DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

George Edward MOORE

Dowód na istnienie świata zewnętrznego

The Proof of an External World (1939), tłum. Wojciech Sady

W Przedmowie do drugiego wydania Krytyki czystego rozumu Kanta pojawiają się słowa, które tak oto brzmią w przekładzie Romana Ingardena:

(...) pozostaje zawsze skandalem w filozofii (...) żebyśmy musieli przyjmować tylko na wiarę istnienie rzeczy poza nami (...) i żebyśmy nie mogli przeciwstawić żadnego zadowalającego dowodu, jeżeli komu przyjdzie na myśl powątpiewać o ich istnieniu. [B XXXIX, przypis. Tekst niemiecki brzmi następująco: (...) so bleibt es immer ein Skandal der Philosophie (...), das Dasein der Dinge ausser uns (...) bloss auf Glauben annehmen zu müßen, und wenn es jemand einfällt es zu bezweifeln, ihm keinen genugtuengen Beweis entgegenstellen zu können.]

Kant sądził zatem, o czym jasno świadczą te słowa, że ważne jest podanie dowodu "istnienia rzeczy poza nami", a może raczej (gdyż wydaje mi się, iż siłę wyrazu niemieckich słów lepiej oddać w ten sposób) "istnienia tych oto rzeczy poza nami"; gdyby bowiem nie sądził, że jego podanie jest ważne, to nie nazwałby "skandalem" tego, iż żaden dowód podany nie został. Jasnym też się zdaje, że sądził on, iż podanie takiego dowodu to zadanie mieszczące się właśnie w zakresie filozofii; gdyby bowiem tak nie było, to fakt, że żaden dowód podany nie został, nie mógłby być skandalem w filozofii.

Nawet jeśli obie te opinie Kanta były błędne, to nie ma, jak mi się wydaje, wątpliwości co do tego, iż rozważenie pytania, jakiego, jeśli w ogóle jakiegokolwiek, rodzaju dowód podać można na "istnienie rzeczy poza nami" jest ważne i że poza tym mieści się w zakresie filozofii. To właśnie pytanie chciałem rozważyć gdy zaczynałem pisać ten wykład. Chcę jednak od razu stwierdzić, że, jak zobaczycie, zdołałem powiedzieć co najwyżej niewielką część z tego, co na ten temat powiedzieć by należało.

Słowa "pozostaje (...) skandalem w filozofii (...) żebyśmy nie mogli" rozumiane w sensie ścisłym implikowałyby, że sam Kant - w chwili, gdy je zapisywał - nie był w stanie podać w tej kwestii zadowalającego dowodu. Nie ulega jednak, jak sądzę, wątpliwości, iż sam Kant nie myślał, że nie jest osobiście zdolny do sporządzenia w owej chwili takiego dowodu. Przeciwnie, akurat w poprzednim zdaniu oświadczył, iż w drugim wydaniu swej Krytyki, do którego pisze właśnie Przedmowę, podał "ścisły dowód" w tej kwestii; był też, jak zaznaczył, przekonany, że ten jego dowód jest "jedynym możliwym" dowodem. Prawdą jest, iż w tym pierwszym zdaniu nie określa dowodu, jaki podał, jako dowodu "istnienia rzeczy poza nami" czy "istnienia tych oto rzeczy poza nami", zamiast tego określa go mianem dowodu "przedmiotowej realności zewnętrznej". Kontekst nie pozostawia jednak wątpliwości, że używa tych dwóch zwrotów "przedmiotowa realność zewnętrzna" i "istnienie rzeczy (lub 'tych oto rzeczy') poza nami" w taki sposób, że to, co jest dowodem pierwszego, jest nieuchronnie dowodem drugiego. A zatem musimy przyjąć, że gdy mówi tak, jakbyśmy to my nie mogli podać zadowalającego dowodu, to nie chce przez to powiedzieć, iż on sam, podobnie jak inni, w owej chwili podać go nie może; chce raczej powiedzieć, że dopóki nie odkrył podanego przez siebie dowodu, to ani on sam ani nikt inny podać go nie był w stanie. Oczywiście jeśli ma rację sądząc, iż podał zadowalający dowód, to opisany przezeń stan rzeczy dobiegł końca w chwili, gdy dowód jego został opublikowany. Gdy tylko to nastąpiło, każdy, kto go przeczytał, mógł podać zadowalający dowód powtarzając po prostu ten podany przez Kanta, zaś "skandal w filozofii" został usunięty raz na zawsze.

Tak więc gdyby było pewne, że dowód w tej kwestii, podany przez Kanta w drugim wydaniu, jest zadowalający, to z pewnością co najmniej jeden zadowalający dowód podać by można; zaś z pytania, które - jak powiedziałem - chciałem rozważyć, pozostałoby tylko, po pierwsze, pytanie, jakiego rodzaju dowodem jest dowód Kanta, po drugie zaś pytanie, czy (wbrew poglądowi Kanta) nie istnieją inne dowody, tego samego bądź innego rodzaju, które również są zadowalające. Sądzę jednak, że nie jest bynajmniej pewne, że zdołał on raz na zawsze usunąć ów stan rzeczy, który uważał za skandal w filozofii. Sądzę więc, iż pytanie, czy można w tej kwestii podać jakiś zadowalający dowód, nadal zasługuje na rozwagę.

Na czym jednak ta kwestia polega? Przyznać musimy, jak sądzę, że wyrażenie "rzeczy poza nami" jest dość osobliwe, że jego znaczenie w pewnością nie jest całkiem jasne. Brzmiałoby ono mniej osobliwie gdybym zamiast "rzeczy poza nami" powiedział "rzeczy zewnętrzne" i może również znaczenie tego wyrażenia wydawałoby się wtedy jaśniejsze; a jeszcze jaśniej, jak sądzę, przedstawimy znaczenie "rzeczy zewnętrznych", jeśli wyjaśnimy, że filozofowie używali tego zwrotu jako skrótu "rzeczy zewnętrzne wobec naszych umysłów". Faktem jest, iż istnieje długa filozoficzna tradycja, w ramach której te trzy wyrażenia "rzeczy zewnętrzne", "rzeczy zewnętrzne wobec nas" i "rzeczy zewnętrzne wobec naszych umysłów" używano jako wyrażeń wzajemnie równoważnych, każdego z nich zaś używano tak, jak gdyby wszelkie wyjaśnienia były zbędne. Nie wiem, kiedy ten sposób użycia [usage] się pojawił. Występuje już u Descartesa; skoro zaś używa on tych wyrażeń tak, jakby wszelkie wyjaśnienia były zbędne, to przypuszczalnie w tym samym znaczeniu używano ich wcześniej. Wydaje mi się, że spośród tej trójki najjaśniejszym jest wyrażenie "zewnętrzne wobec naszych umysłów", gdyż przynajmniej mówi ono jasno, że nie chodzi tylko o "zewnętrzne wobec naszych ciał", podczas gdy tak właśnie można rozumieć oba wyrażenia pozostałe: i faktycznie niemało było, nawet wśród filozofów, zamętu w sprawie stosunku obu pojęć "rzeczy zewnętrzne" i "rzeczy zewnętrzne wobec naszych ciał". Wydaje mi się jednak, że nawet wyrażeniu "rzeczy zewnętrzne wobec naszych umysłów" daleko do zupełnej jasności; i jeśli mam powiedzieć naprawdę jasno, co rozumiem przez "dowód na istnienie rzeczy poza nami", to nie mogę tego dokonać mówiąc po prostu, że przez "poza nami" rozumiem "zewnętrzne wobec naszych umysłów".

Jest ustęp (Kr.cz. r. A 373), w którym sam Kant powiada, że wyrażenie "poza nami" "kryje w sobie dwuznaczność, której nie można uniknąć". Powiada, iż wyrażenie to "oznacza już to coś, co jako rzecz sama w sobie istnieje odrębnie od nas, już to coś, co należy jedynie do zjawiska zewnętrznego"; rzeczy znajdujące się "poza nami" nazywa w pierwszym z tych dwu sensów "przedmiotami, które winny się nazywać zewnętrznymi w sensie transcendentalnym", rzeczy zaś będące takimi w sensie drugim "empirycznymi przedmiotami zewnętrznymi"; powiada wreszcie, że aby usunąć wszelką niepewność co do drugiego z tych pojęć, odróżni przedmioty zewnętrzne empirycznie od przedmiotów, które można by nazwać "zewnętrznymi" w sensie transcendentalnym, "nazywając je wprost rzeczami, które dadzą się znaleźć w przestrzeni".

Myślę, że ten ostatni zwrot Kanta "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni", wskazuje dość jasno, w odniesieniu do jakiego to rodzaju rzeczy chcę rozważyć, jaki - jeśli w ogóle jakikolwiek - rodzaj dowodu można podać na istnienie jakiejś rzeczy tego rodzaju. Moje ciało, ciała innych ludzi, ciała zwierząt, wszelkiego rodzaju rośliny, kamienie, góry, Słońce, Księżyc, gwiazdy i planety, domy i inne budynki, wszelkich rodzajów artykuły wyprodukowane - krzesła, stoły, kawałki papieru itd., są wszystkie "rzeczami, które dadzą się znaleźć w przestrzeni". Krótko mówiąc, wszystkie rzeczy tego rodzaju, które filozofowie zwykli nazywać "przedmiotami fizycznymi", "rzeczami materialnymi" lub "ciałami", podpadają rzecz jasna pod to określenie. Ale "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni" można naturalnie rozumieć jako zwrot stosujący się również w tych przypadkach, gdzie nazw "przedmiot fizyczny", "rzecz materialna" lub "ciało" właściwie stosować się nie da. Cienie, na przykład, czasem można znaleźć w przestrzeni, choć nie da się ich poprawnie nazwać "przedmiotami fizycznymi", "rzeczami materialnymi" lub "ciałami"; i choć przy jednym sposobie użycia terminu "rzecz" nazwanie cienia "rzeczą" nie byłoby poprawne, to jednak "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni" można naturalnie rozumieć jako zwrot synonimiczny z "coś, co można znaleźć w przestrzeni", co najzupełniej poprawnie rozumieć by można jako wyrażenie obejmujące cienie. Chciałbym, aby zwrot "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni" rozumiany był w sensie tak szerokim; tak, że jeśli można znaleźć dowód na to, że istniały co najmniej dwa różne cienie, to wyniknie stąd natychmiast, że istniały co najmniej dwie różne "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni", zaś ten dowód w owej kwestii będzie równie dobry, jak dobrym byłby dowód, że istniały co najmniej dwa "przedmioty fizyczne" jakiegokolwiek bądź rodzaju.

Zwrot "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni" można zatem rozumieć naturalnie jako zwrot o bardzo szerokim znaczeniu - szerszym nawet od znaczenia "przedmiotu fizycznego" lub "ciała", choć znaczenie tych ostatnich wyrażeń jest tak szerokie. Ale choć tak szerokie jest jego znaczenie, to nie jest ono, pod pewnym względem, tak szerokie, jak znaczenie innego zwrotu, którego Kant używa tak, jakby był on z tym zwrotem równoznaczny; a dzięki porównanie ich obu, jak myślę, jeszcze jaśniej przedstawię, w odniesieniu do jakiego to rodzaju rzeczy chcę zadać pytanie, jaki, jeśli w ogóle jakikolwiek, dowód można podać na to, że rzeczy takie istnieją.

Ów drugi zwrot, którego Kant używa tak, jakby był równoznaczny z "rzeczy, które dadzą się znaleźć w przestrzeni", użyty został przezeń w zdaniu bezpośrednio poprzedzającym zdanie uprzednio cytowane, w którym oznajmia on, że wyrażenie "rzeczy poza nami" "kryje w sobie dwuznaczność, której nie można uniknąć" (A 373). W tym wcześniejszym zdaniu powiada on, że "przedmiot empiryczny" "zewnętrznym nazywa się wtedy, jeśli jest przedstawiony [vorgestellt] w przestrzeni". Traktuje zatem zwrot "przedstawiony w przestrzeni" tak, jakby był równoznaczny z "dający się znaleźć w przestrzeni". Łatwo jednak znaleźć przykłady "rzeczy", co do których trudno by przeczyć, że są "przedstawione w przestrzeni", ale co do których całkiem naturalnie można by stanowczo przeczyć, iż "dadzą się znaleźć w przestrzeni". Rozważmy, na przykład, następujący opis pewnego zespołu okoliczności, w jakich otrzymać można to, co psychologowie nazywają "negatywnym powidokiem". "Gdy po wytrwałym wpatrywaniu się w białą plamę na czarnym tle przeniesiemy wzrok na białą płaszczyznę, to przez krótki czas widzimy szarą plamę" (Forster, Text-book of Physiology, IV, iii, 3, s. 1266; cytowane w Strout, Manual of Psychology, wyd. 3, s. 280). Gdy niedawno przeczytałem te słowa, zadałem sobie trud wycięcia z kawałka białego papieru czteroramiennnej gwiazdy, umieszczenia jej na czarnym podłożu, "wytrwałego się w nią wpatrywania", potem zaś przeniosłem wzrok na białą kartkę papieru: i stwierdziłem, że przez krótki czas widzę szarą plamę - nie tylko widziałem szarą plamę, ale widziałem ją też na białym tle, a poza tym ta szara plama miała z grubsza ten sam kształt, co biała czteroramienna gwiazda, w którą wpatrywałem się tuż przedtem - to również była czteroramienna gwiazda. Z powodzeniem powtórzyłem ten prosty eksperyment parokrotnie. A każda z tych czteroramiennych gwiazd, które widziałem w każdym z eksperymentów, była tym, co zwie się "powidokiem"; i czy da się zaprzeczyć temu, że o każdym z tych powidoków można by poprawnie powiedzieć, iż był "przedstawiony w przestrzeni"? Każdy z nich widziałem na rzeczywistym białym tle, a jeśli tak, to każdy z nich był "przedstawiony" na rzeczywistym białym tle. Choć jednak były one "przedstawione w przestrzeni", to każdy, jak sądzę, uznałby powiedzenie, że dadzą się one "znaleźć w przestrzeni" za nader mylące. Biała gwiazda, w którą się "wytrwale wpatrywałem", czarne tło, na którym ją widziałem i białe tło, na którym widziałem powidoki, dawały się, oczywiście, "znaleźć w przestrzeni": były one, faktycznie, "przedmiotami fizycznymi" lub powierzchniami takich przedmiotów. Jednak ważną różnicę, jaka zachodzi między nimi z jednej strony, a szarymi powidokami z drugiej, całkiem naturalnie da się wyrazić mówiąc, że te drugie "nie dadzą się znaleźć w przestrzeni". Przemawia za tym, jak sądzę, jeden jasny argument. Powiedzenie, że to a to dawało się w pewnej chwili "znaleźć w przestrzeni", sugeruje naturalnie, że istnieją warunki takie, iż każdy, kto by je spełnił, mógłby zawsze "postrzegać" ową "rzecz" o której mowa - mógłby ją zobaczyć, gdyby był to przedmiot widzialny, dotknąć, gdyby był to przedmiot namacalny, usłyszeć, gdyby to był dźwięk, poczuć, gdyby to był zapach. Gdy powiadam, że biała, czteroramienna, papierowa gwiazda, w którą się wytrwale wpatrywałem, była "przedmiotem fizycznym" i "dawała się znaleźć w przestrzeni", to daję przez to do zrozumienia, że każdy, kto byłby wówczas w pokoju i miałby normalny wzrok oraz normalny zmysł dotyku, mógłby ją zobaczyć i poczuć. Ale w przypadku tych wszystkich szarych powidoków, jakie widziałem, jest wykluczone, by ktokolwiek poza mną któryś z nich zobaczył. Jest oczywiście całkiem możliwe, że gdyby inni ludzie przebywający ze mną wówczas w pokoju przeprowadzili ten sam co ja eksperyment, widzeliby szare powidoki bardzo podobne do tych, które ja widziałem: nie jest nawet absurdalnym przypuszczenie, że mogliby widzieć powidoki dokładnie takie, jak ja. Absurdalnym jest jednak przypuszczenie, że ktoś jeszcze mógłby zobaczyć któryś z powidoków widzianych przeze mnie: przypuszczenie, że dwóch ludzi może kiedykolwiek zobaczyć ten sam powidok. A zatem jedyną racją, dla której powinniśmy stwierdzić, że żaden z tych widzianych przeze mnie szarych powidoków nie "dawał się znaleźć w przestrzeni", choć każdy z nich oczywiście "przedstawiał mi się w przestrzeni", jest po prostu to, że żadnego z nich nie mógłby zobaczyć ktoś inny. Zwrot "daje się znaleźć w przestrzeni" zwykle rozumie się tak, że powiedzieć o czymś postrzeganym przez człowieka, iż dawało się znaleźć w przestrzeni, to powiedzieć, że oprócz człowieka, o którym mowa, mogłoby to być równie dobrze spostrzeżone przez innych.

Negatywowe powidoki opisanego rodzaju stanowią zatem jeden z przykładów "rzeczy", które - choć przyznać trzeba, że są "przedstawione w przestrzeni" - nie "zewnętrzne wobec naszych umysłów" w tym sensie, o jaki będzie nam chodzić. Można też podać dwa inne ważne przykłady.

Oto pierwszy z nich. Jak dobrze wiadomo, ludzie czasem widzą rzeczy podwójnie - zjawisko to psychologowie opisali również mówiąc, że mają oni "podwójny obraz" lub dwa "obrazy" pewnego przedmiotu, na jaki patrzą. W takich przypadkach niewątpliwie zupełnie naturalnym byłoby powiedzenie, że każdy z tych "podwójnych obrazów" jest "przedstawiony w przestrzeni": jeden widziany jest w jednym miejscu, drugi zaś w drugim w tym samym dokładnie sensie, w jakim każdy z widzianych przeze mnie szarych powidoków widziany był w pewnym szczególnym miejscu na białym tle, na które patrzyłem. Zupełnie nienaturalne byłoby jednak powiedzenie, że gdy mam podwójny obraz, to każdy z tych dwu obrazów "da się znaleźć w przestrzeni". Przeciwnie, nie ulega wątpliwości, że oba one nie "dadzą się znaleźć w przestrzeni". Gdyby oba znaleźć się dały, wynikałoby stąd, że ktoś jeszcze mógłby widzieć te same dwa obrazy, jakie ja widzę; a chociaż nie ma niczego absurdalnego w przypuszczeniu, iż ktoś inny mógłby widzieć parę obrazów dokładnie podobnych do pary widzianej przeze mnie, to absurdalnym byłoby przypuszczenie, że ktoś jeszcze mógłby widzieć tę samą identyczną parę. Każdy więc przypadek, w którym ktoś widzi coś podwójnie, dostarcza przykładu co najmniej jednej "rzeczy" której, choć jest "przedstawiona w przestrzeni", z pewnością nie "da się znaleźć w przestrzeni".

A oto drugi ważny przykład. O bólach cielesnych można zupełnie poprawnie powiedzieć, że są "przedstawione w przestrzeni". Gdy mam ból zęba, czuję go w określonym miejscu mej szczęki lub w określonym zębie; gdy sprawiam sobie piekący ból polewając jodyną skaleczenie na swym palcu, czuję ból w określonym miejscu swego palca; człowiek zaś, któremu amputowano nogę, czuć może ból w miejscu, gdzie mogłaby być jego noga gdyby jej nie utracił. Z pewnością zwrot "przedstawiony w przestrzeni" można zupełnie naturalnie rozumieć w taki sposób, że jeśli w zilustrowanym tu sensie czujemy ból w określonym miejscu, to ból ten jest "przedstawiony w przestrzeni". A jednak zupełnie nienaturalne byłoby powiedzenie o bólach, że "dadzą się znaleźć w przestrzeni", z tego samego powodu, co w przypadku powidoków czy podwójnych obrazów. Można by sobie wyobrazić, że inna osoba odczuje ból taki sam jak ten odczuwany przeze mnie, ale absurdalne byłoby przypuszczenie, że mogła by ona odczuć ból numerycznie ten sam, który ja czuję. I bóle są faktycznie typowym przykładem tego rodzaju "rzeczy", o których filozofowie powiadają, że nie są one "zewnętrzne" wobec naszych umysłów, ale są "w" nich. O każdym odczuwanym przeze mnie bólu powiedzą oni, że nie jest on niechybnie zewnętrzny wobec mego umysłu, ale że jest w nim.

I wreszcie, jak sądzę, naprawdę warto wspomnieć o pewnej innej klasie "rzeczy", które z pewnością nie są przedmiotami "zewnętrznymi" i z pewnością nie "dadzą się znaleźć w przestrzeni" w omawianym przeze mnie sensie, a które jednak, jak chcieliby stwierdzić niektórzy filozofowie, są "przedstawione w przestrzeni", choć nie są "przedstawione w przestrzeni" w tym samym akurat sensie, w jakim przedstawione są bóle, podwójne obrazy i negatywowe powidoki opisanego przeze mnie rodzaju. Jeśli popatrzy się na elektryczne światło, a potem zamknie się oczy, zdarza się czasem, że przez krótki czas na czarnym tle, jakie zwykle widzi się z zamkniętymi oczami, widać jasną plamę podobną do światła, na które się właśnie patrzyło. Taka jasna widziana plama stanowi inny przykład tego, co niektórzy fizjologowie nazywali "powidokami"; ale w przeciwieństwie do "powidoków" negatywowych, o jakich była mowa poprzednio, widzi się je z oczami zamkniętymi. Na temat takiego widzianego z zamkniętymi oczami powidoku niektórzy filozofowie chcieliby może stwierdzić, że jest on "przedstawiony w przestrzeni", choć oczywiście nie da się go "znaleźć w przestrzeni". Chcieliby może stwierdzić, że jest on "przedstawiony w przestrzeni", niewątpliwie bowiem przedstawiony jest tak, jakby znajdował się w pewnej niewielkiej odległości od widzącej go osoby: a jakże rzecz może być przedstawiona w pewnej niewielkiej ode mnie odległości, nie będąc "przedstawiona w przestrzeni"? Zachodzi jednak ważna różnica między takimi powidokami widzianymi z zamkniętymi oczami a powidokami opisanego poprzednio rodzaju - różnica, która mogłaby doprowadzić innych filozofów do zaprzeczenia temu, iż owe powidoki widziane z zamkniętymi oczami są w ogóle "przedstawione w przestrzeni". Różnicę tę da się wyrazić mówiąc, że gdy oczy są zamknięte, to nie widać żadnej w ogóle części przestrzeni fizycznej - przestrzeni, do której odnosimy się mówiąc o "rzeczach, które dadzą się znaleźć w przestrzeni". Powidok widziany z zamkniętymi oczami z pewnością jest przedstawiony w jakiejś przestrzeni, można jednak powątpiewać, czy można poprawnie powiedzieć, iż przedstawiony on jest w przestrzeni.

[dalszy ciąg nastąpi]