DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI
indeks | antologia religijna | antologia filozoficzna | filozofia nauki
John LOCKE
Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego
przełożył Bolesław J. Gawecki, przekład przejrzał Czesław Znamierowski
I.2. Nie ma w umyśle zasad wrodzonych
II.1. O ideach w ogólności i ich pochodzeniu
II.2. O ideach prostych
II.8. Dalsze rozważania dotyczące naszych idei prostych
II.9. O postrzeganiu
II.12. O ideach złożonych
IV.3. Zakres wiedzy ludzkiej
IV.10. O naszej wiedzy o istnieniu Boga
KSIĘGA PIERWSZA
ROZDZIAŁ 2
Nie ma w umyśle idei wrodzonych
§ 1. U pewnych ludzi ustalił się pogląd, że w umyśle znajdują się jakieś zasady wrodzone, pewne pojęcia pierwotne, (...) jak gdyby znaki czy cechy, odciśnięte w umyśle człowieka, które dusza otrzymuje na samym początku swego istnienia przynosząc je ze sobą na ten świat. Aby przekonać nie uprzedzonych czytelników, że przypuszczenie to jest błędne, wystarczyłoby, żebym tylko okazał (co mam nadzieję uczynić w dalszych częściach tej rozrawy), jak ludzie, używając tylko swych władz przyrodzonych, mogli dojść do całej wiedzy, jaką posiadają, bez pomocy jakichkolwiek impresji wrodzonych, i jak mogli dojść do pewności bez żadnych tego rodzaju pierwotnych pojęć lub zasad. Mniemam bowiem, że każdy chętnie przyzna, iż zuchwalstwem byłoby przypuszczać, że idee barw są wrodzone u stworzenia, które Bóg obdarzył wzrokiem i zdolnością otrzymywania ich z pomocą oczu od przedmiotów zewnętrznych. A niemniej nierozsądnie byłoby przypisywać różne prawdy znakom czy cechom wrodzonym, skoro w nas samych możemy stwierdzić władze, które pozwalają nam poznać te prawdy nie mniej łatwo i pewnie, niż gdyby były odciśnięte w umyśle od urodzenia.
Ale ponieważ człowiekowi nie wolno bez poddania się kontroli innych podążać w poszukiwaniu prawdy za własnymi myślami, gdy choć w nieznacznym stopniu sprowadzają one z drogi utartej, przeto przedstawię racje, jakie skłoniły mnie do zwątpienia o prawdziwości przytoczonego wyżej poglądu, by usprawiedliwić swój błąd, jeśli istotnie go popełniłem; co pozostawiam do rozważenia tym, którzy podobnie jak ja są zdecydowani przyjąć prawdę, gdziekolwiek ją znajdują.
§ 2. Nie ma rzeczy, która by była bardziej ogólnie uznana za niewątpliwą, niż to, że istnieją pewne zasady, zarówno teoretyczne (spekulatywne), jak praktyczne (ponieważ słyszymy zarówno o jednych, jak o drugich), powszechnie przez całą ludzkość przyjęte, które zatem — jak się argumentuje — muszą bezwzględnie być stałymi impresjami, jakie dusze ludzkie otrzymują w zaraniu swego bytowania, przynosząc je na świat ze sobą z taką koniecznością i równie realnie, jak przynoszą wszelkie inne swe władze.
§3. Ten dowód, wysnuty z powszechnej zgody, jest o tyle niefortunny, że nawet gdyby istotnie tak było, iżby istniały pewne prawdy przyjęte powszechnie przez cały rodzaj ludzki, to stąd jeszcze nie wynikałoby, że są one wrodzone, o ile by się udało wskazać inną drogę, na jakiej ludzie mogli dojść do tej powszechnej zgody w rzeczach, w których się zgadzają; sądzę zaś, że taką drogę istotnie można wskazać.
§ 4. Ale, co gorsza, ów argument uznania powszechnego, użyty jako dowód zasad wrodzonych, wydaje mi się raczej dowodzić, że zasad takich nie ma: nie ma bowiem zdań, na które godziłaby się cała ludzkość bez wyjątku. Zacznę od zasad spekulatywnych i jako przykład wezmę te sławne podstawy dowodzenia: "cokolwiek jest, jest" oraz "jest niemożliwe, aby ta sama rzecz istniała i nie istniała", które, jak myślę, bardziej niż jakiekolwiek inne miałyby prawo uchodzić za wrodzone. Mają one tak ugruntowaną reputację maksym przyjętych powszechnie, że bez wątpienia wydawałoby się dziwne, gdyby ktokolwiek miał je kwestionować. Mimo to pozwolę sobie powiedzieć, że nieprawdą jest, by te twierdzenia miały za sobą uznanie powszechne; tak dalece, że znacznemu odłamowi rodzaju ludzkiego nie są one nawet znane.
§ 5. Po pierwsze bowiem jest oczywiste, że wszystkie dzieci i wszyscy ludzie niespełna rozumu nie mają najlżejszego nawet wyobrażenia o tych zasadach i wcale o nich nie myślą; to zaś wystarcza do obalenia owego powszechnego uznania, które musiałoby nieuchronnie towarzyszyć wszelkim prawdom wrodzonym : bo zdaje mi się, że popełniamy sprzeczność, mówiąc, że istnieją jakieś prawdy wyryte w umyśle, a zarazem takie, że się ich nie dostrzega czy też nie pojmuje. Jeśli nawet zwrot o odciskaniu czy wrażaniu jakichś prawd ma w ogóle jakikolwiek sens, to chyba ten tylko, że stają się przez to dostrzegalne. Trudno bowiem pomyśleć, by coś było w umyśle wyryte i aby umysł tego nie dostrzegał. Jeżeli więc dzieci czy obłąkani mają dusze, mają umysły wraz z tymi wytłoczonymi na nich znakami, to jest nieuniknione, by je dostrzegali i z konieczności znali oraz uznawali owe prawdy; skoro zaś tak nie jest, to jest rzeczą jasną, że takich impresji nie ma. Jeśli to bowiem nie są pojęcia wyryte sposobem naturalnym, to jak mogą być wrodzone? Jeśli zaś są pojęciami wyrytymi, jak mogą nie być znane? Powiedzieć, że jakieś pojęcie jest wyryte w umyśle, a zarazem — że umysł go nie zna i że nigdy dotąd go nie dostrzegł, to tyle, co zniweczyć tę impresję. O żadnym zdaniu nie można twierdzić, że znajduje się w umyśle, gdy go umysł nigdy nie znał i nigdy dotąd nie uświadomił go sobie. Gdyby bowiem było to możliwe w stosunku do jakiegoś jednego zdania, to równie zasadnie można by utrzymywać o wszystkich zdaniach prawdziwych, które umysł zdolny jest kiedykolwiek uznać, że są obecne w umyśle i są w nim wyryte. Jeśli bowiem o czymkolwiek, co nigdy dotąd nie było mu znane, można powiedzieć, że znajduje się w umyśle, to widocznie tylko z tej racji, że umysł może to poznać; umysł zaś może poznać wszystkie te prawdy, jakie kiedykolwiek poznał lub pozna. Co więcej, mogą być wyryte w umyśle nawet takie prawdy, jakich nigdy nie znał i nigdy nie pozna: człowiek przecież może żyć długo i wreszcie umrzeć, pozostając w nieświadomości wielu prawd, które umysł jego był zdolny poznać i to w sposób pewny. Gdyby przeto zdolność poznawania miała być przyrodzoną impresją, to wszelkie prawdy, jakie człowiek kiedykolwiek poznaje, byłyby z tej racji wrodzone. I cała ta głośna teza nie doprowadza do niczego więcej, jak tylko do bardzo niewłaściwego sposobu wyrażania się: twierdząc jakoby coś przeciwnego, teza ta nie mówi nic innego niż ten, kto odrzuca zasady wrodzone. Bo przecież nikt chyba nigdy nie zaprzeczał temu, że umysł jest zdolny poznać wiele różnorodnych prawd. Zdolność, powiadają, jest wrodzona, wiedza jest nabyta. Lecz wobec tego na co ten spór o maksymy wrodzone? Jeśli prawdy mogą być wyryte w umyśle i nie być postrzegane, to nie widzę różnicy, jaka by mogła zachodzić, ze względu na ich pochodzenie, pomiędzy jakimikolwiek prawdami, jakie umysł byłby zdolny poznać: wszystkie one muszą być albo wrodzone, albo nabyte, i na próżno sililibyśmy sieje odróżnić. Ten zatem, kto mówi o pojęciach wrodzonych umysłu, nie może (jeśli rozumie przez to pewien szczególny rodzaj prawd) mieć na myśli prawd, których umysł nigdy nie dostrzegł i wcale nie poznał. Jeśli bowiem te wyrazy: "znajdować się w umyśle" znaczą cokolwiek, to znaczą tyleż co: "być rozumianym". Tak, że "być w umyśle" i "nie być rozumianym" albo "znajdować się w duszy" i "nigdy nie być postrzeżonym", to tyle co: "jakaś rzecz jest i zarazem nie jest w duszy bądź w umyśle". Jeżeli zatem te dwa zdania: "cokolwiek jest, jest" i "nie podobna, by ta sama rzecz była i nie była" są wyryte w umyśle przez naturę, to dzieci nie mogą ich nie znać; zarówno dzieci, jak wszystkie inne istoty obdarzone duszami muszą z konieczności mieć je w swych umysłach, wiedzieć, że są prawdziwe, i je uznawać.
§ 12. Jeśli mówiąc o poznaniu tych prawd i ich uznaniu wraz z dojściem do używania rozumu, ma się na myśli, że w tym właśnie czasie umysł zwraca na nie uwagę i że skóro tylko dzieci zaczną posługiwać się rozumem, osiągają też od razu znajomość rzeczonych prawd i uznają je — to i tu również błądzi się lekkomyślnie. Po pierwsze, pogląd taki jest błędny: oczywiste jest bowiem, że pewniki te nie zjawiają się w umyśle tak wcześnie; a zatem niesłusznie uważa się czas dojścia do używania rozumu za czas ich odkrycia. Ileż przykładów używania władz umysłowych możemy zaobserwować u dzieci na długo przedtem, nim zdobędą jakąś znajomość pewnika, że "jest niemożliwe, aby ta sama rzecz była i nie była". A wielka część ludzi niewykształconych albo dzikich żyje długie lata, nawet w okresie swej dojrzałości, wcale nie myśląc ani o tym pewniku, ani o podobnych twierdzeniach ogólnych. Zgadzam się, że ludzie nie dochodzą do poznania tych ogólnych i oderwanych prawd, uważanych za wrodzone, dopóki nie zaczną używać swego rozumu; ale dodaję, że nie dochodzą do tego także i wówczas. A to dlatego, że i potem, gdy używają już rozumu, nie kształtują się w ich umyśle ogólne idee abstrakcyjne, do których się odnoszą te pewniki ogólne, błędnie uznawane za zasady wrodzone : w rzeczywistości te idee i zasady to odkrycia i prawdy przyniesione do umysłu i wprowadzone doń tą samą drogą i odkryte w ten sam sposób, jak wiele innych twierdzeń, których nikomu nawet nie przychodziło do głowy traktować jako wrodzone. Spodziewam się wyjaśnić tę kwestię w dalszym ciągu rozprawy. Godzę się więc na to, że jest rzeczą konieczną, by człowiek doszedł do używania rozumu, zanim będzie mógł zdobyć wiedzę o prawdach ogólnych, lecz zaprzeczam temu, aby odkrywał je właśnie wtedy, gdy do rozumu dochodzi.
§ 13. Tymczasem można zauważyć, że powiedzenie, iż ludzie poznają te maksymy i zgadzają się na nie, gdy dochodzą do używania rozumu, faktycznie sprowadza się nie do czego innego, jak do twierdzenia, że ludzie nigdy nie znają ich ani nie zwracają na nie uwagi, zanim zaczną posługiwać się rozumem, lecz że mogą je sobie przyswoić dopiero później, w dalszym przebiegu swego życia, nie wiadomo zresztą dokładnie kiedy. Ale tak samo jest ze wszystkimi innymi prawdami dostępnymi poznaniu; nie ma więc podstawy, aby tym, o których była mowa, przyznawać jakąś wyższość nad pozostałymi: nie wyróżniają się przecież spośród nich tą cechą, że poznajemy je wtedy, gdy dochodzimy do używania rozumu; nie zdołamy też w ten sposób udowodnić, że są one wrodzone, lecz wprost przeciwnie.
§ 14. Ale po wtóre: gdyby było prawdą że poznajemy je j uznajemy dokładnie wtedy, gdy dochodzimy do używania rozumu, nie stanowiłoby to także dowodu, że są one wrodzone. Taka argumentacja byłaby równie bezwartościowa, jak samo przypuszczenie jest błędne. Takaż to bowiem logika każe nam przyjąć, że pewna wiedza jest od początku wyryta przez naturę w duszy przy jej pierwotnym ukształtowaniu, na tej podstawie, że zaczynamy ją dostrzegać i przyjmujemy wtedy, gdy zaczyna działać władza umysłowa o zupełnie innym zakresie? Przypuśćmy na chwilę, że po raz pierwszy uznajemy te maksymy wtedy, kiedy zaczynamy posługiwać się mową (co mogłoby być prawdą równie dobrze jak to, że dzieje się to wtedy, kiedy dochodzimy do używania rozumu); otóż przypuszczenie takie stanowiłoby niegorszy dowód tego, że są one wrodzone, niż poprzedni, a mianowicie ten, że prawdy te są wrodzone, bo ludzie uznają takie pewniki dochodząc do używania rozumu. Podzielam więc opinię obrońców zasad wrodzonych o tyle, że w umyśle brak jest wiedzy o tych ogólnych i oczywistych maksymach, dopóki człowiek nie zacznie posługiwać się rozumem; przeczę jednak temu, iżbyśmy ściśle w tym samym czasie, kiedy dochodzimy do używania rozumu, po raz pierwszy mieli je dostrzegać, a gdyby nawet istotnie działo się to jednocześnie, przeczę, aby miało to dowodzić, że są one wrodzone. Wszystko, co może stanowić naprawdę treść powiedzenia, że uznajemy te pewniki, gdy zaczynamy posługiwać się rozumem, sprowadza się całkowicie do następującego faktu: ponieważ tworzenie idei ogólnych i oderwanych oraz rozumienie nazw ogólnych jest związane ze zdolnością myślenia i wraz z nią się rozwija, więc dzieci normalnie zdobywają idee ogólne i uczą się ich nazw dopiero wtedy, gdy już dość długo ćwiczyły swój umysł w dziedzinie idei pospolitszych i bardziej szczegółowych i gdy okazały w potocznych rozmowach i stosunkach z innymi ludźmi, że są zdolne do rozumnej wymiany myśli. Jeśli "uznanie tych pewników przy dojściu do używania rozumu" ma być prawdą w jakimś innym sensie, chciałbym, żeby mi to okazano; albo przynajmniej, jak z tego twierdzenia, tak czy inaczej rozumianego, miałoby wynikać, że są one wrodzone.
§ 15. Na początku zmysły wprowadzają do umysłu idee szczegółowe, napełniając pustą dotąd izbę; z niektórymi z nich umysł stopniowo się oswaja, a wtedy zostają one pomieszczone w pamięci i otrzymują nazwy. Następnie umysł, posuwając się dalej, przechodzi do procesu abstrakcji i stopniowo uczy się operować nazwami ogólnymi. Tym sposobem umysł zostaje zaopatrzony w idee i wyrazy mowy, w materiał, na którym może ćwiczyć swą zdolność rozumowania; w miarę zaś, jak wzbogaca się ten materiał, używanie rozumu z każdym dniem staje się bardziej widoczne. Ale chociaż zasób idei ogólnych i używanie nazw ogólnych oraz rozumu zwykle wzrasta wspólnie, to przecież nie widzę, jak to miałoby dowodzić, że te idee są wrodzone. Przyznaję, że poznanie niektórych prawd zjawia się w umyśle bardzo wcześnie; ale dzieje się to w sposób, który pokazuje, że nie są One wrodzone. Gdy bowiem zechcemy obserwować dokładnie, to znajdziemy, że prawdy te dotyczą zawsze idei nie wrodzonych, lecz nabytych, a przede wszystkim idei zapisanych w umyśle przez rzeczy zewnętrzne: z tymi rzeczami dzieci najwcześniej mają do czynienia i one najczęściej działają na ich zmysły. Wśród idei otrzymanych na tej drodze umysł odkrywa pewne idee ze sobą zgodne oraz inne, od siebie różne; dzieje się to prawdopodobnie od chwili, gdy zaczyna działać pamięć i gdy jest zdolna zatrzymywać i dostrzegać odrębne idee. Kiedykolwiek zresztą się to dzieje, jest rzeczą pewną, że w każdym razie dzieje się na długo przed używaniem wyrazów albo osiągnięciem tego, co pospolicie nazywamy "używaniem rozumu". Dziecko bowiem, zanim zacznie mówić, tak pewnie zna różnicę pomiędzy ideami słodyczy i goryczy (tj. wie, że słodkie nie jest gorzkie), jak wie później (gdy zacznie mówić), że piołun i owoc kandyzowany nie są jednym i tym samym.
§ 16. Dziecko nie wie, że trzy więcej cztery to siedem, zanim nauczy się liczyć do siedmiu i zanim posiądzie nazwę oraz ideę równości; wtedy zaś, po wyjaśnieniu mu tych wyrazów, od razu to twierdzenie uznaje, a raczej dostrzega jego prawdziwość. Jednakże dziecko nie dlatego łatwo uznaje tę prawdę, że jest to dlań prawda wrodzona, i nie dlatego do tej chwili jej nie uznawało, że nie używało jeszcze swego rozumu; że jest to twierdzenie prawdziwe, staje się dlań jasne wtedy, gdy już ugruntowały się w jego umyśle jasne i wyraźne idee oznaczone przez nazwy "trzy", "cztery" itd. Prawdziwość twierdzenia 3+4 = 7 poznaje wówczas na tej samej podstawie i w ten sam sposób, jak poprzednio, gdy się dowiedziało, że rózga i wiśnia to nie to samo; na tejże podstawie zarazem, na jakiej z czasem może dojść do poznania, "że jest niemożliwe, aby ta sama rzecz była i nie była", jak to w dalszym ciągu okażę dokładniej. Tak więc, im później zdobywa ktoś idee ogólne występujące w takich pewnikach, czy też zapoznaje się ze znaczeniem odpowiadających im terminów ogólnych, albo im później zaczyna łączyć w swym umyśle oznaczane przez nie idee, tym później również dochodzi do uznania tych pewników: terminy bowiem, z jakimi się w nich spotyka, wraz z oznaczanymi przez nie ideami, nie są dlań bardziej wrodzone niż nazwy kota lub łasicy, tak iż trzeba czekać, dopóki czas i obserwacja nie zapozna go z nimi. Wtedy będzie zdolny poznać prawdziwość tych pewników przy pierwszej sposobności, jaka go doprowadzi do zestawienia w umyśle zdobytych idei i zaobserwowania, czy są one ze sobą zgodne, czy niezgodne, stosownie do treści zdań. Dlatego też dorosły wie, że 18 + 19 = 37, z taką samą oczywistością, z jaką wie, że 1 + 2 = 3; lecz dziecko pierwszą prawdę poznaje później niż drugą — nie dlatego, by nie używało rozumu, lecz dlatego, że idei oznaczonych przez wyrazy "osiemnaście", "dziewiętnaście" i "trzydzieści siedem" nie nabywa się tak wcześnie jak tych, które są oznaczone przez wyrazy "jeden", "dwa" i "trzy".
KSIĘGA DRUGA
ROZDZIAŁ 1
O ideach w ogólności i ich pochodzeniu
§ 1. Ponieważ każdy człowiek jest świadomy tego, że myśli, oraz że tym, czym jego umysł myśląc się zajmuje, są znajdujące się w umyśle idee, nie ulega więc wątpliwości, że ludzie mają w swych umysłach idee, takie jak wyrażone słowami: "białość", "twardość", "słodycz", "myślenie", "ruch", "człowiek", "słoń", "wojsko", "nietrzeźwość" i inne. Przede wszystkim należy zbadać, jak człowiek do tych idei dochodzi. Wiem, że tradycyjną nauką jest, iż ludzie mają idee wrodzone i wyryte od urodzenia w umyśle. Pogląd ten poddałem obszernemu rozbiorowi i myślę, że to, co powiedziałem w poprzedniej księdze, zostanie przyjęte o wiele łatwiej, gdy okażę, skąd umysł może otrzymać wszystkie idee, jakie posiada, i jakimi drogami i przez jakie stopnie mogą się one zjawiać w umyśle. W tej sprawie będę się odwoływał do własnej obserwacji i doświadczenia każdego człowieka.
§ 2. Załóżmy zatem, że umysł jest, jak się to mówi, czystą kartą, nie zapisaną żadnymi znakami, że nie ma on idei; jak się dochodzi do tego, że je zdobywa? Skąd ten ogromny zapas obrazów, niemal nieskończenie różnorodnych, którymi nieustannie czynna, nieograniczona wyobraźnia ludzka zapełniła umysł. Skąd bierze się w umyśle cały materiał dla rozumu i wiedzy. Odpowiadam, na to jednym słowem: z doświadczenia; na nim oparta jest cała nasza wiedza i z niego ostatecznie się wyprowadza. Nasze obserwacje zwrócone ku zmysłowym rzeczom zewnętrznym czy też ku wewnętrznym czynnościom duchowym, które postrzegamy i które są przedmiotem naszej refleksji - oto, co zaopatruje umysł w cały materiał myślenia. Takie są dwa źródła poznania, z których pochodzą wszystkie idee, jakie mamy lub możemy mieć naturalnym sposobem.
§ 3. Po pierwsze, zmysły nasze, zwrócone ku poszczególnym przedmiotom zmysłowym, dostarczają umysłowi różnorakich postrzeżeń rzeczy, zależnie od tego, jak te rzeczy na różne sposoby działają na nie; tak dochodzimy do idei żółtości i białości, tego, co gorące i zimne, co miękkie i twarde, co gorzkie i słodkie, oraz do wszystkich tych, które nazywamy jakościami zmysłowymi. Gdy mówię, że zmysły dostarczają ich umysłowi, to mam na myśli, iż z rzeczy zewnętrznych przenoszą one to, co wytwarza w umyśle te percepcje. To bogate źródło większości posiadanych przez nas idei, które zależą całkowicie od naszych zmysłów i przez nie dochodzą do umysłu, nazywam wrażeniem zmysłowym.
§ 4. Po wtóre, innym źródłem, z którego doświadczenie zasila umysł ideami, jest postrzeganie czynności własnego umysłu, gdy jest zajęty otrzymanymi ideami; czynności te, kiedy umysł zastanawia się nad nimi i rozważa je, dostarczają mu idei odmiennego rodzaju, których by mu nie dały rzeczy zewnętrzne. Takimi ideami są idee postrzegania, myślenia, wątpienia, wierzenia, rozumowania, poznawania, chcenia i wszystkich innych różnorodnych czynności naszego umysłu; tych czynności jesteśmy świadomi i obserwujemy je w sobie i dzięki temu dają nam one idee równie wyraźne jak te, które nam dają ciała działające na nasze zmysły. To źródło idei każdy ma całkowicie w sobie samym; a chociaż nie jest to zmysł, jako że nie ma do czynienia z rzeczami zewnętrznymi, to przecież do zmysłów jest bardzo podobne i mogłoby być słusznie nazwane "zmysłem wewnętrznym". Ale ponieważ źródło pierwsze nazwałem wrażeniem zmysłowym, to nazywam refleksją, bo idee, jakie wywołuje, mogą być otrzymane tylko dzięki temu, że umysł zwraca się ku sobie samemu przez refleksję nad własnymi czynnościami. Gdy zatem w dalszym ciągu rozprawy będę używał tego terminu, to chciałbym być rozumiany w ten sposób, że mam na myśli to, iż umysł dostrzega swe czynności i ich charakter; dzięki czemu zjawiają się w umyśle idee tych czynności. Powtarzam więc: zewnętrzne rzeczy materialne, jako przedmioty zmysłowego wrażenia lub czucia, oraz czynności w obrębie naszych umysłów, jako przedmioty refleksji, to w moim rozumieniu jedyne dwa źródła, z których biorą początek wszystkie nasze idee. Wyrażenia "czynności" używam tu w znaczeniu szerokim, obejmującym nie tylko działania nad ideami, ale także pewien rodzaj wzruszeń, jakie powstają niekiedy łącznie z tymi działaniami; takich, jak zadowolenie lub niepokój, związane z jakąś myślą.
§ 5. Rozum zdaje się nie posiadać najsłabszego
przebłysku jakiejkolwiek idei, której by nie otrzymywał z któregoś z tych dwu
źródeł. Rzeczy zewnętrzne zaopatrują umysł w idee jakości zmysłowych, czyli w te
wszystkie różnorodne percepcje, jakie w nas wywołują; umysł daje rozumowi idee
własnych swych czynności.
Gdy dokonamy całkowitego przeglądu tych idei, ich odmian, kombinacji i
zachodzących pomiędzy nimi zależności, to przekonamy się, że obejmiemy całkowity
ich zasób oraz że w naszych umysłach nie ma nic, co by się do nich nie dostało
jedną z tych dróg. Niechaj każdy zbada swe myśli i gruntownie przeszuka swój
rozum, a następnie niech mi powie, czy którakolwiek z jego idei pierwiastkowych
nie jest albo ideą rzeczy dostępnych jego zmysłom, albo ideą czynności jego
umysłu, traktowanych jako przedmioty jego refleksji. Bez względu na to, jak
wielkie zasoby poznania mogły się tam w jego rozumieniu nagromadzić, po
dokładniejszym rozejrzeniu się dojdzie do przekonania, że nie ma ani jednej idei
w umyśle poza tymi, które w nim wyryło doznanie zmysłowe bądź refleksja, chociaż
być może - jak to później zobaczymy - rozum je łączy i rozszerza na
nieskończenie różne sposoby.
ROZDZIAŁ II
O ideach prostych
§ 1. Aby lepiej zrozumieć istotę, charakter i zasięg naszego poznania, trzeba
starannie uwzględnić jedną rzecz, co się tyczy idei, jakie posiadamy, a
mianowicie, że jedne z nich są proste, inne zaś złożone.
Chociaż cechy rzeczy, które działają na nasze zmysły, są w samych rzeczach
tak połączone i związane, że nie można ich rozdzielić i że nie ma między nimi
wyraźnego rozgraniczenia, to przecież jasne jest, że idee, które te cechy
wytwarzają w duszy, zjawiają się poprzez zmysły jako proste i jednolite. Bo choć
wzrok i dotyk często otrzymują jednocześnie od tego samego przedmiotu różne
idee, gdy na przykład człowiek widzi naraz ruch i barwę, a ręka czuje miękkość i
ciepło w tym samym kawałku wosku - to jednak idee proste, tak połączone w tej
samej rzeczy, są tak zupełnie odrębne, jak idee otrzymane za pośrednictwem
różnych zmysłów; zimno i twardość, które człowiek czuje w kawałku lodu, to w
jego duszy idee tak odrębne, jak zapach i białość lilii albo jak smak cukru i
zapach róży. Nie ma rzeczy bardziej jasnej niż jasna i wyraźna percepcja tych
idei prostych, z których każda, sama w sobie zawsze niezłożona, nie zawiera w
sobie nic innego, niż jednolite zjawisko czy też wyobrażenie w duszy i
nie da się już rozłożyć na idee odrębne.
§ 2. Te idee proste, materiał całego naszego poznania, są podawane i dostarczane umysłowi wyłącznie na dwu wyżej wspomnianych drogach, a mianowicie przez doznanie zmysłowe i refleksję. Gdy umysł zostanie już zaopatrzony w takie idee proste, to ma możność powtarzać, porównywać i łączyć je na nieskończenie niemal rozmaite sposoby, tworząc tak do woli nowe, złożone idee. Ale nie jest w mocy ani najbystrzejszego dowcipu, ani najbardziej szerokiego pojmowania, dzięki myślom choćby najbardziej lotnym i zróżnicowanym wynaleźć i utworzyć w umyśle nową ideę prostą, która by się w niej znalazła nie na jednej z dróg wspomnianych poprzednio; żadna też siła umysłu nie może zniweczyć idei, które się już tam znajdują. Panowanie człowieka w małym światku własnego umysłu jest mniej więcej takie samo, jak w wielkim świecie rzeczy widzialnych, gdzie jego potęga, jakkolwiek wspierana sztuką i zdobytą sprawnością, ogranicza się do łączenia i rozdzielania materiałów, jakie wpadną mu w ręce; ale nie może uczynić nic, by stworzyć najmniejszą bodaj nową cząstkę materii albo unicestwić chociażby jeden z istniejących już atomów. Tę samą niezdolność znajdzie w sobie każdy, kto by usiłował ukształtować w swym umyśle jakąś ideę prostą, której by nie dała mu poprzez zmysły jakaś rzecz zewnętrzna albo refleksja nad ideami czynności swej duszy. Chciałbym, żeby ktoś spróbował przedstawić sobie smak, jaki nigdy nie działał na jego podniebienie, albo wytworzyć ideę zapachu, jakiego nie doznał nigdy; a gdyby potrafił tego dokonać, wysnułbym stąd wniosek, że ślepy może sądzić o kolorach, a głuchy posiada prawdziwe i wyraźne pojęcia o dźwiękach.
§ 3. Jakkolwiek nie wolno nam mniemać, że dla Boga byłoby niemożliwością stworzyć istoty żywe z innymi organami i większą ilością dróg, na których umysł otrzymywałby wiadomości o rzeczach cielesnych, niż te pięć zwykle wyliczanych, jakie dał człowiekowi, niemniej myślę, że nikt nie potrafi wyobrazić sobie jakichś innych cech w ciałach, choćby nie wiedzieć jak zbudowanych, o których można by zdobyć jakąś wiadomość, poza dźwiękami, smakami, zapachami, własnościami widzialnymi i dotykalnymi. Gdyby zaś człowiek został stworzony z czterema tylko zmysłami, to jakości należące do piątego zmysłu byłyby równie niedostępne naszej władzy poznawania, wyobrażania i pojmowania, jak obecnie mogłoby być cokolwiek z zakresu zmysłu szóstego, siódmego lub ósmego; byłoby zaś wielką i zarozumialczą pewnością siebie, gdybyśmy z góry chcieli zaprzeczyć, że takich zmysłów nie mogłyby mieć jakieś stworzenia odmienne od nas w tej lub innej części olbrzymiego i zdumiewającego wszechświata. Kto nie pragnie w swej pysze stawiać siebie na szczycie wszechrzeczy, lecz weźmie pod rozwagę ogrom tej budowy oraz wielką rozmaitość, jaką można znaleźć w małej i mało znanej jej cząstce, w jakiej się obraca, ten skłonny będzie myśleć, że w innych zakątkach mieszkalnych mogą istnieć inne, odmienne i inteligentne istoty, oraz że o zdolnościach tych istot wie tyle i tyle ma dla nich zrozumienia, ile mały robaczek w szufladzie dla zmysłów i umysłu człowieka; i właśnie taka różnorodność i doskonałość harmonizuje z mądrością i potęgą Twórcy. - Trzymałem się tu potocznego poglądu, który przypisuje człowiekowi tylko pięć zmysłów, choć można by, być może, słusznie wyliczyć ich więcej; ale tak jedno, jak drugie przypuszczenie w równej mierze służy obecnemu memu celowi.
ROZDZIAŁ VIII
Dalsze rozważania dotyczące naszych idei prostych
§ 1. Aby najlepiej odsłonić istotę naszych idei i aby zrozumiale o nich mówić, będzie rzeczą wskazaną odróżnić je z jednej strony jako idee albo postrzeżenia w naszych duszach, z drugiej zaś jako modyfikacje materii w ciałach, które wywołują w nas owe doznania; abyśmy nie myśleli (jak to bodaj zwykle się dzieje), że są one w ścisłym znaczeniu obrazami i podobieństwami czegoś, co tkwi w przedmiocie. Większość bowiem idei, które dają doznania zmysłowe, nie więcej jest podobna do czegoś, co istnieje poza nami, niż nazwy tych idei są podobne do naszych idei, jakkolwiek nazwy te mogą, gdy je słyszymy, wywołać w nas odpowiednie idee.
§ 8. Cokolwiek umysł postrzega w sobie, czyli co stanowi bezpośredni przedmiot postrzegania, myślenia lub rozumienia, nazywam ideą; zdolność zaś wytwarzania w naszym umyśle jakiejś idei nazywam cechą przedmiotu, w którym tkwi ta zdolność. Tak więc kula ze śniegu posiada zdolność wywołania w nas idei białości, zimna i okrągłości; otóż zdolności tej kuli wywołania w nas tych idei nazywam jej cechami, jako zaś wrażenia zmysłowe czy postrzeżenia w naszych umysłach nazywam je ideami. A jeżeli mówię niekiedy o ideach, jak gdyby były w samych rzeczach, to należy rozumieć, że mam na myśli owe cechy w przedmiotach, które wytwarzają w nas te idee.
§ 9. Pośród rozważanych w ten sposób cech ciał wyróżniamy po pierwsze takie, które od ciała zupełnie nie dają się oddzielić, w jakimkolwiek znajdowałoby się ono stanie; takie cechy, które zachowuje ono stale, trwale, przy wszelkich modyfikacjach i przemianach, jakich doznaje pod działaniem wszelkich sił możliwych; cechy, które zmysły zawsze odnajdują w każdej cząstce materii dostatecznie dużej, aby umysł mógł je postrzec i uznać za nieodłączne od każdej cząstki materii, nawet zbyt małej, by ją można było postrzec z osobna. Weźmy oto ziarnko pszenicy i podzielmy je na dwie części; każda z tych części posiada jeszcze masywność, rozciągłość, kształt i zdolność ruchu; podzielmy je znowu, a zachowa jeszcze te same cechy; dzielmy je tak dalej, aż cząstki staną się niedostrzegalne: mimo to każda z nich musi nadal zachować wszystkie te cechy. Podział bowiem (a kamień młyński, tłuczek, czy też jakiekolwiek inne ciało może tylko podzielić inne ciało, gdy je sprowadza do niedostrzegalnych cząstek) nigdy nie jest zdolny pozbawić jakieś ciało masywności, rozciągłości, kształtu czy ruchliwości, lecz tylko zmienia to, co poprzednio stanowiło jedną bryłę materii, na dwie wyraźnie oddzielne bryły albo na więcej. Wszystkie te oddzielne bryły, uznane za tyleż osobnych ciał, tworzą po podziale pewną ilość rzeczy. Te cechy nazywam pierwotnymi albo pierwszymi cechami ciał i uważam, że możemy stwierdzić, iż wywołują one w nas idee proste, a mianowicie idee masywności, rozciągłości, kształtu, ruchu lub spoczynku i liczby.
§ 10. Po drugie, są takie cechy, które naprawdę w samych rzeczach nie są niczym innym niż zdolnościami wywołania w nas różnych wrażeń dzięki cechom pierwotnym tych rzeczy, to znaczy dzięki ich wielkości, kształtowi, układowi i ruchowi ich niedostrzegalnych cząstek; takimi cechami są barwy, dźwięki, smaki i tym podobne; nazywam je cechami wtórnymi. Do tych można by dodać trzeci rodzaj cech, które uznaje się wyłącznie i jedynie za zdolności potencjalne, chociaż są one w tym samym stopniu rzeczywistymi cechami przedmiotu jak te, które, chcąc pozostać w zgodzie ze zwykłym sposobem mówienia, nazywam cechami, dla odróżnienia zaś, cechami wtórnymi. Zdolność bowiem ognia wytworzenia nowej barwy lub gęstości w wosku albo glinie dzięki posiadanym cechom pierwotnym jest tak samo cechą ognia, jak jego zdolność wywoływania we mnie nowej idei lub wrażenia gorąca i palenia, którego przedtem nie doznawałem, dzięki tym samym cechom pierwotnym, to znaczy dzięki wielkości, układowi i ruchowi jego niedostępnych zmysłom cząstek.
§ 11. Z kolei należy rozważyć, jak ciała wytwarzają w nas idee; jest rzeczą oczywistą, że dzieje się to przez uderzenia czyli mechaniczne impulsy, bo w ten tylko sposób możemy pojąć działanie ciał.
§ 12. Jeżeli zatem rzeczy zewnętrzne nie są związane z naszymi umysłami, gdy te rzeczy wywołują w nich idee, i jeśli niemniej postrzegamy cechy pierwiastkowe w każdej z nich, o ile z osobna pod zmysły nasze podpada, to jest oczywiste, że jakiś ruch przenosi się z nich za pośrednictwem nerwów lub tchnień życiowych i pewnych części ciała do mózgu czyli siedliska doznań zmysłowych, aby wytworzyć w duszy poszczególne idee, jakie o nich mamy. Skoro zaś rozciągłość, kształt, liczba i ruch ciał o rozmiarach, które dadzą się obserwować, można postrzegać wzrokiem z pewnej odległości, to jasne jest, że jakieś z osobna niepostrzegalne ciałka muszą przybiegać od nich do oczu i przez to doprowadzać do mózgu ruch, który wywołuje te idee, jakie o nich posiadamy.
§ 13. Można przyjąć, że w ten sam sposób, w jaki powstają w nas idee cech pierwotnych, powstają również idee cech wtórnych, a mianowicie przez działanie niedostrzegalnych cząstek na nasze zmysły. Jest bowiem rzeczą jasną, że istnieją, i to w wielkiej liczbie, ciała tak drobne, że za pomocą żadnego ze swych zmysłów nie możemy rozpoznać ich rozmiarów, kształtu ani ruchu; takie są, oczywiście, cząstki powietrza i wody; lecz istnieją też inne, od nich bez porównania mniejsze, być może o tyle mniejsze od cząstek powietrza i wody, o ile te są mniejsze od grochu lub ziarnek gradu. Przypuśćmy tedy, że rozmaite ruchy i kształty, wielkości i liczby takich cząstek, działając na różne organy naszych zmysłów, wywołują w nas owe różnorodne wrażenia zmysłowe, jakie otrzymujemy dzięki barwom i zapachom ciał; że na przykład fiołek wywołuje idee barwy fioletowej i miłego zapachu, jakich doznajemy w obecności tego kwiatka, dzięki temu, że działają na zmysły takie niedostrzegalne cząstki materialne, specjalnego kształtu i wielkości, poruszające się w różnym stopniu i na różny sposób. Nie jest wszak bardziej niemożliwe pomyśleć sobie, iż Bóg związał te idee z takimi ruchami, do których wcale nie są podobne, niż że złączył ideę bólu z ruchem kawałka stali krającego nasze ciało, do którego to ruchu ta idea jest zupełnie niepodobna.
§ 14. Co powiedziałem tu o barwach i zapachach, należy przenieść także na smaki i dźwięki oraz na inne podobne jakości zmysłowe; jakości te, bez względu na to, jaką realność im błędnie przypisujemy, w samych rzeczach nie są naprawdę niczym innym niż zdolnościami wywołania w nas rozmaitych doznań zmysłowych i, jak powiedziałem, zależą od cech pierwotnych, takich jak rozmiary cząstek, ich kształt, budowa i ruchy.
§ 15. Sądzę, że łatwo wysnuć stąd wniosek, że idee pierwotnych cech ciała są do nich podobne i że ich wzory istnieją rzeczywiście w samych ciałach; natomiast idee, jakie nam dają cechy wtórne, wcale nie są do nich podobne. W samych ciałach nie ma nic podobnego do tych idei. W ciałach, które podług nich nazywamy, jest tylko zdolność wywołania w nas tych doznań zmysłowych; co zaś w idei jest słodkie, niebieskie lub ciepłe, to w samych ciałach, które wedle nich nazywamy, jest jedynie pewną wielkością, kształtem i ruchem niedostrzegalnych cząstek.
ROZDZIAŁ IX
O postrzeganiu
§ 1. Ponieważ postrzeganie (percepcja) jest pierwszą władzą umysłu, która operuje naszymi ideami, więc jest również pierwszą i najprostszą ideą, jaką otrzymujemy przez refleksję. Niektórzy nazywają je myśleniem w ogóle, jakkolwiek myślenie - zgodnie z duchem języka angielskiego - znaczy tyle, co rodzaj wewnętrznego operowania ideami, gdzie umysł jest czynny, gdzie rozważa coś z pewnym stopniem uwagi zależnej od woli; gdy tymczasem w samym czystym postrzeganiu umysł pozostaje przeważnie tylko bierny i nie może uniknąć doznawania tego, czego doznaje.
§2. Czym jest postrzeganie, każdy będzie wiedział lepiej, niż z moich wywodów mógłby się dowiedzieć, jeśli tylko zastanowi się nad tym, co sam robi, co widzi, słyszy, czego dotyka i tak dalej, lub co myśli. Nie może tego nie poznać, ktokolwiek ogląda w świetle refleksji zjawiska, jakie zachodzą w jego własnym umyśle, a jeśli sam się nad nimi nie zastanowi, żadne w świecie słowa nie będą zdolne dać mu o tym pojęcia.
§ 3. Tyle jest pewne, że nie ma postrzeżenia, choćby w ciele dokonywały się jakiekolwiek zmiany, jeśli nie dojdą one do naszej świadomości; czy też choćby jakieś impresje dotykały jego części zewnętrznych, jeśli tych impresji nie przyjmie do wiadomości umysł. Ogień może palić ciało człowieka ze skutkiem nie większym, niż gdy pali polano, póki ruch nie dosięgnie mózgu i w umyśle nie powstanie wrażenie gorąca lub idea bólu, co właśnie jest rzeczywistym postrzeżeniem.
§ 4. Jakże często człowiek może zaobserwować na sobie, że gdy umysł jego jest pilnie zajęty rozważaniem jakichś rzeczy i z zainteresowaniem dokonuje przeglądu swych idei, to wówczas nie zwraca wcale uwagi na impresje, jakie źródła głosu wywierają na organ słuchu. W tym organie zachodzi taka sama zmiana, jaka wystarcza, by wywołać odpowiednią ideę. Organ może otrzymać impuls wystarczający; mimo to, o ile umysł impulsu tego nie dostrzegł, postrzeżenie nie następuje; a chociaż w uchu zachodzi ruch, który zazwyczaj wywołuje ideę dźwięku, to jednak tego dźwięku nie słyszymy. Brak wrażenia zmysłowego nie pochodzi w tym wypadku stąd, że organ jest uszkodzony albo że ucho człowieka otrzymało bodziec słabszy, niż w innych przypadkach, kiedy słyszał; lecz wrażenia zmysłowego nie ma dlatego, że tego, co normalnie wywołuje ideę, umysł nie przyjął do swej wiadomości, jakkolwiek zwykły organ doprowadził impuls; wskutek tego żadna idea w umyśle nie powstała. Tak więc, gdziekolwiek jest doznanie zmysłowe lub postrzeżenie, tam rzeczywiście pewna idea powstaje i jest w umyśle.
§ 5. Stąd też nie wątpię, że u dzieci w łonie matki zmysły wykonują swe funkcje na rzeczach, które na nie działają, i że w ten sposób dzieci otrzymują pewną niewielką liczbę idei, zanim się urodzą, co jest nieuniknionym skutkiem bądź działania otaczających je ciał, bądź braków i niedomagań, jakim podlegają. Wśród tych idei (jeśli można pozwolić sobie na domysły dotyczące rzeczy raczej niedostępnych badaniu), prawdopodobnie jedne z pierwszych, jakie mają dzieci, są idee głodu i ciepła, z którymi już nigdy bodaj nie rozstają się później.
§ 6. Ale chociaż można rozsądnie przyjąć, że dzieci otrzymują pewne idee przed przyjściem na świat, to przecież proste te idee są dalekie od owych zasad wrodzonych, które uznają niektórzy ludzie, a które my odrzuciliśmy powyżej. Idee tu wspomniane są skutkami doznania zmysłowego i powstają pod wpływem impulsów działających na ciało, jakim ono podlega w tych warunkach; zależą więc od czegoś w stosunku do umysłu zewnętrznego, nie różnią się tedy co do swego powstania od innych idei pochodzących od zmysłów niczym więcej jak tylko tym, że poprzedzają je w czasie. A tymczasem owe zasady wrodzone, jak się przyjmuje, są zupełnie innej natury i w umyśle zjawiają się nie wskutek jakichś przypadkowych zmian w ciele lub jakichś impulsów, działających na ciało, lecz, by tak rzec, są pierwotnymi znakami wyrytymi w duszy w tej samej chwili, gdy ona powstaje i kształtuje się.
§ 7. Podobnie jak co do niektórych idei można zasadnie przyjąć, że zjawiły się w umysłach dzieci już w łonie matki, służąc potrzebom ich życia i istnienia w tego rodzaju warunkach, tak też po urodzeniu się dziecka najwcześniej wrażone mu zostają te idee, które będą pierwszymi jakościami zmysłowymi, jakie dziecko spotyka; spośród nich zaś światło nie jest najmniej ważną i najmniej bogatą w skutki, Jak bardzo umysł pożąda zdobycia wszelkich idei, którym nie towarzyszy przykrość, tego można się nieco domyślać obserwując noworodki, które zawsze zwrócą oczy w stronę, skąd płynie światło, choćbyśmy je nie wiedzieć jak położyli. Ale ponieważ bardzo różne są idee, jakie dzieci poznają najwcześniej, zależnie od zmiennych okoliczności, w jakich po raz pierwszy stykają się ze światem, więc porządek, w jakim poszczególne idee zjawiają się w umyśle, bywa bardzo różny i trudno go ustalić z pewnością; a przy tym poznanie go nie jest dla nas istotne.
§ 8. Co się tyczy postrzegania, należy dalej zważyć, że idee, jakie otrzymujemy poprzez doznanie zmysłowe, u dorosłych często ulegają zmianie pod wpływem sądów, z czego nie zdajemy sobie sprawy. Gdy przed oczyma umieścić kulę barwy jednostajnej, na przykład złotą, z alabastru lub agatu, to idea, jaką ona pozostawia po sobie w naszym umyśle, jest niewątpliwie ideą płaskiego kręgu, na którym w pewien sposób rozłożone są cienie i z którego światło i jasność dochodzi w różnym stopniowaniu do naszych oczu. Ale w praktyce przyzwyczailiśmy się postrzegać, jak ukazują się nam zwykle ciała wypukłe i jak zmienia się odbicie światła zależnie od kształtu ciał; toteż sąd nasz, drogą zakorzenionego nawyku, natychmiast zastępuje złudne pozory przez ich przyczyny. Wnosząc tak o kształcie z tego, co naprawdę jest rozmaitością odcieni i barw, czyni tę rozmaitość znakiem lub symbolem tego kształtu i tworzy sobie postrzeżenie ciała wypukłego o jednolitym zabarwieniu, gdy tymczasem ideą, przez nas otrzymaną, była jedynie różnorako zabarwiona płaszczyzna, jak to widać w sposób oczywisty na malowidłach. Przy tej okazji przytoczę tu zagadnienie, jakie przed kilku miesiącami zechciał przesłać mi listownie bardzo pomysłowy i wytrwały miłośnik rzetelnej wiedzy, uczony i zacny pan Molyneux. Brzmi ono, jak następuje: "Wystawmy sobie, iż niewidomy od urodzenia, obecnie człowiek dorosły, nauczył się odróżniać dotykiem sześcian od kuli, wyrobione z tego samego metalu i w przybliżeniu tych samych rozmiarów, tak że dotykając jednego lub drugiego może powiedzieć, które jest sześcianem, a które kulą. Przypuśćmy dalej, iż sześcian i kulę ustawiono na stole i że stojący opodal niewidomy przejrzał; zapytuję, czy za pomocą odzyskanego wzroku, zanim dotknie tych przedmiotów, będzie mógł je rozpoznać i powiedzieć, który z nich jest kulą, a który sześcianem?" Na co bystry i poprawnie rozumujący autor listu odpowiada: "Nie; bo chociaż wiadomo mu z doświadczenia, jak działa na jego dotyk kula, a jak sześcian, to jednak brak mu jeszcze doświadczenia, które by go pouczyło, jak to, co tak a tak działa na jego dotyk, w każdym przypadku podziała na jego wzrok; nie wie on, że wystający kąt sześcianu, nierównomiernie uciskający jego rękę, przedstawi się jego oczom tak jak w sześcianie". Zgadzam się ze zdaniem swego tak poważnie myślącego korespondenta, którego z dumą zaliczam do grona przyjaciół, że takie jest rozwiązanie tego zagadnienia: myślę jak on, że były niewidomy nie będzie zdolny natychmiast po zobaczeniu tych ciał powiedzieć z całą pewnością, co jest kulą, a co sześcianem, chociaż potrafi bezbłędnie poznać je przy pomocy dotyku i z pewnością odróżnić jedno od drugiego na podstawie wyczuwanej ręką różnicy w ich kształtach. Ustaliwszy to wszystko, daję czytelnikowi sposobność rozważenia, ile może zawdzięczać doświadczeniu, ćwiczeniu i pojęciom nabytym tam, gdzie myśli, że wcale z nich nie korzysta i że zupełnie nie są mu pomocne; a to tym więcej, że mój spostrzegawczy korespondent pisze w dalszym ciągu, iż gdy - w związku z moją książką - stawiał to pytanie różnym osobom bardzo inteligentnym, to nie spotkał bodaj ani jednej, która by od razu dała odpowiedź, jaką on poczytuje za trafną, nim ją przekonały usłyszane od niego argumenty.
§ 9. Nie sądzę jednak, aby to samo stosowało się do jakichś innych idei poza otrzymywanymi za pomocą wzroku. Wzrok bowiem, ze wszystkich naszych zmysłów najbardziej wszechstronny, z jednej strony wprowadza do umysłu jemu jedynie właściwe idee światła i barw, z drugiej zaś idee tak od nich odmienne, jak idea przestrzeni, kształtu i ruchu, których różnorodne odmiany wpływają na wygląd właściwego przedmiotu tego zmysłu, to znaczy: światła i barw. Otóż ćwiczenie doprowadza nas do tego, że o jednym sądzimy na podstawie drugiego. W wielu przypadkach, gdzie mamy do czynienia z rzeczami często poprzednio spotykanymi, dzięki ustalonemu nawykowi dzieje się to tak pewnie i szybko, że bierzemy za postrzeżenie naszych zmysłów to, co jest ideą utworzoną przez nasz sąd - tak że jedna idea, a mianowicie idea otrzymana przez doznanie zmysłowe, służy tylko do tego, by wywołać drugą, na siebie niemal wcale nie ściągając uwagi. Podobnie człowiek czytając czy też słuchając w skupieniu i ze zrozumieniem, nie zauważa niemal liter czy dźwięków, lecz tylko idee, jakie litery w nim wywołują.
§ 10. Nie będziemy się też dziwili, że rzeczy te uchodzą niemal zupełnie naszej uwadze, jeśli zważymy, jak bardzo szybko odbywają się czynności umysłowe; podobnie bowiem, jak się myśli o umyśle, że nie zajmuje przestrzeni i nie jest rozciągły, tak jego czynności zdają się nie wymagać czasu: wydaje się, że wiele z nich skupia się w jednej chwili. Mówiąc to, porównuję je z czynnościami cielesnymi. Każdy może z łatwością zauważyć to na własnych myślach, jeśli tylko zechce się nad nimi zastanowić. Jak się to dzieje, że od razu, jednym spojrzeniem, umysły nasze obejmują wszystkie części dowodu, o którym słusznie można powiedzieć, że jest długi, biorąc pod uwagę czas potrzebny na to, by wypowiedzieć go w słowach i wyłożyć go innym krok za krokiem. Następnie, nie powinniśmy się zbytnio dziwić temu, że dzieje się to w nas tak nieznacznie, jeśli zważymy, jak zdobyta nawykiem łatwość wykonywania pewnych rzeczy sprawia, że to wszystko zachodzi nieraz bez udziału naszej uwagi. Nawyki, zwłaszcza bardzo wcześnie nabyte, doprowadzają wreszcie do tego, że zachodzą w nas sprawy, które często wymykają się spod naszej obserwacji. Ileż razy w ciągu dnia zakrywamy oczy powiekami, nie dostrzegając wcale, że znajdujemy się wtedy w ciemności. Ludzie, którzy przywykli do używania jakiegoś przysłowia, w każdym niemal zdaniu wymawiają wyrazy, których sami nie słyszą i nie zauważają, choć inni zwracają na nie uwagę. Stąd też nie jest tak dziwne, że umysł nasz często przekształca ideę, jaką daje doznanie zmysłowe, na ideę sądu, i że pierwsza służy jedynie jako bodziec, który wywołuje drugą, czego sami nie zauważamy.
§ 11. Zdolność postrzegania ustanawia, jak myślę, różnicę pomiędzy królestwem zwierzęcym a niższymi dziedzinami przyrody. Niektóre rośliny, dość liczne, mają pewną możność ruchu i pod wpływem różnorakiego działania na nie innych ciał gwałtownie zmieniają swą postać i miejsce, i z tej racji otrzymały nazwę "czułków", jako że wykonują ruchy, które przypominają nieco te ruchy, jakie u zwierząt następują po doznaniu wrażenia. Niemniej myślę, że wszystko to dzieje się mechanicznie, nie inaczej, niż skręcanie się zwilgotniałych włosków dzikiego owsa albo kurczenie się sznura nasiąkniętego wodą. Wszystko to odbywa się bez jakiegokolwiek doznania zmysłowego w rzeczy, w której się to dzieje i która nie ma i nie otrzymuje żadnej idei.
§ 12. Wydaje mi się, że wszystkie gatunki zwierzęce posiadają w pewnej mierze zdolność postrzegania, chociaż jest rzeczą możliwą, iż u niektórych z nich natura przygotowała tak nieliczne drogi przyjmowania wrażeń zmysłowych i że postrzeżenie, w którym je umysł przyjmuje, jest tak niejasne i mętne, iż zupełnie dorównać nie może żywości i rozmaitości wrażeń zmysłowych, jaka jest u innych zwierząt. Ale postrzeżenie takie wystarcza tak zorganizowanemu gatunkowi i jest mądrze przystosowane do stanu i warunków, w jakim się znajduje ten rodzaj zwierząt. Tak więc mądrość i dobroć Stwórcy objawia się w pełni we wszystkich częściach jego olbrzymiego dzieła i na wszystkich stopniach i poziomach stworzeń, jakie do tego dzieła należą.
§ 13. Sądzę, że z budowy ostrygi lub morskiego ślimaka wolno nam zasadnie wnosić, że nie posiadają one ani tak licznych, ani tak sprawnych zmysłów, jak człowiek i wiele innych zwierząt; a gdyby nawet je miały, to, niezdolne do przenoszenia się z miejsca na miejsce, nie mogłyby ich użyć dla poprawy swej egzystencji. Jakąż korzyść przynosiłby wzrok czy słuch stworzeniu, co nie mogłoby ani się zbliżyć do rzeczy, w których z oddalenia postrzegłoby coś dla siebie pożądanego, ani oddalić się od rzeczy szkodliwych. I czy szybkość w odbieraniu wrażeń nie byłaby raczej niedogodna dla zwierzęcia, które jest zmuszone pozostawać w bezruchu tam, gdzie je umieścił przypadek, i zadowalać się dopływem wody, jak się zdarzy, zimniejszej lub cieplejszej, czystej lub zamulonej ?
§ 14. A jednak nie mogę oprzeć się myśli, że istoty te nie są pozbawione pewnego zaczątku niejasnego postrzegania, przez co ich stan odróżnia się od stanu zupełnego braku wrażliwości. A że tak być może, mamy wyraźne przykłady nawet u samego człowieka. Weźmy zgrzybiałego starca, z którego pamięci wiek podeszły wymazał dawną jego wiedzę i do czysta uprzątnął idee, jakimi niegdyś wypełniony był jego umysł; całkowita zaś ruina jego wzroku, słuchu, powonienia, a w znacznym stopniu smaku, w zupełności niemal zamknęła drogi, którymi nowe idee mogłyby do niego się dostać; jeśli zaś niektóre przejścia są jeszcze na wpół otwarte, świeże impresje zaledwie są postrzegane, wcale zaś nie zachowują się w pamięci. Otóż pozostawiam czytelnikowi do rozważenia, jak dalece wiedza i umysłowe zdolności takiego człowieka wznoszą się (wbrew wszelkiemu wysławianiu zasad wrodzonych) ponad poziom bytowania ślimaka czy ostrygi. Gdyby zaś ktoś trwał w takim stanie lat sześćdziesiąt, co równie łatwo być by mogło jak to, że trwałby tak trzy dni, to ciekaw jestem, jaka byłaby różnica pomiędzy nim a najniższym gatunkiem zwierzęcym, co się tyczy sprawności umysłowych.
§ 15. Postrzeżenie tedy jest pierwszym krokiem i stopniem ku poznaniu i jest furtą wejściową, przez którą otrzymujemy cały dla niego materiał; im więc mniej zmysłów posiada człowiek lub inna jakaś istota, im mniej za ich pomocą otrzymuje impresji i im bardziej są one niewyraźne, wreszcie im mniej bystre władze umysłu nimi operują, tym bardziej istota ta będzie daleka od wiedzy, jaką znaleźć można u niektórych ludzi. Lecz że bardzo wielkie jest tu stopniowanie (jak to można zauważyć u ludzi), nie można więc ustalić z pewnością, jaka jest zdolność postrzegania u różnych gatunków zwierzęcych, a tym mniej jeszcze u poszczególnych istot indywidualnych. Wystarczy, gdy tu zaznaczę, że postrzeganie jest najpierwszą czynnością naszych władz umysłowych i że jest to furta wejściowa do naszego umysłu dla wszelkiej wiedzy. Jestem też skłonny przypuszczać, że zdolność postrzegania na swym stopniu najniższym wyznacza granicę pomiędzy królestwem zwierząt a istotami niższego rzędu. Ale wspominam o tym ubocznie tylko, jako o swym domyśle, dla naszych tu bowiem rozważań jest rzeczą obojętną, jak uczeni rozwiążą to zagadnienie.
ROZDZIAŁ XII
O ideach złożonych
§ 1. Rozważaliśmy dotychczas te idee, gdzie umysł, gdy je przyjmuje, zachowuje się tylko biernie. Są to owe idee proste, otrzymywane ze wspomnianych powyżej źródeł: doznania zmysłowego i refleksji; umysł nie może żadnej z nich wytworzyć samodzielnie ani też nie może mieć idei, które nie składałyby się z nich bez reszty. Ale umysł, całkowicie biernie przyjmując wszystkie swe idee proste, wykonuje sam przez się różne czynności, dzięki czemu kształtują się inne idee z posiadanych idei prostych, jako z materiału i fundamentu dla wszystkich pozostałych. Trzy są czynności, w których umysł wykonuje swą władzę nad ideami prostymi: 1. łączenie pewnej liczby idei prostych w jedną, złożoną; tak powstają wszystkie idee złożone. 2. zestawienie łączne dwu idei, prostych lub złożonych, i to takie zestawienie, aby można je było na raz ogarnąć wzrokiem, nie stapiając ich w jedno; na tej drodze dochodzi umysł do wszelkich swych idei stosunków. 3. oddzielanie lub odrywanie idei od wszelkich innych, jakie im towarzyszą faktycznie w świadomości; nazywa się to abstrahowaniem i tak powstają wszystkie idee ogólne. Stąd widać, że moc człowieka i jego sposoby działania, zarówno w świecie materialnym, jak w duchowym, są na ogół te same. W obu bowiem materiały, jakimi człowiek rozporządza, są tego rodzaju, że nie ma on nad nimi tej władzy, aby je stwarzać albo niszczyć bez śladu: wszystko, czego może dokonać, to albo połączyć je ze sobą, albo zestawić obok siebie, albo zupełnie oddzielić je od siebie. Rozważania dotyczące idei złożonych rozpocznę tu od pierwszej z tych czynności, aby na właściwym, miejscu zająć się dwiema następnymi. Można zaobserwować, że idee proste istnieją w różnorakim ze sobą połączeniu; i umysł zdolny jest też uważać kilka z nich, złączonych ze sobą, za jedną ideę; przy tym może je rozważać nie tylko w takim połączeniu, w jakim są dane w rzeczach zewnątrz nas, lecz i tak, jak je sam powiązał. Idee utworzone tym sposobem z pewnej liczby prostych, złączonych razem, nazywam złożonymi. Należą do nich takie idee, jak piękno, wdzięczność, człowiek, wojsko, świat; idee te, jakkolwiek zestawione z rozmaitych idei prostych albo z idei złożonych, które składają się z prostych, umysł może, gdy zechce, rozważać każdą z osobna, jako całości jednolite i oznaczane jedną nazwą.
§ 2. W zakresie odnawiania idei i łączenia ich ze sobą, umysł ma wielką moc, by zmieniać i pomnażać przedmioty swych myśli, wybiegając przy tym nieograniczenie daleko poza to, co mu dostarczają zmysły i refleksja. Ale wszystko to jest nadal ograniczone do idei prostych, jakie otrzymał z owych dwu źródeł i które stanowią ostateczny materiał wszelkich jego wytworów. Wszystkie idee proste bowiem pochodzą od samych rzeczy i umysł nie może mieć od nich ani więcej, ani nic innego niż to jedynie, co mu podsuwają. Nie może on mieć innych idei jakości zmysłowych niż te, które przychodzą do niego z zewnątrz przez zmysły, ani też idei innego rodzaju czynności substancji myślącej niż idee tych czynności, jakie znajduje w sobie; ale gdy te idee proste raz zdobył, nie jest już ograniczony do samej obserwacji oraz tego, co mu się z zewnętrznego świata ukazuje: teraz może własną mocą wiązać ze sobą posiadane idee i tworzyć z nich nowe idee złożone, jakich nigdy nie otrzymał tak połączonych.
§ 3. W jakikolwiek sposób składalibyśmy lub rozkładali idee złożone i choćby liczba ich była nieskończona, a różnorodność, z jaką wypełniają i zajmują myśli ludzkie, niczym nieograniczona, to przecież, jak sądzę, wszystkie można sprowadzić do trzech klas, a mianowicie do takich: 1. modi, 2. substancje, 3. stosunki.
§ 4. Po pierwsze nazywam modi takie idee złożone, które, jakikolwiek byłby ich skład, nie mieszczą w sobie założenia, iżby istniały samodzielnie, lecz które uważa się za zależne od substancji bądź za ich własności; takie są na przykład idee oznaczone przez wyrazy "trójkąt", "wdzięczność", "zabójstwo" i tak dalej. Jeżeli używam tu terminu "modus" w sensie, który nieco odbiega od potocznego, to proszę mi to wybaczyć; jest to bowiem rzeczą nieuniknioną w rozprawach, które operują pojęciami odmiennymi od używanych w życiu codziennym, tak że albo trzeba urabiać wyrazy nowe, albo stosować dawne w znaczeniu cokolwiek zmienionym; w obecnym zaś przypadku mniej naganne będzie, być może, uczynić to drugie.
§ 5. Tych modi istnieją dwa rodzaje, które zasługują na to, aby zastanowić
się nad nimi oddzielnie.
1° są takie, co są jedynie przedstawieniami lub rozmaitymi połączeniami
jednej i tej samej idei prostej, bez domieszki innych, jak na przykład tuzin,
kopa: są to tylko idee tylu a tylu oddzielnych jednostek, dodanych do siebie.
Takie nazywam modi prostymi, jako że zawierają się w granicach jednej tylko idei
prostej.
2° są inne, utworzone z idei prostych różnego rodzaju, zestawionych tak, że
tworzą jedną ideę złożoną; przykładem piękno, które polega na pewnym połączeniu
barwy i kształtu i wywołuje w widzu uczucie przyjemne; albo kradzież, zmiana
stanu posiadania jakiejś rzeczy bez zgody właściciela, której idea, jak tu
widać, jest połączeniem wielu idei wielu rodzajów. Modi takie nazywam
mieszanymi.
§ 6. Po drugie, idee substancji są takimi połączeniami idei prostych, jakie uważa się za przedstawienia określonych rzeczy poszczególnych, istniejących samodzielnie; i domyślnie przyjmowana a niejasna idea substancji, taka, jaka ona jest, jest w nich zawsze pierwszym i głównym składnikiem. Tak, jeśli z ideą substancji złączy się prosta idea barwy szarobiaławej oraz pewien stopień ciężkości, twardości, rozciągliwości i topliwości, to otrzymamy ideę ołowiu; kombinacja zaś idei pewnego określonego kształtu oraz idei zdolności poruszania się, myślenia i rozumowania, dołączona do substancji, daje potoczną ideę człowieka. Otóż wśród idei substancji są również dwa rodzaje idei: jeden to idee substancji jednostkowych, takich, jakie istnieją oddzielnie; przykładem idea człowieka lub owcy; drugi - to idea wielu ludzi czy owiec zebranych razem, czego przykładem wojsko, złożone z ludzi, albo stado owiec. Każda z tych zbiorowych idei pewnej liczby substancji w ten sposób zebranych jest tak samo jedną ideą, jak idea człowieka lub jednostki.
§ 7. Po trzecie, ostatnim rodzajem idei złożonych jest ten, który oznaczamy mianem "stosunek"; stosunek polega na rozważaniu i porównaniu jednej idei z inną. Różnymi tymi rodzajami idei zajmiemy się we właściwym porządku.
KSIĘGA CZWARTA
ROZDZIAŁ III
Zakres wiedzy ludzkiej
§ 1-2. Z tego, że, jak było powiedziane, wiedza polega na postrzeganiu
zgodności lub niezgodności pomiędzy naszymi ideami, wynika:
I. Po pierwsze, że wiedza nasza nie może sięgać dalej niż nasze idee.
II. Po drugie, że wiedza nasza nie sięga poza postrzeżenie ich zgodności lub
niezgodności. Ponieważ zaś postrzeżenie to powstaje 1) na drodze intuicji, czyli
przez bezpośrednie porównanie dowolnych dwu idei, albo 2) dzięki rozumowi, który
bada zgodność lub niezgodność dwu idei za pośrednictwem pewnych innych; albo
wreszcie 3) przez wrażenia, gdy postrzegamy istnienie rzeczy poszczególnych,
więc stąd wynika, że:
§ 3. III. Po trzecie, widzimy, że nie możemy mieć wiedzy intuicyjnej, która by się rozciągała na wszystkie nasze idee i na wszystko, co byśmy o nich wiedzieli; albowiem nie możemy zbadać i postrzec wszelkich stosunków, jakie zachodzą między ideami, przez zestawienie ich lub bezpośrednie porównanie jednej z drugą. Tak na przykład mając idee trójkąta rozwartokątnego i ostrokątnego, nakreślonych na równych podstawach między liniami równoległymi, mogę postrzec intuicyjnie, że jeden nie jest drugim, ale nie mogę się dowiedzieć, czy są, czy nie są równe; ich zgodności albo niezgodności pod względem równości nie można bowiem nigdy postrzec przez bezpośrednie porównanie ich ze sobą: odmienny kształt tych figur nie pozwala ściśle i bezpośrednio przyłożyć do siebie ich części, wobec czego trzeba pewnych cech pośredniczących, by zmierzyć te części; a to już jest dowodem, czyli wiedzą rozumową.
§ 4. IV. Po czwarte, z tego, co zostało stwierdzone, wynika dalej, że nasze poznanie rozumowe nie może ogarnąć całego obszaru naszych idei, bo pomiędzy dwiema ideami, jakie chcielibyśmy badać, nie zawsze zdołamy znaleźć takie ogniwa pośrednie, iżby dało się połączyć z pewnością intuicyjną jedną ideę z inną, we wszystkich krokach dedukcji; gdzie zaś to jest niemożliwe, tam nie ma wiedzy ani dowodu.
§ 5. V. Po piąte, ponieważ poznanie zmysłowe nie sięga dalej niż istnienie rzeczy, które są aktualnie dane naszym zmysłom, więc jest ono bardziej jeszcze ograniczone niż każdy z poprzednio wymienionych gatunków poznania.
§ 6. VI. Na podstawie tego jest oczywiste, że zakres naszej wiedzy nie tylko nie obejmuje wszelkich realnie istniejących rzeczy, lecz nawet wszelkich naszych własnych idei. Chociaż nasza wiedza jest ograniczona do naszych idei i ani pod względem zasięgu, ani zupełności oraz doskonałości przekraczać ich nie może; i chociaż są to granice nader ciasne w stosunku do ogółu rzeczy istniejących i dalekie, jak słusznie możemy przypuszczać, od zakresu wiedzy nawet pewnych stworzonych umysłów, które nie są związane i ograniczone tymi niejasnymi i szczupłymi wiadomościami, jakie można zdobyć nielicznymi i niezbyt dokładnymi drogami postrzegania, jakimi są nasze zmysły; to jednak sprawa stałaby dla nas dobrze, gdyby wiedza nasza sięgała choć tak daleko jak nasze idee i gdyby nie było wiele wątpliwości i pytań co do idei, jakie mamy, pytań, od których nie jesteśmy i, jak myślę, nigdy nie będziemy wolni na tym świecie. Niemniej nie ulega wątpliwości, że wiedza ludzka, nawet w warunkach naszego istnienia i przy naszej strukturze wewnętrznej, mogłaby posunąć się znacznie dalej, niż się posunęła, gdyby ludzie naprawdę i bez uprzedzeń włożyli w ulepszanie sposobów wykrywania prawdy całą usilność i trud myślenia, z jakimi barwią fałsz i go bronią, by podtrzymać jakiś systemat czy obronić jakiś interes, czy też stronnictwo, z którym są związani. Ale myślę, że nie uwłaczając doskonałości człowieczej, mam ostatecznie prawo utrzymywać z pewnością, iż poznanie nasze nigdy nie będzie zdolne objąć wszystkiego, co zechcielibyśmy wiedzieć o swych ideach, i przezwyciężyć wszelkie trudności oraz rozwiązać wszelkie zagadnienia, jakie mogą powstać co do tej czy innej idei. Mamy idee kwadratu, koła i równości, a przecież nigdy bodaj nie będziemy zdolni znaleźć koła o polu równym polu kwadratu i nie będziemy wiedzieli na pewno, że tak właśnie jest. Mamy idee materii i myślenia, lecz możliwe, że nigdy nie będziemy mogli wiedzieć, czy jakaś istota materialna myśli, czy nie myśli; jest bowiem niemożliwe, byśmy bez objawienia, samą kontemplacją własnych swych idei mogli wykryć, czy wszechmoc nie udzieliła niektórym odpowiednio przystosowanym układom materialnym zdolności postrzegania i myślenia albo też czy z przystosowaną do tego materią nie połączyła i nie związała myślącej substancji niematerialnej. Co się tyczy kręgu naszych pojęć, to przy naszej zdolności pojmowania niewiele trudniej jest przedstawić sobie, że Bóg, jeśli mu się tak podoba, może samej materii dać dodatkowo zdolność myślenia, niż że przydał jej jeszcze substancję zdolną myśleć. Przecież nie wiemy, na czym polega myślenie ani też jaki gatunek substancji podobało się Wszechmocnemu obdarzyć mocą, której żaden byt stworzony posiadać nie może inaczej niż dzięki łasce i dobroci Stwórcy. Nie widzę bowiem sprzeczności w tym, że pierwsza, wieczna Istota myśląca mogłaby, gdyby się jej podobało, obdarować pewne układy stworzonej, do odbierania wrażeń niezdolnej materii, zestawione, jak uznałaby za stosowne, pewną miarą czucia, postrzegania i myślenia, jakkolwiek (...) założenie, że materia (z własnej swej natury z całą pewnością pozbawiona czucia i myślenia) ma być ową wieczną istotą, od początku myślącą, zawiera wyraźną sprzeczność wewnętrzną. Jaką można mieć pewność, że jakieś percepcje, takie jak przyjemność i przykrość, nie mogą powstawać w pewnych ciałach w określony sposób ukształtowanych i poruszanych, równie dobrze, jak gdy na skutek ruchu cząstek cielesnych powstają one w substancji niematerialnej? Bo przecież, o ile pojąć możemy, ciało zdolne jest tylko uderzać inne ciała i działać na nie; ruch zaś, o ile go możemy zrozumieć z pomocą naszych idei, może znowu wywołać tylko ruch. Gdy więc przyjmujemy, że wywołuje przyjemność lub przykrość albo ideę barwy czy dźwięku, to przestajemy się opierać na naszym rozumie, wychodzimy poza zakres naszych idei i przypisujemy to działanie całkowicie uznaniu naszego Stwórcy. Bo skoro musimy przyznać, że połączył z ruchem skutki, jakich w naszym rozumieniu sam ruch nigdy wywołać by nie mógł, to jaką mamy rację, by wnioskować, że nie mógł on sprawić, by te skutki powstawały w rzeczy, w której w naszym pojmowaniu nie mogą one powstać, tak samo jak nie możemy pojąć, by ruch materii działał w jakikolwiek sposób na jakiś inny przedmiot. Nie znaczy to, iżbym chciał tak czy inaczej zachwiać wiarę w niematerialność duszy; nie o prawdopodobieństwie tu mówię, lecz o wiedzy; i nie tylko myślę, że skromność, jaka przystoi filozofowi, wymaga, aby się nie wypowiadał autorytatywnie tam, gdzie brak oczywistości, która może dawać wiedzę, lecz również, że jest to z korzyścią dla nas, gdy poznajemy, jak daleko sięga nasza wiedza. Skoro nasz stan obecny nie jest "stanem widzenia", to w wielu przypadkach zadowolić się musimy wiarą i prawdopodobieństwem; a jeśli co do naszego zagadnienia, a mianowicie niematerialności duszy, nie możemy osiągnąć pewności dowodu, to nie powinno się to nam wydawać dziwne. Wszystkie wielkie cele moralności i religii są wystarczająco zabezpieczone bez filozoficznych dowodów niematerialności duszy: jest przecież rzeczą oczywistą, że Ten, kto stworzył nas na początku, abyśmy tu, na tej ziemi, bytowali jako istoty czujące i myślące, i kto przez lata w tym stanie nas utrzymuje, może i chce przywrócić nam taki sam stan i zdolność doznawania wrażeń na tamtym świecie, abyśmy mogli przyjąć odpłatę, jaką przeznacza każdemu podług jego uczynków w tym życiu. Dlatego też rozstrzygnięcie tej kwestii w takim czy innym sensie nie jest tak nagląco konieczne, jak niektórzy przesadnie gorliwi zwolennicy lub przeciwnicy niematerialności duszy chcieliby wmówić światu. Osoby te albo, z jednej strony, zbytnio ulegają swemu całkowicie przez materię owładniętemu myśleniu i dlatego niczemu niematerialnemu nie mogą przyznać istnienia, albo, z drugiej strony, znajdując, że myślenie nie należy do naturalnych mocy materii, którą tylekroć badali najuważniej, wnioskują ufnie, że nawet sama wszechmoc nie może obdarzyć postrzeganiem i myśleniem substancji, której przysługuje cecha masywności. Kto zważy, jak trudno w naszych myślach pogodzić doznawanie zmysłowe z rozciągłą materią albo istnienie z czymś kompletnie pozbawionym rozciągłości, ten się zgodzi, że bardzo daleki jest od tego, by wiedzieć z pewnością, czym jest jego dusza. Jest to sprawa, która, jak się zdaje, leży zupełnie poza zasięgiem naszego poznania; a kto pozwala sobie rozważać ją swobodnie i wejrzeć w ciemne, zawiłe strony każdej z hipotez, ten uzna zapewne, że jego rozum nie wystarcza do stanowczego opowiedzenia się za lub przeciw materialności duszy. Bo z jakiejkolwiek strony na nią spojrzy, czy to jak na substancję nierozciągłą, czy jak na myślącą rozciągłą materię, trudność wyobrażenia sobie jednego czy drugiego będzie go stale popychała w kierunku przeciwnym, gdy tylko myśl zajmie się jednym z tych przypuszczeń. Nierzetelne to postępowanie, na jakie pozwalają sobie niektórzy ludzie, gdy z powodu jakiejś niejasności w jednej hipotezie przerzucają się gwałtownie do hipotezy przeciwnej, choć jest ona nie mniej niezrozumiała dla nieuprzedzonego umysłu. Pokazuje to nie tylko słabość i nieudolność naszego poznania, lecz i to, jak nieznaczny jest tryumf z tego rodzaju argumentów, które, z własnych naszych poglądów się wywodząc, mogą nas przekonać, że z tej strony zagadnienia nie możemy znaleźć pewności, lecz bynajmniej nie pomagają nam zdobyć prawdy przez to, że przerzucamy się na stronę przeciwną i przyjmujemy pogląd, który po zbadaniu okazuje się obarczony równymi trudnościami. Jaką bowiem pewność i jaką korzyść daje komuś to, że chcąc uniknąć pozornych niedorzeczności i nieprzezwyciężalnych dla niego trudności w jednym poglądzie, szuka ratunku w poglądzie przeciwnym, który jest oparty na czymś równie niewytłumaczalnym i tak samo nieuchwytnym dla jego zdolności pojmowania? Nie może być sporu co do tego, że jest w nas coś, co myśli; same nasze wątpliwości, dotyczące natury tego czegoś, potwierdzają pewność tego istnienia, choć musimy się z tym pogodzić, że nie wiemy, jakiego to rodzaju byt. Daremnie usiłowalibyśmy zachować się tu sceptycznie; zresztą i w większości innych przypadków jest rzeczą przeciwną rozumowi odrzucać stanowczo istnienie jakiejś rzeczy z tej racji, że nie jesteśmy zdolni pojąć jej natury. Chętnie bym się dowiedział, czy jest taka substancja, która by nie miała czegoś, co wprawia w zakłopotanie nasze umysły. Jak bardzo muszą przewyższać nas wiedzą inne istoty duchowe, które widzą i znają naturę i wewnętrzną strukturę rzeczy. A jeśli do tego dodamy rozleglejszą zdolność pojmowania, która pozwala im widzieć od jednego wejrzenia związek i zgodność bardzo wielu idei i która daje im łatwo pośrednie ogniwa dowodu, jakie my znajdujemy z trudem tylko i nie od razu, lecz krok po kroku, po długim błądzeniu po omacku, nader łatwo zapominając o jednym, zanim zdołamy uchwycić drugi - to możemy w pewnej mierze przedstawić sobie szczęśliwość duchów wyższych stopni, które mają szybsze i bardziej przenikliwe wejrzenie w rzeczy oraz obszerniejszy zasięg poznania. - Aby jednak powrócić do naszego wywodu : twierdzę, że nasza wiedza jest nie tylko ograniczona ubóstwem i niedoskonałością idei, jakie mamy i jakimi operujemy poznając, ale że nawet z nimi nie potrafi sobie radzić. Zbadajmy teraz, jak daleko sięga nasze poznanie.
ROZDZIAŁ X
O naszej wiedzy o istnieniu Boga
§ 1. Jakkolwiek Bóg nie dał nam idei wrodzonej samego siebie, jakkolwiek nie wyrył w naszych duszach pierwotnych znaków, z których moglibyśmy odczytać jego byt, to jednak, obdarowawszy nas zdolnościami będącymi naszym duchowym wyposażeniem, nie pozostawił nas bez świadectwa o sobie: mamy przecież doznanie zmysłowe, postrzeżenie, rozum, i dopóki możemy myśleć o samym sobie, nie może nam brakować jasnego dowodu jego istnienia. Nie możemy też słusznie utyskiwać na swą niewiedzę w sprawie tak ogromnej wagi, skoro Bóg tak hojnie wyposażył nas w środki, które pozwalają nam znaleźć go i poznać, o ile to niezbędne dla osiągnięcia celu naszego istnienia i dla tak doniosłej sprawy naszej szczęśliwości. Lecz chociaż jest to prawda najoczywistsza ze wszystkich, jakie rozum wykrywa, i chociaż jej pewność (jeśli nie jestem w błędzie) równa jest pewności matematycznej, to przecież trzeba w tej sprawie namysłu i uwagi, a umysł musi włożyć wysiłek w to, aby prawdę tę wyprowadzić poprawnie z jakiegoś poznania intuicyjnego; w przeciwnym bowiem razie pozostawalibyśmy co do tego zdania w niepewności i niewiedzy, podobnie jak co do innych zdań, których można dowieść w jasny sposób. Aby więc pokazać, że jesteśmy zdolni wiedzieć, to znaczy: mieć pewność, iż Bóg jest, i jaką drogą możemy dojść do tej pewności, nie musimy, moim zdaniem, sięgać poza siebie i poza tę niewątpliwą wiedzę, jaką mamy o swym własnym istnieniu.
§ 2. Sądzę, że nie ulega wątpliwości, iż każdy z nas ma jasną ideę własnego swego istnienia; każdy wie z pewnością, że istnieje i jest czymś. Nie zwracam się do tego, kto ma wątpliwości, czy jest czymś, czy nie jest; tak samo jak nie dysputowałbym z czystą nicością ani nie usiłował przekonać nicości, że jest czymś. Jeśli ktoś pozuje na takiego sceptyka, że aż zaprzecza własnemu istnieniu (bo rzeczywiście o tym wątpić nie sposób), to niechaj się raduje tak miłym dlań szczęściem, że jest niczym, póki głód lub inna dolegliwość nie upewni go, że sprawa ta przedstawia się inaczej. Sądzę więc, że wolno mi uznać za prawdę to, co każdy uznaje, dzięki swej wiedzy pewnej wątpić o tym nie mogąc: mianowicie, że jest czymś, co faktycznie istnieje.
§ 3. Człowiek wie dalej z pewnością intuicyjną, że czyste nic tak samo nie może wytworzyć jakiegoś bytu realnego, jak nie może być równe dwu kątom prostym. Jeśli ktoś nie wie, że nicość, czyli nieobecność wszelkiego bytu, nie może być równa dwu kątom prostym, to niemożliwe, by znał i rozumiał jakikolwiek z dowodów Euklidesa. Jeśli więc wiemy, że istnieje pewien byt realny i że niebyt żadnego bytu realnego wytworzyć nie zdoła, to jest to oczywistym dowodem, że coś trwa od wieków; bo co odwiecznie nie istniało, miało początek, a co miało początek, to musi być tworem czegoś innego.
§ 4. Następnie jest rzeczą oczywistą, że to, co swój byt i początek wzięło z czegoś innego, musi czemuś innemu zawdzięczać także to wszystko, czym jest i co należy do jego bytu. Wszystkie władze, jakie posiada, z tego pochodzą źródła i przez nie są udzielane. A zatem to wieczne źródło wszelkiego bytu musi być zarazem źródłem i początkiem wszelkiej mocy; tak więc ten byt wieczny musi być również bytem najpotężniejszym.
§ 5. Wreszcie człowiek znajduje w sobie samym postrzeżenie i poznanie. Stwierdzając to, zrobiliśmy dalszy krok naprzód i teraz jesteśmy pewni, że nie tylko istnieje w świecie jakiś byt, lecz że jest to istota posiadająca inteligencję i wiedzę. Był więc kiedyś czas, kiedy nie było żadnej istoty poznającej i kiedy poznawanie się rozpoczęło; albo też od wieków istniała istota poznająca. Jeśli ktoś powie, że był taki czas, kiedy żadna istota nie posiadała wiedzy, kiedy ta odwieczna istota nie miała żadnego rozumienia rzeczy, to odrzeknę, że w takim razie niemożliwe byłoby, by kiedykolwiek powstała jakaś wiedza: boć tak samo nie może być, by rzeczy całkowicie pozbawione wiedzy, działające na ślepo i niezdolne postrzegać, miały wytworzyć istotę wiedzącą, jak jest niemożliwe, by trójkąt sprawił, aby suma trzech jego kątów była większa od dwu prostych. Jest bowiem równie niezgodne z ideą nieświadomej materii, by miała obudzić w sobie wrażliwość zmysłową, zdolność postrzegania i poznawania, jak jest niezgodne z ideą trójkąta, by miał sam sobie zdobyć kąty o sumie większej niż dwa proste.
§ 6. Tak tedy, wychodząc z rozważania naszego ja i z tego, co nieomylnie
odnajdujemy we własnej swej strukturze, rozum prowadzi nas do poznania owej
pewnej i oczywistej prawdy, że istnieje istota wieczna, ponad wszystko potężna i
posiadająca największą wiedzę. Czy istotę tę zechcemy nazwać Bogiem, nie odgrywa
to żadnej roli. Sama rzecz jest oczywista i z tej idei, należycie rozważonej, z
łatwością dają się wyprowadzić wszystkie inne atrybuty, jakie wiecznej tej
istocie powinniśmy przypisać. Wszelako, gdyby znalazł się ktoś tak bezsensownie
zuchwały, by przyjmować, że jedynie człowiek posiada wiedzę i mądrość, lecz że
jest niemniej wytworem nieświadomych sił i przypadku, oraz że w całym pozostałym
wszechświecie wszystko dzieje się tylko mocą ślepego przypadku, to pozostawiam
jego rozwadze w wolnej chwili bardzo rozumną i dobitną nauczkę, jaką daje
Cyceron w księdze drugiej De legibus: "Co może być głupszym i bardziej
niestosownym zuchwalstwem, niż gdy człowiek myśli, że posiada duszę i rozum, ale
że w całym świecie poza nim nic takiego nie istnieje? Albo że te rzeczy, które
przy największym wysiłku swego rozumu zaledwie może pojąć, miałyby bez udziału
rozumu być poruszane i kierowane?"
Z tego, co było powiedziane, jest dla mnie rzeczą jasną, że o istnieniu Boga
posiadamy wiedzę pewniejszą niż o czymkolwiek innym, czego zmysły nie odsłaniają
przed nami bezpośrednio. Myślę, co więcej, że wolno mi powiedzieć, iż z większą
pewnością wiemy, że Bóg jest, niż że jest poza nami cokolwiek innego. Kiedy
mówię, że wiemy, mam na myśli, iż wiedza taka jest dla nas osiągalna i że nie
możemy jej nie posiąść, jeżeli tylko wysilimy nasz umysł w tym kierunku tak, jak
to czynimy w różnych innych dociekaniach.