Jiddu Krishnamurti
Wolność od znanego
Freedom from the Known, Gollancz 1969, przełożył Wojciech Sady
Na książkę składają się fragmenty mów, jakie Krishnamurti
wygłosił w latach 1963-1964,
wybrane i uporządkowane tematycznie przez Mary Lutyens.
Rozdział 2
Rozdział 4
Rozdział 6
Rozdział 8
Rozdział 10
Jeśli tylko dlatego sądzisz, że poznanie siebie jest ważne, iż ja lub ktoś inny ci o tym powiedział, to obawiam się, że wszelkie porozumienie między nami zostanie zerwane. Ale jeśli zgodzimy się, że życiowo doniosłe jest, byśmy siebie w pełni rozumieli, to ty i ja wejdziemy w zupełnie inne relacje, będziemy mogli wspólnie badać, prowadzić dociekania radosne, staranne i inteligentne.
Nie wymagam od ciebie wiary; nie wynoszę się jako autorytet. Nie mam niczego do nauczenia – żadnej nowej filozofii, żadnego nowego systemu, żadnej nowej drogi do rzeczywistości. Do rzeczywistości, podobnie jak do prawdy, nie wiedzie żadna ścieżka. Wszelki autorytet, jakiegokolwiek rodzaju, zwłaszcza w dziedzinie myśli i rozumienia, jest destruktywny i zły. Przywódcy niszczą swych zwolenników, a zwolennicy niszczą przywódców. Musisz być sam dla siebie nauczycielem i uczniem. Musisz kwestionować wszystko, co tylko ludzie uznali za wartościowe, za konieczne.
Jeśli za kimś nie postępujesz, to czujesz się bardzo samotny. A zatem bądź samotny. Dlaczego tak przeraża cię bycie samemu? Ponieważ stajesz twarzą w twarz z sobą takim, jakim jesteś i stwierdzasz, żeś pusty, tępy, głupi, brzydki, winny i niespokojny – małostkowa, tandetna, wybrakowana istota. Sprostaj temu faktowi; przyjrzyj mu się, nie uciekaj przed nim. Z chwilą, gdy uciekasz, rodzi się lęk.
Badając siebie, nie izolujemy się od reszty świata. Nie jest to niezdrowy proces. Ludzie na całym świecie uwikłani są w te same codzienne problemy, co my, a zatem wnikając w siebie w najmniejszym stopniu nie popadamy w neurozę, nie ma bowiem różnicy między jednostką a wspólnotą. To fakt. Stworzyłem świat takim, jakim jestem. Tak więc nie pozwólmy, byśmy zagubili się w tej walce między częścią a całością.
Muszę uświadomić sobie całe pole mojej jaźni, będące świadomością jednostki i społeczeństwa. Jedynie wtedy, gdy umysł wykracza poza świadomość jednostkową i społeczną, mogę stać się dla siebie niegasnącym światłem.
A skąd zaczynamy rozumieć siebie? Oto jestem, i jak mam badać siebie, obserwować siebie, widzieć, co faktycznie dzieje się w moim wnętrzu? Mogę obserwować siebie jedynie w związkach, albowiem całe życie do nich się sprowadza. Na nic się nie zda siedzenie w kącie i medytowanie nad sobą. Nie mogę istnieć sam przez się. Mogę istnieć jedynie w relacjach z ludźmi, rzeczami i ideami, a studiując swe relacje z rzeczami zewnętrznymi i z ludźmi, a także z rzeczami wewnętrznymi, zaczynam siebie rozumieć. Każda inna forma rozumienia jest jedynie abstrakcją, a nie mogę studiować siebie abstrakcyjnie. Nie jestem istotą abstrakcyjną; dlatego muszę badać siebie w rzeczywistości – takim, jakim jestem, a nie jakim chciałbym być.
Rozumienie to nie proces intelektualny. Zdobywanie wiedzy o sobie i uczenie się o sobie to dwie różne sprawy, albowiem wiedza, jaką o sobie gromadzisz, zawsze należy do przeszłości, a umysł obciążony przeszłością jest umysłem udręczonym. Uczenie się o sobie nie przypomina opanowywania języka, techniki czy nauki – wtedy oczywiście musicie gromadzić i zapamiętywać, absurdalne byłoby zaczynanie wciąż na nowo – ale w dziedzinie psychologii uczenie się o sobie zawsze zachodzi w teraźniejszości. Wiedza jest zawsze sprawą przeszłości, a że większość z nas żyje w przeszłości i przeszłość nas zadowala, wiedza nabiera dla nas niesłychanej wagi. Oto dlaczego czcimy erudytę, człowieka zdolnego i przebiegłego. Ale jeśli uczysz się przez cały czas, z każdą chwilą, uczysz się patrząc i słuchając, widząc i czyniąc, to stwierdzasz, że uczenie się jest nieustannym ruchem wolnym od przeszłości.
Jeśli powiadasz, że będziesz się uczył o sobie stopniowo, dodając coraz więcej, kawałek po kawałku, to nie badasz siebie teraz takim, jakim jesteś, lecz czynisz to za pośrednictwem zdobytej wiedzy. Uczenie się pociąga za sobą wielką wrażliwość. Nie ma wrażliwości, jeśli istnieje idea, będąca sprawą przeszłości, dominująca nad teraźniejszością. Wtedy umysł nie jest już bystry, giętki, czujny. Większość z nas nie jest wrażliwa nawet fizycznie. Za dużo jemy, nie dbamy o właściwą dietę, za dużo palimy i pijemy tak, że nasze ciała stają się ociężałe i niewrażliwe; uważność organizmu ulega stępieniu. Jak umysł ma być czujny, wrażliwy i przejrzysty, jeśli sam organizm jest tępy i ociężały? Możemy być wrażliwi na pewne sprawy, które nas osobiście dotykają, lecz aby być wrażliwi na wszystkie konsekwencje życia, wykluczony jest podział na organizm i psychikę. Jest to ruch całościowy.
Aby cokolwiek rozumieć, musisz z tym żyć, musisz to obserwować, musisz znać wszystko, co zawiera, jego naturę, jego strukturę, jego ruch. Czyś kiedyś próbował żyć sam ze sobą? Jeśli tak, to zaczniesz dostrzegać, że twoja jaźń nie jest statycznym stanem, jest ona czymś świeżym, żywym. Aby zaś żyć z czymś żywym, twój umysł też musi być żywy. A to jest niemożliwe, jeśli pętają go opinie, sądy i wartości.
Aby obserwować ruch własnego umysłu i serca, całej swojej istoty, trzeba mieć umysł wolny, nie taki, który zgadza się lub nie zgadza, zajmuje stanowisko w sporze czy debatuje nad zwykłymi słowami, lecz raczej umysł postępujący z zamiarem rozumienia – o co bardzo trudno, gdyż większość z nas nie wie, jak patrzeć na własną istotę, lub jak jej słuchać, podobnie jak nie wiemy, jak patrzeć na piękno rzeki lub słuchać powiewu wiatru wśród drzew.
Kiedy potępiamy lub usprawiedliwiamy, nie widzimy jasno, nie możemy też widzieć, gdy nasz umysł nieprzerwanie paple; nie obserwujemy wówczas tego, co jest, patrzymy jedynie na projekcje, które wysnuliśmy z siebie. Każdy z nas ma wyobrażenie o tym, jacy, jak sądzimy, jesteśmy lub jacy być powinniśmy. I to wyobrażenie, ten obraz całkowicie uniemożliwia widzenie siebie takimi, jakimi faktycznie jesteśmy.
Jedną z najtrudniejszych rzeczy na tym świecie jest spojrzenie na coś w sposób prosty. Ponieważ nasze umysły są niesłychanie złożone, utraciliśmy prostotę. Nie chodzi mi o prostotę ubioru czy pożywienia, noszenie samej tylko przepaski na biodrach, o rekordowo długie posty lub którąś z tych dziecinnych niedorzeczności, w których celują święci, ale o prostotę, która umie patrzeć wprost na rzeczy bez lęku – która może patrzeć na nas takich, jakimi faktycznie jesteśmy, bez zniekształcania, powiedzieć, gdy kłamiemy, że kłamiemy, a nie ukrywać tego lub przed tym uciekać.
Ponadto, aby zrozumieć siebie, potrzeba nam ogromnej pokory. Jeśli zaczynasz od powiedzenia „Znam siebie”, to już przestałeś się o sobie uczyć; przestałeś się też o sobie uczyć, jeśli mówisz „Niewiele mam o sobie do nauczenia, jestem bowiem jedynie wiązką wspomnień, idei, doświadczeń i tradycji”. Z chwilą, gdyś coś osiągnął, przestajesz być niewinny i pokorny; z chwilą, gdyś wyciągnął jakiś wniosek lub zaczął badać posługując się wiedzą, jesteś skończony, gdyż wtedy każdą żywą rzecz tłumaczysz w kategoriach przeszłości. Tymczasem jeśli nie masz żadnego punktu oparcia, jeśli brak pewności, brak osiągnięć, to patrzenie i osiąganie są wolne. A jeśli patrzycie w sposób wolny, to każda rzecz jest nowa. Człowiek pewny siebie jest martwy.
Jak jednak mamy patrzeć i uczyć się w atmosferze wolności, skoro od chwili narodzin aż do śmierci nasze umysły są kształtowane przez szczególną kulturę, zgodnie z ciasnym wzorcem „ja”? Przez wieki warunkowały nas narodowość, kasta, klasa, tradycja, religia, język, edukacja, literatura, sztuka, zwyczaj, konwencja, wszelkiego rodzaju propaganda, przymus ekonomiczny, spożywane jedzenie, panujący klimat, nasza rodzina, nasi przyjaciele, nasze doznania – każdy wpływ, o jakim da się pomyśleć – a w rezultacie odpowiedzi, jakich udzielamy na każdy problem, są uwarunkowane.
Czy uświadamiasz sobie, że jesteś uwarunkowany? Oto pierwsze pytanie, jakie trzeba sobie zadać, a nie jak się od uwarunkowań uwolnić. Być może nigdy się to nie uda, a jeśli się powiada „Muszę być od tego wolny”, to można wpaść w inną pułapkę, związaną z odmienną formą uwarunkowania. A zatem, czy uświadamiasz sobie, że jesteś uwarunkowany? Czy wiesz, że nawet wtedy, gdy patrząc na drzewo mówisz „To dąb” lub „To banianowiec”, nadawanie nazw, czerpanych z wiedzy biologicznej, tak warunkuje umysł, że słowo wkracza pomiędzy ciebie a faktyczne widzenia drzewa? By wejść w styczność z drzewem, musisz położyć na nim dłoń, dotknąć, a słowo ci w tym nie pomoże.
Skąd wiesz, że jesteś uwarunkowany? Co ci o tym mówi? Co ci podpowiada, że jesteś głodny? – nie chodzi o teorię, ale o faktyczny głód. A jak wobec tego odkrywasz fakt bycia uwarunkowanym? Czy nie dzięki reakcji na problem, na wyzwanie? Na każde wyzwanie reagujesz zgodnie ze swym uwarunkowaniem, ono zaś, będąc nieadekwatne, będzie każdorazowo nieadekwatnie reagować.
Czy, gdy stajecie się tego świadomi, to uwarunkowanie rasowe, religijne i kulturowe nie wytwarza poczucia uwięzienia? Weź tylko jedną z form uwarunkowania, narodowość, uświadom ją sobie na serio, w pełni i zobacz, czy cię to cieszy czy też budzi w tobie bunt. A jeśli budzi bunt, to czy chcesz wyrwać się z wszelkich uwarunkowań? Jeśli twoje uwarunkowania cię zadowalają, to z pewnością niczego z nimi nie zrobisz, ale jeśli cię nie zadowalają, to gdy je sobie uświadomisz, pojmiesz, że niczego bez ich udziału nie czynisz. Nigdy! I dlatego właśnie żyjesz zawsze w przeszłości wśród zmarłych.
Będziesz w stanie samodzielnie ujrzeć, w jaki sposób jesteś uwarunkowany, jedynie wtedy, gdy pojawi się konflikt w trakcie nieprzerwanego doznawania przyjemności lub unikania bólu. Jeśli wszystko wokół ciebie układa się szczęśliwie, żona cię kocha, ty kochasz ją, masz ładny dom, udane dzieci i mnóstwo pieniędzy, to w ogóle sobie swych uwarunkowań nie uświadamiasz. Gdy jednak coś ulegnie zakłóceniu – żona ogląda się za kimś, tracisz pieniądze, zagraża ci wojna, jakiś ból czy nieszczęście – wtedy wiesz, żeś uwarunkowany. Kiedy walczysz z przeciwnościami losu lub występujesz przeciw jakiemuś zewnętrznemu czy wewnętrznemu zagrożeniu, wtedy wiesz, żeś uwarunkowany. A że większość z nas przez prawie cały czas niepokoi się czymś, powierzchownie bądź głęboko, samo to przeciwieństwo losu świadczy o naszych uwarunkowaniach. Dopóki zwierzę jest rozpieszczane, reaguje miło, ale z chwilą, gdy je drażnimy, wychodzi na jaw cała brutalność jego natury.
Życie, polityka, sytuacja ekonomiczna, groza, brutalność, cierpienie zarówno świata, jak i nas samych, wszystko to staje nam na przeszkodzie i na tej podstawie zdajemy sobie sprawę z tego, jak strasznie jesteśmy uwarunkowani. I co z tym poczniemy? Zaakceptujemy te przeciwności losu i będziemy z nimi żyć, tak jak to czyni większość? Przyzwyczaimy się do nich, tak jak przyzwyczajamy się do bólu krzyża? Będziemy je znosić?
Wykazujemy wszyscy skłonność do godzenia się z kłopotami, przyzwyczajania się do nich, obwiniania za nie okoliczności. Powiadamy „Ach, gdyby wszystko układało się jak trzeba, byłbym inny”, lub „Dajcie mi okazję, a ja się rozwinę”, lub „Zdruzgotała mnie ta cała niesprawiedliwość”, zawsze zrzucając winę za przeciwieństwa na innych, na środowisko lub na sytuację ekonomiczną.
Jeśli przyzwyczajamy się do przeciwieństw losu, znaczy to, że umysł uległ stępieniu. Podobnie jak przyzwyczajamy się do panującego wokół piękna tak, że przestajemy je zauważać. Człowiek obojętnieje, staje się nieczuły i bezwzględny, a jego umysł tępieje coraz bardziej. Jeśli nie przyzwyczailiśmy się do przeciwieństw, próbujemy od nich uciec zażywając jakiś narkotyk, wstępując do partii politycznej, krzycząc, pisząc, idąc na mecz piłkarski, do świątyni lub do kościoła, albo znajdując sobie jeszcze inną formę rozrywki.
Dlaczego uciekamy przed faktami? Boimy się śmierci – biorę to za przykład – i wymyślamy wszelkiego rodzaju teorie, nadzieje, wiary, aby fakt śmierci ukryć. Ale on trwa. Aby fakt zrozumieć, musimy mu się przyjrzeć, a nie przed nim uciekać. Większość z nas boi się zarówno życia, jak i śmierci. Obawiamy się o rodzinę, lękamy się opinii publicznej, utraty pracy, niebezpieczeństw i setek innych rzeczy. Prostym faktem jest to, że się boimy, a nie że boimy się tego lub tamtego. A dlaczego nie umiemy stanąć z tym faktem twarzą w twarz?
Można stanąć z faktem twarzą w twarz jedynie w teraźniejszości, a nie da się tego uczynić, jeśli nie pozwalasz mu być teraźniejszym, gdyż zawsze przed nim uciekasz. A ponieważ stworzyliśmy całą sieć ucieczek, to uwięził nas nawyk uciekania.
Jeśli jest w tobie choć trochę wrażliwości, choć trochę powagi, to uświadomisz sobie nie tylko swe uwarunkowania, lecz również niebezpieczeństwa, do jakich one prowadzą, wywoływaną przez nie brutalność i nienawiść. Dlaczego zatem, widząc owe niebezpieczeństwa, nie działasz? Czy dlatego, żeś leniwy, a lenistwo to brak energii? A jednak nie zabraknie ci energii, jeśli ujrzysz bezpośrednie zagrożenie fizyczne, na przykład węża na ścieżce, urwisko bądź pożar. Dlaczego więc nie działasz, gdy widzisz niebezpieczeństwo, do jakiego wiedzie twoje uwarunkowanie? Czy gdybyś widział zagrożenie, jakie dla twego bezpieczeństwa stwarza nacjonalizm, nic byś nie robił?
Odpowiedź brzmi: nie widzicie. W wyniku intelektualnego procesu analizy ujrzycie może, że nacjonalizm wiedzie do samozniszczenia, ale w tym brak ładunku emocjonalnego. Ożywiacie się jedynie pod wpływem emocji.
Jeśli ujrzysz zagrożenie, do jakiego wiedzie twe uwarunkowanie, jedynie jako koncepcję intelektualną, to nigdy z tym niczego nie zrobisz. Gdy postrzegasz niebezpieczeństwo jako zwykłą ideę, powstaje pochłaniający twą energię konflikt pomiędzy ideą a działaniem. Działasz jedynie wtedy, gdy dostrzegasz uwarunkowanie i związane z nim zagrożenia natychmiast, tak jak widziałbyś urwisko. A zatem widzenie jest działaniem.
Większość z nas przechodzi przez życie nieuważnie, reagując bezmyślnie, zgodnie z zasadami środowiska, w którym nas wychowano, a takie reakcje stwarzają jedynie dalsze zniewolenie. Ale z chwilą, gdy skierujesz całą swą uwagę na uwarunkowania, zobaczysz, że jesteś całkowicie wolny od przeszłości, że odpada ona od ciebie w sposób naturalny.
Powiedzieliśmy w poprzednim rozdziale, że radość to coś zupełnie innego niż przyjemność, a zatem rozważmy, z czym wiąże się przyjemność i czy w ogóle dałoby się żyć w świecie pozbawionym przyjemności, ale w którym panowałoby poczucie wielkiej radości i szczęścia.
Wszyscy uczestniczymy w pogoni za przyjemnościami, w tej czy innej formie – za przyjemnością intelektualną, zmysłową bądź kulturalną, przyjemnością reformowania, mówienia innym, co mają robić, naprawiania zła społecznego, czynienia dobra – przyjemnością powiększania władzy, większego fizycznego zaspokojenia, bogatszych doznań, lepszego rozumienia życia, wszystkich tych pomysłowych, przebiegłych spraw umysłu. Najwyższą zaś przyjemnością jest, rzecz jasna, posiadanie Boga.
Przyjemność jest strukturą społeczeństwa. Od dzieciństwa do śmierci skrycie, przebiegle lub jawnie, dążymy do przyjemności. A zatem jakiej by formy nie przybierała nasza przyjemność, powinniśmy, jak sądzę, jasno zdawać sobie z niej sprawę, albowiem kieruje ona naszym życiem i życie nasze kształtuje. Dla każdego z nas jest więc ważne, by starannie, ostrożnie i delikatnie rozważyć to pytanie o przyjemność, gdyż znalezienie jej, żywienie i podtrzymywanie, stanowi podstawową potrzebę życiową, bez niej zaś egzystencja staje się nudna, głupia, samotna i bezsensowna.
Spytacie może, dlaczego więc życiem nie powinna kierować przyjemność? Z tego bardzo prostego powodu, że musi ona wywołać ból, frustrację, udrękę i lęk, zaś lęk rodzi przemoc. Jeśli chcecie w ten sposób żyć, żyjcie. Większość świata w końcu tak żyje, ale jeśli chcecie być wolni od udręki, musicie zrozumieć całą strukturę przyjemności.
Zrozumienie przyjemności nie oznacza negowania jej. Nie potępiamy jej i nie mówimy, że jest dobra lub zła, ale jeśli dążymy do niej, czyńmy to z otwartymi oczami, wiedząc, że umysł, który przez cały czas poszukuje przyjemności, nieuchronnie znajdzie jej cień, ból. Jedno od drugiego nie da się oddzielić, choć gonimy za przyjemnością i próbujemy uniknąć bólu.
A dlaczego umysł zawsze domaga się przyjemności? Dlaczego tak jest, że postępujemy szlachetnie i podle, a zawsze kryje się za tym przyjemność? Dlaczego tak jest, że ponosimy ofiary i cierpimy, balansując na cienkiej nici przyjemności? Czym jest przyjemność i jak powstaje? Zastanawiam się, czy ktoś z was zadawał sobie te pytania i szukał odpowiedzi aż do końca?
Przyjemność powstaje w czterech stadiach: postrzeganie, wrażenie, kontakt i pragnienie. Widzę, powiedzmy, piękny motocykl; następnie patrzenie na niego wytwarza wrażenie, reakcję; potem dotykam go lub sobie wyobrażam; wreszcie powstaje pragnienie posiadania i pokazania się na nim. Lub też widzę piękną chmurę, albo górę wyraźnie rysującą się na tle nieba, albo liść, który właśnie rozwinął się na wiosnę, albo głęboką dolinę pełną piękna i przepychu, albo wspaniały zachód słońca, albo piękną twarz, inteligentną, żywą. Patrzę na te wszystkie rzeczy czując intensywną rozkosz i gdy je obserwuję, nie ma obserwującego, a jedynie czyste piękno niczym miłość. Przez chwilę nie ma mnie i moich problemów, trosk i niedoli – jest jedynie ta cudowna rzecz. Mogę na nią patrzeć z radością i w następnej chwili o niej zapomnieć, albo też wkracza w to umysł, a wtedy zaczyna się problem. Mój umysł myśli o tym, co widział i myśli, jakie to było piękne; mówię sobie, że chciałbym to ujrzeć jeszcze wiele razy. Myśl zaczyna porównywać, oceniać i powiada: „Jutro znów to muszę mieć”. Ciągłość doznania, które przez chwilę sprawiało rozkosz, zostaje podtrzymana przez myśl.
To samo dzieje się z pragnieniem seksualnym i każdą inną formą pożądania. W pragnieniu nie ma nic złego. Reagowanie jest najzupełniej normalne. Jeśli wbijesz we mnie szpilkę, zareaguję, chyba że jestem sparaliżowany. Ale wtedy wkracza myśl, przeżuwa rozkosz i zamienia w przyjemność. Myśl chce powtórzyć doznanie, a im więcej razy powtarzasz, w tym większym stopniu ulega ono mechanizacji; im bardziej o nim myślisz, tym większą siłę myśl nadaje przyjemności. A zatem myśl, za sprawą pragnienia, stwarza i podtrzymuje przyjemność oraz nadaje jej ciągłość. Dlatego myśl wypacza naturalną reakcję pragnienia pięknych rzeczy. Myśl przemienia je we wspomnienie, a następnie wspomnienie żywi się myśleniem o tym wciąż i wciąż na nowo.
Oczywiście, wspomnienie ma na pewnym poziomie swoje miejsce. W życiu codziennym w ogóle nie moglibyśmy bez niego funkcjonować. We własnej dziedzinie pamięć musi sprawnie działać, ale istnieje stan umysłu, w którym jest dla niej bardzo niewiele miejsca. Umysł nie obarczony wspomnieniami jest prawdziwie wolny.
Czyś kiedyś zauważył, że gdy reagujesz na coś w pełni, całym sercem, wspomnienia prawie w tym nie uczestniczą? Jedynie wtedy, gdy nie odpowiadasz na wyzwanie całą swą istotą, rodzi się konflikt, walka, a to wywołuje zamęt i przyjemność lub ból. A ta walka rodzi wspomnienie. To wspomnienie dodawane jest przez cały czas do innych wspomnień i one właśnie udzielają odpowiedzi. Wszystko, co jest wytworem pamięci, jest stare i dlatego nie jest wolne. Jest to czysty nonsens.
Myśl nigdy nie jest nowa, albowiem jest reakcją pamięci, doświadczenia, wiedzy. Ponieważ myśl jest stara, sprawia, że ta rzecz, na którą patrzyłeś z rozkoszą i w tym momencie niesamowicie ją czułeś, staje się stara. Przyjemność czerpiemy z tego, co stare, nigdy z tego, co nowe. W tym, co nowe, nie płynie czas.
A zatem, gdybyś umiał patrzeć na wszystko – na twarz, ptaka, barwę sari, piękno lśniącej w słońcu wody, czy na cokolwiek, co sprawia rozkosz – nie dopuszczając, by wkradła się w to przyjemność, gdybyś umiał patrzeć na to nie pragnąc, by doznanie się powtórzyło, to nie byłoby bólu, lęku, a w rezultacie panowałaby olbrzymia radość.
To walka o powtórzenie i utrwalenie przyjemności zamienia się w ból. Obserwuj to w sobie. Samo pożądanie powtórzenia przyjemności wywołuje ból, albowiem nie jest ona taka sama jak wczoraj. Walczysz o osiągnięcie tej samej rozkoszy, nie tylko z uwagi na twe poczucie estetyczne, ale tej samej wewnętrznej cechy umysłu, i czujesz się zraniony i rozczarowany, gdyż ci tego odmówiono.
Czyś obserwował, co się z tobą dzieje, kiedy odmawia ci się niewielkiej przyjemności? Jeśli nie dostajesz tego, czego chcesz, stajesz się niespokojny, zawistny, ogarnia cię nienawiść. Czyś zauważył, jakie toczą się w tobie walki, gdy odmówi ci się przyjemności picia, palenia lub seksu? A wszystko to jest formą lęku, nieprawdaż? Obawiasz się, że nie dostaniesz tego, czego chcesz lub stracisz to, co masz. Kiedy logika lub życie podważą bądź odbiorą ci pewną wiarę lub ideologię, przy której trwałeś od lat, to czy nie boisz się zostać sam? Ta wiara przez lata dawała ci satysfakcję i przyjemność, a kiedy ci ją odebrano, zostałeś zdany na własne siły, pusty, a lęk trwa dopóty, dopóki nie znajdziesz sobie innej formy przyjemności, innej wiary.
Wydaje mi się to tak proste, a ponieważ jest tak proste, to nie chcemy tej prostoty dostrzec. Lubimy wszystko komplikować. Jeśli żona się od ciebie odwraca, to czyż nie jesteś zazdrosny? Nie jesteś zły? Czy nie nienawidzisz mężczyzny, który ją pociąga? Czymże to wszystko jest jak nie lękiem przed utratą czegoś, co sprawiało ci wiele przyjemności, zapewniało towarzystwo, pewne poczucie bezpieczeństwa i satysfakcji płynącej z posiadania?
A zatem, jeśli rozumiesz, że tam, gdzie szuka się przyjemności, musi pojawiać się ból, to żyj w ten sposób, jeżeli chcesz, ale nie wpadaj w to tak po prostu. Jeśli jednak chcesz skończyć z przyjemnością, a zatem usunąć ból, musisz z pełną uwagą śledzić całą strukturę przyjemności. Nie odcinać się od niej, jak to czynią mnisi i pustelnicy, którzy nigdy nie spoglądają na kobietę, myślą bowiem, że to grzech i w ten sposób niszczą żywotność swego rozumu – ale widzieć całe znaczenie i wagę przyjemności. Wtedy twoje życie stanie się ogromnie radosne. O radości nie da się myśleć. Radość jest natychmiastowa, a myśląc on niej przeobrażasz ją w przyjemność. Żyjąc w teraźniejszości natychmiast spostrzegamy piękno i rozkoszujemy się nim, nie szukając w tym przyjemności.
Lęk, przyjemność, udręka i brutalność są ze sobą powiązane. Większość z nas czerpie przyjemność z przemocy, z niechęci do kogoś, z nienawiści do pewnej rasy lub grupy ludzi, z antagonistycznych uczuć do innych. Ale w tym stanie umysłu, w którym znikła wszelka przemoc, panuje radość bardzo odmienna od przyjemności związanej z przemocą, z jej konfliktami, nienawiścią i lękami.
Czy zdołamy dotrzeć do samego korzenia brutalności i uwolnić się od niej? W przeciwnym razie będziemy wiecznie żyli w stanie walki każdego z każdym. Jeśli tego właśnie chcecie – a większość ludzi najwyraźniej tego chce – to żyjcie tak dalej. Jeśli powiadasz: „Cóż, przykro mi, przemoc nigdy się nie skończy”, to się zablokowałeś, i teraz tobie i mnie brak środków, aby się porozumieć. Lecz jeśli mówisz, że być może istnieje inny sposób życia, to będziemy w stanie komunikować się ze sobą.
Rozważmy więc wspólnie, ci z nas, którzy są w stanie się porozumiewać, czy w ogóle można całkowicie usunąć z siebie wszelkie formy brutalności, a jednak żyć w tym monstrualnie brutalnym świecie. Sądzę, że tak. Nie chcę mieć w sobie tchnienia nienawiści, zazdrości, niepokoju bądź lęku. Chcę żyć w całkowitym pokoju. Co nie znaczy, że chcę umrzeć. Chcę żyć na tej cudownej ziemi, tak pełnej, tak bogatej, tak pięknej. Chcę patrzeć na drzewa, kwiaty, rzeki, łąki, kobiety, na chłopców i dziewczęta, a jednocześnie żyć w całkowitym pokoju ze sobą i światem. Co mam zrobić?
Jeśli wiemy, jak patrzeć na brutalność, nie tylko poza sobą, w społeczeństwie – na wojny, zamieszki, antagonizmy nacjonalistyczne i konflikty klasowe – ale również w sobie, to być może uda się nam poza nią wykroczyć.
Mamy tu bardzo złożony problem. Przez całe wieki człowiek był brutalny; religie na całym świecie próbowały go poskromić i żadnej się nie udało. Jeśli więc zgłębiamy to pytanie, to musimy, jak mi się wydaje, uczynić to z należytą powagą, bowiem zawiedzie nas ono w zupełnie inną dziedzinę; jeśli jednak ten problem ma dla nas stanowić jedynie intelektualną rozrywkę, to zbyt daleko nie zajdziemy.
Macie może uczucie, że sami traktujecie ten problem z powagą, ale że dopóki inni ludzie na świecie nie wykażą powagi i gotowości, by cokolwiek z tym zrobić, to cóż dobrego przyniosą wasze działania? Nie dbam o to, czy oni traktują to poważnie. Ja wykazuję powagę i to wystarczy. Nie jestem stróżem mego brata. Sam, jako istota ludzka, bardzo przeżywam problem brutalności i zadbam o to, by we mnie jej nie było; nie mogę jednak powiedzieć wam czy komuś jeszcze „Nie bądź brutalny”. To nie ma sensu – o ile sami tego nie chcecie. A zatem, jeśli sami naprawdę chcecie zrozumieć problem brutalności, to ruszajmy dalej w tę wspólną, badawczą podróż.
Czy ów problem istnieje poza nami czy w nas? Czy chcesz go rozwiązać w świecie zewnętrznym, czy też pytasz o brutalność samą, taką, jaka jest w tobie? Jeśli jesteś wolny od brutalności w sobie, to pytanie brzmi: „Jak mam żyć w świecie pełnym przemocy, zaborczości, chciwości, zawiści i gwałtu? Czy nie zostanę zniszczony?” Tego pytania nie da się uniknąć, wciąż się je powtarza. Gdy ktoś takie pytanie zadaje, to, wydaje mi się, faktycznie nie żyje w pokoju.
Gdybyś żył w pokoju, w ogóle nie miałbyś problemów. Mogą cię wsadzić do więzienia za odmowę pójścia do wojska lub rozstrzelać za odmowę wzięcia udziału w walce – ale to nie jest problem, zostaniesz rozstrzelany. Trzeba to koniecznie zrozumieć.
Próbujemy zrozumieć brutalność jako fakt, a nie jako ideę, jako fakt istniejący w ludziach, a człowiekiem jestem ja sam. I aby zgłębić ten problem, muszę być wobec niego całkowicie bezbronny, otwarty. Muszę siebie obnażyć przed sobą – niekoniecznie obnażyć się przed tobą, ciebie bowiem to może nie interesować – ale muszę być w takim stanie umysłowym, który wymaga, bym przejrzał tę sprawę do samego końca, nie zatrzymując się gdzieś i nie mówiąc, że dalej się nie posunę.
Musi być dla mnie oczywiste, że jestem człowiekiem brutalnym. Doświadczyłem brutalności w gniewie, brutalności w swoich popędach seksualnych, stwarzającej wrogość brutalności w nienawiści, brutalności w zazdrości i tak dalej. Doświadczyłem jej, poznałem ją i mówię sobie: „Chcę zrozumieć cały ten problem, nie jedynie fragment znajdujący wyraz w wojnach, ale tę tkwiącą w człowieku agresję, która istnieje też w zwierzętach i której część ja stanowię”.
Brutalność to nie tylko zabijanie innych. Jesteśmy brutalni, gdy używamy ostrych słów, gdy gestem kogoś poniewieramy, gdy lęk skłania nas do posłuszeństwa. A zatem brutalność to nie tylko rzeź zorganizowana w imię Boga, w imię społeczności czy kraju. Brutalność jest o wiele subtelniejsza, o wiele głębsza, a my wnikamy w głębokie jej pokłady.
Kiedy nazywasz siebie Indianinem, muzułmaninem, chrześcijaninem, Europejczykiem czy kimkolwiek innym, to jesteś brutalny. Czy widzisz, dlaczego tak jest? Dlatego, że oddzielasz się od reszty ludzkości. Gdy wyodrębniasz się z racji wiary, narodowości, tradycji, rodzi to brutalność. A zatem człowiek, starający się zrozumieć brutalność, nie przynależy do żadnego kraju, do żadnej religii, do żadnej partii politycznej czy systemu partyjnego; on chciałby w pełni zrozumieć ludzkość.
Jeśli o brutalność chodzi, to istnieją dwie podstawowe szkoły myślowe. Jedna powiada: „Brutalność jest człowiekowi wrodzona”, a druga: „Brutalność jest rezultatem społecznego i kulturalnego dziedzictwa, w którym człowiek żyje”. Nie obchodzi nas, do której szkoły należymy, to nieważne. Ważny jest fakt, że jesteśmy brutalni, a nie przytaczane racje.
Jednym z najpowszechniejszych wyrazów brutalności jest gniew. Kiedy ktoś napadnie na moją żonę lub siostrę, mówię, że jestem słusznie zagniewany; gdy atakuje się mój kraj, moje idee, moje zasady, mój sposób życia, jestem słusznie zagniewany. Gniewam się też, gdy ktoś zaatakuje moje nawyki lub błahe opinie, gdy ktoś nadepnie mi na nogę lub mnie obrazi. Jeśli uciekasz z moją żoną i ogarnia mnie zazdrość, tę zazdrość nazywa się słuszną, bowiem żona stanowi moją własność. I cały ten gniew jest moralnie usprawiedliwiony. Ale zabijanie w imię mojego kraju też jest usprawiedliwione. Tak więc gdy mówimy o gniewie, stanowiącym część brutalności, to czy spoglądamy na gniew w kategoriach słuszności bądź niesłuszności, zgodnie ze swymi skłonnościami i naciskiem otoczenia, czy też widzimy jedynie gniew? Czy gniew jest kiedykolwiek słuszny? A może istnieje jedynie gniew? Nie ma dobrego wpływu lub złego wpływu, jest jedynie wpływ, ale jeśli jesteś pod wpływem czegoś, co mi nie odpowiada, nazywam to złym wpływem. Z chwilą, gdy bronisz swej rodziny, swego kraju, kawałka kolorowej szmaty zwanej flagą, wiary, idei, dogmatu, rzeczy, której pożądasz lub którą posiadasz, sama ta obrona wskazuje na istnienie gniewu. A zatem, czy umiesz patrzeć na gniew bez żadnego wyjaśniania i usprawiedliwiania, nie mówiąc „Muszę chronić swych bogów” lub „To był słuszny gniew” lub „Jakie to głupie gniewać się”.
Czy umiesz patrzeć na gniew tak, jakby był czymś samym w sobie? Czy potrafisz przyglądać mu się zupełnie obiektywnie, a zatem ani go broniąc, ani potępiając? Potrafisz? Czy umiem patrzeć na ciebie, jeśli jestem do ciebie wrogo nastawiony lub jeśli myślę, że jesteś kimś wspaniałym? Mogę cię widzieć jedynie wtedy, gdy patrzę na ciebie uważnie, a żadna z tamtych rzeczy w tym nie uczestniczy. A czy umiem w ten sam sposób patrzeć na gniew, co oznacza, że się przed tym problemem nie bronię, nie stawiam mu oporu, obserwuję to niezwykłe zjawisko bez żadnej na nie reakcji?
Bardzo trudno jest patrzeć na gniew beznamiętnie, albowiem stanowi on część mnie, tymczasem to właśnie próbuję robić. Oto ja, człowiek brutalny, niezależnie od tego, czy jestem czarny, żółty, biały czy czerwony. Nie dbam o to, czy odziedziczyłem tę brutalność, czy też społeczeństwo wytworzyło ją we mnie; interesuje mnie jedynie, czy w ogóle można się od niej uwolnić. Bycie wolnym od brutalności znaczy dla mnie wszystko. Jest dla mnie ważniejsze niż seks, pożywienie, stanowisko, gdyż brutalność mnie psuje. Niszczy mnie i niszczy świat, a ja chcę ją zrozumieć, chcę wyjść poza nią. Czuję się odpowiedzialny za panujące w świecie gniew i brutalność. Czuje się odpowiedzialny – nie są to jedynie słowa – i mówię do siebie: „Mogę coś z tym zrobić jedynie wtedy, gdy sam będę wolny od gniewu, od brutalności, od uczuć nacjonalistycznych”. I z tego uczucia, że muszę zrozumieć brutalność w sobie, czerpię ogromną żywotność i pasję odkrywczą.
Ale by uwolnić się od brutalności, nie mogę jej tłumić, zaprzeczać jej istnieniu, mówić: „Cóż, jest ona częścią mnie i tyle”, lub: „Nie chcę jej”. Muszę się jej przyjrzeć, muszę ją zbadać, muszę wejść z nią w intymny kontakt, a to nie jest możliwe, jeśli ją potępiam lub usprawiedliwiam. A przecież ją potępiamy; usprawiedliwiamy ją. Dlatego, powiadam, przestań na pewien czas potępiać bądź usprawiedliwiać.
A jeśli chcecie unicestwić brutalność, jeśli chcecie położyć kres wojnom, to jak wiele poświęcicie temu energii, ile dacie z siebie? Czy nie przejmuje was to, że zabija się wasze dzieci, a wasi synowie idą do wojska, gdzie się ich zastrasza i wysyła na rzeź? To was nie obchodzi? Mój Boże, jeśli to nie, to co was interesuje? Troska o pieniądze? Rozrywki? Narkotyki? Czy nie widzicie, że ta panująca w was brutalność niszczy wasze dzieci? A może postrzegacie ją jedynie jako abstrakcję?
W porządku, jeśli was to interesuje, próbujcie całym sercem i umysłem odkrywać. Nie rozsiadajcie się po prostu i nie mówcie: „No dobrze, przedstaw nam to wszystko”. Wskazuję wam, że nie da się obserwować gniewu czy brutalności oczami, które potępiają lub usprawiedliwiają, a także, że jeśli ta brutalność nie stanowi dla was palącego problemu, to nie da się obu tych rzeczy usunąć. A zatem najpierw musicie się uczyć; musicie się uczyć, jak patrzeć na gniew, na męża, na żonę, na dzieci; musicie słuchać polityków, uczyć się, dlaczego nie jesteście bezstronni, dlaczego potępiacie lub usprawiedliwiacie. Musicie się uczyć, że dlatego potępiacie lub usprawiedliwiacie, iż stanowi to część struktury społecznej, w której żyjecie, że jesteście uwarunkowani jako Niemcy, Indianie, Murzyni, Amerykanie czy jacy tam żeście się urodzili, a to uwarunkowanie w rezultacie stępia umysł. Aby się uczyć, aby odkrywać coś fundamentalnego, musicie posiąść zdolność wnikania do głębi. Jeśli macie tępe narzędzie, głęboko nie przenikniecie. A zatem ostrzymy to narzędzie, czyli umysł – który stępiło całe to usprawiedliwianie i potępianie. Możecie przeniknąć do głębi jedynie wtedy, gdy umysł wasz jest ostry jak igła i twardy niczym diament. Na nic się nie zda siedzenie tylko i pytanie: „Jak mogę posiąść taki umysł?” Musicie go chcieć tak jak chcecie następnego posiłku, aby zaś go posiąść, musicie widzieć, że tym, co go stępia i ogłupia, jest to poczucie nienaruszalności, które wznosi wokół siebie mury i stanowi część potępiania i usprawiedliwiania. Jeśli umysł umie się tego pozbyć, to jesteście w stanie patrzeć, badać, przenikać i być może dojść do stanu, w którym w pełni uświadamiacie sobie cały problem.
Wróćmy zatem do kwestii centralnej – czy jest możliwe wykorzenienie z siebie brutalności? Powiedzenie: „Nie zmieniłeś się, dlaczego?”, jest pewną formą przemocy. Nie robię tego. Nie obchodzi mnie nakłanianie cię do czegokolwiek. To twoje życie, nie moje. Sposób, w jaki żyjesz, to twoja sprawa. Ja pytam, czy człowiek, żyjący psychicznie w pewnym społeczeństwie, może wewnętrznie oczyścić się z brutalności? Jeśli tak, to sam ten proces wytworzy inny sposób życia w tym świecie.
Większość z nas zaakceptowała brutalność jako sposób życia. Dwie straszne wojny nie nauczyły nas niczego, oprócz wznoszenia coraz wyższych barier między ludźmi, czyli między mną a wami. Ale co mają zrobić ci z nas, którzy chcą się uwolnić od brutalności? Nie sądzę, by coś dało się osiągnąć za pomocą psychoanalizy, dokonanej bądź to samemu, bądź przez profesjonalistę. Być może zdołalibyśmy nieco się zmienić, żyć odrobinę spokojniej, wzmocnić nieco uczucia, ale dzięki samej analizie nie zaczniemy postrzegać całościowo. Muszę jednak wiedzieć, jak dokonać psychoanalizy, co oznacza, że w tym procesie mój umysł nabiera niezwykłej ostrości, a właśnie ta ostrość, uważność, powaga prowadzą do całościowego postrzegania. Nie ma takich oczu, które widzą wszystko raz tylko zerknąwszy; ta jasność widzenia jest możliwa jedynie, gdy widzi się szczegóły, a następnie dokonuje skoku. Większość z nas, w celu wyzbycia się brutalności, używała pojęcia, ideału zwanego niestosowaniem przemocy; sądzimy, że hołdując ideałowi stanowiącemu przeciwieństwo przemocy, pozbędziemy się tego faktu, tej rzeczywistości – ale to niemożliwe. Mieliśmy niezliczone ideały, wszystkie święte księgi są ich pełne, a jednak nadal jesteśmy brutalni – dlaczego więc nie zająć się samą brutalnością, a zapomnieć o tym słowie?
Jeśli chcesz zrozumieć fakty, musisz poświęcić temu całą swą uwagę, całą swą energię. Ta uwaga i energia rozpraszają się, kiedy stwarzasz fikcyjny, idealny świat. A zatem, czy można bez reszty porzucić ideały? Człowiek naprawdę poważny, gorąco pragnący odkryć, czym jest prawda, czym jest miłość, nie ma żadnych pojęć. Żyje jedynie w tym, co jest.
Aby badać fakt swego gniewu, nie wolno ci go oceniać, gdyż z chwilą, gdy obmyślasz jego przeciwieństwo, potępiasz go, a w rezultacie nie jesteś w stanie go widzieć takim, jakim jest. Kiedy powiadasz, że kogoś nie lubisz lub nienawidzisz, jest to fakt, choć brzmi strasznie. Jeśli przyglądasz się gniewowi i wnikasz weń całkowicie, to on znika; jeśli jednak mówisz „Nie wolno mi nienawidzić; muszę mieć w sercu miłość”, to żyjesz w świecie kłamstwa, o podwójnych standardach. Żyć całkowicie, w pełni, w teraźniejszości, to żyć w tym, co jest, w realnym świecie, bez uczucia potępiania czy usprawiedliwiania. Wtedy rozumiesz to tak całkowicie, żeś z tym skończył. Gdy widzisz jasno, problem został rozwiązany.
Ale czy potrafisz ujrzeć jasno oblicze brutalności – oblicze brutalności nie tylko poza tobą, ale i we własnym wnętrzu, co oznacza, że całkowicie uwalniasz się od brutalności, albowiem nie przyjąłeś ideologii, która miała cię od niej uwolnić? To wymaga bardzo głębokiej medytacji, a nie jedynie werbalnego przyzwolenia bądź sprzeciwu. Przeczytałeś właśnie serię zdań, ale czyś je naprawdę zrozumiał? Twój uwarunkowany umysł, twój sposób życia, cała struktura społeczna, w której żyjesz, nie pozwala ci spojrzeć na fakt i natychmiast się od niego uwolnić. Powiadasz: „Pomyślę o tym; zastanowię się, czy można uwolnić cię od brutalności. Spróbuję być wolny.” To jedno z najstraszniejszych stwierdzeń: „Spróbuję”. Nie ma próbowania, robienia co tylko można. Albo to robisz, albo nie. Odkładasz sprawy na później, podczas gdy dom stoi w ogniu. Przyczyną pożaru jest panująca na całym świecie, a także w tobie, brutalność. A ty mówisz: „Niech o tym pomyślę. Która ideologia najlepiej pomoże ugasić ogień?” Kiedy dom stoi w ogniu, to czy dyskutujesz o kolorze włosów człowieka przynoszącego wodę?
Ani żadna z mąk wywołanych stłumieniem, ani brutalna dyscyplina dostosowująca do pewnego wzorca, nie przywiodły do prawdy. Aby dojść do prawdy, umysł musi być całkowicie wolny, bez śladu zniekształceń.
Najpierw jednak zadajmy sobie pytanie, czy naprawdę chcemy być wolni.
Kiedy rozmawiamy o wolności, to czy mówimy o wolności całkowitej, czy też o wolności od pewnych niedogodnych, nieprzyjemnych lub niepożądanych rzeczy? Chcielibyśmy być wolni od bolesnych bądź brzydkich wspomnień, przykrych doznań, a jednocześnie zachować przyjemne, zadowalające ideologie, formuły, związki. Ale zachowanie jednych bez drugich jest niemożliwe, gdyż, jak widzieliśmy, przyjemność jest nieodłączna od bólu.
Tak więc do każdego z nas należy decyzja, czy chcemy być całkowicie wolni czy nie. Jeśli odpowiemy na to twierdząco, to musimy zrozumieć naturę i strukturę wolności.
Czy to jest wolność, gdy jesteśmy od czegoś wolni – wolni od bólu, wolni od pewnego rodzaju niepokoju? A może wolność sama jest czymś zupełnie innym? Można być wolnym, powiedzmy, od zazdrości, ale czy ta wolność nie jest reakcją, a zatem w ogóle wolnością nie jest? Można się bardzo łatwo uwolnić od dogmatu, analizując go i odrzucając, ale kryjący się za tym postępowaniem motyw wywołuje własne reakcje, ponieważ pragnienie uwolnienia się od dogmatu powstało może dlatego, że wyszedł on z mody bądź przestał być dogodny. Albo można być wolnym od nacjonalizmu, ponieważ wyznaje się internacjonalizm, lub z powodu poczucia, że trzymanie się nacjonalistycznego dogmatu, z jego flagą i wszystkimi tymi rupieciami, nie stanowi już ekonomicznej konieczności. Łatwo to odrzucić. Można też wystąpić przeciwko jakiemuś przywódcy duchowemu lub politycznemu, który obiecał ci wolność jako rezultat dyscypliny bądź buntu. Ale czy taki racjonalizm, takie wnioskowanie logiczne, ma cokolwiek wspólnego z wolnością?
Jeśli powiadasz, że jesteś od czegoś wolny, jest to reakcja, która następnie stanie się inną reakcją, a to stworzy kolejną formę konformizmu czy dominacji. W ten sposób można wywołać ciąg reakcji i nazwać każdą z nich wolnością. Ale to nie jest wolność; jest to po prostu kontynuacja zmodyfikowanej przeszłości, do której lgnie umysł.
Dzisiejsza młodzież, jak każda inna, buntuje się przeciw społeczeństwu i to jest samo w sobie dobre, ale bunt nie jest wolnością, bo jest reakcją, ta zaś stwarza własny wzorzec, w którego sidła się wpada. Sądzisz, że to coś nowego. Nie, to jest stare, a tylko w innej formie. Każdy bunt społeczny czy polityczny nieuchronnie przekształci się znów w starą, drobnomieszczańską mentalność.
Wolność nastaje jedynie wtedy, gdy patrzysz i działasz, nigdy w wyniku buntu. Widzenie jest działaniem, a takie działanie jest równie natychmiastowe jak w chwili, gdy dostrzega się niebezpieczeństwo. Nie wytęża się wówczas intelektu, nie ma dyskusji czy wahań; samo niebezpieczeństwo zmusza do działania i dlatego właśnie widzieć to działać i być wolnym.
Wolność jest stanem umysłu – nie wolność od czegoś, ale poczucie wolności, swobody wątpienia i kwestionowania wszystkiego, które jest tak intensywne, aktywne, pełne wigoru, że unicestwia wszelkie formy zależności, zniewolenia, konformizmu i akceptacji. Taka wolność pociąga za sobą zupełną samotność. Ale czy umysł, wychowany w pewnej kulturze, tak zależny od środowiska i własnych skłonności, może znaleźć tę wolność, która jest całkowitą samotnością i w której nie ma przywództwa, tradycji, autorytetu?
Ta samotność jest wewnętrznym stanem umysłu, który nie zależy od jakiegokolwiek bodźca czy od wiedzy, nie jest też wytworem doświadczeń bądź wnioskowań. Większość z nas, wewnętrznie, nigdy nie jest sama. Izolowanie się, odcinanie to coś innego niż samotność. Wszyscy wiemy, co znaczy pozostawać w izolacji, wznosić wokół siebie mur chroniący od krzywd, lub rozwijać w sobie obojętność, która jest jeszcze jedną formą udręki, lub żyć w wyśnionej, ideologicznej wieży z kości słoniowej. Samotność to coś zupełnie innego.
Nigdy nie jesteś sam, ponieważ pełno w tobie wspomnień, uwarunkowań, odgłosów dnia wczorajszego; umysł nie zostaje nigdy oczyszczony ze wszystkich tych śmieci, jakie nagromadził. Aby być samemu, musisz umrzeć dla przeszłości. Gdy jesteś sam, całkowicie sam, gdy nie należysz już do jakiejś rodziny czy kultury, jakiegoś narodu czy rejonu świata, to masz poczucie bycia outsiderem. Człowiek, który jest w ten sposób zupełnie samotny, jest niewinny, a ta niewinność uwalnia umysł od cierpienia.
Dźwigamy na sobie brzemię tego, co tysiące ludzi powiedziało, a także wszystkich swych niepowodzeń. Być samemu to porzucić to wszystko, a umysł samotny jest nie tylko niewinny, ale i młody – nie jeśli chodzi o wiek, ale młody, niewinny, niezależnie od liczby lat – a tylko taki umysł może ujrzeć to, co jest prawdą i to, czego słowami określić się nie da.
W tej samotności zaczniesz rozumieć konieczność życia ze sobą takim, jakim jesteś, a nie jakim, jak sądzisz, być powinieneś lub jakim byłeś. Sprawdź, czy umiesz patrzeć na siebie bez drżenia, bez fałszywej skromności, lęku, usprawiedliwiania bądź potępiania – po prostu żyj ze sobą takim, jakim faktycznie jesteś. Jedynie wtedy, gdy żyjesz z czymś w bezpośrednim kontakcie, zaczynasz to rozumieć. Ale z chwilą, gdy się do tego czegoś przyzwyczajasz – do swego niepokoju, zawiści czy czegokolwiek – przestajesz z tym żyć. Jeśli mieszkasz nad rzeką, po paru dniach nie słyszysz już szumu wody, a jeśli w twoim pokoju wisi obraz i co dzień na niego patrzysz, po tygodniu przestajesz go zauważać. Podobnie jest z górami, dolinami, drzewami – podobnie z rodziną, mężem, żoną. Aby jednak żyć z czymś takim jak zazdrość, zawiść lub niepokój, nie wolno ci się do tego przyzwyczajać, masz tego nie akceptować. Musisz o to dbać tak, jak dbałbyś o świeżo zasadzone drzewo, które chronisz przed słońcem czy burzą. Musisz o to dbać, bez potępiania bądź usprawiedliwiania. W rezultacie zaczynasz to kochać. Gdy dbasz, zaczynasz to kochać. Nie znaczy to, że kochasz stan zawiści i niepokoju, jak to czyni tylu ludzi, ale raczej, że dbasz o doglądanie go.
Czy potrafisz więc – czy możemy ty i ja – żyć z tym, czym faktycznie jesteśmy, wiedząc, że jesteśmy tępi, zawistni, lękliwi, wierzący w to, iż żywimy wielkie uczucia, choć wcale tak nie jest, obrażalscy, łasi na pochlebstwa i znudzeni – czy umiemy z tym wszystkim żyć, ani tego nie akceptując ani temu nie zaprzeczając, a po prostu obserwując, bez popadania w chorobę, depresję czy euforię?
A teraz zadajmy sobie kolejne pytanie. Czy tę wolność, tę samotność, to wejście w styczność z całą strukturą tego, jacy jesteśmy sami w sobie – mamy osiągnąć za pośrednictwem czasu? To znaczy, czy wolność ma zostać osiągnięta w wyniku stopniowego procesu? Oczywiście nie, albowiem gdy tylko wprowadzacie czas, coraz bardziej siebie zniewalacie. Nie można wyzwolić się stopniowo. Nie jest to kwestia czasu.
Następne pytanie brzmi, czy można uświadomić sobie tę wolność?
Jeśli powiadasz „Jestem wolny”, to wolny nie jesteś. Podobnie jak człowiek mówiący „Jestem szczęśliwy”. Z chwilą, gdy stwierdza „Jestem szczęśliwy”, żyje we wspomnieniach o czymś, co przeminęło. Wolność może pojawić się jedynie w sposób naturalny, a nie jako rezultat pragnień, chęci, tęsknoty. Nie znajdziemy jej też przez tworzenie wyobrażeń o tym, czym ona, jak się sądzi, jest. Aby na nią natrafić, umysł musi uczyć się patrzeć na życie, będące olbrzymim ruchem, bez więzów czasu, gdyż wolność znajduje się poza obszarem świadomości.
Domaganie się bezpieczeństwa w związkach nieuchronnie rodzi udrękę i lęk. To poszukiwanie pewności wywołuje niepewność. Czy znaleźliście kiedyś bezpieczeństwo w którymś ze swych związków? Znaleźliście? Większość z nas szuka bezpieczeństwa w kochaniu i byciu kochanym, ale czy to jest miłość, gdy każde z nas szuka własnego bezpieczeństwa, własnej szczególnej ścieżki? Nie jesteśmy kochani, gdyż nie umiemy kochać.
Czym jest miłość? To słowo jest tak obciążone i wypaczone, że właściwie nie lubię go używać. Wszyscy mówią o miłości – rozprawia o niej bez końca każda gazeta i czasopismo, każdy misjonarz. Kocham mój kraj, kocham swego króla, kocham tę górę, kocham przyjemność, kocham swą żonę, kocham Boga. Czy miłość jest ideą? Jeśli tak, to można ją rozwijać, żywić, pielęgnować, dyrygować nią, skierować w dowolną stronę. Co znaczy twierdzenie, że kochasz Boga? Znaczy ono, że kochasz projekcję własnej wyobraźni, projekcję siebie, przybraną w pewne szacowne formy, zgodnie z tym, co, jak sądzisz, jest szlachetne i święte; a zatem powiedzenie „Kocham Boga” jest absolutnie bezsensowne. Kiedy czcisz Boga, czcisz siebie – a to nie jest miłość.
Ponieważ nie umiemy uporać się z tą ludzką sprawą zwaną miłością, uciekamy w abstrakcje. Miłość może stanowić ostateczne rozwiązanie wszelkich naszych trudności, problemów i kłopotów, co zatem zamierzamy czynić, aby odkryć, czym ona jest? Po prostu przez definicję? Kościół zdefiniował ją w jeden sposób, społeczeństwo w drugi i mamy wszelkiego rodzaju wnioski i wypaczenia. Uwielbianie kogoś, spanie z kimś, wymiana emocjonalna, przyjaźń – czy to rozumiemy przez miłość? Stanowiło to normę, wzorzec, a potem stało się tak bardzo osobiste, zmysłowe i ograniczone, że religie orzekły, iż miłość jest czymś o wiele od tego większym. W tym, co nazywają ludzką miłością, dostrzegają przyjemność, współzawodnictwo, zazdrość, pragnienie posiadania, zatrzymania, kontrolowania i wtrącania się w cudze myślenie, a wiedząc, jak to jest wszystko złożone, twierdzą, że musi istnieć miłość innego rodzaju: święta, piękna, nieskazitelna.
Na całym świecie tak zwani święci ludzie twierdzili, że patrzenie na kobietę to coś bardzo złego: utrzymują, że nie można zbliżyć się do Boga, jeśli zaspokajamy swoje potrzeby seksualne; dlatego odpychają te potrzeby od siebie, choć one ich pożerają. Ale odrzucając seksualność, wydłubują sobie oczy i obcinają język, przeczą bowiem całemu ziemskiemu pięknu. Zagłodzili swe serca i umysły; są oschli; wygnali piękno, gdyż kojarzy się ono z kobietą.
Czy można dzielić miłość na świętą i świecką, ludzką i boską, czy też jest tylko miłość? Czy kocha się jednego, a nie wielu? Jeśli mówię „Kocham cię”, to czy wyklucza to miłość do kogoś innego? Czy miłość jest osobowa czy bezosobowa? Moralna czy niemoralna? Rodzinna czy nie rodzina? Jeśli kochasz ludzkość, to czy zdołasz kochać jednostkę? Czy miłość jest uczuciem? Emocją? Czy miłość to przyjemność i pragnienie? Wszystkie te pytania świadczą o tym, że mamy wyobrażenia o miłości, wyobrażenia o tym, czym być powinna a czym nie, wzór lub kod wypracowany przez kulturę, w której żyjemy.
Aby więc zgłębić pytanie, czym jest miłość, musimy najpierw uwolnić ją od wielowiekowej skorupy, odłożyć na bok wszystkie ideały i ideologie mówiące, czym ona być powinna, a czym nie. Dzielenie wszystkiego na to, co być powinno i na to, co jest, to najbardziej zwodniczy sposób radzenia sobie z życiem.
Jak więc zamierzam odkryć, czym jest ów płomień zwany miłością – nie jak mam to komuś przekazać słowami, ale co to oznacza samo w sobie? Najpierw odrzucę to, co powiedzieli o tym kościół, społeczeństwo, rodzice i przyjaciele, każdy człowiek i każda książka, chcę bowiem odkryć to dla siebie. Tu mamy ogromny problem, dotyczący całej ludzkości. Definiowano miłość na tysiące sposobów, a ja sam jestem skrępowany przez ten czy inny wzorzec, zgodnie z tym, co w tej chwili lubię lub co mnie cieszy – czy nie powinienem więc, aby ją zrozumieć, najpierw uwolnić się od swych skłonności i uprzedzeń? Jestem zdezorientowany, rozdzierają mnie własne pragnienia, a zatem mówię do siebie: „Najpierw uporządkuj własny zamęt. Być może zdołasz odkryć, czym jest miłość, przez rozważenie, czym nie jest”.
Rząd powiada, idź i zabijaj w imię miłości do swego kraju. Czy to jest miłość? Religia powiada, wyrzeknij się seksu w imię miłości do Boga. Czy to jest miłość? Czy miłość to pragnienie? Nie mów nie. Dla większości z nas jest to pragnienie w połączeniu z przyjemnością, przyjemnością osiąganą za pośrednictwem zmysłów, seksualnej więzi i spełnienia. Nie jestem przeciwnikiem seksu, ale spójrzcie, co się z tym wiąże. Na chwilę seks daje ci całkowite zapomnienie o sobie, potem wracasz znów do swego zamętu, a więc chcesz, by wciąż powtarzał się ów stan, w którym nie ma zmartwień, problemów, ciebie. Twierdzisz, że kochasz swoją żonę. Z tą miłością wiąże się przyjemność seksualna, przyjemność płynąca z posiadania kogoś w domu, kto by dbał o twe dzieci, gotował. Zależysz od niej, ofiarowała ci swe ciało, swe emocje, swe poparcie, pewne uczucie bezpieczeństwa i pomyślności. Potem się od ciebie odwraca; jest znudzona lub odchodzi z kimś innym; cała twoja równowaga emocjonalna ulega rozchwianiu, a to zaburzenie, którego nie lubisz, nazywasz zazdrością. Wiąże się z tym ból, niepokój, nienawiść i przemoc. A zatem tak naprawdę mówisz: „Dopóki do mnie należysz, kocham cię, ale od chwili, gdy przestajesz, nienawidzę cię. Dopóki mogę polegać na tym, że spełnisz moje wymagania, seksualne bądź inne, kocham cię, ale od chwili, gdy przestajesz dostarczać tego, co chcę, nie lubię cię.” Tak więc trwa między wami antagonizm, podział, gdy zaś czujesz się oddzielony od drugiej osoby, miłości nie ma. Gdybyś jednak umiał żyć z żoną bez myśli stwarzającej wszystkie te sprzeczne stany, te niekończące się kłótnie w tobie, to być może – być może – wiedziałbyś, czym jest miłość. Wtedy byłbyś całkowicie wolny i ona też byłaby wolna, jeśli natomiast zależysz od niej ze względu na wszystkie swe przyjemności, to jesteś jej niewolnikiem. Tak więc gdy się kocha, niezbędna jest wolność, nie tylko od innej osoby, ale i od siebie.
To należenie do kogoś innego, czerpanie z niego psychicznego pożywienia, zależność od niego – w tym wszystkim zawsze muszą kryć się niepokój, lęk, zazdrość, wina. I dopóki trwa lęk, dopóty nie ma miłości. Umysł udręczony cierpieniem nigdy nie pozna, czym jest miłość. Sentymentalność i emocjonalizm nie mają nic wspólnego z miłością. A zatem miłość nie ma nic wspólnego z przyjemnością i pragnieniem.
Miłość nie jest wytworem myśli, będącej przeszłością. Myśl nie jest w stanie kształtować miłości. Zazdrość nie ogradza miłości i jej nie więzi, albowiem zazdrość jest przeszłością. Miłość zawsze jest aktywna, zawsze obecna. „Będę kochał” lub „kochałem” to nie miłość. Gdybyś znał miłość, nie postępowałbyś za nikim. Miłość nie jest posłuszna. Kiedy kochasz, nie ma ani szacunku, ani pogardy.
Czy nie wiesz, co znaczy naprawdę kogoś kochać, kochać bez nienawiści, bez zazdrości, bez gniewu, bez chęci wtrącania się w to, co ktoś robi i myśli, bez potępiania, bez porównań – nie wiesz, co to znaczy? Czy tam, gdzie jest miłość, nie ma porównań? Kiedy kochasz kogoś całym sercem, całym umysłem, całym ciałem, całą swą istotą, to czy dokonujesz porównań? Kiedy dla tej miłości całkowicie zapominasz o sobie, to nie ma tego kogoś.
Czy miłość wiąże się z odpowiedzialnością oraz obowiązkami, i czy użyje tych słów? Kiedy czynisz coś z obowiązku, to czy jest w tym miłość? W obowiązku miłości nie ma. Struktura obowiązku, który więzi człowieka, niszczy go. Dopóki jesteś zmuszony coś czynić, gdyż jest to twój obowiązek, dopóty tego, co czynisz, nie kochasz. Gdy panuje miłość, nie ma obowiązku i odpowiedzialności.
Większość rodziców uważa, niestety, że odpowiada za swe dzieci, a to poczucie odpowiedzialności przybiera formę mówienia im, co powinny robić, a czego nie, czym powinny się stać, a czym nie. Rodzice chcą, aby dzieci zdobyły w społeczeństwie bezpieczną pozycję. Odpowiedzialnością nazywają to, co stanowi część czczonego przez nich powszechnego poważania; mnie zaś się wydaje, że tam, gdzie jest poważanie, nie ma ładu. Obchodzi ich jedynie, jak stać się doskonałym mieszczaninem. Gdy przygotowują swe dzieci tak, by dopasowały się do społeczeństwa, utrwalają wojny, konflikty, brutalność. Czy nazwiesz to troską i miłością?
Prawdziwa troska przypomina tę, jaką otoczyłbyś drzewo, podlewając je, badając jego potrzeby, zapewniając najlepszą ziemię, doglądając łagodnie i czule. Ale gdy przygotowujecie swoje dzieci tak, by dopasowały się do społeczeństwa, to przygotowujecie je na śmierć. Gdybyście kochali swe dzieci, nie prowadzilibyście wojen.
Kiedy tracisz ukochaną osobę, płaczesz; czy te łzy są dla ciebie, czy dla tego, kto umarł? Opłakujesz siebie, czy zmarłą osobę? Płakałeś kiedyś z powodu kogoś drugiego? Opłakiwałeś syna, zabitego na polu bitewnym? Płakałeś, ale czy powodem łez było użalanie się nad sobą, czy też to, że zabito człowieka? Jeśli płaczesz, bo użalasz się nad sobą, to wylewasz łzy bez sensu, gdyż troszczysz się o siebie. Jeśli płaczesz dlatego, żeś został pozbawiony osoby, w którą zainwestowałeś bardzo dużo uczucia, to nie jest to prawdziwe uczucie. Kiedy opłakujesz umierającego brata, opłakuj jego. Bardzo łatwo jest opłakiwać siebie, albowiem on odszedł. Najwyraźniej płaczesz dlatego, że zraniono ci serce, ale rana ta nie jest dla niego, serce rani ci użalanie się nad sobą i to ono sprawia, że robisz się nieczuły i zamknięty, tępy i głupi.
Kiedy opłakujesz siebie, czy to jest miłość? Płacząc dlatego, żeś samotny, opuszczony, żeś stracił władzę – uskarżając się na swój los, na swe otoczenie – zawsze ty we łzach? Jeśli to zrozumiesz, co oznacza wejście w styczność tak bezpośrednią, jakbyś dotykał drzewa, filaru czy dłoni, to ujrzysz, że sam stwarzasz udrękę, iż udręka jest wytworem myśli, rezultatem czasu. Trzy lata temu miałem brata, teraz nie żyje, jestem samotny, cierpię, nie ma nikogo, kto by mnie pocieszył, był mi przyjacielem, a to wyciska mi łzy z oczu.
Gdybyś się temu przyjrzał, ujrzałbyś, że to wszystko dzieje się w tobie. Można to uchwycić w pełni, całkowicie, jednym spojrzeniem, nie zużywając czasu na analizę. W jednej chwili da się ujrzeć całą strukturę i naturę tej tandetnej, małej rzeczy zwanej „mną”, moich łez, mojej rodziny, mojego narodu, mojej wiary, mojej religii – całą tę brzydotę, zawartą w tobie. Kiedy widzisz to swym sercem, a nie umysłem, gdy widzisz to z samej głębi swego serca, to dzierżysz klucz, który unicestwi udrękę. Udręka i miłość nie mogą iść w parze. Jednakże w świecie chrześcijańskim wyidealizowano cierpienie, umieszczono na krzyżu i otoczono czcią, sugerując, że od cierpienia nie ma ucieczki, chyba że przez jedne szczególne drzwi – i oto mamy całą strukturę religijnej wspólnoty opartej na wyzysku.
Gdy zatem pytasz, czym jest miłość, to perspektywa ujrzenia odpowiedzi może być zbyt przerażająca. Może to oznaczać zupełny przewrót; rozpad rodziny; być może odkryjesz, że nie kochasz żony, męża, dzieci – czyż nie tak? – być może zmusi cię to do zburzenia domu, któryś zbudował, być może nie wrócisz już do świątyni.
Jeśli jednak nadal zechcesz odkrywać, to ujrzysz, że lęk nie jest miłością, zależność nie jest miłością, zazdrość nie jest miłością, zaborczość i dominacja nie są miłością, odpowiedzialność i obowiązek nie są miłością, użalanie się nad sobą nie jest miłością, męka z powodu nie bycia kochanym nie jest miłością. Miłość nie jest przeciwieństwem nienawiści, podobnie jak pokora nie jest przeciwieństwem próżności. Tak więc jeśli zdołasz to wszystko wyeliminować, nie siłą, ale zmywając tak, jak deszcz zmywa wielodniowy kurz z liści, to być może natrafisz na ten dziwny kwiat, za którym ludzie zawsze tęsknili.
Jeśli nie będziecie mieli w sobie miłości – nie chodzi o jej kropelki, ale o całe mnóstwo – jeśli się nią nie napełnicie, to świat ulegnie katastrofie. Wiecie intelektualnie, jak ważne jest zjednoczenie ludzkości i że nie ma na to innego sposobu niż miłość, ale kto ma was nauczyć, jak kochać? Czy jakiś autorytet, jakaś metoda, jakiś system, powiedzą wam, jak kochać? Jeśli ktoś wam to mówi, to nie jest to miłość. Czy da się powiedzieć: „Będę ćwiczył się w miłości. Co dzień będę siadał i rozmyślał o niej. Będę wprawiał się w łagodności i szlachetności, zmuszę się też do zwracania uwagi na innych”? Czy chcesz przez to orzec, że można przyuczyć się do miłości, wyćwiczyć wolę kochania? Kiedy narzucasz sobie dyscyplinę i ćwiczysz wolę kochania, miłość ucieka przez okno. Stosując pewną metodę lub system kochania, staniesz się może niesłychanie bystry lub złagodniejesz, osiągniesz stan niestosowania przemocy, ale to nie ma nic wspólnego z miłością.
W tym rozdartym, pustynnym świecie nie ma miłości, albowiem pierwszoplanowe role odgrywają przyjemność i pragnienie, a jednak bez miłości nasze codzienne życie pozbawione jest sensu. A nie można kochać, jeśli nie ma piękna. Piękno nie jest czymś, co widać – nie jest pięknym drzewem, pięknym obrazem, pięknym budynkiem lub piękną kobietą. Piękno istnieje jedynie wtedy, gdy twoje serce i umysł wiedzą, czym jest miłość. Bez miłości i tego poczucia piękna nie ma cnoty, a bardzo dobrze wiesz, że cokolwiek uczynisz – ulepszysz społeczeństwo, nakarmisz głodnych – będziesz stwarzał jedynie nieszczęścia, gdyż bez miłości w twoim sercu i umyśle są tylko brzydota i ubóstwo. Gdy jednak zjawiają się miłość i piękno, to wszystko, co zrobisz, będzie słuszne, wszystko, co zrobisz, będzie w porządku. Jeśli umiesz kochać, możesz czynić, co zechcesz, gdyż to rozwiąże wszystkie inne problemy.
Doszliśmy zatem do kwestii kluczowej: Czy umysł może napotkać miłość bez ćwiczeń, bez myślenia, bez przymusu, bez książek, bez nauczyciela czy przywódcy – napotkać ją tak, jak napotyka piękny zachód słońca? Moim zdaniem jedno jest absolutnie konieczne, a jest to nieumotywowana pasja – pasja nie będąca rezultatem zaangażowania czy przywiązania, pasja, która nie jest pożądaniem. Człowiek, który nie wie, czym jest pasja, nigdy nie pozna miłości, ponieważ miłość pojawia się jedynie wtedy, gdy całkowicie porzuca się siebie.
Umysł poszukujący nie ma w sobie pasji, a natrafienie na miłość bez szukania jej stanowi jedyny sposób na to, by ją znaleźć – natrafić na nią nieświadomie, a nie wskutek jakichś wysiłków czy doznań. Taka miłość, jak stwierdzisz, nie ma nic wspólnego z czasem; taka miłość jest zarówno osobowa, jak i bezosobowa, obejmuje zarówno jednostkę, jak i ludzkość. Podobnie jak w przypadku kwiatu, można ją powąchać lub przejść mimo. Ten kwiat jest dla wszystkich i dla tego, kto podejmie trud, by głęboko wdychać jego zapach i przyglądać mu się z rozkoszą. Kwiatu nie obchodzi to, czy ktoś znajduje się blisko w ogrodzie, czy w oddali, jest bowiem pełen zapachu i dzieli się nim z każdym.
Miłość jest czymś nowym, świeżym, żywym. Nie ma dla niej dnia wczorajszego i nie ma jutra. Nie dosięga jej zamęt myślowy. Jedynie niewinny umysł wie, czym jest miłość, a taki umysł może żyć w świecie, który niewinny nie jest. Znaleźć tę niezwykłą rzecz, której człowiek szukał bez końca składając ofiary, czcząc bogów, której szukał w związkach, w seksie, w różnych formach przyjemności i bólu, można tylko wtedy, gdy myśl dochodzi do zrozumienia siebie i w naturalny sposób zanika. Wtedy miłość nie ma przeciwieństwa, nie wchodzi w konflikt.
Zapytasz może: „Jeśli znajdę taką miłość, to co stanie się z moją żoną, z dziećmi, rodziną? Oni muszą być bezpieczni”. Takie pytanie zadaje ten, kto nigdy nie wyszedł poza obszar myśli, obszar świadomości. Gdybyś choć raz poza ten obszar wykroczył, nigdy byś takiego pytania nie zadał, wiedziałbyś bowiem, czym jest miłość, w której nie ma myśli, a zatem i czasu. Możesz o tym czytać, zahipnotyzowany i zachwycony, ale faktycznie wykroczyć poza myśl i czas – a zatem poza cierpienie – to uświadomić sobie istnienie tego innego wymiaru zwanego miłością.
Nie wiesz jednak, w jaki sposób dotrzeć do tego niezwykłego skarbca, cóż zatem robisz? Jeśli nie wiesz, co zrobić, to nie robisz nic, prawda? Absolutnie nic. Wtedy w tobie zapanowuje zupełna cisza. Czy rozumiesz, co to znaczy? Znaczy to, że nie szukasz, nie pragniesz, nie dążysz; nie ma w ogóle centrum. A wtedy jest miłość.