rzeczy za sobą wlecze? A więc - i samą siebie na domiar?

Gdyż co z rzeczy wszelkich biec może, i tę długą drogę, przed się wiodącą, raz jeszcze przebiec musi! -

I ten pająk powolny, co w świetle księżycowym pełza, i ta poświata księżycowa, i ja, i ty na gościńcu przed bramą szepcący obaj, o rzeczach wiecznych szepcący, - czyż my wszyscy nie musieliśmy już niegdyś tu oto być?

- i czyż nie musieliśmy powrócić, - tą oto drogą wciąż na nowo biec, aby tamtą długą, okrutną drogą - wiecznie na nowo powracać?"

Takom mówił, a coraz to ciszej: gdyż trwożyły mnie myśli me jawne i ukryte. I oto, nagle, usłyszałem psa wyjącego.

Czyżbym ja już słyszał psa tak wyjącego? Myśl ma wstecz pobiegła. Tak jest! Ongi, gdy dziecięciem byłem, w najodleglejszym dzieciństwie:

- wówczas słyszałem psa tak oto wyjącego. I widziałem go wówczas o zjeżonej sierści, z głową do góry zadartą, drżącego na całym ciele, w tę najcichszą widziałem go noc, kiedy i psy, zda się, w upiory wierzą:

aż mnie litość zdjęła. Właśnie księżyc o tę porę w pełni wschodził, w milczeniu grobowym stanął ponad domem krągłą żagwią, stanął cicho na płaskim dachu, jako na cudzej własności: -

przeto przeraził się wówczas pies: gdyż psy wierzą w złodziei i upiory. A gdym go po raz drugi tak wyjącego słyszał, zdjęła mnie litość ponownie.

Lecz gdzie się karzeł podział teraz? Gdzie podbramie? I pająk? I szeptanie nasze? Śniłbymże ja? Czyżbym się przebudził? Oto pośród dzikich zwałów skalnych staję nagle samotny w głuszy dookolnej, w najgłuchszej poświacie księżyca.

Lecz tam oto leży człowiek! Zaś tu! Pies najeżony skacze do pana, - a skoro mnie tylko ujrzał - zawył ponownie, zakrzyczał: - czyżbym już słyszał niegdyś psa tak o pomoc wołającego?

I, zaprawdę, com ujrzał, tegom nigdy jeszcze nie widział. Ujrzałem młodego pastucha, miotającego się po ziemi, dławiącego się w kurczowych podnietach, o twarzy potwornie wykrzywionej: długi czarny wąż zwisał mu z gęby.

Czyżem widział kiedykolwiek tyle wstrętu i bladego przerażenia w cudzej twarzy? On spał zapewne? I wąż wpełzł mu w gardziel - i wgryzł się w nią mocno.

Dłoń moja targała węża, targała co sił: - daremnie! Wydrzeć węża z gardzieli nie zdołała. Wówczas krzyknęło coś ze mnie: "Ukąś! Gryź!"

"Głowa precz! Gryź!" - tak oto krzyczały ze mnie przerażenie, nienawiść, wstręt i litość społem: wszystko me zło i dobro krzyknęło ze mnie tym jednym okrzykiem. -

Do mnie, odważni! Wy poszukiwacze, usiłowacze, wy wszyscy, co, podstępnym powierzając się żaglom, na niezbadane wypływacie morza! Wy zagadką weselni!

Zgadnijcież mi oto zagadkę, na którą wówczas patrzyłem, wytłumaczcież mi to widmo największego samotnika!

Gdyż widmem to było i przyszłości widzeniem, - com wówczas w przenośni widział? I kim jest ten człowiek, któremu tak oto wszystko, co najcięższe, najczarniejsze, w gardziel wpełznie?

Kim jest ów pastuch, któremu wąż w gardziel wpełzł? Kim jest ten człowiek, któremu tak oto wszystko, co najcięższe, najczarniejsze w gardziel wpełznie?

- Pastuch wszakże ugryzł, jak mu to krzyk mój radził; przygryzł dobrym kęsem! Daleko od siebie wypluł głowę węża - i skoczył na nogi. -

Nie pasterz to, nie człowiek już, - przeistoczony, olśniony, co śmiał się wraz! Przenigdy nie śmiał się na świecie człowiek, jako ten się śmiał!

O, bracia moi, śmiech jam słyszał, co człowieczym nie był śmiechem, - i oto pragnienie mnie pali, tęsknota, co się nigdy nie ukoi.

Tęsknota z owym śmiechem trawi mnie: och, jakże ja zdołam żyć jeszcze! I jakżebym zdołał teraz umrzeć! -

Tako rzecze Zaratustra.

O duchu ciężkości

1

Me usta - ludu to usta: nadto prostacko, nadto serdecznie gadam ja dla jedwabistych zajęcy. A bardziej jeszcze obco brzmi ma mowa kałamarnicom oraz lisom biurkowym.

Ma dłoń - sowizdrzała to dłoń: biada wszystkim stołom i ścianom, oraz wszystkiemu, co miejsca użyczyć gotowe sowizdrzalskim ozdóbkom i pisankom!

Ma noga - konia to noga: nią to stąpam i cwałuję poprzez wykrot i głaz: przed siebie, w pola, wschwał; a diabła uciechy pod skórą mam w szalonym pędzie tym.

Żołądek mój - snadź orła to jest żołądek? Gdyż najchętniej żywi się on jagnięciną. Więc po prawdzie, ptaka to tylko żołądek.

Niewinnym pokarmem syty, pokarmem nieobfitym, zawsze gotów i niecierpliwy do lotu, do odlotu - mego to obyczaju rzecz: jakżeby więc we mnie coś z ptaka być nie miało!

Osobliwie, żem jest duchowi ciężkości tak wrogi: ptasiego rodu to znamię: - i zaprawdę, temu duchowi jam wrogiem śmiertelnym, pierworodnym wrogiem od początku! Och, dokądże nie latała i nie polatywała ma wrogość!

O tym niejedną mógłbym zaśpiewać pieśń - i zaśpiewam ją wraz: aczkolwiek sam jeden w pustym siedzę domu i własnym tylko uszom śpiewać muszę.

Bywają wprawdzie inni śpiewacy, którym dopiero pełne sale rozmiękczają gardło, czynią im dłoń wymowną, oko wyrazistym, serce czujnym: - jam nie jest, jak ci śpiewacy. -

2

Kto człowieka kiedyś latać nauczy, ten wszystkich rubieży kamienie przesunie; wszystkie kamienie graniczne w powietrze się uniosą, a ziemię na nowo ochrzcić on będzie musiał - jako "lekką".

Struś biega prędzej, niźli najbystrzejszy koń, wszakże i on w ciężką ziemię ociężale głowę chowa: tako i człowiek, co latać nie potrafi.

Ciężką jest mu ziemia, ciężkim życie; tak duch ciężkości chce! Kto zaś lekkim chce się stać i ptakiem być, samego siebie kochać powinien: - tako ja pouczam.

Aliści nie miłością schorzałych i chorzejących: gdyż u nich cuchnie nawet i miłość własna!

Należy nauczyć się samego siebie miłować - tako ja pouczam - czerstwą i zdrową miłością: aby człek z samym sobą rad przestawał i nie wałęsał się wszędy.

Takie wałęsanie chrzci siebie "miłością bliźniego": słowem tym dotychczas i kłamano, i obłudy wszelki czyniono najudatniej, osobliwie pośród tych, którzy całemu światu ciążyli.

I zaprawdę, przykazanie to nie na dziś i nie na jutro, samego siebie kochać się nauczyć. Sztuka to raczej najwykwintniejsza, w podstępy najbardziej zasobna, sztuka ostatnia i najcierpliwsza.

Przed swym właścicielem jest wszelka własność dobrze ukryta, a ze wszystkich skarbów bywa ten własny najpóźniej odkopanym, - duch ciężkości to sprawia.

Nieomal że w kołysce dają nam już ciężkie słowa i wartości, jak oto: "dobro" i "zło" - tak się posąg nasz zwie. W imię jego wybaczają nam to, że żyjemy.

I po to pozwala się dziatkom do siebie przychodzić, aby ich zawczasu ostrzec, by siebie nie kochały: tako sprawia duch ciężkości.

Zaś my - wleczemy sumiennie to, co nam przydano, na twardych wleczemy barkach i poprzez ciężkie drogi! A gdy pocimy się w trudzie, powiadają nam: "O tak, życie jest ciężkim brzemieniem!"

Lecz człowiekowi samego siebie tylko dźwigać jest ciężko! Jako że zbyt wiele obcego władował na swe barki. Jako wielbłąd przyklęka on i pozwala się obładowywać!

Osobliwie silny, juczny człowiek, w którym pokora zamieszka: za wiele cudzych ciężkich słów i wartości władowuje on na siebie, - i oto życie pustynią mu się zdaje!

I zaprawdę! Nawet niejedna rzecz własna jest ciężka do dźwigania! A wiele we wnętrzu człowieku jest jako ostryga: wstrętne, śliskie i trudne do uchwycenia -,

- tak, że szlachetna skorupa ze szlachetnymi ozdobami orędować tu musi. I tej jeszcze sztuki należy się nauczyć: małżowinę swą mieć i piękny pozór i ślepotę przezorną!

Tysiąckrotnie zwodzi co do człowieka i to, że niejedna skorupa bywa pospolita i smutna, i przy tym zanadto skorupą. Za wiele dobroci i siły nigdy odgadnięte nie bywa; najsmakowitsze kęski nie znajdują smakoszy!

Wiedzą o tym kobiety najsmakowitsze: nieco tłustsza, nieco chudsza - och, ileż doli jest w takiej błahostce!

Ciężko odkryć człowieka, najciężej zaś samego siebie; nieraz duch o duszy kłamie. Duch ciężkości to sprawia.

Ten zaś samego siebie odkrył, kto powiada: oto jest moje dobro i zło: tym zmusił do milczenia kreta i karła, mówiącego: "dla wszystkich dobry, dla wszystkich zły".

Zaprawdę, nie znoszę ja i tych, dla których rzecz każda jest dobra, a świat zgoła najlepszy. Takich zwę ja nadto skromnymi.

Niewybredność, co wszystko smakować potrafi: to nie jest smak najwykwintniejszy! Szanuję oporne i wybredne języki i żołądki, które nauczyły się mówić "ja", "tak" i "nie".

Wszystko w głębię kłaść i wszystko trawić - prawdziwie świński to obyczaj! Zawsze "ta-ak" mówić, tego się osioł tylko nauczył, oraz kto z jego jest ducha! -

Głęboka żółć i czerwień gorąca: tak mi smak mój nakazuje, - krew on miesza do wszystkich barw. Zaś kto dom swój pobiela, o pobielanej mówi mi to duszy.

Ci w mumiach zakochani, tamci w upiorach; i jedni i drudzy wrodzy ciału i krwi: - och, jakże się to z moim kłóci poczuciem! Gdyż ja lubię krew.

I tam też mieszkać, ani przebywać nie chcę, gdzie wszystko spluwa i plwa, - raczej bym żył pośród złodziei i krzywoprzysięzców. Nikt złota w ustach nie nosi.

Wstrętniejszymi są mi jednak śliny zlizywaczy; zaś najohydniejsze zwierzę ludzkie, którem kiedykolwiek spotkał, nazwałem pasożytem: zwierzę, co kochać nie chciało, a z miłości żyć pragnęło.

Nieszczęsnymi zwę tych, którym jedno tylko do wyboru pozostaje: albo złymi zwierzętami się stać, albo złymi poskramiaczami: pośród nich nie zbudowałbym ja chaty.

Nieszczęsnymi zwę i tych, którzy ciągle czekać muszą, - i ci sprzeciwiają się smakowi memu: wszyscy ci celnicy, kramarze i królowie oraz inni krain i sklepów dozorcy.

Zaprawdę, poznałem ja do głębi czekanie, - lecz tylko czekanie na siebie. A przede wszystkim uczyłem się stać i chodzić, i biegać, i skakać, wspinać się, a tańczyć.

Lecz oto ma nauka: kto się kiedyś chce lotu nauczyć, winien się wprzódy nauczyć stać, chodzić, biegać, wdrapywać i tańczyć: - gdyż nie wzlatuje się od razu do lotu!

Po węzłowych drabinach do niejednego wdrapywałem się okna. rączymi nogami wspinałem się na niejeden wysoki maszt: na wysokich masztach poznania siadywać wydało mi się niemałą rozkoszą, -

- jako małe płomyki na wysokich masztach migotać: drobne wprawdzie to światła, lecz wielkie pocieszenie dla zbłąkanych i rozbitków! -

Na wielu drogach i wieloma sposobami doszedłem do swojej prawdy: nie na jednej tylko drabinie wspiąłem się na swą wyżynę, skąd me oko w moje dale wybiega.

I niechętnie o drogi pytałem, - sprzeciwiało się to zawsze smakowi memu! Chętniej zapytywałem drogi same i doświadczałem ich.

Doświadczaniem i pytaniem było wszelkie me chadzanie: - i zaprawdę, nauczyć się też trzeba odpowiadać na pytania takie! Lecz takim jest - mój smak:

- ni zły, ni dobry to smak, lecz mój własny, czego się nie wstydzę i z czym się nawet nie kryję.

"Oto - moja droga, - a gdzież jest wasza?" tak odpowiadam tym wszystkim, którzy mnie "o drogę" pytają. Droga? - nie ma jej zgoła!

Tako rzecze Zaratustra.

Powracający do zdrowia

1

Pewnego poranku, w jakiś czas po powrocie do jaskini, zerwał się Zaratustra ze swego posłania, jak opętany, krzyczał strasznym głosem i zachowywał się tak, jak gdyby na posłaniu pozostał jeszcze ktoś, co żadną miarą powstać nie chce. Głos Zaratustry rozbrzmiewał tak donośnie, że zwierzęta jego zbiegły się przestraszone; zaś ze wszystkich pieczar i kryjówek wokół jaskini Zaratustry powypłaszał się zwierz wszelaki i latał, trzepotał się, pełzał lub skakał, jak mu przyrodzenie nóg lub skrzydeł pozwalało. A Zaratustra mówił tymi słowy:

Bywaj, myśli przepaścista, z mojej wynurzaj się głębi! Jam twym kogutem i świtem, zaspany nicponiu! Bywaj! bywaj! Mój głos dopieje się przecie ocknienia twego!

Zerwij więzy z uszu swoich! Słuchaj! Gdyż ja słuchać cię pragnę! Bywaj! bywaj! Gromu tu dosyć, aby i groby do słuchania zmusić!

Spędź sen oraz gnuśność i ślepotę z oczu swoich! Słuchaj mnie i oczyma swymi: mój głos jest lekiem dla ślepo urodzonych.

A gdy raz się ockniesz, masz mi czuwać wiecznie. Nie mój to obyczaj prababki ze snu budzić, aby je znów - do snu układać!

Poruszyłaś się, przeciągasz się, rzęzisz? Bywaj! bywaj! Nie rzęzić - lecz mówić mi masz! Woła cię Zaratustra, bezbożnik!

Ja, Zaratustra, orędownik życia, orędownik cierpienia, orędownik koliska - wołam cię, myśli ma przepaścista!

Chwała mi! Zbliżasz się - słyszęć już! Bezdeń ma przemawia, ma ostatnia głębia dobyła się na światło dzienne!

Chwała mi! Bliżej tu! Dłoń mi podaj - - ha! puszczaj! - Ha, ha! - - Wstręt, wstręt, wstręt - - - biada mi!

2

Zaledwie jednak Zaratustra te słowa wygłosił, zwalił się z nóg jak martwy, i jak martwy długi czas na ziemi leżał. Gdy przyszedł wreszcie do siebie, blady był na twarzy, drżący na ciele, z łoża podnosić się nie chciał i wzbraniał się długo jeść i pić. Trwało to dni siedem; zwierzęta nie opuszczały go dniem i nocą, orzeł tylko wylatywał raz po raz, aby pokarm mu znieść. Co zaś znalazł i zrabował, układał na posłaniu Zaratustry: tak że Zaratustra leżał wreszcie pod stosem żółtych i czerwonych jagód, gron, jabłek różanych, wonnych ziół i szyszek piniowych. U nóg zaś jego leżało jagniąt dwoje, które orzeł z trudem porwał pastuchowi.

Wreszcie po siedmiu dniach powstał Zaratustra z łoża, wziął jabłko różane do ręki i lubował się jego wonią. Wówczas, mniemały zwierzęta, nastał czas, kiedy do niego przemówić należało.

"O Zaratustro, rzekły, oto już siedem dni z ciężką leżysz powieką: nie zechciałbyś wreszcie powstać na nogi?

Wyjdź z jaskini swej: świat na cię, jako ogród, czeka. Wiatr igra ciężkimi wonnościami, co do cię garnąć się pragną; wszystkie strumienie gonić cię chcą.

Rzeczy wszelkie tęskniły za tobą, gdyś ty siedem dni sam pozostawał, - wyjdź z jaskini swej! Rzeczy wszelkie lekarzami chcą ci być!

Zali nowe nawiedziło cię poznanie, gorzkie i ciężkie? Jako kwaśny zaczyn leżałeś tu oto, dusza wezbrała w tobie i pęczniała poza brzegi wszelkie."

- O, zwierzęta me, odparł Zaratustra, gawędźcież dalej, a mnie słuchać pozwólcie! Krzepi mnie to, gdy waszej słucham gawędy; gdzie się gawędzi, tam świat staje się wnet dla mnie ogrodem.

Jakże rozkosznym jest to, że słowa i dźwięki na świecie są: czyż słowa i dźwięki nie są to tęcze i mosty złudne nad wieczną rozłąką rzeczy?

Do każdej duszy odrębny świat przynależy; dla każdej duszy jest inna dusza zaświatem.

Między największymi zwłaszcza podobieństwami kłamie pozór najpiękniej; zaś przez najmniejszą szczelinę najtrudniej mosty przerzucać.

Dla mnie - jakżeby "poza mną" być mogło? Nie masz "na zewnątrz"! Lecz zapominamy o tym przy dźwiękach; i jakże rozkosznym jest to, że zapominamy!

Czyż rzeczy wszelkich nie obdarzono nazwami i dźwiękami, aby się człowiek przy rzeczach orzeźwił? Pięknąż pustotą jest mowa: pląsa nią człowiek nad rzeczami wszelkimi.

Jakże rozkoszna jest wszelka mowa i wszystkie kłamstwa dźwięków! Dźwiękami pląsa miłość nasza po barwistych tęczach. -

- "O, Zaratustro, rzekły na to zwierzęta, przed takimi, co jak my myślą, rzeczy wszelkie same pląsają: wszystko to jawi się, dłonie sobie podaje, śmieje się, pierzcha - i powraca.

Wszystko idzie, wszystko powraca; wiecznie toczy się koło bytu. Wszystko zamiera, wszystko zakwita; wiecznie rok bytu bieży.

Wszystko się łamie, wszystko znów się spaja; jednakie buduje się wiecznie domostwo bytu. Wszystko się rozłącza, wszystko wita się ponownie; wiernym pozostaje sobie wiecznie bytu kolisko.

W każdym mgnieniu poczyna się byt; wokół każdego "tutaj" toczy się kula "tam". Środek jest wszędzie. Krzywy jest szlak wieczności". -

- O, wy sowizdrzały i katarynki! - odparł Zaratustra i śmiał się znowuż, jakże wy dobrze wiecie, co się w ciągu dni siedmiu dokonać musiało: -

- i jak mi ów potwór w gardziel wpełznął i dusił! Lecz odgryzłem mu głowę i wyplułem ją precz.

A wy, - wyście już piosnkę z tego uczyniły? Lecz oto leżę tu, wyczerpany ukąszeniem i wypluciem tym, chory jeszcze z własnego wyzwolenia.

A wyście przyglądały się temu? O, zwierzęta me, jesteścież i wy okrutne? Więc widokiem wielkiego bólu pragnęłyście się napawać, jak to ludzie czynią? Albowiem człowiek jest najokrutniejszym zwierzęciem.

Wobec tragedii, walk byków i ukrzyżowań czuł się dotychczas najrozkoszniej; a gdy piekło sobie wynalazł, patrz! stało się ono jego niebem na ziemi.

Gdy wielki człowiek krzyknie - : mały wnet się tu znajdzie; i język z gęby lubieżnie wywiesi. Zwie on to wszakże "współczuciem" swoim.

Człowiek mały, osobliwie poeta - jakże on zapamiętale oskarża! Słuchajcież, abyście się nie przesłyszeli i wyczuli rozkosz, która w tych wszystkich oskarżeniach tkwi!

Ci oskarżyciele życia! ich życie zwycięża jednym mrugnięciem oka: "Kochasz mnie? Pyta bezczelnie; poczekaj nieco, jeszcze ja czasu dla ciebie nie mam".

Człowiek jest dla samego siebie najokrutniejszym zwierzęciem; i pośród tych wszystkich, co się "grzesznikami", "krzyża swego dźwigaczami" i "pokutnikami" zwą, baczcie mi na tę rozkosz, która w ich skargach i oskarżeniach tkwi!

Zaś ja sam - chcęż ja tymi słowy oskarżycielem być człowieka? Och, zwierzęta me, to jedno przeświadczenie zdobyłem dotychczas, że człowiekowi to jego "najgorsze" niezbędne jest do najlepszego; -

- że wszystko najgorsze jest najwyższą siłą i najtwardszym kamieniem dla najwyższego twórcy; oraz że człowiek lepszym i zarazem gorszym stać się musi! -

Nie do tego łoża tortur przykuty byłem, iż wiedziałem: "człowiek jest zły". - lecz przeciwnie: jam wołał, jako nikt dotychczas nie wołał: "Och, że też to jego 'najgorsze' jest tak bardzo małe! Och, że też to jego 'najlepsze' jest tak bardzo małe!"

Wielki przesyt człowiekiem - on to mnie dławił i w przełyk wpełzał: oraz i to, o czym wróżbiarz wróży: "wszystko jest obojętne, nie opłaca się nic, wiedza dławi".

Wielki zmrok wlókł się przede mną, długi, śmiertelnie znużony i śmiercią pijany smutek, co ziewającymi ustami przemawiał.

"Wiecznie powraca on, ów człowiek, którymś ty się znużył, człowiek mały", - tak ziewał mój smutek i powłóczył nogą, a zasnąć nie mógł.

W piekło przeistoczyła mi się ziemia ludzka, zapadła się pierś jej, wszystko, co żyło, stało mi się próchnicą ludzką, i kością trupią, i zmurszałą przeszłością.

Siadywało me wzdychanie na wszystkich grobowcach człowieczych, a wstawać nie mogło; pytania i westchnienia me rechotały, dusiły i trawiły mnie, skarżąc się dniem i nocą: - "Och, człowiek wiecznie powraca! Człowiek mały powraca wiecznie!" -

Nago ujrzałem raz obu, największego i najmniejszego człowieka: nazbyt podobni byli do siebie, - nazbyt ludzki nawet i ten największy!

Nazbyt mały największy! - to mi obmierzłym uczyniło człowieka! A wieczny powrót nawet i tego, co najmniejsze! - obmierzło mi to istnienie wszelkie!

Och, wstręt! wstręt! wstręt! - - Tako rzekł Zaratustra, westchnął i przeraził się, gdyż przypomniał sobie chorobę swą. Lecz zwierzęta jego przerwały mu tu dalszą mowę.

"Nie mów już, ty do zdrowia powracający! - odparły mu zwierzęta, raczej wyjdź z jaskini, gdzie świat na cię, jako ogród, czeka.

Między róże i pszczoły wyjdź i między roje idź gołębie! Osobliwie do paków idź śpiewających: abyś się śpiewu od nich nauczył!

Śpiewać bowiem pragnie zdrowiejący; zdrowy niech przemawia. A gdy i zdrowy pieśni zapragnie, innych zechce on pieśni, niźli do zdrowia powracający"

- "O, wy sowizdrzały i dudy niemilknące, zamilczcież wreszcie! - odparł Zaratustra i śmiał się ze swych zwierząt. Jakże wy dobrze wiecie, jaką to pociechę wymyśliłem sobie w ciągu tych dni siedmiu!

Iż znowu śpiewać oto muszę, - pociechę wynalazłem sobie i to uzdrowienie: chcecież i na to wnet piosnkę ułożyć lutniową?"

- "Nie mów już, odparły zwierzęta ponownie; zdziałaj raczej, ozdrowiały, nową wprzódy lutnię dla swych pieśni nowych!

Gdyż zważ to, Zaratustro! Nowym pieśniom nowej potrzeba lutni.

Śpiewaj i płoń, o Zaratustro, ulecz nowymi pieśni duszę swą: abyś swe wielkie udźwignął przeznaczenie, które jeszcze żadnego człowieka przeznaczeniem nie było!

Gdyż zwierzęta twe wiedzą wszak, o Zaratustro, kim jesteś i stać się musiałeś: patrz, tyś jest nauczycielem wiecznego powrotu -, oto twe przeznaczenie!

A żeś pierwszym, co tę naukę wieścić musi, - jakżeby przeznaczenie to nie miało być snadnie twym największym niebezpieczeństwem i schorzeniem twym!

Patrz, my wiemy, czego ty uczysz: że rzeczy wszelkie powracają, a my wraz z nimi, i że wieczne razy jużeśmy tu były, a rzeczy wszelkie wraz z nami.

Uczysz, że jest wielki rok stawania się, olbrzymi, potworny rok, co jako zegar piaskowy, wciąż na nowo powrotnie nastawiać się musi, aby na nowo się osypywał i do końca dobiegał: -

- tako, iż wszystkie te roki są sobie równe w wielkim i małym zarazem, - tako, iż my sami w każdym wielkim roku jesteśmy jednacy w wielkim i małym zarazem.

A gdybyś ty teraz zemrzeć chciał, o Zaratustro, wiemy i to, jakbyś w tej chwili do się przemawiał: - wszakże zwierzęta twe błagają cię - abyś jeszcze nie umierał!

Przemawiałbyś bez drżenia, raczej z przydechem błogości: gdyż wielkie brzemię i zdławienie zdjęte byłyby wreszcie z ciebie, ty najcierpliwszy! -

"Oto umieram i zanikam, mówiłbyś wówczas, jedno mgnienie, a stanę się nicością. Dusze są równie śmiertelne, jak i ciała.

Lecz powróci ten węzeł przyczyn, w który i ja wplątany jestem, - stworzy on mnie ponownie! Ja sam należę do przyczyn wiecznego powrotu.

Powtórzę się na powrót wraz z tym słońcem, tą ziemią, tym orłem i wężem tym - nie do nowego, ani lepszego życia, ani też do podobnego:

- powracać będę wiecznie do zawsze jednakowego i zawsze tego samego życia, zarówno w rzeczach wielkich jak i małych, tak, abym znowuż o rzeczy wszelkich wiecznym powrocie nauczał, -

- abym znowuż me słowo głosił o wielkim dla świata i ludzi południu, abym znowuż ludziom nadczłowieka zwiastował.

Rzekłem me słowo i łamię się na słowie mym: tako chce dola wieczna -, jako zwiastun ginę!

Nastała godzina, w której schodzący samego siebie błogosławi. Tak - kończy się zejście Zaratustry". - -

Skoro zwierzęta te słowa rzekły, zamilkły i oczekiwały, aby Zaratustra do nich przemówił: Zaratustra wszakże nie słyszał, że one milczą. Leżał oto z zamkniętymi oczyma, na pozór śpiący, aczkolwiek od zaśnięcia daleki: gdyż z duszą własną rozmowę wówczas wiódł. Wąż i orzeł, widząc go tako milczącym, uszanowały wielką wokół niego ciszę i oddaliły się oględnie.

CZĘŚĆ CZWARTA I OSTATNIA

Pieśń pijana

1

Tymczasem jeden gość po drugim wymykali się z jaskini w chłodną i zadumy pełną noc; Zaratustra zaś wiódł pod ramię najszpetniejszego człowieka, aby mu pokazać swe królestwo nocy, wielki krągły księżyc i srebrne wodospady wokół jaskini. I oto, skupieni wokoło siebie, zamilkli nagle wszyscy ci ludzie, wiekiem już starzy, wszakże o ukojonych, krzepkich sercach i z tym zdumieniem w duchu, że tak oto dobrze czują się na świecie; przejmujący czar nocy wnikał w ich serca coraz to głębiej i głębiej. Zaratustra zaś rzekł do siebie w duchu: "o jakże mi się oni podobają teraz, ci ludzie wyżsi!" - nie wypowiedział wszakże tego w poszanowaniu ich szczęścia oraz ich milczenia. -

Wówczas stało się to, co w tym zdumiewającym dniu było najbardziej zdumienia godne: szpetny człowiek począł raz jeszcze, po raz ostatni rzęzić i parskać, i gdy dosapał się wreszcie do słów, nagle krągłe i czyste pytanie wyskoczyło z jego ust, dobre, głębokie i jasne pytanie, które wszystkim, co je słyszeli, poruszyło nagle serca.

"Przyjaciele moi, wy wszyscy społem, rzekł najszpetniejszy człowiek, co sądzicie o tym? Gwoli temu dniu - po raz pierwszy w życiu jestem zadowolony, żem całe życie przeżył.

I choć tyle już wyznałem, nie dość mi jeszcze tego. Warto żyć na świecie: jeden dzień, jedna uczta z Zaratustrą nauczyły mnie kochać ziemię.

"Byłoż więc to - życiem?" powiem kiedyś śmierci. - "Hejże więc! Jeszcze raz!"

Przyjaciele moi, cóż wy o tym mniemacie? Nie chcecież wraz ze mną mówić do śmierci: Byłoż więc to - życiem? Gwoli Zaratustrze, - hejże! Jeszcze raz!" - -

Tak mówił najszpetniejszy człowiek; a było to na chwilę przed północą. I jak sądzicie, co się wówczas przytrafiło? Skoro tylko ludzie wyżsi usłyszeli to pytanie, uświadomili sobie nagle swą przemianę i uzdrowienie, oraz kto był sprawcą tych przeistoczeń: garnęli się do Zaratustry z podzięką, uwielbieniem i pieszczotą, całowali go po dłoniach; każdy zachował się wedle swego przyrodzenia: jedni śmieli się, inni płakali. Stary wróżbiarz tańczył z radości; i aczkolwiek był on wówczas pełen słodkiego wina, jak mniemają niektórzy opowiadacze, wypełniała go bez wątpienia jeszcze bardziej słodycz życia, oraz wyrzeczenie się wszelkiego znużenia. Są i tacy, co opowiadają, jakoby i osioł wówczas tańczył: nie darmo najszpetniejszy człowiek napoił go był winem. Bądź co bądź, jeśli owego wieczoru osioł nawet nie tańczył, działy się wówczas większe i dziwniejsze cuda nad taniec ośli. Krótko i węzłowato, jak to głosi przysłowie Zaratustry: "i cóż po tym!"

2

Zaratustra jednak, podczas tych wydarzeń z najszpetniejszym człowiekiem, stał jak pijany: wejrzenie jego przygasło, język bełkotał i słaniały się nogi. I któżby wówczas odgadnął, jakie myśli przenikały przez jego duszę? Najwidoczniej jednak duch jego cofnął się, potem przed się wybiegł i w dalekich przebywał dalach, jakoby "na wysokiej przełęczy, jak stoi napisane, między dwoma morzami,

- między przeszłością i przyszłością, jako ciężka snując się chmura". Powoli jednak, podtrzymywany ramionami ludzi wyższych, powracał do siebie i bronił się rękoma od natarczywości uwielbiających, a zaniepokojonych; nie mówił wszakże nic. Nagle zwrócił szybko głowę, jak gdyby coś usłyszał, po czym palec na ustach położył i rzekł: "Chodźcie!"

I uczyniło się wokół cicho i tajemniczo; z głębi dochodził powolny głos dzwonu. Zaratustra przysłuchiwał się temu wraz z ludźmi wyższymi; wreszcie po raz drugi położył palec na ustach i rzekł powtórnie: "Chodźcie! Chodźcie! Północ zbliża się!" - a głos jego zmienił się przy tym. Lecz wciąż jeszcze z miejsca się nie poruszał: wówczas jeszcze ciszej i tajemniej uczyniło się wokół; nadsłuchiwali wszyscy, nawet osioł, i honorowe zwierzęta Zaratustry, orzeł i wąż, nadsłuchiwała zarówno i jaskinia Zaratustry, i wielki chłodny księżyc, sama noc, zda się, słuchała, Zaratustra położył po raz trzeci palec na usta i rzekł:

Chodźcie! Chodźcie! Chodźcie! Śród nocy tej pobłądźmy! Nastała już godzina: chodźmy tedy w noc!

3

O, ludzie wyżsi, północ się zbliża; chcę wam coś na ucho rzec, jak ten stary dzwon, co mi nieraz w ucho szepcze, -

- tak tajemnie, tak okrutnie, tak serdecznie, jak przemawia ten północny dzwon, co przeżył więcej, niż przeżywa człek:

- który mierzył już waszych ojców bolesne serc uderzenia - och, och! jakże wzdycha ona, jak we śnie śmieje się! ta stara, głęboka, głęboka północ!

Cicho! Cicho! Tu niejedno słyszy się, co za dnia głosić się nie może; teraz oto w powietrznym chłodzie, gdzie wszystek gwar stał się ciszą waszych serc, -

- teraz ono głosi się, teraz słyszeć da się ono; w nocne nadczujne dusze oto wnika już: och! och! jakże wzdycha ona! jak we śnie śmieje się!

- czy słyszysz ty, jak tajemnie, jak okrutnie do ciebie mówi ta stara, głęboka, głęboka północ?

Człowiecze, słysz!

4

Biada mi! Gdzie prysnął czas? Nie zapadłemż w studzien głębie? Już świat śpi -

Och! och! Skowyczy pies, księżyc świeci. Skonać, skonać raczej zechcę, niźli mówić wam, co północne moje serce myśli oto wraz.

Oto zmarłem! Minęło już! Pająku, czemu snujesz się wokół mnie? Chceszże krwi? Och! och! Pada rosa, zbliża się godzina -

- godzina, w której dreszcz i mróz przejmuje mnie, pyta ona, rozpytuje: "komu serca na to stać?"

- komu ziemi panem być? Kto zechce rzec: "tak wam biec, wielkie, oraz małe, wy strumienie!

- godzina zbliża się: o człeku ty, człowieku wyższy, bacz! mowa to dla czujnych uszu, dla twoich ona uszu - co brzmi z północnej głuszy wzwyż ?

5

"Coś ponosi mnie, pląsa dusza moja. Dzieło dnia! Dzieło dnia! Komu panem ziemi być?

Księżyc mrozi, milczy wiatr. Och, och! Wzlecieliście dość wysoko? Wy pląsacie: jednak noga skrzydłem jeszcze nie jest.

Dobrzy wy tancerze, mija już ochota, wino poszło w męty, każda czara już skruszała, już bełkocze grób.

Wzlecieliście nie dość górnie: już bełkoczą groby: "zmarłych też wyzwólcie! Czemu taka długa noc? Nie upajaż księżyc nas?"

O ludzie wyżsi, groby też wyzwólcie, zbudźcie też i trupy! Och, czemu robak toczy jeszcze? Zbliża się godzina, -

- mruczy ciągle dzwon, skrzypi jeszcze serce, jeszcze toczy drzewny czerw, czerw serdeczny. Och! Och! Świat głębią jest!

6

Słodka lutni! Lutni słodka! Kocham ja twój ton, twój upojny ton kumaka! - z jak dalekich dziejów, z jak dalekich stron dziś nawiedza mnie twój ton, hen, z oddali, gdzie kochania cichy staw!

Stary dzwonie, słodka lutni! Każdy ból w serce bił, ojca ból, ojców i praojców bóle; tak dojrzała mowa twa, -

- dojrzałą stała się jak jesień, jako popołudnie, jak me serce pustelnicze - oto głosisz się: dojrzałym stał się świat i brunatnym grono,

- oto umrzeć chce, z szczęścia umrzeć pragnie. O, ludzie wyżsi wy, nie czujecież nic? Potajemnie woń tu bije,

- woń i zapach to wieczności róża upojna, złota i brunatna winna woń, co z starego szczęścia bije,

- z upojnej, północnej szczęśliwości zgonu, która śpiewa: świat głębin zwał, głębszych, niż, jawo, myślisz, śnisz!

7

Puść mnie! Puść! Jam dla ciebie za czysty. Nie tykaj mnie! Czyż nie doskonały stał się owo świat?

Za czysta skóra ma dla dłoni twych dotknięcia. Puść mnie, głupi i prostacki, puść mnie, gnuśny dniu! Zali północ nie jaśniejsza?

Najczystszymi panami ziemi być, najbardziej niepoznanym, najsilniejszym duszom północnym: głębsze one i jaśniejsze niźli każdy dzień.

O dniu, po omacku szukasz mnie? Więc szczęścia mego szukasz? Więc jestem dla cię bogaty, samotny, skarbów kopalnią, komorą złotą?

O świecie, chceszże mnie? Jestemż dla ciebie świecki? Jestemż dla ciebie duchowny? Jestemż dla cię boski? Wszakże, dniu i świecie, zbyt ociężałe wy jesteście,

- miejcie dłonie tu mądrzejsze, chwyćcie głębsze szczęście i głębszą niedolę, chwyćcie boga tu jakiego, po mnie nie sięgajcie:

- moje szczęście i nieszczęście głębokie są, o, dniu dziwny, wszakże bogiem ja nie jestem, ni jaskinią bożą: głębin sięga świata ból.

8

Głębszy Boga ból, ty przedziwny świecie! Po boży sięgnij ból, po mnie ty nie sięgaj! Czymże ja! Upojna, słodka lutnia,

- północnej lutni brzęk, kumakowy dzwon; nikt jej nie rozumie, wszakże mówić musi, - przed głuchymi, o ludzie wyżsi! Gdyż wy nie rozumiecie mnie!

Pierzchło! Minęło! O młodości! O południe! O południe me! Oto nastał wieczór i noc, i północ - wyje pies, wicher:

- nie jestże wicher psem? Oto skomli, i skowyczy, oto wyje wciąż. Och! och! jakże ona wzdycha, jak się śmieje, jako rzęzi i jak dyszy, ta północna pora!

Jak trzeźwo przemawia ta pijana wieszczka! przepiłaż upojenie swe? więc nadczujną już się stała? i przeżuwa znów?

- swój ból przeżuwa we śnie, głęboka stara północ, a bardziej jeszcze rozkosz swą. Albowiem rozkosz już, gdzie głęboki ból: nad ból rozkosz głębiej drga.

9

Winny krzewie! Czemu sławisz mnie? Wszak nadciąłem cię! Okrutnik ja, oto krwawisz mi - cóż znaczy to sławienie pijanego okrucieństwa?

"Co się stało doskonałe, wszystko dojrzałe - skonać chce!" tak oto przemawiasz. Błogosławiony, błogosławiony niechaj będzie winobrańczy nóż! Lecz wszystko niedojrzałe życia chce: o biada!

"Zgiń! - mówi ból - bólu, precz!" Lecz wszystko, co cierpi, żyć chce, aby się stało dojrzałe, radosne i tęskne,

- tęskniące za wszystkie, co dalsze, wyższe i jaśniejsze. "Dziedziców chcę - woła wszystko, co cierpi, - dzieci pragnę, nie chcę siebie", -

rozkosz wszakże chce nie dziedziców, nie dzieci, - rozkosz chce siebie samej, chce wieczności, chce powrotu, chce "wszystkiego, co zawsze jednakie".

Mówi ból: "Łam się, serce, krwaw! Wędruj nogo, skrzydło płyń! Bólu, w górę! bólu, wzwyż!" Hejże! Hej! O, stare serce me: "Zgiń!" - mówi ból.

10

Jak mniemacie, ludzie wyżsi? Jestemż wieszczem? Marzycielem? Upojeńcem? Snów tłumaczem? Czy też dzwonem o północy?

Kroplą rosy? Czy wieczności tchnieniem, wonią? Nie czujecież, nie? Świat mój doskonały oto staje się, i północ jest południem, -

i ból jest rozkoszą, i klątwa błogosławieństwem, i noc jest słońcem, - odejdźcie mi, albo nauczę jeszcze was: i mędrzec jest trefnisiem.

Rzekliście kiedykolwiek "tak" rozkoszy swej? O, przyjaciele moi, rzekliście zarazem "tak" wszelkiemu bólowi. Wszelkie rzeczy spętane są ze sobą, splątane i zakochane w sobie, -

- skoroście chcieli kiedykolwiek "raz" po raz wtóry, skoroście mawiali: "podobasz mi się szczęście, mgnienie, chwilo!" tym zapragnęliście też wszystkiego z powrotem!

- wszystkiego od nowa, wszystkiego wiecznie, wszystkiego w spętaniu, splocie i umiłowaniu wzajemnym, o, tym umiłowaliście też i świat, -

- wieczni wy, miłujecie go wiecznie i po wszystkie czasy: i do bólu nawet mówicie: zgiń, lecz powróć! Gdyż rozkosz za wiecznym życiem łka!

11

Gdyż rozkosz wszelka chce wieczności rzeczy wszelkich, chce miodu, chce drożdży, chce upojnej północy, chce grobów, chce ukojenia łez nagrobnych, zorzy chce pozłocistej -

- bo czegóż rozkosz nie pragnie! bardziej ona spragniona, bardziej serdeczna i głodna, a okrutniejsza, bardziej od wszelkiego bólu tajemna, pragnie siebie, wgryza się w siebie, wola koliska boryka się w niej,

- chce miłości, chce nienawiści, jest przebogata, obdarowuje, odrzuca precz, żebrze, by ktoś brał, dziękuje biorącym, pragnie, aby ją nienawidzono, -

- tak bogata jest rozkosz, że bólu łaknie, łaknie piekła, nienawiści, hańby, sromoty, kalectwa, łaknie świata, - gdyż świat ten, och, wszak znacie świat!

O ludzie wyżsi, za wami tęskni ona, rozkosz ta niepohamowana i błoga, - za waszym bólem, wy nieudani! Za nieudanym tęskni wszelka rozkosz wieczna.

Gdyż wieczna rozkosz siebie pragnie, przeto chce też i bólu serdecznego! O szczęście, o bólu! O serce, łam się! Ludzie wyżsi, nauczcież mi się tego: rozkosz wieczności chce,

- rozkosz chce wszelkich rzeczy wieczności, - wieczności chce bez dna, bez dna!

12

Nauczyliście się już pieśni mojej? Odgadliście już, dokąd zmierza? Hejże! Hej! Ludzie wy wyżsi, śpiewajcież mi pieśń mą okrężną!

Śpiewajcież mi tę pieśń, której imię "Jeszcze raz", a treść "po wieki wieczne!" - śpiewajcie, o ludzie wyżsi, pieśń okrężną Zaratustry!

Człowiecze! Słysz!
Co brzmi z północnej głuszy wzwyż?
"Jam spał, jam spał -,
"Z głębokich snu się budzę cisz: -
"Świat - głębin zwał,
"Głębszych niż, jawo, myślisz, śnisz.
"Ból - głębi król -,
"Lecz - nad ból - rozkosz głębiej łka:
"Zgiń! - mówi ból -
"Rozkosz za wiecznym życiem łka -,
"- wieczności chce bez dna, bez dna!
"

Znak

Rankiem po owej nocy skoczył Zaratustra z łoża, opasał lędźwie i wystąpił ze swej jaskini, płomienny i potężny, jako słońce poranne, gdy zza ciemnych wschodzi gór.

"Jasności ty olbrzymia, rzekł, jako niegdyś już przemawiał, ty szczęścia oko głębokie, czymże by było twe szczęście, gdybyś nie miała tych, którym świecisz!

A jeśli w swych komorach pozostają oni jeszcze, podczas gdy ty już czuwasz, już wschodzisz, już darowujesz i rozdajesz: jakżeby dumny twój wstyd złorzeczyć temu miał!

Oto śpią jeszcze ci ludzie wyżsi, podczas gdy ja już czuwam; nie są to moi prawi towarzysze! Nie na nich czekam ja na górach swych.

Do dzieła swego garnę się, i do dnia swego: lecz nie rozumieją oni, które są znaki mego poranku, krok mój nie jest dla nich pobudką.

Śpią jeszcze w jaskini mej, ich sny spijają jeszcze pijaną pieśń moją. Ucha, które by ku mnie nasłuchiwało, - ucha posłusznego brak wśród ich członków".

- Mówił to Zaratustra do swego serca, gdy słońce wschodziło: wówczas spojrzał ku górze, gdyż usłyszał ostry krzyk swego orła. "Hejże! zawołał, po mojej to chęci i tak mi przynależy. Me zwierzęta czuwają, ponieważ ja już czuwam.

Orzeł mój czuwa już i wraz ze mną słońcu cześć oddaje. Szponami orła sięga on po nowe światło. Jesteście moje prawdziwe zwierzęta; kocham was.

Lecz brak mi jeszcze mych prawdziwych ludzi!" -

Tako rzecze Zaratustra; wówczas przytrafiło się nagle, że chmara ptactwa zaroiła się wokół niego i zaszumiała mu w uszach, - a łopot skrzydeł i natłok wokół jego głowy był tak wielki, że Zaratustra przymknął oczy. I zaprawdę, jako chmura spadło to nań niespodziewanie, jako chmura strzał, co nowego obsypuje wroga. Wszelako była to chmura miłości, rozpostarta nad nowym druhem.

"Cóż to dzieje się ze mną?" rzekł Zaratustra do zdumionego serca i osunął się powoli na wielki kamień u wyjścia z jaskini. Wszakże gdy rękoma ponad sobą, wokół siebie i pod sobą chwytał, od tkliwych broniąc się ptaków, wówczas przytrafiło się niespodzianie coś jeszcze dziwniejszego: zanurzył dłoń niepostrzeżenie w ciepłą gąszcz włochatych kudłów; równocześnie rozległ się ryk wokół niego, - łagodny, przeciągły ryk lwa

"Znak się jawi", rzekł Zaratustra, i przeistoczyło się serce jego. I w rzeczy samej, skoro tylko rozświetliło się nieco wokół, ujrzał u swych nóg żółte potężne stworzenie, przywierające mu łbem do kolan z miłosnym uporem psa, który starego odnajduje pana. Gołębie świadczyły mu z równą żarliwością miłość swą; i za każdym razem gdy gołąb chrapy lwa musnął, lew grzywą potrząsał, dziwił się i uśmiechał.

Na to wszystko rzekł Zaratustra jedno tylko słowo: "dzieci moje w pobliżu są, dzieci moje" -, i zamilkł zupełnie. Topniało wszakże serce jego, a z oczu poczęły się sączyć łzy kropliste i padać na dłonie. I nie baczył już na nic więcej. Siedział oto znieruchomiały, nie ogarniając się od zwierząt. Wówczas gołębie spłynęły doń, obsiadły mu ramiona, pieściły włos jego siwy, nie nużąc się tkliwością swą i radowaniem. Lew potężny zlizywał wciąż łzy, padające na dłoń Zaratustry, porykiwał i mruczał przy tym nieśmiało. Tak oto zachowywały się te zwierzęta. -

Działo się to czas długi, lub czas krótki: gdyż mówiąc po prawdzie, dla takowych rzeczy nie ma czasu na ziemi -. Tymczasem jednak ludzie wyżsi w jaskini Zaratustry obudzili się wreszcie i ustawiwszy się do pochodu, szli naprzeciw Zaratustry, aby mu pokłon oddać poranny: jako że ocknąwszy się nie znaleźli go już byli w jaskini. Gdy jednak do wrót jaskini doszli i gdy szelest kroków ich uprzedził, najeżył się lew gwałtownie, odwrócił się nagle do Zaratustry i z dzikim rykiem skoczył ku jaskini. Wyżsi zaś ludzie usłyszawszy ten ryk, krzyknęli chórem jakby jednymi ustami, pierzchli z powrotem i w mgnieniu oka znikli wszyscy.

Zaratustra wszakże oszołomiony i obcy temu wszystkiemu, powstał z kamienia, obejrzał się wokół, zdumiewał się, pytał się serca swego, rozważał i czuł się samotny. "Cóżem ja to słyszał w tej chwili? - pytał wreszcie powoli, cóż to przytrafiło mi się w tej oto chwili?"

Już nawróciło ku niemu wspomnienie, jednym spojrzeniem pojął wszystko, co się między wczoraj i dziś przytrafiło. "Oto kamień, mówił gładząc swą brodę, na którym wczoraj z rana spoczywałem, tu oto przystąpił do mnie wróżbiarz, tu też usłyszałem po raz pierwszy ów krzyk, który teraz właśnie obił mi się znów o uszy, wielkie wołanie na ratunek.

O, ludzie wyżsi, o waszej to niedoli wieścił mi wczoraj rankiem ów stary wróżbiarz, -

- ku waszej niedoli zwieść mnie on chciał i nią kusić: o, Zaratustro, rzekł do mnie, przychodzę, abym cię do twego ostatniego grzechu skusił.

Do mego ostatniego grzechu? - wykrzyknął Zaratustra i śmiał się gniewnie z własnych słów: cóż to zachowane mi zostało, jako grzech mój ostatni?"

- I raz jeszcze pogrążył się Zaratustra w sobie, przysiadł ponownie na wielkim kamieniu i rozważał. Nagle skoczył na nogi, -

Współczucie! Współczucie z człowiekiem wyższym! wykrzyknął i oblicze jego przeistoczyło się w spiż. Hejże! Na to - minął już czas!

Moje czucie i współczucie - cóż mi na tym zależy! Baczęż ja szczęścia? Dzieła mego baczę!

Hejże więc! Przyszedł lew, dzieci me w pobliżu są, Zaratustra dojrzałym się stał, godzina ma nadeszła: -

Mój to poranek, mój dzień świta: bywaj mi, bywaj, wielkie ty moje południe!" - -

Tako rzekł Zaratustra i opuścił swą jaskinię, płomienny i potężny, jako słońce poranne, gdy zza ciemnych wschodzi gór.

strona główna