strona główna
jiddu krishnamurti

Jiddu KRISHNAMURTI

Uwagi o życiu

Commentaries on Living: First Series, Victor Gollancz 1956; Second Series, 1958; Third Series, 1960, przełożył Wojciech Sady

I.01 Trzech świątobliwych egoistów
I.79 Ambicja
II.19 Jednostka a ideał
I.75 Lęk i ucieczka

Trzech świątobliwych egoistów

Przyszło kiedyś do mnie trzech świątobliwych egoistów. Pierwszy był sannjasinem, człowiekiem, który wyrzekł się świata; drugi orientalistą i gorliwym wyznawcą powszechnego braterstwa; trzeci z pasją pracował na rzecz wspaniałej utopii. Każdy z nich, oddany swej pracy, patrzył z góry na postawy życiowe i postępowanie innych, każdy też czerpał siły z własnych przekonań. Wszyscy byli namiętnie przywiązani do swych swoistych wierzeń, a każdego znamionowała osobliwa bezwzględność.

Mówili mi, zwłaszcza Utopista, iż dla swych wierzeń gotowi są zaprzeć się czy poświęcić siebie i swych przyjaciół. Sprawiali wrażenie łagodnych i skromnych, zwłaszcza ten od braterstwa, a jednak ich serca były nieczułe, a oni nietolerancyjni w sposób właściwy ludziom lepszym od innych. Byli wybranymi, interpretatorami; wiedzieli i mieli pewność.

Sannjasin w toku poważnej rozmowy oznajmił, że przygotowuje się do następnego żywota. Życie obecne, jak stwierdził, może mu dać niewiele, gdyż przejrzał już na wskroś wszelkie światowe ułudy i porzucił doczesne sprawy. Ma, jak dodał, nieco osobistych słabości, trudno mu się też skoncentrować, ale w następnym życiu sięgnie ideału, jaki sobie wyznaczył.

Wszystkie jego pasje i cała energia wiązały się z przekonaniem, że ma się stać kimś w swym następnym życiu. Rozmawialiśmy dość długo, a on wciąż podkreślał doniosłość jutra, przyszłości. Przeszłość istnieje, jak mówił, zawsze w odniesieniu do przyszłości; teraźniejszość to jedynie przejście do tego, co będzie, a dzień dzisiejszy jest interesujący jedynie przez wzgląd na jutro. Gdyby jutra nie było, zapytał, to po co się wysilać? Można by równie dobrze wegetować lub żyć jak cielę.

Całe życie było dlań nieustannym ruchem od przeszłości, przez chwilową teraźniejszość, ku przyszłości. Powinniśmy używać teraźniejszości, rzekł, aby stać się kimś w przyszłości: być mądrym, być silnym, być współczującym. Zarówno teraźniejszość, jak i przyszłość przemijają, ale jutro dojrzewa owoc. Podkreślał, że dziś jest tylko krokiem naprzód i nie należy zbytnio się o nie troszczyć czy skupiać się na nim; powinniśmy trzymać się ideału jutra i ruszać w udaną podróż. W sumie teraźniejszość go niecierpliwiła.

Zwolennik braterstwa był lepiej wykształcony i używał bardziej poetycznego języka; znakomicie operował słowami, mówił uprzejmie i przekonująco. On również stworzył dla siebie boską niszę w przyszłości. Miał być kimś. Ta idea wypełniała jego serce, dla tej przyszłości gromadził swych uczniów. Śmierć, rzekł, jest piękna, gdyż zbliża nas do tej boskiej niszy, która pozwala nam żyć w tym pełnym smutku i brzydkim świecie.

Chciał koniecznie zmieniać i upiększać świat, gorliwie pracował na rzecz braterstwa ludzi. Uważał że ambicja, wraz towarzyszącymi jej okrucieństwami i korupcją, jest nieunikniona w świecie, w którym ma się czegoś dokonać; a niestety, jeśli chcesz włączyć się działalność organizacji, musisz czasem stanąć po ciemnej stronie. Te prace są ważne, gdyż pomagają ludzkości, a każdy, kto im się przeciwstawia, musi zostać usunięty z drogi - oczywiście łagodnie. Organizacja służąca tym pracom ma najwyższą wartość i nie wolno jej krępować. "Inni mają swoje drogi - rzekł - ale nasze są najważniejsze, a ten, kto przeszkadza, nie jest jednym z nas".

Utopista był dziwnym połączeniem idealisty i człowieka praktycznego. Jego Biblią było nie to, co stare, ale to, co nowe. W to, co nowe, wierzył bezgranicznie. Wiedział, co przyniesie przyszłość, gdyż nowa książka przepowiedziała, co się stanie. Zamierzał siać zamęt, organizować i wprowadzać w życie. Teraźniejszość, rzekł, jest zgniła, trzeba ją zburzyć, a z tych ruin zbuduje się to, co nowe. Trzeba poświęcić teraźniejszość dla przyszłości. Liczy się tylko człowiek przyszły, nie człowiek dzisiejszy.

"Wiemy, jak stworzyć tego człowieka przyszłości", mówił, "możemy ukształtować jego umysł i serce, ale aby dokonać czegoś dobrego, musimy zdobyć władzę. Poświęcimy siebie i innych, aby stworzyć nowy porządek. Wszyscy, którzy staną nam na drodze, zostaną zabici, gdyż środki się nie liczą; cel uświęca wszelkie środki".

By zaprowadzić wieczny pokój, można użyć każdej formy gwałtu; by na zawsze wyzwolić jednostkę, tyrania jest dziś nieuchronna. „Gdy pochwycimy władzę w swe ręce – stwierdził – użyjemy wszelkich form przymusu, by zbudować nowy świat bez podziałów klasowych, bez kapłanów. Od tej podstawowej tezy nigdy nie odstąpimy; przy niej trwamy, ale będziemy zmieniać swą strategię i taktykę w zależności od zmieniających się warunków. Planujemy, organizujemy i działamy, by zniszczyć człowieka dzisiejszego dla człowieka przyszłości".

Sannjasin, wyznawca braterstwa i Utopista, wszyscy żyją dla jutra, dla przyszłości. Nie mają zwykłych, światowych ambicji, nie pragną zaszczytów, bogactwa czy uznania; ich ambicje są o wiele subtelniejsze. Utopista utożsamił się z pewną grupą, o której sądzi, że będzie w stanie pchnąć świat w nowym kierunku; wyznawca braterstwa chciałby wznieść się na wyżyny; sannjasin dąży do własnego celu. Wszystkich pochłania własne stawanie się, własne osiągnięcia i ekspansja. Nie dostrzegają, że to pragnienie jest zaprzeczeniem pokoju, braterstwa i najwyższego szczęścia.

Ambicja w jakiejkolwiek postaci – grupowa, nakierowana na indywidualne zbawienie czy na osiągnięcia duchowe – odwleka działanie. Pragnienie zawsze wybiega w przyszłość; pragnienie stawania się jest niedziałaniem w teraźniejszości. Teraz znaczy o wiele więcej niż jutro. W teraz zawiera się całość czasu, a zrozumienie teraz z czasu wyzwala. Stawanie się to kontynuacja czasu, smutku. Stawanie się nie zawiera bycia. Bycie jest zawsze w teraźniejszości, a bycie jest najwyższą z przemian. Stawanie się jest tylko zmodyfikowaną ciągłością, radykalna przemiana może dokonać się tylko w teraźniejszości, w byciu.

Ambicja

Dziecko płakało przez całą noc, a biedna matka robiła co mogła, aby je uciszyć. Śpiewała mu, łajała je, pieściła i kołysała, ale to nie pomagało. Dziecku zapewne wyrzynały się ząbki i ta noc zmęczyła całą rodzinę. Ale teraz nad ciemnymi drzewami nadchodził świt i dziecko wreszcie umilkło. Gdy niebo stopniowo rozjaśniało się, panował szczególny spokój. Wielkie gałęzie, smukłe i nagie, ostro rysowały się na tle nieba. Dziecko krzyknęło, pies zaszczekał, zaterkotała ciężarówka i zaczął się kolejny dzień. Matka wyszła na dwór niosąc dziecko, starannie owinięte, przeszła drogą przez wieś do miejsca, gdzie oczekiwała na autobus. Zapewne zabierała je do lekarza. Po tej nieprzespanej nocy wyglądała na zmęczoną i wynędzniałą, ale dziecko spało mocno.

Wkrótce słońce zaświeciło ponad czubkami drzew, a rosa zalśniła na źdźbłach trawy. W oddali zagwizdał pociąg, góry na horyzoncie sprawiały wrażenie zimnych i mrocznych. Samica dużego ptak hałaśliwie odleciała, przeszkodziliśmy jej bowiem w wysiadywaniu jaj. Musieliśmy podejść nagle i nie miała czasu, by przykryć jaja suchymi liśćmi. Było ich ponad tuzin. Choć nie nakryte, były ledwie widoczne, tak je przebiegle ukryła, a teraz patrzyła z odległego drzewa. Zobaczyliśmy tę matkę z pisklętami po kilku dniach, gniazdo zaś było puste.

Przez wilgotny las na odległe wzgórze wiodła ocieniona i chłodna ścieżka, akacje kwitły. Kilka dni wcześniej ciężko padało, ziemia była miękka i uległa. Na polach rosły młode ziemniaki, a daleko w dolinie leżało miasto. Był piękny, złocisty poranek. Za wzgórzem ścieżka prowadziła z powrotem, do domu.

Ta utalentowana kobieta przeczytała wszystkie najnowsze książki, widziała ostatnie sztuki teatralne, dobrze znała pewną niesłychanie akurat modną filozofię. Poddała się psychoanalizie i najwyraźniej bardzo dużo przeczytała z zakresu psychologii, znała bowiem fachową terminologię. Bardzo jej zależało na kontaktach z wszelkimi ważnymi ludźmi, przypadkiem spotkała kogoś, kto ją przyprowadził. Mówiła płynnie, wyrażała się wytwornie i konsekwentnie. Choć była zamężna, nie miała dzieci; czuło się, że wszystko to zostawiła za sobą i teraz ruszała w nową podróż. Musiała być bogata, gdyż roztaczała wokół siebie tę szczególną atmosferę zamożności. Zaczęła z miejsca od pytania: „W jaki sposób pomaga pan światu w tym dzisiejszym kryzysie?” Najwyraźniej miała to pytanie na podorędziu. Potem, z większym zapałem, pytała o zapobieganie wojnie, skutki komunizmu i przyszłość ludzkości.

Czy wojny, rosnące nieszczęścia i niedole, nie są skutkami naszego codziennego życia? Czy to nie my, każdy z nas, ponosimy odpowiedzialność za ten kryzys? Przyszłość tkwi w teraźniejszości; przyszłość nie będzie zbyt odmienna, jeśli nie zrozumie się chwili obecnej. Ale czy nie sądzi pani, że każdy z nas odpowiada za ten konflikt i zamęt?

„Być może tak, ale dokąd prowadzi to przyznanie się do odpowiedzialności? Jaką wartość mają moje małe uczynki w ramach wielkich, destruktywnych działań? W jaki sposób moje myślenie ma wpłynąć na powszechną ludzką głupotę? To, co dzieje się w świecie, to czysta głupota, a moja inteligencja w żaden sposób na nią nie wpłynie. A poza tym, proszę pomyśleć, ile czasu by upłynęło, zanim by jednostkowe działanie pozostawiło w świecie jakiś ślad.”

Czy świat różni się od pani? Czy struktura społeczna nie została zbudowana przez ludzi takich jak ty i ja? Aby w tej strukturze dokonać radykalnej zmiany, czy nie musimy od podstaw przeobrazić siebie? Jak ma nastąpić głęboka rewolucja w dziedzinie wartości, jeśli nie zacznie się w nas? Czy musimy szukać nowej ideologii, nowego planu ekonomicznego, aby nieść pomoc w obecnym kryzysie? A może trzeba zacząć od zrozumienia konfliktu i zamętu w sobie, który, rzutowany na zewnątrz, jest światem? Czy nowe ideologie są w stanie zjednoczyć ludzi? Czy wierzenia nie kierują człowieka przeciw człowiekowi? Czy nie musimy znieść naszych barier ideologicznych – i rozważyć nasze problemy nie za pośrednictwem stronniczych wniosków i formuł, ale bezpośrednio i bez uprzedzeń. Nigdy nie wchodzimy w bezpośredni związek z naszymi problemami, zawsze pośredniczy w tym pewna wiara lub formuła. A zdołamy rozwiązać nasze problemy jedynie wtedy, gdy wejdziemy z nimi w związek bezpośredni. To nie nasze problemy kierują człowieka przeciw człowiekowi, ale nasze na ich temat wyobrażenia. Problemy nas jednoczą, a wyobrażenia dzielą. Jeśli można zapytać, dlaczego tak otwarcie niepokoi się pani tym kryzysem?

„Nie wiem. Widzę tyle cierpień, tyle niedoli i czuję, że coś trzeba z tym zrobić”.

Czy naprawdę to panią niepokoi, czy może chodzi tylko o ambicję, by czegoś dokonać?

„Kiedy tak pan to stawia, to sądzę, że mam ambicję zrobienia czegoś, co mi się powiedzie.”

A zatem niewielu z nas myśli uczciwie. Chcemy odnieść sukces, albo wprost dla siebie, albo dla ideału, wiary, z którą się utożsamiliśmy. Ideał jest naszą projekcją, wytworem naszego umysłu i doświadczeniami nabytymi przez nasz umysł zgodnie z jego uwarunkowaniami. Na rzecz tych własnych projekcji pracujemy, harujemy i umieramy. Nacjonalizm, podobnie jak oddawanie czci Bogu, jest jedynie gloryfikowaniem siebie. To ja jestem ważny, faktycznie bądź ideologicznie, a nie nieszczęście bądź niedola. Tak naprawdę nie chcemy niczego z kryzysem zrobić, jest to po prostu nowy temat dla kogoś zdolnego, pole działania dla aktywisty społecznego i idealisty.

Dlaczego jesteśmy ambitni?

„Gdyby tak nie było, niczego by w świecie nie dokonano. Gdybyśmy nie byli ambitni, nadal podróżowalibyśmy wozami konnymi. Ambicja to inna nazwa postępu. Bez postępu nastąpiłby rozpad, zastój.”

Dokonując czegoś w świecie, wywołujemy też wojny i niezliczone nieszczęścia. Czy ambicja jest postępem? W tej chwili nie zastanawiamy się nad postępem, ale nad ambicją. Dlaczego jesteśmy ambitni? Dlaczego chcemy odnieść sukces, być kimś? Dlaczego walczymy, by być lepsi? Po co te wszystkie wysiłki podejmowane w celu zaznaczenia swojej pozycji, czy to wprost, czy za pośrednictwem ideologii bądź państwa? Czy to nie manifestowanie swojej ważności stanowi główną przyczynę naszych konfliktów i zamętu? Czy bez ambicji zginęlibyśmy? Czy nie przetrwalibyśmy fizycznie nie będąc ambitni?

„Kto chce przetrwać bez sukcesu, bez uznania?”

Czy to nie to pragnienie sukcesu, oklasków, wywołuje konflikt zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny? Czy bycie wolnymi od ambicji oznacza rozpad? Czy brak konfliktu jest stagnacją? Możemy się oszołomić, uśpić za pomocą wierzeń, doktryn i w ten sposób uniknąć głębokich konfliktów. Dla większości z nas pewnego rodzaju działalność jest narkotykiem. Oczywiście, taki stan to rozpad, dezintegracja. Ale kiedy uświadamiamy sobie fałsz jako fałsz, to czy to sprawia, że umieramy? Zdanie sobie sprawy z tego, że ambicja we wszelkich postaciach, skierowana na osiągnięcie szczęścia, Boga czy sukcesu, zapoczątkowuje konflikt zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, z pewnością nie oznacza końca wszelkich działań, końca życia.

Dlaczego jesteśmy ambitni?

„Nudziłabym się, gdyby nie pochłaniałyby mnie usiłowania osiągnięcia czegoś określonego. Lokowałam ambicje w swoim mężu i powie pan, jak przypuszczam, że robiłam to, przez męża, dla siebie, a teraz moja ambicja ulokowana jest w idei. Nigdy nie myślałam o ambicji, po prostu byłam ambitna.”

Dlaczego jesteśmy zdolni i ambitni? Czy ambicja to nie chęć, aby uniknąć tego, co jest? Czy ta zdolność nie jest naprawdę głupia i czy nie tacy właśnie jesteśmy? Dlaczego tak przeraża nas to, co jest? Co jest dobrego w ucieczce, skoro zawsze trwa to, jacy jesteśmy? Ucieczka może nam się udać, ale to, jacy jesteśmy, nadal trwa, rodząc konflikt i niedolę. Dlaczego tak przeraża nas samotność, własna pustka? Każda działalność odwracająca się od tego, co jest, nieuchronnie niesie ze sobą udrękę i antagonizm. Konflikt jest zaprzeczeniem tego, co jest lub ucieczką od tego, co jest; innego konfliktu nie ma. Nasz konflikt staje się coraz bardziej i bardziej złożony i nierozwiązywalny, gdyż nie stajemy twarzą w twarz z tym, co jest. To, co jest, nie jest złożone, złożone są jedynie liczne ucieczki, jakich szukamy.

Jednostka a ideał

„Nasze życie tu w Indiach jest mniej lub bardziej zszargane, chcemy coś z tym zrobić, ale nie wiemy, od czego zacząć. Pojmuję wagę działań masowych, a także kryjące się w nich zagrożenia. Kierowałem się ideałem niestosowania przemocy, ale lała się krew i szerzyła niedola. Od Podziału [na Indie i Pakistan] kraj miał ręce zbroczone krwią, a teraz tworzymy siły zbrojne. Mówimy o niestosowaniu przemocy, a jednak przygotowujemy się do wojny. Jestem równie zdezorientowany jak przywódcy polityczni. W więzieniu bardzo wiele czytałem, ale to nie pomogło mi wypracować własnego stanowiska.”

„Czy możemy wnikać w poszczególne kwestie, rozważając je jedna po drugiej? Po pierwsze, kładzie pan wielki nacisk na jednostkę, ale czy to nie kolektywne działanie jest niezbędne?”

Jednostka jest z istoty kolektywem, a społeczeństwo jest wytworem jednostki. Jednostka i społeczeństwo są wzajemnie powiązane, nieprawdaż? Nie są odrębne. Jednostka buduje strukturę społeczną, a społeczeństwo i środowisko kształtują jednostkę. Choć środowisko uwarunkowuje jednostkę, to może ona zawsze się uwolnić, oderwać od swego otoczenia. Jednostka jest twórcą tego samego środowiska, które ją zniewala; ale ma także moc, pozwalającą jej oderwać się od niego i stworzyć środowisko, które nie stępi jej umysłu czy ducha. Znaczenie jednostki polega na tym jedynie, że jest zdolna do uwolnienia się od swych uwarunkowań i zrozumienia rzeczywistości. Indywidualność zwyczajnie bezlitosna w swoim uwarunkowaniu buduje społeczeństwo, którego fundamenty wspierają się na gwałcie i antagonizmie. Jednostka istnieje jedynie we wzajemnych związkach, w przeciwnym razie jej nie ma. I właśnie brak zrozumienia tych relacji wywołuje konflikt i zamęt. Jeśli jednostka nie rozumie swych związków z ludźmi, z posiadanymi rzeczami, z ideami lub wierzeniami, to zmuszenie jej do wspólnotowego życia lub narzucenie jakiegoś wzorca po prostu rozmija się z celem. Wprowadzenie nowego wzorca będzie wymagało tak zwanych działań masowych, ale ten nowy wzorzec został wymyślony przez kilka jednostek, zaś masa zostaje zahipnotyzowana najnowszymi sloganami, obietnicami nowej utopii. Masa jest taka, jaka była, a jedynie otrzymuje teraz nowych przywódców, nowe zwroty, nowych kapłanów, nowe doktryny. Masę tworzymy ty i ja, składa się ona z jednostek; masa jest fikcją, wygodnym określeniem, którym igrają wyzyskiwacz i polityk. Tłumy są przez nielicznych popychane do działań, wysyłane na wojny; niewielu reprezentuje pragnienia i chęci mas. W przeobrażeniu jednostki, ale nie według jakiegokolwiek wzorca, ma to najwyższą wagę. Wzorce zawsze warunkują, a uwarunkowana jednostka nieustannie wchodzi w konflikt z sobą i społeczeństwem. Względnie łatwo jest podstawić nowy wzór uwarunkowań w miejsce starego; ale czymś zupełnie innym jest uwolnienie się jednostki od wszelkich uwarunkowań.

„To wymaga starannego i szczegółowego namysłu, sądzę jednak, że zaczynam to rozumieć. Kładzie pan nacisk na jednostkę, ale nie jako na odrębną i antagonistyczną siłę w obrębie społeczeństwa. A teraz druga sprawa. Zawsze pracowałem dla ideału i nie rozumiem, jak może go pan odrzucać. Zastanowimy się nad tym?”

Dzisiejsza moralność opiera się na przeszłości lub przyszłości, na tradycji lub na tym, co powinno być. To, co powinno być, jest ideałem, w przeciwieństwie do tego, co było dotąd, przyszłość przeciwstawia się przeszłości. Niestosowanie przemocy jest ideałem, tym, co powinno być; a tym, co było, jest przemoc. To, co było, określa to, co być powinno; ideał jest dziełem ludzkim, określanym przez swe przeciwieństwo, przez fakty. Antyteza jest przedłużeniem tezy; przeciwieństwo zawiera element tego, co mu się przeciwstawia. Będąc brutalny, umysł projektuje swe przeciwieństwo, ideał niestosowania przemocy. Powiada się, że ideał pomaga przezwyciężyć własne przeciwieństwo, ale czy to prawda? Czy ideał nie jest unikiem, ucieczką od tego, co było lub od tego, co jest? Konflikt między faktami a ideałem jest oczywiście sposobem na odroczenie zrozumienia rzeczywistości, a ten konflikt jedynie wywołuje inny problem, który pomaga ukryć problem bezpośredni. Ideał jest piękną i szacowną ucieczką przed faktami. Ideał niestosowania przemocy, tak jak utopia wspólnotowa, jest fikcją; ideał, to, co być powinno, pomaga nam ukrywać to, co jest i tego unikać.

Dążąc do ideału poszukuje się nagrody. Można odrzucić nagrody, jakie świat oferuje, jako głupie i barbarzyńskie – a takie właśnie są. Lecz dążąc do ideału poszukuje się nagrody na innym poziomie, co również jest głupotą. Ideał to kompensacja, fikcyjny stan wyczarowany przez umysł. Będąc brutalny, wyodrębniony i zajęty tylko sobą, umysł projektuje satysfakcjonującą kompensację, fikcję, którą nazywa ideałem, utopią, przyszłością i daremnie do niej dąży. Samo dążenie jest konfliktem, ale jest też przyjemnym odroczeniem spotkania z faktami. Ideał, to, co powinno być, nie pomaga rozumieć tego, co jest; przeciwnie, zapobiega rozumieniu.

„Czy chce pan powiedzieć, że nasi przywódcy i nauczyciele mylili się broniąc ideałów i przekazując je dalej?”

A jak pan sądzi?

„Jeśli prawidłowo rozumiem pańskie słowa…”

Ależ to nie jest kwestia rozumienia tego, co ktoś inny ma do powiedzenia; chodzi o stwierdzenie, co jest prawdą. Prawda to nie opinia; prawda nie zależy od żadnego przywódcy czy nauczyciela. Ważenie opinii jedynie zapobiega ujrzeniu prawdy. Albo ideał jest stworzoną przez ludzi fikcją, zawierającą własne przeciwieństwo, albo nie jest. Jedno albo drugie. To nie zależy od żadnego nauczyciela, musisz ujrzeć tę prawdę sam dla siebie.

„Jeśli ideał jest fikcją, to rewolucjonizuje to całe moje myślenie. Czy chce pan powiedzieć, że nasze dążenie do ideału jest całkowicie daremne?”

Czy jest to próżna walka, przyjemne oszukiwanie się, czy też nie?

„To bardzo niepokojące, a zmuszony jestem przyznać panu rację. Tak wiele rzeczy uznajemy za oczywiste, że nigdy nie pozwalamy sobie na to, by bliżej przyjrzeć się temu, co jest pod ręką. Oszukiwaliśmy się, a to, na co pan wskazuje, unicestwia strukturę mego myślenia i działania. Zrewolucjonizuje to edukację, cały sposób, w jaki żyjemy i pracujemy. Dostrzegam, jak sądzę, konsekwencje uwolnienia umysłu od ideału, od tego, co powinno być. Działanie ma dla takiego umysłu sens zupełnie odmienny od tego, jaki nadajemy mu obecnie. Działanie kompensacyjne w ogóle nie jest działaniem, a jedynie reakcją – a my się nim chełpimy! Ale jak bez ideału mamy uporać się z obecnymi faktami lub z tym, co było?”

Zrozumienie rzeczywistości jest możliwe jedynie wtedy, gdy ideał, to, co powinno być, wymażemy z umysłu; to znaczy, gdy fałsz ujrzymy jako fałsz. To, co być powinno, jest również tym, co powinno nie być. Dopóki umysł podchodzi do faktów szukając pozytywnej lub negatywnej kompensacji, zrozumieć ich się nie da. Aby zrozumieć rzeczywistość, musisz pozostawać z nią w bezpośrednim kontakcie, twój z nią związek nie może być zapośredniczony przez ekran ideału lub przez ekran przeszłości, tradycji, doświadczenia. Uwolnić się od złego podejścia, oto jedyny problem. A to faktycznie oznacza zrozumienie uwarunkowań, będących umysłem. Problem stanowi sam umysł, a nie te problemy, jakie on rodzi; rozwiązanie problemów zrodzonych przez umysł jedynie łagodzi skutki, a to wiedzie tylko do dalszego zamętu i złudzeń.

„Jak mamy zrozumieć umysł?”

Sposób działania umysłu jest sposobem życia – nie idealnego, ale faktycznego życia pełnego udręk i przyjemności, podstępów i szczerości, zarozumialstwa i udawanej pokory. Zrozumieć umysł to uświadomić sobie pragnienie i lęk.

„To już dla mnie o wiele za dużo. Jak mam zrozumieć mój umysł?”

Czy aby poznać umysł, nie trzeba uświadomić sobie jego działań? Umysł jest jedynie doświadczeniem, nie tylko najnowszym, ale też nagromadzonym. Umysł to przeszłość reagująca na teraźniejszość, co tworzy przyszłość. Musimy zrozumieć cały proces działania umysłu.

„Skąd mam zacząć?”

Od jedynego początku: od relacji. Relacje są życiem; być to być w relacjach. Umysł ma zostać zrozumiany jedynie w zwierciadle relacji i musi pan zacząć od ujrzenia siebie w tym zwierciadle.

„Czy chodzi panu o moje relacje z żoną, z sąsiadem i tak dalej? Czy nie jest to proces bardzo ograniczony?”

To, co wydaje się małe, ograniczone, właściwie ujęte okazuje się niezgłębione. Jest podobne do lejka, wąski otwór przechodzi w szeroki wlew. To, co ograniczone, obserwowane z pasywną czujnością, ujawnia to, co bezgraniczne. Koniec końców, u źródła rzeka jest malutka, ledwie warta uwagi.

„A zatem muszę zacząć od siebie i swoich bezpośrednich relacji?”

Oczywiście. Relacje są ograniczone lub znikome. Relacja z jednostką lub grupą to złożony proces, a można odnieść się do niej małostkowo lub swobodnie i otwarcie. To podejście znów zależy od stanu umysłu. Jeśli nie zacznie się od siebie, gdzież indziej można by zacząć? Nawet jeśli rozpocznie się od pewnych marginalnych działań, to pozostaje się z nimi w relacjach, a umysł stanowi ich centrum. Czy zaczniesz blisko czy daleko, ty tam jesteś. Bez zrozumienia siebie wszystko, co zrobisz, wywoła zamęt i udrękę. Początek jest końcem.

„Zawędrowałem daleko. Wiele widziałem, dokonałem licznych dzieł, cierpiałem i śmiałem się podobnie jak tylu innych, a jednak musiałem wrócić do siebie. Jestem niczym sannyasi, który wyruszył w poszukiwaniu prawdy. Przez wiele lat wędrował od jednego nauczyciela do drugiego, a każdy wskazywał inną drogę. W końcu zmęczony wrócił do swego domu, a tam znajdował się klejnot! Widzę, jak jesteśmy głupi, przeszukując świat w pogoni za tym szczęściem, które da się znaleźć jedynie w naszych sercach, kiedy umysł zostaje oczyszczony ze swych działań. Ma pan całkowitą rację. Zaczynam od punktu wyjścia. Zaczynam od tego, czym jestem.”

Lęk i ucieczka

Wzlatywaliśmy wciąż w górę, choć jakby w bezruchu. Pod nami, jak okiem sięgnąć, fala za falą rozciągało się morze chmur, białych i lśniących. Sprawiały wrażenie tak zdumiewająco gęstych i kuszących. Niekiedy, w miarę jak wznosiliśmy się, przez luki w tej olśniewającej pianie prześwitywała zielona ziemia. Ponad nami rozciągało się błękitne, zimowe niebo, łagodne i bezkresne. Potężny łańcuch ośnieżonych gór ciągnął się z północy na południe, lśniąc w ostrym słońcu. Te góry sięgały czterech tysięcy metrów, ale myśmy lecieli ponad nimi, wciąż wyżej i wyżej. Ten znane pasmo szczytów wyglądało na tak bliskie i pogodne. Wyższe góry leżały na północy, a myśmy zmierzali na południe, osiągając w końcu wymaganą wysokość sześciu tysięcy metrów.

Obok siedział bardzo gadatliwy pasażer. Nie znał tych gór, a w trakcie wznoszenia się drzemał; teraz jednak obudził się i chciał porozmawiać. Okazało się, że po raz pierwszy w życiu leciał w jakichś interesach; prowadził ich chyba wiele i mówił o nich z dużą kompetencją. Teraz pod nami rozciągało się morze, ciemne i odległe, tu i ówdzie usiane statkami. Skrzydła ani drgnęły. Przelatywaliśmy wzdłuż wybrzeża ponad szeregiem oświetlonych miast. Mówił o tym, jak trudno jest nie lękać się, nie tyle katastrofy, co wszelkich życiowych nieszczęść. Miał żonę i dzieci, a zawsze towarzyszył mu lęk – nie tylko o przyszłość, ale o wszystko w ogóle. Choć odniósł sukces, to ów nie mający jakiegoś szczególnego przedmiotu lęk sprawiał, że jego życie było męczące i bolesne. Zawsze się nieco trwożył, ale teraz lęk nie opuszczał go ani na chwilę, zaś sny stały się przerażające. Żona wiedziała o tym, ale nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.

Lęk może istnieć jedynie w relacji do czegoś. Jako abstrakcja jest tylko słowem, a słowo nie jest faktycznym lękiem. Czy wie pan, czego się w szczególności obawia?

„Nigdy nie byłem w stanie tego wskazać, a moje marzenia są również bardzo mgliste; ale przez nie wszystkie przebiega lęk. Rozmawiałem o tym z przyjaciółmi i lekarzami, lecz albo się z tego wyśmiewali, albo niewiele mogli pomóc. Zawsze mi się to wymykało, chcę uwolnić się od tej okropności.”

Czy naprawdę chce się pan uwolnić, czy też są to tylko słowa?

„Być może nie brzmi to poważnie, ale bardzo wiele bym dał za to, by się tego lęku pozbyć. Nie jestem szczególnie religijny, ale o dziwo modliłem się, by go ode mnie odsunięto. Kiedy pochłania mnie praca lub gra, lęk często znika; ale niczym jakiś potwór zawsze czeka i wkrótce znów jesteśmy razem.”

Czy teraz doznaje pan lęku? Czy jest pan teraz świadom, że on gdzieś tu jest? Jest jawny czy ukryty?

„Czuję go, ale nie wiem, czy jest świadomy czy nieświadomy.”

Czy czuje pan, że jest daleki bądź bliski – nie w sensie odległości przestrzennej, ale jako uczucie?

„Kiedy jestem go świadom, wydaje się być dość blisko. Ale co ma jedno z drugim wspólnego?”

Lęk może pojawić się jedynie w relacji do czegoś. Tym czymś może być pańska rodzina, praca, troska o przyszłość, śmierć. Czy obawia się pan śmierci?

„Nieszczególnie, choć chciałbym umrzeć szybko, a nie konać powoli. Nie sądzę, abym się nadmiernie obawiał o rodzinę czy o swoją pracę.”

A zatem ów lęk musi powodować coś głębszego niż te powierzchowne relacje. Ktoś może panu wskazać, co to takiego, ale o wiele większe znaczenie miałoby odkrycie tego samemu. Dlaczego nie obawia się pan o te powierzchowne relacje?

„Kochamy się z żoną; ona nie myśli o szukaniu innego mężczyzny, a mnie nie pociągają inne kobiety. Uzupełniamy się wzajemnie. Dzieci budzą niepokój, robimy, co tylko można, ale w tym panującym na świecie chaosie ekonomicznym nie da się zapewnić im bezpieczeństwa finansowego i to one będą musiały się starać. Moja praca jest dość stabilna, ale naturalnie boję się o to, co może przytrafić się żonie.”

A zatem wcale nie obawia się pan o swe głębsze relacje. Dlaczego jest pan taki pewny?

„Nie wiem, ale jestem. Trzeba jakieś rzeczy uważać za oczywiste, nieprawdaż?”

Nie o to chodzi. Zastanowimy się nad tym? Co sprawia, że jest pan tak pewny swych bliskich związków? Kiedy powiada pan, że z żoną wzajemnie się uzupełniacie, to o co chodzi?

„Znajdujemy w sobie szczęście: towarzystwo, rozumienie i tak dalej. W głębszym sensie, zależymy od siebie. Byłby to straszliwy cios, gdyby któremuś z nas coś się przytrafiło. Jesteśmy w tym sensie uzależnieni.”

Co rozumie pan przez uzależnienie? Czy chodzi o to, że bez niej byłby pan zagubiony, czułby się pan zupełnie samotny, czy to jest to? Ona czuła by to samo; a zatem jesteście od siebie wzajem zależni.

„Ale co w tym złego?”

My nie potępiamy ani nie osądzamy, a jedynie badamy. Czy jest pan pewny, że chce w to wszystko wniknąć? Zupełnie pewny? A więc w porządku, idźmy dalej.

Bez żony byłby pan samotny, zagubiony w głębszym sensie; a zatem jest ona dla pana bardzo ważna, nieprawdaż? Od niej zależy pańskie szczęście, a tę zależność nazywa się miłością. Obawia się pan być sam. Ona zawsze jest pod ręką, by ukryć pańską samotność, tak jak pan ukrywa jej; ale fakt pozostaje faktem, czyż nie? Używamy jedni drugich by ukryć tę samotność; uciekamy od niej na tak wiele sposobów, w związkach przybierających tak różne formy, a każdy taki związek przeobraża się w zależność. Słucham radia, gdyż muzyka mnie uszczęśliwia, przy niej zapominam o sobie; książki i wiedza to również bardzo wygodna ucieczka od siebie. I od tego wszystkiego zależymy.

„Dlaczego nie miałbym uciekać od siebie? Nie mam z czego być dumny, a utożsamiając się z żoną, która jest ode mnie o wiele lepsza, odrywam się od swego ja.”

Oczywiście, olbrzymia większość od siebie ucieka. Ale uciekając od siebie, uzależnia się pan. Zależność wzmacnia się, potrzeba ucieczki rośnie, w proporcji do lęku przed tym, co jest. Żona, książka, radio nabierają niesłychanej wagi; cały sens lokowany jest w ucieczkach, zyskują one najwyższą wartość. Używam swej żony jako sposobu ucieczki od siebie, a zatem jestem do niej przywiązany. Muszę ją posiadać, nie mogę jej stracić; ona zaś lubi być posiadana, gdyż również używa mnie. Jest to wspólna potrzeba ucieczki, używamy w tym celu jedno drugiego. A to używanie nazywane jest miłością. Nie lubi pan siebie takim, jakim jest, a zatem ucieka pan od siebie, od tego, co jest.

„To dość jasne. Coś w tym dostrzegam, to ma sens. Ale dlaczego uciekamy? Przed czym chcemy umknąć?”

Przed własną samotnością, przed własną pustką, przed tym, czym się jest. Jeśli ucieka się przed ujrzeniem tego, co jest, to rzecz jasna nie da się tego zrozumieć; a zatem najpierw trzeba przestać uciekać i dopiero potem można przyjrzeć się sobie takiemu, jakim się jest. Ale nie można obserwować tego, co jest, jeśli się nieustannie to krytykuje, jeśli się to lubi bądź nie lubi. Nazywa to pan samotnością i od tego ucieka, ale sama ucieczka przed tym, co jest, jest lękiem. Obawia się pan tej samotności, tej pustki, a zależność ją skrywa. Tak więc lęk trwa nieprzerwanie; i tak trwa dopóki ucieka się od tego, co jest. Całkowite utożsamienie się z czymś, z osobą lub ideą, nie gwarantuje ostatecznej ucieczki, gdyż w tle zawsze czai się lęk. Wychodzi na jaw w snach, kiedy utożsamienie się zanika; a zanika ono od czasu do czasu, chyba że ktoś jest niezrównoważony.

„A zatem lęk wyrasta z mojej własnej pustki, niewystarczalności. Widzę to i jest to prawdą, ale co mam z tym zrobić?”

Nie można z tym nic zrobić. Cokolwiek pan zrobi, będzie to uciekanie. To przede wszystkim trzeba sobie uświadomić. Następnie zobaczy pan, że nie jest niczym innym czy odrębnym od tej pustki. Pan jest tą niewystarczalnością. Obserwujący jest obserwowaną pustką. Jeśli zaś postąpi się dalej, to nie będzie się już tego nazywać samotnością; nie nada się już więcej nazw. A jeśli zajdzie się jeszcze dalej, co jest dość uciążliwe, to nie ma już tego, co zwie się samotnością; samotność, pustka myślącego jako myśli całkowicie znika. Tylko to kładzie lękowi kres.

„Czym jest więc miłość?”

Miłość nie jest utożsamianiem się, nie jest myślą o ukochanej osobie. Nie myśli się o miłości, gdy ona trwa; myśli się o niej jedynie wtedy, gdy jej nie ma, gdy pojawia się dystans między tobą a przedmiotem twej miłości. W stanie bezpośredniej bliskości nie ma myśli, obrazów, nie przywołuje się wspomnień; to wtedy, gdy bliskość, na jakimkolwiek poziomie, niknie, zaczyna się proces myślenia i tworzenia wyobrażeń. Miłość to nie sprawa umysłu. Umysł tworzy dym zazdrości, posiadania, utraty, wspominania przeszłości, tęsknoty za jutrem, udręk i zmartwień; a to skutecznie skrywa płomień. Płomień jest, gdy nie ma dymu. Oba razem istnieć nie mogą; myśl, że istnieją razem, jest pobożnym życzeniem. Życzenie to projekcja myśli, a myśl nie jest miłością.

jiddu krishnamurti