DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI
indeks | antologia religijna | antologia filozoficzna | filozofia nauki
Immanuel KANT
Uzasadnienie metafizyki moralności
przekład Mścisława Wartenberga, przejrzał Roman Ingarden, fragmenty
Przedmowa
Rozdział I. Przejście w
zakresie moralności od pospolitego poznania rozumowego do
poznania filozoficznego
Rozdział II. Przejście od
popularnej filozofii moralnej do metafizyki moralności
Rozdział III. Przejście od
metafizyki moralności do krytyki czystego praktycznego rozumu
Uwaga końcowa
Starożytna filozofia grecka dzieliła się na trzy nauki się na fizykę, etykę i logikę. Podział ten odpowiada zupełnie naturze rzeczy i nie wymaga żadnej poprawki, chyba tylko dodania jego zasady, żeby w ten sposób częściowo upewnić się o jego zupełności, częściowo móc należycie oznaczyć jego konieczne poddziały.
Wszelkie poznanie rozumowe jest albo materialne i rozważa jakiś przedmiot; albo formalne i zajmuje się tylko samą formą intelektu i rozumu oraz ogólnymi prawidłami myślenia w ogóle, bez względu na różnicę przedmiotów. Formalna filozofia nazywa się logiką, materialna zaś, która ma do czynienia z pewnymi przedmiotami i prawami, jakim one podlegają, jest znowu dwojakiego rodzaju. Prawa te bowiem są albo prawami przyrody, albo wolności. Nauka, traktująca o pierwszych, zwie się fizyką, o drugich - etyką; tamtą nazywamy także nauką o przyrodzie, tę - nauką o moralności.
Logika nie może mieć żadnej części empirycznej, tj. takiej, w której powszechne i konieczne prawa myślenia polegałyby na podstawach zaczerpniętych z doświadczenia; inaczej bowiem nie byłaby logiką, tj. kanonem dla intelektu i rozumu, który przy wszelkim myśleniu obowiązuje i musi być dowiedziony. Natomiast zarówno naturalna, jak moralna filozofia może mieć swą część empiryczną, ponieważ tamta musi wyznaczać prawa przyrodzie jako przedmiotowi doświadczenia, ta zaś woli człowieka, o ile wola podlega wpływom przyrody. Wprawdzie pierwsze [są wyznaczone] jako prawa, według których wszystko się dokonuje, drugie zaś jako takie, według których wszystko powinno się dziać, jednak także z uwzględnieniem warunków, przy których często się nie dzieje.
Wszelką filozofię, o ile opiera się na podstawach doświadczenia, można nazwać empiryczną, tę zaś, która nauki swe wykłada tylko na podstawie zasad a priori, filozofią czystą. Ta druga, jeżeli jest tylko formalna, zwie się logiką; jeżeli zaś ogranicza się do pewnych określonych przedmiotów intelektu, zwie się metafizyką.
W ten sposób wyłania się idea podwójnej metafizyki, metafizyki przyrody i metafizyki moralności. Fizyka będzie więc miała swą część empiryczną, ale także część rozumową, a tak samo etyka, chociaż tutaj część empiryczna w szczególności mogłaby się nazywać praktyczną antropologią, rozumowa zaś właściwie - filozofią moralną. (...)
Ponieważ zamierzenie moje dotyczy tutaj właściwie etyki, przeto ograniczam przedłożone pytanie tylko do tego: czy nie istnieje mniemanie, iż jest ze wszech miar rzeczą konieczną opracować raz czystą filozofię moralną, oczyszczoną zupełnie ze wszystkiego, co jest tylko empiryczne i należy do antropologii; że bowiem taka istnieć musi, to samo przez się jasno wynika z powszechnej idei obowiązku i praw moralnych. Każdy musi przyznać, że prawo, jeżeli ma obowiązywać moralnie, tj. jako podstawa zobowiązania, musi się odznaczać absolutną koniecznością; że przykazanie: nie powinieneś kłamać, nie jest chyba tylko dla człowieka obowiązujące, jak gdyby inne istoty rozumne nie miały się o nie troszczyć, i tak samo przy wszystkich innych właściwych prawach moralnych. [Musi więc przyznać], że podstawy zobowiązania nie należy tutaj szukać w naturze człowieka ani w okolicznościach [zachodzących] w świecie, w jakim człowiek się znalazł, lecz a priori jedynie w pojęciach czystego rozumu, i że każdy inny przepis polegający na zasadach samego doświadczenia, a nawet pod pewnym względem przepis powszechny, jeżeli w najdrobniejszej części, być może nawet tylko co do pobudki, opiera się na empirycznych podstawach, może wprawdzie nazywać się praktyczną regułą, lecz nigdy prawem moralnym.
(...) Obecne Uzasadnienie nie jest jednak niczym więcej, jak tylko wyszukaniem i ustaleniem najwyższej zasady moralności -zadanie, które samo jest zajęciem stanowiącym całość ze względu na swój cel i oddzielonym od wszystkich innych poszukiwań etycznych. (...)
W niniejszej pracy
posiłkowałem się tą metodą, która zdaniem moim jest najodpowiedniejsza,
jeżeli chcemy postępować drogą analityczną od pospolitego poznania do
określenia najwyższej jego zasady, i znowu na odwrót drogą syntetyczną -
od zbadania tej zasady i jej źródeł do pospolitego poznania, w którym
znajdujemy jej zastosowanie. Podział ten wypadł więc w następujący
sposób:
1.
Rozdział
pierwszy: Przejście w zakresie
moralności od pospolitego poznania rozumowego do poznania
filozoficznego.
2.
Rozdział drugi: Przejście od
popularnej filozofii moralnej do metafizyki moralności.
3. Rozdział trzeci: Ostatni krok od
metafizyki moralności do krytyki czystego praktycznego rozumu.
Rozdział I
Przejście w zakresie
moralności od pospolitego poznania rozumowego do poznania filozoficznego
Nigdzie w świecie, ani nawet w ogóle poza jego obrębem, niepodobna sobie pomyśleć żadnej rzeczy, którą bez ograniczenia można by uważać za dobrą, oprócz jedynie dobrej woli. Rozsądek, dowcip, władza sądzenia i jak tam się jeszcze mogą nazywać talenty umysłu, albo odwaga, stanowczość, stałość w postanowieniu, jako przymioty temperamentu, są bez wątpienia pod niejednym względem dobre i pożądane, mogą jednak stać się także nadzwyczaj złe i szkodliwe, jeżeli nie jest dobrą wola, która ma z tych darów przyrody robić użytek i której właściwa istota zwie się przeto charakterem. Tak samo rzecz się ma z darami szczęścia. Władza, bogactwo, dobre imię, nawet zdrowie i cała pomyślność i zadowolenie ze swego stanu pod nazwą szczęśliwości wytwarzają śmiałość, a przez to często także zuchwalstwo, jeżeli nie ma dobrej woli, która ich wpływ na umysł, a stąd także całą zasadę postępowania, prostuje i robi ogólnie celową; nie mówiąc o tym, że rozumnemu i bezstronnemu widzowi nie może nigdy podobać się nawet widok ustawicznego dobrego powodzenia istoty, której nie zdobi żaden rys czystej i dobrej woli. Zdaje się więc, że dobra wola stanowi nawet warunek tego, by [człowiek] był godny szczęścia.
Niektóre przymioty wspomagają tę dobrą wolę i mogą dzieło jej znacznie ułatwić, a mimo to nie posiadają żadnej bezwzględnej wartości wewnętrznej, lecz wymagają zawsze jeszcze dobrej woli, która ogranicza ów wielki szacunek, jaki zresztą słusznie dla nich żywimy, i nie pozwala uważać ich za bezwzględnie dobre. Umiarkowanie w afektach i namiętnościach, panowanie nad sobą i trzeźwa rozwaga są nie tylko pod różnymi względami dobre, lecz zdają się nawet stanowić część wewnętrznej wartości osoby; ale daleko do tego, abyśmy je mogli uznać za dobre (jakkolwiek starożytni bezwzględnie je uwielbiali). Albowiem bez zasad dobrej woli mogą się one stać w najwyższym stopniu złe, a zimna krew złoczyńcy robi go nie tylko daleko niebezpieczniejszym, ale także bezpośrednio w naszych oczach jeszcze wstrętniejszym, aniżeli wydawałby się nam bez niej.
Dobra wola nie jest dobra ze
względu na swoje dzieła i skutki ani ze względu na swą zdatność do
osiągnięcia jakiegoś zamierzonego celu, lecz jedynie przez chcenie, tj.
sama w sobie, i sama w sobie rozważana musi być bez porównania znacznie
wyżej ceniona aniżeli wszystko, cokolwiek dzięki niej może być dokonane
na korzyść jakiejś skłonności, nawet - jeżeli kto woli - na korzyść sumy
wszystkich skłonności. Jakkolwiek z powodu szczególnej nieprzychylności
losu albo wskutek skąpego uposażenia przez macoszą przyrodę woli tej
zbywałoby zupełnie na możności przeprowadzenia swego zamiaru, gdyby
pomimo najsilniejszego starania nic nie zdziałała i gdyby pozostała
tylko sama dobra wola (naturalnie niejako samo tylko życzenie, ale jako
użycie wszystkich środków, o ile są one w naszej mocy), to mimo to
jaśniałaby ona jak klejnot sama przez się, jako coś, co swoją pełną
wartość posiada samo w sobie. Użyteczność lub bezowocność nie może
do tej wartości nic dodać ani
też nic jej ująć. Byłaby ona poniekąd tylko oprawą, żeby się móc dobrą
wolą łatwiej posługiwać w codziennym postępowaniu lub
zwrócić na nią uwagę tych, którzy nie są jeszcze w do statecznej mierze
znawcami, nie zaś, żeby zalecać ją znawcom i wartość jej oznaczyć.
Wszelako ta idea absolutnej wartości samej woli, bez uwzględnienia przy jej ocenianiu jakiejś korzyści, mieści w sobie coś tak niezwykłego, że mimo iż pospolity rozum całkowicie się na nią zgadza, musi jednak powstać podejrzenie, że u jej podłoża kryje się może tylko górnolotna fantastyczność i złe zrozumienie celu, w jakim przyroda dołączyła do naszej woli rozum jako kierownika. Przeto zajmiemy się zbadaniem tej idei z tego punktu widzenia.
Jeśli chodzi o przyrodzone zdolności istoty zorganizowanej, tj. celowo przystosowanej do życia, to przyjmijmy za zasadę, że znajdujemy w niej tylko takie narzędzia do jakiegokolwiek celu, które są do tego celu najstosowniejsze i najbardziej mu odpowiadają. Gdyby więc w istocie posiadającej rozum i wolę właściwym celem przyrody było jej utrzymanie, dobre powodzenie, słowem jej szczęśliwość, to przyroda poczyniłaby bardzo złe przygotowania do tego celu obierając rozum stworzenia na wykonawcę tego zamiaru. Albowiem wszystkie czynności, które istota ta ma wykonać, i całe prawidło jej zachowania się wyznaczałby jej znacznie dokładniej instynkt, i cel ów dałby się przez to daleko pewniej osiągnąć, aniżeli stać się to może kiedykolwiek za pomocą rozumu. A gdyby nawet stworzenie uprzywilejowane otrzymało nadto rozum, to musiałby on służyć mu tylko do tego, żeby rozmyślało o swych szczęśliwych darach przyrodzonych, podziwiało je, cieszyło się nimi i dziękowało za nie dobroczynnej przyczynie, nie zaś, żeby poddawało swą władzę pożądania pod panowanie owego słabego i zwodniczego kierownika i psuło zamiar przyrody; jednym słowem, przyroda nie byłaby do tego dopuściła, aby rozum zawodził w praktycznym użyciu i swym nieudolnym pojmowaniem rzeczy odważał się jej zakreślać nawet plan szczęśliwości i środków do niej prowadzących; przyroda byłaby się sama podjęła nie tylko wyboru celów, ale także środków, i z mądrą przezornością powierzyłaby oba wyłącznie instynktowi.
W istocie przekonujemy się również, że im więcej rozum ucywilizowany oddaje się dążeniu do używania życia i szczęśliwości, tym bardziej człowiek oddala się od [stanu] prawdziwego zadowolenia; stąd u wielu, i to najbardziej doświadczonych w jego użyciu, jeżeli tylko są dość otwarci, żeby się do tego przyznać, powstaje pewien stopień mizologii, tj. nienawiści do rozumu, ponieważ po obliczeniu całej korzyści, jaką ciągną, nie powiem: z wynalazku wszelkich sztuk pospolitego zbytku, ale nawet z nauk (które wydają im się ostatecznie także zbytkiem, na jaki rozsądek sobie pozwala), dochodzą jednak do przekonania, że w istocie ściągnęli tylko na siebie więcej kłopotu, aniżeli zyskali na szczęśliwości. I ostatecznie temu pospolitemu rodzajowi ludzi, który bardziej poddaje się kierownictwu samego przyrodzonego instynktu, a rozumowi nie pozwala wiele wpływać na swoje postępowanie, raczej zazdroszczą, aniżeli go lekceważą. I o tyle trzeba przyznać, że w sądzie tych, którzy mocno powściągają chełpliwe wysławianie korzyści, jakie ma przynosić rozum dla osiągnięcia szczęśliwości i zadowolenia z życia, a nawet je ujemnie oceniają, nie ma bynajmniej zgryźliwości lub niewdzięczności wobec dobroci rządów świata, ale że sądy te opierają się w sposób ukryty na idei innego celu jego istnienia, do którego, a nie do szczęśliwości, rozum jest właściwie przeznaczony i któremu dlatego, jako najwyższemu warunkowi, najczęściej musi ustępować osobisty cel człowieka.
Ponieważ mimo wszystko rozum dostał się nam w udziale jako władza praktyczna, tj. taka, która ma wpływać na wolę, choć nie jest dość zdatny do tego, by pewnie kierować wolą z uwagi na jej przedmioty i zaspokojenie wszystkich potrzeb (które po części sam pomnaża), a do tego celu daleko pewniej prowadziłby wrodzony instynkt - przeto prawdziwym przeznaczeniem rozumu musi być wytworzenie woli dobrej, może nie jako środka do innego celu, ale samej w sobie, do czego był koniecznie potrzebny rozum, jeżeli przyroda w rozdzielaniu swych darów postępowała wszędzie celowo. Wola ta nie może być wprawdzie jedynym i całkowitym dobrem, musi jednakże być dobrem najwyższym i warunkiem wszystkiego innego, nawet każdego pragnienia szczęśliwości. W tym wypadku da się z mądrością przyrody doskonale pogodzić to, że, jak spostrzegamy, kultura rozumu, potrzebna do pierwszego i bezwarunkowego celu, ogranicza - przynajmniej w tym życiu - w rozmaity sposób osiągnięcie celu drugiego, zawsze warunkowego, mianowicie szczęśliwości, a nawet może je unicestwić, mimo że przyroda nie postępuje w tym względzie niecelowo. Rozum bowiem, upatrujący swoje najwyższe praktyczne przeznaczenie w ugruntowaniu dobrej woli, przy urzeczywistnieniu tego zamiaru może tylko doznać na swój sposób zadowolenia, mianowicie wskutek spełnienia celu, który znowu jeno rozum wyznacza, nawet gdyby to miało być połączone z niejednym uszczerbkiem dla celów [wyznaczonych przez] skłonności.
Aby rozwinąć pojęcie woli, którą samą w sobie należy wysoko cenić, woli dobrej bez względu na dalszy cel, takiej, jaka mieści się już w naturalnym zdrowym rozsądku i wymaga nie tyle nauczania, ile raczej tylko oświecenia, pojęcie, stojące zawsze na czele oceny całej wartości naszych czynów i stanowiące warunek wszystkiego innego, zajmijmy się pojęciem obowiązku, zawierającym w sobie pojęcie dobrej woli, chociaż z pewnymi subiektywnymi ograniczeniami i przeszkodami, które jej jednak wcale nie ukrywają i nie zmieniają nie do poznania, ale raczej przez kontrast podnoszą [jej znaczenie] i w tym jaśniejszym przedstawiają ją świetle.
Pomijam tutaj wszelkie postępki, które poznajemy już jako przeciwne obowiązkowi, chociaż mogą być pożyteczne w tym lub owym celu; albowiem odnośnie do nich nie powstaje zgoła pytanie, czy dokonały się z obowiązku, ponieważ mu się nawet sprzeciwiają. Pomijam również te postępki, które są zgodne z obowiązkiem, do których jednak człowiek nie ma bezpośrednio żadnej skłonności, a które jednak wykonywa, ponieważ pcha go do nich inna skłonność. Tutaj bowiem da się łatwo rozróżnić, czy postępku zgodnego z obowiązkiem dokonano z obowiązku, czy w samolubnym celu. Daleko trudniej jest dostrzec tę różnicę tam, gdzie postępek odpowiada obowiązkowi i [gdzie] prócz tego osobnik ma do niego jeszcze bezpośrednią skłonność. Rzeczywiście odpowiada np. wymogom obowiązku, żeby kupiec nie sprzedawał za drogo towaru niedoświadczonemu kupującemu, i tam, gdzie ruch jest ożywiony, nie czyni też tego przezorny kupiec, lecz wobec każdego trzyma się ustalonej, powszechnej ceny, tak że dziecko może u niego kupić równie dobrze jak każdy inny. Znajdziemy więc u niego rzetelną obsługę; atoli to wcale jeszcze nie wystarcza, żeby mniemać, iż kupiec postąpił tak z obowiązku i na podstawie zasad rzetelności; wymagała tego jego korzyść. Żeby natomiast miał ponad to jeszcze taką bezpośrednią skłonność do kupujących, by niby z miłości nie dać komuś pierwszeństwa przed innymi sprzedając mu po niższej cenie - tego nie można tu przypuścić. A więc nie postąpił tak ani z obowiązku, ani z bezpośredniej skłonności, lecz tylko dla własnej korzyści.
Natomiast zachowywanie swego życia jest obowiązkiem, a nadto każdy człowiek ma jeszcze do tego bezpośrednią skłonność. Ale przesadna troskliwość, z jaką olbrzymia większość ludzi o to się stara, nie posiada jeszcze z tego powodu wartości wewnętrznej, a jej maksyma - treści moralnej. Utrzymują oni życie swoje wprawdzie zgodnie z obowiązkiem, ale nie z obowiązku. Natomiast jeżeli komuś niepowodzenia i beznadziejna zgryzota odebrały zupełnie chęć do życia, jeżeli człowiek nieszczęśliwy a wielkiego serca, na swój los raczej oburzony, aniżeli upadły na duchu i załamany, życzy sobie śmierci, a jednak życie swoje zachowuje, nie kochając go, nie ze skłonności lub bojaźni, ale z obowiązku: wtedy dopiero maksyma jego ma treść moralną.
Być dobroczynnym, gdzie tylko można, jest obowiązkiem, a prócz tego istnieją niektóre dusze tak skłonne do współczucia, że nawet bez jakiejkolwiek innej pobudki próżności lub egoizmu znajdują upodobanie wewnętrzne w szerzeniu radości w swym otoczeniu, a zadowolenie bliźnich, o ile jest ich dziełem, może im sprawiać przyjemność. Twierdzę jednakowoż, że w tym wypadku postępek tego rodzaju, najbardziej nawet zgodny z obowiązkiem i miły, nie ma przecież prawdziwej wartości moralnej (...) Co więcej: gdyby przyroda temu lub owemu w ogóle mało współczucia wlała w serce, gdyby człowiek ten (zresztą uczciwy) był z samego swego temperamentu zimny i obojętny na cierpienia drugich, dlatego może, że sam wyposażony w szczególny dar cierpliwości i wytrwałej siły wobec własnych cierpień to samo u każdego innego przypuszcza lub nawet tego od niego wymaga; gdyby przyroda takiego człowieka (który zaiste nie byłby jej najgorszym dziełem) nie stworzyła była właściwie przyjacielem ludzkości, czyż nie znalazłby on jeszcze w sobie źródła, żeby nadać sobie samemu daleko większą wartość aniżeli ta, którą posiada dobrotliwy temperament? Niewątpliwie, tu właśnie zaczyna się ta wartość charakteru, który jest moralny i bez wszelkiego porównania najwyższy, że czyni on dobrze nie ze skłonności, ale z obowiązku.
(...) Tak też należy bez wątpienia rozumieć miejsca Pisma świętego, które nakazują kochać bliźniego swego, nawet naszego wroga. Albowiem miłości ze skłonności nie można nakazać; ale czynienie dobrze z obowiązku, jakkolwiek nie popycha do tego żadna skłonność, a nawet przyrodzony i niepokonany wstręt temu się opiera, jest praktyczną a nie patologiczną miłością, tkwiącą w woli a nie w pociągu uczucia, w zasadach postępowania a nie w tkliwym współczuciu, i tylko taka miłość może być przedmiotem nakazu.
Drugie twierdzenie brzmi: wartość moralna działania z obowiązku tkwi nie w zamiarze, który przez nie ma być urzeczywistniony, ale w maksymie, według której je postanawiamy, nie zależy więc od rzeczywistości przedmiotu czynu, lecz tylko od zasady woli, według której czyn został wykonany, bez względu na wszelkie przedmioty władzy pożądania. Że zamiary, które przy postępowaniu mieć możemy, oraz ich skutki, jako cele i pobudki woli, nie mogą nadać czynom żadnej bezwzględnej i moralnej wartości, to wynika jasno z poprzednich wywodów. W czym może leżeć ta wartość, jeżeli nie może leżeć w woli dotyczącej ich oczekiwanego skutku? Nie może ona leżeć nigdzie indziej, tylko w zasadzie woli, bez względu na cele, które przez taki czyn osiągnąć możemy; albowiem wola znajduje się poniekąd na rozdrożu pomiędzy swą zasadą a priori, która jest formalna, a swą pobudką a posteriori, która jest materialna, a ponieważ coś ją przecież skłonić musi, przeto będzie ją musiała skłonić formalna zasada woli w ogóle, jeżeli postępek dzieje się z obowiązku, bo wszelka materialna zasada została mu odjęta.
Trzecie twierdzenie, jako wniosek z dwu poprzednich, wyraziłbym następująco: obowiązek jest koniecznością czynu wypływającego z poszanowania prawa. Do pewnego przedmiotu jako skutku mojego zamierzonego czynu mogę mieć wprawdzie skłonność, nigdy jednak nie mogę mieć dla niego szacunku, a to dlatego, że jest on tylko skutkiem, a nie czynnością woli. Również nie mogę mieć szacunku dla. skłonności w ogóle, tak dla własnej jak dla cudzej, mogę ją co najwyżej w pierwszym wypadku pochwalać, w drugim niekiedy nawet lubić, tj. uważać za pomyślną dla mej własnej korzyści. Tylko to, co łączy się z moją wolą wyłącznie jako przyczyna, nigdy zaś jako skutek, co nie służy mej skłonności, ale ją przezwycięża, a przynajmniej przy [dokonywaniu] wyboru zupełnie ją wyłącza z obrachunku, a więc tylko prawo samo w sobie może być przedmiotem szacunku, a tym samym nakazem. Postępowanie z obowiązku ma całkowicie wyłączać wpływ skłonności, a wraz z nią wszelki przedmiot woli; jedyną więc rzeczą, która mogłaby wolę skłaniać, jest: obiektywnie - prawo, a subiektywnie - czyste poszanowanie tego praktycznego prawa, to znaczy maksyma, że winienem być mu posłuszny nawet z uszczerbkiem dla wszystkich moich skłonności.
Moralna wartość czynu nie leży w skutku, którego się po nim spodziewamy, a więc nie leży też w jakiejkolwiek zasadzie postępowania, która musi czerpać swą pobudkę z tego oczekiwanego skutku. Albowiem wszystkie te skutki (przyjemny stan, a nawet przyczynienie się do cudzego szczęścia) mogły być wywołane także przez inne przyczyny, nie była więc tu potrzebna wola istoty rozumnej, a tylko w niej możemy znaleźć najwyższe i bezwzględne dobro. Przeto nic innego, ale tylko samo przedstawienie prawa, które co prawda występuje jedynie w istocie rozumnej, wtedy, kiedy ono, a nie oczekiwany skutek, jest pobudką woli, może stanowić to szczególne dobro, które nazywamy moralnym i które znajduje się już w samej osobie według niego postępującej, a nie po skutku dopiero należy się go spodziewać.
Co to może być jednak za prawo, którego przedstawienie, nawet bez względu na oczekiwany skutek, musi skłaniać wolę, żeby bezwzględnie i bez ograniczenia dobrą mogła się nazywać? Ponieważ pozbawiłem wolę wszelkich popędów, które by dla niej mogły wyniknąć z poddania się jakiemukolwiek prawu, przeto nie pozostaje nic prócz ogólnej zgodności czynów z prawem w ogóle, która jedynie ma służyć woli za zasadę, tj. nie powinienem nigdy inaczej postępować jak tylko tak, żebym mógł także chcieć, aby maksyma moja stała się powszechnym prawem. Tutaj sama zgodność z prawem w ogóle (bez podstawy jakiegoś prawa przeznaczonego dla pewnych postępków) jest tym, co służy woli za zasadę i służyć jej za nią musi, jeżeli obowiązek nie ma być w ogóle czczym marzeniem i urojonym pojęciem; z tym zgadza się też całkowicie pospolity rozum ludzki w swej praktycznej ocenie i uwzględnia zawsze wspomnianą zasadę.
Dajmy na to, że pytanie brzmi: czy będąc w kłopotliwym położeniu nie wolno mi dać przyrzeczenia, choć mam zamiar go nie dotrzymać? Łatwo tutaj odróżniam rozmaite znaczenia, jakie może mieć to pytanie, mianowicie, czy jest roztropnie, lub też czy jest zgodne z powinnością dawać fałszywe przyrzeczenie. Pierwszy wypadek może bez wątpienia zachodzić często. Wprawdzie widzę dobrze, że nie wystarcza za pomocą tego wybiegu wydobyć się z obecnego kłopotu, ale trzeba dobrze rozważyć, czy z tego kłamstwa nie mogą dla mnie potem wyniknąć daleko większe niedogodności, aniżeli te, od których teraz się uwalniam, i że ponieważ skutki, mimo wszelką moją domniemaną przebiegłość, nie dadzą się tak łatwo przewidzieć, żeby stracone raz zaufanie nie mogło być dla mnie znacznie szkodliwsze, niż wszelkie zło, którego teraz pragnę uniknąć, to czy nie jest roztropniej postępować w tym wypadku według powszechnej maksymy i wyrobić w sobie przyzwyczajenie, by przyrzekać jedynie wtedy, gdy się zamierza dotrzymać obietnicy. Ale wnet staje mi się tutaj jasne, że taka maksyma ma jednak za podstawę zawsze tylko kłopotliwe następstwa. A przecież jest to całkiem coś innego być prawdomównym z obowiązku, aniżeli być nim z obawy przed szkodliwymi skutkami: albowiem w pierwszym wypadku pojęcie czynu samego w sobie zawiera już prawo dla mnie, podczas gdy w drugim muszę dopiero z innego punktu widzenia rozpatrzyć, jakie skutki dla mnie łączyć się z nim będą. Jeżeli bowiem odstąpię od zasady obowiązku, wówczas czyn mój jest z wszelką pewnością zły, jeżeli zaś sprzeniewierzę się mojej maksymie roztropności, to może mi to jednak niekiedy przynieść znaczną korzyść, chociaż naturalnie bezpieczniej jest przy niej pozostać. Tymczasem, chcąc przekonać się w najkrótszy, a jednak nieomylny sposób, jaką odpowiedź należy dać na pytanie, czy kłamliwe przyrzeczenie zgadza się z obowiązkiem, pytam się samego siebie: czy byłbym zadowolony z tego, że moja maksyma (wydobywania się przez nieprawdziwe przyrzeczenie z kłopotliwego położenia) miałaby obowiązywać jako prawo powszechne (tak dla mnie, jak dla drugich), i czy mógłbym też sobie powiedzieć: niech każdy daje nieprawdziwe przyrzeczenie, jeżeli znajduje się w kłopotliwym położeniu, z którego w inny sposób wybrnąć nie może? W ten sposób zaraz sobie uświadamiam, że mogę wprawdzie chcieć kłamstwa, nigdy jednak powszechnego prawa kłamania; albowiem według takiego prawa nie istniałoby właściwie żadne przyrzeczenie, ponieważ na próżno udawałbym wobec drugich, że chcę tak a tak postąpić w przyszłości, gdy .oni temu i tak nie wierzą, a gdyby to nawet lekkomyślnie uczynili, oddaliby mi przecież wet za wet, a więc moja maksyma, skoro stałaby się prawem powszechnym, musiałaby sama siebie zniszczyć.
Zatem do rozstrzygnięcia, co mam czynić, żeby moja wola była moralnie dobra, nie potrzebuję wcale wielkiej przenikliwości. Niedoświadczony co do biegu rzeczy w świecie, niezdolny do tego, żeby być przygotowanym na wszelkie przypadki, pytam sam siebie tylko: czy możesz chcieć także, żeby maksyma twoja stała się powszechnym prawem? Jeżeli nie, to należy ją odrzucić, i to nie dla jakiejś szkody, która dla ciebie lub dla innych może z niej wyniknąć, ale dlatego, że nie może ona wejść jako zasada w skład możliwego powszechnego prawodawstwa. A do poszanowania tego prawa zmusza mię bezpośrednio rozum. Wprawdzie obecnie jeszcze nie pojmuję, na czym to poszanowanie się opiera (co niechaj filozof zbada), ale przynajmniej tyle rozumiem, że jest to cenienie wartości, która znacznie przewyższa wszelką wartość tego, co się ceni dzięki skłonności, i że konieczność moich czynów z czystego poszanowania prawa praktycznego jest tym, co stanowi obowiązek, i przed tym obowiązkiem musi ustąpić każda inna pobudka, ponieważ jest on warunkiem woli, która jest sama w sobie dobra, której wartość wszystko przeważa.
(...) Byłoby tutaj łatwo wykazać, jak rozum z tą busolą w ręku potrafi we wszystkich nadarzających się wypadkach bardzo dobrze rozróżnić, co jest dobre a co złe, co zgodne z obowiązkiem albo mu przeciwne, jeżeli tylko, nie ucząc go zgoła nic nowego, zwrócimy jego uwagę na własną jego zasadę, jak to czynił Sokrates; że więc nie potrzeba żadnej nauki i filozofii, żeby wiedzieć, co należy czynić, aby być uczciwym i dobrym, a nawet mądrym i cnotliwym. (...) Czy nie byłoby więc bardziej wskazane poprzestać w rzeczach moralnych na pospolitym sądzie rozumowym, a filozofię stosować co najwyżej tylko w tym celu, żeby systemat etyki przedstawić tym dokładniej i zrozumiałej, tudzież prawidła jej określić dogodniej do stosowania (a jeszcze więcej do dysputowania), nie zaś, żeby nawet dla celów praktycznych odwodzić pospolity rozsądek od jego szczęśliwej prostoty i sprowadzić go za pomocą filozofii na nową drogę dociekań i pouczeń? (...)
Rozdział II
Przejście od popularnej
filozofii moralnej do metafizyki moralności
Jeżeli nasze dotychczasowe pojęcie obowiązku wyprowadziliśmy z pospolitego użycia naszego praktycznego rozumu, to nie należy z tego bynajmniej wysnuwać wniosku, jakobyśmy traktowali je jako pojęcie doświadczalne. Przeciwnie, gdy zwracamy uwagę na zachowanie się ludzi, o którym poucza nas doświadczenie, natrafiamy na częste i, co sami przyznajemy, słuszne utyskiwania, że nie można przytoczyć żadnych pewnych przykładów usposobienia do postępowania z czystego obowiązku, do tego stopnia, że chociaż niejedno może dzieje się zgodnie z tym, co obowiązek nakazuje, to jednak zawsze jeszcze jest wątpliwe, czy dzieje się to naprawdę z obowiązku, czy więc posiada wartość moralną. Dlatego istnieli zawsze filozofowie, którzy wręcz zaprzeczali rzeczywistości tego usposobienia w postępowaniu moralnym i przypisywali wszystko mniej lub więcej wysubtelnionej miłości własnej, nie podając jednak z tego powodu w wątpliwość trafności pojęcia moralności, a podnosząc raczej z serdecznym pożałowaniem ułomność i obłudę natury ludzkiej, która wprawdzie jest dość szlachetna, aby tak czcigodną ideę wziąć sobie za wzór postępowania, jednakowoż zarazem zbyt słaba, żeby się jej trzymać, a rozumu, który jej za prawodawcę służyć powinien, tylko do tego używa, aby zaspokoić skłonności, czy to pojedynczo, czy w najlepszym razie w największej ich zgodności pomiędzy sobą.
W istocie jest rzeczą zgoła niemożliwą stwierdzić z wszelką pewnością za pomocą doświadczenia choćby jeden tylko wypadek, w którym maksyma postępowania, zgodnego zresztą z obowiązkiem, polegałaby jedynie na podstawach moralnych i na przedstawieniu sobie swego obowiązku. Zdarza się bowiem wprawdzie, że przy najdokładniejszym badaniu samych siebie nie znajdujemy zgoła nic takiego, co prócz moralnej podstawy obowiązku mogłoby być dość silne, żeby nas skłonić do tego lub owego czynu i do tak wielkiego poświęcenia. Z tego nie można jednak z pewnością wnosić, że rzeczywiście żadna skryta pobudka miłości własnej, jedynie podszywająca się pod ową ideę, nie była właściwą skłaniającą przyczyną woli. W zamian za to pochlebiamy sobie, chętnie przypisując sobie błędnie szlachetniejszą pobudkę, w istocie zaś nawet przez najusilniejsze badanie nie możemy nigdy w pełni dociec ukrytych bodźców, ponieważ, gdy o moralnej wartości mowa, nie chodzi o czyny, które widzimy, ale o owe wewnętrzne ich zasady, których nie widzimy.
Tym, którzy wszelką moralność wyśmiewają jako czyste urojenie ludzkiej wyobraźni, która wskutek zarozumiałości sama siebie chce przewyższyć, nie można również oddać bardziej pożądanej usługi, jak przystając na ich zdanie, że jedynie z doświadczenia należało wyprowadzić pojęcia obowiązku (podobnie jak z wygody wmawiamy sobie chętnie, że tak samo rzecz się ma także ze wszystkimi innymi pojęciami); przygotowujemy im bowiem wówczas pełny triumf. Z miłości do ludzi skłonny jestem przyznać, że stosunkowo największa część naszych postępków odpowiada obowiązkowi; ale przyglądając się bliżej ich zamysłom i zabiegom, natrafiamy wszędzie na to kochane własne ja, które się zawsze wysuwa na czoło. Na nim to, a nie na ścisłym nakazie obowiązku, który nieraz wymaga zaparcia się siebie, opiera się ich zamiar. Nie trzeba też być wcale nieprzyjacielem cnoty, ale tylko chłodnym obserwatorem, który najżywszego nawet pożądania dobra nie uważa od razu za jego rzeczywistość, żeby w pewnych chwilach (szczególniej z postępem lat i z władzą sądzenia przez doświadczenie po części wyćwiczoną, po części do obserwacji wyostrzoną) zwątpić o tym, czy też rzeczywiście znajduje się w świecie jakaś prawdziwa cnota. I tutaj nic nie może nas uchronić przed zupełnym odstąpieniem od naszych idei obowiązku ani zachować w duszy naszej uzasadnionego szacunku dla jego prawa, jak tylko jasne przekonanie, że chociażby nawet nigdy nie istniały czyny wypływające z tak czystych źródeł, tutaj jednak wcale nie o to chodzi, czy to lub owo się dzieje, ale o to, że rozum sam przez się i niezależnie od wszystkich zjawisk nakazuje, co dziać się powinno. Domaga się więc czynów, na które świat dotychczas nie dał jeszcze przykładów, o których wykonalności ten, kto wszystko na doświadczeniu opiera, mógłby nawet bardzo powątpiewać, które wszelako rozum nieodparcie nakazuje. Choćby nawet dotychczas nie było ani jednego rzetelnego przyjaciela, to niemniej można np. domagać się od każdego człowieka czystej rzetelności w przyjaźni, ponieważ obowiązek ten, jako obowiązek w ogóle, leży przed wszelkim doświadczeniem w idei rozumu, skłaniającego wolę za pomocą zasad a priori.
Dodajmy, że jeżeli nie chce się pojęciu moralności odmawiać zgoła wszelkiej prawdy i odniesienia do jakiegokolwiek możliwego przedmiotu, to trzeba przyznać, iż prawo jego ma tak rozległe znaczenie, że musi posiadać ważność nie tylko dla ludzi, ale dla wszystkich rozumnych istot w ogóle, nie tylko w przypadkowych okolicznościach i z wyjątkami, ale bezwzględnie koniecznie: wtedy jest jasne, że żadne doświadczenie nie może dać powodu do wnioskowania choćby tylko o możliwości takich praw apodyktycznych. Albowiem jakim prawem dla tego, co posiada ważność może tylko w przypadkowych warunkach ludzkich, możemy wyjednać nieograniczony szacunek jako dla powszechnego przepisu [obowiązującego] każdą naturę rozumną i jak mielibyśmy uważać prawa, określające naszą wolę, za prawa określające wolę rozumnej istoty w ogóle i jedynie jako takie także naszą własną, gdyby były one tylko empiryczne i nie pochodziły całkowicie a priori z czystego, ale praktycznego rozumu?
Nie można by się też moralności gorzej przysłużyć, jak chcąc ją wyprowadzić z przykładów. Albowiem każdy przykład, który ma mi ją przedstawiać, musi sam wprzód zostać oceniony według zasad moralności, czy też jest godzien służyć za pierwotny przykład, tj. za wzór, nie może zaś bynajmniej dostarczyć z góry jej pojęcia. Nawet Świętego z Ewangelii musimy najprzód porównać z własnym ideałem moralnej doskonałości, zanim go za takiego uznamy; mówi on też o sobie: dlaczego nazywacie mnie (którego widzicie) dobrym? nikt nie jest dobrym (pierwowzorem dobra), tylko jeden Bóg (którego nie widzicie). Skąd zaś mamy pojęcie Boga jako najwyższego dobra? Jedynie z idei, którą rozum tworzy a priori o moralnej doskonałości i z pojęciem wolnej woli nierozdzielnie łączy. Naśladowanie wcale nie występuje w dziedzinie moralności, a przykłady służą tylko do zachęty, tj. wykluczają wszelką wątpliwość co do wykonalności tego, co prawo nakazuje, unaoczniają to, co praktyczne prawidło ogólniej wyraża, nie mogą jednak nigdy upoważnić do pomijania ich prawdziwego pierwowzoru , leżącego w rozumie, i do kierowania się przykładami.
(...) Taka całkiem odosobniona metafizyka moralności, nie pomieszana z żadną antropologią, z żadną teologią, z żadną fizyką lub hiperfizyką, tym bardziej z utajonymi jakościami (które można by nazwać hipofizycznymi), jest nie tylko niezbędnym podłożem wszelkiego teoretycznego, dokładnie określonego poznania obowiązków, ale zarazem wymogiem największej wagi dla rzeczywistego wykonania ich przepisów. Albowiem przedstawienie obowiązku i w ogóle prawa moralnego, czyste i nie zmieszane z żadnym obcym dodatkiem bodźców empirycznych, wywiera na serce człowieka drogą samego rozumu (który przy tym po raz pierwszy uświadamia sobie, że sam w sobie może być także praktyczny) daleko potężniejszy wpływ, aniżeli wszystkie inne pobudki, jakie można by zebrać z pola empirycznego; dzięki temu rozum, świadomy swej godności, gardzi nimi i może je powoli opanować, natomiast taka etyka mieszana, składająca się z pobudek uczuć i skłonności a zarazem z pojęć rozumowych, sprawia, że człowiek staje się chwiejny w obliczu pobudek, które nie dadzą się podciągnąć pod żadną zasadę i mogą prowadzić tylko całkiem przypadkowo do dobrego, częściej jednak także do złego.
(...) Każda rzecz w przyrodzie działa podług praw. Tylko istota rozumna posiada władzę działania według przedstawienia praw, tj. według zasad, czyli posiada wolę. Ponieważ do wyprowadzenia czynów z praw potrzebny jest rozum, przeto wola nie jest niczym innym jak praktycznym rozumem. Jeżeli rozum skłania wolę nieodparcie, to czyny takiej istoty, poznane jako obiektywnie konieczne, są także konieczne subiektywnie, tzn. wola jest władzą wybierania tego tylko, co rozum poznaje niezależnie od skłonności jako praktycznie konieczne, tj. jako dobre. Jeżeli zaś rozum sam przez się skłania wolę w niedostatecznej mierze, jeżeli podlega ona jeszcze subiektywnym warunkom (pewnym pobudkom), które nie zawsze zgadzają się z obiektywnymi; jednym słowem, jeżeli wola sama w sobie nie zgadza się w pełni z rozumem (co u człowieka rzeczywiście zachodzi), to czyny, poznane obiektywnie jako konieczne, są subiektywnie przypadkowe, a skłanianie takiej woli według praw obiektywnych jest przymusem; tj. stosunek praw obiektywnych do woli niezupełnie dobrej przedstawiamy sobie jako skłanianie woli istoty rozumnej wprawdzie przez racje rozumowe, którym jednakże wola ta z natury swej niekoniecznie jest posłuszna.
Przedstawienie obiektywnej zasady, o ile ona wolę zmusza, nazywa się nakazem (rozumu), a formuła nakazu zwie się imperatywem.
Wszystkie imperatywy wyrażają powinność i wskazują przez to na stosunek obiektywnego prawa rozumu do woli, której co do jej subiektywnej własności prawo to nie określa z koniecznością (wskazują na przymus). Mówią one, że byłoby dobrze coś uczynić lub czegoś zaniechać, ale mówią to woli, która nie zawsze dlatego coś czyni, że przedstawia się jej, iż dobrze jest tak postąpić. Praktycznie dobre jest zaś to, co skłania wolę za pomocą przedstawień rozumu, a więc nie z subiektywnych przyczyn, lecz obiektywnie, tj. na mocy zasad mających ważność dla każdej rozumnej istoty jako takiej. Różni się ono od tego, co przyjemne, jako tego, co na wolę wpływ wywiera jedynie za pomocą uczucia, z przyczyn wyłącznie subiektywnych, które mają ważność tylko dla zmysłu tej lub owej istoty, a niejako zasada rozumu, która dla każdego jest obowiązująca.
Doskonale dobra wola podlegałaby więc również obiektywnym prawom (dobra), jednakowoż nie moglibyśmy dlatego przedstawiać jej sobie jako zmuszonej do działań zgodnych z prawem, ponieważ ona sama z siebie, odpowiednio do swej subiektywnej własności, może być skłoniona tylko przez przedstawienie dobra. Dlatego dla boskiej, i w ogóle dla świętej woli, imperatywy nie posiadają ważności; powinność jest tutaj nie na miejscu, ponieważ wola już sama z siebie jest z koniecznością zgodna z prawem. Z tego powodu imperatywy są tylko formułami, mającymi wyrazić stosunek obiektywnych praw woli w ogóle do subiektywnej niedoskonałości woli tej lub owej istoty rozumnej, np. woli człowieka.
Wszelkie imperatywy nakazują albo hipotetycznie, albo kategorycznie. W pierwszym wypadku przedstawiają praktyczną konieczność możliwego czynu jako środka prowadzącego do czegoś innego, czego chcemy (albo przynajmniej możemy chcieć). Kategorycznym byłby imperatyw, który przedstawiałby czyn jako sam w sobie, bez względu na inny cel, jako obiektywnie konieczny.
Ponieważ każde prawo praktyczne przedstawia możliwy czyn jako dobry i dlatego jako konieczny dla podmiotu dającego się praktycznie kierować rozumem, przeto wszystkie imperatywy są formułami określającymi czyn, który jest konieczny według zasady dobrej woli jakiegokolwiek rodzaju. Gdyby czyn był dobry tylko jako środek do czegoś innego, w takim razie imperatyw jest hipotetyczny; jeżeli przedstawiamy sobie czyn jako dobry sam w sobie, a więc jako koniecznie [występujący] w woli zgodnej samej przez się z rozumem jako jej zasadą, to imperatyw jest kategoryczny.
Imperatyw powiada więc, jaki czyn, dzięki mnie możliwy, byłby dobry, i przedstawia praktyczne prawidło w odniesieniu do woli, która nie [koniecznie] zaraz dokonuje czynu dlatego, że jest on dobry, częściowo ponieważ podmiot nie zawsze wie, że czyn jest dobry, częściowo ponieważ, gdyby to nawet wiedział, maksymy jego mogłyby wszakże sprzeciwiać się obiektywnym zasadom rozumu praktycznego.
(...) Istnieje jednakowoż jeden cel, który można przyjąć jako rzeczywisty u wszystkich istot rozumnych (o ile do nich, jako do istot zależnych, imperatywy się stosują), więc i zamiar, który one nie tylko mogą mieć, ale o którym można z pewnością twierdzić, że wszystkie z przyrodzoną koniecznością go mają, mianowicie zamiar osiągnięcia szczęśliwości. (...) Zręczność w wyborze środków do własnego największego dobra można nazwać mądrością w najściślejszym znaczeniu. A zatem imperatyw, który odnosi się do wyboru środków prowadzących do własnej szczęśliwości, tj. przepis mądrości, jest zawsze jeszcze hipotetyczny; nie nakazuje czynu bezwzględnie, lecz tylko jako środek do innego celu.
Na koniec istnieje imperatyw, który bezpośrednio nakazuje pewne zachowanie, nie zakładając jako warunku innego celu, który ma się przez to zachowanie uzyskać. Ten imperatyw jest kategoryczny. Nie tyczy się on materii czynu i tego, co z niego ma wynikać, lecz formy i zasady, z której czyn sam wynika, a istotna dobroć tego czynu polega na przekonaniach i usposobieniu, jakikolwiek byłby jego wynik. Ten imperatyw nazwiemy imperatywem moralności.
(...) wszystkie co do jednego składniki należące do pojęcia szczęśliwości są empiryczne, tj. muszą być zaczerpnięte z doświadczenia, że jednak zarazem idea szczęśliwości wymaga absolutnej całości, najwyższego stopnia pomyślności i w moim obecnym, i w każdym przyszłym stanie. Ale jest rzeczą niemożliwą, żeby istota najbystrzejsza i zarazem najwięcej mogąca, ale przecież skończona, wyrobiła sobie określone pojęcie o tym, czego tutaj właściwie chce. (...) Krótko mówiąc, nie może on według żadnej zasady określić z zupełną pewnością, co go naprawdę uszczęśliwi, ponieważ do tego byłaby potrzebna wszechwiedza. Nie można więc postępować według określonych zasad, żeby być szczęśliwym, lecz tylko według empirycznych wskazówek, np. diety, oszczędności, uprzejmości, ostrożności itd., o których doświadczenie uczy, że na ogół najbardziej przyczyniają się do dobrego stanu [człowieka]. Z tego wynika, że imperatywy mądrości, ściśle mówiąc, wcale nie mogą nakazywać, tj. przedstawiać czynów obiektywnie jako praktycznie koniecznych, że uważać je trzeba raczej za rady, aniżeli za nakazy rozumu i że zupełnie nierozwiązalne jest zadanie: określić w sposób pewny i ogólny, jakie postępowanie będzie służyło szczęśliwości istoty rozumnej. Dlatego to nie jest możliwy żaden imperatyw dotyczący szczęśliwości, który by w ścisłym znaczeniu nakazywał czynić to, co przynosi szczęście, ponieważ szczęśliwość nie jest ideałem rozumu, lecz wyobraźni; opiera się to tylko na empirycznych podstawach, po których daremnie się spodziewamy, że powinny określić czyn, dzięki któremu osiągnęlibyśmy całość nieskończonego w istocie szeregu skutków. (...)
Przeciwnie, jak jest możliwy imperatyw moralności, to jest bez wątpienia jedyne pytanie wymagające rozwiązania, gdyż nie jest on zgoła hipotetyczny, a więc obiektywnie przedstawiona konieczność nie może się opierać na żadnym założeniu, jak przy hipotetycznych imperatywach. Trzeba tylko przy tym nigdy nie tracić z oka tego, że przy pomocy żadnego przykładu, a więc empirycznie, nie można rozstrzygnąć, czy w ogóle istnieje jakikolwiek kategoryczny imperatyw, ale [trzeba] baczyć na to, że wszystkie imperatywy, które wydają się kategoryczne, mogą być przecież w ukryty sposób hipotetyczne. Np. jeżeli nakaz brzmi: nie powinieneś oszukańczo dawać żadnego przyrzeczenia, i jeżeli przyjmujemy, że konieczność wstrzymania się od tego nie jest może tylko dawaniem rady w celu uniknięcia jakiegoś innego zła, tak że nakaz brzmiałby: nie powinieneś dawać kłamliwego przyrzeczenia, żeby w razie, gdyby się to wydało, nie utracić kredytu [moralnego] u innych; ale [przeciwnie, jeżeli przypuszczamy], że czyn tego rodzaju należy uważać sam w sobie za zły, a więc imperatyw tego zakazu jest kategoryczny, to jednak nie można na żadnym przykładzie z pewnością pokazać, że wolę skłania tutaj jedynie prawo bez innych pobudek, jakkolwiek tak się wydaje; albowiem jest zawsze możliwe, że obawa wstydu, a może także nieświadoma obawa innych niebezpieczeństw skrycie wywiera wpływ na wolę. Któż może nieistnienie przyczyny wykazać przez doświadczenie, skoro ono nic więcej nie uczy, jak tylko, że jej nie spostrzegamy? W takim razie jednak tak zwany moralny imperatyw, który jako taki wydaje się kategorycznym i bezwarunkowym, byłby w istocie tylko pragmatycznym przepisem, który zwraca naszą uwagę na własną naszą korzyść i uczy nas tylko jej pilnować.
Będziemy więc musieli całkiem a priori zbadać możliwość kategorycznego imperatywu, gdyż nie znajdujemy się tutaj w tym korzystnym położeniu, żeby rzeczywistość jego była dana w doświadczeniu, a więc żeby jego możliwość była potrzebna nie do ustalenia, lecz tylko do wyjaśnienia. Tyle jednak jest narazić widoczne, że jedynie kategoryczny imperatyw ma brzmienie praktycznego prawa, podczas gdy wszystkie inne mogą się nazywać wprawdzie zasadami woli, ale nie prawami, ponieważ to, co jest konieczne tylko dla osiągnięcia jakiegokolwiek celu, może samo w sobie być uważane za przypadkowe, i ponieważ możemy się w każdej chwili uwolnić od tego przepisu, jeżeli porzucimy swój zamiar. Natomiast bezwarunkowy nakaz nie pozostawia woli żadnego wolnego wyboru tego, co przeciwne, więc on jedynie odznacza się tą koniecznością, jakiej dla prawa wymagamy.
Po wtóre, przy tym kategorycznym imperatywie, czyli prawie moralności, istnieje bardzo poważny powód tej trudności (zrozumienia jego możliwości). Jest on syntetycznie praktycznym, sądem a priori, a ponieważ zrozumienie możliwości sądów tego rodzaju sprawia w teoretycznym rozumowaniu tyle trudności, przeto łatwo wywnioskować, że w praktycznym nie mniej sprawiać będzie.
Przy tym zadaniu spróbujmy najpierw, czy już samo pojęcie kategorycznego imperatywu nie dostarcza nam może także jego sformułowania, zawierającego sąd, który może być jedynie kategorycznym imperatywem; chociaż bowiem wiemy, jak brzmi taki absolutny nakaz, to [jednak] to, jak on jest możliwy, będzie jeszcze wymagało osobnych i mozolnych dociekań, które wszakże odkładamy do ostatniego rozdziału.
Jeżeli pomyślę sobie hipotetyczny imperatyw w ogóle, to nie wiem z góry, co on będzie zawierał, dopóki nie jest mi dany warunek. Jeżeli zaś pomyślę sobie imperatyw kategoryczny, to zaraz wiem, co on zawiera. Ponieważ bowiem imperatyw prócz prawa zawiera tylko konieczność maksymy zgodności z tym prawem, prawo zaś nie zawiera żadnego warunku, do którego byłoby ograniczone, przeto nie pozostaje nic prócz powszechności prawa w ogóle, z którym maksyma czynu ma być zgodna, a którą to zgodność właściwie jedynie imperatyw przedstawia jako konieczną.
Kategoryczny imperatyw jest więc tylko jeden i brzmi następująco: postępuj tylko według takiej maksymy, dzięki której możesz zarazem chcieć, żeby stała się powszechnym prawem.
Jeżeli wszystkie imperatywy obowiązku możemy wyprowadzić z tego jedynego imperatywu jako z ich zasady, to chociaż pozostawiamy jeszcze nierozstrzygnięte, czy to, co nazywamy obowiązkiem, nie jest w ogóle pustym pojęciem, to jednak będziemy mogli przynajmniej zaznaczyć, co przez to myślimy i co to pojęcie ma znaczyć.
Ponieważ powszechność prawa, według którego dokonują się skutki, stanowi to, co właściwie w najogólniejszym znaczeniu (ze względu na formę) nazywamy przyrodą, tj. bytem rzeczy, o ile jest on określony według powszechnych praw, przeto ogólny imperatyw obowiązku mógłby także brzmieć następująco: postępuj tak, jak, gdyby maksyma twojego postępowania przez wolę twą miała się stać ogólnym prawem przyrody.
Chcę teraz wymienić niektóre obowiązki według zwykłego ich podziału na obowiązki względem siebie i względem drugich, na obowiązki zupełne i niezupełne.
1. Ktoś, komu życie sprzykrzyło się wskutek szeregu nieszczęść, które wzmogły się aż do beznadziejności, posiada jeszcze na tyle rozumu, że może się siebie zapytać, czy odebranie sobie życia nie sprzeciwia się obowiązkowi wobec siebie. Próbuje wtedy, czy też maksyma jego czynu może się stać ogólnym prawem przyrody. Maksyma jego brzmi zaś: Z miłości własnej biorę sobie za zasadę skrócić sobie życie, jeżeli w razie swego dłuższego trwania bardziej grozi ono cierpieniami, niż obiecuje przyjemności. Zachodzi tylko jeszcze pytanie, czy ta zasada miłości własnej może stać się ogólnym prawem przyrody. Ale tutaj widzimy wnet, że przyroda, której prawem byłoby niszczenie samego życia przez to samo uczucie, którego celem jest pobudzanie do popierania życia, popadałaby sama z sobą w sprzeczność, a więc nie mogłaby istnieć jako przyroda, że zatem owa maksyma żadną miarą nie może być ogólnym prawem przyrody i dlatego całkowicie się sprzeciwia najwyższej zasadzie wszelkiego obowiązku.
2. Kogoś innego bieda zmusza do pożyczenia pieniędzy. Wie on dobrze, że nie będzie mógł ich oddać, widzi jednak także, że nikt mu nie udzieli pożyczki, jeżeli solennie nie przyrzeknie, iż w oznaczonym czasie ją zwróci. Ma ochotę dać takie przyrzeczenie, ma jednak jeszcze tyle sumienia, że pyta się siebie: czy nie jest niedozwolone i czy nie sprzeciwia się obowiązkowi w taki sposób wydobywać się z biedy? Dajmy na to, że postanowi jednak tak [postąpić]; wówczas jego maksyma czynu brzmiałaby następująco: jeżeli uważani, że jestem w potrzebie, to chcę pożyczyć pieniędzy i obiecać oddać je, chociaż wiem, że to nigdy nie nastąpi. Ta zasada miłości własnej lub własnej korzyści da się może dobrze pogodzić z całym moim przyszłym powodzeniem, jednakże nasuwa się pytanie, czy takie postępowanie jest słuszne. Zamieniam więc wymaganie miłości własnej na ogólne prawo i stawiam pytanie w ten sposób: jak miałaby się rzecz wtedy, gdyby moja maksyma stała się ogólnym prawem? Wówczas widzę zaraz, że nie może ona mieć znaczenia ogólnego prawa przyrody i sama z sobą się zgadzać, lecz musi koniecznie sobie zaprzeczać. Albowiem ogólność prawa, że każdy, czując się w biedzie, może obiecywać, co mu przyjdzie na myśl, w zamiarze niedotrzymania obietnicy, uniemożliwiałaby samo przyrzeczenie i cel, w jakim je dajemy, ponieważ nikt nie wierzyłby, że mu coś [naprawdę] obiecano, lecz śmiałby się z wszystkich takich oświadczeń jako z pustych zmyśleń.
3. Ktoś trzeci odkrywa w sobie talent, który przy pewnym wykształceniu mógłby go zrobić człowiekiem pod wieloma względami użytecznym. Znajduje się jednak w dogodnych warunkach i woli raczej oddawać się przyjemnościom niż starać się o rozszerzenie i poprawienie swych szczęśliwych zdolności przyrodzonych. Jeszcze pyta się jednak, czy jego maksyma zaniedbywania darów przyrodzonych, prócz swej zgodności z jego pociągiem do uciech, zgadza się także z tym, co nazywamy obowiązkiem. Wtedy przekonywa się, że przyroda mogłaby wprawdzie przy takim ogólnym prawie zawsze jeszcze istnieć, chociażby człowiek (tak, jak mieszkańcy wysp Morza Południowego) pozwolił rdzewieć swemu talentowi i starał się życie swe obrócić tylko na próżniactwo, rozkosz, rozmnażanie się, słowem na uciechy; atoli nie może on żadną miarą chcieć, żeby stało się to ogólnym prawem przyrody, albo żeby zostało wszczepione w nas jako takie przez przyrodzony instynkt. Albowiem jako rozumna istota chce on koniecznie, żeby się w nim rozwinęły wszystkie władze, ponieważ są mu one przecież użyteczne i dane do rozmaitych możliwych celów.
4. Na koniec ktoś czwarty, komu dobrze się wiedzie, widząc, że inni (którym mógłby przecież dopomóc) muszą walczyć z wielkimi trudnościami, myśli sobie: co mnie to obchodzi? niech każdy będzie tak szczęśliwy, jak Bóg zechce, albo jak sam potrafi; niczego mu nie odbiorę ani nawet niczego nie będę mu zazdrościł, nie mam tylko żadnej chęci przyczyniać się do jego powodzenia lub wspomagać go w biedzie! W istocie, gdyby taki sposób myślenia stał się ogólnym prawem przyrody, mógłby ród ludzki bardzo dobrze istnieć, a nawet bez wątpienia jeszcze lepiej, aniżeli wtedy, kiedy każdy plecie o współczuciu i życzliwości, a nawet przy okazji usiłuje pełnić coś podobnego, natomiast, gdzie tylko może, oszukuje, prawa ludzi sprzedaje lub je w inny jakiś sposób narusza. Atoli chociaż jest możliwe, że według owej maksymy ogólne prawo przyrody mogłoby istnieć, to jednak nie jest możliwe chcieć, żeby taka zasada posiadała wszędzie znaczenie prawa przyrody. Albowiem wola postanawiająca to sprzeciwiałaby się sama sobie, ponieważ może się przecież zdarzyć niejeden taki wypadek, w którym człowiek ten potrzebuje miłości i współczucia drugich, a w którym przez takie prawo, wynikające z własnej jego woli, pozbawiłby sam siebie wszelkiej nadziei pomocy, której sobie życzy.
Oto niektóre spomiędzy wielu rzeczywistych, a przynajmniej przez nas za takie uważanych obowiązków, których wyprowadzenie z jednej jedynej wymienionej zasady narzuca się jasno. Trzeba móc chcieć, żeby maksyma naszego czynu stała się prawem ogólnym: oto kanon normujący moralną ocenę czynu w ogóle. Niektóre czyny są tego rodzaju, że maksyma ich nie da się bez sprzeczności nawet pomyśleć jako ogólne prawo przyrody; cóż dopiero, żebyśmy mogli jeszcze chcieć, iżby ono miało się stać takim [ogólnym prawem]. Przy innych [czynach] nie znajdujemy wprawdzie tej wewnętrznej niemożliwości, ale niemożliwą rzeczą jest chcieć, żeby maksyma ich była wyniesiona do ogólności prawa przyrody, ponieważ wola taka zaprzeczałaby sama sobie. Łatwo spostrzec, że pierwsza maksyma sprzeciwia się ścisłemu i ciaśniejszemu pojęciu (nieodwołalnego) obowiązku, druga zaś tylko szerszemu [pojęciu] obowiązku (będącego zasługą) i że w ten sposób za pomocą podanych przykładów przedstawiliśmy wyczerpująco wszystkie obowiązki z uwagi na rodzaj zobowiązania (nie przedmiot ich czynu), w ich zależności od jednej jedynej zasady.
(...) Nie postąpiliśmy jednak jeszcze tak daleko, żeby dowieść a priori, że tego rodzaju imperatyw rzeczywiście istnieje, że istnieje praktyczne prawo, które nakazuje samo przez się, bezwarunkowo i bez żadnych pobudek, i że przestrzeganie tego prawa jest obowiązkiem.
Dla osiągnięcia tego celu jest nadzwyczaj ważne wziąć sobie to za przestrogę, żeby sobie tylko nie zaprzątać głowy usiłowaniem wyprowadzenia realności tej zasady ze szczególnej właściwości natury ludzkiej. Albowiem obowiązek ma być praktycznie bezwarunkową koniecznością czynu; musi więc być ważny dla wszystkich rozumnych istot (do jakich tylko imperatyw w ogóle może się odnosić) i dlatego jedynie być także prawem dla każdej woli ludzkiej. Natomiast to, co wyprowadzamy tylko ze szczególnej przyrodzonej zdolności człowieka, z pewnych uczuć i skłonności, a nawet, o ile możności, ze szczególnego kierunku, który byłby właściwy rozumowi ludzkiemu i nie musiał koniecznie obowiązywać woli każdej istoty rozumnej, może służyć wprawdzie dla nas za maksymę, ale nie za prawo, za subiektywną zasadę, taką, iż mamy pociąg i skłonność, by móc postępować wedle niej, ale nie za zasadę obiektywną, wedle której postępować byłoby nam nakazane, chociażby sprzeciwiał się temu wszelki nasz pociąg, nasza skłonność i przyrodzony ustrój. Dowodzi to nawet, że tym więcej jest w obowiązku szczytności i wewnętrznej godności nakazu, im mniej za nim przemawiają subiektywne przyczyny, im więcej zaś przeciwko niemu, nie osłabiając jednak przez to w niczym tego, że prawo wywiera na nas przymus, i nie ujmując nic z jego ważności.
(...) Pytanie jest więc następujące: czyż jest koniecznym prawem dla wszystkich istot rozumnych oceniać stale swoje postępowanie według takich maksym, co do których [te istoty] same mogą chcieć, by służyły za powszechne prawa? Jeżeli takie prawo istnieje, to musi ono (całkiem a priori) łączyć się z pojęciem woli istoty rozumnej w ogóle. Chcąc połączenie to odkryć, musimy, jakkolwiek się temu opieramy, posunąć się o krok dalej, mianowicie do metafizyki - chociaż w taką jej dziedzinę, która różni się od dziedziny spekulatywnej filozofii - to jest do metafizyki moralności. W praktycznej filozofii, gdzie nie chodzi nam o przyjmowanie podstaw tego, co się dzieje, lecz praw tego, co dziać się powinno, mimo że nigdy się nie dzieje, tj. praw obiektywnie praktycznych, tam nie mamy potrzeby badać przyczyn, dlaczego coś się podoba lub nie podoba, czym różni się przyjemność samego odczucia od gustu i czy tenże różni się od ogólnego upodobania rozumu, na czym polega uczucie przyjemności i przykrości i w jaki sposób wypływają stąd żądze i skłonności, z tych zaś, przez współdziałanie rozumu, maksymy, albowiem to wszystko należy do empirycznej nauki o duszy, która tworzyłaby drugą część przyrodoznawstwa, jeżeli uważa się je za filozofię przyrody, o ile ta opiera się na prawach empirycznych. Tu zaś jest mowa o prawie obiektywnie praktycznym, a więc o stosunku woli do siebie samej, o ile ona wyłącznie przez rozum się określa, a wtenczas odpada samo przez się wszystko, co odnosi się do empirycznych czynników, gdyż, jeżeli rozum sam przez się określa zachowanie się (czego możliwość chcemy teraz właśnie zbadać), musi to czynić koniecznie a priori.
Wolę pojmujemy jako zdolność samodzielnego nakłaniania się do czynu zgodnie z przedstawieniem pewnych praw. Taką zdolność możemy zaś spotkać tylko w istotach rozumnych. Tym, co służy woli za obiektywną podstawę do samookreślenia się, jest cel, ten zaś -jeżeli dany jest przez sam tylko rozum - musi obowiązywać w równej mierze wszystkie istoty świadome. Co zaś zawiera tylko podstawę możliwości czynu, którego skutek jest celem, zwie się środkiem. Subiektywną podstawą pożądania jest pobudka, obiektywną podstawą woli - motyw; stąd różnica między subiektywnymi celami, opierającymi się na pobudkach, a obiektywnymi, w których chodzi o motywy mające ważność dla każdej istoty rozumnej. Praktyczne zasady są formalne, jeżeli nie uwzględniają żadnych celów subiektywnych, są zaś materialne, jeżeli się na nich, a więc na pewnych pobudkach, opierają. Cele, które rozumna istota wyznacza sobie dowolnie jako skutki swego czynu (cele materialne), są wszystkie tylko względne; albowiem tylko sam ich stosunek do szczególnego rodzaju zdolności pożądania podmiotu nadaje im wartość, która dlatego nie może dostarczyć żadnych zasad koniecznych, ogólnych, ważnych dla wszystkich istot rozumnych i dla każdego chcenia, to jest praw praktycznych. Dlatego też wszystkie te względne cele są tylko podstawą imperatywów hipotetycznych.
Przypuśćmy jednak, że istniałoby coś, czego istnienie samo w sobie posiada bezwzględną wartość, a co jako cel sam w sobie mogłoby tworzyć podstawę pewnych praw; w takim razie w tym i tylko w tym leżałaby podstawa możliwego kategorycznego imperatywu, tj. praktycznego prawa.
Twierdzę oto: człowiek i w ogóle każda istota rozumna istnieje jako cel sam w sobie, nie tylko jako środek, którego by ta lub owa wola mogła używać wedle swego upodobania, lecz musi być uważany zarazem za cel zawsze, we wszystkich swych czynach, odnoszących się tak do niego samego jak też do innych istot rozumnych. Wszelkie przedmioty [ku którym kierują się nasze] skłonności mają tylko wartość warunkową. Gdyby bowiem skłonności i oparte na nich potrzeby nie istniały, to przedmiot ich byłby bez wartości. Same zaś skłonności jako źródła potrzeb nie tylko nie mają żadnej bezwzględnej wartości, tak aby ich sobie życzyć, ale nawet musi być powszechnym życzeniem każdej istoty rozumnej, żeby się od nich zupełnie uwolnić. A zatem wartość wszystkich przedmiotów, jakie dzięki naszym czynnościom mielibyśmy zdobyć, jest zawsze warunkowa. To, co istnieje, a czego istnienie zależy nie od naszej woli, ale od przyrody, ma mimo to - o ile jest czymś pozbawionym rozumu - tylko względną wartość, a to jako środek, i zwie się dlatego rzeczą, natomiast istoty rozumne nazywamy osobami, ponieważ już ich natura wyróżnia je jako cele same w sobie, tj. jako coś, czego nie należy używać tylko jako środka, a więc o tyle ogranicza wszelką dowolność (i jest przedmiotem szacunku). Są to więc nie tylko subiektywne cele, których istnienie jako skutek naszego czynu posiada dla nas wartość, lecz cele obiektywne, tj. rzeczy, których istnienie samo w sobie jest celem, i to takim, którego nie można zastąpić żadnym innym celem, któremu by one miały służyć jedynie za środek, ponieważ bez niego nie znalazłoby się zgoła nic, co miałoby wartość bezwzględną. Gdyby zaś wszelka wartość była warunkowa, a więc przypadkowa, wówczas nie moglibyśmy znaleźć dla rozumu w ogóle żadnej najwyższej praktycznej zasady.
Jeżeli więc ma istnieć najwyższa praktyczna zasada, a w stosunku do woli ludzkiej imperatyw kategoryczny, to musi ona być taka, że z przedstawienia tego, co jest koniecznie dla każdego celem - ponieważ jest celem samym w sobie - tworzy obiektywną zasadę woli, a więc może służyć za ogólne praktyczne prawo. Podstawą tej zasady jest to, że natura rozumna istnieje jako cel sam w sobie. Tak przedstawia sobie człowiek koniecznie własne swoje istnienie; o tyle więc powyższa zasada jest subiektywną zasadą czynów ludzkich. Tak jednak przedstawia sobie także każda inna istota rozumna swoje istnienie według tej samej rozumowej zasady, która jest ważna także dla mnie, a więc jest ona zarazem obiektywną zasadą, z której jako z najwyższej praktycznej podstawy muszą się dać wyprowadzić wszystkie prawa woli. Praktyczny imperatyw brzmieć więc będzie następująco: Postępuj tak, byś człowieczeństwa tak w twej osobie, jako też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu, nigdy tylko jako środka. Przyjrzyjmy się, czy to się da wykonać.
Pozostańmy przy poprzednio wymienionych przykładach:
Po pierwsze ten, kto nosi się z myślą o samobójstwie, zada sobie, zgodnie z pojęciem koniecznego obowiązku względem siebie samego, pytanie, czy jego czyn może zgadzać się z ideą człowieczeństwa jako celu samego w sobie. Jeżeli się zabija, żeby uniknąć przykrego stanu, w takim razie posługuje się osobą tylko jako środkiem do zachowania znośnego stanu aż do końca życia. Atoli człowiek nie jest rzeczą, a więc czymś, czego by można było używać tylko jako środka, lecz musi być przy wszystkich swych czynach uważany zawsze za cel sam w sobie. A zatem nie mogę człowiekiem w mej osobie w żaden sposób rozporządzać, nie mogę go kaleczyć, gubić lub zabijać. (Ściślejsze określenie tej zasady w celu uniknięcia wszelkiego nieporozumienia, np. jeżeli chodzi o amputację członków dla zachowania zdrowia, o niebezpieczeństwo, na które życie swoje narażam, żeby je zachować, itd., mogę tutaj pominąć; należy ono do etyki właściwej.)
Po drugie, co się tyczy koniecznego, czyli należnego obowiązku względem drugich, to ten, kto ma zamiar dać innym kłamliwą obietnicę, przekona się zaraz, że chce drugiego człowieka użyć tylko za środek, bez względu na to, że człowiek ten zarazem cel w sobie zawiera. Albowiem człowiek, którego przez taką obietnicę chcę użyć do własnych celów, nie może żadną miarą godzić się na mój sposób postępowania względem niego, a więc sam nie może zawierać w sobie celu w mego czynu. Wyraźniej uwydatnia się to pogwałcenie zasady innych ludzi, gdy przytoczymy przykłady targnięcia się na cudzą wolność i własność. Albowiem widzimy wtedy jasno, że ten, kto narusza prawa ludzi, jest skłonny posługiwać się osobą innych tylko jako środkiem, nie uwzględniając tego, że jako istoty rozumne należy ich cenić zawsze zarazem jako cele, tj. tylko jako takich, którzy ze względu na ten sam czyn muszą także móc zawierać w sobie cel.
Po trzecie, co do przypadkowego (będącego zasługą) obowiązku względem samego siebie, to nie wystarcza, że czyn nie sprzeciwia się człowieczeństwu w naszej osobie, jako celowi samemu w sobie, lecz musi się także z nim zgadzać. W człowieczeństwie tkwią zadatki większej doskonałości, które należą do celu przyrody ze względu na człowieczeństwo w podmiocie, którym jesteśmy; zaniedbywanie ich zgadzałoby się może z biedą z utrzymaniem ludzkości jako celu samego w sobie, ale nie z krzewieniem tego celu.
Po czwarte, co do obowiązku będącego zasługą względem drugich, to celem przyrodzonym, który mają wszyscy ludzie, jest własna ich szczęśliwość. Wprawdzie ludzkość mogłaby istnieć, gdyby nikt niczym nie przyczyniał się do szczęśliwości drugich, ale przy tym niczego jej umyślnie nie ujmował, jednakże stanowi to tylko negatywną, a nie pozytywną zgodność z człowieczeństwem jako celem samym w sobie, gdyby każdy nie starał się także popierać celów drugich ludzi, ile tylko może. Albowiem cele podmiotu, jako będącego celem samym w sobie, muszą o ile możności być także moimi celami, jeżeli owo przedstawienie ma we mnie wywoływać całkowity skutek.
Ta zasada człowieczeństwa i każdej rozumnej natury w ogóle, jako celu samego w sobie (która jest najwyższym ograniczającym warunkiem wolności czynów każdego człowieka), nie pochodzi z doświadczenia, najprzód ze względu na swą ogólność, gdyż odnosi się do wszystkich rozumnych istot w ogóle, a żadne doświadczenie nie wystarcza, żeby coś o tym stanowić; po wtóre, ponieważ przedstawiamy sobie w niej człowieczeństwo nie jako cel ludzki (subiektywnie), tj. jako przedmiot, który stawiamy sobie sami przez się rzeczywiście za cel, lecz jako cel obiektywny, który, choćbyśmy mieli nie wiem jakie cele, jako prawo powinien stanowić najwyższy ograniczający warunek wszystkich subiektywnych celów, przeto musi ona wypływać z czystego rozumu. Podstawa wszelkiego praktycznego prawodawstwa leży bowiem obiektywnie w prawidle i formie powszechności, która robi je (podług pierwszej zasady) zdatnym do bycia prawem (w każdym razie prawem przyrody), a subiektywnie [leży] w celu; podmiotem wszystkich celów jest zaś każda istota rozumna jako cel sam w sobie (podług drugiej zasady). Z tego wynika trzecia praktyczna zasada woli jako najwyższy warunek jej zgodności z powszechnym praktycznym rozumem, mianowicie idea woli każdej istoty rozumnej jako woli powszechnie prawodawczej.
W myśl tej zasady odrzucamy wszystkie maksymy, które nie mogą istnieć razem z własnym powszechnym prawodawstwem woli. Wola więc nie tylko podlega prawu, ale podlega mu tak, że należy ją uważać także za nadającą sobie samej prawa i właśnie dlatego dopiero za podległą prawu (za którego twórcę sama może się uważać).
(...) Zasada, wedle której każda wola ludzka jest wolą ustanawiającą przez wszystkie swe maksymy ogólne prawodawstwo, gdyby tylko z pozostałych względów była słuszna, nadawałaby się dobrze na kategoryczny imperatyw dlatego, że właśnie ze względu na ideę powszechnego prawodawstwa nie opiera się na żadnym interesie, a więc wśród wszystkich imperatywów jedynie ona może być nieuwarunkowana. Albo jeszcze lepiej, odwracając zdanie; jeżeli istnieje imperatyw kategoryczny (tj. prawo dla każdej woli istoty rozumnej), to może on tylko nakazywać, żeby czynić wszystko według maksymy swej woli jako takiej, która zarazem mogłaby mieć za przedmiot samą siebie jako powszechnie prawodawczą. Albowiem tylko wtedy praktyczna zasada i imperatyw, któremu wola jest posłuszna, są nieuwarunkowane, ponieważ wola nie może się opierać na żadnych względach na jakiś interes.
(...) Natura rozumna przewyższa inne tym, że sama sobie wyznacza [swój] cel. Cel ten byłby materią każdej dobrej woli. Ponieważ jednak w idei woli dobrej bezwzględnie, bez żadnego ograniczającego warunku (osiągnięcia tego lub owego celu), trzeba pominąć zgoła wszelki cel, który ma być urzeczywistniony (taki cel czyniłby wolę tylko względnie dobrą), przeto cel musimy tutaj pomyśleć sobie niejako taki, który mamy urzeczywistnić, lecz jako cel samoistny, a więc tylko negatywnie, tj. jako taki, przeciwko któremu nigdy nie należy postępować, którego więc nigdy nie należy cenić tylko jako środek, lecz zawsze, w każdym chceniu, zarazem jako cel. Takim celem nie może być nic innego jak sam podmiot wszystkich możliwych celów, ponieważ podmiot ten jest zarazem podmiotem możliwej bezwzględnie dobrej woli, ona bowiem nie może bez sprzeczności być mniej ceniona niż jakikolwiek inny przedmiot. Zasada: postępuj względem każdej istoty rozumnej (względem siebie samego i drugich) tak, żeby ona była uznana w tej maksymie zarazem za cel sam w sobie, posiada zatem w gruncie rzeczy to samo znaczenie, co zasada: postępuj według maksymy, która zawiera w sobie zarazem swą własną powszechną ważność dla każdej istoty rozumnej. Albowiem to, że maksymę swą powinienem w użyciu środków do każdego celu ograniczyć do warunku jej powszechnej ważności jako prawa dla każdego podmiotu, oznacza to samo, co to, że podmiot celów, tj. sama istota rozumna, nie może nigdy tworzyć podstawy wszystkich maksym postępowania tylko jako środek, lecz musi to czynić jako najwyższy ograniczający warunek wszelkich środków, tj. zawsze zarazem jako cel.
Z tego wynika bezspornie, że każda rozumna istota jako cel sam w sobie musi móc uważać siebie zarazem za powszechnie prawodawczą ze względu na wszelkie prawa, jakim by kiedykolwiek mogła podlegać, ponieważ właśnie stosowność jej maksym do prawodawstwa powszechnego wyróżnia ją jako cel sam w sobie. Wynika stąd również, że ta jej godność (prerogatywa), wynosząca ją ponad wszystkie rzeczy w przyrodzie, sprawia, iż musi ona zawsze rozważać swe maksymy z własnego punktu widzenia, a jednocześnie także i z punktu widzenia każdej innej istoty rozumnej jako prawodawczej (dlatego też istoty te nazywają się osobami). W ten sposób możliwy jest świat istot rozumnych jako państwo celów, mianowicie dzięki własnemu prawodawstwu wszystkich osób jako [jego] członków. Zatem każda istota rozumna musi tak postępować, jak gdyby przez swoje maksymy była zawsze prawodawczym członkiem ogólnego państwa celów. Formalna zasada tych maksym brzmi: postępuj tak, jak gdyby twoja maksyma miała służyć zarazem za prawo ogólne (wszystkich istot rozumnych). Państwo celów jest więc możliwe tylko w analogii do państwa przyrody, ale jedynie na mocy maksym, tj. samemu sobie nałożonych prawideł, natomiast państwo przyrody jedynie na mocy praw przyczyn sprawczych narzuconych z zewnątrz. Bez względu jednak na to także całości przyrody, choć się ją uważa za maszynę, nadaje się nazwę państwa przyrody z tego powodu, że odnosi się ona w pewnej mierze do istot rozumnych jako swych celów. Takie państwo celów urzeczywistniłoby się naprawdę dzięki maksymom, których prawidło dla wszystkich istot rozumnych przepisuje kategoryczny imperatyw, gdyby [te maksymy] były powszechnie wypełniane. Jednakże, chociaż istota rozumna nie może liczyć na to, że nawet gdyby ona sama przestrzegała ściśle tej maksymy, [to już] dlatego każda inna istota byłaby jej wierna, ani też na to, że państwo przyrody i jego celowe urządzenia, zgodne z istotą rozumną jako ze stosownym [jego] członkiem, tworzyłoby państwo celów możliwe dzięki tej istocie, czyli sprzyjałoby jej oczekiwaniu szczęśliwości - to mimo to pozostaje w mocy prawo: postępuj wedle maksymy członka, który nadaje ogólne prawa dla możliwego tylko państwa celów - [pozostaje w mocy], ponieważ nakaz jego jest kategoryczny. I w tym właśnie tkwi paradoks, że jedynie godność człowieczeństwa jako rozumnej natury, bez uwzględnienia jakiegokolwiek innego celu lub korzyści, jakie przez nią można osiągnąć, a więc jedynie szacunek dla samej tylko idei miałby przecież służyć za nieodwołalny przepis woli, i że właśnie na tej niezależności maksymy od wszelkich takich pobudek miałaby polegać jej szczytność i godność każdego rozumnego podmiotu jako prawodawczego członka w państwie celów; inaczej bowiem musielibyśmy go sobie przedstawiać tylko jako podległy naturalnemu prawu swoich potrzeb. (...) Moralność jest więc stosunkiem czynów do autonomii woli, to jest do możliwego powszechnego stanowienia prawa przez jej maksymy. Czyn zgadzający się z autonomią woli jest dozwolony, nie zgadzający się z nią jest niedozwolony. Wola, której maksymy zgadzają się koniecznie z prawami autonomii, jest świętą, bezwzględnie dobrą wolą. Zależność nie bezwzględnie dobrej woli od zasady autonomii (przymus moralny) jest zobowiązaniem. Zobowiązania nie można więc stosować do istoty świętej. Obiektywna konieczność czynu [wypływającego] ze zobowiązania nazywa się obowiązkiem.
(...) Empiryczne zasady nie nadają się zgoła do tego, żeby opierać na nich prawa moralne. Albowiem ogólność, z jaką mają być ważne dla wszystkich istot rozumnych bez różnicy, bezwarunkowa praktyczna konieczność, którą przez to na nie nakładają, upada, jeżeli za podstawę ich weźmiemy szczególną organizację natury ludzkiej lub przypadkowe okoliczności, w jakich jest umieszczona. Jednak zasada własnej szczęśliwości zasługuje najbardziej na odrzucenie, nie tylko z tego względu, że jest fałszywa i że doświadczenie przeczy chytrze podsuwanemu mniemaniu, jakoby powodzenie zawsze szło w parze z dobrym postępowaniem, ani też tylko dlatego, że do ugruntowania moralności niczym się nie przyczynia, gdyż jest to całkiem coś innego robić człowieka szczęśliwym niż robić go dobrym, robić go mądrym i przebiegłym w szukaniu korzyści niż robić go cnotliwym; lecz z tego względu, że podsuwa moralności pobudki, które raczej ją podkopują i całą jej szczytność unicestwiają, stawiając pobudki do cnoty na równi z pobudkami do występku i ucząc tylko lepszego wyrachowania, zacierając zaś zgoła gatunkową różnicę obu. (...)
(...) Bezwzględnie dobra wola, której zasadą musi być imperatyw kategoryczny, będąc nieokreśloną w stosunku do wszystkich przedmiotów, będzie przeto zawierać tylko formę chcenia w ogóle, a to jako autonomię, tzn. zdatność maksymy każdej dobrej woli do tego, żeby się stać ogólnym prawem, które wola każdej istoty rozumnej sama sobie nadaje, nie dopuszczając jako podstawy żadnej pobudki ani zainteresowania dla niej.
W jaki sposób jest możliwy taki syntetyczny sąd a priori i dlaczego jest on konieczny, to zadanie, którego rozwiązanie nie leży już w granicach metafizyki moralności. Nie twierdziliśmy też tutaj, że jest on prawdziwy, a tym mniej nie udawaliśmy, że jest w naszej mocy dowieść go. Wykazaliśmy tylko za pomocą rozwinięcia pojęcia moralności będącego już w powszechnym użyciu, że autonomia woli tkwi w nim w sposób nieuchronny, a raczej stanowi jego podstawę. Kto więc moralność za coś uważa, a nie za urojoną ideę pozbawioną prawdy, ten musi uznać zarazem wymienioną jej zasadę. Rozdział ten był więc, tak jak pierwszy, tylko analityczny. [Aby zaś pokazać], że moralność nie jest urojeniem, co dopiero wtedy jest dowiedzione, gdy prawdziwy jest kategoryczny imperatyw, a z nim autonomia woli, i gdy jako zasada a priori jest on bezwzględnie konieczny, potrzeba możliwego syntetycznego użycia czystego praktycznego rozumu, na które jednak nie możemy się odważyć bez poprzedniej krytyki samej tej władzy rozumu, której główne zarysy, dla naszego celu wystarczające, mamy przedstawić w ostatnim rozdziale.
Rozdział III
Przejście od metafizyki moralności do krytyki czystego praktycznego rozumu
Pojęcie wolności jest kluczem do wyjaśnienia autonomii woli
Wola jest rodzajem przyczynowości istot żyjących, o ile są rozumne, a wolność byłaby tą własnością tej przyczynowości, dzięki której może ona działać niezależnie od obcych skłaniających ją przyczyn: tak jak przyrodzona konieczność jest [tą] właściwością przyczynowości wszystkich istot bezrozumnych, że do działania skłania je wpływ obcych przyczyn.
Przytoczone wyjaśnienie wolności jest negatywne i dlatego dla poznania jej istoty bezpłodne; atoli wynika z niego jej pozytywne pojęcie, tym obfitsze w treść i płodniejsze. Ponieważ pojęcie przyczynowości zawiera w sobie pojęcie praw, według których przez coś, co nazywamy przyczyną, musi być urzeczywistnione coś innego, tj. skutek, więc wolność, jakkolwiek nie jest własnością woli [polegającą na działaniu] według praw przyrody, nie jest jednak wskutek tego czymś prawu zgoła niepodlegającym, lecz musi raczej być przyczynowością według niezmiennych praw, jakkolwiek szczególnego rodzaju; inaczej bowiem wolna wola byłaby niepodobieństwem. Przyrodzona konieczność była heteronomią przyczyn sprawczych; albowiem każdy skutek był możliwy tylko według prawa, że coś innego skłaniało do działania przyczynę sprawczą, bo czymże innym może być wolność woli, jak autonomią, tj. własnością woli polegającą na tym, że ona sama jest dla siebie prawem? Zdanie zaś: wolą jest we wszystkich czynach sama sobie prawem, oznacza tylko zasadę, żeby nie postępować według żadnej innej maksymy, tylko według tej, która może także samą siebie jako prawo ogólne mieć za przedmiot. To zaś jest właśnie formułą kategorycznego imperatywu i zasadą moralności; a więc tym samym jest wolna wola i wola podlegająca prawom moralnym.
Jeżeli więc przyjmujemy z góry wolność woli, to stąd przez sam rozbiór jej pojęcia wynika moralność oraz jej zasada. Jednakże ta zasada jest przecież zawsze sądem syntetycznym: bezwzględnie dobra wola jest to taka [wola], której maksyma może zawierać w sobie zawsze samą siebie uważaną za prawo ogólne; albowiem przez rozbiór pojęcia bezwzględnie dobrej woli nie można wynaleźć owej własności maksymy. Takie sądy syntetyczne są zaś jedynie wskutek tego możliwe, że oba poznania łączą się z sobą dzięki swemu związkowi z trzecim [poznaniem, w którym obydwa można odnaleźć. Pozytywne pojęcie wolności stwarza to coś trzeciego, co - odmiennie niż przy fizycznych przyczynach - nie może być naturą świata zmysłowego (w której pojęciu zawarte są pojęcia czegoś jako przyczyny w stosunku do czegoś innego jako skutku). Co to jest to trzecie, na co naprowadza nas wolność i czego ideę posiadamy a priori, tego jeszcze nie można tutaj zaraz wskazać ani wytłumaczyć dedukcji pojęcia wolności z czystego praktycznego rozumu, a wraz z nią wytłumaczyć możliwości imperatywu kategorycznego. Wymaga to jeszcze pewnego przygotowania.
Wolność należy z góry przyjąć jaka własność woli wszystkich istot rozumnych
(...) Każda istota, która nie może działać inaczej, jak w imię idei wolności, jest dlatego właśnie w praktyce rzeczywiście wolna, tj. mają dla niej ważność wszystkie prawa złączone nierozdzielnie z wolnością, tak jak gdyby wola jej także sama w sobie była wolna i z punktu widzenia teoretycznej filozofii trafnie była za wolną uznana. (...) Rozum musi się sam uważać za sprawcę swych zasad niezależnie od obcych wpływów, a więc [musi się sam uważać] za wolny jako rozum praktyczny, czyli jako wola istoty rozumnej ; tj. wola tej istoty może być tylko przy przyjęciu idei wolności wolą własną, musi być więc przyznana pod względem praktycznym wszystkim istotom rozumnym.
O interesie przywiązanym do idei moralności
Ostatnio sprowadziliśmy określone pojęcie moralności do idei wolności; [istnienia] jej jednak jako czegoś rzeczywistego nie mogliśmy dowieść nawet w sobie samych i w naturze ludzkiej; widzieliśmy tylko, że musimy ją przyjąć, jeżeli chcemy sobie pomyśleć pewną istotę jako rozumną i obdarzoną świadomością tego, że jest przyczyną [swych] czynów, tj. wolą; tak przekonywamy się, że z tego samego powodu musimy przyznać każdej istocie obdarzonej rozumem i wolą własność skłaniania się do czynu w imię swej wolności.
(...) Istnieje jedno spostrzeżenie nie wymagające zbyt wiele subtelnego zastanowienia, o którym można przypuścić, że zapewne potrafi je [zrobić] najpospolitszy umysł, chociaż po swojemu, za pomocą mglistego rozróżnienia swej władzy sądzenia, którą nazywa uczuciem. Mianowicie [spostrzeżenie], że wszystkie przedstawienia narzucające się nam bez naszej woli (jak przedstawienia zmysłowe) pozwalają nam poznać przedmioty tylko tak, jak one nas pobudzają, przy czym pozostaje dla nas nieznane, czym one same w sobie mogą być, że więc przez tego rodzaju przedstawienia, nawet przy najbardziej natężonej uwadze i wyraźności, jaką tylko intelekt może im jeszcze nadać, możemy jednak dojść jedynie do poznania zjawisk, nigdy zaś do poznania rzeczy samych w sobie. Skoro raz zrobiliśmy to rozróżnienie (w każdym razie tylko za pomocą dostrzeżonej różnicy pomiędzy przedstawieniami, które skądinąd są nam dane i przy których zachowujemy się biernie, a tymi, które wytwarzamy wyłącznie sami z siebie i przy których dajemy dowody naszej czynności), to stąd samo przez się wynika, iż poza zjawiskami musimy przecież przyznać, że istnieje jeszcze coś innego, co nie jest zjawiskiem, mianowicie rzeczy same w sobie - chociaż musimy się sami z siebie tym zadowolić, że nie możemy się do rzeczy samych nigdy zbliżyć i wiedzieć, czym one w sobie są, ponieważ rzeczy te [same] nie mogą nam być nigdy znane, lecz zawsze tylko tak, jak na nas działają. Ta uwaga musi posłużyć do odróżnienia, w prawdzie w sposób surowy, świata zmysłów od świata intelektu, z których pierwszy może jeszcze być bardzo różny odpowiednio do różnicy zmysłowości u rozmaitych osobników spostrzegających świat, gdy natomiast drugi, tworzący jego podstawę, pozostaje zawsze tym samym. Nawet co do siebie samego, i to zgodnie ze znajomością siebie posiadaną na podstawie wewnętrznego wrażenia, człowiek nie może sobie rościć pretensji do tego, że poznaje się takim, jakim jest sam w sobie. Albowiem, ponieważ nie stwarza przecież sam siebie i pojęcie o sobie otrzymuje nie a priori, lecz z doświadczenia, przeto jest rzeczą naturalną, że może też zasięgnąć wiadomości o sobie przez zmysł wewnętrzny, a więc tylko przez objaw swej natury i przez sposób, w jaki świadomość jego ulega pobudzeniu. Natomiast musi przyjąć koniecznie prócz tego uposażenia swego własnego podmiotu, które jest złożone z samych tylko zjawisk, jeszcze coś innego, co tworzy jego podstawę, tj. swoją jaźń taką, jaką ona może jest sama w sobie, a więc zaliczyć się ze względu na samo tylko spostrzeganie i zdolność odbierania wrażeń do świata zmysłowego. Ze względu zaś na to, co jest w nim może czystą czynnością (co wcale nie przez pobudzenie zmysłów, lecz bezpośrednio dochodzi do jego świadomości), musi siebie zaliczyć do świata intelektualnego, którego jednak bliżej nie zna.
(...) Człowiek znajduje w sobie rzeczywiście władzę, która się różni od wszystkich innych rzeczy, a nawet nosi od niego samego jako ulegającego pobudzeniu przez przedmioty - a władzą tą jest rozum. Ten bowiem, jako czysta czynność samodzielnego podmiotu, przewyższa pod pewnym względem nawet intelekt. A mianowicie, jakkolwiek intelekt także jest swobodną czynnością i nie zawiera, tak jak zmysły, wyłącznie przedstawień, które wtedy tylko powstają, gdy doznajemy pobudzenia przez rzeczy (a więc gdy jesteśmy bierni), to jednak może wytworzyć swą własną czynnością tylko takie pojęcia, które wyłącznie do tego służą, aby zmysłowe przedstawienia podporządkować prawidłom i połączyć je przez to w jednej świadomości, i bez takiego używania zmysłowości nie mógłby nic myśleć. Natomiast rozum objawia pod nazwą idei tak czystą samorzutność, że wykracza przez to daleko poza wszystko, czego mu tylko może dostarczyć zmysłowość, i składa tym dowody swej głównej czynności: odróżniania świata zmysłów od świata intelektu, przez co jednak wyznacza granice samemu intelektowi.
Z tego powodu istota rozumna musi sama siebie jako inteligencję (a więc nie od strony swych niższych władz) uważać za należącą nie do świata zmysłów, lecz do świata intelektu. A zatem rozporządza ona dwoma stanowiskami, z których może samą siebie rozważać i poznać prawa użycia swych sił, a przeto wszystkich swych czynów, podporządkowując je raz, o ile należy do świata zmysłowego, prawom przyrody (heteronomia), po wtóre zaś, jako należąca do świata dającego się pojąć czystym intelektem prawom, które będąc niezależne od przyrody, nie są empiryczne, lecz mają swą podstawę jedynie w rozumie.
Jako istota rozumna, a więc należąca do świata dającego się pojąć czystym intelektem, człowiek nigdy nie może pomyśleć sobie przyczynowości swej własnej woli inaczej niż jako podpadającą pod ideę wolności. Albowiem niezależność od skłaniających przyczyn świata zmysłowego (jaką rozum zawsze musi sam sobie przypisać) jest wolnością. Z ideą wolności łączy się zaś nierozdzielnie pojęcie autonomii, a z nim ogólna zasada moralności stanowiąca w myśl idei podstawę wszystkich czynów istot rozumnych, tak samo jak prawo przyrody stanowi podstawę wszystkich zjawisk.
Usunięte więc zostało podejrzenie, któreśmy wzbudzili wyżej, jakoby w naszym wniosku z wolności o autonomii, a z tej o prawie moralnym, ukryte było błędne koło, polegające na tym, że idei wolności użyliśmy może za podstawę tylko ze względu na prawo moralne, żeby je potem z wolności znowu wywnioskować, a więc, że nie mogliśmy podać zgoła żadnego jego uzasadnienia, lecz popełniliśmy tylko wyłudzenie zasady, na co wprawdzie życzliwe nam dusze chętnie może się zgodzą, czego jednak nigdy nie mogliśmy ustalić jako dającego się uzasadnić sądu. Albowiem teraz widzimy, że uważając się za wolnych, przenosimy się jako członkowie w świat intelektu i poznajemy autonomię woli wraz z jej skutkiem, moralnością; uważając się zaś za zobowiązanych, mamy się za należących do świata zmysłowego, a jednak zarazem do świata intelektu.
W jaki sposób jest możliwy imperatyw kategoryczny?
Istota rozumna zalicza się jako inteligencja do świata intelektu i tylko jako do niego należąca przyczyna sprawcza nazywa ona swą przyczynowość wolą. Z drugiej jednak strony uświadamia się ona sobie także jako część świata zmysłowego, w którym jej czyny znajdują się jako same tylko zjawiska owej przyczynowości, której możliwości jednakże nie można zrozumieć na podstawie tej [przyczynowości], której nie znamy, lecz zamiast której owe czyny trzeba pojmować jako określone przez inne zjawiska, mianowicie żądze zmysłowe i skłonności, i należące do świata zmysłowego. Gdybym był członkiem tylko świata intelektu, wszystkie moje czyny byłyby zupełnie zgodne z zasadą autonomii czystej woli; gdybym [natomiast] był tylko częścią świata zmysłowego, to trzeba by je uważać za całkowicie zgodne z naturalnym prawem żądz i skłonności, a zatem z heteronomią przyrody. (Pierwsze polegałyby na najwyższej zasadzie moralności, drugie na zasadzie szczęśliwości). Ponieważ jednak świat intelektu zawiera podstawę świata zmysłowego, a przeto też jego praw, a więc ze względu na moją wolę (należącą całkowicie do świata intelektu) jest bezpośrednio prawodawczy i za taki też musi być uważany, przeto będę musiał poznać, że jako inteligencja - choć z drugiej strony będąca istotą należącą do świata zmysłowego - przecież podlegam prawu pierwszego [z tych światów], tj. rozumowi, zawierającemu w idei wolności prawo tego [świata], a zatem autonomii woli, i z tego powodu prawa świata intelektu będę musiał uważać za imperatywy dla mnie, a czyny zgodne z tą zasadą - za obowiązki.
I w ten sposób kategoryczne imperatywy są możliwe dzięki temu, że idea wolności robi mnie członkiem świata dającego się pojąć czystym intelektem, przez co, gdybym był tylko nim, wszystkie moje czyny byłyby zawsze zgodne z autonomią woli; ponieważ jednak równocześnie uważam siebie za członka świata zmysłowego, to powinny one być z nią zgodne. Ta zaś kategoryczna powinność przedstawia dlatego syntetyczny sąd a priori, że do mej woli, pozostającej pod wpływem żądz zmysłowych, przyłącza się jeszcze idea tej samej woli, ale należącej do świata intelektu, woli czystej i samej przez się praktycznej, która, zgodnie z rozumem, zawiera w sobie najwyższy warunek tamtej woli, w przybliżeniu tak, jak do wyobrażeń świata zmysłowego przyłączają się pojęcia intelektu, które oznaczają same w sobie tylko prawidłową formę w ogóle, i dzięki temu umożliwiają syntetyczne sądy a priori, na których polega wszelkie poznanie przyrody.
Praktyczne użycie pospolitego rozumu ludzkiego potwierdza trafność tego wywodu. Nie znajdziemy nikogo, nawet najgorszego łotra, jeżeli tylko zresztą przyzwyczajony jest używać rozumu, który, jeśli przedłożymy mu przykłady rzetelności w zamiarach, stałości w wypełnianiu dobrych maksym, współczucia i powszechnej życzliwości (połączone jeszcze do tego z wielkimi ofiarami z korzyści i wygody), nie życzyłby sobie także być człowiekiem takich przekonań i tego pokroju. Lecz nie może on tego w sobie urzeczywistnić tylko z powodu swych skłonności i popędów, przy czym jednak zarazem chciałby być wolnym od takich skłonności, dla niego samego uciążliwych. Dowodzi więc tym, że wolą swoją, która jest wolna od popędów zmysłowości, przenosi się w myślach w całkiem inny porządek rzeczy, niż porządek jego żądz na polu zmysłowości, ponieważ po życzeniu tym nie może się spodziewać żadnej przyjemności z żądz, a więc żadnego stanu dogadzającego którejkolwiek z jego rzeczywistych lub dających się w ogóle pomyśleć skłonności (przez to bowiem sama idea naprowadzająca go na to życzenie straciłaby swoje zalety), lecz [może się spodziewać] tylko większej wewnętrznej wartości swej osoby. Uważa się za taką lepszą osobę przenosząc się na stanowisko członka świata intelektu, do czego zmusza go mimo woli idea wolności, tj. niezależności od przyczyn świata zmysłowego skłaniających [człowieka do działania]; na tym stanowisku posiada on świadomość dobrej woli, która według jego własnego wyznania stanowi prawo dla jego złej woli jako członka świata zmysłowego, prawo, którego wysokie znaczenie zna, przekraczając je. Moralna powinność jest więc własnym koniecznym chceniem [człowieka] jako członka świata dającego się pojąć czystym intelektem, a jako powinność jest przezeń pojmowana tylko o tyle, o ile uważa on się zarazem za członka świata zmysłów.
O ostatecznej granicy wszelkiej praktycznej filozofii
Wszyscy ludzie uważają się w swej woli za wolnych. Stąd pochodzą wszystkie sądy o czynach, jako takich, które powinny były się dokonać, chociaż się nie dokonały. Mimo to wolność ta nie jest pojęciem doświadczalnym i nie może też nim być, ponieważ pojęcie to utrzymuje się zawsze, chociaż doświadczenie pokazuje nam coś wprost przeciwnego do tych wymagań, które przedstawiamy sobie jako konieczne, gdy przyjmujemy wolność. Z drugiej strony jest rzeczą równie konieczną, by wszystko, co się dzieje, było określone według praw przyrody w sposób nie dopuszczający wyjątków, a ta konieczność przyrody nie jest także pojęciem doświadczalnym, właśnie dlatego, że zawiera pojecie konieczności, a więc pewnego poznania a priori. Jednakże doświadczenie potwierdza to pojęcie przyrody i trzeba je nieuchronnie założyć, jeżeli ma być możliwe doświadczenie, tj. według powszechnych praw powiązane ze sobą poznanie przedmiotów zmysłów. Przeto wolność jest tylko ideą rozumu, której obiektywna realność sama w sobie jest wątpliwa; natomiast przyroda jest pojęciem intelektu, które swą realność wykazuje i koniecznie musi wykazywać na przykładach doświadczenia.
Chociaż z tego wynika dialektyka rozumu, ponieważ wydaje się, że wolność przypisana woli stoi w sprzeczności z koniecznością przyrody, a rozum na tej rozstajnej drodze uważa, że z teoretycznego punktu widzenia droga konieczności przyrodniczej jest o wiele bardziej utarta i użyteczna niż droga wolności, to jednak z praktycznego punktu widzenia ścieżka wolności jest jedyną, na której jest możliwe posługiwanie się w swym postępowaniu własnym rozumem. Toteż dla najsubtelniejszej filozofii tak samo jak dla najpospolitszego rozumu ludzkiego jest rzeczą niemożliwą mędrkowaniem usunąć wolność. Rozum musi więc zapewne przyjąć, że nie zachodzi żadna prawdziwa sprzeczność pomiędzy wolnością a przyrodniczą koniecznością tych samych czynów człowieka, albowiem nie może wyrzec się ani pojęcia przyrody, ani pojęcia wolności. (...)
(...) nie zawiera najmniejszej sprzeczności to, że rzecz w zjawisku (należącym do świata zmysłowego) podlega pewnym prawom, od których ona jako rzecz lub istota sama w sobie jest niezależna; że zaś człowiek musi sobie samego siebie w ten podwójny sposób przedstawiać i pojmować, to polega, co się tyczy pierwszego sposobu, na świadomości samego siebie jako przedmiotu pobudzanego przez zmysły, co się tyczy drugiego, na świadomości samego siebie jako inteligencji, tj. jako niezależnego w używaniu rozumu od zmysłowych wrażeń (a więc jako należącego do świata intelektu).
Stąd pochodzi, że człowiek przypisuje sobie wolę, która nie pozwala zapisać sobie na swój rachunek niczego, co należy jedynie do jego żądz i skłonności, a przeciwnie, czyny, których można dokonać jedynie przy wyrzeczeniu się wszelkich żądz i podniet zmysłowych, przedstawia sobie jako dzięki niej możliwe, a nawet konieczne. Przyczynowość ich leży w nim jako inteligencji i w prawach skutków i czynów, zgodnie z zasadami świata dającego się pojąć czystym intelektem, o którym wprawdzie nic więcej nie wie jak tylko to, że w nim wyłącznie rozum, i to czysty, od zmysłowości niezależny rozum, nadaje prawo. Podobnie wie, że ponieważ jest on tutaj tylko jako inteligencja sobą we właściwym sensie (jako człowiek zaś tylko zjawiskiem samego siebie), to owe prawa odnoszą się do niego bezpośrednio i kategorycznie, tak że to, do czego pobudzają skłonności i popędy (a więc cała natura świata zmysłów), nie może przynieść żadnego uszczerbku prawom jego woli jako inteligencji, a nawet, że za pierwsze nie odpowiada i nie przypisuje ich właściwemu swemu Ja, tj. swej woli, natomiast przypisuje sobie pobłażliwość, którą by wobec nich okazał, gdyby im pozwolił wywierać wpływ na swoje maksymy ze szkodą rozumowych praw woli.
(...) Rozum przekraczałby jednak wtedy wszelką swą granicę, gdyby poważył się tłumaczyć sobie, jak czysty rozum może być praktyczny, co równałoby się zupełnie [postawieniu sobie za] zadanie wyjaśnienia, jak wolność jest możliwa.
Albowiem nie potrafimy nic wytłumaczyć prócz tego, co możemy sprowadzić do praw, których przedmiot może być dany w jakimkolwiek możliwym doświadczeniu. Wolność jest zaś tylko ideą, której obiektywnej realności w żaden sposób nie da się wykazać według praw przyrody, przeto też w żadnym możliwym doświadczeniu, która więc nie może być nigdy pojęta, a nawet poznana, ponieważ niepodobna znaleźć na nią samą żadnego przykładu na podstawie jakiejś analogii. Ma ona znaczenie tylko jako konieczne założenie rozumu w istocie, która wierzy, że jest świadoma woli, tj. władzy różniącej się jeszcze od samej tylko władzy pożądania (mianowicie władzy skłamania się do postępowania jako inteligencja, a więc według praw rozumu, niezależnie od przyrodzonych instynktów). Gdzie zaś kończy się określanie według praw przyrody, tam też kończy się tłumaczenie i pozostaje sama tylko obrona, tj. odparcie zarzutów podnoszonych przez tych, którzy udają, że głębiej wniknęli w istotę rzeczy, i dlatego ośmielają się uważać wolność za niemożliwą. Można im tylko wykazać, że sprzeczność, rzekomo przez nich w niej wykryta, nie leży nigdzie indziej jak w tym, że ponieważ [z jednej strony] dla zachowania ważności prawa przyrody w odniesieniu do czynów ludzkich muszą z koniecznością uważać człowieka za zjawisko, [z drugiej] zaś wymaga się od nich, żeby człowieka jako inteligencję pojmowali także jako rzecz samą w sobie, więc zawsze jeszcze tam nawet uważają człowieka za zjawisko, gdzie wyłączenie jego przyczynowości (tj. jego woli) spod wszystkich naturalnych praw świata zmysłowego w jednym i tym samym podmiocie stanowiłoby naturalnie sprzeczność. Odpada ona jednak, gdyby chcieli rozważyć i jak się należy przyznać, że poza zjawiskami muszą przecież istnieć, jako podstawa, rzeczy same w sobie (aczkolwiek ukryte), i że od praw ich działania nie można żądać, żeby miały być te same, co prawa, którym podlegają ich zjawiska.
Subiektywna niemożliwość wytłumaczenia wolności woli oznacza to samo, co niemożliwość wykrycia i uczynienia zrozumiałym, jaki interes człowiek może mieć w prawach moralnych; a przecież człowiek istotnie jest w nich zainteresowany, czego podstawę w nas nazywamy poczuciem moralnym. Było ono przez niektórych mylnie uważane za miarę naszej moralnej oceny, podczas gdy raczej musi ono być uważane za subiektywny skutek, jaki prawo wywiera na wolę, do czego rozum jedynie dostarcza obiektywnych racji.
(...) Na pytanie, jak jest możliwy imperatyw kategoryczny, potrafimy więc wprawdzie o tyle odpowiedzieć, że możemy wskazać na jedyny z góry przyjęty warunek, który go jedynie umożliwia, mianowicie na ideę wolności, tudzież o tyle, o ile możemy zrozumieć konieczność tego założenia, co wystarcza do praktycznego użycia rozumu, tj. do przekonania o obowiązywaniu tego imperatywu, a więc także prawa moralnego; ale jak samo to założenie jest możliwe, tego żaden rozum ludzki nigdy nie potrafi zrozumieć. (...)
(...) Tutaj więc leży ostateczna granica wszelkiego badania moralności, której oznaczenie jednak już z tego względu jest nader ważne, żeby rozum z jednej strony nie szukał w świecie zmysłowym, w sposób dla moralności szkodliwy, najwyższej pobudki i zrozumiałego, ale empirycznego interesu, z drugiej zaś strony, żeby nie bujał bezsilnie po pustym dla niego przestworzu transcendentnych pojęć pod nazwą świata dającego się pojąć czystym intelektem, nie mogąc ruszyć z miejsca, i nie gubił się w urojeniach. Zresztą idea czystego świata intelektu, jako ogółu wszystkich inteligencji, do którego należymy my sami jako istoty rozumne (chociaż jesteśmy z drugiej strony zarazem członkami świata zmysłowego), pozostaje zawsze [ideą] pożyteczną i dozwoloną dla rozumnej wiary - mimo że na jej granicy kończy się wszelka wiedza - [służącą do tego], żeby wzbudzić w nas żywe zainteresowanie się prawem moralnym przez wspaniały ideał powszechnego państwa celów samych w sobie (istot rozumnych), do którego wtedy tylko jako członkowie możemy należeć, gdy postępujemy ściśle według maksym wolności, tak jak gdyby one były prawami przyrody.
Spekulatywne użycie rozumu w odniesieniu do przyrody prowadzi do absolutnej konieczności jakiejś najwyższej przyczyny świata; praktyczne użycie rozumu, ze względu na [to, że posiadamy] wolność, prowadzi także do absolutnej konieczności, lecz tylko praw czynów rozumnej istoty jako takiej. Jest zaś istotną zasadą wszelkiego użycia naszego rozumu doprowadzić jego poznanie do świadomości jego konieczności (albowiem bez niej nie byłoby ono poznaniem rozumu). Jednak jest też równie istotnym ograniczeniem tego samego rozumu, że nie może on zrozumieć ani konieczności tego, co istnieje lub staje się, ani tego, co stać się powinno, jeżeli nie przyjmie za podstawę warunku, pod którym coś istnieje, staje się lub stać się powinno. W ten jednak sposób przez ustawiczne dopytywanie się o warunek odsuwa się tylko coraz dalej zaspokojenie [potrzeb] rozumu. Przeto szuka on niezmordowanie czynnika bezwarunkowo koniecznego i czuje się zniewolony do przyjęcia go, bez jakiegokolwiek środka do wytłumaczenia go sobie; i może sobie to uważać za dość wielkie szczęście, jeżeli uda mu się wynaleźć pojęcie zgadzające się z tym przypuszczeniem. Nie jest więc żadną naganą dla naszej dedukcji najwyższej zasady moralności, lecz zarzutem, który trzeba by zrobić ludzkiemu rozumowi w ogóle, że nie może wytłumaczyć bezwarunkowego praktycznego prawa (jakim musi być imperatyw kategoryczny) w jego absolutnej konieczności; nie można bowiem rozumowi poczytywać za złe, że nie chce tego uczynić za pomocą jakiegoś warunku, mianowicie za pomocą jakiegokolwiek zainteresowania wziętego za podstawę, ponieważ wówczas wspomniana zasada nie byłaby moralną, tj. [nie byłaby] najwyższym prawem wolności. I tak nie pojmujemy wprawdzie praktycznej bezwarunkowej konieczności moralnego imperatywu, ale pojmujemy przecież jego niepojętość, a to jest wszystko, czego można słusznie wymagać od filozofii, która w zasadach dociera aż do granic rozumu ludzkiego.