strona główna

Wojciech Sady

Platon o wędrówce dusz między światem idei a światem rzeczy

z: Dzieje religii, filozofii i nauki: od Talesa z Miletu do Mahometa, Marek Derewiecki 2010

1. Życie i dzieło
2. Jak rozumieć Platona?
3. Od dialogów sokratejskich do platońskich
4. Upadek duszy
5. Ziemska wędrówka duszy
6. Świat rzeczy a świat idei
7. Filozofowanie i filozoficzne miłowanie młodych
8. Państwo
9. Wątpliwości i wizje z kart Timajosa

1. Życie i dzieło

Arystokles, urodzony w Atenach w 427 r. p.n.e., ze strony ojca pochodził od ostatniego króla Aten, Kodrosa, ze strony matki od twórcy pierwszej konstytucji ateńskiej, Solona. Miał dwóch braci i siostrę, a wychowywał się w domu ojczyma, który był niegdyś przyjacielem Peryklesa, wielkiego piewcy ateńskiej demokracji. Odnosił sukcesy jako atleta, służył w konnicy i chyba brał udział w wyprawach wojennych. Zyskał wtedy przydomek Platon, pod którym wszedł do historii.

Studiował filozofię u zwolennika Heraklita, Kratylosa (który radykalizował poglądy swojego mistrza, twierdząc, że nie da się wejść nawet raz do tej samej rzeki, a w rezultacie zalecał milczenie – gdyż nie da się wyrazić mijających chwil). Mając dwadzieścia lat zaczął towarzyszyć Sokratesowi. Po śmierci mistrza, rozżalony na współobywateli – którzy zabili najmądrzejszego i najlepszego z ludzi – a może też obawiając się o własne bezpieczeństwo, Platon opuścił Ateny.

Przebywał w Megarze, ponoć odwiedził Egipt, a na dłużej zatrzymał się w południowej Italii i na Sycylii. Tam przystąpił do spisywania dysput, jakie kiedyś prowadził Sokrates. Najważniejsze z dialogów "sokratejskich” to zapis mowy wygłoszonej przed sądem ludowym w 399 r. p.n.e., czyli Obrona Sokratesa, traktująca o sprawiedliwości I księga Państwa, oraz dowodzący, że cnota jest wiedzą Protagoras. Pozostałe to krytyczny w stosunku do kultu Homera Ion, poszukujący definicji rozwagi Charmides, traktujący o przyjaźni Lizys, krytyczny w stosunku do sofistyki Hippiasz Mniejszy, karykaturujący sofistykę Eutydem, dotyczący piękna Hippiasz Większy, poszukujący definicji męstwa Laches, mający za temat pobożność Eutyfron, a wreszcie Kriton, w którym oczekujący na śmierć Sokrates wyjaśnia, dlaczego nie ucieknie z więzienia. We wszystkich tych dialogach rozmówcy, poszukujący – pod presją zadawanych przez Sokratesa pytań – definicji pojęć etycznych, nie dochodzą do pozytywnych rozwiązań.

Platon na Sycylii zetknął się z pitagorejczykami, przyswoił sobie ich wierzenia w wędrówkę dusz, a Teodor z Cyrene zapoznał go z podstawami matematyki. Poznał też poglądy Anaksagorasa i eleatów. Zaczął łączyć to wszystko z nauczaniem Sokratesa i krok po kroku opracowywał własną filozofię. Jej zalążki pojawiły się w dialogach Gorgiasz i Menon.

Czas jakiś przebywał na dworze władcy Syrakuz, z którym poróżnił się tak bardzo, że w końcu trafił w kajdanach na targ niewolników. Wykupił go jeden z przyjaciół i odesłał czterdziestoletniego filozofa do Aten. Tam poza murami miał Platon rodzinną posiadłość, na której terenie założył ok. 387 r. p.n.e. uczelnię. Od pobliskiego gaju Akademosa nazwano ją Akademią. Pierwotnie była szkołą nauk politycznych, do której przysyłano synów rodów rządzących; później przekształciła się w uczelnię filozoficzną, gdzie wielką wagę przywiązywano do studiowania matematyki, astronomii i matematycznych zasad harmonii.

Powstały wtedy cztery dialogi, których głównym bohaterem jest Sokrates, teraz jednak wypowiadający – językiem potocznym – poglądy samego Platona: Fajdros, Fedon, Uczta i księgi II-X Państwa. Stosując – nigdzie wyraźnie nie wyłożoną – teorię idei, rozwija się w nich naukę o upadku, wędrówce i zbawieniu duszy, oraz kreśli obraz państwa doskonałego. (Do tego okresu należy też, dotyczący nazw, dziwaczny dialog Kratylos.)

Zbliżał się do sześćdziesiątki, gdy nadarzyła się okazja do wcielenia jego utopii politycznej w życie: w 367 r. p.n.e. tron w Syrakuzach objął młody Dionizjos, a filozofa zaproszono, aby nauczył go sztuki rządzenia. I ten pobyt w Syrakuzach – dwukrotny w odstępie kilku lat – skończył się fatalnie. W wyniku intryg Platon został uwięziony na rok w ogrodach pałacowych. Zdołał, chyba dzięki pomocy pitagorejczyka Archytasa z Tarentu, powrócić do Aten, ale jego uczniowie zostali wciągnięci w toczącą się na Sycylii krwawą walkę o władzę, co okryło Akademię niesławą.

W ciągu ostatnich lat życia pisał dialogi, w których zwykle już nie Sokrates był wyrazicielem jego poglądów. W Sofiście próbował rozwinąć teorię idei, ale w Parmenidesie sam sformułował przeciw niej szereg poważnych zarzutów. Znów daremnie, niczym w dialogach sokratejskich, poszukiwał w Teajtecie definicji wiedzy. Teorię idei wypierała stopniowo nauka o bogu i duszy świata, rozwijana w Filebie, a przede wszystkim w – nie mającym formy dialogu – Timaiosie. (Dalszy ciąg Timaiosa miała stanowić nieukończona opowieść o Atlantydzie pt. Kritiasz). W Polityku zagadkowy "młodszy Sokrates” skrytykował niektóre z zasad wyłożonych w Państwie. Wreszcie w monumentalnych Prawach Platon porzucił, jako nierealizowalną, wizję państwa doskonałego. Dialogi z tego okresu utraciły doskonałość artystyczną tekstów z okresu środkowego, nie wywarły też porównywalnego do tamtych wpływu na rozwój filozofii. (Wyjątkiem był Timaios, jedyny znany na Zachodzie między VIII a XII w. tekst Platona, ogromnie wtedy wpływowy.)

Platon zmarł w 347 r. p.n.e., podczas uczty. Założona przezeń Akademia działała, choć z przerwami, ponad dziewięć stuleci, czemu zawdzięczamy i to, że bodaj wszystkie dialogi, jakie napisał, zachowały się. Znamy też kilka jego listów, o niepewnej jednak autentyczności.

2. Jak rozumieć Platona?

Nie jest łatwo omówić filozofię Platona, jako że ten niestrudzony miłośnik mądrości zmieniał stanowisko z dialogu na dialog. Mało tego, wiele centralnych idei wyrażał jako poglądy, o których gdzieś kiedyś zdarzyło mu się słyszeć, coś, o czym Bóg chyba tylko wie, czy jest prawdą, zaś "jeśli o to chodzi, co mnie się zdaje, to zdaje mi się, że...”. Podkreślał też, że może nie należałoby tego wszystkiego pisać, gdybyśmy w ogóle byli w stanie wymyślić coś lepszego i prawdziwszego.

Jakby mało było tych wątpliwości, komentatorzy toczą wielki spór o istnienie Platońskich "nauk niepisanych”. Niektórzy mianowicie twierdzą – odwołując się m.in. do uwag Arystotelesa – że najważniejszej części swego systemu Platon nie spisał, a jedynie wykładał w Akademii wąskiemu gronu uczniów. Ten wielki mistrz pióra odnosił się do pisma z wyraźną rezerwą. Do legendarnego wynalazcy abecadła kierował słowa następujące:

Ty jesteś ojcem liter, zatem przez dobre serce dla nich przypisałeś im wartość wprost przeciwną tej, którą one posiadają naprawdę. Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. (…) Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiądą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę. [Fajdros 275A-B]

Co gorsza, spisana mowa może wpaść w ręce tych, którzy nie tylko jej nie zrozumieją, ale zrobią z niej zły użytek. Aby do pewnego stopnia zapobiec niebezpieczeństwom, Platon stosował formę dialogu: spisywał nie traktaty, ale wyimaginowane rozmowy. Z tych rozmów da się wydobyć pewne teorie, jednak nie chodzi o nie same, a – co stanie się jasne w trakcie dalszych wywodów – o wpływ, jaki wywierają na słuchacza lub czytelnika: "najlepszy z mów skutek, to tylko przypomnienie wywołane w duszach pełnych wiedzy” [278A]. Aby mowa wywarła należyty wpływ, trzeba dostosować jej rodzaj do poziomu odbiorcy. Dlatego dopóki mówca lub autor pisma nie pozna natury dusz,

(…) i nie potrafi znaleźć w każdym wypadku takiego rodzaju mowy, który by danej naturze odpowiadał, pokąd nie potrafi mów swoich tak układać i zdobić, żeby duszom bogatym i subtelnym mógł podawać mowy haftowane i dźwięczne, a duszom prostym proste – tak długo nie potrafi być artystą, mistrzem w narodzie mów, i cała jego robota nie przyda się na nic, bo ani nie nauczy nikogo, ani nie przekona. [277C]

Wreszcie w Liście siódmym (o niepewnej autentyczności) Platon stwierdzał:

(…) o tym, co stanowi przedmiot najpoważniejszych moich rozważań, [nie ma] żadnej mojej rozprawy (...) i z pewnością nigdy nie będzie. Nie są to bowiem rzeczy dające się ująć w słowa, tak jak wiadomości z zakresu innych nauk, ale z długotrwałego obcowania z przedmiotem, na mocy zżycia się z nim, nagle (...) zapala się w duszy światło i płonie już odtąd samo siebie podsycając. [341C-D]

A zatem, unikając daremnych prób "oświetlenia prawdziwej istoty rzeczy”, filozof kieruje swe pisma jedynie do tych nielicznych, "którym drobna wystarczy wskazówka, aby już dalej samodzielnych dokonywali odkryć”.

Na temat domniemanych nauk niepisanych nie będę spekulował. Jeśli nawet istniały, to przepadły na zawsze. Arystoteles, o czym będzie mowa poniżej, słuchał wykładów Platona w okresie już po powstaniu Fedona, Fajdrosa, Uczty i Państwa. Ja zaś na tych czterech dialogach się skoncentruję, w nich bowiem przede wszystkim znalazła wyraz filozofia, zwana dziś "platonizmem” – niezależnie od tego, że jej autor byłby może zdziwiony, gdyby mógł zapoznać się z poglądami, które potomność skojarzyła z jego imieniem.

3. Od dialogów sokratejskich do platońskich

Przypomnijmy sobie cytowany powyżej wywód z Protagorasa, w którym Sokrates dowodził, że cnota jest wiedzą. Znalazło się tam zastrzeżenie: "Więc jeszcze i teraz wolno odwołać to czy owo, jeżeli może potraficie nazwać jakieś dobro inne niż rozkosz albo zło jakieś inne niż ból”. Argumentacja była zbudowana w oparciu o założenie, że o słuszności czynu decyduje "trafny wybór między rozkoszą a bólem”, ten zaś wymaga uwzględnienia wszystkich jego konsekwencji. Aby dokonać trafnego wyboru, niezbędna jest wiedza; i na odwrót, jeśli ktoś zna bilans przyjemności i przykrości, to niechybnie dokona wyboru właściwego.

Wkrótce potem Platon napisał wspaniały dialog Gorgiasz. Zasadniczą jego część stanowi dyskusja między Sokratesem a Kaliklesem. Ten drugi nie tylko twierdzi, że

(…) natura sama objawia, że jest sprawiedliwie, aby jednostka lepsza miała więcej niż gorsza, a silniejsza więcej niż słabsza. [Gorgiasz 483D]

Formułuje też rady:

(…) żyć dobrze to pozwolić pragnieniom, by były jak największe i nie osłabiać ich; gdy są ogromne, należy je zaspokajać dzięki męstwu i mądrości, i zawsze spełniać, czego się pragnie. [491E-492A]

Przyjemność jest dobrem, twierdzi Kalikles, i zauważa, że ci, którzy w oczach ogółu uchodzą za tyranów bądź drani, często odnoszą sukcesy, a ich życie pełne jest przyjemności. I na odwrót, wielu tak zwanych sprawiedliwych cierpi nędzę i poniżenie. Jeszcze wyraźniej – choć bez dramatyzmu Gorgiasza – spostrzeżenie, że ludzie niesprawiedliwi często pędzą życie przyjemniejsze niż sprawiedliwi, zostało wyrażone w dwóch pierwszych księgach Państwa. Ludzie we wspólnym interesie zawarli umowę – ustanowili prawa – aby się wzajemnie nie krzywdzić i to, co zgodne z prawem, nazwali sprawiedliwym. Należy jednak pamiętać o tym, że

(…) nikt nie jest sprawiedliwy z dobrej woli, tylko z musu, bo sprawiedliwość to nie jest dobro dla jednostki, bo każdy, gdzie tylko myśli, że będzie mógł krzywdy wyrządzać bezkarnie, tam je wyrządza. [Państwo 360C]

Takim faktom zaprzeczyć się nie da. Aby w ich obliczu bronić zasady: "być roztropnym i panować nad sobą samym, rządząc swymi przyjemnościami i pragnieniami” [Gorgiasz 491D], a nawet twierdzić, że lepiej jest doznawać krzywd niż je samemu wyrządzać, Platoński Sokrates odwołuje się wreszcie do wierzeń w życie pośmiertne i czekającą nas wtedy nagrodę lub karę. O tym, że "my teraz umarliśmy, a ciało jest naszym grobem” [493A], miał mu opowiedzieć jakiś "Sycylijczyk czy Italczyk” (a więc pitagorejczyk bądź orfik). Pod koniec dialogu Sokrates stwierdzi:

Posłuchaj zatem (…) pięknej historii, którą uznasz zapewne za baśń, ja jednak uważam za historię prawdziwą (…). [Istnieje] prawo dla ludzi, które też i zawsze panuje wśród bogów, zgodnie z którym człowiek po sprawiedliwym życiu idzie mieszkać na szczęśliwe wyspy, gdzie przebywa w pełnej szczęśliwości, z daleka od zła; ten, kto był niesprawiedliwy i bezbożny, idzie do miejsca pokuty i kary zwanego Tartarem. [Gorgiasz 523A-B]

Śmierć jest rozłączeniem duszy i ciała, po którym dusza zachowuje stan dość podobny do tego, w jakim znajdowała się za doczesnego życia. Dusze umiarkowanych złoczyńców, "którzy popełnili błędy dające się naprawić”, bogowie umieszczają w Hadesie, gdzie przez zadawane im cierpienia czynią ich lepszymi. Złoczyńców nieuleczalnych, którzy nie mieliby "żadnej korzyści ze swych cierpień”, zsyłają na wieczne męki do Tartaru – jako przestrogę dla innych.

Co do mnie, Kaliklesie, to daję wiarę tym opowieściom, i staram się, by moja dusza ukazała się na sądzie jak najzdrowsza; unikam zaszczytów drogich większości ludzi, staram się poszukiwać prawdy i przez to stawać się jak najlepszy w życiu i, gdy nadejdzie śmierć, w chwili śmierci. [526D]

Całe rozumowanie nadal sprowadza się do hedonistycznego bilansu przyjemności i przykrości – tyle że do rachunku wprowadzono doznania czekające nas po śmierci.

Wątpliwości co do tego, czy będziemy żyli po śmierci i czy odbierzemy wówczas nagrodę albo karę, jednak pozostawały i Platon to ustami Sokratesa przyznawał:

Być może uważasz tę opowieść za godną pogardy baśń, jaką opowiadają stare kobiety; i może nie byłoby nic dziwnego w tej pogardzie, gdybyśmy mogli znaleźć coś lepszego i bardziej prawdziwego. [527A]

Dlatego po napisaniu Gorgiasza jego autor zabrał się do dowodzenia nieśmiertelności duszy.

Pierwsze w tym kierunku kroki zostały dokonane w Menonie. Zaczyna się wszystko od pytania: czy cnoty (arete) można się nauczyć? Mogłoby się wydawać, że tak, bo przecież obowiązuje Sokratejska zasada: cnota jest wiedzą. Powstaje tu jednak paradoks o zasadniczym znaczeniu: skoro obecnie nie wiemy, czym jest cnota, to nie wiemy też, czego szukamy, jak należy szukać i czy to, co ewentualnie znajdujemy, jest tym, czegośmy szukali:

W jaki jednak sposób będziesz szukał, Sokratesie, czegoś, o czym nie wiesz zupełnie, co to jest? Co z tego, czego nie znasz, weźmiesz za punkt wyjścia? A jeśli przypadkiem na to natrafisz, w jaki sposób poznasz, że to właśnie to, czego nie znasz? [Menon 80D]

Odpowiadając na paradoks Menona, Platoński Sokrates znów odwołuje się do trudnych do zidentyfikowania wierzeń religijnych: "słyszałem bowiem od mężczyzn i kobiet znających rzeczy boskie…”:

Ponieważ dusza jest nieśmiertelna i wielokrotnie się odradza, a także widziała wszystko zarówno na ziemi, jak w Hadesie, nie ma niczego, czego by nie znała. Nic więc dziwnego, że pamięta to, co wiedziała wcześniej i o cnocie, i o innych rzeczach. (…) Szukanie bowiem i uczenie się jest w ogóle przypominaniem sobie. [81C]

Aby to zademonstrować, Sokrates wdaje się w rozmowę z niewolnikiem, którego zaczyna "zmuszać pytaniami”, by rozwiązał problem matematyczny: jak narysować kwadrat o powierzchni dwukrotnie większej niż kwadrat dany? Jest to słaba część dialogu, bowiem Sokrates nie tyle wydobywa z niewolnika rozwiązanie, co podpowiada mu je, prosząc jedynie o potwierdzenie trafności proponowanej konstrukcji. Mimo to na koniec stwierdza, że niewolnik, dzięki jego pytaniom, "wydobył wiedzę sam z siebie”. Ponieważ w tym życiu nikt nie uczył go geometrii, to wiedzę tę musiał nabyć w czasie, w którym nie był jeszcze człowiekiem; a "Zatem jeśli prawda o istniejących rzeczach zawsze tkwi w naszej duszy, nasza dusza winna być nieśmiertelna” [86A-B].

Cztery (lub trzy) dowody na nieśmiertelność duszy przedstawił Platon w opowiadającym o ostatnim dniu życia Sokratesa Fedonie.

Marny wydaje się argument z przeciwieństw: kiedy coś staje się mniejsze, to z czegoś, co przedtem było większe i na odwrót; czuwanie przechodzi w sen, a sen w czuwanie itd. Śmierć jest przeciwieństwem życia, powstaje z tego, co żyje; wobec tego ze śmierci powinno powstawać życie. "Zgodzić się więc nam wypada i na to, że żywi powstają z umarłych w nie mniejszym stopniu niż umarli z żywych” [72A].

Drugim jest znany już z Menona dowód z przypominania sobie ("anamnezy”), przybierający teraz nieco inną formę. Oto np. rozpoznajemy dwie rzeczy, dane nam we wrażeniach, jako równe – choć nigdy idealnie równe nie są.

Musieliśmy zatem znać wcześniej równość, przed tym czasem, kiedy po raz pierwszy na widok przedmiotów równych przyszło nam na myśl, iż wszystkie one starają się być podobne do równości, lecz od niej odstają. (…) Wywód nasz, nie mniej niż równości, dotyczy w tym momencie piękna samego i dobra samego, i tego, co sprawiedliwe, i tego, co święte; jak mówię, dotyczy wszystkiego, co jak pieczęcią opatrujemy wyrażeniem "jest czymś”, zarówno w pytaniach, które zadajemy, jak i w odpowiedziach. [Fedon 75A-D]

Tego rodzaju wiedzę musieliśmy zdobyć przed narodzeniem. "Wobec tego, Simmiasie, nasze dusze istniały jeszcze przedtem, zanim weszły w postać ludzką; istniały bez ciał i były w posiadaniu mądrości” [76C]. Dusza utraciła wiedzę z chwilą narodzin w ciele, a teraz, przez używanie zmysłów, przypomina ją sobie.

Oczywiście stąd, że dusza istniała przed narodzinami, nie wynika, że będzie istnieć po śmierci. Jeśli nawet dusza przychodzi przez szereg żywotów w ciele, to po którymś z nich może rozwiać się w nicość. Dlatego Platon dodaje dwa, niejasne, dowody na życie po każdej z kolejnych śmierci.

Z perspektywy filozofii Empedoklesa, Anaksymandra i Demokryta zmianom ulega to, co złożone, natomiast rzeczy proste zmianom nie podlegają. Wszystkie rzeczy postrzegalne zmysłowo są złożone, a tym samym zmienne. To, co niezmienne, jest niewidzialne – i da się uchwycić tylko myślą. Nasze ciało jest widzialne i podlega zmianom. Dusza jest niewidzialna, co więcej, z natury przeznaczona jest do tego, aby rządziła ciałem. A z tego (rzekomy) wniosek: "dusza najbardziej podobna jest do tego, co boskie, nieśmiertelne, co jest przedmiotem umysłu, jednopostaciowe, nierozkładalne i zawsze wobec siebie niezmiennie takie samo” [80B].

W dowodzie czwartym przywołuje się pewne twierdzenia należące do teorii idei (zob. poniżej). Wywód jest pełen niejasności, ale zasadnicza myśl jest taka. Rzeczy mają cechy przypadkowe i istotne. To, że Sokrates jest niższy od Simmiasa, to jego cecha przypadkowa: bez niej nadal byłby Sokratesem. Ale śnieg nie byłby śniegiem, gdyby nie był zimny; zaś trójka nie byłaby trójką nie będąc nieparzysta. Istotną cechą duszy jest to, że wnosi życie do ciała, a zatem, twierdzi Platon, "dusza nigdy nie przyjmie przeciwieństwa tego czegoś, co zawsze ze sobą wprowadza” [105D].

Gdy więc śmierć zaatakuje człowieka, to jego część śmiertelna, jak się wydaje, umiera, jego zaś część nieśmiertelna, cała i nietknięta, odchodzi i wycofuje się, ustępując miejsca śmierci. (…) A zatem (…) dusza jest bardziej niż cokolwiek innego nieśmiertelna i niezniszczalna, a nasze dusze rzeczywiście będą w Hadesie. [Fedon 106E]

Ale co czeka nas po śmierci ciała, które dusza obecnie zamieszkuje i ożywia? I co działo się z duszą, zanim związała się z tym ciałem? Odpowiedź, jaką znajdziemy na ostatnich stronach Fedona, w drugiej mowie Sokratesa w Fajdrosie i w X księdze Państwie, ma formę przedziwnej mieszaniny (orfickich, choć chyba przetworzonych przez pitagorejczyków) mitów religijnych i wywodów filozoficznych.

4. Upadek duszy

Odwołując się do introspekcji, Platon w duszy wyróżnił najpierw dwa przeciwstawne składniki:

(…) jeden, którym dusza rozumuje, nazwiemy jej intelektem, a drugi, którym ona kocha i łaknie, i pragnie, i innymi się żądzami unosi, ten czynnik nierozumny – pożądliwością; ta się z pewnymi zaspokojeniami i rozkoszami brata. [Państwo 439D]

Obserwujemy też w sobie inne zjawisko:

(…) kiedy żądze kogoś gwałtem przymuszają, wbrew rozsądkowi, wtedy on się gniewa na to, co w nim samym siedzi, a gwałt mu chce zadawać, i jakby się w nim walka odbywała, jego gniew przeciw temu czemuś zwrócony sprzymierza się z intelektem. [440A-B]

To doprowadziło do wyróżnienia jeszcze temperamentu lub popędliwości. Tak powstał obraz duszy składającej się z trzech części: rozumnej, popędliwej i pożądliwej.

W Fajdrosie przedstawił Platon trzyczęściową duszę w postaci wozu ciągniętego przez dwa skrzydlate konie. Woźnica symbolizuje rozum, jeden z koni pożądliwość, drugi popędliwość. Niegdyś dusza, unoszona przez skrzydła, zamieszkiwała miejsce, "które jest poza kręgiem nieba” (czy chodzi o przestrzeń ponad gwiazdami, trudno powiedzieć), gdzie żyją bogowie, a przede wszystkim gdzie znajdują się byty wieczne, o których powiemy coś w następnym paragrafie. Z tymi bytami dusza obcowała:

Istnieje (…) rzeczywiście Istota pozbawiona barw i kształtów, dająca się oglądać, za przewodem umysłu, jedynie duszy. Ona to jest przedmiotem prawdziwej wiedzy. Zatem, ponieważ boski umysł karmiony jest myślą i czystą wiedzą, przeto również umysł każdej duszy, która chciałaby osiągnąć to, co godziwe, gdy od długiego czasu wpatruje się w Byt, raduje się, a oglądając prawdę rozrasta się i napełnia szczęściem, dopóki w obiegu koła ruch okrężny nie doprowadzi jej do Niego. W czasie zaś drogi okrężnej ogląda Sprawiedliwość Samą, ogląda Rozwagę, ogląda Wiedzę, i to nie tę, która zależy od powstawania i która jest u każdego jakoś inna, mająca za przedmiot te rzeczy, które my nazywamy bytami, lecz wiedzę obecną w tym, który jest Bytem rzeczywiście. A napatrzywszy się w ten sposób innym bytom rzeczywistym i nasyciwszy, wchodząc ponownie do wnętrza niebios, wraca do domu. [Faidros 247C-E]

Platon boryka się tu z materią językową, niedostosowaną do wyrażania tego, co wyższe. Z jednej strony podkreśla, że "byt rzeczywisty” jest dostępny jedynie rozumowi, a nie zmysłom, z drugiej pisze o jego "oglądaniu”. Cóż, opowieść tę trzeba rozumieć jako alegorię, pamiętając, że analogie dobrze funkcjonujące pod pewnymi względami, zawodzą pod innymi.

Bogowie – w obrazie z Fajdrosa – pędzą po niebie na skrzydlatych wozach. Ich konie, w odróżnieniu od naszych, są dobrze ułożone, a przeto przechodzą spokojnie, w uporządkowanych oddziałach – i bez przeszkód oglądają oni to, co rzeczywiste i wieczne.

Gdy bowiem te [duchy], które zowią nieśmiertelnymi, osiągną szczyt, przechodzą na zewnątrz i zjawiają się na zachodnim nieboskłonie, gdy się zaś tam zjawią, pociąga je ze sobą ruch obrotowy, one zaś oglądają to, co jest poza niebiosami. [Faidros 247B-C]

Natomiast nasze konie, a zwłaszcza koń pożądliwy, posłuszne nie są.

Co do innych dusz, to ta, która najbardziej zbliża się i staje się podobna do boga, podnosi głowę woźnicy ku przestrzeni zewnętrznej i pędzi ruchem okrężnym, lecz niepokojona przez konie ledwie ledwie może oglądać Byty. Inna zaś już to się podnosi, już to upada, gdy rumaki ponoszą; wówczas jedne widzi, innych nie widzi. Inne zaś dążąc wprawdzie ku górze dołączają się, lecz tracąc siły, pogrążone w odmęcie unoszącego je z sobą pędu, potrącają jedna drugą, wpadają na siebie, jedna usiłuje wyprzedzić drugą. Powstaje przeto zgiełk, i utarczki, i mordęga nieopisana, z czego – z winy woźniców – niejedna wychodzi okaleczona, niejedna zaś łamie skrzydła. Wszystkie natomiast pochłonięte mnogimi zmaganiami odchodzą nie dostępując oglądania Bytu, po odejściu zaś karmią się pokarmem mniemań. [248A-B]

Koń zły, pożądliwy, ciągnie ku ziemi, a gdy woźnica-rozum go nie upilnuje, dochodzi do zderzeń miedzy rydwanami. W rezultacie dusza traci pióra.

Gdy jednak pogubi pióra, zlatuje dopóki nie natknie się na coś stałego, gdzie by mogła się osiedlić przyjmując ciało ziemskie, które dzięki jej sile zdaje się poruszać samo przez się. Ta całość, którą stanowi dusza i ciało, nazywa się stworzeniem, które ma też imię śmiertelnika. [246C]

Z wyroku bogini dusza, która akurat spadła na ziemię, wchodzi w ciało człowieka, stosownie do tego, ile wcześniej "zobaczyła”:

(…) ta, która widziała najwięcej, wciela się w zarodek człowieka, który ma się stać miłośnikiem mądrości lub miłośnikiem piękna, lub wybrańcem muz, lub sługą miłości, druga w króla przestrzegającego praw, lub wojownika, lub władcę, trzecia w męża stanu lub gospodarza, lub człowieka uzdolnionego do prowadzenia rokowań i układów, czwarta w zamiłowanego do ćwiczeń cielesnych lub biegłego w leczeniu ciał, piąta w żywot wieszczka lub mistrza wtajemniczeń, szósta zespoli się z twórcą lub jakimś innym z tych, którzy oddają się naśladowaniu, siódma z rzemieślnikiem lub rolnikiem, ósma z nauczycielem wymowy lub mówcą wiecowym, dziewiąta z tyranem. [248D-E]

Różnice między ludzkimi charakterami i losami zależą zatem od tego, co działo się przed narodzinami. Żaden z ludzi – o czym wiemy z doświadczenia – nie pamięta jednak niebiańskiej wędrówki i zaglądania w przestrzeń poza niebem, gdyż upadek duszy spowodował utratę pamięci.

5. Ziemska wędrówka duszy

Opowieści o losach duszy upadłej z kart Fedona, Państwa i Fajdrosa nie do końca zgadzają się ze sobą. Albo Platon zmieniał poglądy, albo nie mógł zdecydować się na przyjęcie któregoś z krążących w tej epoce wierzeń.

Wędrówka dusz odbywa się w świecie, który jako całość ma kształt kuli; w jej środku znajduje się Ziemia. Nie jest jasne, czy Ziemia ma kształt bębna, czy jest kulą. Przebijać ma ją oś – zrobiona ze światła, a może ze stali – wokół której obraca się osiem kręgów, stykających się ze sobą niczym różnej wielkości misy, wchodzące jedna w drugą. O zewnętrznym, pierwszym kręgu, Platon pisze, że jego powierzchnia "jest upstrzona” – jest to więc sfera gwiazd stałych. Dalej czytamy:

A kiedy się oś kręci, obraca się całość tym samym ruchem, ale w tej obracającej się całości siedem kręgów wewnętrznych obraca się po cichu i powoli w kierunku przeciwnym obrotowi całości. Spośród nich najszybciej biegnie pierścień ósmy, potem wolniej, a ruchem równoczesnym, siódmy, szósty i piąty; trzecią z kolei szybkość obrotu – tak się zdawało – posiada krąg czwarty, wirujący w stronę przeciwną. Czwartą z kolei ma trzeci, a piątą – drugi. [Państwo 617A-B]

Jeśli pamiętamy omówione powyżej dane astronomiczne, to staje się jasne, że krąg ósmy unosi wokół ziemi Księżyc (obiegający znaki zodiaku w ciągu 27 1/3 dnia), siódmy Słońce ("powierzchnia siódmego [jest] najjaśniejsza, powierzchnia ósmego bierze swą barwę od światła kręgu siódmego” [616E]), szósty i piąty to kręgi Merkurego i Wenus (które wraz ze Słońcem obiegają znaki zodiaku w ciągu jednego roku), na czwartym znajduje się Mars, na trzecim Jowisz, a na drugim Saturn.

"A kręci się oś obrotu na kolanach Konieczności”. Szybkości ruchów planetarnych, jak już wiemy, ulegają zmianom i Platon pisze w związku z tym, że trzy boginie, Lachesis, Kloto i Atropos, córki Konieczności, dotykają od czasu do czasu kręgów i przyspieszają bądź spowalniają ich ruchy.

Powierzchnia Ziemi jest bardzo nierówna, pełna zagłębień. W zagłębienia spływają woda, mgła i powietrze:

Wymienione powyżej żywioły są jego osadami, jakie nieprzerwanie gromadzą się w zagłębieniach Ziemi. My zaś sami nie uświadamiamy sobie, iż zamieszkujemy owe zagłębienia, i wydaje nam się, iż żyjemy na górze – tak jakby ktoś mieszkający w środku morskiej głębiny myślał, że mieszka na powierzchni, a widząc Słońce i inne gwiazdy poprzez wodę, wyobrażał sobie, że morze jest niebem. (…) I my jesteśmy w takiej samej sytuacji: mieszkając w jakimś zagłębieniu Ziemi, uważamy, iż mieszkamy na jej powierzchni, powietrze nazywamy niebem, tak jakby naprawdę było ono niebem, po którym wędrują gwiazdy. [Fedon 109C-D]

Przywiązana do ciała, dusza musi

(…) patrzeć na byty jakby poprzez kratę więzienną, nie zaś bezpośrednio sama przez się, i jest pogrążona w całkowitej niewiedzy. [82E]

Człowiek jest duszą uwięzioną w ciele. W tym stanie rozum nie za bardzo może panować nad pożądliwą częścią duszy, tym bardziej, że związana z ciałem doznaje nieustannie zmysłowych przyjemności (lub przykrości), co jeszcze bardziej wzmacnia niewiedzę:

Rzecz w tym, że dusza każdego człowieka, gdy z wielką siłą odczuwa rozkosz i udrękę, z konieczności nabiera przekonania, że to, co owe emocje wywołuje, jest czymś najoczywistszym i najprawdziwszym, gdy tymczasem tak nie jest. (…) Ponieważ każda rozkosz i udręka jak gwoździem przybija ją i przytwierdza do ciała, czyniąc ją cielesną i skłaniając do uznawania za prawdziwe tylko to, co za takie ogłasza ciało. A dzieląc z ciałem jego mniemania i radości, zostaje ona, jak sądzę, zmuszona do przyjęcia jego sposobów zachowania i jego gustów, stając się niezdolna do wejścia do Hadesu w stanie czystości. Zawsze opuszcza ciało, będąc nim skażona i dlatego szybko znowu wpada w inne ciało jak wsadzone w ziemię nasienie. [83C-E]

Biorąc za rzeczywiste to, co spostrzega ciało, dusza lokuje tam swe pragnienia. A ulegając cielesnym pożądaniom – dążąc do bogactw, władzy bądź rozkoszy zmysłowych – czyni zło.

Gdy dusze po fizycznej śmierci opuszczają ciała, niektóre z nich, bardzo do ciał przywiązane, "z obawy przed tym, co niewidzialne i przed Hadesem”, błąkają się na cmentarzach, gdzie nieraz widywano je w postaci cieni.

To dusze muszą się błąkać po tych miejscach, ponosząc karę za poprzedni sposób życia, który był zły. I błąkają się tak długo, aż kierowane pożądaniem owej cielesności, która im towarzyszy, na powrót zostają uwięzione w ciele. Najprawdopodobniej będą związane z takimi charakterami, które odpowiadają tym, jakie w ciągu ich życia zdarzyło im się wykształcić. (…) Na przykład ci, którzy wykształcili w sobie obżarstwo, nieumiarkowanie i opilstwo, nie przeciwdziałając temu, wejdą najpewniej w postać osłów i tym podobnych zwierząt. (…) Ci zaś, którzy lubują się w niesprawiedliwości, tyranii i chciwości, w postacie wilków, jastrzębi i sępów. [81D-82A]

Większość dusz jednak, prowadzona przez swego ducha opiekuńczego, udaje się do "jakiegoś miejsca”, gdzie znajdują się otwory wiodące do wnętrza ziemi oraz pod niebo. Obecni tam sędziowie kierują jedne dusze w podziemia, a drugie na niebiańskie wysokości. Tam przebywają one przez tysiąc lat, tak by – zakładając, że życie trwa lat sto – odebrać dziesięciokrotną karę lub nagrodę za to, co uczyniły w okresie życia w ciele. Na liczne związane z tym wątpliwości Platon nawet nie próbuje odpowiadać; np. "A o tych, którzy niedługo po urodzeniu umarli i żyli krótki czas, mówił [Er] inne rzeczy, ale nie warto o nich pamiętać” [Państwo 615C]. (Er był żołnierzem, który, ranny w bitwie, odwiedził, nim oprzytomniał, krainę umarłych.)

Ci, którzy przeszli przez życie w czystości i umiarze, trafiają na Wyspy Szczęśliwe, znajdujące się między rozpadlinami, które obecnie zamieszkujemy. Otacza je powietrze, podobnie jak nasze wyspy otacza woda, zaś rolę powietrza w tych rejonach pełni eter. Ci, którzy tam trafiają, żyją szczęśliwie, a przede wszystkim mądrze.

A klimat u nich taki, że żadne choroby ich się nie imają, a oni żyją znacznie dłużej niż ludzie tutejsi i górują nad nimi wzrokiem, słuchem, mądrością i innymi zdolnościami o tyle, o ile względem czystości powietrze góruje nad wodą, a eter nad powietrzem. Mają oni ponadto swoje święte gaje i świątynie, w których naprawdę bogowie mieszkają; mają swoje wyrocznie i proroctwa, a także boskie objawienia i inne sposoby bezpośredniego obcowania z bogami. Widzą Słońce, Księżyc i gwiazdy takimi, jakie one są rzeczywiście, a w innych rzeczach nie mniejsze szczęście jest im dane. [Fedon 111B-C]

Pozostałe dusze trafiają do Hadesu, znajdującego się we wnętrzu Ziemi. Są tam niezliczone korytarze, łączące podziemne krainy, gdzie płyną rzeki zimne i gorące, a także strumienie ognia oraz błota różnej gęstości. Wszystkie one spływają do otchłani zwanej Tartarem, miejsca kaźni, i z powrotem z niej wypływają. Dusze tych ludzi,

(…) których uważa się za nieuleczalnych z powodu rozmiaru przestępstw – częstych i poważnych aktów świętokradztwa, licznych zabójstw urągających sprawiedliwości i prawu lub z powodu jakichkolwiek innych uczynków tego rodzaju – tych ludzi los im należny wrzuca do Tartaru, skąd nigdy już nie wychodzą. [113E]

Mniejsi złoczyńcy trafiają też do Tartaru, lecz raz do roku fale wynoszą ich w górę, nad jezioro Acheruzja, gdzie spotykają tych, którym kiedyś wyrządzili krzywdę i błagają ich o przebaczenie.

Jeśli uda się im przekonać swoje ofiary, wtedy tam wpływają i następuje koniec ich cierpień. Jeśli zaś nie, to fala odrzuca ich z powrotem do Tartaru, a stamtąd jeszcze raz do rzek; udręka ich nie ustanie dopóty, dopóki nie przekonają tych, których niegdyś skrzywdzili. [114B]

Większość dusz trafia na wspomniane jezioro Acheruzja.

Podczas swojego tu pobytu oczyszczają się, uwalniając od popełnionych win przez ich odpokutowanie, a za dobre uczynki otrzymując nagrodę – każdy wedle tego, co mu się należy. (…) skąd po spędzeniu wyznaczonego czasu – jedne dłuższego, inne krótszego – zostają odesłane z powrotem, by wejść w ciała rodzących się istot żywych. [113D, 113A]

Platon przyznaje, że nie wie, czy pośmiertne losy duszy są dokładnie takie, jak to przedstawił,

(…) ale to, że prawda o naszych duszach i o miejscach ich pobytu jest – z racji nieśmiertelności duszy – albo taka, jak ją przedstawiłem, albo bardzo podobna, stanowi, jak myślę, pogląd nader stosowny, jego zaś przyjęcie warte jest ryzyka. [114D]

Gdziekolwiek by dusze nie trafiły, po upływie wyznaczonego czasu powracają w rejony, które zamieszkujemy obecnie. I tu przechodzimy do opowieści z ostatnich stron Państwa. Zarówno dusze z krain podniebnych, jak i te, które spędziły wieki w Hadesie, spotykają się na tej samej łące, na której niegdyś wydano na nie wyrok. Tam "jakiś prorok” rzuca między nie losy z kolejnymi numerami, a także kładzie przed nimi "typowe okazy życia ludzkiego” oraz "żywoty zwierząt wszystkich”, żywoty mężczyzn i kobiet, bogaczy i biedaków, zdrowych i chorych, dyktatorów i poddanych, a przypadłości te są w najrozmaitszy sposób ze sobą zmieszane. Te żywoty dusze, w kolejności wskazanej przez losy, mają sobie wybrać. Jak oznajmiał prorok: "Winien ten, kto wybiera. Bóg nie winien”. Platoński Sokrates tak to komentował:

Zdaje się, że tam właśnie, kochany Glaukonie, największe niebezpieczeństwo ludzi czeka, i dlatego najwięcej trzeba się starać, żeby każdy z nas, mniej dbając o inne nauki, szukał i tę studiował, jeżeli się jej skądś nauczyć potrafi, i potrafi znaleźć kogoś, kto go nauczy żywot dobry i żywot zły rozpoznawać i spośród żywotów możliwych zawsze i wszędzie żywot lepszy wybierać. Więc trzeba (…) wiedzieć, co dobrego albo co złego wywołuje piękność pomieszana z ubóstwem albo z bogactwem, i na tle jakiego stanu duszy to się dzieje, i jak na siebie wpływają pochodzenie wysokie i życie prywatne, i udział w rządzie, i siła, i brak sił, i wykształcenie, i brak wykształcenia, i wszystkie takie rzeczy, które z natury swej mają związek z duszą. A jeśli się do niej domieszają jakieś cechy nabyte, to jak to wszystko wzajemnie wpływa na siebie. Tak żeby opierając się w rachunku na tym wszystkim, móc wybrać, mając naturę duszy na oku, żywot gorszy albo żywot lepszy. Gorszym nazywając żywot, który duszę zaprowadzi do tego, że się stanie mniej sprawiedliwa, a lepszym ten, przez który będzie sprawiedliwsza. Widzieliśmy i widzimy, że dla żyjącego i dla umarłego ten wybór jest najważniejszy. [Państwo 618B-E]

O wyborach decydują cechy charakteru oraz poziom rozumności, wyniesione z ostatniego życia w ciele. "Bo po większej części dokonywały wyboru zgodnie z nawykiem z poprzedniego życia” [620A]. Niektóre z dusz, które wcześniej były ludźmi, wybierały żywoty zwierzęce; np. dusza Agamemnona, "z odrazy do rodzaju ludzkiego i przez przebyte cierpienia wolała się w orła przemienić”.

Dusze wielu zwierząt przechodziły w ludzi i przechodziły jedne zwierzęta w drugie. Niesprawiedliwe dusze wstępowały w zwierzęta dzikie, a sprawiedliwe przemieniały się w zwierzęta łagodne – odbywały się wszelkie możliwe przemiany. [620D]

Następnie – przypomnijmy sobie trzy boginie wpływające na obroty sfer planetarnych – od Lachesis każdy otrzymuje ducha opiekuńczego, "aby był stróżem ludzkiego życia i dopełniał tego, co sobie każda dusza obrała”, Kloto zatwierdza wybrane losy, Atropos czyni nić przeznaczenia nieodwracalną.

Później wszystkie dusze udają się przez gorącą, pustynną dolinę, nad Rzekę Zapomnienia. Tu, udręczone pragnieniem wywołanym wędrówką, piją wodę, która sprawia, że zapominają o tym, co przeżyły. Dusze głupie piją wiele, co również wywrze wpływ na przebieg kolejnego żywota. Po czym dusze rozlatują się ku kolejnym narodzinom.

A więc filozofowanie na trzy sposoby wpływa na nasze losy. Po pierwsze, cnota jest wiedzą: żyjemy tym sprawiedliwiej, im więcej i lepiej wiemy, co jest dobrem, a co złem. To z kolei decyduje o tym, jaki wyrok otrzymujemy po śmierci. Po drugie, wiedza nabyta przed cielesną śmiercią determinuje wybór następnego życia w ciele. Po trzecie, dusza mądra pije niewiele z Rzeki Zapomnienia, a w rezultacie w kolejnym wcieleniu zostanie w niej choćby niejasne przeczucie, iż istnieje coś poza światem widzialnym, co decyduje o wartości życia.

Platon określa więc filozofowanie jako "przygotowanie do śmierci”:

Do ludzi wydaje się nie docierać świadomość, iż ci, którym zdarzyło się prawdziwie poświęcić filozofii, nie zajmują się niczym innym jak umieraniem i śmiercią. [Fedon 64A]

Nie chodzi jednak tylko o to, by spędzać okresy między żywotami na Wyspach Szczęśliwych. Przede wszystkim – i tu zawiera się istota platonizmu – dusza może powrócić do świata, który zamieszkiwała przed upadkiem i połączeniem z ciałem. Gdy odda się gorliwie filozofowaniu i będzie miłowała młodych miłością "platoniczną”, zgodnie z zasadami poszukiwania mądrości, to w końcu odejdzie

(…) w kierunku tego, co czyste, i zawsze istniejące, i nieśmiertelne, i niezmienne. (…) A wtedy następuje koniec błąkania się i przy tych rzeczach pozostaje zawsze niezmiennie taka sama, bo z nimi się zetknęła. (…) odchodzi ona ku temu, co do niej podobne, do niewidzialnego, do boskiego, nieśmiertelnego i rozumnego, gdzie po przybyciu będzie jej przysługiwać szczęśliwość, wyzwolonej od tułaczki, bezmyślności, obaw, dzikich żądz i innych rodzajów zła, w jakie uwikłane jest ludzkie istnienie, albowiem – tak jak mówi się to o ludziach, którzy osiągnęli wtajemniczenie – będzie ona naprawdę przez resztę czasu przebywała wśród bogów. [79D i 81A]

Wzmianka o "ludziach, którzy osiągnęli wtajemniczenie”, znów wskazuje na zakorzenienie Platońskiego myślenia w orficko-pitagorejskich wierzeniach religijnych.

6. Świat rzeczy a świat idei

Powstaje teraz pytanie, czym jest to, "co czyste, i zawsze istniejące, i nieśmiertelne, i niezmienne”? Ta część Platońskich dociekań ma charakter zdecydowanie filozoficzny. Określa się to wszystko mianem teorii idei i zwykle uważa za najważniejszy wkład Platona do filozofii. Problem w tym, że w dialogach ta rzekoma teoria pojawia się jedynie w postaci rozproszonych uwag, których sens pozostaje notorycznie niejasny. Mnóstwo trzeba sobie dopowiedzieć, a jest to procedura ogromnie ryzykowna.

Zacznijmy od refleksji nad tym, co poznajemy obecnie, za pomocą cielesnych zmysłów.

Kiedy rozglądamy się wokół, widzimy niezliczone rzeczy. Rzeczą jest to wszystko, co zmysłowo postrzegalne: co widać, czego można dotknąć, co wydaje słyszalne dźwięki, da się powąchać bądź posmakować. Rzeczy mają najprzeróżniejsze wielkości, kształty, barwy, twardości, smaki itd. Łączy je zaś to, że nieustannie powstają, zmieniają się, a wreszcie giną. W świecie dostępnym cielesnym zmysłom wszystko płynie, nie da się wejść dwa razy (a może nawet raz) do tej samej rzeki. Rzeczy ponadto jest wiele.

Kiedy jednak zaczynamy myśleć o tym, co dane we wrażeniach, odkrywamy – zrazu nie zdając sobie z tego sprawy – że istnieje coś jeszcze.

Zacznijmy od geometrii. Geometrzy rysują np. czworokąty i formułują twierdzenia ich dotyczące. A przecież, o czym już była mowa, nie mają wtedy na myśli tych poszczególnych rysunków, jakie wykonują. Każdy rysunek jest – co przyznają – niedoskonały: jeśli zmierzymy kąty czworokąta kątomierzem i dodamy do siebie uzyskane wartości, otrzymamy sumę tylko w przybliżeniu równą 3600. Geometrzy zaś twierdzą, że suma kątów dowolnego czworokąta jest równa dokładnie kątowi pełnemu. Odcinki, jakie rysujemy, nigdy nie są idealnie proste, mają – w odróżnieniu od nieskończenie cienkich linii, o jakich mowa w twierdzeniach geometrycznych – skończoną szerokość, a w rezultacie nie przecinają się w jednym punkcie, tak jak boki czworokąta, o jakich myśli geometra. A zatem myśli on nie o takim czy innym rysunku, ale o tym, do czego rysunek jest mniej lub bardziej podobny.

(…) ci, którzy się geometriami i rachunkami, i takimi tam rzeczami bawią (…) posługują się przy tym postaciami widzianymi i mówią o nich, jednakże nie widziane postacie mają na myśli, tylko tamte, do których widziane są tylko podobne; oni myślą o Czworoboku samym i o Przekątnej samej, ale nie o tej, którą właśnie rysują (…) oni się nimi posługują znowu tylko tak jak obrazami, a starają się dojrzeć tamte rzeczy same, których nikt nie potrafi dojrzeć inaczej, jak tylko myślą. [Państwo 510C-E]

Intuicja, na jaką naprowadza nas refleksja nad naturą matematyki jest taka, że to, do czego odnoszą się nazwy występujące w twierdzeniach geometrycznych czy arytmetycznych, istnieje "bardziej”, "prawdziwiej” niż to, czym te twierdzenia w dostępny zmysłom sposób ilustrujemy. Po pierwsze, jest, w scharakteryzowanym przed chwilą sensie, doskonalsze od widzialnych kształtów. Po drugie, podczas gdy grupy przedmiotów, na które wskazujemy jako na pięć rzeczy, powstają i giną, to pięć ani się nie rodzi, ani nie umiera, jest zawsze takie samo. I podobnie powstają i giną rzeczy w przybliżeniu trójkątne, ale trójkąt sam w sobie jest zawsze ten sam, niezmienny.

Poznanie geometryczne dotyczy tego, co istnieje wiecznie. [527B]

Po trzecie, pięć z twierdzenia matematycznego jest to samo w przypadku pięciu palców, pięciu jabłek, pięciu dni czy pięciu grzechów. Piątek zmysłowo postrzegalnych rzeczy jest wiele, pięć jest jedno.

Nie można zobaczyć czy dotknąć bytów, do których odnoszą się pojęcia matematyczne – ale można o nich myśleć. A matematycy myślą o nich niezależnie od tego, że wielu ulega złudzeniu, iż wypowiadane przez nich twierdzenia dotyczą tego, co postrzegalne zmysłowo.

Skoro rzeczy widzialne są tylko podobne do bytów matematycznych, to nie zmysły są źródłem wiedzy matematycznej. Wiedza ta pochodzi z rozumu i w trakcie dociekań matematycznych jedynie ją sobie uzmysławiamy. A skąd się tam wzięła? I tu mieszają się filozofia i orficko-pitagorejskie wierzenia: przed narodzinami w ciele nasza dusza obcowała z bytami matematycznymi, a teraz przypomina sobie to, o czym w wyniku upadku zapomniała.

A teraz zastanówmy się nad przyrodą.

W świecie widzialnym wszystko płynie, a zatem wspomniany wyżej Kratylos zalecał milczenie – gdyż mijającej chwili nie da się uchwycić w słowa. Ale przecież – zauważa teraz Platon – słowami opisujemy zjawiska! Jak to możliwe? Rozważmy biel. Gdyby była ona sumą białych rzeczy, to by wraz z nimi powstawała i wraz z nimi ginęła; wtedy byłaby płynna, a wszystko wymykałoby się nazywaniu [Teajtet 182D]. Możemy nazywać rzeczy "białymi” dlatego, że podczas gdy one stają się białe i białe być przestają, to biel jest zawsze taka sama i ta sama w przypadku wszystkich rzeczy białych. Biel jest niezmienna i jedna, zaś wiele rzeczy białych uczestniczy w niej jakoś, by po pewnym czasie przestać uczestniczyć. Podobnie równość nie powstała wtedy, gdy pewne widzialne rzeczy stały się równe. Za moment już równe nie są, lecz równość przez to nie zginęła. I jest tym, co wspólne – jedno i to samo – dla wszystkich par rzeczy równych.

Więcej jeszcze, w świecie widzialnym nie spotykamy doskonałej bieli czy idealnej równości. Rozpoznajemy, że coś nie jest dokładnie białe czy dokładnie równe – tak jakbyśmy znali biel samą i równość samą, niezależnie od wrażeń zmysłowych.

Skoro w świecie dostępnym zmysłom wszystko się zmienia, i wszystko jest w określonym przed chwilą sensie niedoskonałe, to niezmienne i doskonałe byty, określane słowami "biel” i "równość”, nie należą do tego świata. Rzeczy składające się na świat widzialny zajmują pewne miejsca i trwają w określonym czasie, czego nie da się powiedzieć o bieli czy równości samych w sobie.

Platon określa nie podlegające zmianom biel bądź równość, w których zmienne rzeczy uczestniczą w taki sposób, że są one jedne i te same dla wszystkich rzeczy przez pewien czas białych czy parami równych, mianem idei bieli bądź równości. Idee, jak pisze, są bytem, tym, co istnieje. (Dla uniknięcia nieporozumień helleńskie słowo idea należałoby może po polsku oddawać przez "forma” lub "wzorzec”.)

Widzialne rzeczy natomiast mają "w sobie coś z bytu i z niebytu” [Państwo 478E]. Mają coś z bytu, uczestniczą bowiem w ideach, są do nich jakoś podobne. Mają też w sobie coś z niebytu, gdyż nieustannie powstają i giną, a zatem z niebytu przechodzą w byt, by znów pogrążyć się w niebycie.

Istnieją zatem – jak to ujmowali późniejsi komentatorzy – dwa światy. Pierwszy to świat bytu, świat idei, wiecznych i niezmiennych. Drugi to świat bytu zmieszanego z niebytem, świat rzeczy, ulegających nieustannym zmianom.

Stosunek obu światów jest w pismach Platona głęboko niejasny. (Niczego też nie wyjaśniają zachowane wzmianki o "naukach niepisanych”.) Stwierdza, że rzeczy jakoś "uczestniczą” w ideach, przez co są do nich "podobne”, że idee stanowią "przyczyny” rzeczy – ale co przez te określenia rozumie, nie wiadomo.

Rzeczy usytuowane są w czasie i przestrzeni. O ideach Platon niekiedy (zwłaszcza w Fajdrosie) pisze tak, jakby znajdowały się w przestrzeni ponad sferą gwiazd, inne jego uwagi skłaniają raczej do poglądu, że idee nie mają żadnych własności przestrzennych bądź czasowych. Jeśli przyjmiemy ten drugi pogląd, to na czym polega podobieństwo zmiennych rzeczy do niezmiennych idei?

Współczesna nauka mówi o prawach przyrody, takich jak trzy prawa dynamiki Newtona oraz prawo grawitacji. Wszystko, z tego punktu widzenia, w przyrodzie nieustannie się zmienia, ale dzieje się to według niezmiennych praw. Co więcej, jednemu prawu, a raczej jednemu zespołowi praw, podlega niezliczenie wiele zjawisk. Każde zjawisko przyrodnicze w danej chwili zachodzi w pewnym obszarze i w tym sensie mówimy, że zjawiska dzieją się w czasie i przestrzeni. Ale o prawie przyrody nie da się powiedzieć, gdzie się w pewnym czasie znajduje: jeśli powiemy, że prawo istnieje, to nie da mu się przypisać parametrów czasowych i przestrzennych. Można zatem zaryzykować twierdzenie, iż stosunek praw przyrody do zjawisk jest we współczesnej nauce co najmniej analogiczny do tego, jaki według Platona zachodzi miedzy ideami a rzeczami. Zachodzi też podobieństwo, jeśli chodzi o sposób poznawania jednego i drugiego: zjawiska poznajemy zmysłami, praw przyrody zaś ujrzeć czy dotknąć się nie da – o prawach myślimy. Czy Platon mógł przez idee rozumieć coś odpowiadającego naszym prawom przyrody?

O dziwo, na kartach Państwa jako przykłady znajdujemy idee przedmiotów sztucznie wytwarzanych przez ludzi: stołu i łóżka.

– Na przykład (...) – jest wiele łóżek i stołów.
– Jakżeby nie?
– Ale idee tylko dwie zostają w związku z tymi sprzętami. Jedna idea łóżka i jedna stołu.
– Tak.
– Nieprawdaż, i zwykliśmy mówić, że wykonawca jednego i drugiego sprzętu ku idei spogląda i tu robi jeden łóżka, a drugi stoły, którymi my się posługujemy, i inne rzeczy tak samo; bo przecież idei samej nie wykonuje żaden z wykonawców. [596A-B]

Czyżby Platon chciał sugerować, iż to nie ludzie wynaleźli łóżko i stół, ale że ich wieczne idee są jedynie oglądane przez rzemieślników?

W Parmenidesie, spisanej przez starzejącego się już Platona opowieści o młodym Sokratesie, który w rozmowie z Parmenidesem i Zenonem rozważa słabości teorii idei, rozważa się z jednej strony ideę człowieka, z drugiej idee ognia i wody (a więc tworzyw, z których m.in. zbudowane jest ludzkie ciało), by dalej dodać idee podobieństwa i niepodobieństwa, wielości i jedności, spoczynku i ruchu. Jakby mało było związanych z tym wątpliwości, rozmówcy zaraz zauważają, że ciało ludzkie, a także np. kamień lub drzewo, składają się z części, co zaraz prowadzi Parmenidesa do pytania, czy istnieją idee włosów, błota i brudu, "czy trzeba przyznać także dla każdej z tych rzeczy istnienie pewnej postaci oddzielnej, która też jest czymś innym niż to, z czym my mamy do czynienia”? Platon najwyraźniej nie zdołał w usta Sokratesa włożyć rozsądnej na to pytanie odpowiedzi, zamiast tego kazał mu stwierdzić:

Rzeczywiście, już nieraz mnie to niepokoiło, czy aby i z wszystkimi innymi nie ta sama sprawa. Potem, jak dochodzę do tego punktu, to biorę nogi za pas i uciekam; boję się, żebym nie popadł w jakąś gadaninę bez dna i nie zginął. [Parmenides 130C-D]

Najpełniejszy wyraz całej koncepcji znajdujemy w słynnej alegorii jaskini, otwierającej VII księgę Państwa. Przytoczę ten tekst z niewielkimi tylko skrótami, stanowi on bowiem jeden z kluczy do filozofii europejskiej. Jest to alegoryczna opowieść o naszym obecnym życiu, w którym – uwięzieni w ciele – musimy patrzeć na mieszaninę bytu z niebytem, a nie mogąc dojrzeć bytu samego, ową mieszaninę zaczynamy brać za byt jako taki. Dalej czytamy o tym, że jeśli dusza zostanie uwolniona z ciała przez "naturalny bieg rzeczy” – czyli bez należytego przygotowania – to ucieknie od widoku bytu, który "bardziej istnieje” niż dostępne cielesnym zmysłom jego podobizny. Są też wyraźne aluzje do działalności Sokratesa, który próbował rodaków uwalniać z cielesnych kajdan, za co został w końcu zabity, a doszło do tego tym łatwiej, że zapatrzony w byt prawdziwy źle sobie radził w mrokach świata widzialnego. Na dalsze komentarze przyjdzie pora po lekturze alegorii.

– Zobacz! Oto ludzie są niby w podziemnym pomieszczeniu na kształt jaskini. (...). W niej oni siedzą od dziecięcych lat w kajdanach; przykute mają nogi i szyje tak, że trwają na miejscu i patrzą tylko przed siebie; okowy nie pozwalają im obracać głów. Z góry i z daleka pada na nich światło ognia, który się pali za ich plecami, a pomiędzy ogniem i ludźmi przykutymi biegnie górą ścieżka, wzdłuż której widzisz murek zbudowany równolegle do niej, podobnie jak u kuglarzy przed publicznością stoi przepierzenie, nad którym oni pokazują swoje sztuczki. (...) wzdłuż tego murku ludzie noszą różnorodne wytwory, które sterczą ponad murek; i posągi, i inne zwierzęta z kamienia i z drzewa, i wykonane rozmaicie (...).
– Dziwny obraz opisujesz i kajdaniarzy osobliwych.
– Podobnych do nas – powiedziałem. – Bo przede wszystkim czy myślisz, że tacy ludzie mogliby z siebie samych i z siebie nawzajem widzieć cokolwiek innego oprócz cieni, które ogień rzuca na przeciwległą ścianę jaskini?
– Jakimże sposobem? – powiada – gdyby całe życie nie mógł żaden głową poruszyć? (...)
– Więc gdyby mogli rozmawiać jeden z drugim, to jak sądzisz, czy nie byliby przekonani, że nazwami określają to, co mają przed sobą, to, co widzą?
– Koniecznie. (...)
– Więc w ogóle – dodałem – ci ludzie tam nie co innego braliby za prawdę, jak tylko cienie pewnych wytworów.
– Bezwarunkowo i nieuchronnie – powiada.
– A rozpatrz sobie – dodałem – ich wyzwolenie z kajdan i uleczenie z nieświadomości. Jak by to było, gdyby im naturalny bieg rzeczy coś takiego przyniósł; ile razy by ktoś został wyzwolony i musiałby zaraz wstać (...) i patrzeć w światło, cierpiałby robiąc to wszystko, a tak by mu w oczach migotało, że nie mógłby patrzeć na te rzeczy, których cienie poprzednio oglądał. Jak myślisz, co on by powiedział, gdyby mu ktoś mówił, że przedtem oglądał ni to, ni owo, a teraz coś bliższego bytu, że zwrócił się do czegoś, co bardziej istnieje niż tamto, więc teraz widzi słuszniej; i gdyby mu ktoś teraz pokazywał każdego z przechodzących i pytaniami go zmuszał, niech powie, co to jest. Czy nie myślisz, że ten by może był w kłopocie i myślałby, że to, co przedtem widział, prawdziwsze jest od tego, co mu teraz pokazują?
– Z pewnością – powiada. (...)
– A gdyby go ktoś – dodałem – gwałtem stamtąd pod górę wyciągał po kamieniach i stromiznach ku wyjściu (...) ażby go wywlókł na światło słońca, to czy on by nie cierpiał (...) a gdyby na światło wyszedł, to miałby oczy pełne blasku i nie mógłby widzieć ani jednej z tych rzeczy, o których by mu teraz mówiono, że są prawdziwe?
– No nie – powiada – tak nagle przecież.
– I myślę, że musiałby się przyzwyczajać, gdyby miał widzieć to, co na górze. Naprzód by mu najłatwiej było dojrzeć cienie, potem w wodach odbicia (...) ciała niebieskie i niebo samo po nocy łatwiej by mógł oglądać (...) niż po dniu widzieć słońce i światło słoneczne. (...) Dopiero na końcu, myślę, mógłby patrzeć w słońce (...) słońce samo w sobie i na swoim miejscu mógłby dojrzeć i mógłby oglądać, jakie ono jest.
– Koniecznie – powiada.
– Potem by sobie wymiarkował o nim, że od niego pochodzą pory roku i lata, i że ono rządzi wszystkim w świecie widzialnym, i że jest w pewnym sposobie przyczyną także i tego wszystkiego, co oni tam poprzednio widzieli.
– Jasna rzecz, że do tego by potem doszedł.
– Więc cóż? Gdyby sobie swoje pierwsze mieszkanie przypomniał i tę mądrość tamtejszą, i tych, z którymi razem wtedy siedział, wspólnymi kajdanami skuty, to czy nie myślisz, że uważałby sobie za szczęście tę odmianę, którą przeszedł, a litowałby się nad tamtymi?
– I bardzo.
– A tam u nich przedtem może niejeden zbierał od towarzyszów pochwały i zaszczyty, i dary, jeżeli najbystrzej umiał dojrzeć to, co mijało przed oczami, i najlepiej pamiętał, co przedtem, co potem, a co równocześnie zwykło się było zjawiać i mijać, i najlepiej umiał na tej podstawie zgadywać, co będzie. Czy ty myślisz, że on by za tym tęsknił i zazdrościłby tym, których tamci obsypują zaszczytami i władzę im oddają? Czy też raczej (...) stanowczo by wolał (...) nie wiadomo jaką dolę znosić raczej, niż wrócić do poprzednich poglądów i do życia takiego jak tam?
– Ja tak myślę – powiada – że wolałby raczej wszystko inne znieść, niż wrócić do tamtego życia.
– A jeszcze i nad tym się zastanów. Gdyby taki człowiek z powrotem na dół zszedł i w tym samym szeregu usiadł, to czy nie miałby oczu napełnionych ciemnością, gdyby nagle wrócił ze słońca?
– I bardzo – powiada.
– A gdyby teraz znowu musiał wykładać tamte cienie na wyścigi z tymi, którzy bez przerwy siedzą w kajdanach, a tu jego oczy byłyby słabe zanim by nie wróciły do siebie (...) to czy nie narażałby się na śmiech i czy nie mówiono by o nim, że chodzi na górę, a potem wraca z zepsutymi oczami, i że nie warto nawet chodzić tam pod górę. I gdyby ich ktoś próbował wyzwalać i podprowadzać wyżej, to gdyby tylko mogli chwycić coś w garść i zabić go, na pewno by go zabili.
– Z pewnością – powiada.
– Otóż ten obraz – powiedziałem – kochany Glaukonie, trzeba w całości przyłożyć do tego, co się poprzednio mówiło. Więc to siedlisko, które się naszym oczom ukazuje, przyrównać do mieszkania w więzieniu, a światło ognia w nim do siły słońca. Wychodzenie pod górę i oglądanie tego, co jest tam wyżej, jeśli weźmiesz za wznoszenie się duszy do świata myśli, to nie zbłądzisz i trafisz w moją nadzieję, skoro pragniesz ją usłyszeć. Bóg tylko chyba wie, czy ona prawdziwa, czy nie. Więc jeżeli o to chodzi, co mnie się zdaje, to zdaje mi się tak, że na szczycie świata myśli świeci idea Dobra i bardzo trudno ją dojrzeć, ale kto ją dojrzy, ten wymiarkuje, że ona jest dla wszystkiego przyczyną wszystkiego, co słuszne i piękne, że w świecie widzialnym pochodzi od niej światło i jego pan, a w świecie myśli ona panuje i rodzi prawdę i rozum, i że musi ją dojrzeć ten, który ma postępować rozumnie w życiu prywatnym lub w publicznym.
– Mniemam i ja tak samo – powiedział – tak, jak tylko potrafię.
– Więc proszę cię – dodałem – podziel ze mną jeszcze i to mniemanie i nie dziw się, że ci, którzy tam zaszli, nie mają ochoty robić tego samego, co ludzie, tylko ich dusze chcą wciąż tam przebywać i tam dążą. (...).
– To z pewnością naturalne – powiada.
– No cóż? A czy to, myślisz, dziwne, jeżeli ktoś od tych boskich widoków do marności ludzkich powróci, że nie wygląda wtedy jak ludzie i mocno wydaje się śmieszny, bo jeszcze słabo widzi, zanim się nie przyzwyczai do tutejszych ciemności, kiedy będzie musiał w sądach czy gdzieś indziej walczyć o cienie sprawiedliwości albo o bałwany, które tylko cienie rzucają, i stawać do zawodów o te rzeczy tak, jak je biorą ludzie, którzy Sprawiedliwości samej nie widzieli nigdy?
– To nie jest zgoła dziwne – powiedział. (...)
– A nasza myśl obecna – ciągnąłem – wskazuje zdolność tkwiącą w duszy każdego człowieka (...). Tak jak oko nie mogło się z ciemności obrócić ku światłu inaczej, jak tylko wraz z całym ciałem, tak samo całą duszą trzeba się odwrócić od świata zjawisk, które powstają i giną, aż dusza potrafi patrzeć na byt rzeczywisty i jego pierwiastek najjaśniejszy i potrafi co widzenie wytrzymać. Ten pierwiastek nazywamy Dobrem. [Państwo 514A-518C]

Podstawowa niejasność, której nikomu chyba nie udało się przekonująco wytłumaczyć, jest związana z dwoma w tej opowieści źródłami światła: ogniem w jaskini i słońcem poza nią; a także z dwoma rodzajami rzeczy, mogących symbolizować idee: przedmiotami obnoszonymi wzdłuż murku i przedmiotami na zewnątrz. Trudno uwierzyć, aby to rozdwojenie było rezultatem niezręczności literackiej, lecz ani w Państwie ani w pozostałych dialogach nie znajdziemy klucza do rozwiązania całej zagadki.

Gdyby opis kończył się na wnętrzu jaskini sens alegorii byłby oczywisty. Nasze dusze, uwięzione w ciałach, oglądają widzialne rzeczy, będące – powstającymi i znikającymi – cieniami rzucanymi przez (noszone wzdłuż murku) postacie, które zmianom nie ulegają. Gdyby dodać układ ruchomych luster, tak by jedna postać rzucała na ścianę jaskini wiele cieni, alegoria jeszcze lepiej odpowiadałaby temu, co Platon pisze w innych miejscach o stosunku idei do rzeczy.

Nowością – nieobecną w innych dialogach – jest wprowadzenie w alegorii źródła światła, które stanowi przyczynę powstawania cieni. Jeśli do ognia odniesiemy to, co Platon pisze o słońcu znajdującym się poza jaskinią, to znajdziemy na jego temat dwa ważne twierdzenia.

Po pierwsze, źródło światła pełni funkcję analogiczną do tej, jaką współczesna nauka – o czym już była mowa – przypisuje prawom przyrody. Ci mianowicie, którzy zdołają spojrzeć w ogień, pojmą, iż "od niego pochodzą pory roku i lata, i że ono rządzi wszystkim w świecie widzialnym, i że jest w pewnym sposobie przyczyną także i tego wszystkiego, co oni tam poprzednio widzieli”. Tak więc w świecie widzialnym wszystko dzieje się tak, jak się dzieje, pod wpływem czegoś, co nie należy do tego świata.

Po drugie, źródło światła utożsamione jest z Dobrem. Do tej pory wspominaliśmy idee obiektów matematycznych (pięć, czworobok, parzystość), rodzajów rzeczy (człowiek, zwierzę, stół), ich cech (biel) i zachodzących między nimi relacji (równość). Teraz pojawiają się idee etyczne, co więcej, zostaje im przyznany status szczególny: w świecie idei dobro jest "pierwiastkiem najjaśniejszym”, idea Dobra – w towarzystwie "sprawiedliwości samej” – świeci na "szczycie świata myśli” i "jest dla wszystkiego przyczyną wszystkiego”.

Platon wymienia też idee zła, niesprawiedliwości i brzydoty [475E-476A], a w jednym z późnych dialogów wyjaśnia:

– Według tego toku myśli, czy piękno bardziej należy do bytów, a niepiękno mniej?
– Wcale nie. (…)
– Nieprawdaż? I tak samo trzeba przyjąć, że to, co niesprawiedliwe w stosunku do tego, co sprawiedliwe, zgoła nie więcej istnieje jedno od drugiego?
– No tak.
[Sofista 257E-258A]

Dalej argumentuje, że skoro istnieje byt, to musi też istnieć jego przeciwieństwo, czyli niebyt.

Ale trzymajmy się etyki. Sokrates we wczesnych dialogach pytał o definicje pojęć etycznych. Kiedy rozmówcy odpowiadali podając przykłady czynów odważnych bądź sprawiedliwych, ripostował, że nie pytał o przykłady, ale o to, czym jest odwaga i czym sprawiedliwość same w sobie. Teraz Platon na te dawne pytania udziela osobliwej odpowiedzi: na szczycie świata idei znajdują się wieczne wzorce Sprawiedliwości, Rozwagi, Wiedzy, Pobożności, a wreszcie Dobra samego w sobie, w których nasze czyny uczestniczą jakoś, zawsze w sposób niepełny, a podczas gdy one następują i przemijają, to ich idee są zawsze takie same i w sobie doskonałe. Oglądaliśmy je lepiej lub gorzej przed upadkiem w świat widzialny i jeśli teraz wiemy, jak należy żyć, to dzięki temu, że coś z tego sobie przypominamy. To prowadzi do kolejnego pytania. Skoro kiedyś przebywaliśmy w świecie prawdziwszym, lepszym, piękniejszym od tego, po którym błąkamy się obecnie, to jak można do utraconej ojczyzny powrócić?

7. Filozofowanie i filozoficzne miłowanie młodych

 

[W świecie zmysłowym] zginąć zło nie może, musi zawsze istnieć jakieś przeciwieństwo dobra. U bogów zła nie umocujesz, ono się koniecznie koło natury śmiertelnej plątać musi i po tym świecie chodzić. Dlatego się też starać potrzeba, żeby stąd uciec tam jak najprędzej. Ucieczka – to upodobnienie się do boga, według możności. Upodobnić się do niego to stać się sprawiedliwym i pobożnym, przy zachowaniu rozsądku. [Teajtet 176A-B]

Pisząc o utracie skrzydeł i upadku duszy w świat zmysłowy, Platon stwierdzał:

Do tego samego stanu żadna dusza nie wróci przed upływem dziesięciu tysięcy lat, gdyż w ciągu tego czasu dusza nie zostanie uskrzydlona, chyba że się ktoś bez obłudy oddawał szukaniu mądrości lub miłował młodych zgodnie z zasadami poszukiwania mądrości. Te zaś dusze, po trzecim okresie tysiąclecia, gdy przybrały takie życie jedno po drugim trzy razy, tak właśnie uskrzydlone w roku trzechtysięcznym odchodzą. [Faidros 248E-249A]

Czy te liczby traktował poważnie, nie wiadomo. Tak czy inaczej mamy tu określone dwa sposoby wyzwolenia ze świata widzialnego: "szukanie mądrości” oraz "miłowanie młodych zgodnie z zasadami poszukiwania mądrości”. Zacznijmy od filozofowania.

Filozofowanie to poszukiwanie prawdy. Prawdziwość i fałszywość definiuje Platon następująco:

(…) wydawać sądy prawdziwe to myśleć, że istnieje to, co istnieje. [Państwo 413A]

(…) to twierdzenie (…) będziemy uważali za fałszywe, które mówi, że nie istnieje to, co istnieje, i to, które mówi, że istnieje to, czego nie ma. [Sofista 241A]

Jeśli ktoś sądzi, że pod Maratonem Persowie pokonali Hellenów, to jego sąd jest fałszywy – jest wyrazem niewiedzy. A co z kimś, kto sądzi, że pod Maratonem Hellenowie pokonali Persów? Czy sąd jego jest prawdziwy? Trudno temu zaprzeczyć. Z drugiej jednak strony to zwycięstwo miało miejsce w świecie zjawisk – a te są mieszaniną bytu z niebytem, czymś pomiędzy istnieniem a nieistnieniem. Nie o tym więc, co istnieje, zostało powiedziane, że istnieje. Platon odróżnienia w związku z tym wiedzę – która jest prawdziwa, a dotyczy tego, co istnieje – od mniemania prawdziwego:

Skoro poznanie dotyczy tego, co istnieje, a brak poznania z konieczności wiąże się z tym, co nie istnieje, to w związku z tym pośrednim [ze zjawiskami] trzeba szukać czegoś, co by było pomiędzy niewiedzą a wiedzą. [Państwo 477A-B]

W przytoczonym przed chwilą sądzie znajduje wyraz nie wiedza, ale mniemanie.

(…) słuszne mniemanie jest czymś pośrednim pomiędzy wiedzą a niewiedzą. [Uczta 202A]

Mniemania, dotyczące świata widzialnego, oparte są na danych zmysłowych. Zmysły zaś należą do ciała, nie do duszy.

Przypomnijmy wypowiedź z alegorii jaskini o człowieku, który "najbystrzej umiał dojrzeć to, co mijało przed oczami, i najlepiej pamiętał, co przedtem, co potem, a co równocześnie zwykło się było zjawiać i mijać, i najlepiej umiał na tej podstawie zgadywać, co będzie”. Posiadł mniemanie prawdziwe, które zapewnia mu sukces w życiu ziemskim – ale też skazuje na tułaczkę po tym świecie. Przynajmniej dopóty, dopóki nie zrozumie, że choć poglądy jego są prawdziwe w odniesieniu do zjawisk, to dotyczą tylko świata widzialnego, a nie tego, co – by znów zacytować alegorię jaskini – "rządzi wszystkim w świecie widzialnym” i "jest w pewnym sposobie przyczyną” tego wszystkiego, co wokół siebie spostrzegamy. Zaś zajęciem prawdziwych filozofów jest "odwiązywanie i oddzielanie duszy od ciała” [Fedon 67D].

Żyjąc pozostaniemy najbliżej wiedzy wówczas, gdy będziemy jak najmniej przebywać z ciałem i we wspólnocie z nim – o ile nie ma koniecznej potrzeby – i nie przejmiemy jego natury ani nie skalamy się nim do czasu, aż sam Bóg nas wyzwoli. [67A]

Nie ma u Platona ani słowa o tym, aby Bóg miał nam udzielać zbawczej łaski: funkcjonuje On nie jako pomocnik, lecz jako sprawiedliwy sędzia, który wyzwala od związku z ciałem te dusze, które same na to zasłużyły. (Platonowi obcy był też pogląd, jakoby Bóg lub bogowie mieli żywić w stosunku do ludzi jakieś pozytywne uczucia.) To nie Bóg prowadzi nas ku oddzieleniu duszy od ciała, ale istnieje ku temu droga określona przez samą naturę duszy:

Wydaje się, jakby istniała pewnego rodzaju ścieżka prowadząca naprzód w badaniach nas i nasz rozum, ale dopóki mamy ciało, a dusza nasza połączona jest z tak wielkim złem, nie zdobędziemy w dostatecznym stopniu tego, czego pragniemy. Ciało ulega niezliczonym napięciom, potrzebując koniecznie pokarmu. Ponadto, spadają na niego jakieś choroby i przeszkadzają nam szukać tego, co naprawdę jest bytem. Napełniają nas żądze, pragnienia, obawy, rozmaite widziadła, głupstwa, tak że – jak się powiada – prawdziwie i rzeczywiście posługiwać się myśleniem jest dla nas z tego względu rzeczą całkowicie niemożliwą. Wszak wojny, bunty, bitwy znikąd się nie biorą jak z ciała i jego pragnień. (…) To zaś pokazuje nam w istocie, że jeśli chcemy kiedykolwiek poznać coś w sposób czysty, to musimy od ciała się oddzielić i samą duszą oglądać rzeczy same w sobie. Wtedy być może naszym udziałem stanie się to, czego pragniemy i czego miłośnikami się nazywamy – mądrość; ale dopiero, jak pokazuje wywód, po śmierci, a nie za życia. [Fedon 66B-E]

Wiedza dotyczy tego, co istnieje, czyli świata idei – i nie można jej zdobyć, dopóki nie odwrócimy się od świata widzialnego. Wrażenia zmysłowe, o czym była mowa w alegorii jaskini, wytwarzają w nas podstawowe złudzenie, decydujące o naszych losach: bierzemy cienie (mieszaninę bytu z niebytem) za rzeczy (byt), stanowiące prawdziwe odniesienie nazw, jakich używamy. Związek z ciałem mąci więc rozum. Tym bardziej, że wzmacnia pożądliwą część duszy, a w rezultacie kieruje uwagę na zjawiska, utrudniając tym samym, a w pewnych sytuacjach uniemożliwiając, zwrócenie się do tego, co istnieje.

Zdobywamy wiedzę przypominając sobie to, z czym obcowaliśmy przed upadkiem – a tym samym odwracając się od świata zjawisk. Tu Platon wyraźnie stwierdza:

(…) filozofowie to ci, co potrafią dotykać tego, co jest zawsze takie same pod tym samym względem; a nie są filozofami ci, co tego nie potrafią. [Państwo 484B]

A w innym miejscu:

Trzeba bowiem, aby człowiek dochodził do wyrażeń pojęciowych, przechodząc od mnogości wrażeń zmysłowych do jednego ujęcia myślowego. Na tym zaś polega przypominanie sobie tego, co kiedyś widziała nasza dusza, gdy wędrowała w orszaku bogów i spoglądała z lekceważeniem na to, o czym teraz mówimy, że jest, i podnosiła głowę ku Bytowi rzeczywistemu. [Faidros 249C]

Przejdźmy teraz do "miłowania młodych zgodnie z zasadami poszukiwania mądrości”. Na ten temat ważne uwagi znajdujemy w Fajdrosie, ale przede wszystkim w słynnej mowie o miłości, jaką Sokrates wygłasza na kartach Uczty (twierdząc asekurancko, że powtarza jedynie opowieść, jaką usłyszał niegdyś od niejakiej Diotymy).

Eros, czczony przez Hellenów jako bóg miłości, nie jest bogiem, ale "czymś pośrednim pomiędzy śmiertelnymi istotami i nieśmiertelnymi”. Nie jest ani brzydki, ani piękny, ani głupi, ani mądry. Będąc pośrodku, kocha piękno i mądrość, stanowiąc tym samym wzorzec filozofa. Jak filozof kocha to, czego brak odczuwa, czyli mądrość, tak miłośnik kocha to, czego nie posiada. Pragnie nieśmiertelności. Ujawnia się to już w samym funkcjonowaniu popędu płciowego, zarówno u zwierząt, jak i u ludzi.

Bo w zapłodnieniu jest jakiś pierwiastek wiekuisty, nieśmiertelny, o ile to być może w istotach śmiertelnych. A przecież, wobec tego, na cośmy się zgodzili, musi człowiek i nieśmiertelności pragnąć, jeżeli przedmiotem miłości jest wieczne posiadanie dobra. (…) Bo tutaj, w tych wypadkach, podobnie jak i tam, natura śmiertelna szuka sobie wiekuistego bytu i nieśmiertelności. A znaleźć ją może tylko na tej jednej drodze, że zostawia inną jednostkę młodą na miejsce starej. [206E-207D]

Nasze ciało się starzeje, nieustannie też powstają i giną w nas uczucia, żądze, smutki i obawy, zmieniają się nasze przekonania. Jeśli więc utożsamiamy się z tym wszystkim, to "nigdy nie jesteśmy jedni i ci sami” – i w tym sensie w każdej chwili rodzimy się, a zarazem umieramy.

Pragnąc nieśmiertelności, jedni usiłują zdobyć "sławę, co przetrwa wieki”. Inni, jak powiedziano, myślą, że płodząc dzieci zdobędą sobie "nieśmiertelność i pamięć, i szczęście”. Są to sposoby iluzoryczne.

Miłość – i tu tkwi sedno Platońskich rozważań – może się natomiast rozwinąć i doprowadzić nas do tego, co prawdziwie wieczne. Stadium pośrednie stanowi miłość dążąca do zapłodnienia nie ciała, ale duszy osoby ukochanej.

Ale są też tacy - powiada - co wolą zapładniać dusze (…). A cóż się winno rodzić w duszy? Rozum i wszelkie inne cnoty. (…) Więc kto tego nasienia od młodości jest pełen, ten coś boskiego ma w duszy. A kiedy mu wiek po temu nadejdzie, on zaraz płodzić i tworzyć pragnie (…). I woli ciała piękne niż brzydkie, bo ma nasienia wiele, i chętniej spotyka dusze piękne, dzielne, zdrowe, a najwięcej się cieszy, kiedy w kimś spotyka jedno z drugim złączone. Wówczas takiemu człowiekowi zaczyna dużo mówić o cnocie (…) i w ogóle zaczyna go kształcić. Zetknął się z tym, co piękne, i obcować z nim zaczął. Tedy to, co w nim tęskniło od dawna i było tylko nasieniem, promieniować zaczyna i zapładniać zarówno wtedy, gdy obaj są razem z sobą, jak i wówczas, kiedy ich tylko pamięć wiąże; a co tylko który z nich wyda, to pielęgnują razem i chowają: tak że bez porównania silniejszy związek ich łączyć zaczyna, niż gdyby inne dzieci mieli, i trwalsza się między nimi przyjaźń zawiązuje, tak jak i dzieci ich piękniejsze są i mniej podległe śmierci niż czyjekolwiek inne. [209A-C]

Gdy miłość należycie się rozwija, prowadzi do odkrycia piękna wiecznego, które obecne jest – jedno i to samo – we wszystkim, co piękne. Miłość odsłania więc przed nami to, do czego dążą filozofowie. A oto jak do tego dochodzi.

(…) właściwy rozwój miłości tak wyglądać powinien: Już za młodu chodzi człowiek za ładnymi ciałami, (…) kocha jedno z tych ciał i tam płodzi myśli piękne; niedługo jednak spostrzega, że piękność jakiegokolwiek ciała i piękność innych ciał, to niby siostry rodzone, (...) we wszystkich ciałach jedna i ta sama piękność tkwi. A kiedy to zobaczy, zaczyna wszystkie piękne ciała kochać; tamten gwałtowny żar ku jednemu ciału przygasać w nim zaczyna, wydaje mu się lichy i mały. A potem więcej zaczyna cenić piękność ukrytą w duszach niż tę, która w ciele mieszka (…); z czasem musi zobaczyć piękno ukryte w czynach i prawach, i znowu pozna, że i ono w każdym jest jedno i to samo. Wtedy mu się piękność ciał zacznie wydawać czymś małym i znikomym. Od czynów przejdzie do nauk, a kiedy całą ich piękność zobaczy, kiedy na takie skarby piękna spojrzy, nie będzie już niewolniczo wisiał u jednostkowej formy jego, nie będzie ślepo kochał piękności jednego tylko chłopaka albo człowieka jednego, albo dążenia; nie, on na pełne morze piękna już wypłynął i kiedy się na nim rozglądnie, płodzić zacznie słowa i myśli wielkie i wspaniałe, gnany nienasyconym dążeniem do prawdy; aż kiedy sił w tej pracy nabierze i hartu, jedyna mu się wiedza ukaże, która naprawdę mówi o tym, co piękne. Teraz mnie słuchaj - powiada - jak tylko możesz, uważnie!
Ten, kto aż dotąd zaszedł w szkole Erosa, kolejne stopnie piękna prawdziwie oglądając, ten już do końca drogi miłości dobiega. I nagle mu się cud odsłania; piękno samo w sobie, ono samo w swojej istocie. Otwiera się przed nim to, do czego szły wszystkie jego trudy poprzednie; on ogląda piękno wieczne, które nie powstaje i nie ginie, i nie rozwija się ani nie więdnie, ani nie jest z jednej strony piękne, a z drugiej szpetne, ani raz tylko takie, a drugi raz odmienne, ani takie w porównaniu z czymkolwiek, a z czym innym inne, ani też dla jednego piękne, a dla drugiego szpetne. I nie ukaże mu się piękno niby twarz albo ręce jakie, lub jakakolwiek cząstka cielesna, ani jako słowo, ni wiedza jakakolwiek, ani jako cecha jakiegoś, powiedzmy, stworzenia, ni ziemi, ni nieba, ani czegokolwiek innego, tylko piękno samo w sobie niezmienne i wieczne, a wszystkie inne przedmioty piękne uczestniczą w nim jakoś w ten sposób, że podczas gdy same powstają i giną, ono ani się pełniejszym nie staje, ani uboższym, ani go żadna w ogóle zmiana nie dotyka.
(...) Na tym szczeblu życia, Sokratesie miły – mówiła niewiasta z Wieszczego Grodu w obcym kraju – na tym szczeblu dopiero życie jest coś warte: wtedy, gdy człowiek piękno samo w sobie ogląda. Gdybyś je kiedy ujrzał, nie myślałbyś go porównywać z klejnotami, szatami, czy pięknymi chłopcami ani z młodymi ludźmi. Dziś na takie rzeczy patrzysz ty i wielu innych, i zaraz każdy równowagę traci, i gwałt, byle tylko ulubieńca zobaczył i był z nim ciągle razem, gdyby tylko można, gotów nie jeść i nie pić, ale patrzeć tylko i nie odchodzić. A cóż myślisz – powiada – gdyby komu było dane zobaczyć piękno samo w sobie, nieskalane, czyste, wolne od obcych pierwiastków, nie splamione ludzkimi wnętrznościami i barwami, i wszelką lichotą śmiertelną, ale to nadświatowe, wieczne, jedyne, niezmienne piękno samo w sobie. Co myślisz, czyby mógł jeszcze wtedy marne życie pędzić człowiek, który aż tam patrzy i to widzi, i z tym obcuje? Czy nie uważasz, że dopiero wtedy, gdy ogląda piękno samo i ma je czym oglądać, potrafi tworzyć nie tylko pozory cnoty, bo on nie z pozorami obcuje, ale cnotę rzeczywistą, bo on dotyka tego, co naprawdę jest rzeczywiste. A skoro płodzi cnotę rzeczywistą i rozwija, kochankiem bogów się staje, i jeśli komu wolno marzyć o nieśmiertelności, to jemu wolno.

Najwyższą formą miłości jest zatem miłość nazwana później "platoniczną”: związek ludzi, którzy – tocząc mądre rozmowy – odsłaniają jeden przed drugim to, co wieczne. A wtedy (od)zyskują nieśmiertelność, wracają tam, skąd przyszli.

8. Państwo

Wyzwolenie duszy z kręgu wcieleń jest najwyższym celem, jaki stawia przed sobą wyznawca hinduizmu – i pod tym względem religia Indii przypomina platonizm. Zachodzi jednak między nimi zasadnicza różnica jeśli chodzi o praktyki. Najbardziej klasyczną z dróg wiodących do wyzwolenia jest w Indiach droga jogi królewskiej, zespół praktyk ascetycznych i medytacyjnych. Medytacja polega m.in. na zatrzymaniu procesów myślowych – tymczasem platoński filozof przez cały czas rozmyśla. Po drugie, aby praktykować jogę królewską porzuca się społeczeństwo, a choć na początku potrzebujemy pouczeń guru, to zasadniczych kroków w kierunku wyzwolenia dokonuje się w samotności. Tego typu postępowanie spotkałoby się ze strony Platona z naganą – i chyba uznane by zostało za nieskuteczne. Tu przechodzimy do słynnej utopii politycznej, czyli Platońskiej wizji państwa doskonałego. (Analogiczna do rad Platona w hinduizmie może być, przy pewnym rozwinięciu, droga jogi czynu, naszkicowana w 2 i 3 rozdziale Bhagawadgity.)

Człowiek jest z natury istotą społeczną:

(…) państwo tworzy się dlatego, że żaden z nas nie jest samowystarczalny, tylko mu potrzeba wielu innych. (…) bierze jeden drugiego do tej, a innego do innej potrzeby, a że wielu rzeczy potrzebujemy, więc zbieramy wielu ludzi do jednego siedliska, aby wspólnie żyli i pomagali jeden drugiemu, i to wspólne mieszkanie nazwaliśmy imieniem państwa. [Państwo 369B-C]

W państwie, w zależności od przebiegu poprzednich żywotów i wyborów dokonanych przed narodzinami, jedni rodzą się o naturach słabych i brzydkich, inni o naturach bogatych i pięknych.

Są w szczególności tacy, którzy w obecnym życiu mogliby stać się filozofiami. Nie tylko są bardzo nieliczni, ale bogata natura naraża ich na zgubę. Np. właściwa im odwaga może pchnąć takich ludzi do karier wojskowych, a inteligencja może zostać użyta do robienia majątków, również w sposób niegodziwy.

Najdziwniejsze jest to, że każda cecha takiej natury spośród tych cech tutaj pochwalonych gubi duszę, która ją posiada, i odrywa ją od filozofii. Ja mam na myśli odwagę, rozwagę i te wszystkie, któreśmy przeszli. [491B]

Człowiek z natury silny, jeśli w młodości nie natrafi na odpowiednie warunki, a tym bardziej, jeśli los wystawi go na silne pokusy, obdarowując urodą, bogactwem bądź wysoką pozycją społeczną, łatwo schodzi na manowce.

(…) te tak zwane dobra wszelkiego rodzaju psują człowieka i odrywają go – piękność i bogactwo, i siła fizyczna, i silne związki familijne (…). Więc taka natura (…) filozofa, jeżeli nauczanie odpowiednie szczęśliwym trafem przejdzie, musi koniecznie, wzrastając, dojść do wszelkiej cnoty, a jeżeli takie nasienie padnie na grunt nieodpowiedni i tam wyrośnie, to się rozwinie w kierunku wprost przeciwnym, jeżeli mu przypadkiem jakiś bóg nie pomoże. [491C-492A]

To z ludzi o naturach filozofów wyrastają w nieodpowiednich warunkach wielcy złoczyńcy:

Natura słaba nigdy się nie zdobędzie ani na wielkie dobro, ani na wielkie zło. [491E].

Dziś wszystkie ustroje państwowe, twierdzi Platon, są złe.

I to jest właśnie moja skarga, że żaden z dzisiejszych ustrojów państwowych nie jest godzien natury filozofa. Dlatego też się ta natura skręca i odmienia; jakby kto obce nasienie w innej ziemi posadził, ono zamiera powoli i pod przemocą warunków zwykło przechodzić w postać miejscową. Tak i ten gatunek dzisiaj nie posiada siły sobie właściwej, tylko się przeradza w obcy sobie typ charakteru. A jak dostanie jako tło ustrój najlepszy, wtedy dopiero pokaże, czy jest naprawdę boski, a wszystko inne było ludzkie, czyby to o natury szło, czy o zajęcia. [497B-C]

Jeśli nawet ktoś nie podda się presji otoczenia i wyrośnie na prawdziwego filozofa – własnym wysiłkiem lub dlatego, że "mu przypadkiem jakiś bóg pomoże” – to odrywa się od tego świata i nie zajmuje jego sprawami. Jego osiągnięcie do niczego się więc ludziom nie przydaje.

(…) człowiek, który się naprawdę całą duszą zwraca do tego, co istnieje, nawet nie ma czasu patrzeć w dół na to, co tam ludzie robią, i walczyć z nimi, (…) on ma oczy skierowane i patrzy na to, co jest jakoś uporządkowane i zawsze takie samo, co ani krzywd nie wyrządza, ani ich nie doznaje jedno od drugiego, co ma porządek w sobie i sens; on to naśladuje i do tego się jak najbardziej upodabnia. [500B-C]

Jeśli szukamy analogii w religiach Dalekiego Wschodu, to filozof żyjący w źle urządzonym państwie przypomina arhata buddyzmu therawady, który sam dla siebie osiąga nirwanę – i odchodzi z tego pełnego cierpień świata. Później buddyści mahajany rozwinęli ideał boddhisattwy, istoty, która odkłada własne zbawienie na później, dobrowolnie pozostaje w tym świecie, by pomagać wszystkim istotom na ścieżce prowadzącej do zaniku cierpień. Analogiczny ideał kreśli Platon na kartach Państwa. Ale jak go wcielić w życie?

Dziś władzę sprawują głupcy, a w rezultacie wciąż spadają na ludzi i na całe państwa nieszczęścia. Może zdarzyć się tak, że obywatele zrozumieją, iż zdołają niedoli uniknąć tylko wtedy, gdy oddadzą władzę w ręce tych, którzy miłują mądrość – filozofów. Nie jest wykluczone, że jednocześnie pojawi się filozof, który poczuje się zmuszony, "żeby to, co tam [w świecie idei] widzi, wszczepić w obyczaje i w charaktery ludzkie w życiu prywatnym i w publicznym, a nie tylko formować samego siebie” [500D]; weźmie na siebie ciężar władzy – i stanie się twórcą sprawiedliwości, rozwagi i innych cnót obywatelskich. (Gdy Platon zaznacza, że "może się zdarzyć potomek króla lub innego panującego, mający naturę filozofa” [502A], sugeruje chyba Ateńczykom, aby jego właśnie uczynili władcą.) W jaki sposób filozof zorganizowałby państwo?

Jeszcze w księdze I, pisanej w okresie "sokratejskim”, Platon stwierdzał:

(…) gdyby istniało państwo ludzi dobrych, to by w nim walczono o to, żeby móc nie rządzić – tak jak teraz się walczy o rządy. [347D]

Gdy jednak, jak czytamy w księdze II, przekraczamy granice wspólnoty plemiennej – gdzie ludzie żyją prosto, zaspokajając jedynie naturalne potrzeby – władza staje się niezbędna. Wraz z pojawieniem się zbytku, rodzą się konflikty interesów między obywatelami i trzeba dla wspólnego dobra wprowadzić nad wszystkimi nadzór. Potrzebne jest też wojsko, aby bronić bogatego państwa przed zaborczością sąsiadów. Obie te funkcje – obrony obywateli jednych przed drugimi, oraz obrony polis przed wrogami zewnętrznymi – pełnić będą strażnicy. Strażników należy wybrać – a oto jak będzie się tego dokonywać.

Zasadniczą troską mądrych władców jest wychowywanie dzieci. Szczególną zaś wagę trzeba przywiązywać do kształcenia najmłodszych, wtedy bowiem wpływ wychowawcy sięga najgłębiej. Zaczyna się od opowiadania mitów: "A to są, mówiąc na ogół, fałsze, choć trafiają się między nimi i prawdziwe” [377A]. Że fałsze, nie szkodzi. Sprzeciw filozofa budziło natomiast, że w niektórych z przekazywanych dzieciom w Helladzie mitów bogowie zachowywali się tak, jak ludzie zachowywać się nie powinni.

A jak tam syn Herę skrępował i jak ojciec rzucił Hefajstosem, kiedy ten matki chciał bronić, bo ją ojciec bił, i te walki bogów, które Homer opiewał, tych nie trzeba dopuszczać do miasta – czy tam będą pomyślane jako przenośnie, czy bez przenośni. Bo młody człowiek nie potrafi ocenić, co jest przenośnią, a co nie, a co w tym wieku weźmie w siebie jako pogląd, to się lubi przyczepiać tak, że później tego ani nie zmyjesz, ani nie przestawisz. Więc może właśnie dlatego nade wszystko o to dbać potrzeba, żeby to, co dzieciom przed wszystkim innym w uszy wpada, żeby to były mity ułożone pięknie i budująco. [378D-E]

Jeśli natrafimy na opisy ludzi mających opinię sprawiedliwych, na których spadło nieszczęście, to poetom należy

(…) albo nie pozwolić mówić, że to robota boga, albo jeśli boga, to wymyślić im po prostu jakiś sens, (…) i powiedzieć, że bóg postępował sprawiedliwie i dobrze i ci ludzie zyskali przez to, że ich kara spotkała. [380A]

Wyselekcjonowane ze względu na dodatni wpływ wychowawczy mity należy następnie propagować.

Więc wydaje się, że przede wszystkim wypadnie nam patrzeć na palce tym, którzy mity układają i jak ułożą jaki ładny mit, to go dopuścić, a jak nie, to go odrzucimy. Potem nakłonimy niańki i matki, żeby te aprobowane mity opowiadały dzieciom i formowały dusze ich mitami o wiele bardziej niż ich ciała rękami. A wiele z tych mitów, które dziś opowiadają, wyrzucić precz. [377B-C]

Podkreślmy raz jeszcze, iż w ocenie mitu bez znaczenia jest jego prawdziwość bądź fałszywość. Obowiązuje natomiast zasada, że bóg jest przyczyną wyłącznie rzeczy dobrych – gdyż do bogów, na ile to dla ludzi możliwe, mają się upodobnić strażnicy.

Ponieważ strażnicy mają cechować się odwagą, należy z mitów wykluczyć wszelkie fragmenty mówiące o tym, że Hades jest miejscem strasznym. Np. z Homera Platon każe wykreślić cytowany na pierwszych stronach tej książki wiersz, gdy duch Achillesa, wywołany z krainy umarłych, wyznaje: "Wolałbym będąc na ziemi służyć za parobka u biednego człowieka, który ledwo może się utrzymać, niż tu panować nad wszystkimi, co znikli ze świata” [386C].

Czy Platon naprawdę sądził, że bogowie są dobrzy, a życie po śmierci nie jest straszne? Czy sam wierzył w przedstawiony powyżej obraz wędrówki dusz? Na te pytania rzucają nowe światło uwagi (szykującego się do objęcia władzy?) Platona, iż

(…) rządzący w państwie mają prawo kłamać; albo w stosunku do wrogów, albo własnych obywateli, dla dobra państwa. [389B]

Zaraz dalej dodaje, że poddanym kłamać nie wolno, a za wykryte kłamstwo należy ich surowo karać.

Jeśli chodzi o – zgodne przecież z faktami – twierdzenia poetów i powieściopisarzy, że "wielu jest niesprawiedliwych, a niejednemu się dobrze powodzi, sprawiedliwi zaś żyją w nędzy”, co stanowiło przedmiot polemik na kartach dialogów "sokratejskich”, to dojrzały Platon wygłaszania tego typu twierdzeń chciał po prostu zakazać: "Więc takie rzeczy mówić zabronimy, a w przeciwnym duchu polecimy pisać wiersze i mity” [392B]. Oto jeden ze wzorcowych przykładów dydaktycznej roli fałszu. Pozytywny wpływ wywiera też naśladownictwo, choćby wymuszone. Dlatego kandydaci na strażników winni powielać zachowania ludzi odważnych, rozważnych, pobożnych, szlachetnych, gdyż

(…) odgrywane role, jeżeli się je od dziecięcych lat rozpoczyna i praktykuje w dalszym ciągu, wchodzą w obyczaj i w naturę – zarówno jeżeli o ciało chodzi, jak o sposób mówienia i myślenia. [395D]

Należy starannie selekcjonować utwory muzyczne, gdyż pieśni – składające się "z treści słów, z harmonii i z rytmu” – kształtują duszę w sposób głęboki i trwały. Unikając harmonii i rytmów płaczliwych, miękkich i pijackich, propagujmy te naśladujące "głos człowieka, który ma siłę i czegoś chce, w szczęściu i nieszczęściu, głos rozwagi i męstwa” [399C]. Zakazać należy gry na flecie i instrumentach wielostrunnych, zostawiając tylko lirę, kitarę i ludowy instrument składający się z szeregu spojonych ze sobą piszczałek. Jeśli o treści słów chodzi, to obowiązują te same zasady, co w przypadku mitów.

Drugim z kolei środkiem wychowawczym jest gimnastyka, "prosta i przyzwoita, i jak najściślej związana z wojną” [404B], połączona z unikaniem opilstwa oraz prostym, zdrowym wyżywieniem. W ten sposób zwiększamy szanse na zdrowe życie. W Platońskim państwie tylko niektórzy ludzie, a do tego w określonych okolicznościach, korzystaliby z usług lekarskich. Asklepios, mitologiczny twórca sztuki medycznej, stworzył ją tylko

(…) dla ludzi zdrowych z natury i żyjących higienicznie, którzy zapadli na jakąś określoną chorobę (…). A ciał na wskroś przeżartych chorobą nie próbował z pomocą diet powoli wyczerpywać i znowu ich napełniać i w ten sposób umożliwiać ludziom życie długie, ale złe, i dopuszczać, żeby mieli, oczywiście, takie samo potomstwo; uważał, że nie powinno się leczyć człowieka, który nie potrafi sam przeżyć ustalonego okresu, bo to się ani jemu, ani państwu na nic nie przyda. [407C-E]

W państwie ustanowi się prawem zarówno medycynę, jak i władzę sędziowską,

(…) i one będą służyły obywatelom, których i ciała, i dusze będą udane. A których by nie, to, jeśli ciała będą mieli liche, tym pozwoli się umrzeć, a których by dusze były złej natury i nieuleczalne, tych będą sędziowie skazywali na śmierć. [410A]

Zasadniczym celem gimnastyki nie jest jednak zdrowe życie, ale rozbudzanie temperamentu. Sama gimnastyka tworzy charaktery nieokrzesane i brutalne – dlatego trzeba poddać ćwiczących wpływowi muzyki. Sama muzyka prowadzi z kolei do braku energii i hartu – czemu zapobiega uprawianie gimnastyki. Właściwe połączenie gimnastyki ze służbą Muzom prowadzi do harmonii duchowej.

W procesie edukacyjnym szczególną rolę pełni następnie nauka arytmetyki i geometrii. Z jednej strony zapewniają one sukces wielu naszym działaniom, z drugiej prowadzą do obcowania z tym, co wieczne.

Wojskowy musi się tego nauczyć z uwagi na szyki bojowe, a filozof dlatego, że powinien wejść w kontakt z istotą rzeczy, a nie tonąć w świecie zjawisk, które powstają i giną (…). A nasz strażnik to jest właśnie i żołnierz, i filozof zarazem. (…) Więc ten przedmiot, Glaukonie, należałoby ustawowo wprowadzić (…) nie dla celów kupna i sprzedaży, jak to robią kupcy i kramarze, tylko dla celów z wojną związanych i dla samej duszy, aby jej ułatwić odwrócenie się od świata przemijających zjawisk i zwrot w kierunku prawdy oraz istoty rzeczy. [525B-C]

Później w kształceniu strażników przychodzi kolej na astronomię. Studiując tę dyscyplinę trzeba pamiętać, że oglądane na niebie konfiguracje ciał niebieskich to tylko

(…) obrazki wykonane w materiale widzialnym i trzeba je, jako takie, uważać za bardzo piękne i bardzo wyraźne w swoim rodzaju, ale im daleko do prawdziwych ruchów, do prawdziwych prędkości i powolności istotnej, w ich prawdziwej liczbie, daleko od wszystkich prawdziwych postaci ruchu, którym się ciała niebieskie ku sobie poruszają i poruszają to, co w nich jest. (…) Zatem jako zbiór zagadnień teoretycznych traktujemy zarówno geometrię, jak i astronomię. A temu, co tam, na niebie, dajmy pokój, jeżeli mamy się istotnie zajmować astronomią i ten pierwiastek naszej duszy, którego naturę stanowi myślenie, rozwinąć tak, żeby się z nieprzydatnego zrobił przydatny. [529C-530C]

Wraz z astronomią uczyć więc trzeba pitagorejskiej teorii harmonii muzycznych.

Wyniki nauczania są najtrwalsze, gdy dzieci nie czują w trakcie kształcenia przymusu, lecz się nauką bawią.

Rządzący pilnie przyglądają się dzieciom – zarówno chłopcom, jak i dziewczynkom – i dokonują selekcji. Wybierają te, które w największym stopniu sprawiają wrażenie "że będą całe życie gotowe z największą chęcią spełniać to, co by uważali za korzystne dla państwa, a co nie, tego w żaden sposób robić nie zechcą” [412D]. Należy wychowanków poddawać rozlicznym próbom, umieszczając ich w sytuacjach strasznych – nawet prowadząc na wojnę, której mają się przyglądać z bezpiecznego miejsca, by "kosztowali krwi jak szczenięta” – zadając im trudy, ale też oferując rozmaite przyjemności. Wszystko po to, żeby stwierdzić, czy dana osoba "nie ulega czarowi sugestii i czy swój przyzwoity wygląd w każdej sytuacji zachowa” [413E]. Oczywiście liczą się też osiągane wyniki w nauce.

W dwudziestym roku życia przeprowadza się decydującą selekcję i wciąga tych, którzy pomyślnie przeszli próby, na listę, otaczając ich odtąd szczególnym szacunkiem.

Aby zapewnić bezstronność wyboru, rządzący będą szerzyli mit, iż ludzie o różnym poziomie duchowym mają też ciała zbudowane z odmiennych materiałów. Dodadzą do tego – realistyczne – spostrzeżenie, że pochodzenie społeczne nie przesądza o wrodzonych dyspozycjach.

Wy tu wszyscy w państwie jesteście braćmi, tak będziemy im dalej ten mit opowiadali, ale bóg, który was uformował, wpuścił w okresie powstawania i wmieszał trochę złota w tych z was, którzy są zdolni do rządów. (…) A w pomocników srebro. A żelazo i brąz w rolników i w tych, co inne uprawiają rzemiosła. Więc ponieważ wszyscy jesteście jednej krwi, dlatego najczęściej macie potomków podobnych do was samych, ale bywa, że się ze złotego może urodzić ktoś srebrny albo ze srebrnego złoty i tak dalej; wszelkie są możliwe wypadki w tę i w tamtą stronę. Zatem rządzącym przede wszystkim i najbardziej przykazuje bóg, żeby niczego tak dobrze nie pilnowali i przy niczym tak na straży nie stali, jak koło własnych potomków; patrząc, która z tych czterech domieszek świeci w duszy każdego, i jeżeliby im się urodził potomek z domieszką brązu lub żelaza, to nie powinni się w żaden sposób unosić litością, ale oceniać tę naturę tak, jak ją cenić trzeba, i zepchnąć go na rzemieślnika albo na rolnika. A gdyby się znowu pośród [rolników i rzemieślników] urodził ktoś z domieszką złota lub srebra, oni to ocenią i podniosą jednego z nich do straży, a drugich do hufców pomocniczych; bo wyrocznia powiedziała, że państwo upadnie wtedy, gdy go będzie strzegł strażnik żelazny albo strażnik z brązu. Żeby oni w ten mit uwierzyli, czy masz na to jakiś sposób? [415A-C]

Ci, którzy na listę nie trafili, zostaną rolnikami i rzemieślnikami. Strażnicy będą dbać o to, aby żaden z nich ani nie żył w nędzy, ani nie był zbyt bogaty, jedno i drugie bowiem rodzi skłonności wywrotowe.

Tych z listy czeka dalsza nauka, trwająca do trzydziestego roku życia. Stopniowo wdraża się ich w sztukę rozumnych rozmów, czyli dialektykę. (Do dialektyki zaliczymy chyba też sztukę mądrych rozmyślań, skoro myśl to "wewnętrzna rozmowa duszy samej z sobą, odbywająca się bez głosu” [Sofista 263E].) Prowadzący taką rozmowę, "nie posługuje się przy tym żadnymi spostrzeżeniami zmysłowymi, tylko się zwraca myślą do tego, co jest Dobrem samym” [532A]. Dialektyka leży u szczytu nauk. Tych, którzy wykażą największy talent dialektyczny i którzy

(…) będą wytrwali w naukach, i wytrwali na wojnie, i we wszystkim innym, co prawo przykazuje, tych znowu, kiedy trzydzieści lat skończą, trzeba będzie z poprzedniej listy wybrać i wciągnąć do nowej, i większymi otoczyć honorami, i znowu patrzeć uważnie, posługując się dyskusjami na próbę, który z nich potrafi zostawić na boku swoje oczy i inne zmysły, a iść prosto ku bytowi samemu, nie rozstając się z prawdą. I tu trzeba być bardzo ostrożnym, przyjacielu. [537D]

Ta próba będzie trwała jeszcze pięć lat, gdyż młodzi ludzie, którzy zakosztowali niezależnej myśli i opanowali sztukę argumentacji, łatwo popadają w sceptycyzm bądź relatywizm, po czym pogrążają się w czczej gadaninie, mającej na celu dokuczenie rozmówcy, a nie dotarcie do prawdy.

Jeśli pozytywnie przejdą i tę próbę, zostają – zarówno mężczyźni, jak i kobiety – filozofami wznoszącymi się ku szczytom świata myśli.

Jak powiedziano powyżej, jeśli w państwach, jakie istnieją obecnie, trafi się jakiś prawdziwy filozof to społeczeństwo nie ma z niego pożytku. Sam dla siebie zdobywa (pośmiertne) szczęście, lecz nie pomaga w osiągnięciu go innym. W państwie Platońskim natomiast będzie się mówić dorastającym filozofom:

(…) jeśli się zdarzają tacy ludzie jak oni w innych państwach, to naturalne, jeżeli się nie biorą do pracy na miejscu, bo oni tam rosną sami z siebie, bez pomocy ustroju, który panuje w każdym państwie. A to jest rzecz sprawiedliwa, żeby to, co się samo rodzi i nikomu wychowania nie zawdzięcza, nikomu też nie miało ochoty spłacać kosztów wychowania. A tymczasem was myśmy dla was samych i dla reszty państwa spłodzili, jakby w ulu, na wodzów i na królów i wychowaliśmy was lepiej i doskonalej niż inni swoich (…). Więc powinieneś zejść teraz na dół jeden z drugim i mieszkać razem z innymi, i przyzwyczajać się do patrzenia w mroki. Jak się przyzwyczaicie, to będziecie widzieli o całe niebo lepiej niż ci tam, i potraficie rozpoznać każde widmo, co ono za jedno i skąd się wzięło, boście już oglądali prawdę w dziedzinie tego, co piękne i sprawiedliwe, i dobre. [520B-C]

Młodych filozofów skłoni się więc do powrotu do jaskini – i objęcia kierownictwa spraw państwowych, aby nabierali doświadczeń i nadal mogli być poddawani próbom.

A jak będą mieli po lat pięćdziesiąt, to ci, którzy cało wyjdą z prób i okażą się najlepszymi wszędzie i pod każdym względem – i w praktyce i w teoriach – tych już trzeba poprowadzić do końca drogi i zmusić, żeby wznieśli w górę światło swojej duszy i zaczęli patrzeć na to, co wszystkiemu jasności dostarcza. A gdy zobaczą dobro samo, będą go używali jako pierwowzoru, aby przez resztę życia ład wprowadzać w państwie i u ludzi prywatnych, i u siebie samych, u każdego po trochu i po kolei. Będą się przeważnie filozofią zajmowali, a kiedy kolej na którego wypadnie, będzie się musiał jeszcze i teraz trudzić polityką i rządami ze względu na dobro państwa. Będzie się tym zajmował nie dlatego, że to rzecz ładna, tylko dlatego, że konieczna. I tak będą zawsze wychowywali drugie pokolenie ludzi takich samych, aby ich zostawić na straży około państwa, a sami odejdą mieszkać na wyspach szczęśliwych. Pomniki im postawi państwo swoim kosztem i ofiary będzie składało, jeżeli to Pytia zatwierdzi, tak jak bogom, a jeżeli nie, to jako ludziom szczęśliwym, którzy coś boskiego mieli w sobie. [540A-C]

W ten sposób powstają trzy klasy społeczne, z których składa się Platońskie państwo: rządzący filozofowie, pilnujący porządku i walczący pod ich rozkazami strażnicy, oraz wytwarzający dobra materialne rolnicy i rzemieślnicy. Żadna z klas nie ma, podkreślmy to, specjalnych przywilejów, każda pełni służbę dla dobra całości.

Żaden ze strażników, a tym bardziej filozofów, nie powinien posiadać osobistego majątku, nawet własnego domu. Będą mieszkać wspólnie, w surowych warunkach, i wspólnie spożywać proste i zdrowe posiłki. Otrzymają żołd od pozostałych obywateli, tak by nie odczuwali braków, ale też by nie zostawały im oszczędności. Nie będą zakładali rodzin. Państwo potrzebuje jednak nowych obywateli, a najlepsi ludzie mają najczęściej najlepsze dzieci. A oto co Platon w związku z tym radzi.

Natury kobiet i mężczyzn są podobne, dlatego w administracji państwa nie będzie odrębnych zajęć dla obu płci. Tyle że kobiety, jako słabsze od mężczyzn, otrzymają lżejszą służbę. Mężczyźni w ówczesnych Atenach ćwiczyli razem, nadzy, w zakładach gimnastycznych. Powinny do nich dołączyć nagie kobiety, młode i stare. Natura zachęci wtedy strażników do stosunków płciowych. Rządzący nie dopuszczą jednak do przypadkowego łączenia się w pary.

Potrzeba przecież (…), żeby najlepsi mężczyźni obcowali z najlepszymi kobietami jak najczęściej, a najgorsi z najlichszymi jak najrzadziej, i potomków z tamtych par trzeba chować, a z tych nie, jeśli trzoda ma być pierwszej klasy. A o tym wszystkim nie ma wiedzieć nikt, tylko sami rządzący, jeżeli znowu trzoda strażnicza ma być jak najbardziej wolna od rokoszów i rozłamów. [459D-E]

Filozofowie skłamią dla dobra rządzonych. Urządzać będą święta o charakterze religijnym, podczas których rzucone losy rzekomo połączą kobiety i mężczyzn w pary. Wyniki losowań zostaną jednak potajemnie sfałszowane, by jak największa liczba dzieci została po tych, którzy odznaczyli się w jakiejś dziedzinie. Płodzeniu potomków będą towarzyszyć ofiary i modlitwy.

Dzieci zostaną odebrane matkom zaraz po urodzeniu przez wyznaczonych urzędników. Potomstwo ludzi lepszych umieszczą oni u mamek mieszkających osobno w pewnej dzielnicy miasta. Tam będą schodziły się kobiety mające pokarm, by żywić niemowlęta – tak jednak, by nie spostrzegły własnego dziecka. Mamki i piastunki przejmą od nich pozostałe obowiązki wychowawcze.

Dzieci ludzi gorszych, zwłaszcza te, które urodzą się ułomne, urzędnicy ukryją "w jakimś miejscu, o którym się nie mówi i nie bardzo wiadomo, gdzie by ono było” [460C]. Tam, jak się można domyślać, zostaną zabite. (Tak ze swym mniej udanym potomstwem postępowali Spartaci.)

Dzieci, nie znając swych biologicznych rodziców, będą nazywały matkami wszystkie kobiety, które rodziły w okresie ich przyjścia na świat, a ojcami tych wszystkich mężczyzn, którzy płodzili od siedmiu do dziesięciu miesięcy wcześniej. A wszystkich swoich rówieśników będą nazywać siostrami i braćmi. "Matki” i "ojcowie” będą je traktować jak własne dzieci. Stosunki płciowe między "rodzicami” a "dziećmi” będą zawsze zakazane, natomiast "braciom” i "siostrom” prawo na zbliżenia zezwoli, "jeżeli taki los wypadnie przy losowaniu, a w dodatku Pytia weźmie to na swoją odpowiedzialność” [461E].

Strażniczki mają rodzić "dla państwa” między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia, mężczyźni powinni zapładniać "dla państwa” między rokiem dwudziestym a pięćdziesiątym. Później wolno im będzie obcować, z kim zechcą, mają jednak uważać, by nie spłodzić potomstwa. Gdyby do tego doszło, dziecko zostanie im odebrane i położone "gdzieś tak, aby nie było pożywienia dla takiego” [461C].

Uważając wszystko za wspólne, obywatele – lud, strażnicy i rządzący – będą się razem cieszyć i razem martwić, a nieszczęścia, które spadną na jedną osobę, pozostali odbiorą jako własne. W Platońskim państwie zapanuje niespotykana nigdzie indziej harmonia między rządzącymi a rządzonymi. Lud będzie nazywał rządzących "zbawicielami i opiekunami nieustającej pomocy”, rządzący zaś o ludzie będą mówić jako o "dawcach pensji i żywicielach”. Wszyscy odnosić się będą do siebie – nie znając swych biologicznych rodziców – jako do braci i sióstr, rodziców i dzieci, dziadków, babć i wnuków.

Zatem przyczyną największego dobra dla państwa okazuje się nam wspólność dzieci i kobiet. [464B]

Sukces państwa polega, podkreślmy to raz jeszcze, na tym, że na poziomie jednostkowym nad pożądaniami władzę sprawuje rozum, zaś na poziomie społecznym ludzie najmądrzejsi kierują życiem pozostałych.

W państwie, w którym wpływy polityczne zleją się w jedno z umiłowaniem mądrości, zapanuje sprawiedliwość, polegająca na tym, każdy będzie robił swoje – czyli zajmował się czymś jednym, do czego ma największe dyspozycje wrodzone [433A]. Jako że podział na klasy dokonany został ze względu na stan poszczególnych dusz, to w każdej jednostce tkwią "te same składniki charakteru, co i w państwie”. Cnotą części rozumnej – a zarazem cnotą rządzących – jest mądrość. Cnotą części popędliwej – a zarazem cnotą strażników – jest męstwo. Cnotą części pożądliwej – a zarazem cnotą rzemieślników – jest umiar. Gdy temperament nauczy się podlegać rozumowi i wspólnie z nim działać, oba będą kontrolowały pożądliwość,

(…) żeby się nie syciła rozkoszami, które się nazywają cielesne, bo jak się przez to rozrośnie i wzmoże w siłach, to przestanie robić swoje (…) i będzie próbowała rządzić tym, nad czym jej żadna władza nie przypada z natury, i całe życie zbiorowe do góry nogami wywróci. [442A]

Człowiek, którego każda część duszy robi to i tylko to, co do niej należy, osiągnął cnotę sprawiedliwości, łączącą trzy cnoty wspomniane przed chwilą. Taki człowiek, będąc sam dla siebie przyjacielem,

Opanowany i zharmonizowany postępuje też tak samo, kiedy coś robi, czy to gdy majątek zdobywa, czy o własne ciało dba, albo i w jakimś wystąpieniu publicznym, albo w prywatnych umowach, we wszystkich tych sprawach i dziedzinach on uważa i nazywa sprawiedliwym i pięknym każdy taki czyn, który tę jego równowagę zachowuje i do niej się przyczynia. Mądrością nazywa wiedzę, która takie czyny dyktuje. Niesprawiedliwym nazywa czyn, który tę jego harmonię wewnętrzną psuje, a głupotą nazywa mniemanie, które znowu takie czyny dyktuje. [443E]

Sprawiedliwość zapanuje też w państwie, którym będą rządzić mądrzy, porządku pilnować będą mężni, a wytwarzający dobra materialne (i pozostali) zachowają umiar.

Każdy inny poza scharakteryzowanym powyżej ustrój społeczny jest zły, w mniejszym lub większym stopniu niszczy ową wewnętrzną harmonię, a tym samym na poziomie zarówno jednostkowym, jak i społecznym, wprowadza niesprawiedliwość. Platon odróżnia w Państwie pięć rodzajów państw – i odpowiednio pięć rodzajów "struktury duchowej ludzi prywatnych”, przez te ustroje kształtowanych.

Władza najlepszych, czyli po grecku arystokracja, została scharakteryzowana powyżej. Kształtuje jednostki dobre i sprawiedliwe. Inne ustroje państwowe należy rozumieć jako kolejne stadia upadku.

Timokracją nazywa Platon ustrój oparty na ambicji. Kiedy władza wymyka się z rąk filozofów, przejmują ją ci, którzy w państwie doskonałym pełniliby funkcje strażników – choć ich jakość się pogarsza z powodu braku nadzoru nad płodzeniem i wychowaniem dzieci. Zaczną oni zakładać rodziny i gromadzić majątki, a rzemieślników i rolników, których wcześniej strzegli jako ludzi wolnych, uczynią niewolnikami. Zaniedbując służbę Muzom, staną się nieokrzesani, dadzą się ponieść kłótliwości i ambicjom.

Oligarchia to ustrój, w którym rządzą bogaci. Panujący w timokracji strażnicy, ulegając utyskiwaniu żon i presji dzieci, zaczynają gromadzi majątki, a to rozbudza w nich chciwość. Kształtuje się typ człowieka, w którym już nie rozum panuje nad żądzami, ale jedne żądze – zwłaszcza pragnienie bogactw – górują nad innymi. Bogaci ustanawiają prawo, stanowiące fundament ustroju oligarchicznego. Wprowadzając cenzus majątkowy uniemożliwiają ubogim udział w rządzeniu – w rezultacie jeden wcześniej organizm społeczny rozpada się na dwa: państwo bogatych i państwo biednych.

Wreszcie dochodzi do buntu ubogich, którzy zabijają lub wyganiają bogaczy, a pozostałych dopuszczają na równych prawach do udziału w rządach. Nastaje wtedy demokracja, czyli władza ludu. O obsadzie stanowisk rządowych decyduje teraz samo oświadczenie, że dany kandydat na polityka kocha lud. Umiar, męstwo i mądrość – cenione w malejącym stopniu w timokracji i oligarchii – stają się przedmiotem kpin. Najwyżej ceni się życie przyjemne, zaspokajanie pożądań zarówno koniecznych, jak i niekoniecznych. Obywatel demokratycznego państwa

(…) tak sobie żyje sobie z dnia na dzień, folgując w ten sposób każdemu pożądaniu, jakie się nadarzy. Raz się upija i upaja się muzyką fletów, to znowu pije tylko wodę i odchudza się, to znów zapala się do gimnastyki, a bywa, że w ogóle nic nie robi i o nic nie dba, a potem niby to zajmuje się filozofią. Często bierze się do polityki, porywa się z miejsca i mówi byle co, i to samo robi. Jak czasem zacznie zazdrościć jakimś wojskowym, to rzuca się w tę stronę, a jak tym, co robią pieniądze, to znowu w tamtą. Ani jakiegoś porządku, ani konieczności nie ma w jego życiu, ani nad nim. On to życie nazywa przyjemnym i wolnym, i szczęśliwym, i używa go aż do końca. [561C-D]

Demokracji obce są jakiekolwiek wyższe wartości, prowadzi ona ludzi do duchowego upadku. Aby móc zaspokajać bez większych ograniczeń swoje żądze, obywatele demokratycznego państwa nieustannie domagają się wolności – co wreszcie samą demokrację doprowadza do zguby.

Wykorzystując właściwy demokracji chaos i głupotę ludu, władzę przejmuje człowiek sprytny i bezwzględny – i zaprowadza dyktaturę. Dyktator, przedstawiając się zrazu jako obrońca ludu, przed wrogami zarówno zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi, stopniowo usuwa wszystkich wybitniejszych polityków, a jednocześnie otacza się usłużnymi miernotami, które zlatują się masami, jeśli tylko da im żołd. Pieniądze na ten cel pozyskuje grabiąc m.in. skarbce świątynne. Tu Platon przestrzega:

(…) w każdym z nas mieszkają pożądania tego rodzaju: jakieś straszne i dzikie, i nielegalne, nieraz nawet w takich ludziach, którzy się wydają bardzo opanowani. To wychodzi na jaw w marzeniach sennych. [572B]

Te pragnienia, uwolnione, sprawiają, że z dyktatora robi się pijak, rozpustnik, wariat. Sprowadza na poddanych niezliczone nieszczęścia, sam będąc niewolnikiem własnych żądz. Dyktatura jest więc ustrojem najgorszym z możliwych.

Timokracja, oligarchia, demokracja, dyktatura rozwijają kolejno w jednostkach coraz niższe impulsy. Dla prawdziwych filozofów, którzy "zawsze kochają tę naukę, która im odsłania coś z owej istoty rzeczy, z tej, która istnieje zawsze, a nie błąka się i nie plącze skutkiem powstawania i zatraty” [485A-B], nie ma w tych ustrojach miejsca, chyba że gdzieś na marginesie społeczeństwa. Co gorsza, za filozofowanie biorą się w państwach zepsutych ci, którzy nie mają wrodzonej natury filozofów. "Dusze tego rodzaju wziąwszy się do zajęcia, do którego nie dorosły i ono ich siły przerasta, chybiają we wszystkich punktach” [491A] i ściągają na filozofię złą opinię, jako na zajęcie nieprzydatne, które prowadzi jedynie do zdziwaczenia.

9. Wątpliwości i wizje z kart Timaiosa

Przedstawione powyżej poglądy filozoficzne, zmieszane z mitologicznymi opowieściami, budzą szereg wątpliwości. Z częścią z nich borykał się sam Platon w późnych dialogach – jednak zadowalających odpowiedzi nie udzielił.

Jeśli o teorię bytu chodzi, to nigdy nie udało mu się ustalić, jakie idee istnieją i w jakich stosunkach pozostają do siebie (czy np. obok idei człowieka istnieją też idee części ludzkiego ciała, czy obok idei dobra istnieje też idea zła, czy byty matematyczne są ideami w podobnym sensie jak idee sprawiedliwości czy odwagi itd. itd.) Równie wielkie wątpliwości – szereg z nich wyraził sam Platon w Parmenidesie – budzi stosunek świata idei do świata rzeczy. Na czym polega "uczestniczenie” rzeczy w ideach? Jeśli rzeczy w ramach gatunku są do siebie podobne dlatego, że uczestniczą w jednej idei, to skoro rzecz A jest podobna do rzeczy B pod pewnym względem, a pod innym względem podobna do rzeczy C – a tak jest prawie ze wszystkim – to czy to znaczy, że A i B uczestniczą w jednej idei, zaś A i C w drugiej? Czy więc rzecz uczestniczy w tylu ideach, pod iloma względami jest podobna do jakiejkolwiek innej rzeczy? A co z kolei sprawia, że rzeczy są podobne do swych idei – tym bardziej, że idee nie są cielesne, a rzeczy są? Dlaczego rzeczy podobnych do jednej idei jest wiele? A przede wszystkim, co sprawia, że rzeczy ulegają nieustannym zmianom, podczas gdy idee są zawsze takie same? I tak dalej.

Jeśli o obraz wędrówki dusz chodzi, to – pominąwszy mitologiczny charakter opowieści, na jakich jest oparty – podstawowe pytanie, na jakie w pismach Platona nie znajdujemy odpowiedzi, brzmi: czy można wyzwolić się ze świata rzeczy na zawsze? W Fajdrosie czytamy, że dusza jest "niezrodzona i nieśmiertelna”, zawsze istniała i będzie istnieć bez końca. Przytoczony powyżej obraz rydwanów z tegoż dialogu sugeruje, że choć idee są niezmienne, to oglądające je dusze – boskie i ludzkie – w jakiś sposób żyją w czasie. Czyżby nasze dusze przebywały w świecie idei przez czas nieskończony, po czym nagle upadły, aby po skończonym czasie powrócić do "pierwszego i najlepszego stanu” i w nim już trwać bez końca? Ale co by je tam miało utrzymać przez całą wieczność? Nie ma u Platona najmniejszej wzmianki np. o tym, że przed upadkiem dusze obarczone były czymś, czego się w trakcie wędrówki od ciała do ciała pozbyły. Skoro więc raz upadły, to mogą upaść znowu, a taka możliwość, zważywszy na nieskończoność czasu, staje się niemal koniecznością. Może więc dusze upadały już w świat rzeczy nieskończoną ilość razy, aby nieskończoną ilość razy powracać do świata idei? To by tłumaczyło, dlaczego nieskończenie dawno temu wszystkie nie powróciły już do stanu "pierwszego i najlepszego” i obecnie wciąż zamieszkują świat widzialny.

Jeśli mamy do czynienia z nieskończoną serią upadków i powrotów, to jak z kolei uniknąć strasznej groźby pozostania na zawsze w Tartarze? Platon twierdził, że dusze skrajnych złoczyńców nie wychodzą stamtąd nigdy. Skoro trafiają tam teraz, to trafiały i będą trafiać zawsze – a jeśli istnieje choćby cień szansy, że w kolejnym wcieleniu staniemy się wielkimi draniami, to wcześniej czy później nimi będziemy. W ten sposób ostatecznie wszystkie dusze znalazłyby się w Tartarze i już by go nie opuściły.

Pewne rozwiązania wskazanych tu trudności znajdujemy w tekście, który Platon miał napisać w ostatnich latach życia: Timajosie. Problem w tym, że już za życia oskarżano go, iż Timajos jest plagiatem dzieła pitagorejczyka Filolaosa. Za autentycznością tekstu przemawiają liczne o nim wzmianki w pismach Arystotelesa, który przebywał w Akademii w okresie jego powstawania. A jednak trudno nie zauważyć, że jeśli Timajos nie jest choćby w części plagiatem, to podstawowe koncepcje w nim wyłożone są obce platonizmowi z kart Fedona, Fajdrosa, Uczty i Państwa, a zarazem o wiele bliższe pitagoreizmowi niż cokolwiek, co wcześniej Platon napisał. Najpierw wprawdzie Sokrates przypomina najważniejsze zasady polityczne z kart Państwa, następnie Kritias wygłasza pochwałę Aten sprzed 9000 lat, zniszczonych później przez potop, potem jednak głos zabiera Teajtet (znakomity matematyk i astronom tamtej epoki) – i zaczyna się wypełniający prawie 90% tekstu monolog. Jest to niezależna od początkowych partii rozprawa, dotycząca Boga, stworzenia świata, Ziemi i ciał niebieskich, Duszy świata, dusz indywidualnych, a wreszcie organizmu ludzkiego. Takich tematów Platon wcześniej w ogóle nie poruszał! W wielu partiach tekst jest enigmatyczny – tak jakby chodziło o zachowanie w tajemnicy sensu wyłożonych w nim teorii.

Rozważania – poprzedzone wezwaniem do bogów, "aby pokierowali naszymi słowami we wszystkim według ich myśli” [27C] – zaczynają się od centralnego dla platonizmu rozróżnienia tego, "co zawsze trwa i nie zna urodzin”, a co poznawalne jest rozumem, i tego, co "rodzi się i umiera, lecz nie istnieje nigdy realnie”, a co "jest przedmiotem mniemania w połączeniu z nierozumowym poznaniem zmysłowym” [27D-28A]. Skoro świat jako całość jest widzialny, to znaczy, że kiedyś powstał i że musiał mieć przyczynę, bo "wszystko, co się rodzi, rodzi się z konieczności pod wpływem jakiejś przyczyny”.

Świat został – i tu mamy pierwszą kapitalną nowość – stworzony przez Boga (theos), zwanego też Demiurgiem (= Budowniczym). Demiurg nie stworzył jednak idei, lecz oglądał je kształtując rzeczy na ich podobieństwo z istniejącego wcześniej w stanie chaosu tworzywa. Stwarzał świat dlatego – tu kolejna nowinka – iż był dobry i chciał, aby wszystko było dobre. Zaś ład jest cenniejszy od nieładu. Stworzył najpierw Duszę świata. Kształtując niebo i ziemię zużył wszystkie elementy, tak że nic nie zostało na zewnątrz, a uformował świat w kształt najdoskonalszy: w kulę.

Świat jako całość jest istotą żywą, złożoną z rozumnej duszy i ciała. Duszę świata umieścił Bóg w jego środku – a następnie rozciągnął poza niego i obwinął go nią, tworząc w ten sposób niebo gwiazd. Czas jest stworzonym przez Boga "wiecznym obrazem bytu wiecznego, nieruchomego, jedynego”, który naśladując wieczność "porusza się ruchem kołowym według praw matematycznych” [38B] – jest więc wiecznym obrotem sfery gwiezdnej. Tu mamy jakieś enigmatyczne rozważania o Tym Samym, Innym i trzeciej substancji, przypisanych m.in. obrotom sfer niebieskich: Inne, odpowiedzialne za ruchy planet, ma przekazywać Duszy świata wiadomości o rzeczach zmysłowych.

Świat został zbudowany zgodnie z harmonijnymi stosunkami liczbowymi. Podstawowym budulcem były dwojakiego rodzaju trójkąty prostokątne: równoramienne (o kątach 450, 450 i 900) i te o przeciwprostokątnej dwukrotnie dłuższej od jednego z boków (o kątach 300, 600 i 900). Z tych pierwszych, połączonych parami, powstały kwadraty, z których z kolei zbudowane zostały sześciany – z nich składa się element ziemi. Z tych drugich, połączonych po sześć, powstały trójkąty równoboczne, a z nich z kolei trzy bryły foremne: czworościan, ośmiościan i dwudziestościan. Z czworościanów (o "najostrzejszych” wierzchołkach) składa się element ognia, z ośmiościanów element powietrza, zaś z dwudziestościanów element wody. Ponieważ trójkąty mogą się rozłączyć i utworzyć inne bryły, to woda, powietrze i ogień mogą się przeobrażać jedne w drugie; tylko ziemia nie może się zmienić w nic innego. Z ziemi, wody, powietrza i ognia zbudowane są wszystkie rzeczy widzialne, rozmieszczone w przestrzeni, stanowiącej trzeci – obok zawsze takich samych idei i zawsze zmieniających się rzeczy – rodzaj bytu. (Tu następuje szereg fantastycznie brzmiących spekulacji – w których, jak stwierdza Platon, "konieczność miesza się z prawdopodobieństwem” – na temat budowy metali, gliny, kamieni, szkła, zjawisk meteorologicznych i innych. Dalej czytamy o budowie i funkcjonowaniu zmysłów, a wreszcie ciała ludzkiego. Całość kończą rozważania o przyczynach chorób i sposobach ich leczenia.)

Stworzywszy świat jako całość, Bóg utworzył następnie – głównie z ognia – bogów. Bogami świata widzialnego są gwiazdy, z których każda porusza się ruchem jednostajnym, gdyż każdy z bogów "rozważa w sobie bez ustanku te same myśli odnośnie do tych samych rzeczy” [40B]. Po nich zrodzili się bogowie mniej doskonali, których spostrzegamy jako planety. Ziemia jest pierwszym i najstarszym spośród bóstw "zrodzonych w obrębie nieba”. Są też bogowie, "którzy się zjawiają, kiedy zechcą”, tacy jak Ocean, Tethis, Forkys, Kronos, Rea. Bogowie, jako zrodzeni, nie są z natury nieśmiertelni, ale z woli Demiurga nigdy nie umrą. Wreszcie Bóg stworzył "tyle dusz, ile jest gwiazd”, po czym oznajmił:

Jeśli ludzie zapanują nad tymi skłonnościami [nad miłością zmieszaną z przyjemnością i bólem, nad strachem i gniewem], będą żyli w sprawiedliwości. Jeśli, przeciwnie, zostaną przez nie opanowani, będą żyli w niesprawiedliwości. Ten, kto będzie żył dobrze przez czas oznaczony, powróci mieszkać do swej gwiazdy i będzie prowadził na niej życie szczęśliwe, podobne do życia tej gwiazdy. Przeciwnie, kto by nie osiągnął tego celu, podlega metamorfozie i w drugiej generacji urodzi się w naturze kobiecej; potem, gdyby się nie wyzbył swej złości nawet w tym wcieleniu, będzie się zmieniał, odpowiednio do swego zepsucia, za każdym razem w taką naturę zwierzęcą, która jest podobna do jego naturalnych skłonności. Nie przestanie cierpieć w swych wcieleniach, dopóki nie powróci do pierwszego i lepszego usposobienia, nie podda się obrotowi Tego Samego i Podobnego, nie odrzuci rozumem wielkiej masy, która się kolejno czepiała jego jestestwa – masy złożonej z ognia, wody, powietrza i ziemi, masy hałaśliwej i nierozumnej, którą można opanować tylko rozumem – i nie powróci do pierwszego i najlepszego stanu. [42B-D]

Bóg rozsiał dusze na Ziemi i na Księżycu, po czym przekazał stworzonym bogom zadanie zbudowania z ziemi, wody, powietrza i ognia ludzkich ciał. Naśladując kulisty kształt świata stworzyli oni głowę – i umieścili w niej rozumną, nieśmiertelną duszę. W głowie mogą odbywać się obroty podobne do obrotów nieba. Następnie zbudowali resztę ciała, gdzie umieścili stworzoną przez siebie duszę śmiertelną. Ma ona dwie (lub trzy) części. Część, mężną i ambitną umieścili między szyją a przeponą, tak by była blisko rozumu i mogła mu się podporządkować. Część pożądająca napojów i pokarmów, która tak czy inaczej rozumu nie posłucha, ulokowali w obszarze między przeponą a pępkiem. Niektóre fragmenty sugerują, że poniżej pępka znajduje się jeszcze jedna część duszy, będąca siedliskiem pożądań seksualnych.

Najpierw z wyroku Boga powstali mężczyźni, a wszystkie dusze znalazły się w ich ciałach, tak aby pierwsze narodziny były dla wszystkich takie same. Potem ci, którzy żyli tchórzliwie i niegodziwie, w kolejnym życiu zmienili się w kobiety. Pojawiło się wtedy "pożądanie połączenia cielesnego”, prowadzące do narodzin kolejnych pokoleń. Ptaki powstały z mężczyzn lekkomyślnych, którzy ufali wrażeniom zmysłowym. Z kolei "Zwierzęta lądowe dzikie zrodziły się z ludzi, którzy nie posługują się wcale filozofią (…) lecz pozwalają kierować sobą tą częścią duszy, która mieszka w piersiach” [91E]. Ponieważ próżniactwo tłumi obroty zachodzące w głowie, czaszki zwierząt wydłużyły się; skoro powstały one z istot silnie przyciąganych ku ziemi, to Bóg dał niektórym cztery nogi, a tym jeszcze głupszym nie dał ich wcale. Najgłupsze zaś dusze, skalane wszelkim występkiem, otrzymały miejsce najniższe: dla nich powstały ciała ryb i ostryg.

Perspektywy zbawienia są, według obrazów z kart Timajosa, jasne, a zarazem odmienne od tych z dialogów z okresu środkowego. Po pierwsze, dusze mają początek w czasie. Po drugie, znalazły się w ciele i wpadły w cykl kolejnych wcieleń nie z własnej winy, ale z woli dobrego Boga (co Bogiem kierowało, pozostaje zagadką). Po trzecie, części popędliwa i pożądliwa nie należą do duszy nieśmiertelnej (tak jak w czasie przed upadkiem należały do duszy w opowieści z Fajdrosa), a zatem giną wraz z ciałem. Dlatego rozum, uwolniony od "wielkiej masy”, może chyba liczyć na zbawienie wieczne.

strona główna