DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI

indeks  |  antologia religijna  |  antologia filozoficzna  |  filozofia nauki

Wojciech Sady: wykłady

 

Ludwik Fleck

Zagadnienie teorii poznawania

Przegląd Filozoficzny, 39,1936, s. 3-37

uwspółcześniono pisownię, choć wiele słów zostawiono w formach już dziś archaicznych
w tekście stosowane są zarówno kursywa, jak i druk rozstrzelony - ten zastąpiono podkreśleniami

I

Zasadniczym błędem wielu rozważań z dziedziny teorii poznawania jest (mniej lub więcej jawne) operowanie symbolicznym podmiotem epistemologicznym, zwanym "duchem ludzkim", "umysłem ludzkim", "badaczem" lub po prostu "człowiekiem" ("Jan", "Sokrates"), który nie ma żadnego konkretnego stanowiska życiowego, zasadniczo nie ulega zmianom nawet w ciągu stuleci i reprezentuje każdego "normalnego" człowieka bez względu na środowisko i epokę. Ma on więc być absolutny, niezmienny i powszechny.

Mówi się np., że źródłem wiedzy "człowieka" są doświadczenia empiryczne, a nie myśli o tym, że od dawna źródłem prawie całej wiedzy każdego człowieka jest u nas w Europie po prostu książka i szkoła. Książki te i szkoły te pochodzą także z książek i szkół itd. Otóż jeśli nawet przyjmiemy, że droga ta wywodzi się ostatecznie z czyichś doświadczeń empirycznych, brak jest dotąd poważnych badań, czy samo przekazywanie wiedzy, jej wędrówka od człowieka do człowieka, od czasopisma naukowego do podręcznika, nie zmienia jej treści i zwłaszcza czy nie zmienia w sposób jakoś skierowany. Czy więc nie istnieją przypadkiem pewne elementy wiedzy, których geneza nie jest ani empiryczna ani też spekulatywna, lecz wyłącznie socjologiczna, tj. które powstają podczas i z powodu wędrówki w obrębie społeczeństwa? Nie ma też dotąd badań, które by wyjaśniały, jak wpływa pewien określony zasób wiadomości na akt dalszego poznawania. Czy poznawanie przedsięwzięte przez fachowca z jakiejś dziedziny wiedzy nie odbywa się zasadniczo inaczej niż poznawanie przez laika? Czy nie ma dostrajania nowych elementów poznania do charakteru, do stylu dawnych? Czy rozwinięta gałąź wiedzy nie wzrasta według innych praw niż gałąź dopiero kiełkująca? Czy więc nie istnieją elementy wiedzy, których geneza jest wyłącznie historyczna, tj. które powstały wyłącznie z powodu historycznego zbiegu okoliczności?

Są to zagadnienia zasadnicze. Ów symboliczny, "duch ludzki" jest istotą asocjalną i ahistoryczną: będąc jednym, jedynym, więc samotnym, nie komunikuje się z nikim, nie prowadzi dyskusji, nie uprawia naśladownictwa, nie ma towarzyszy, przyjaciół ani wrogów. Stąd pochodzi zaniedbywanie socjologii poznawania. "Umysł ludzki", ten fikcyjny reprezentant umysłów ludzi, ma ponadto być w swej "logicznej strukturze" wszędzie i zawsze ten sam, nawet w ogóle jedyny możliwy. Stąd wynika zaniedbywanie zarówno badań dziejowego rozwoju myślenia jak i porównawczej nauki o myśleniu: wszelkie formy myślenia archaicznego i egzotycznego po prostu pomija się jako niegodne badania. Istnieje ciasna fikcja "normalnego umysłu", co jest inne, jest właściwie niebadalne, może być jedynie uwielbiane jako genialność lub traktowane z politowaniem jako obłąkanie.

Za dużo mówi się o tym, jak powinno wyglądać myślenie poznawcze, za mało zaś o tym, jak ono konkretnie wygląda. Czy jednak naprawdę wiemy tak wiele o tym, jakie ono powinno być? Czy znamy choćby jeden przykład doskonałego myślenia, takiego, które warto by na zawsze utrwalić, by nie ulegało już żadnej zmianie? Nie mogę oprzeć się porównaniu ze spekulatywną "anatomia imaginabilis" epigonów średniowiecza, która składała się z kilku ubogich schematów tradycyjnych i z wielu uzupełniających spekulacji, a badała nie jak wygląda budowa ciała, lecz jak powinna ona wyglądać, by zadowolić wymogi nauki: tradycyjna epistemologia imaginabilis jest bardzo podobna do tej anatomii.

Zaczątek nowoczesnej teorji poznawania stanowią badania szkoły Durkheima i Levy-Bruhla nad socjologią myślenia i nad myśleniem ludów pierwotnych. Także Gumplowicz, Jerusalem i inni podkreślają "społeczne uwarunkowanie myślenia i jego form". Zaczątkom tym brak jest jednak konsekwencji, ponieważ nie zdołały się one wyzwolić z przesądu, jakoby dzisiejsze europejskie myślenie naukowe stanowiło zasadniczy wyjątek, było "obiektywne", nie podlegające zasadzie społecznego uwarunkowania. Levy-Bruhl wierzy np. w obiektywne cechy zjawisk, na które skierowuje się automatycznie uwagę, jeśli tylko znikają mistyczne elementy myślenia. Także Jerusalem pisze o możliwości czysto "obiektywnego" stwierdzania faktów, którą rzekomo osiąga jednostka, jeśli wyzwoli się z zupełnej zależności społecznej.

Szczególnie uderza jednak prawie zupełny brak badań — a nawet możności badań — nad archaicznymi formami myślenia. Umiemy się tylko ironicznie uśmiechać, skoro czytamy w starych pracach naukowych opisy zjawisk, które są prawie wyłącznie analizą nazwy tego zjawiska, lub skoro znajdziemy tam "pomieszanie" przenośnych znaczeń wyrazu z jego znaczeniem realnym. Dziwna, czasem bardzo zawiła, symbolika starych rycin, których zadaniem było naturalistyczne przedstawienie rzeczy lub zdarzeń; wyroki sądowe przeciw przedmiotom martwym, np. dzwonowi, który uczcił Savonarolę; napisy, umieszczane na domach podczas epidemii i mające zmylić zarazę, że "dzieci w tym domu nie ma": wszystko to i podobne objawy są dla nas tylko kuriozami, z których umiemy się jedynie śmiać, ale nie mamy stanowiska, z jakiego moglibyśmy je jednolicie ująć i badać. Nie mamy też możności ujmowania osobowości intelektualnej dawnych myślicieli: w podręcznikach historii są oni geniuszami, przy lekturze ich własnych prac znajdujemy jednak częstokroć myślenie prymitywne, poglądy nieustalone, teorie naiwne. Tycho Brahe, którego zasadniczym argumentem było, że ruch, jako zjawisko szlachetniejsze, bardziej przystoi gwiazdom niż ociężałej ziemi, wydaje się w tym podwójnym oświetleniu zjawiskiem irracjonalnym. Podobnie Kepler, który uważał że komety istnieją po to, aby przestrzenie wszechświata nie były zbyt puste (Bóg upodobał sobie stworzyć także ryby, aby morza nie były puste), lub Kant, który mniemał, "że godność człowieczeństwa urodziła się w dniu, w którym po raz pierwszy człowiek rzekł do owcy: futro które nosisz dała natura nie dla ciebie lecz dla mnie, — i w którym ściągnął jej to futro, by włożyć sobie samemu".

Racjonalność lub irracjonalność nie są jednak cechami zjawisk, lecz dowodem zdatności lub niezdatności zastosowanych metod rozumowych. Wynika więc stąd, że nie mamy dotąd zdatnych metod badania wymienionych zjawisk.

II

Zdaniem moim musi nauka o poznawaniu wyjść z trzech podstawowych zjawisk. Pierwszym jest grupowe zróżnicowanie myślowe ludzi: istnieją ludzie mogący się ze sobą porozumieć, tj. którzy myślą jakoś podobnie, należą niejako do tej samej grupy myślowej, i ludzie, którzy zupełnie nie mogą się dogadać i porozumieć ze sobą, więc jakby należeli do różnych grup (zespołów) myślowych. Przyrodnicy, filologowie, teologowie lub kabaliści mogą się w obrębie swoich zespołów doskonale porozumiewać, lecz porozumienie fizyka z filologiem jest trudne, z teologiem bardzo trudne a z kabalistą lub mistykiem niemożliwe. Przedmiot rozmowy nie gra roli decydującej, bo nawet w identycznym na pozór przedmiocie np. w sprawie pewnej choroby lub zjawiska na niebie fizyk rozumie biologa, a nie dogada się z teologiem lub gnostykiem. Będą mówili obok siebie a nie do siebie: należą do innego zespołu myślowego, czyli kolektywu myślowego, mają inny styl myślowy. Co dla jednego jest ważne, nawet istotne, dla drugiego jest rzecz uboczną, niewartą rozważania. Co dla jednego jest oczywiste, dla drugiego jest nonsensem. Co dla jednego jest prawdą (ew. "wzniosłą prawdą"), dla drugiego jest "podłym wymysłem" (ew. naiwnym złudzeniem). Już po kilku zdaniach zjawia się swoiste uczucie obcości, stwierdzające rozbieżność stylów myślowych, podobnie jak w innych wypadkach już po paru zdaniach odczuwamy swoistą solidarność myślową z człowiekiem, z którym mówimy, stwierdzającą współprzynależność do identycznego kolektywu myślowego.

Dla przykładu porównajmy co o ruchu pisze filozof Bergson, z tym co pisze fizyk Maxwell. Bergson: Wstęp do metafizyki, przekład Błeszyńskiego, str. 70:

"Rozpatrzmy np. zmienność najbliżej sąsiadującą z jednorodnością, a mianowicie ruch w przestrzeni. Wzdłuż ruchu tego mogę wyobrazić sobie jego możliwe wstrzymania; to właśnie nazywam położeniami, pozycjami przedmiotu ruchomego, albo punktami, przez które przechodzi. Ale z pomocą położeń lub pozycji, choćby ich była nieskończona ilość, nie wytworzę ruchu. Nie są one częściami ruchu, są tyloma z niego zdjętymi widokami, są, rzec by można przypuszczeniami wstrzymań. Przedmiot ruchomy nie jest w rzeczywistości nigdy w żadnym z owych punktów; można rzec co najwyżej, że przez nie przechodzi, ale przechodzenie, które jest ruchem nie ma nic wspólnego ze wstrzymywaniem się, które jest nieruchomością".

Str. 39:

"Ktoś podnoszący ramię, wykonuje ruch który on od wewnątrz postrzega, jako prostą jednolitą czynność; ale dla mnie, który patrzę na to z zewnątrz, ramią jego przechodzi przez jeden punkt, a potem przez drugi, a pomiędzy tymi dwoma punktami będą jeszcze inne — tak, że gdy zacznę liczyć, czynność ta może przeciągnąć się bez końca. A więc widziany z zewnątrz absolut jest czymś prostym......".

Maxwell: Materja i ruch, przekład Dicksteina, str. 24:

"Zmiana w konfiguracji układu, uważana jedynie ze względu na dwa stany, przed zmianą i po zmianie, bez względu na czas, w ciągu którego została dokonana, nazywa się przesunięciem układu. — Gdy przy tym zwracamy uwagę na sam proces zmiany, jako odbywający się w pewnym czasie i w sposób ciągły, to zmianę konfiguracji przypisujemy wtedy ruchowi układu".

Str. 31:

"Gdy powiadamy, że ciało jest w spoczynku, posługujemy się sposobem mówienia, który zdaje się coś orzekać o ciele uważanym w sobie, i można by sądzić, że prędkość innego ciała odniesiona do ciała pozostającego w spoczynku, jest prawdziwą, i jedyną bezwzględną prędkością. Lecz wyrażenie: "w spoczynku" oznacza w życiu codziennym tyle, co brak prędkości względem tego, na czym ciało stoi, np. względem powierzchni ziemi, albo pokładu statku. Więcej nic się w tym wyrażeniu nie mieści. — Z tego względu wyróżnianie spoczynku i ruchu, jako dwóch różnych stanów ciała, jest postępowaniem nienaukowym; albowiem jest rzeczą niemożebną mówić o ciele będącym w spoczynku lub ruchu, nie odnosząc go w sposób wyraźny lub ukryty do innego ciała".

Tych dwóch ludzi nie mogłoby się ze sobą w sprawie ruchu porozumieć: Bergson szuka "absolutu", uważa że ideałem poznania jest przeżycie "od wewnątrz". Maxwell szuka relacji i związków z otoczeniem, podstawą poznania jego jesl relatywizm. Według Bergsona Maxwell bada namiastkę ruchu, według Maxwella Bergson bada urojenia bez treści konkretnej. Bergson zarzuci Maxwellowi,Maxwell zarzuci Bergsonowi, że przeżywać ruch, nie znaczy wcale poznać go naukowo, lecz przeciwnie często uniemożliwia jego poznanie.

Okazuje się, że słowa mają inne znaczenie dla Bergsona a inne dla Maxwella: "ruch" Bergsona, to coś innego niż "ruch" Maxwella, tak samo słowo "poznać" ma u obu inne znaczenie. W gruncie rzeczy, prawie wszystkie słowa mają u nich odmienny sens: nie tak aby słowo jednego z nich oznaczało rzecz, przez drugiego inaczej nazywaną, lecz tak, że rzecz pewna nazwana jakoś przez jednego z nich, dla drugiego w ogóle nie istnieje. Dlatego wcale nie można dokładnie przetłumaczyć mowy jednego z nich na język drugiego. Ruch Bergsona, ruch sam w sobie, ruch absolutny, nie istnieje w ogóle dla Maxwella, nie ma i nie potrzebuje on słowa na jego wyrażenie; tak samo owo "postrzeganie od wewnątrz" Bergsona. W ogóle filozof ten ma znacznie bogatsza mowę, fizyk ogranicza bardzo wybitnie zasób swych słów, a robi to na podstawie swoistej tradycji naukowości: pewna przez dzieje nauk wytworzona dyscyplina myślowa każe mu porzucać niektóre słowa jako bezużyteczne. Filozofa dyscyplina ta nie obowiązuje, natomiast obowiązuje go swoista tradycja filozofów, którzy nie rezygnują zasadniczo z żadnych pojęć, jakie zachowały się z któregokolwiek okresu myśli.

Jeszcze inaczej wygląda styl myślowy mistyków. Dla Swedenborga [1] "wszystkie przedmioty dostrzegalne — zwierzę, skała, rzeka, powietrze — ba, nawet przestrzeń i czas nie istnieją dla siebie samych, lub dla jakiegokolwiek celu materialnego, lecz są tylko hieroglifami, opowiadającymi inne dzieje o innych istotach i innych zadaniach". "Każdy człowiek powinien by wobec każdego przedmiotu pytać: co oznaczasz? Czemu horyzont więzi mnie w tym centrum wraz z mą radością i bólem? Czemu z niezliczonych, przeróżnych głosów chwytam ciągle ten sam sens, a w nieskończonych szeregach hieroglifów czytam ten sam fakt, nigdy nie ujęty dość wyraźnie"? U Swedenborga koń oznacza pojmowanie zmysłowe, drzewo odczuwanie, księżyc wiarę itd., w książkach jego czytamy takie zdania: "W niebie nie wolno nikomu stać za czyimiś plecami i patrzeć na tylną część jego głowy, gdyż to psuje wpływ od Boga pochodzący". Z tym człowiekiem nie mógłby się porozumieć ani Bergson ani Maxwell, a jednak miał i ma on swoich wyznawców — całą grupę myślową o wspólnym stylu myślenia. Księżyc Swedenborga to coś innego niż księżyc Maxwella, niebo i Bóg jego nie mają odpowiedników ani u Bergsona ani u Maxwella. Jego poznawanie, tj. odgadywanie co "oznacza" jakiś przedmiot, jest czymś innym niż poznawanie Bergsona, tj. wczucie się w ten przedmiot lub poznawanie Maxwella, tj. zmierzenie go.

Wymienieni reprezentanci trzech zespołów myślowych nie mogą się więc porozumieć pomiędzy sobą, jakkolwiek w obrębie swych zespołów nie tylko porozumiewają się, ale nawet rozbudowują swe systemy poglądów w współpracy z innymi członkami grupy. Ich styl myślowy nie jest właściwością indywidualną, lecz grupową: opiera się on o pewne określone wychowanie (szkolenie) i o pewną określoną tradycję historyczną. Trzeba więc mówić o oddzielnym stylu myślowym filozoficznym, przyrodniczym i mistycznym. Każdy z nich przechodził swoistą ewolucję dziejową i ma swoiste miejsce w życiu duchowym ludzkości. Takich grup (zespołów, kolektywów) myślowych, będących nosicielami mniej lub więcej odrębnych stylów myślowych, mamy bardzo dużo. Tworzą je rozmaite odrębne formy zbiorowego myślenia, np. pewne dyscypliny jak fizyka, filologia, ekonomia, wiedza pewnych zawodów praktycznych jak rzemiosło, kupiectwo, dalej wiedza społeczności religijnych, etnograficznych, politycznych itd. Systemy filozoficzne określonych szkół, światopogląd tzw. zdrowego rozsądku itd. Niektóre style myślowe są zbliżone do siebie, np. styl fizykalny i biologiczny, inne są bardziej odległe, np. fizykalny i filologiczny, inne wreszcie są tak odmienne jak np. fizykalny i mistyczny. Można więc mówić o odrębnych stylach i o odmianach stylów, a analogicznie o pokrewnych i o odległych zespołach myślowych.

Zasadniczo porozumienie możliwe jest tylko w obrębie zespołu, pomiędzy pokrewnymi zespołami odbywa się ono już z pewnym powikłaniem: międzygrupowa wymiana myśli połączona jest zawsze z mniej lub więcej wybitnym przeinaczeniem jej. Przechodząc z jednej grupy do drugiej zmieniają słowa swe znaczenie, pojęcia otrzymują inne zabarwienie stylowe, zdania inny sens, poglądy inną wartość. Jeśli grupy są bardzo odległe, może wymiana myśli być zupełnie niemożliwa, transformacja myśli polega wówczas na zupełnym zniszczeniu jej.

III

Drugim podstawowym zjawiskiem nauki o poznawaniu jest fakt, że krążenie myśli połączone jest w zasadzie zawsze z jej przekształceniem.

Jeśli z zespołu aktualnych w danej chwili przeżyć formułuję jakąś myśl, tj. układam wypowiedzenie, więc szereg słów, to jestem przede wszystkim związany budową mowy, której użyję, normami i zwyczajami obowiązującymi w środowisku, do którego należę. Muszę się jednak ponadto liczyć z osobą czy środowiskiem, dla którego wypowiedzenie układam, bo chcę przecież dla jakiegoś określonego celu być zrozumianym. Każda sformułowana myśl, przeznaczona do rzeczywistego użytku, nosi więc znak wytwórni i adres przeznaczenia. Myśl sformułowana, wypowiedzenie, jest więc wartością kierunkową, wektorową (jeśli wolno użyć tu tego określenia): oderwane zdanie, bez znaku wytwórni i adresu przeznaczenia, a także bez uwzględnienia owych sił socjalnych, które jego skierowanie i krążenie powodują, jest niezupełne i nie nadaje się dla rozważań rozumnej nauki o poznawaniu. Tylko zdanie w swoim naturalnym związku, więc w swym znaczeniu socjalnym w obrębie społeczeństwa, zawiera sens określony, oderwane zdanie może być różnie rozumiane: może być wieloznaczne lub bezsensowne, zależnie od środowiska odbiorcy.

Jeśli myśl jakaś formułuję dla członków innego kolektywu myślowego, przekształcam ją tak, by była zbliżona do tamtejszego stylu. Staram się więc stworzyć kolektyw wspólny, jakiś pośredni, uboższy w treść a szerszy. Staram się daną myśl przestylizować. Taka wysyłka myśli nazywa się propagandą. Przykładem niechaj będzie znana z historii propaganda chrześcijaństwa prowadzona przez Jezuitów w Chinach w w. XVII, która stosowała daleko idące przekształcenie idei chrześcijańskich dla celów kolektywu chińskiego.

Jeśli myśl jakąś treści poznawczej formułuję dla członków własnego kolektywu, może to mieć na celu: 1) popularyzację jej, jeśli idzie o laików z tego kolektywu, 2) informację o niej, jeśli idzie o równorzędnych fachowców lub wreszcie 3) o legitymację jej w ramach stylowego systemu ideowego, tj. o sformułowanie jej oficjalne, ważne dla kolektywu jako takiego.

Każdy zgodzi się na to, że zarówno popularyzacja jak i legitymacja powodują przeinaczenie socjalnej wartości wypowiedzi. Popularyzacja używa języka potocznego, więc wyrażeń nieścisłych, opuszcza krytykę i zastrzeżenia, a podkreśla przez obrazy i porównania pewne strony zagadnienia. Laik obdarza fachowca swoistym zaufaniem poznawczym, lecz nie ma możności kontrolowania go. Apodyktyczność wypowiedzi fachowca ulega wobec tego w popularnym przedstawieniu znacznemu powiększeniu. Jako przykład porównajmy jakąkolwiek wypowiedź z dziedziny higieny, w jej sformułowaniu fachowym i popularnym.

Legitymacja wypowiedzi wyodrębnia ją od jej genetycznych związków psychologicznych i historycznych, a przystosowuje do schematów całego systemu. Więc niejako odrywa od jej własnej gleby rodzimej i przesadza do wspólnego sztucznego ogrodu; odbiera indywidualną odrębność, odziewając w mundur służby kolektywu. Pozwala jej uczestniczyć w wiarygodności i powadze całego systemu, który jest uznawany przez zespół myślowy za jedynie dobry, nawet za jedynie możliwy. Wypowiedź zyskuje przez to na znamionach obiektywności i pewności (trwałości). Jako przykład uprzytomnijmy sobie jak zmienia się wartość wypowiedzi, skoro z artykułu czasopisma dostanie się do podręcznika: to samo zdanie ma wówczas już inne znaczenie, nie posiada charakteru twierdzenia autora X, ale charakter uznanego elementu danej gałęzi wiedzy.

Wypowiedzi informacyjne, wymieniane pomiędzy równorzędnymi w danej dziedzinie fachowcami, grają w rzeczywistej, socjalnie ważnej wymianie myśli rolę najmniejszą. O wypowiedzi informacyjnej można mówić tylko wtedy, kiedy jej odbiorca posiada specyficzne zaufanie do zdolności poznawczych nadawcy (zaufanie poznawcze) i równocześnie pełną możliwość skontrolowania treści. Jasne jest, że wypowiedzi informacyjnie w tym rozumieniu stanowią jedynie pewną możliwość graniczną. Doświadczenie uczy bowiem, że do nowej jakiejś wiadomości, podanej przez fachowca odnosi się inny fachowiec badź to z nadmiarem zaufania a brakiem możliwości kontroli, więc jak czynnik podrzędny, tj. poniekąd jak laik. Bądź to z nadmiarem chęci legitymowania, więc jak czynnik nadrzędny. Równowaga krytyki i zaufania między fachowcami zachodzi przede wszystkim, jeśli treść wymiany myśli nie dotyczy nowego poznania, lecz dziedzin ustalonych i ogólnie uznanych. Im dojrzalsza dana dziedzina, im bardziej rozwinięta dana grupa myślowa (lub lepiej mówiąc: im mniej żywy rozwój danej grupy w pewnym momencie), tym więcej wypowiedzi informacyjnych, lub ściślej mówiąc tym bardziej zbliżają się wypowiedzi między fachowcami do ideału wypowiedzi informacyjnej. Równocześnie tym bardziej nabierają one charakteru konwencjonalnych haseł danego zespołu myślowego.

Zamierzone krążenie myśli, tj. krążenie jej w kierunkach zamierzonych wewnątrz grupy lub pomiędzy grupami myślowymi połączone jest więc prawie zawsze z przekształceniem. Przede wszystkim mamy tu krążenie pomiędzy twórcą lub ogólnie mówiąc elitą myślową, a tłumem, podczas którego występuje to przekształcenie, które nazywamy przekształceniem popularyzacyjnym. Potem, krążąc już wśród tłumu interferuje myśl nowa z tegoż zapasem myślowym i dostosowuje się do swoistego stylu myślowego zespołu. Każda nowa myśl podlega legitymowaniu według reguł tego stylu, więc ulega przekształceniu legitymacyjnemu. Tylko jeśli styl się ustali chwilowo, tj. skoro grupa myślowa trwa czas jakiś w stanie spoczynku, wytwarzają się kręgi równorzędnych fachowców. W takim organizmie społecznym może ona chwilowo krążyć z minimalnym przekształceniem, nawet w idealnych wypadkach bez przekształcenia jako wymiana haseł konwencjonalnych. Każdy jednak wstrząs, każde nowe ognisko twórcze burzy te tory krążenia bezzmiennego i zapoczątkowuje znowu krążenie przekształcające.

Zamierzone krążenie myśli, którego motorem jest chęć porozumienia się, nie jest jedyną możliwością. Inne siły społeczne, między innymi siła stworzona przez ciekawość, powodują, że myśl dochodzi także do odbiorcy, dla którego nie była przeznaczona. Takie mimowolne krążenie myśli jest bardzo ważne ze stanowiska socjologii myślenia, a połączone jest ono z najwybitniejszymi przeinaczeniami, nieraz z zupełną zmianą sensu. Z jednej grupy myślowej do drugiej przechodzą słowa i zdania, przenoszone przez jednostkę, dla której nie były przeznaczone, a sens ich podczas tej wędrówki zmienia się czasem tak, że tylko jakieś luźne, odległe podobieństwo zostaje. Jako przykład niechaj służy zniekształcenie myśli lekarskich przeniesionych przez niewyszkolony personel pomocniczy do sfer ludowych (fałszywa popularyzacja). Lub naukowe myśli przyrodnicze w redakcji dziennikarskiej. Lub religijna myśl egzotyczna w przedstawieniu oficerów kolonialnych.

Przeniesiona do obcej grupy przechodzi myśl różne koleje. Staje się mistycznym, niepojętym motywem około którego grupuje się głęboki kult (apoteoza myśli). Innym razem staje się śmieszna i spotyka się z drwinami (karykaturowanie myśli). Przeważnie zapładnia i wzbogaca obcy styl, przy czym przestylizowuje się i asymiluje: treść zmienia się czasem do niepoznaki, nawet jeśli słowo zostało takie samo. Jako przykład podaję słowo i pojęcie "rasa", przeniesione ze stylu przyrodniczego względnie antropologicznego do politycznego. Lub słowo i pojęcie "czarownica", przeniesione ze stylu średniowiecznego do nowożytnego.

Żadna z podanych form krążenia myśli — które bynajmniej nie wyczerpują wszystkich istniejących form (np. pedagogia) — nie występuje w rzeczywistości zupełnie oddzielnie, zawsze — lub prawie zawsze — popularyzacja kombinuje się z propagandą i legitymacją, informacji towarzyszy popularyzacja lub propaganda i legitymacja, wysyłce świadomie adresowanej odbiór niezamierzony itd. Wynika to z tego, że jednostka należy do wielu grup myślowych i będąc fachowcem (członkiem elity) jednej z nich, jest równocześnie laikiem innych. Stąd pochodzi, że praktycznie każde krążenie myśli połączone jest zarówno ze stylizacją (wzmocnieniem) jak i przestylizowaniem (przeinaczeniem). Pewne elementy aktualnej treści myślowej mogą więc być bezautorskie. Z porozumienia i z nieporozumień, z kilkakrotnych przekształceń i przeróbek wyrasta podczas krążenia socjalnego twór, w którym nie ma już nic z pierwotnych składników. Jak w owym nożu legendarnym, w którym w ciągu wieków zmieniano raz trzonek, drugi raz ostrze, a który uważany jest ciągle za "ten sam", chociaż nie ma w nim nic niezmiennego — oprócz pewnej wartości symbolicznej jaką przedstawia. Podobnie zmieniają twory myślowe swoje elementy składowe podczas krążenia socjalnego i nabywają nowej treści, nie wytworzonej przez jednostkę lecz mającej swe źródło w motu sociali.

Można to zauważyć podczas każdej dość długo trwającej dyskusji: wśród krzyżowania zdań, polemiki, potwierdzeń, sprostowań i nieporozumień staje się jakieś słowo hasłem, chociaż nikt tego nie zamierzał, około niego zagęszczają się pod wpływem wspólnego nastroju określone postulaty, często nawet wyraźnie niewypowiedziane, ale implicite zawarte w wypowiedziach. Ktoś je później sformułuje i kolektyw uzna go za odkrywcę, lecz autorem ich jest właściwie nie on, ale zbiorowy nastrój.

IV

Trzecim podstawowym zjawiskiem nauki o poznawaniu jest istnienie swoistego historycznego rozwoju myślenia, który nie daje się sprowadzić do logicznego rozwijania treści myślowych, ani do prostego przybywania szczegółowych wiadomości.

Każdego, kto bierze do rąk naukowe zabytki literackie, uderza jak dalece one są niezrozumiałe. Książka alchemiczna wydaje się nam splataną gmatwaniną fantastycznych obrazów, empirycznych obserwacji i zniekształconych poglądów uprzednich wieków. Znajdujemy w niej symbole traktowane jak rzeczy, i rzeczy o właściwościach symboli. Mistyczne korelacje pomiędzy odległymi w naszym pojęciu zjawiskami. Dziwny nastrój nadętej tajemniczości, niezgrabny sposób dowodzenia i wyrażania myśli, śmieszne zestawienia. Żaden obraz naszej rzeczywistości nie daje się podstawić pod tam spotykane opisy, żadne zagadnienie nie odpowiada dzisiejszemu, żadne rozwiązanie nie daje się ściśle odtworzyć.

Książka lekarska zestawia niemożliwe lub nienależące (według nas) do siebie szczegóły w jeden obraz, przesadny lub niewyraźny — któremu dzisiaj nic nie odpowiada. Czytamy opis zarazy i wydaje się nam, że moglibyśmy ją rozpoznać, tj. zidentyfikować z jakaś dzisiejszą chorobą zakaźną, np. kiłą. Lecz archaiczny autor podaje np., że zapadały na nią równocześnie zwierzęta domowe i ryby w rzekach, lub że towarzyszyły jej dziwne zjawiska meteorologiczne. To sprawia, że opis ten po prostu nie daje się przetłumaczyć na dzisiejszy język myślowy.

Opisy dziwnych przygód i podróży, opisy zwierząt takich jak gryf lub feniks, opisy zdarzeń takich jak deszcz żab, dziwaczne przepisy lecznicze i gospodarskie (np. jak pozbyć się myszy) itd. itd. pokazują jakiś obcy nam zupełnie, lecz nie pozbawiony swoistego stylu świat. Archaicznych tych poglądów nie można by przy pomocy żadnych operacji logicznych przeprowadzić w dzisiejsze, nie zmieniłyby się też one zasadniczo przez samo powiększenie ilości poznanych szczegółów. Zazwyczaj zbywamy śmiechem te "bajki i przesądy". Bliższe zbadanie wykazuje jednak w nich elementy, z których rozwinęły się nasze dzisiejsze pojęcia i poglądy, pozwala też przypuszczać, jak się ten rozwój w zasadzie dokonuje.

W Andrzeju z Kobylina "Gadkach o składności członków człowieczych, z Arystotelesa i też inszych mędrców wybranych" [2], 1535, czytamy: (str. 87): "Czemu lekarze zakazują przy jednym obiedzie jeść mleka i ryb? Odpowiedź: Bowiem te obiedwie potrawie bardzo zimne są, przeto społem złączone wielką flegmą mnożą, która człowieka sprawuje ku trędowi albo ku dzikiemu świrbu, to jest francy". To zimno nie powiada co do treści wcale naszemu pojęciu zimna: jest to, jak byśmy powiedzieli, jakaś stała własność chemiczna czy pierwiastek chemiczny, a nie stan fizykalny. Lecz ma jeszcze inne znaczenie. Str. 106: "Czemu takowe rzeczy gorzkie (korzenie) nie tak palą wnątrz jako w uściech? Odpowiedź: Bowiem takowe palenie bywa dla gorącości im przyrodzonej. Ale iż gorącość wnątrzna (jako też wyszej namieniono) jest daleko więtsza, przeto one mniejszą, która jest w korzeniu takowym, uskramia i owszem gasi, moc jemu odejmując, przeto nie tak szkodzą i nie tak czujne wnątrz bywają". Zachowuje się więc jednak ta niby własność chemiczna jak stan fizykalny. Innym razem para pojęć "zimno - ciepło" oznacza u naszego autora to co dziś nazywamy cechą temperamentu. Więc czytamy, że "otrocy więcej ciepła mają niż białogłowe", że śmiałość, gniewliwość, bystrość itd. zależą od ciepła. Że starość jest zimna i dlatego w starości mnoży się "melancholja, która jest zimna i sucha". Lub, że krew "od gniewu wezwrzała gdy dotknie serca, tym więcej je zagrzewa".

Ze "subtylnością" i żywotnością lub inteligencją pozostaje to ciepło w związku w następujących przykładach: "Czemu tęptanie serdeczne pewniejsze znamiona dawa na prawej stronie, niż na lewej? Odpowiedź: Jestto dla ciepła serdecznego, które w prawej stronie więtszą moc swą ukazuje" (str. 51). Dlatego "prawe ręce subtylniejsze i mocniejsze bywają niż lewe" (str. 39). Lub w innym miejscu czytamy, że zmysły ryb są tępe "gdyż one ciepła żadnego nie mają" (str. 92).

Lecz nie są to, jakbyśmy mogli mniemać, jakieś przenośne, metaforyczne użycia słowa ciepło, bo czytamy, że zimno starości wybiela paznokcie i włosy, "gdyż zimność wszelka wybiela, jako gorącość przypalając rumieni" lub, że wino przydawa starym ciepła przyrodzonego, które już w nich ustaje. Lub, że żar łaknienia może ugotować surowe potrawy i uczynić je strawnymi. Więc ten żar, to ciepło, jest we wszystkich swych formach identyczne, bo mogą się one wymiennie zastępować: ich istota jest ta sama. "Kiedy ciało cieplejsze: jestli przed objadem albo po objedzie? Odpowiedź: Pewna rzecz jest, iż ciepło w ciele więcej się sili, gdy pokarmu przyłożą, jako i ogień mnoży się z przykładaniem drew. Tu godzi się wiedzieć, iż trojako się mnoży ciepło przyrodzone. Pierwszym obyczajem w wielgości, a to przykładając k sobie rzeczy ciepłych, jako szuby, pierzyny, dzieci młode albo też zwierzęta; ty rzeczy ciepła przydawają. Wtóre przybywa ciepła w jakości: jakoż to bywa przez lekarstwo i też korzenie gorące. Trzecie, mnoży się ciepło oboim obyczajem w wielkości i w jakości społem, a to bywa przez pokarm ciepły, którego pożywamy" (str. 66).

Mamy więc skończony system poglądów: tym samem jest ciepło ognia, gorącość temperamentu lub afektu, "gorąca" korzenność potraw, żar łaknienia, ciepło pierzyny i dzieci młodych itd. A z drugiej strony identycznym w swej istocie zjawiskiem jest zimno mrozu, zimny temperament flegmatyków, zimno starości, zimno strachu, zimno śmierci itd. Nie ma różnicowania tych różnych dla nas rodzajów ciepła i różnych rodzajów zimna. Wszystko co podnieca, co zwiększa żywotność i wszystkie objawy żywotności są w jakiś sposób złączone, czy raczej nie odłączone od gorąca, od ognia. Implicite zawarty jest w tym pogląd, że "ogień" i "życie" sprzężone są w jakiś sposób, bynajmniej nie przenośny czy symboliczny: są w istocie swej jakoś identyczne. Bardzo to stara myśl, zgadza się z nią — pominąwszy sam żywy wygląd ognia — to, że wiele gwałtownych afektów działa pobudzająco i zarazem wywołuje przekrwienie twarzy podobnie jak gorąco fizykalne, i że uczucie palenia, wywołane przez podniecające korzenne potrawy podobne jest do uczucia gorąca. Dalej i to, że ciało stygnie po śmierci a niektóre porażające afekty jak "strach śmiertelny" powodują blednienie. Istniała więc niejasna, choć w system rozbudowana myśl o zasadniczej identyczności "ognia" i "życia". Istniała oparta o nią para pojęć oznaczających własności przeciwne: "zimno - ciepło", która zawierała ową myśl o związku, ognia i życia. Pojęcia te przekształciły się: zróżnicowały się i podzieliły niejako na kilka znaczeń, pewne znaczenie nabrało wartości "fizykalnego znaczenia", inne wartości "znaczenia przenośnego", niewłaściwego, poetyckiego, czyli polegającego na "złudzeniu". Specjalny styl myślowy, który w międzyczasie rozwinął się, styl fizyki nowoczesnej, zarzucił "zimno", a ciepłu nadał zupełnie inną treść niż miało dawniej: nic już nie łączy energetycznego pojęcia ciepła z ciepłem uczucia — z wyjątkiem historii i opierającego się o nią tradycyjnego zwyczaju językowego.

Jeśli dzisiaj z naszym naukowym stylem myślowym, przystępujemy do czytania dawnych pism naukowych, mimo woli podstawiamy pod słowa treść dzisiejszą: przez "ciepło" chcemy rozumieć dzisiejsze "ciepło fizykalne" lub też dzisiejsze "ciepło w poetycznym przenośnym znaczeniu". Lecz to słowo znaczyło i jedno i drugie równocześnie, bo takiego zróżnicowania nie było jeszcze wówczas. Dlatego nie daje się ono w ogóle ściśle przetłumaczyć na język dzisiejszy. Dlatego poglądy, takimi pojęciami wyrażone są dla nas pełne symboliki, fantazji, przesądu lub — bzdury. Lecz wówczas nie było po prostu takiego odróżniania symboliki od naturalistyki, fantazji od obserwacji, jakie dzisiaj ma miejsce. Dowodzą tego niezbicie średniowieczne ryciny, wystarczy np. zwrócić uwagę na to, że "wielki pan" przedstawiony jest zwykle w większych wymiarach niż członkowie jego świty. Że przedstawione budynki są niewiele większe, niż figury ludzi, jeśli ci stanowią główny przedmiot obrazu. Tak samo głowy bywają nieproporcjonalnie duże. Wielkość geometryczna i wielkość socjalna albo ważność z jakiegoś innego powodu nie są ściśle odróżniane.

Pojęcia ulegają więc ważnym zmianom. Zmiany te nie wynikają z żadnej analizy wrażeń, która by zmuszała do przekształcania ich w jakimś określonym kierunku. Nie są one logicznie lub rzeczowo koniecznym rozwinięciem myśli. Przecież poglądy średniowiecza dają zwarty system, w którym zasadniczo nie ma błędów logicznych więcej niż w dzisiejszym. Nic nie uprawnia nas również do mniemania, jakoby taki proces, jakiemu podlegało np. średniowieczne pojęcie "ciepła" był jedynie możliwy. Można było np. zachować pojęcie ciepła jako pierwiastka chemicznego: jeszcze za Lavoisiera była ta sprawa aktualna. Nie mielibyśmy wówczas dzisiejszej energetyki, ale kwestja przemiany pierwiastków byłaby prostsza i wcześniej rozwikłana; może poprzez nią doszlibyśmy przecież do takiej samej energetyki, a może nie. Rozwój pojęć odbywa się własnymi drogami, ma własne uwarunkowanie historyczne, nie logiczne, jest — że tak powiem — bierny, nie czynny. Poznanie nasze zawiera pewne elementy, które nie są ani spekulatywne ani empiryczne lecz pochodzą ab evolutione historica.

Pojęć nie należy, rzecz prosta, uważać za oddzielne, istniejące same dla siebie cegiełki, z których składa się dana myśl. Izolujemy je oczywiście ex post sztucznie z tej myśli, z całego zespołu myśli, z ciągłego procesu myślenia. Lecz nawet izolowane pojęcia wykazują, jak widać, swoiste zabarwienie stylowe, charakterystyczne dla danego stylu myślowego.

W pojęciu ciepła i zimna, którym zajmowaliśmy się, tkwi implicite charakterystyczna ogólna myśl o analogii (czy raczej identyczności lub związku) ognia i życia. Myśl ta zawarta jest także w innych pojęciach wielu wieków, nigdy nie udowadniana, długo nie formułowana otwarcie, chociaż mająca swe konsekwencje (analogia dymu i ducha: dym, zaduch, duch, dusza, "wyzionąć ducha". Przedstawienie duszy jako "gazowego kręgowca", Pneuma, itp.). Jest ona dla swej grupy myślowej zupełnie oczywista, naturalna, nie wymaga żadnych umotywowań, bo narzuca się jako nieodzowna konieczność. Otóż ważne jest, że ten swój charakter oczywisty zachowuje taka pramyśl nawet po zróżnicowaniu się pojęć, zawierających ją, tj. nawet po rozpadnięciu się ich i przemianie takiej, że potem już nie ma jej bezpośrednio w samych pojęciach. Wtedy staje się ona podświadomą wytyczną dla rozwoju pojęć, który kształtuje się tak, aby ją udowodnić.

Takie właśnie były koleje pramyśli o identyczności ognia i życia. Zawierające ją pojęcia ciepła i zimna zmieniły się zasadniczo. Wiele z podobieństw między ogniem a życiem straciło znaczenie realne, "ognisty temperament" lub "ognisty napój" są dzisiaj tylko poetyckimi wyrażeniami, lecz pojęcie życia i pojęcie ciepła tak rozwinęły się, tak ograniczyły się i takiego nabrały znaczenia, że swoisty związek między nimi zachował się: "życie" pojmowały różne etapy rozwoju myśli energetycznie, aby równolegle do rozwoju pojęcia ciepła dojść do udowodnienia, że istotą życia jest spalanie. Cały rozwój wiedzy w tej dziedzinie można ex post uważać za rozwiązanie zagadnienia: jak określić ogień i jak określić życie, aby pomiędzy oboma tymi określeniami pozostał ten związek, który prahistoria odczuwała jako oczywisty.

A przecież teoretycznie byłoby możliwe, aby rozwój pojęcia życia poszedł był np. w kierunku morfologicznym, nie funkcjonalnym. Wtedy mogłyby np. kryształy być zaliczone do istot żywych i tak pojmowane życie (tj. zdolność wytwarzania swoistych kształtów) nie byłoby w żadnym stosunku do spalania. Morfogenezie żywych form poświęcono by więcej uwagi i może nie trwałoby aż do czasów Pasteura, zanim ugruntowała się myśl, że każda istota żywa, nawet najprostsza i najmniejsza, pochodzi od istot żywych. Lub na odwrót możliwe byłoby, aby cieplik pozostał był pierwiastkiem chemicznym, jak chciał Lavoisier, skutkiem czego zahamowałby się rozwój termodynamiki i energetyki w ogóle. W tym wypadku życie, tj. przepływanie materii (o ile rozwój tego pojęcia szedłby mimo to w kierunku funkcjonalnym), również nie byłoby spalaniem; znalazłoby ono obraz symboliczny np. w strumieniu lub rzece, a wiedzieć trzeba, że istniał zawiązek pramyśli o takiej analogii, chociaż daleko mniej silny niż pramyśl o analogii z ogniem. Nie twierdzę, że możliwości takie praktycznie istniały, tj. że konkretne i szczegółowe rozważenie wszystkich czynników, które we wszystkich epokach działały, zezwalałoby je przyjąć; przeciwnie, przekonany jestem, że im dokładniej badalibyśmy rozwój wchodzących w grę pojęć, tym zupełniejszą znaleźlibyśmy ich historyczną determinację. Chcę właśnie podkreślić tę swoistą historyczną determinację rozwoju myślenia poznawczego, w odróżnieniu od logicznej czy rzeczowej, o której można mówić tylko w obrębie mniej więcej ustalonego stylu.

Jak więc odbywa się pierwotny rozwój myślenia?

Zespoły myślowe stwarzają mniemania, poglądy, związki myślowe i wyobrażenia w sposób bardzo podobny do tworzenia słów, zwrotów i zwyczajów językowych. Słowa nie są pierwotnie konwencjonalną nazwą rzeczy, lecz jej realnym odpowiednikiem, są "transpozycją przeżyć i przedmiotów na materiał, który daje się łatwo formować i jest zawsze pod rękę" (Hornbostel). Słowo jest żywym obrazem przedmiotu, więcej nawet: jego magicznym ekwiwalentem. Podobnie powstają wyobrażenia i pojęcia, a także mniemania, tj. ich związki. Są to spontaniczne transpozycje przeżyć. Mniemanie o analogii ognia i życia nie powstało jako logiczny wniosek z pewnej liczby przestanek, lecz jest ono wyrazem przeżywania tej analogii, więcej nawet: jest samym bezpośrednim przeżywaniem tej analogii. Jest wizją kolektywu myślowego, wstrząsającą jego życie duchowe tak głęboko, że odrzucić jej już nie może. Sama przez się bez stałego sensu, bo podaje stosunek wzajemny pojęć, których treść nie jest jeszcze ustalona, staje się wytyczną dla ustalenia tej treści. Zanim ustaliła się treść pojęcia "życie", istniała niejasna pramyśl o identyczności istoty życia i ognia. Ta myśl niejasna stała się wytyczną rozwoju pojęcia życia i ognia: dziś mamy takie pojmowanie ich, jakie czyni zadość owej pramyśli. Jeśli dzisiaj ex post czytamy stare poglądy na ogień i życie, znajdujemy myśl "prawdziwą", tj. identyczną z naszą i nie znajdując dowodów, skłonni bylibyśmy przypuszczać jakąś cudowną intuicję ludową. Lecz jest to tylko złudzenie: owa pramyśl miała inny sens niż my w niej dorozumiewamy się, bo "życie" i "ogień" znaczyły wówczas coś innego niż dzisiaj. Lecz pojęcia te raz sprzężone przez nią, mimo daleko idących zmian rozwojowych w obrębie każdego z nich, zachowały swój wzajemny związek myślowy.

Podobnych utrwalonych pramyśli, będących wytycznymi późniejszego rozwoju pewnych dziedzin, znajduje się w historii nauk dość wiele. Doprowadziły one do poglądów naukowych, których pierwotny zawiązek, niejasna dla nas dzisiaj zaródź myślowa, istniał przed nowoczesną empirią i przed nowoczesnym sposobem rozumienia ich, a rozwój z tych związków jest równocześnie rozwojem empirii i pojęć. Każdorazowy etap jest więc empirycznie i systematycznie wylegitymowany i imponuje uczestnikom jako jedyna możliwość, jako odpowiednik niezależnego bytu zewnętrznego, tj. "rzeczywistości".

W innym miejscu [3] podana jest sprawa pramyśli o "alteratio sanguinis luetica" dużo starszej niż dzisiejsze pojęcie krwi i pojęcie kiły, która to pramyśl stała się wytyczną rozwoju obu tych pojęć i realizuje się dzisiaj w tzw. reakcji Wassermanna. Pomiędzy reakcją tą a ową niejasną praideą nie ma żadnego związku logicznego, jest jednak ścisły związek genetyczny i można rozwój wiedzy w tej dziedzinie uważać za rozwiązanie zagadnienia: jak ukształtować pojęcie próby krwi i pojęcie kiły, aby miedzy nimi zachodził pewien związek z góry przesądzony.

Istniała też praidea atomu, chemicznego pierwiastka i składu, zachowania materii, kulistego kształtu ziemi, heliocentrycznego systemu itd. Wszystkie te myśli istniały przed dzisiejszymi dowodami (tj. były rozmaicie motywowane). Pojęcia, które je wyrażały, uległy gruntownej zmianie, a mimo to związek pomiędzy nimi pozostał, był nawet jedną z wytycznych rozwoju owych pojęć.

Istniała także niejasna myśl, że istotą choroby jest robak lub jad, który toczy ciało. Raz robak, raz zły duch lub jad, raz liczne małe robaczki, widoczne lub niewidoczne, wielkie lub małe. Fantazję tę można u rozmaitych ludów i w różnych epokach znaleźć: podobnie jak rozpowszechniony jest łuk lub proca. U M. T. Varrona (Rerum rusticarum libri III) czytamy: "Animadvertendum etiam, siqua erunt loca palustria, ... quod crescunt animalia quaedam minuta, quae non possunt oculis consequi et per aera intus in corpus per os ac nares perveniunt atque efficiunt difficiles morbos". Brzmi to dla nas jak nowoczesne popularne opisanie Flügge'go kropelkowej teorii infekcji przez animalia quaedam minuta, tj. bakterie. Tylko, że pasożyt zimnicy, która występuje na bagnach, nie dostaje się przez nos i usta, lecz przez ukłucie komara. Myśl o animalia minuta (prawdopodobnie wziął ją Varro od Greków) rozwinęła się w bakteriologię, lecz nie do takich chorób się odnosi, jakie występują w opisanych przez Varrona warunkach i nie do takich besliol, o jakich on pisał. Nie można jej nazwać z dzisiejszego stanowiska ani błędną, ani słuszną: rzeczowo dla chorób bagiennych błędna, zawiera jakąś niejasną, lecz ważną jako zawiązek ideę. Nie była to "intuicja", bo to co osiągnięto jest różne od tego, czego się spodziewano. Nie było to więc także przypuszczenie, tym bardziej, że nie miało charakteru zakładanej możliwości, lecz gotowego sądu. Był to przesąd, a stał się prawdą w ten sposób, w jaki sprawdził się warunek diabelskiej umowy z ballady Mickiewicza: karczma dostała nazwę "Rzym" po to, aby Twardowski znalazł się w Rzymie.

Trzeba więc przyjąć, że prahistorja myśli przekazała pewne wytyczne dla dalszego rozwoju myślenia, w postaci szeregu niejasnych kompleksów domniemanych związków i analogii. W trakcie późniejszego rozwoju rozwijały się pojęcia zasadniczo według owych wytycznych, lecz działają tu jeszcze inne czynniki.

Skoro kolektyw doprowadza do powstania swoistego stylu i zaczyna się praca legitymowania pojęć w myśl ustalonych stylowych zasad, znaczenie ich różnicuje się: słowo staje się wieloznaczne i każde znaczenie zaczyna prowadzić oddzielny żywot. W książce z r. 1755 (Odilon Schreger: Studiosus jovialis, Pedeponti 1755) czytamy np. "Warum ist ein Mensch nüchtern schwerer als nach dem Essen? Weil durch die Speisen die Geister vermehrt werden, welche wegen ihrer luftigen und feurigen Natur den menschlichen Cörper erleichtern, denn Feuer und Lufft machen insgemein leicht. Dahero ist auch ein fröhlicher Mensch viel leichter, als ein trauriger, weil ein fröhlicher Mensch mit mehrern Geislerlein begabet ist, als ein betrübter. Auch ist ei Todter weit schwerer, als ein noch Lebendiger; weil dieser voller Geisterlein ist, jener aber derselben beraubt ist" [a]. Pojęcie ciężkości, które tu mamy, różni się zupełnie od dzisiejszego fizykalnego: zawiera niezróżnicowany zespół treści dzisiejszych pojęć ciężaru, ociężałości, ciężkiego usposobienia i trudności (nieporęczności) podnoszenia. To archaiczne pojęcie ciężkości przedstawia jednak zwartą i stylów całość: przeciwstawia się mu odpowiednik "lekkość", a różnica pomiędzy odpowiednimi zjawiskami znajduje jednolite wytłumaczenie w obecności lub braku owych duchów żywotności, mających związek z powietrzem i ogniem. Nie można temu pojęciu ciężkości nic zarzucić ani ze stanowiska logiki ani ze stanowiska empirii. Waga nie jest wcale przyrządem do mierzenia tej ciężkości, zresztą waga użyta nie w próżni potwierdzi, że ciało ciepłe jest lżejsze niż zimne, a użyta po usunięciu powietrza z przestrzeni ważenia (gdyby taki eksperyment dał się uprzystępnić zwolennikom danego stylu) podaje "ciężkość" fałszywie, bo "Lufft macht insgemein leichter": widocznie w żywym i sytym było więcej powietrza (tj. przeciw-ciężkości), dlatego po usunięciu go nabrali ciężaru równego lub większego od ciężaru umarłego czy głodnego. Nie da się pomyśleć eksperyment, który by przekonał naszego autora, pominąwszy nawet to, że nie zgodziłby się na eksperyment nowożytny, nie widząc związku pomiędzy jego założeniami a swoim twierdzeniem: nasza fizykalna rzeczywistość jest mu zupełnie obca. Dopiero ze zmianą stylu myślowego mógłby odróżnić w jednolitym przedtem dla siebie pojęciu ciężkości kilka znaczeń i ew. jednemu z nich nadać bieg rozwojowy identyczny z klasycznym fizykalnym pojęciem ciężaru. Potem, w trakcie dalszego rozwoju stylu, stanąłby zapewne wobec potrzeby dalszego rozłożenia tego pojęcia ciężaru itd., — podobnie jak fizyka zmuszona była odróżnić "ciężar" od "masy" i zapewne każde z tych pojęć w przyszłości jeszcze rozdzieli w sposób dzisiaj nie dający się przewidzieć i niepotrzebny.

Oprócz różnicowania się pojęć składa się jeszcze wiele innych zjawisk na rozwój stylu myślowego. Niektóre pojęcia i zagadnienia znikają, inne powstają. Odbywa się to bez względu na rzeczowe lub logiczne argumenty: zarzucono np. zagadnienie kamienia filozoficznego, tj. środka na wieczną młodość i zarazem na uszlachetnianie metali, nie dlatego, że wszelkie poszukiwania były dotąd bez wyniku (wielu alchemików twierdziło zresztą że posiada go), ale dlatego, że zagadnienie to nie zgadza się z naszym stylem myślowym (wiemy na podstawie ogólnych zasad że to niemożliwe). Szkła niełamliwego poszukuje się równie długo, równie bez wyniku, lecz nie zarzuca się tego zagadnienia, bo jest zgodne z naszym stylem myślowym.

Wytwarza się swoista gotowość do postrzegania postaci stylowi odpowiadających, zanika zaś równolegle możność postrzegania zjawisk niestylowych, wytwarza się odpowiednia technika itd. Nie jest niestety możliwe w ramach artykułu opracować szczegółowiej te wszystkie zjawiska rozwoju myślenia, tj. historycznych przemian stylów myślowych.

V

Jeśli teoria poznawania ma być nauką zdolną do rozwoju, użyteczną i bogatą w treść konkretną, musi ona rozszerzyć zakres swych zainteresowań. Nie może ograniczać się do badania oficjalnie w danym momencie uznawanych dziedzin i etapów wiedzy, lecz licząc się z rozmaitością stylów myślowych i wielością zespołów myślowych musi stać się nauką porównawczą. Musi też uwzględnić moment rozwojowy i obejmując zaczątkowe stadia poznawania, dążyć do metod badania poznawania niejasnego, chwiejnego i niewyraźnego. Musi zasadniczo i szczegółowo uwzględnić socjalną naturę myślenia i poznawania.

Musi więc objąć metody psychologiczne, socjologiczne i historyczne. Przedmiotem jej stanie się całokształt życia poznawczego, jego organizacja, fluktuacje czasowe i właściwości rozwojowe, cechy lokalne, właściwości jego rozmaitych form; zbada metody pedagogiczne ze stanowiska teorii poznawania, znajdzie punkty zaczepiające o ekonomię, technikę (aparat!), sztukę a nawet politykę. Uwzględni wreszcie mitologię i psychiatrię.

Tak pojmowana teoria poznawania jest nauką o stylach myślowych. Porównując style myślowe, badając ich genezę historyczną, ich rozwój, siły socjalne tworzące je i utrzymujące, metody wprowadzania do kolektywu myślowego, dojdzie ona do właściwego poglądu na oficjalną dzisiejszą wiedzę naukową, jej możliwości i jej wartość filozoficzną. Może wytworzyć swoisty pogląd na zagadnienia rzeczywistości, prawdy, złudzenia, odkrycia i pomyłki. Może dostarczyć pożytecznych czynników i wskazań dla poszczególnych nauk.

Jeśli postrzeganie jakiejkolwiek określonej postaci, jeśli odkrycie jakiegokolwiek szczegółu, jeśli wytworzenie sobie jakiegokolwiek poglądu są zależne od swoistej gotowości intelektualnej, od stylowego nastroju intelektualnego, — jak usiłowałem przedstawić w pracy pt. "O obserwacji naukowej" [4] — i jeśli nastrój ten jest zjawiskiem społecznym i ma swe uwarunkowanie w swoistej tradycji kolektywu myślowego, to pierwszym zadaniem jest badanie socjologii myślenia. Poznawanie jest czynnością zbiorową, bo możliwe jest tylko na podłożu pewnego zasobu wiedzy, nabytego od innych ludzi i dającego dopiero to ogólne tło, od którego jakaś postać postrzegana lub pojmowana może odbijać. Zdanie "Jan poznał zjawisko Z" jest niekompletne: trzeba dodać doń "w stylu myślowym S" ew. jeszcze "z epoki E". Nosicielem i twórcą stylu myślowego jest kolektyw czyli zespół myślowy.

Istnieją chwilowe i stałe kolektywy myślowe. Każdy zapewne zaobserwował, że podczas żywej, absorbującej rozmowy kilku ludzi powstaje po pewnym czasie jakiś szczególny stan, który powoduje, że uczestnicy wypowiadają myśli, jakich w innym zespole nigdy tak nie wyrażają. Zjawia się wspólny nastrój intelektualny i wreszcie rodzi się z wzajemniego porozumienia a także z wzajemnych nieporozumień swoisty twór myślowy, którego autorstwo nie należy do żadnej osoby lecz tylko do owego kolektywu. Przyjście osoby nowej niszczy lub modyfikuje ów nastrój i od razu odnośny wspólny twór myślowy zmienia się. Bardzo intensywny wspólny nastrój może prowadzić do tzw. zbiorowych sugestii i halucynacji, podobnie jak wyszkolony, jednostajny nastrój stałych kolektywów prowadzi do światopoglądów i ich praktycznego zastosowania.

Oprócz takich wciąż powstających i znikających kolektywów chwilowych, istnieją także stałe, grupujące się około pewnych ustalonych tworów socjalnych jak pewne nauki, religie, zawody praktyczne, trwałe stowarzyszenia o określonych celach, np. sportowe itd. Ilekroć siły, które zebrały grupę ludzi, działają dłużej, powstają takie trwałe kolektywy. Utrwala się wówczas z biegiem czasu stały nastrój, który składa się z dwóch ściśle należących do siebie stron: z gotowości do skierowanego postrzegania i gotowości do odpowiednio określonego postępowania. W ten sposób powstaje swoisty styl myślowy. Styl ten zostaje przekazywany z pokolenia na pokolenie, przez "wtajemniczenie", szkolenie, wychowywanie lub inne urządzenia mające na celu wprowadzanie do kolektywu. Rozwija się on, narasta i stwarza odpowiedni sobie wyraz w postaci religii, nauki, sztuki, zwyczaju ludowego, państwa itd.

Zasadniczą ccchą wszystkich kolektywów stałych jest ich mniej lub więcej ścisłe odgraniczenie. Formalnie odgranicza się zespół myślowy przez zwyczaje i ustawy uzależniające przyjęcie członka od pewnych warunków i pewnych ceremonii (sakramenty przyjęcia), patrz warunki i ceremoni przyjęcia w poczet członków określonych religii, określonego zawodu itd. Także poszczególne dyscypliny mają takie warunki przyjęcia, które wcale nie są logicznie umotywowane, lecz wyłącznie tradycyjnie. Przejście wyszkolenia klasycznego (grecko — rzymskiego) jest np. w Europie warunkiem przyjęcia w poczet przyrodników, które, aczkolwiek logicznie niczym nie umotywowane, jest jedną ze składowych przyrodniczego stylu myślowego. Do formalnych czynników ograniczających grupy myślowe zaliczyć jeszcze można specjalne słowa ("określenia techniczne") w grupie tej używane, czasem specjalne zwroty językowe a nawet osobny język (łacina!).

Nie ma dotąd specjalnych badań nad teorio-poznawczym znaczeniem terminów technicznych, nie mogę jednak pokusić się tutaj o wypełnienie tej luki, bo trzeba by na to zbyt wiele miejsca poświęcić. Zasadniczą rzeczą jest, że termin techniczny wyraża w obrębie swego kolektywu myślowego coś więcej niż zawiera jego definicja logiczna: posiada on pewną moc swoistą, jest nie tylko nazwą ale także hasłem lub symbolem, posiada coś co nazwałbym swoistym czarem myślowym. Łatwo się przekonać o tym, podstawiając za termin techniczny opisanie o tym samem znaczeniu, ale bez owej mocy swoistej sakramentalnej, bez owego czaru: "król" to coś więcej niż "sprawujący rządy"; "mistrz" to coś więcej niż "człowiek, który posiadł daną umiejętność"; "pierwiastek" to coś więcej niż "składowa cegiełka" itd. Mówimy o "królewskim wystąpieniu", "mistrzowskim dziele", "elementarnym zjawisku" i w każdym takim określeniu jest pewne swoiste zabarwienie stylowe, które może wyczuć tylko ktoś objęty danym stylem myślowym. Jeśli w legendzie za termin "król" podstawimy "dziedziczny prezydent" zamienimy ją w parodię, zniszczymy jej swoisty nastrój. Odnosi się to szczególnie do starych terminów, które trwały styl myślowy ugruntował i wpoił w myślenie. W makabrycznej powiastce podstawienie za słowo "duch" opisania "składowa człowieka przetrwająca jego śmierć" zniszczy cały nastrój, uczyni ją śmieszną. Tak samo w patriotycznym wierszu podstawienie "powierzchni globu" za "ziemię". Ale także nowoczesne terminy naukowe posiadają ten swoisty czar stylowy, tę swoistą moc sakramentalną.

Jest ona zawarta w terminach takich jak "gatunek" (zoologia i botanika), "atom" (fizyka i chemia), "analiza" (chemia), "diagnoza" (medycyna), "listki zarodkowe" (embriologia), "narząd" (anatomia), "funkcja" (matematyka), itd. Żaden z tych terminów nie da się bez reszty zastąpić przez eksplikację logiczną, bo tradycja danej dyscypliny, jej rozwój historyczny otoczyły je ową swoistą mocą sakramentalną, przemawiającą do członków kolektywu silniej niż treść logiczna. Gdyby nie moc terminu "gatunek" niemożliwa byłaby walka o ewolucjonizm i darwinizm, gdyby nie podobna moc terminu "kwadratura koła", może nikt by się o nią nie troszczył.

Podobnie jak z terminami technicznymi ma się rzecz z specjalnymi zwrotami językowymi, zwyczajami myślowymi itd.: wszystko to są swoiste cechy stylów myślowych, dla obcych niedostępne, dla wtajemniczonych w pewnym sensie święte. Ich zastąpienie przez wyrazy i zwroty inne, choćby w treści logicznej identyczne, lecz pozbawione cech stylowych, stwarza satyrę lub parodię. Liczne satyry Woltera tak powstały, por. Prostaczka lub Kandyda.

Styl jest więc ograniczoną jednostka, zamkniętym organizmem i nie ma możności dostępu doń przez jakaś ogólnoludzką, tzw. "logiczną" czy "racjonalną" drogę. Wiedzą wszyscy pedagogowie, że wyprowadzanie do jakiejkolwiek dziedziny myśli musi zawsze prowadzić przez okres "terminatorski", w którym działa tylko autorytet i sugestia, nie zaś jakieś ogólne, "racjonalne" tłumaczenie. Wprowadzenia te mają we wszystkich dziedzinach wartość sakramentu wtajemniczenia znanego z etnologii. Do żadnej dyscypliny nic można dostać się przez studiowanie jej skończonego systemu pojęciowego, zawsze musi istnieć "wprowadzenie" częściowo historyczne, częściowo anegdotyczne i dogmatyczne. Jest ono ćwiczeniem poddawania się swoistemu nastrojowi kolektywu. Nie można zrozumieć żadnej dziedziny bez znajomości jej rozwoju historycznego, nie można jednak także zrozumieć tego rozwoju, nie znając jej pojęć dzisiejszych: już to samo uniemożliwia racjonalistyczną pedagogię.

Wszystkie stałe kolektywy myślowe, jako nosiciele organicznych stylów myślowych, posiadają identyczną ogólną strukturę wewnętrzną, jakkolwiek w szczegółach może ona przybrać różne formy. Siła utrzymująca kolektyw i łącząca jego członków, wywodzi się ze wspólnoty nastroju zbiorowego. Ten nastrój wytwarza gotowość do jednakowo skierowanego postrzegania, wartościowania i użytkowania postrzeganego, tj. wspólny styl myślowy. Jest on także źródłem owego uczucia solidarności myślowej wewnątrz-grupowej, o którym wyżej wspominaliśmy, owego koleżeństwa swoistego, które stwarza "towarzysza", "ziomka", "współwyznawcę", "kolegę" itp. Przeciwieństwem jest uczucie wrogości dla "obcego", dla tego, który czci obce bogi, używa obcych słów, pozbawionych tajemnego czaru odczuwanego wewnątrz kolektywu. Jest on "niemym" a jego zdania są nonsensami lub złudzeniami (por. "Scheinprobleme" nowocz. nauk przyrodniczych). Wypowiedzi jego, burzące nastrój intelektualny kolektywu, budzą nienawiść.

Nie wszyscy członkowie kolektywu myślowego mają takie same ustosunkowanie do jego wytworów: pewna — mniejsza — ich część gra wobec — większej — reszty rolę pewnego rodzaju pośredników. W ten sposób wytwarza się dokoła każdego tworu kolektywnego życia: mniejszy krąg ezoteryczny, złożony z członków o bardziej bezpośrednim ustosunkowaniu do tego tworu i większy krąg egzoteryczny, złożony z członków, którzy partycypują w nim tylko przez pośrednictwo tamtych. W kolektywach myśli religijnej, artystycznej, naukowej itd. mamy krąg ezoteryczny w postaci kapłanów, artystów, fachowców itd., i krąg egzoteryczny w postaci rzesz wiernych, publiczności, laików itd. Każda idea naukowa, każda myśl artystyczna czy jakakolwiek inna posiada swych nielicznych "wtajemniczonych" i swych liczniejszych "wyznawców", którzy przyjmują ją przez zaufanie do wtajemniczonych: bez takiego podziału ról i pracy byłoby współżycie wewnątrz kolektywu niemożliwe. Dopiero ten podział sprawia, że kolektyw nie jest prostą sumą jednostek, że krążenie myśli w nim nabiera zdolności twórczych, których wynikiem nie jest dzieło indywidualne, lecz właśnie zbiorowe. Kolektyw składa się z wielu takich przecinających się kręgów ezo- i egzoterycznych, jednostka należy do wielu kół egzoterycznych i nielicznych — lub żadnego — koła ezoterycznego. Istnieją różne stopnie wtajemniczenia i liczne więzy łączące je z sobą, podobnie jak istnieją drogi i więzy łączące rozmaite kręgi.

Krąg egzoteryczny związany jest z ezoterycznym swoistymi siłami społecznymi. Z jednej strony jest to swoiste zaufanie laików do wtajemniczonych czy fachowców, z drugiej strony swoista zależność tychże od tzw. opinii publicznej i tzw. zdrowego rozsądku. Efekt obu tych sił jest identyczny: wzmacniają one, potęgują, realizują każdą myśl krążącą w kolektywie, nadają tworom tej myśli swoiste piętno bytu pozaindywidualncgo, "rzeczywistego". Laik ma na skutek swego zaufania tendencję do przeceniania możliwości fachowca i do niedoceniania jego ograniczenia. Każdy więc twór myślowy fachowca, np. jakaś idea artystyczna czy religijna, czy też jakaś myśl naukowa, zyska w swej wędrówce do laików cechy większej pewności, większej bezwzględności, większej oczywistości i wagi. Lecz także fachowiec nie jest niezawisły od laików: zależność jego od konserwatywnej z natury rzeczy "opinii publicznej" i "zdrowego rozsądku" skłania fachowca do dostosowywania każdej nowości do przyjętego zespołu poglądów i wyposaża ją automatycznie w takie same cechy większej pewności i wagi. Sprzyja temu jeszcze to ogólne uczucie solidarności intelektualnej wszystkich członków społeczeństwa myślowego, o którym wyżej wspominaliśmy i ponadto ta okoliczność, że fachowcy rekrutują się spośród laików, że więc każdy fachowiec zawdzięcza olbrzymią większość swego wykształcenia ogólnego tej ustalonej konserwatywnej wiedzy egzoterycznej.

Stąd pochodzi, że każde poruszenie się myśli wewnątrz kolektywu — ipso sociologico facto — potęguje i od -indywidualizuje ją, podobnie jak krążenie jej pomiędzy kolektywami zmienia ją i przekształca. To są reguły ogólne, właściwe wszystkim kolektywom.

Oprócz opisanego zaufania laika i zależności fachowca, są jeszcze inne siły socjalne działające w obrębie kolektywu. Nadmienić trzeba np. charakterystyczną konkurencję pomiędzy elitą i masą, bunt masy przeciw elicie, powodujący iż laik ironizuje "kapłana" i niechęć elity do masy, powodującą iż fachowiec pogardza laikiem.

Zawiłość życia ludzkiego wyraża się w równoczesnym współistnieniu wielu rozmaitych kolektywów myślowych i we wzajemnych wypływach tych kolektywów na siebie. Nowoczesny człowiek nie należy — przynajmniej w Europie — nigdy wyłącznie i w całości do jednego kolektywu. Z zawodu np. naukowiec, może on poza tym być religijny, należeć do partii politycznej, brać udział w sporcie itd. Ponadto każdy partycypuje w kolektywie myśli praktycznej "życia codziennego". W ten sposób jest jednostka nosicielem wpływów jednego kolektywu na drugi. Krzyżują się w niej nieraz sprzeczne, czasem starannie izolowane od siebie style myślowe [por. fizyka który jest religijny], przenoszą czasem elementy jednego stylu do drugiego, ścierają się, ulegają modyfikacji, asymilują się. Te wpływy zewnętrzne stają się jednym z czynników dających ów twórczy chaos migotających naprzemiennych możliwości, z którego później przez stylizującą wędrówkę wewnątrz kolektywu powstaje nowa postać, nowe "odkrycie".

W ten sposób istnieją trzy źródła uwarunkowania konkretnej treści każdego stylu myślowego: 1) ideogeneza przed-historyczna z czasów początku tego stylu, z czasów kiedy styl ten odszczepił się jako wariant innego stylu. Tu należą praidee.

2) Zmiany wywołane przez ciągłą wędrówkę myśli wewnątrz kolektywu, podyktowane przez siły socjalne działające w kolektywie. Stylizacja, systematyzacja, legitymacja, bunt, rewolucja myślowa.

3) Ustawiczne wpływy obcych stylów.

Struktura socjalna kolektywów myślowych, opisana w ogólnych zarysach wyżej, przybiera w poszczególnych kolektywach rozmaitą postać. Stosunek mniejszego ezoterycznego kręgu do większego egzoterycznego, będący jedną postacią znanego z socjologii stosunku elity do tłumu, może układać się rozmaicie. Kolektywy, w których pozycja tłumu (masy) jest silniejsza niż pozycja elity, okazują pewne cechy demokratyczne: elita zabiega o zaufanie i uznanie u masy, podkreśla, że służy dobru publicznemu i schlebia opinii publicznej. Najwyższym sprawdzianem jest "uznanie wszystkich", o każdej prawdzie można i trzeba dyskutować. Takie kolektywy myślowe mają granice otwarte, chętnie przyjmują nowych członków; z ich zasad wynika tendencja do rozwoju i postępu: ideał ich leży w przyszłości, do której przez pracę należy dążyć. Przykładem takiego kolektywu jest społeczność nauk przyrodniczych.

Inne cechy okazują kolektywy, w których pozycja tłumu jest słabsza niż pozycja elity: elita dąży do zachowania dystansu, izoluje się. Podkreśla nadprzyrodzone pochodzenie idei, które reprezentuje, i swojego znaczenia, żąda posłuszeństwa i uległości. Sprawdzian znajduje się w jakimś jednym mistrzu, często mitycznym. W takich kolektywach rozwija się ceremoniał i dogmatyka. Są one mniej lub więcej ściśle ograniczone i konserwatywne: ideał ich leży w przeszłości, w zdarzeniach, uprawnieniach i objawieniach, które niegdyś dokonały się. Przykładem takiego kolektywu jest większość społeczności religijnych.

W niektórych kolektywach myślowych znajdujemy zawilszą strukturę. Np. społeczność myślowa rozwiniętych sztuk pięknych wykazuje obok artystów i tzw. publiczności jeszcze krytyków, którzy pośredniczą między nimi i ze swej strony wywierają wpływ zarówno na artystów jak i na publiczność. Krytycy tworzą swoistą wiedzę o sztuce, w której to wiedzy zarówno artyści jak i publiczność stanowią krąg egzoteryczny. Tak więc ten kolektyw myślowy posiada dwa centra ezoteryczne, ze sobą sprzężone a pod wielu względami przeciwstawiające się sobie: centrum artystów i centrum krytyków, i dwa obszary egzoteryczne częściowo pokrywające się: raz jest to publiczność i krytycy, drugi raz publiczność i artyści. Z dwucentrowości kolektywu wynika brak ustalenia stanowiska jednostki wobec specyficznych tworów kolektywu: oscyluje ona ustawicznie miedzy prostym podziwem a krytyką. Dzięki tej oscylacji są twory tego kolektywu trwale w stadium migotania, które w kolektywie nauki wykazują tylko świeże odkrycia. Mówimy, że twory te są subiektywne, zależne od stanowiska. Nie ma tego w sztuce ludowej, która nie ma krytyków: dla ludu są nakazy jego sztuki równie obiektywne, zniewalające, jedynie możliwe, jak prawa przyrody lub dogmaty religii.

Swoistą myślową strukturę społeczną wykazuje zbiór ludzi wyznających modę odzieżową. W kolektywie tym ma centrum ezoteryczne wybitną przewagę nad obwodem egzoterycznym, charakter jego jest więc arystokratyczny. Od religijnego kolektywu różni się on jednak tym, że elita przestrzega wprawdzie ściśle dystansu od tłumu, jest ceremonialna i na swój sposób dogmatyczna, równocześnie jednak unika tego patosu, jaki uprawiają w odniesieniu do swej osoby członkowie elity religijnej. Ta skromna dyskrecja elity świata mody odbija się na charakterze tworów mody: modność uchodzi za cechę "zewnętrzną" i [mimo całej mocy zniewalającej dla członków kolektywu, tym silniejszej im dalej w obwodzie egzoterycznym znajduje się jednostka] nigdy nie jest pozbawiona pewnego ironicznego posmaku.

Na twórczość kolektywu myślowego wpływa obok jego struktury wiele innych czynników socjologicznych. Inaczej pracuje kolektyw wielki, bo ciągłość jego pracy niezależna jest od trwania życia jednostki, niż kolektyw mały, którego praca załamuje się lub nawet rwie ze śmiercią jednostek. Kolektyw mały nie doprowadzi nigdy do tak rozległej i organicznie związanej budowy, jaką dała np. społeczność myślowa przyrodników. Wielkość kolektywu staje się jednak z drugiej strony przyczyną jego rozpadu, tj. zróżnicowania na kilka kolektywów mniejszych. Te stosunki możemy również obserwować w dziejach rozwoju społeczności przyrodników, w której tzw. specjalizacja prowadzi do powstania kilku odrębnych stylów myślowych. Im większy kolektyw tym więcej formalistyki a mniej innej treści.

Wybitny wpływ wywiera ponadto stopień zorganizowania kolektywu: więc inne są twory kolektywu o trwałym szkielecie organizacyjnym, ustalonych normach obcowania wewnątrz kolektywu itd., a inne są twory kolektywów organizacyjnie niedojrzałych.

Do socjologii myślenia należałoby także rozważanie wzajemnych wpływów jednych kolektywów na drugie. Wpływy te dokonują się albo w ten sposób, że jednostka bierze udział w kilku społecznościach myślowych, o czym wspominaliśmy wyżej, albo też w postaci starcia między członkami różnych kolektywów.

Zasadniczo nie ma żadnego kontaktu między zupełnie odrębnymi tj. nie mającymi nic wspólnego kolektywami. Jeśli dwa mniej lub więcej odmienne kolektywy wstępują w jakikolwiek związek, powstaje wówczas — ew. bardzo krótkotrwały i bardzo ubogi w treść — kolektyw wspólny. Im bardziej obce są owe dwa kolektywy, tym uboższy w treść jest ten wspólny: w pewnych warunkach ma on tylko bardzo prymitywną treść, mianowicie nienawiść i walkę fizyczną. Jeśli oba kolektywy są jeszcze bardziej odmienne, wszelki kontakt i wpływ ustają.

VI

W rozdziale niniejszym chciałbym zastosować podane zasady socjologii myślenia do rozważań nad dzisiejszą nauką, specjalnie nad przyrodoznawstwem.

Dzisiejszy naukowy kolektyw myślowy trzeba nazwać demokratycznym: sprawdzian prawdy znajduje się — przynajmniej w zasadzie — u "ogółu", tj. u masy ["ogólna sprawdzalność"] a nie u elity, wyraźnie podkreślającej, że służy "ogółowi". Nie ma tajemnych uprawnień, nie można powoływać się na misje otrzymaną ze sfer wyższych, lecz trzeba wyprowadzać każdy akt poznawczy z uprawnień powszechnych, tj. przysługujących wszystkim i formuł ogólnie przyjętych.

Krąg ezoteryczny stanowią fachowcy, przy czym istnieje cała skala fachowości i rozległa specjalizacja jej zakresu. Obwód egzoteryczny stanowią laicy, dla których mamy swoistą "wiedzę popularną". Granice tego obwodu są otwarte dla każdego, przyjecie nie wymaga żadnego ceremoniału formalnego. Demokratyczność kolektywu naukowego objawia się także w tym, że każdy fachowiec w pewnej dziedzinie naukowej jest laikiem w większości innych, w przeciwieństwie do np. kolektywu myśli religijnej, w której kapłani stanowią elitę totalną. Stąd swoisty stosunek elity do masy, będący czynnikiem decydującym o stylu myślowym całego kolektywu naukowego: fachowiec pewnej dziedziny posiada ogólne wykształcenie z dziedzin innych w formie popularnej i jest nim związany w swej twórczości specjalistycznej. Wynikają z tego ważne właściwości postępu naukowego, o których niżej nadmienimy [ustrój samozwrotny: masa podlega elicie, lecz elita jest też od masy zależna].

Demokratyczny ustrój naukowego kolektywu myślowego objawia się — jak wiadomo – na zewnątrz w prawdziwie demokratycznych urządzeniach jak kongresy, prasa naukowa, dyskusja naukowa i demokratyczne ustalanie się poglądów "większości badaczy" tj. powstawanie opinii publicznej. Są to cechy stosunkowo młode, bo rozwinęły się na dobre dopiero w XIX wieku, z nimi jednak stoi i upada dzisiejszy naukowy styl myślowy. W spadku z epok poprzednich pozostały niektóre cechy kolektywu naukowego jak stopniowana tytulatura fachowców ["magister, doktor, profesor"], pewne ceremoniały uniwersyteckie, pewna zabytkowa ekskluzywność fachowców itd.

Centrum ezoteryczne kolektywu naukowego dzieli się dzisiaj na fachowców w ściślejszym znaczeniu [specjalista], tj. fachowców pewnego zagadnienia, np. fachowiec związków anilinowych i na fachowców ogólniejszych np. chemików. Obwód egzoteryczny posiada również swoją gradację: mamy laików "ogólnie wykształconych" i "szeroką publiczność" bez tego wykształcenia. Specjaliści rekrutują się prawie zawsze spośród fachowców ogólniejszych, ich stanowisko jako takich jest często przejściowe: często zmieniają oni swoją specjalność, a ukończywszy badania w pewnym kierunku, wracają do grona ogólnych fachowców, z którym pozostają w stałym kontakcie. Fachowiec ogólny rekrutuje się prawie zawsze z ludzi o ogólnym wykształceniu. Pomiędzy kołem laików ogólnie wykształconych a "szeroką publicznością" nie ma natomiast w dzisiejszych warunkach socjalnych bezpośrednich przejść: ogólne wykształcenie nabywa się przed okresem dojrzałości, kto go nie nabył w szkołach, pozostaje przeważnie na stałe w gronie szerokiej, niewykształconej publiczności. W tym więc miejscu mamy najbardziej nieprzebytą granicę warstw społecznych, tutaj z natury rzeczy znajduje się pewien bardzo ważny teoriopoznawczo wyłom zasad demokratycznych.

Normalnie dzieje się tak, że dorastający człowiek otrzymuje wykształcenie ogólne, mające ze stanowiska porównawczej nauki o poznawaniu wartość święceń wstępnych [sakrament wtajemniczenia]. Po przejściu tego etapu, którego istota leży w autorytatywnym wprowadzeniu w zasady tradycyjnego naukowego stylu myślowego, działa ten styl już jako przymus takiego a nie innego myślenia. Odtąd dopiero stają się zagadnienia naukowe zrozumiałe, dowody wiążące, przedmioty naukowe widzialne, wyniki sprawdzalne i zastosowalne.

"Zdrowy rozsądek", personifikacja stylu myślowego życia codziennego, otrzymuje szlif w kierunku zasad swoistego stylu naukowego. Przykładem zmian niechaj będzie zamiana pary pojęć: "góra — dół" na pojęcie "odległości od środka ziemi", lub pary pojęć "ciepło — zimno" na "temperaturę" i "ilość ciepła".

Owa granica warstw społecznych nie jest naturalnie absolutna: wykształcenie naukowe przecieka także bez udziału oficjalnej szkoły do warstwy szerokiej publiczności i zdarza się, że niewykształcony laik nabywa nawet w okresie dojrzałości wstęp do koła laików ogólnie wykształconych. Niemniej jednak przepaść miedzy szeroką publicznością a wykształconymi jest bardzo wyraźna. Skutkiem jej jest przede wszystkim pewna sprzeczność pomiędzy głównym postulatem nauki, ktora chce być ogólnoludzką, a jej ograniczonym do granic kolektywu znaczeniem. Tendencja myślowego stylu naukowego zmusza do liczenia się ze "zdrowym rozsądkiem", będącym swoistym wynikiem tradycji i sił działających w codziennym życiu, lecz własny rozwój stylu naukowego każe nieraz zaprzeczać zdrowemu rozsądkowi: stąd sprzeczność między poglądowością [Anschaulichkeit] a zgodnością z systemem pojęć naukowych [Systemfähigkeit], widoczna dzisiaj w fizyce.

Warstwom kolektywu naukowego odpowiadają odrębne formy myśli naukowej. Specjalista wyraża się w czasopiśmie naukowym, fachowcy ogólni mają swój wyraz w podręczniku naukowym, zaś laikom odpowiada książka popularna.

W stadium czasopismowym posiada nauka wyraźne cechy osobiste i tymczasowe: Są to poglądy autora X, jeszcze nie "ogólnie przyjęte". Nie dają jeszcze żadnego obrazu, mają różne zastrzeżenia, są niejako kamykiem, który czeka, by włożono go w mozaikę. Autor zdaje sobie sprawę z ich tymczasowości i chce ją skompensować: stad ów pluralis modestiae, ta inwokacja do kolektywu, która każe specjaliście kryć się za urojoną mnogość. Tu należy też charakterystyczna ostrożność czasopisma: zdyscyplinowany autor pisze, iż "usiłował udowodnić, że ....", lub że "wydaje się faktem, iż ....". Dopiero w podręczniku czytamy zdania takie: "Udowodniono, że ....", "faktem jest, iż ...", bo sąd o istnieniu lub nieistnieniu jakiegoś zjawiska należy w demokratycznym kolektywie do wieloosobowego kolegium, nie do jednostki.

Podręcznik zmienia sąd subiektywny autora w udowodniony fakt. Zespoli go z całym systemem nauki, będzie odtąd uznawany i uczony, będzie podstawą dalszych faktów, wytyczną tego co się będzie widziało i stosowało, aż póki nowa fala rozwojowa nie spłucze go. Tymczasem przejdzie do literatury popularnej.

Książka popularna unaoczni ów fakt, zrobi ze zgodnego z systemem nauki faktu udowodnionego — postać bezpośrednio postrzegalną. W cień ustępuje dowód, działać zaczynają autorytet, magia prostego podania, że "uczeni odkryli, iż ..." i odpowiednia apoteoza bohaterów nauki. Oddalenie socjalne zmienia autora z twórcy w odkrywcę. Rosnący fakt naukowy zmienia się z tworu myślowego w przedmiot. Staje się nieosobowy, samoistny, staje się rzeczą.

Lecz fachowiec jest poza swoim fachem — laikiem. Wpojone pojęcia popularne wnosi do swej dziedziny, dostraja do nich swoje wytwory myślowe. Ideał ogólny poznawania czerpie z wiedzy popularnej: stamtąd pochodzi pojęcie prawdy jako odwzorowania niezależnej od poznającego rzeczywistości, które wraca z dojrzewającym fachowcem do wiedzy fachowej. Tak zamyka się koło socjalnej wędrówki myśli w kolektywie naukowym. Tocząca się podczas niej faktogeneza a motu sociali przechodzi 3 stadia zasadnicze: 1) aviso oporu przeciw naprzemiennym możliwościom myślowym, por. "O obserw. naukowej" [5], 2) udowodniony fakt, 3) postrzegalna postać (rzecz).

Jest to naturalnie bardzo pobieżny, schematyczny obraz. Dokładne opracowanie socjologii myślenia naukowego wymagałoby chyba całych tomów. Sama analiza przejścia z etapu czasopismowego w podręcznikowy wymaga dużo więcej miejsca niż można jej poświęcić w niniejszym artykule, jeszcze obszerniejszą musiałaby być analiza wiedzy popularnej.

Chciałbym jeszcze tylko wspomnieć o dwóch środkach, którymi rozporządza naukowy styl myślowy dla nadawania swym tworom charakteru rzeczy.

Jednym z nich są terminy techniczne, o których ogólnym znaczeniu wspomnieliśmy przedtem. Swoista moc naukowych terminów technicznych polega w dużej mierze na odrywaniu tego, co oznaczają, od osoby poznającego, więc na ustaleniu "obiektywnego" znaczenia. Przez to staje się przedmiot oznaczany samoistnym, niejako absolutnie istniejącym. Nawet jeśli w określeniu technicznym zawarte jest nazwisko autora, rzeczowość określonego przedmiotu jest dana: por. np. "reakcja WA". Raczej nazwisko osoby staje się określeniem rzeczy [mówi się np. "zrobić Wassermanna" zamiast "zrobić reakcję podaną przez Wassermanna"] niżby termin techniczny stracił swe odosobujące znaczenie. Niektóre zagadnienia tylko dlatego jeszcze istnieją, bo wiążą się ze stylowym terminem: np. antivirus Besredki, antikutiny Löwensteina.

Terminy naukowe często nie są dowolnymi słowami, lecz są zbudowane w sposób systematyczny z źródłosłowów i sufiksów, których znaczenie jest z góry przyjęte [patrz podane właśnie przykł.]. Takie terminy już z góry przesądzają, że określony przedmiot ma ustalone miejsce w systemie danej nauki, ich sugestia jest więc szczególnie silna. Od nich już tylko krok do naukowych znaków [np. chemicznych] i rachunku znakami [logistyka, matematyka]. W tym stadium obiektywizacja tworów myślowych jest najsilniejsza: nabierają one cech zupełnej niezależności od człowieka.

Drugim środkiem jest przyrząd naukowy. Analiza teorio-poznawczego znaczenia przyrządu naukowego wymagałaby również osobnego studium. Krótko można zaznaczyć, że przyrząd naukowy, będąc realizacją pewnych wyników określonego stylu myślowego, skierowuje automatycznie myślenie na tory tego stylu. Przyrządy miernicze zmuszają do stosowania takiego pojęcia jednostki, dla jakiego je zbudowano, co więcej, zmuszają do stosowania takich pojęć, z jakich wynikły: kto używa wagi, nie może już używać takiego pojęcia ciężaru, jakie zawarte jest w cytatach na str. 20, kto używa termometru, nie może używać pojęcia ciepła i zimna, podanego na str. 14 i następ. Przeciwnie, musi uważać takie pojęcia za niemożliwe, za błędne. Luneta uniemożliwia widzenie "fantastycznych" tj. obcych stylów naukowemu postaci w obłokach, tzn. skierowuje na styl naukowy zupełnie tak samo jak roztopiony wosk, talia kart lub inne przyrządy podobne skierowują wróżbitów na ich styl myślenia. Żyjąc wśród przyrządów i urządzeń wynikających z dzisiejszego naukowego stylu myślowego, otrzymujemy ciągle "obiektywne" podniety do takiego, a nie innego myślenia. Stąd przekonanie o niezależnym od człowieka "rzeczowym" znaczeniu tego stylu i przekonanie o "rzeczowej" naturze wytworów tego stylu. Luneta pokazuje np. pierścień otaczający Saturna; człowiek wychowany w naukowym stylu myślowym nie pojmuje już tego, że, aby uznać związek między obrazem widzianym w lunecie a odległą planetą, trzeba w tym stylu myśleć. Co więcej: już samo takie pojęcie "planety", "obrazu widzianego w lunecie", "odległości" lub "związku" zawierają w sobie ten styl. Patrzenie w lunetę i widzenie w niej tego obrazu (a nie np. odbicia własnych rzęs) i dyspozycja do wnioskowania z tego, co się widzi w tej rurze, o tym, co jest "na niebie", już są elementami naukowego stylu myślowego. Kto potrafi patrzeć w lunetę i myśleć o Saturnie, już używa tym samym pewnego określonego stylu myślowego. Dla niego nie ma już innej możliwości: musi uznać pierścień Saturna jako niezależną od siebie rzeczywistość, a swój styl myślowy jako jedyny "dobry". Na tym polega rola stylu myślowego: dla jego uczestników nie ma dwóch możliwości, pomiędzy uczestnikami odrębnych stylów nie ma porozumienia.

Mówiąc o stylu myślowym musimy pamiętać, że samo aktualne krążenie socjalne myśli w obrębie kolektywu nie jest jedynym czynnikiem determinującym styl. Podane powyżej przykłady (ciepło — życie, krew — kiła) ilustrują, jak historyczny bieg wzajemnych wpływów rozmaitych kolektywów myślowych decyduje o losach zagadnień. Z historycznego zbiegu krzyżujących się oddziaływań stylów (a congressu historico) pochodzą liczne elementy dzisiejszego naukowego stylu myślowego. Typowym przykładem jest pojęcie pierwiastka chemicznego, które powstało z syntezy starożytnego wzgl. średniowiecznego pojęcia elementu i bezautorskiego, a motu sociali wewnątrz kolektywu utartego, nowoczesnego pojęcia ciężaru.

Każdy etap nauki jest funkcją etapów poprzednich i wpływów obcych stylów myślowych. "Das wissenschaftliche Denken setzt die Ganzheit der vorwissenschaftlichen Erfahrungen und Begriffbildungen voraus und ergänzt, vorschärft und korrigiert das vorwissenschaftliche Weltbild" [b] (Jordan, Über den positiv. Begriff der Wirklichkeit, Naturwissenschaften 1934, H 29, 485). Niemożliwe jest ahistoryczne, oderwane od historii poznawanie, podobnie jak niemożliwe jest poznawanie asocjalne, dokonywane przez izolowanego badacza. "Umysł pusty" nie postrzega, nie porównuje, nie uzupełnia, nie pogłębia: nie myśli. Każdy badacz musi przejść przeszkolenie, które jest nawiązywaniem do tradycji i musi uznawać podział pracy badawczej: oba te momenty stwarzają automatycznie kwestię socjalną i nadają bieg siłom socjalnym i historycznym. Teoria poznania, która tego nie uwzględnia jest zabawą.

Nauki przyrodnicze, których ideał (poznanie prawdy) znajduje się w przyszłości, w przeciwieństwie do kolektywów arystokratycznych, których ideał (np. prawdy objawione) znajduje się w przeszłości, porównuje się często z kolumną w marszu: na czele są straże przednie, złożone z torujących drogę specjalistów, potem idzie główny oddział, którego jądro stanowi sztab generalny (fachowcy ogólni) a zasadniczą siłę ogół członków kolektywu (laicy). Można by mówić nawet o strażach tylnych i rozmaitych maruderach. Otóż podobnie jak każdorazowe stanowisko maszerującej kolumny oznacza się według położenia oddziału głównego, nie zaś według wciąż zmiennego i chwiejnego stanowiska straży przednich, oznacza się także oficjalne stanowisko "nauki" według stanowiska fachowców ogólnych, nie zaś według "indywidualnych" zapatrywań czołowych specjalistów. Tak postępują przynajmniej praktycznie uczeni. Lecz klasyczne teorie poznania, nie uznające historycznego rozwoju myślenia i socjologii myślenia, mają z tym nie lada kłopot.

Przyjmują one, że przejście jakiegoś twierdzenia specjalisty z czasopisma do podręcznika zależy jedynie lub powinno jedynie zależeć od sprawdzenia tego twierdzenia i w zasadzie jest tylko (lub powinno być tylko) wyrazem tego sprawdzenia. Odkrywa specjalista, weryfikuje fachowiec ogólny. Lecz w naukach rozwijających się, a w zasadzie wszystkie nauki rozwijają się, następuje równocześnie z "weryfikacją" dawniejszego odkrycia mniej lub więcej modyfikujące je nowe odkrycie specjalisty. Weryfikacja twierdzenia dokonuje się więc równocześnie z upadkiem jego: skoro wyjdzie systematyczny podręcznik, jest on zawsze już przestarzały. Na pytanie, dotyczące jakiejś specjalnej sprawy z dziedziny rozwijającej się nauki, musi się zawsze dać odpowiedź zgodną z podręcznikowym (oficjalnym) stanem wiedzy i szereg innych rozwiązań, będących osobistym zapatrywaniem pewnych czołowych specjalistów wzgl. pewnych szkół. Gdzież jest prawda w rozumieniu klasycznej teorii poznania? W którym etapie poznawania naukowego? Sąd podręcznika współczesnego polega na weryfikacji, więc "okazał się prawdą", lecz jeden z sądów osobistych przejdzie kiedyś również do podręcznika przyszłego, więc również "okaże się prawdą", a swoją drogą, skoro to nastąpi, będą już istniały twierdzenia nowe, które mu zaprzeczą. Pojęcie prawdy w klasycznym znaczeniu, jako wartości niezależnej od poznającego i od sił społecznych, zmusza do przyjęcia, że prawda jest nieosiągalnym ideałem, a historia nauk poucza ponadto, że do tego ideału nie zbliżamy się nawet asymptotycznie, bo rozwój nauki nie jest jednokierunkowy i nie polega tylko na przybywaniu nowych wiadomości, lecz także na obalaniu dawnych [6]. Klasyczne teorie poznania musząc więc odróżniać: 1) prawdę idealną, nieosiągalną, 2) "prawdy" oficjalne, które jakoś "powinny" zbliżać się do niej, 3) złudzenia i pomyłki. Przy tym muszą przyznać, że nie ma ogólnego kryterium prawdy. Pominąwszy trudności materialne tych zapatrywań (zwłaszcza w rozpatrywaniu historii nauk), już formalnie przypominają one niezgrabną teorię epicyklów. Zagadnienie poznawania i prawdy wydaje się z tego stanowiska właściwie niebadalne, naukowiec odczuwa zajmowanie się nimi jako pewnego rodzaju nieprzyzwoitość.

Teoria poznawania będąca nauką o stylach myślowych, ich historycznym i socjologicznym rozwoju uważa prawdę za aktualny etap przemian stylu myślowego. Nie upraszcza to zagadnienia, ale czyni je badalnym. Skoro zaś taka możliwość raz zaistniała, nic i nikt jej już na trwałe nie usunie.

Każde poznanie naukowe jest w pierwszym rzędzie rozczarowaniem, bo zaspokajając zdziwienie, niszczy podziw. Lecz w następnym etapie stwarza każde rozwiązanie szereg nowych pytań, dlatego po rozczarowaniu poznawczym, idzie nowy, głębszy podziw. Można spodziewać się, że po rozczarowaniu, które musi towarzyszyć upadkowi w pewnym sensie naiwnej klasycznej teorii poznania, przyjdzie okres głębszego oczarowania perspektywami, które otwiera teoria stylów myślowych. Jeśli ona obali choćby tylko ów zły czar zacietrzewienia, z jakim fanatycy własnego stylu zwalczają ludzi odmiennego stylu, okaże się jej rola kulturalna już bardzo wartościową. Jeśli tylko odsłoni mechanizm działania każdej propagandy, już uodporni przeciw bezwzględnej uległości jej: nauczy, ze człowiek stoi ponad ideą, bo jest jej twórcą.

Przede wszystkim jednak rzuca teoria stylów myślowych swoiste światło na stosunek między "rzeczywistością" a "poznawaniem": zanika przepaść między "naturą" a "kulturą", bo czynność poznawcza (n. b. zbiorowa, wytwarzająca odrębny styl myślowy) nie jest jednostronną akcją jak np. obrazowe odtwarzanie jakiegoś przedmiotu, lecz polega na wzajemnym obustronnym oddziaływaniu: Styl myślowy stwarza rzeczywistość nie inaczej niż inne twory kultury i zarazem sam przechodzi pewne harmonijne zmiany.


[1] Emerson: Przedstawiciele ludzkości, przekład Kreczowskiej, str. 114 i 115.

[2] Wydanie Józefa Rostafińskiego, Kraków, 1893.

[3] Fleck: Jak powstał odczyn Bordet — Wassermanna, Pol. Gaz. Lekarska 1934; Fleck: Entstehung u. Entwicklung einer wissensch. Tatsache. — Basel 1935.

[4] Przegląd Filozoficzny 1935.

[5] Fleck: O obserwacji naukowej. — Przegląd Filozoficzny 1935.

[6] Trudności tych nie rozwikła sama logika wielowartościowa (Łukasiewicz, Post, Zawirski) lub prawdopodobieństwościowa (Reichenbach), gdyż kalkulacja logiczna możliwa jest tylko w odniesieniu do zdań jednakowo jasnych (zrozumiałych), nie zaś jeśli w grę wchodzą miedzy innymi zdania o treści niejasnej i pojęciach nieporównywalnych, tj. zdania wyrażone w obcym stylu lub w stylu będącym właśnie w okresie szybszego rozwoju.

[a] Dlaczego człowiek na czczo jest cięższy niż po posiłku? Ponieważ pokarm powiększa duchy, które dzięki swej przewiewnej i ognistej naturze unoszą ludzkie ciało, ogień i powietrze generalnie sprawiają, że jest ono lekkie. Dlatego szczęśliwa osoba jest znacznie lżejsza niż smutna, ponieważ szczęśliwa osoba posiada więcej  duchów niż smutna. Zmarły jest również znacznie cięższy niż ktoś, kto wciąż żyje; ponieważ ten jest pełen duchów, a tamten jest ich pozbawiony.

[b] Myślenie naukowe zakłada całość przednaukowych doświadczeń i koncepcji oraz uzupełnia, wyostrza i koryguje przednaukowy światopogląd