DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

John LOCKE

List o tolerancji

Do przesławnego męża Limborcha Amsterdamczyka profesora teologii w seminarium redemptorystów napisany przez przyjaciela pokoju, wroga prześladowań, Anglika Jana Locke'a
Epistola de tolerantia
(1689) fragmenty, przełożył Leon Joachimowicz

Skoro mię pytasz, mężu przezacny, jakie jest moje zdanie o wzajemnej między chrześcijanami tolerancji, przeto odpowiem ci krótko, że uważam ją za bardzo istotny probierz prawdziwego kościoła. Z czegokolwiek bowiem zwykli się chlubić — jedni ze starodawności miejsc i tytułów, bądź też z wspaniałości obrzędów, drudzy z odnowy nauki i obyczajów, a wszyscy z prawowiernej religii, jako że każdy we własnym mniemaniu jest prawowierny — wszystkie te i podobne im rzeczy mogą być znamionami raczej ludzi, walczących o władzę i panowanie, niżeli Chrystusowego kościoła; toteż kto by nawet posiadł je razem, a brak by mu było miłości, łagodności i życzliwości dla wszystkich w ogóle ludzi, nie wyłączając nie wyznających wiary chrześcijańskiej, ten nie jest jeszcze chrześcijaninem. „Królowie narodów panują nad nimi", powiedział nasz Zbawiciel do swoich uczniów, „ale wy nie tak" (Łk. XXII, 25—26). Całkiem na czym innym polega istota prawdziwej religii, ustanowionej nie dla zewnętrznego przepychu, nie dla panowania kościoła, nie, w końcu, dla stosowania przemocy, ale dla kształtowania życia na zasadach sprawiedliwości i pobożności. Najpierw powinien wypowiedzieć wojnę wszystkim swym namiętnościom, a zwłaszcza pysze i lubieżności, kto chce wojować w kościele Chrystusa. (...) Z wielką trudnością uda się komuś przekonać innych, że tak nadzwyczajnie troszczy się o cudze zbawienie, jeżeli zarazem nie dba o własne, z tej prostej przyczyny, że nikt szczerze i z całej siły nie może zabiegać o to, aby inni zostali chrześcijanami, kto w rzeczywistości sam jeszcze nie przepoił swej duszy religią chrześcijańską. Bo jeśli należy wierzyć Ewangelii, jeśli Apostołom, to bez miłości, bez wiary działającej nie przez przemoc, ale przez miłość, nikt nie może być chrześcijaninem. Czy jednak ci, którzy pod pretekstem religii innych katują, kaleczą, rabują, mordują — czynią to w przyjaznym i łaskawym dla nich usposobieniu, na świadka w tej sprawie wzywam ich własne sumienie, i wtedy dopiero uwierzę, jeżeli na własne oczy zobaczę, że tacy zeloci w ten sam sposób poprawiają swoich przyjaciół i krewnych, jawnie wykraczających przeciwko przykazaniom Ewangelii, że ogniem i mieczem tępią swych zwolenników, którzy są dotknięci zgnilizną, a bez zmiany swego życia na lepsze niechybnie zginą; że również miłość samych siebie oraz pragnienie zbawienia dusz innych potwierdzają wszelkiego rodzaju okrucieństwami i torturami. Bo jeśli, jak tym się chełpią, powodowani miłością i gorliwością o dobro ich duszy ograbiają tych ludzi z mienia, jeśli ćwiartują ciała, jeśli wyniszczają w więzieniu i brudach, jeśli w końcu pozbawiają ich życia w tym celu, by uwierzyli i ocaleli, w takim razie czemuż niesprawiedliwości, złości, porubstwu, jak również innym występkom, które według świadectwa Apostoła (Rzym. I 29) jawnie noszą na sobie cechy pogaństwa, pomiędzy swymi bliskimi bezkarnie panoszyć się pozwalają? A przecież takie i tym podobne występki nieporównanie bardziej sprzeciwiają się chwale Boga, nieskalaności kościoła oraz zbawieniu duszy, niż nie wiem jak błędne przekonania sumienia, kolidujące z uchwałami kościoła albo też jakieś odchylenia w obrzędach zewnętrznych, choć połączone z nieskazitelnym życiem. Czemuż to, pytam, owa żarliwość o Boga, o kościół, o dusz zbawienie, która w swych płomiennych zapędach posuwa się aż do palenia żywcem na stosie, a jednocześnie owe wzmiankowane występki i nieprawości moralne, z gruntu, jak każdy to przyzna, przeciwne wierze chrześcijańskiej, pozostawia bez kary, bez napomnienia, a tylko do tego się ogranicza i wszystkie swe siły wytęża, aby poprawiać zapatrywania, takie w dodatku, które po największej części dotyczą zagadnień zawiłych i przekraczających pojętność przeciętnych ludzi, albo żeby wprowadzać nowe obrzędy? Która z dwóch stron, skłóconych ze sobą w zapatrywaniach na tego rodzaju sprawy, ma więcej za sobą słuszności, albo która jest winna odszczepieństwa bądź też herezji — panująca czy ciemiężona, to się na pewno okaże dopiero wtedy, kiedy się należycie oceni przyczynę sporu. Kto bowiem wstępuje w ślady Chrystusa, kto jego naukę przyjmuje, dźwiga na sobie jarzmo, ten choćby nawet porzucił ojca i matkę, ojczyste obrzędy, publiczne zgromadzenia, a w końcu nie wiedzieć jakich tam ludzi, heretykiem nie jest.

Jeśli już jednak rozbieżności i waśnie są aż tak wielką przeszkodą w zbawieniu duszy, w takim razie "cudzołóstwo, porubstwo, nieczystość, rozpusta, bałwochwalstwo... i tym podobne" są niemniej dziełami ciała i mając je na uwadze wyraźnie oznajmia Apostoł, że "którzy takie rzeczy czynią, królestwa Bożego nie dostąpią" (Gal. V 19—21). Te więc występki należy wykorzeniać ze szczętem, i to z nie mniejszą troską i usilnością, niż wykorzenia się sekty, jeżeli ktoś, szczerze zatroskany o królestwo boże, naprawdę doszedł do przekonania, że powinien trud sobie zadawać nad rozszerzaniem jego granic. Ale jeżeli ktoś czyni inaczej, jeśli dla ludzi, mających odmienne zapatrywania, jest okrutny i nieprzejednany, a jednocześnie pobłaża grzechom i skażeniom obyczajów, niegodnym imienia chrześcijańskiego, ten niezależnie od tego, jak wielką wrzawę podnosi o sprawę kościoła, jawnie dowodzi, że szuka wszystkiego innego, tylko nie królestwa bożego. Gdyby ktoś chciał spowodować, by dusza, której zbawienia mocno pragnie, pod działaniem tortur, jeszcze nawet nie nawrócona na wiarę, ulotniła się z ciała, bardzo bym temu się dziwił, a sądzę, że razem ze mną niemniej dziwiliby się też inni; lecz nikomu nigdy by nawet na myśl nie przyszło, że chęć taka może pochodzić z miłości, życzliwości i czułej dobroczynności. Jeśli do przyjęcia pewnych dogmatów należy przynaglać ogniem i mieczem, jeśli do przestrzegania zewnętrznych obrzędów należy przemocą zniewalać ludzi, których obyczajów nikt w ogóle nie bierze pod uwagę; jeśli, dalej, ktoś w ten sposób nawraca inaczej wierzących, że zmusza ich siłą do wyznawania czegoś, w co nie wierzą, a pozwala im czynić to wszystko, czego zabrania chrześcijanom Ewangelia, a człowiek uczciwy sam sobie, ten, nie wątpię, pragnie z pewnością licznego rozmnożenia rzeszy wyznawców tej samej, co i on wiary, ale że taki pragnie pomnożenia kościoła chrześcijańskiego, a i któż w to zdoła uwierzyć? Nie trzeba zatem się dziwić, jeżeli orężem, nie dozwolonym żołnierzom chrześcijańskim, szermują ci, którzy niezależnie od tego, jak szczytne głoszą hasła, nie walczą ani w obronie prawdziwej religii, ani kościoła. Gdyby bowiem, podobnie jak Wódz naszego zbawienia, szczerze pragnęli zbawienia duszy, w jego wstępowaliby ślady i wzorowaliby się na tym najlepszym przykładzie księcia pokoju, który wysyłając swych zwolenników na podbój narodów i zgromadzenie ich do kościoła, nie uzbroił ich ogniem ni mieczem, ni narzędziami przemocy, lecz wyposażył w Ewangelię, w nowiną pokoju, w świętość i wzorowość obyczajów. A przecież gdyby przemocą i zbroją należało nawracać niewiernych, a orężem żołnierza odwodzić od błędów ludzi chodzących omackiem w mrokach albo zakamieniałych grzeszników, wtedy ów wódz w większym pogotowiu bojowym miał na swe rozkazy wojsko niebieskich zastępów, niż jakikolwiek nie wiedzieć jak potężny obrońca kościoła ma swoje zbrojne oddziały.

Tolerancja w stosunku do tych, którzy w sprawach religii wyznają odmienne zapatrywania, do tego stopnia jest zgodna z Ewangelią i zdrowym rozsądkiem, że po prostu wydaje się rzeczą koszmarną, jeżeli ludziom w tak jasnym świetle mrok oczy przesłania. Nie chciałbym tutaj bynajmniej oskarżać pychy, żądzy panowania u jednych, ani gwałtowności i fanatyzmu u drugich, bo to są przywary, które prawdopodobnie nie dadzą się całkowicie usunąć ze stosunków ludzkich, lecz mimo wszystko są one tego rodzaju, że nikt by się nie zgodził, aby mu jawnie je zarzucano, ale też nie ma prawie nikogo, kto by tym żądzom dał się na oślep ponosić, a nie szukał zarazem przez nie, przybrane w pozory obcych im właściwości i szlachetności, własnej swej chwały. Lecz, aby jedni prześladowania i okrucieństwa, sprzecznego z duchem chrześcijańskim, stroili w barwę troski o państwo i poszanowania dla prawa, i na odwrót, by inni za parawanem religii nie szukali dla siebie swawoli obyczajów i bezkarności występków — krótko mówiąc, ażeby nikt nie mamił siebie lub innych, manifestując, że jest wiernym poddanym panującego bądź szczerym czcicielem Boga — uważam, że w pierwszym rzędzie należy dokonać rozdziału spraw państwa od spraw religii i sprawiedliwie zakreślić granice pomiędzy kościołem i państwem. Jeżeli takiego rozdziału się nie dokona, żadnym sporom nigdy nie będzie można położyć kresu, sporom pomiędzy tymi, którym dobro dusz albo państwa bądź rzeczywiście leży na sercu, bądź też udają, że leży.

Moim zdaniem, państwo, jako społeczność ludzi, zostało ustanowione wyłącznie dla zachowania i pomnażania dóbr doczesnych.

Dobrami doczesnymi nazywam życie, wolność, całość i nietykalność ciała, jak również posiadanie dóbr materialnych, do których należą włości, pieniądze, sprzęty itd.

Ochrona sprawiedliwego posiadania w dobrym nienaruszonym stanie tych rzeczy, mających ścisły związek z życiem doczesnym, tak w odniesieniu do całego łącznie narodu, jak i każdego obywatela z osobna, za pomocą praw, ustanawianych na równi dla wszystkich, jest powinnością władzy publicznej. I jeśli ktoś się poważy, z pogwałceniem praw boskich i ludzkich, łamać owe ustawy, tego zuchwałość należy ukrócić grozą kary, polegającej już to na odebraniu, już to na uszczupleniu owych dóbr, z których w każdym innym przypadku i może, i powinien korzystać. Ponieważ jednak nikt się dobrowolnie nie godzi na karę, która pozbawia go części dóbr własnych, a tym bardziej, kiedy w grę wchodzi utrata wolności i życia, z tego powodu urząd publiczny dla możliwości wymierzania kary gwałcicielom cudzego prawa jest uzbrojony w środki przemocy, to znaczy w siłę swoich poddanych.

Że w rzeczy samej jedynie te dobra doczesne ma na względzie cała kompetencja urzędu i na zwiększeniu i zabezpieczaniu wyłącznie tych dóbr kończy się i zamyka, wszelkie uprawnienie i panowanie władzy publicznej, że z drugiej strony żadną miarą nie może i nie powinna się ona rozciągać na sprawy zbawienia duszy, słuszność tej tezy jasno, jak mi się zdaje, potwierdza następujące dowody.

Po pierwsze, z tego powodu, że urząd publiczny nie ma wcale powierzonej pieczy o dusze w większym stopniu niż inni ludzie. Nie ma jej powierzonej sobie od Boga, ponieważ jest rzeczą oczywistą, że Bóg nie użyczył tego rodzaju władzy ludziom nad ludźmi, by mieli prawo siłą zmuszać innych do przyjmowania własnej religii. Nie ma też urząd takiej władzy udzielonej sobie od ludzi, ponieważ nikt nie może do tego stopnia zaniechać troski o własne zbawienie wieczne, żeby pod przymusem przyjmować wiarę albo obrzędy, które ustanowił ktoś inny, czy będzie to panujący, czy też poddany, z tej prostej przyczyny, że nikt, choćby i chciał, nie jest w stanie w coś wierzyć na polecenie drugiego. (...)

Po drugie, troska o dusze nie może wchodzić w zakres kompetencji urzędu publicznego, ponieważ cała jego władza polega na wywieraniu przemocy, podczas kiedy prawdziwa i zbawienna religia — na wewnętrznej wierze ducha, bez której żadna rzecz nie ma u Boga wartości. Taka już jest bowiem natura ludzkiego umysłu, że żadną przemocą z zewnątrz zniewolić się nie da. Niech ktoś zabierze dobra zewnętrzne, niech kaźń więzienia, niech kara tortury katuje ciało, nadaremnie się trudzisz, jeżeli za pomocą tego rodzaju męczarni chcesz zmienić zapatrywania duszy na rzeczy.

Ale zarzucisz, że przecież urząd może posługiwać się również argumentami i w ten sposób innowierców przyciągać do prawdy i zbawiać. Niech i tak będzie. Tylko że taką możność ma wspólną z innymi ludźmi. Bo jeśli będzie pouczał, jeśli oświecał, jeśli za pomocą dowodów sprowadzał błądzących na drogę prawdy, uczyni, rzecz jasna, to, co przystało na dobrego człowieka. Urząd nie jest związany żadną koniecznością wyzbycia się właściwości czy to człowieka, czy to chrześcijanina. A jednak co innego znaczy przekonywać, a co innego rozkazywać, ponieważ jedno należy doprowadzać do skutku za pomocą argumentacji, drugie wymaga dekretów, z dwojga zaś tego — pierwsze jest sprawa ludzkiej życzliwości, drugie — władzy publicznej. Każdy bowiem ze śmiertelnych ma pełną swobodę napominać, zachęcać, wskazywać błędy i za pomocą dowodów nakłaniać innych do swego zdania, właściwością natomiast urzędu jest wydawać dekrety i zmuszać mieczem do ich wykonywania. (...)

Po trzecie, troska o dusz zbawienie w żaden sposób nie może należeć do kompetencji urzędu, ponieważ jeśli nawet przyjmiemy, że powaga ustaw i surowość sankcji karnych byłyby skuteczne do nawracania ludzkich umysłów, niemniej jednak nic by i to nie pomogło do zbawienia duszy. Skoro bowiem jedna jest tylko prawdziwa religia i jedna tylko droga do siedzib błogosławionych, jaką wobec tego mieć by można nadzieją, że większa liczba ludzi tam dojdzie, gdyby śmiertelnym narzucona została taka powinność, że każdy, wzgardziwszy nakazami rozumu i własnego sumienia, musiałby na ślepo przyjmować dogmaty swojego władcy i w tej formie cześć Bogu oddawać, jak to zawarowane zostało w ustawach ojczystych? (...)

Już te wśród wielu innych powody, które by można na potwierdzenie tej tezy przytoczyć, wydają mi się wystarczające, by przyjąć w konkluzji, że cała władza państwowa ma za przedmiot działania wyłącznie owe wymienione dobra doczesne i że się zamyka w granicach troski o rzeczy tego świata, lecz w żaden sposób nie rozciąga się na sprawy związane z życiem przyszłym.

A teraz rozważmy, czym jest kościół. Otóż kościół, jak mi się zdaje, jest wolnym stowarzyszeniem ludzi, którzy ze sobą się łączą na zasadzie całkowitej dobrowolności w tym celu, żeby publicznie cześć Bogu oddawać, w tej formie, jaka w ich przekonaniu jest bóstwu miła, a dla zbawienia ich duszy skuteczna.

Powiadam zatem, że jest to stowarzyszenie wolne i dobrowolne. Nikt bowiem z ludzi nie rodzi się jako członek jakiegoś określonego kościoła. W przeciwnym razie religia ojców i przodków prawem dziedzictwa przechodziłaby na każdego razem z włościami i każdy by wiarę zawdzięczał swemu pochodzeniu. (...) Człowiek ze swej natury nie jest związany z żadnym kościołem, żadnej sekty nie jest zaprzysiężonym stronnikiem, ale z własnej swej woli przystaje do takiego zrzeszenia, w którym według swego przekonania znalazł prawdziwą religię i miłe Bogu obrzędy. (...)

Kolej już na to, byśmy zbadali, jaka jest władza kościoła i jakim podporządkowana jest prawom.

Otóż, skoro żadne stowarzyszenie, nawet najbardziej dobrowolne albo też zawiązane z błahych powodów, czy to będzie stowarzyszenie uczonych dla kultywowania filozofii, czy kupców w interesach handlowych, czy wreszcie wiecznie świątkujących próżniaków dla rozrywki i wzajemnego prawienia sobie facecji, żadne z nich nie może się ostać, tak żeby natychmiast się nie rozpadło, jeżeli się nie rządzi żadnymi ustawami, i dlatego jest rzeczą konieczną, żeby również kościół miał swoje własne ustawy w tym celu, by określały okoliczności miejsca i czasu, w jakich zgromadzenia winny się zbierać, dalej, żeby dyktowały warunki, na jakich każdego członka należy do stowarzyszenia bądź to przyjmować, bądź z niego wykluczać, w końcu, by określały różnorodność funkcji i powinności, jak również porządek rzeczy i tym podobne sprawy. Ponieważ jednak, jak dowiedzione zostało, kościół jest zgromadzeniem dobrowolnym i nie podlegającym żadnej zniewalającej przemocy, stąd płynie konieczny wniosek, że prawo stanowienia ustaw nie może przysługiwać komu innemu, jak tylko samemu stowarzyszeniu, albo w ostateczności, co zresztą na jedno i to samo wychodzi, tym ludziom, których samo stowarzyszenie za wspólną zgodą do tego upełnomocni.

Ale zarzucisz, że prawdziwy nie może być kościół, który nie ma nad sobą biskupa lub rady kapłanów, wyposażonych we władzę sądzenia, która wywodzi się od samych aż Apostołów, a przekazywana bywa w ciągłej i nieprzerwanej kolejności dziedzictwa.

Po pierwsze, proszę, żebyś pokazał mi dekret, mocą którego wprowadził Chrystus do swego kościoła tego rodzaju zasadę prawną. (...)

Po wtóre, zwróć, proszę, uwagę, jak ci, którzy chcą mieć przez Chrystusa ustanowionych, a w drodze sukcesji nieustających władców kościoła, jak oni już w samym sformułowaniu tej sprawy różnią się między sobą. Spór zaś siłą rzeczy pozwala na wolność wyboru, to znaczy, że każdy człowiek powinien mieć pozostawioną sobie pełną swobodę przynależności do tego kościoła, któremu sam przed wszystkimi innymi przyznaje pierwszeństwo.

Po trzecie, miej sobie zwierzchnika, którego byś traktował jak swego przełożonego, mając co do niego to przekonanie, że jest on wyznaczony sługą przez tego rodzaju nieprzerwaną kolejność dziedzictwa, ja natomiast tymczasem przyłączę się do takiego stowarzyszenia, w którym, jak jestem przekonany, znajdę środki, konieczne do zbawienia mej duszy. I w ten sposób dla każdego z nas zachowana będzie w stanie nienaruszonym wolność kościelna, której ty się domagasz, i żaden z nas nie będzie miał innego ustawodawcy, niż którego sam sobie wybierze.

Ale ponieważ jesteś tak bardzo zatroskany o kościół prawdziwy, przeto niech mi wolno będzie w tym miejscu zapytać, czy prawdziwemu kościołowi nie wypadałoby raczej, żeby określił tego rodzaju warunki wspólnoty, które by zawierały takie i tylko takie rzeczy, o których Duch Święty w jasnych i wyraźnych słowach nauczył w Piśmie Świętym, że są konieczne do zbawienia, nie zaś narzucać innym własne bądź wymysły (...). Ale ponieważ moim zamierzeniem w tym miejscu nie jest przez dociekanie ustalać właściwości prawdziwego kościoła, chciałbym przynajmniej o to jedno napomnieć tych wszystkich, którzy z takim zacięciem walczą w obronie zasad swego stowarzyszenia i nic, tylko bez ustanku wychwalają swój kościół, (...) że mianowicie Ewangelia raz po raz potwierdza, iż prawdziwi uczniowie Chrystusa powinni oczekiwać i cierpieć prześladowania, ale że prawdziwy kościół Chrystusa powinien prześladować albo ciemiężyć wyznawców innej wiary, albo też gwałtem, żelazem, płomieniem zmuszać ich do przyjmowania własnej swej wiary oraz dogmatów, jakoś nie przypominam sobie, abym o tym gdziekolwiek czytał w Nowym Testamencie.

Celem stowarzyszenia religijnego jest, jak powiedziałem, publiczny kult Boga dla osiągnięcia życia wiecznego. Do tego więc celu powinna zmierzać cała nauka, w tych granicach zamykać się winny wszystkie kościelne ustawy. W tym zgromadzeniu ani się nie prowadzi, ani się nie może prowadzić żadnej działalności, która by miała na celu posiadanie dóbr doczesnych i ziemskich. Żadnej tutaj i z żadnego powodu nie wolno stosować przemocy, która w całości należy do kompetencji urzędu publicznego, podobnie jak również posiadanie i używanie wszelkich dóbr materialnych jego podlega władzy.

Zarzucisz: Jakaż więc sankcja karna zapewni prawomocność ustawom kościelnym, jeżeli żadne środki przymusu nie mogą mieć w ogóle zastosowania? Odpowiem: Taka, rzecz jasna, jaka przystoi doniosłości tych spraw, których zewnętrzne wyznawanie i przestrzeganie nie mają żadnej wartości, jeżeli nie są głęboko i mocno ugruntowane w duszach i jeśli nie uzyskują całkowitej zgody sumienia w tym względzie, czyli mówiąc konkretnie — zachęty, napomnienia i rady są siłą zbrojną takiego stowarzyszenia, za pomocą której utrzymuje ono w karności i posłuszeństwie swych członków. (...)

Po takim ustawieniu kwestii, badajmy dalej, jakie są obowiązki każdego w dziedzinie tolerancji. Po pierwsze, stawiam twierdzenie, że żaden kościół z tytułu tolerancji nie jest zobowiązany zachowywać nikogo na swoim łonie, kto mimo napomnień zapamiętale grzeszy przeciw ustawom ustanowionym w tej społeczności, bo jeśli komuś wolno bezkarnie je gwałcić, wtedy koniec z całą tą społecznością, ponieważ owe ustawy są to konieczne warunki istnienia wspólnoty i jedyna więź społeczności. W każdym jednak wypadku należy się tego wystrzegać, żeby do wyroku ekskomuniki nie dołączać zniewag w słowach, jak i brutalnej przemocy w działaniu, przez co by bądź ciało ekskomunikowanego, bądź jego dobra w jakiś sposób doznały szkody. (...)

Po wtóre, żadnej prywatnej osobie i pod żadnym pozorem nie wolno doczesnych dóbr, należących do kogoś innego, siłą zagarniać ani uszczuplać na tej podstawie, że ten wyznaje inną niż jego religię i wykonuje inne niż jego obrzędy. (...) nie wolno ci złośliwie go karać, tak żeby zarazem tracił dobra życia doczesnego, na podstawie twego mniemania, że w życiu przyszłym będzie potępiony.

Co powiedziałem o wzajemnej poszczególnych ludzi, różniących się między sobą w sprawach religii, tolerancji, chcę, żeby miało zastosowanie również w odniesieniu do poszczególnych kościołów, które w stosunku do siebie są poniekąd jak pojedyncze osoby, jeden zaś do drugiego nie ma żadnego prawa, nawet wtedy, jeżeli tak się przypadkiem złoży, że urząd publiczny jest wyznawcą takiego lub innego kościoła. W rzeczywistości bowiem państwo nie może udzielić kościołowi żadnego, nie przysługującego mu prawa, tak samo jak i na odwrót — kościół żadnego państwu (...).

(...) Każdy przecież kościół jest prawowierny dla siebie, dla innych natomiast — błądzący lub heretycki. (...) Rozstrzygnięcie problemu należy wyłącznie do najwyższego sędziego wszech ludzi, do którego również wyłącznie należy karanie błądzącego grzesznika. (...)

Gdyby nawet niezbicie było jasne i pewne, który kościół różnowierców ma słuszne zapatrywania w sprawach religii, to i pewność taka nie przyniosłaby prawowiernemu kościołowi władzy grabienia innych kościołów, a ponieważ kościoły nie mają żadnej jurysdykcji w sprawach doczesnych, stąd wniosek, że ani żelazo, ani ogień nie są narzędziami odpowiednimi do karczowania błędów, bądź też oświecania lub nawracania duszy. (...)

Żadne zatem czy to pojedyncze osoby, czy to całe kościoły, czy nawet państwa nie mogą mieć jakiejkolwiek sprawiedliwej podstawy do tego, by pod pretekstem religii jedne drugim wydzierały ich prawa obywatelskie albo żeby się ograbiały wzajemnie ze swych dobór doczesnych. Ci, którzy w tej sprawie mają odmienne zapatrywania, chciałbym, by rozważyli w swoim sumieniu, jak obfitego dostarczają rodzajowi ludzkiemu zarzewia do nigdy nie kończących się sporów i wojen, jak potężnej podniety do grabienia i mordu, i wiecznych nienawiści; i nigdzie na świecie nie będą mogły zakwitnąć ani się trwale utrzymać bezpieczeństwo i pokój, a tym mniej — przyjaźń pomiędzy ludźmi, jeżeli weźmie górę tego rodzaju mniemanie, że mianowicie panowanie jest zbudowane na łasce, a religię należy rozkrzewiać orężem i gwałtem.

Po trzecie, zobaczmy, czego powinność tolerancji wymaga od tych, którzy od reszty społeczeństwa ludzkiego i od świeckiego pospólstwa wyróżniają się przez jakąś godność lub funkcje kościelną (...): niezależnie od tego, z jakiego źródła wypływa władza duchowna, to ponieważ jest ona kościelna, musi zamykać się w granicach kościoła i w żaden sposób nie może się rozciągać na sprawy świeckie z tego powodu, że sam kościół jest całkowicie rozdzielony i odgraniczony od państwa i spraw państwowych. (...)

I nie wystarczy, żeby duchowni powstrzymywali się od gwałtu, grabieży i wszelkiego prześladowania, kto bowiem się jawnie następcą apostołów wyznaje i przyjął na siebie misję nauczania, jest ponadto zobowiązany przypominać swym wiernym o powinnościach zachowania pokoju i życzliwości w stosunku do wszystkich ludzi, tak tkwiących w błędzie, jak prawowiernych, tak mających z nimi zgodne zapatrywania, jak przeciwników ich wiary oraz obrzędów, i wszystkich bez różnicy, czy to prywatnych, czy to kierujących nawą państwa, jeżeli jacyś tacy znajdują się w kościele — zachęcać do miłości, łagodności i tolerancji, a wszelką ową odrazę i żarliwość ducha zwróconą przeciwko różnowiercom — poskramiać i łagodzić, jeżeli w czyjejś duszy ogień podsyca bądź osobista, właściwa każdemu niepohamowana gorliwość o swoją religie i sektę, bądź też przebiegłość w innych zamysłach. (...) Kaznodzieje kościelni każdej sekty niech zwalczają i obalają błędy swych przeciwników z wszelką, na jaką tylko mogą się zdobyć siłą argumentacji, ale niechże zarazem mają pobłażliwość dla samych ludzi. A jeśli zbraknie im siły i skuteczności rozumnych dowodów, niechże nie sięgają po niedorzeczne i pozostające pod obcą im władzą narzędzia, którymi nie wolno się posługiwać duchownym. (...)

Po czwarte — i to już jest punkt ostatni — należy nam rozpatrzyć, jakie to są zadania i powinności urzędu publicznego, zaiste bardzo poważne, w dziedzinie tolerancji.

Wyżej dowiedliśmy tezy, że do kompetencji urzędu nie należy troska o dusze (...) każdemu przysługuje troska o własną duszę i jemu samemu należy ją pozostawić. Zarzucisz: A co się stanie, jeżeli ktoś tę troskę o własną duszę zaniedba? Odpowiem: A co się stanie, jeżeli zaniedba troskę o własne zdrowie, a co, jeśli o sprawy majątkowe, które już bardziej bezpośrednio podlegają władzy urzędu? Ma może urząd za pomocą specjalnie w tym celu uchwalonej ustawy zapobiec temu, żeby nie popadł w chorobę albo w ubóstwo? Ustawy bowiem, o ile to tylko możliwe, starają się chronić dóbr materialnych, jak również zdrowia poddanych przed cudzym gwałtem oraz oszustwem, ale nie przed niedbalstwem ani marnotrawstwem ich właścicieli. Nikogo wbrew woli nie można zmusić do tego, żeby był zdrowy, żeby stał się bogaty. Wbrew woli nawet Bóg nikogo nie zbawi. (...) Ale zarzucisz: Zarobku jest tysiąc sposobów, lecz jedna jest tylko droga zbawienia. — Bardzo słusznie, z pewnością powtarzają to powiedzenie ci zwłaszcza, którzy chcieliby zmuszać innych do postępowania drogą raczej taką niż inną. (...)

(...) Ale ponieważ zachodzi wątpliwość, która spośród tysiąca owych dróg, na jakie wstępują ludzie, jest drogą właściwą, dlatego ani troska o dobro państwa, ani prawo uchwalania ustaw nie odkrywa urzędowi z większą pewnością tej drogi, która naprawdę prowadzi do nieba, niżeli każdemu poszczególnemu człowiekowi jego usilne w tej mierze własne poszukiwanie. (...) Zarzucisz więc może, że gdyby rozkazał ci panujący, żebyś handlem zarabiał na chleb powszedni, postawiłbyś sprzeciw, ponieważ byłoby dla ciebie rzeczą wątpliwą, czy właśnie z tego źródła czerpać będziesz dochody. Odpowiem: A ja bym jednak został handlarzem na rozkaz panującego, ponieważ gdyby mi źle się wiodło, wtedy on stracone wysiłki i trudy byłby w stanie innym sposobem obficie nagrodzić (...). Niestety, podobieństwo to nie ma zastosowania w sprawach życia przyszłego. Bo jeśli w tej dziedzinie mylnie skieruje wysiłki, bo jeśli w tej dziedzinie utracę nadzieję, urząd żadną miarą nie zdoła naprawić szkody ani złagodzić nieszczęścia (...). Ty zaś, na odwrót, każesz mi nabrać otuchy i zapewniasz, że memu zbawieniu nie grozi żadne niebezpieczeństwo z tego mianowicie powodu, że urząd już nie swoje własne, ale kościoła dekrety w sprawach religii przedkłada narodowi do przestrzegania i sankcją świecką nadaje im mocy. Dobrze, ale jakiego w końcu, zapytam, kościoła? Takiego, rzecz jasna, który się cieszy poparciem panującego. (...)

(...) Żadna droga, na jaką wstępuję na przekór sprzeciwom sumienia, nie zaprowadzi mnie nigdy do siedzib duchów błogosławionych. Rzemiosłem, do którego czuję odrazę, wzbogacić się mogę, przez zażycie lekarstwa, w którego skuteczność wątpię — odzyskać zdrowie, ale przez praktykowanie religii, co do której mam wątpliwości, oraz obrzędów, do których czuję odrazę — nie mogę się zbawić. Niedowiarek na darmo przyswaja sobie zewnętrzne zwyczaje religii, podczas kiedy niezłomnej wiary i wewnętrznej szczerości mu trzeba, żeby podobał się Bogu. (...) Niezależnie zatem od tego, jak bardzo zapewniasz, że dla bliźniego chcesz dobra, niezależnie, jak bardzo się starasz o jego zbawienie, niestety, człowieka nie można do zbawienia przymusić: należy go w końcu pozostawić samemu sobie i własnemu sumieniu.(...) Żadna droga, na jaką wstępuję na przekór sprzeciwom sumienia, nie zaprowadzi mnie nigdy do siedzib duchów błogosławionych. Rzemiosłem, do którego czuję odrazę, wzbogacić się mogę, przez zażycie lekarstwa, w którego skuteczność wątpię — odzyskać zdrowie, ale przez praktykowanie religii, co do której mam wątpliwości, oraz obrzędów, do których czuję odrazę — nie mogę się zbawić. Niedowiarek na darmo przyswaja sobie zewnętrzne zwyczaje religii, podczas kiedy niezłomnej wiary i wewnętrznej szczerości mu trzeba, żeby podobał się Bogu. (...) Niezależnie zatem od tego, jak bardzo zapewniasz, że dla bliźniego chcesz dobra, niezależnie, jak bardzo się starasz o jego zbawienie, niestety, człowieka nie można do zbawienia przymusić: należy go w końcu pozostawić samemu sobie i własnemu sumieniu.

Jeżeli już wreszcie mamy ludzi w ten sposób wyzwolonych w sprawach religii od cudzego panowania, to jak właściwie postąpią? Skoro wszyscy to wiedzą i uznają, że Bogu należy cześć publicznie oddawać, to w takim razie po co jeszcze zmuszają nas do brania udziału w zgromadzeniach publicznych? Otóż ludzie, mający zagwarantowaną tego rodzaju wolność, winni się łączyć w stowarzyszenia kościelne w tym celu, żeby odbywali wspólne zebrania, nie tylko dla wzajemnego zbudowania, lecz także, aby jawnie składali przed narodem świadectwo, że są czcicielami Boga i że boskiemu majestatowi oddają cześć w takiej formie, jakiej im nie wstyd, a jaka w ich przekonaniu ani nie jest Boga niegodna, ani jemu niemiła; dalej, żeby czystością nauki, świętością życia, skromnością i przyzwoitością obrzędów również drugich przyciągali do miłości religii i prawdy i wykonywali inne czynności sakralne, których każdy z osobna nie byłby w stanie wykonać.

Takie właśnie stowarzyszenia religijne nazywam kościołami, i urząd publiczny powinien je tolerować, ponieważ naród zebrany razem na takim zgromadzeniu nic innego nie czyni, jak tylko co każdemu z osobna legalnie czynić jest w pełni wolno, to znaczy zabiega o zbawienie duszy. I pod tym względem nie ma żadnej różnicy pomiędzy kościołem nadwornym a resztą kościołów od niego różnych.

Ale ponieważ w każdym kościele w szczególności dwie rzeczy należy brać pod uwagę, a mianowicie kult zewnętrzny, czyli rytualne obrzędy, oraz dogmaty, stąd też o każdej trzeba traktować z osobna, aby w jeszcze pełniejszym świetle ukazać całokształt zagadnień związanych z zasadą tolerancji.

I. Urząd ani w swym własnym, ani — o wiele jeszcze mniej — cudzym kościele nie ma żadnych uprawnień, by mocą ustawy zarządzać jakiekolwiek obrzędy sakralne lub ceremonie, których by w oddawaniu czci Bogu należało przestrzegać. Nie tylko dlatego, że owe stowarzyszenia są wolne, że wszelkie przejawy czci, składanej Bogu w religijnych obrzędach, wyłącznie w tym fakcie muszą mieć swoje uzasadnienie, że w przekonaniu wykonujących owe obrzędy są one miłe dla Boga. (...)

1. Ale stąd nie wynika bynajmniej, że urzędowi wolno jest o jakiej bądź rzeczy moralnie obojętnej stanowić, cokolwiek mu się podoba. Normą i miarą inicjatywy ustawodawczej jest dobro publiczne, i dlatego jeżeli coś nie jest korzystne dla państwa, to chociaż jest rzeczą moralnie obojętną, nie może być jednak sankcjonowane ustawą.

2. Rzeczy, choć nawet ze swej natury moralnie obojętne, wychodzą poza zasięg jurysdykcji urzędu, z chwilą kiedy zostaną przeniesione na grunt kościoła i obrzędów złączonych z czcią Boga, ponieważ znajdując tam religijne zastosowanie tracą wszelki związek ze sprawami świeckimi, i dlatego gdzie w grę wchodzi wyłącznie zbawienie duszy, tam ani bliskiej osobie, ani państwu nie może zależeć na tym, żeby praktykowane były takie raczej niż inne obrzędy. (...)

3. Rzeczy ze swej natury moralnie obojętne nie mogą stać się częścią składową boskiego kultu na mocy postanowienia i sądu ludzkiego z tej tylko przyczyny, że są moralnie obojętne. (...) Kropienie wodą, spożywanie chleba i wina — są to rzeczy ze swej natury i w życiu codziennym jak najbardziej moralnie obojętne. (...)

II. Urząd nie ma prawa zakazać żadnemu kościołowi świętych obrzędów ni kultu, które się w nim przyjęły i są praktykowane na zebraniach religijnych, ponieważ w ten sposób zburzyłby sam kościół, który ten cel ma przed sobą, żeby właściwym sobie zwyczajem w warunkach wolności cześć Bogu oddawać.

Zarzucisz: Tak, owszem, ale jeśli taki kościół zechce nawet dzieci zabijać w ofierze albo, o co niegdyś oskarżano chrześcijan oszczerczo, hańbić się uprawianiem zbiorowego nierządu, to co wtedy? (...) Odpowiem: Tego rodzaju ekscesy są absolutnie niedozwolone tak w życiu prywatnym, jak i publicznym i dlatego ani na zgromadzeniach, ani w obrzędach religijnych nie mogą mieć miejsca. Twierdzę jednak, że gdyby ktoś zechciał zabić cielca w ofierze, tego nie wolno mu zakazywać ustawą. (...) Czy taka ofiara podoba się Bogu, nad tym niech się już głowią zainteresowane osoby; bo powinnością urzędu jest tylko bacznie zwracać uwagę na to, żeby rzeczpospolita nie poniosła przez to najmniejszej szkody, a niczyjemu życiu lub mieniu nie działa się krzywda, tak że co można poświęcać na ucztę, to można z powodzeniem poświęcać i na ofiarę. Jeżeli jednak zdarzy się taka sytuacja, że z pożytkiem dla państwa będzie przez pewien okres oszczędzać każdą kroplę krwi bydlęcej dla poratowania pogłowia zdziesiątkowanego przez jakiś pomór dobytku, to któż nie widzi, że w tym wypadku urząd ma pełne prawo zakazać każdemu z poddanych wszelkiej rzezi bydła, bez względu na jej cel i użytek. Lecz w takiej sytuacji urząd wydaje ustawę nie o charakterze religijnym, ale państwowym (...).

Zarzucisz: A co robić, jeżeli któryś kościół jest bałwochwalczy? Czy również i taki kościół powinien urząd tolerować? Odpowiem: A jakie można dać urzędowi prawo ciemiężenia kościoła bałwochwalczego, które by w odpowiednim miejscu i czasie nie posłużyło także do zagłady kościoła prawowiernego? (...) Oto przybywa pod panowanie pogan nieliczna i słaba gromada chrześcijan, cierpiąca niedostatek wszystkich niezbędnych rzeczy, toteż w tym położeniu jako przybysze do tuziemców, jako ludzie do ludzi zwracają się zatem, tak jak przystało, z prośbą o środki do życia, ci zaś użyczają im rzeczy potrzebnych, przydzielają siedziby do zamieszkania i w jeden naród zrastają się oba plemiona. Religia chrześcijańska zapuszcza korzenie, krzewi się, ale na razie nie zdobywa przewagi. W tym stanie rzeczy jeszcze ludzie pieczołowicie zachowują pokój, przyjaźń i zaufanie i przestrzegają równości prawa. W końcu urząd przechodzi w ręce chrześcijan, którzy stają się przez to silniejsi, a wtedy? Wtedy dopiero natychmiast się depcze układy, gwałci prawa, po to, aby wykorzenić bałwochwalstwo, i jeśli poganie nie porzucą swoich pradawnych obrzędów, a nie zechcą przyjąć w ich miejsce nowych i obcych, muszą tracić życie, dobra i mienie odziedziczone po przodkach, choć są niewinni i z całą sumiennością przestrzegają prawa, ponieważ nie wykraczają przeciwko moralności i ustawom publicznym. I wtedy dopiero w pełnym ukazuje się świetle, do czego jest zdolny fanatyzm religijny, zwłaszcza gdy sią połączy z chciwością panowania, oraz z jaką chytrością z religii czyni się parawan dla aktów grabieży i żądzy władzy i jak się przy tym otwarcie wskazuje na konieczność zbawienia duszy. (...)

 (...) Z kolei rozpatrzmy sprawę wiary.

Z dogmatów kościelnych są jedne praktyczne, drugie spekulatywne, a chociaż jedne i drugie mają za podstawę poznanie prawdy, to jednak te drugie mają granice zakreślone wyłącznie przez mniemanie i umysł. Te pierwsze natomiast pozostają w jakiejś relacji do woli i obyczajów. Co więc się tyczy dogmatów spekulatywnych i jak je nazywać się zwykło, artykułów wiary, które nie wymagają niczego innego, jak tylko tego jednego, żeby w nie wierzyć, to takich dogmatów ustawa publiczna w żaden sposób i do żadnego kościoła nie może wprowadzać. Bo i jakiż by to w rzeczywistości miało sens nadawać czemuś sankcję prawa, czego ktoś, choćby i chciał najszczerzej, wykonać nie może? Żebyśmy uwierzyli, że to lub tamto jest prawdą, rzecz ta nie zależy absolutnie od naszej woli. Wszakże na ten temat powiedziałem już dostatecznie. A zresztą niech ktoś na całe gardło zapewnia, że wierzy, to znaczy niech dla zbawienia swej duszy kłamie przed Bogiem i ludźmi. Wspaniała religia! Gdyby urząd w ten sposób chciał zbawiać ludzi, jasną jest rzeczą, że nie za bardzo zdawałby sobie sprawę z tego, jaka jest właściwie droga zbawienia, a jeśli faktycznie nic nie działa w tym kierunku, by ludzi zbawić, dlaczego miałby tak dalece się troszczyć o artykuły wiary, aby je nakazywać ustawą?

Z drugiej strony urząd nie powinien żadnemu kościołowi czynić przeszkód w wyznawaniu i nauczaniu jakichkolwiek dogmatów spekulatywnych, ponieważ rzeczy te w najmniejszym stopniu nie dotyczą obywatelskich praw poddanych. Jeżeli któryś papieżnik wierzy, że ciałem Chrystusa jest to, co inny nazywa chlebem, nie wyrządza przez to żadnej krzywdy bliźniemu. Jeżeli Żyd jakiś nie wierzy, że Nowy Testament jest słowem bożym, nie narusza przez to żadnych praw obywatelskich. Jeżeli jakiś poganin wątpi zarówno w Stary, jak i Nowy Testament, nie należy go z tego powodu karać jako niegodziwego obywatela. Słowem, czy ktoś w rzeczy te wierzy, czy też nie wierzy, władza urzędu i dobro obywateli w obydwu przypadkach pozostają nietknięte i w równej mierze zabezpieczone. (...) Z kolei zaś przejdźmy już do mniemań praktycznych.

Prawość obyczajów, które stanowią nie najmniejszą część składową religii i prawdziwej bogobojności, ma również wielkie znaczenie dla życia świeckiego i na niej także opiera się zbawienie tak duszy, jak państwa. I dlatego czynności moralne podlegają orzecznictwu obydwu trybunałów, zarówno zewnętrznego, jak wewnętrznego i są podporządkowane najwyższej władzy rządcy tak publicznego, jak domowego, to znaczy — urzędu oraz sumienia. I tu należy się obawiać niebezpieczeństwa, żeby jeden rządca nie gwałcił uprawnień drugiego, i pomiędzy stróżem pokoju publicznego i duszy nie powstawały zatargi. Wszakże jeżeli należycie rozważymy to wszystko, co powiedziano wyżej o zakresie władzy każdego z nich, wszelka trudność z łatwością da się usunąć z całej tej sprawy.

Każdy ze śmiertelnych ma duszę nieśmiertelną, zdolną doznawać wiecznego szczęścia lub męki, a ponieważ jej zbawienie zawisło od tego, czy człowiek w tym życiu doczesnym czyni to, co czynić powinien, oraz czy wierzy w to, w co wierzyć powinien, a co jest konieczne do zjednania sobie łaski najwyższej istoty i nakazane zostało przez Boga, stąd: 1. płynie wniosek, że człowiek zobowiązany jest przede wszystkim do przestrzegania tych właśnie rzeczy i że w szczególny sposób na ich badaniu, a jednocześnie wykonywaniu powinien zasadzać wszelką swoją troskę, gorliwość i pilność, ponieważ teraźniejsze położenie człowieka nie zawiera w sobie niczego takiego, co by w jakiś sposób można było porównać z przyszłym i wiecznym. 2. płynie dalej i ten wniosek, że jeśli tylko człowiek swym błędnym kultem w żaden sposób nie gwałci praw drugich ludzi, jeśli tylko nie czyni drugiemu krzywdy z tego powodu, że ten na równi z nim nie ma prawdziwych zapatrywań w sprawach religii, także i jego potępienie nie wyjdzie na szkodę dla szczęścia innych. Do każdego należy wyłącznie troska o własne zbawienie. (...) a ponieważ w grę wchodzi tutaj wyłącznie jego własne dobro, dlatego interesy drugiego nie mogą ponieść stąd żadnej szkody.

Prócz duszy nieśmiertelnej ma jeszcze człowiek, tu na tym świecie, życie doczesne, kruche wprawdzie i niepewnej trwałości, do którego podtrzymania potrzeba jest dóbr ziemskich, a te znów trzeba zdobywać albo już ma je się usilną pracą zdobyte. Co bowiem jest konieczne do życia dostatniego i pomyślnego, to nie jest produktem samorodnym. Stąd powstaje dla człowieka drugie źródło troski o te właśnie rzeczy doczesne. A ponieważ tak wielka jest nikczemność ludzi, że wolą korzystać z owoców pracy cudzej, niżeli starać się o nie pracą własną, dlatego dla ochrony owych zdobyczy, jak bogactwo i mienie, lub środków, które warunkują ich zdobywanie, jak wolność i siła fizyczna, należy wchodzić z innymi w przymierze, aby wzajemną pomocą i zespolonymi siłami miał każdy w pełni zabezpieczone posiadanie swych dóbr prywatnych z jednoczesnym pozostawieniem mu troski o własne zbawienie, ponieważ w osiągnięciu zbawienia nie zdołają pomóc gorliwe wysiłki innych, ani jego utrata nie może wyjść innym na szkodę, ani też nikt nie jest w stanie wydrzeć drugiemu nadziei. Choć zatem łączą się ludzie w społeczność, przyrzekając sobie układem wzajemną pomoc w ochronie dóbr potrzebnych do życia ziemskiego, niemniej jednak mogą zostać wyzuci ze swego mienia bądź przez grabież, bądź przez chytrość i podstęp obywateli, bądź wreszcie przez wrogą napaść obcokrajowców. Dla zapobieżenia temu drugiemu nieszczęściu wynaleziono środki zaradcze w postaci zbrojnej armii, zjednoczonej siły i wielkiej liczebności obywateli, tamtemu natomiast pierwszemu — w postaci rygorów prawa. Troskę o wszystkie te sprawy, a jednocześnie władzę przekazała społeczność obywateli urzędowi publicznemu. Taki jest rodowód urzędu, do takich celów został ustanowiony i w takich granicach zamyka się władza ustawodawcza, która w każdym państwie jest władzą najwyższą, by mianowicie roztaczał swą pieczę nad prywatnymi dobrami poszczególnych obywateli, a w konsekwencji nad całym narodem i jego pomyślnością publiczną, aby w pokoju oraz w dostatku kwitł i wzrastał w potęgę, a z drugiej strony, żeby przed najazdem nieprzyjacielskim był, o ile to tylko możliwe, zabezpieczony własną swą siłą. (...)

Ale zarzucisz: A co robić, jeżeli urząd coś nakaże dekretem, co sumieniu poszczególnego człowieka wyda się rzeczą niedozwoloną? Odpowiem: Jeżeli w dobrej wierze rządy są sprawowane w państwie, a dekrety urzędu zmierzają rzeczywiście do powszechnego dobra obywateli, w takich warunkach rzadko się zdarzy podobny przypadek. A jeśli już jakimś trafem się zdarzy, powiadam, że człowiek winien się wówczas wstrzymać od wszelkich czynności, które są mu niedozwolone przez zakaz sumienia, ale zarazem musi ponieść i karę, której się poddać nie jest dla niego rzeczą niedozwoloną. Osobiste bowiem zdanie każdego nie znosi zobowiązującej mocy ustawy, uchwalonej dla dobra pospolitego i w interesie państwowym, ani nie zasługuje na to, żeby je tolerować. Ale jeżeli ustawa rozciąga się na sprawy, leżące poza zakresem uprawnień urzędu, jak dajmy na to, jeżeli zmusza, aby cały naród, lub jakaś jego część, przyjął obcą sobie religię lub przeszedł do praktykowania odmiennych obrzędów, wtedy taka ustawa nie zobowiązuje ludzi mających przeciwne zapatrywania w tym względzie, ponieważ wyłącznie do zabezpieczenia każdemu jego stanu posiadania, nie zaś dla jakiegokolwiek innego celu zbudowana została społeczność państwowa. (...)

Ale zarzucisz: A co robić, jeżeli urząd nabierze przekonania, że tak czyni dla dobra powszechnego? Odpowiem: Podobnie jak osobiste zdanie każdego, jeżeli jest ono fałszywe, nie uwalnia go w żaden sposób od zobowiązującej mocy ustawy, tak samo, że tak powiem, osobiste zdanie urzędu nie nadaje mu żadnego nowego prawa wydawania ustaw dla swoich poddanych, które by nie było mu przyznane przez konstytucję państwową, albo nawet nie mogło mu być przyznane, a tym mniej jeszcze, jeżeli tak czyni urząd w tym celu, by własnych zwolenników, zaprzysiężonych swej sekcie, wzbogacać i wyposażać dobrami zagrabionymi ich przeciwnikom. Zapytasz: A co robić, jeżeli urząd jest przekonany, że to, co czynić każe, leży w granicach jego legalnych uprawień i jest pożyteczne dla państwa, podczas kiedy poddani mają wprost przeciwne zapatrywanie? Kto w takim przypadku będzie sędzią rozjemcą pomiędzy nimi? Odpowiem: Sam Bóg jedynie, ponieważ pomiędzy ustawodawcą a poddanym narodem nie ma żadnego sędziego rozjemcy na ziemi: Bóg zatem, powtarzam, jest w takim przypadku jedynym rozjemcą, który na sądzie ostatecznym odpłaci każdemu wedle jego zasługi i w zależności od tego, czy szczerze i zgodnie z prawem boskim i ludzkim dokładał starań o dobro publiczne, o pokój i bogobojność. Zapytasz: A na razie co czynić? Odpowiem: Na pierwszym miejscu trzeba się troszczyć o duszę i wszystkimi siłami dążyć do zachowania pokoju, nie zwracając uwagi na to, że niewielu znajdzie się takich, którzy na widok dokonanych spustoszeń wierzą w możliwość pokoju. Dwa są źródła niezgody i waśni pomiędzy ludźmi, jedno wypływa z działania prawa, drugie — siły, a obydwu czynników jest taka natura, że gdzie jeden się kończy, tam się drugi zaczyna. Do jakich granic sięgają prawa u poszczególnych narodów, nie jest moim zadaniem tych rzeczy dociekać, to tylko jest mi wiadomo, co dziać się zwykło, kiedy powstają zatargi, a brak sędziego rozjemcy. Zarzucisz: A zatem urząd, będąc uzbrojony w większą siłę, doprowadzi do skutku to wszystko, co ze swego punktu widzenia uzna za korzystne dla siebie. Odpowiem: Święta prawda. Ale my tutaj rozpatrujemy zagadnienie, jaka jest norma słuszności działania, nie zaś, jakie następstwa wynikają z rzeczy wątpliwych.

Przejdźmy już jednak do wniosków bardziej szczegółowych. I tutaj na początku stawiam twierdzenie: Urząd nie powinien tolerować żadnych dogmatów przeciwnych i wrogich społeczeństwu ludzkiemu lub dobrym obyczajom, koniecznym do zachowania w dobrym stanie społeczności obywatelskiej. (...)

Po wtóre, inne, z pewnością bardziej utajone, ale też tym bardziej niebezpieczne zło zagraża państwu ze strony tych ludzi, którzy dla siebie oraz dla zwolenników swej sekty, z pogwałceniem prawa obywatelskiego uzurpują sobie jakiś przywilej, pod zasłoną odpowiednio dobranych haseł, mających stwarzać złudne pozory. (...) Bo co właściwie innego chcą wyrazić ci, którzy nauczają, że nie należy przestrzegać żadnych układów z heretykami? Chcą oczywiście wyrazić przez to takie zapatrywanie, że mają po prostu nadany sobie przywilej łamania każdego przymierza, ponieważ wszyscy, nie należący do ich zgromadzenia, są obwoływani heretykami albo przy nadarzającej się sposobności w każdym razie za takich mogą być obwołani? Ci, którzy twierdzą, że ekskomunikowani królowie tracą prawo do panowania, do czego innego zmierzają, jak nie do tego, żeby przywłaszczyć sobie władzę obalania swych królów z tronu, skoro prawo ekskomunikowania zastrzegają wyłącznie dla swojej hierarchii? (...) Ci zatem i do nich podobni (...) nie mogą mieć żadnego prawa do tego, by ich urząd tolerował, tak samo jak i ci, którzy nie chcą głosić nauki, że również innych ludzi, mających odmienne od nich zapatrywania w sprawach religii, tolerować należy. (...)  Po trzecie, nie może mieć prawa do tolerancji ze strony urzędu kościół, w którego wiarę ktokolwiek zostanie wtajemniczony, tym samym przechodzi w stan poddaństwa i posłuszeństwa względem cudzoziemskiego władcy. (...) I na próżno ktoś będzie o sobie twierdził, że tylko w sprawach religii jest mahometaninem, w każdej natomiast innej dziedzinie — wiernym poddanym urzędu chrześcijańskiego, jeżeli przyzna, że ma obowiązek ślepego posłuszeństwa wobec muftiego w Konstantynopolu, który z kolei sam jest jak najbardziej posłuszny sułtanowi otomańskiemu i zgodnie z jego upodobaniem rozgłasza zmyślone wyrocznie swojej religii. (...)

W końcu tych ludzi, którzy przeczą istnieniu bóstwa, w żaden sposób tolerować nie wolno. Dla ateusza bowiem nie mogą być święte żadne poręczenia, żadne układy, żadne przysięgi, które więziami są społeczeństwa: do tego stopnia, że w następstwie negacji Boga, już bodaj w samej myśli, to wszystko traci swą wartość. Ponadto nie może żadnego przywileju tolerancji udzielić sobie pod przykrywką religii ktoś, kto przez ateizm burzy od posad wszelką religię. (...)

Pozostaje w końcu, żebym pokrótce powiedział o zgromadzeniach, które według powszechnego mniemania nauce o tolerancji nastręczają najwięcej trudności, ponieważ pospolicie uważa się je za wylęgarnie buntów i za knowane schadzki stronnictw (...). Urząd ma się na baczności przed wszystkimi innymi kościołami, ale ze strony własnego kościoła nie obawia się on żadnego niebezpieczeństwa, ponieważ swoim sprzyja i jest dla nich łaskawy, dla innych natomiast — okrutny i srogi. Ci pierwsi są w takim położeniu, że ich się traktuje jak dzieci, którym pobłażamy dozwalając aż na swawolę, ci drudzy, przeciwnie, są zepchnięci do stanu niewolników, dla których katorga, więzienie, kara śmierci, utrata majątku są to najczęstsze nagrody za życie wolne od winy. Tym pierwszym się sprzyja, tych drugich z byle jakiego powodu chłoszcze. Odmieńmy istniejący stan rzeczy albo dozwólmy różnowiercom razem z resztą obywateli korzystać w sprawach publicznych z równości prawa, a zauważysz natychmiast, że ze strony zgromadzeń religijnych nie trzeba się już więcej obawiać żadnego niebezpieczeństwa; bo jeśli ludzie knują buntownicze swe plany, natchnieniem ku temu nie jest dla zgromadzonych religia, ale dla uciśnionych nędza niedoli. (...) Ale odłóżmy religię na stronę i przyjmijmy, że wprowadzimy dyskryminację pomiędzy ludźmi na podstawie zewnętrznego wyglądu ich ciała, i ci, którzy mają czarne włosy albo niebieskie oczy znajdą się w położeniu o wiele gorszym w porównaniu z resztą obywateli, tak że nie wolno im będzie niczego kupować ani sprzedawać, że zakazane im będzie wykonywanie zawodu, że odebrane zostanie prawo wychowywania dzieci i sprawowania opieki nad rodzicami, że zamknięty będzie dla nich dostęp do życia publicznego albo w trybunałach nie będą mogli dochodzić sprawiedliwości, to jak myślisz? Jakie będą tego następstwa? Czy nie wydaje ci się, że wtedy ze strony tych, którzy się zjednoczyli między sobą wyłącznie na podstawie koloru włosów lub oczu i w dodatku ciemiężą drugich, nie musi się urząd obawiać niebezpieczeństwa w równym stopniu jak i ze strony innych, pomiędzy którymi towarzystwo zawiązała religia? (...) Ale zburz tylko przeklętą nierówność prawa, zmień same prawa, znieś karę śmierci, a we wszystkich dziedzinach zapanuje pokój, we wszystkich bezpieczeństwo, i przeciwnicy religii urzędowej uznają, że z o tyle większą gorliwością winni się starać o zachowanie pokoju w państwie, o ile lepsze jest ich położenie w atmosferze pokoju, i wszystkie poszczególne, a w stosunku do siebie różnowiercze kościoły, jako stróże pokoju publicznego, z tym większym natężeniem uwagi zaczną wzajemnie jedne nadzorować postępowanie drugich, żeby żaden nie usiłował dokonać przewrotu ani nie wprowadzał żadnej zmiany w istniejącej formie rządów, ponieważ nie będzie się mógł spodziewać niczego lepszego niż to, co posiada już rzeczywiście: a mianowicie pod sprawiedliwymi i umiarkowanymi rządami jednakowe z resztą obywateli warunki życia. Jeżeli za najsilniejszą dla władzy publicznej podporę służy ten kościół, który jest zgodny z głową państwa w poglądach na gruncie spraw religijnych, i to wyłącznie z tego powodu, jaki już wyłożyłem, a mianowicie, ponieważ ma za sobą łaskę urzędu i sprzyjające mu prawa, o ileż zatem, równolegle ze wzrostem liczebności stronników, zwiększy się bezpieczeństwo państwa, kiedy wszyscy prawi obywatele, niezależnie zresztą z jakiego kościoła, będą się cieszyć tą samą życzliwością panującego i tą samą równością prawa, z pominięciem wszelkiej dyskryminacji z przyczyny religii, a jedynie złoczyńcy i ci, którzy się dopuszczają występków przeciwko pokojowi publicznemu, będą musieli się lękać surowych represji prawa?

Ale żeby już wreszcie rzecz tę zakończyć, zbadajmy prawa, jakie powinny przysługiwać innym obywatelom. Wolno czcić Boga według obrządku rzymskiego? Niechże wolno będzie i według genewskiego. Jest dozwolone mówić po łacinie w sądzie? Niech więc będzie to dozwolone, komu tak się podoba, również w świątyni. Jest rzeczą godziwą we własnym domu klękać na kolana, stać, siedzieć, posługiwać się takimi lub innymi gestami, ubierać się w szaty białe lub czarne, krótkie lub długie po pięty? Niechże nie będzie rzeczą niegodziwą w kościele spożywać chleb, pić wino, obmywać się wodą; i podobnie gdy chodzi o inne czynności, które w życiu codziennym są dozwolone z mocy ustawy, niechże każdemu kościołowi pozostaną dozwolone w świętych obrzędach. Nie zostanie przez to zagrożone niczyje życie, niczyje siły ciała zwątlone, niczyj dom zrujnowany ani majątek. Według ciebie na tolerancję zasługuje kościół poddany władzy kapłanów; czemuż jednak nie może zasługiwać, komu tak się podoba, również kościół podporządkowany władzy biskupów? Władza kościelna, czy to będzie wykonywana przez pojedynczą osobę, czy przez wieloosobowe kolegium, wszędzie pozostaje ta sama i ani nie ma prawa ingerowania w sprawy świeckie, ani nie rozporządza środkami przemocy, ani też zasięg rządów kościelnych nie rozciąga się na bogactwa albo dochody roczne. Zresztą zwyczaj publiczny potwierdza słuszność tej tezy, że kościelne zebrania i zgromadzenia są dozwolone. A jeśli przyzwolimy to prawo obywatelom jednego kościoła lub sekty, dlaczego nie mielibyśmy przyzwolić go wszystkim? Jeżeli na zgromadzeniu religijnym dojdzie do jakiegoś wichrzenia przeciwko pokojowi publicznemu, należy rzecz tę poskromić w ten sam, nie inny, sposób, jak kiedy coś podobnego przydarzy się na jarmarku. Jeżeli na zebraniu kościelnym zostaną wygłoszone jakieś słowa albo podjęte jakieś działanie prowadzące do buntu, należy za to ukarać tak samo, jak gdyby złoczyństwa dokonano na rynku. Tego rodzaju zebrania nie mogą być schroniskiem ani dla jednostek wywrotowych, ani przestępczych, i przeciwnie, ani nie może być surowszego zakazu gromadzenia się ludzi w świątyni niżeli w sądzie, ani nie należy tych raczej niż tamtych obywateli potępiać za to, ponieważ każdy wyłącznie przez własny występek, nie zaś przez cudze przewiny powinien ściągać na siebie nienawiść lub podejrzenie. Wywrotowcy, mordercy, skrytobójcy, łotry, grabieżcy, cudzołożnicy, krzywdziciele, oszczercy itd., obojętnie zresztą do jakiego należą kościoła, czy to nadwornego, czy nie, muszą być ukarani i ukróceni dekretem. Ci zaś, których nauka zwiastuje pokój, a obyczaje są czyste i nieposzlakowanej prawości, muszą się cieszyć tymi samymi prawami, co reszta obywateli. A zatem jeżeli zgromadzenia, uroczyste zjazdy, obchody dni świętych, zebrania i publiczne obrzędy mają być dozwolone, niechże to wszystko równym prawem dozwolone będzie bez różnicy remonstrantom, antyremonstrantom, luteranom, anababtystom, socynianom. Co więcej, jeżeli wolno szczerze i otwarcie powiedzieć to, co jest prawdą i co przystoi człowiekowi w stosunku do człowieka, to nawet ani poganin, ani mahometanin, ani Żyd nie powinien z przyczyny religii mieć zakazanego udziału w życiu publicznym. (...) Zarzucisz: A jednak tak jest w istocie, ponieważ są oni bardziej skłonni do knucia sprzysiężeń, do wszczynania rozruchów i wojen domowych. Odpowiem: A czy nie jest to przypadkiem wina religii chrześcijańskiej? Jeżeli tak, to z pewnością najgorsza ze wszystkich jest religia chrześcijańska i warta tego, żebyś jej ani ty nie wyznawał, ani państwo nie tolerowało zupełnie. (...) jak długo mianowicie, czy to w pojęciach urzędu, czy to pospólstwa zachowa swą wartość owa zasada prześladowania w imię religii i jak długo w oparciu o nią będą wzywać do broni, dopóki na surmach, ile tchu w piersiach, trąbić będą pobudkę do wojen ci ludzie, którzy powinni być heroldami pokoju i zgody. (...) A dostojnicy kościelni, skoro już mienią się chlubnie następcami apostołów, niechże idąc śladami tych apostołów i sprawy polityczne odrzucając na stronę, w duchu pokoju i pojednania zajmują się tylko zbawieniem dusz ludzkich! Bądź zdrowy! (...)

strona główna