strona główna

Wojciech SADY

WITTGENSTEIN: ŻYCIE 1889-1918

Tekst powstał z połączenia rozdziału mojej książki Wittgenstein. Życie i dzieło, Daimonion, Lublin 1993
 i tekstów z Wprowadzenia do Ludwig Wittgenstein, Uwagi o religii i etyce, Znak, Kraków 1995. W.S.

DOM RODZINNY

Ludwig Josef Johann Wittgenstein urodził się 26 kwietnia 1889 r. jako ósme i ostatnie dziecko Karla i Leopoldyny Wittgensteinów, jednej z najbogatszych rodzin w imperium Habsburgów.

Jego pradziadek ze strony ojca, Moses Maier, był zarządcą majątku książęcej rodziny Seyn-Wittgenstein i gdy Napoleon nakazał Żydom przyjąć nazwiska, wybrał nazwisko swoich pracodawców. Jego syn, Herman Christian Wittgenstein, kupiec wełniany, odciął się całkowicie od społeczności przodków, a choć ożenił się z Żydówką, to wraz z żoną nawrócił się na protestantyzm. Od swoich jedenaściorga dzieci wymagał, aby zawierali związki małżeńskie z Aryjczykami. Usłuchali wszyscy - i zgodnie z wolą rodziców zostali sędziami, adwokatami, profesorami i duchownymi. Wyłamał się jedynie ojciec Ludwiga, Karl. Zbuntowany przeciwko autorytaryzmowi rodziców uciekł, mając 17 lat i ani grosza w kieszeni, do Ameryki; gdy po dwóch latach w 1867 r. powrócił, zyskał pozwolenie na studiowanie inżynierii. Błyskawiczna kariera w przemyśle stalowym uczyniła go w ciągu dziesięciu lat jednym z najbogatszych ludzi w Austrii. Był tym typem bezwzględnego kapitalisty, jaki z taką odrazą opisywali wtedy Marx i Engels. W 1873 r. ożenił się z Leopoldyną Kalmus. Jej ojciec, choć pochodził ze znakomitej rodziny żydowskiej, był katolikiem; matka była czystej krwi Aryjką, córką katolickiej rodziny posiadaczy ziemskich.

Wszystkie dzieci Karla i Leopoldyny: Hermina (1874-1950), Hans (1877-1902), Kurt (1878-1918), Helena (1879-1956), Rudi (1881-1904), Margaret (Gretl) (1882-1958), Paul (1887-1961) i Ludwig, zostały ochrzczone w Kościele katolickim i wychowane w klasycznej kulturze niemieckiej. Po matce wszystkie odziedziczyły talent i zamiłowanie do muzyki (Paul został znanym pianistą; to dla niego, potem jak podczas I Wojny światowej stracił rękę, pisali specjalne kompozycje Richard Strauss i Maurice Ravel). Leopoldyna stworzyła w rodzinnym pałacu centrum artystyczne, gdzie stałymi gośćmi bywali Johannes Brahms i Gustav Mahler. W 1898 r. Karl w wyniku zatargu z rządem, który krytykował za gospodarczą nieudolność, nagle wycofał się z interesów, a ulokowawszy swą fortunę w Stanach Zjednoczonych został patronem sztuk wizualnych - finansował m.in. działalność głównego przedstawiciela wiedeńskiej secesji, Gustava Klimta. Jednocześnie publikował artykuły sławiące kapitalistyczną przedsiębiorczość i wolny rynek.

Edukację ośmiorga dzieci prowadziło się w domu dwudziestu kilku nauczycieli. Matka, oddana sztuce, ich wychowaniem prawie się nie zajmowała. Kurt miał zaś charakter równie autorytarny jak jego ojciec. I tak jak Herman sprzeciwiał się obraniu przez syna zawodu inżyniera - jako "niegodnego dżentelmena" - tak Karl wymagał od swoich synów pójścia w jego ślady. Hans, uważany od wczesnego dzieciństwa za muzycznego geniusza, uciekł - powielając rodzinną historię - do Ameryki; wkrótce potem zaginął w pobliżu Hawany w okolicznościach wskazujących na samobójstwo. W dwa lata później w Berlinie, dokąd uciekł, aby wbrew woli ojca oddać się karierze teatralnej, popełnił samobójstwo Rudi; w pożegnalnym liście wyjaśniał, że odbiera sobie życie gdyż odkrył, iż jest homoseksualistą.

Niewątpliwie za oba samobójstwa była odpowiedzialna atmosfera napięcia i konfliktów, ukryta w domu Wittgensteinów za fasadą wyrafinowanej kultury. Ale była to też atmosfera przenikająca życie Wiednia tego okresu. Ta stolica rozpadającego się imperium stała się na przełomie wieków miejscem narodzin faszyzmu i syjonizmu, psychoanalizy i nowych, rewolucyjnych prądów w sztuce. Towarzyszyła temu świadomość politycznego i ekonomicznego zacofania kraju, poczucie bezsilności, rozpadu starych wzorców życia i braku nowych. Oba samobójstwa sprawiły, że Karl już nie próbował zmuszać Paula i Ludwiga do obrania kariery przemysłowców. Ludwig tymczasem jako dziecko niczym się specjalnie nie wyróżniał: ani talentami artystycznymi, ani buntowniczą naturą czy skłonnościami do samozniszczenia. Mówić zaczął dopiero mając cztery lata. Pasjonowało go majsterkowanie, mając dziesięć lat zbudował m.in. działający model maszyny do szycia. Był dzieckiem posłusznym, chętnie pomagającym innym, skłonnym do małych kłamstw, kiedy mogło to ułatwić życie.

W 1903 r. w Wiedniu i Cambridge wydarzyły się rzeczy, które nic nie wiązało, obie jednak miały wywrzeć decydujący wpływ na życie Ludwiga Wittgensteina.

WEININGER

W Wiedniu, w domu, w którym umarł Beethoven, zastrzelił się 23-letni Otto Weininger. Parę miesięcy wcześniej ukazała się jego książka Płeć i charakter. Jej autor był Żydem i homoseksualistą, nienawidzącym zarówno własnego narodu, jak i tkwiącej w nim kobiecości. Konstrukcja Płci i charakteru obraca się wokół platońskiej wizji człowieka: człowiek jest połączeniem tego, co boskie, z tym, co ziemskie; a dokładniej: jest tym, co boskie, uwięzionym w tym, co ziemskie (duszą uwięzioną w ciele). Osobliwością Weiningera jest nazwanie elementu boskiego - męskością, a elementu ziemskiego - kobiecością. Nie jest to jedynie dziwaczna konwencja terminologiczna: autor Płci i charakteru był przekonany, że element ziemski dominuje w biologicznych kobietach, a tylko niektórzy mężczyźni-Aryjczycy mają w sobie więcej elementu boskiego:

Mężczyzna jako mikrokosmos (...) składa się z życia wyższego i niższego, z tego, co ma byt metafizyczny i z tego, bo bezistotne, z formy i materii; kobieta jest tylko materią.

U innych ras, takich jak Murzyni, Chińczycy lub - co Weiningera szczególnie interesuje - Żydzi, u osobników obu płci dominuje kobiecość.

Platońska wizja człowieka łączy się z imperatywem moralnym: należy wyzwolić duszę z ciała. U Weiningera przybiera to naturalnie postać podstawowego nakazu: należy wyzwolić mężczyznę z kobiety.

Mężczyzna ma w sobie także kobietę, ma w sobie materię i ta część jego istoty może się w nim rozwinąć - doprowadzając go do upadku i zwyrodnienia - ale też może uświadomić on sobie te tendencje i je zwalczyć - i dlatego jest zdolny dojść do prawdy o kobiecie.

Poznając kobietę w sobie i uwalniając się od niej mężczyzna osiąga bezczasowe istnienie, wartość absolutną:

Czysty mężczyzna jest wizerunkiem Boga, czegoś, co istnieje w sposób absolutny.

Kobieta z samej swej istoty nie jest w stanie nawet zrozumieć pojęć prawdy i dobra. Natomiast

Wszelki metafizyczny, wszelki transcendentalny byt jest bytem logicznym i moralnym.

- i dlatego wyzwolony mężczyzna jasno odróżnia prawdę od fałszu i dobro od zła. Połączenie logiki i moralności, przewijające się przez książkę Weiningera, jest jednym z kluczy do zrozumienia filozoficznego programu Wittgensteina. Czysty mężczyzna staje się geniuszem, a poświadczają to wielkie dzieła, jakie tworzy. Geniusz jest absolutnie uczciwy względem siebie - w gruncie rzeczy, niczym Arystotelesowski Pierwszy Poruszyciel - tylko nad sobą rozmyśla, stanowiąc zamkniętą w sobie monadę. Podobnie jak u Platona drogą wiodącą do tego, co boskie, jest miłość, która, rzecz jasna, pozostaje platoniczna; autor Płci i charakteru zalecał wręcz fizyczne oddalenie od osoby kochanej.

Gdy Otto Weininger doszedł do wniosku, że nie jest genialny, zastrzelił się w teatralnym geście w miejscu, gdzie umarł największy, jego zdaniem, z ludzi. Młodego Ludwiga obsesje samobójcze prześladowały nieustannie - w końcu znalazł ocalenie, gdy filozof z Cambridge, Bertrand Russell, odkrył w nim geniusza. Już jako "geniusz" za własny przyjął zarówno Weiningerowski ideał platonicznej miłości, z dala od jej obiektu, jak i przekonanie, że żyjemy w czasach upadku wywołanego wypieraniem sztuki przez naukę. Również pewne jego notatki na temat Żydów mocno przypominają sformułowania z kart Płci i charakteru. A wreszcie w stwierdzeniu Weiningera: "Logika i etyka są z istoty tym samym, są niczym więcej niż powinnością wobec siebie", zawarty jest klucz do zrozumienia całej filozoficznej działalności Wittgensteina.

RUSSELL

Początek XX wieku był świadkiem dwóch wielkich prób odrodzenia filozofii, którą rozwój wydarzeń po 1830 r. zepchnął na margines europejskiej kultury. Według dominującej wówczas scjentystyczno-pozytywistycznej ideologii filozofia należy do młodzieńczej - tak jak religia do dziecięcej - fazy rozwoju ludzkości; skoro ludzkość wstąpiła w wiek dojrzały - wiek nauk przyrodniczych - należało się filozofii jak najszybciej pozbyć, rozszerzając poznawcze metody fizyki na badania przyrody ożywionej, ludzkiej psychiki i społeczeństwa. Powody, dla których niektórzy, mimo zniewalających wyobraźnię tak teoretycznych jak praktycznych sukcesów nauk, głosili nadal potrzebę istnienia filozofii, były przede wszystkim etyczne. Nauki mówią nam, jakie są świat i nasze życie, zabraniają jednak zadawać pytań, jakie świat i nasze życie być powinny. Jakżeż więc, zapytywał Husserl, mogą nam wystarczyć nauki, skoro do samej ich istoty należy "obojętne odwrócenie się od zagadnień, które są rozstrzygające dla prawdziwego człowieczeństwa"?

Ale dla wielu oczywistym było, że jeśli filozofia ma przetrwać, to musi to być filozofia radykalnie odmienna od swych historycznych poprzedniczek. W szczególności dorównać powinna naukom jeżeli chodzi o intersubiektywną komunikowalność i sprawdzalność swoich twierdzeń. Trudno było oczekiwać, by poważnie traktowano ludzi, którzy - jak filozofowie ostatnich dwudziestu pięciu stuleci - nieustannie spierają się tylko, nie rozumiejąc przy tym jedni drugich i nie będąc w stanie określić jakiejkolwiek wspólnej metody rozstrzygania swych sporów.

Edmund Husserl, zostawiając co naukowe naukowcom, w opublikowanych w latach 1900-1901 Logische Untersuchungen otwierał dla filozofii nową dziedzinę badań: sferę transcendentalnego ego cogito i jego aktów intencjonalnych. Zaś w 1903 r. swój program zbudowania filozofii na nowych podstawach ogłosili dwaj filozofowie z Cambridge: Bertrand Russell (1872-1970) i George Edward Moore (1873-1958). Moore opublikował wtedy artykuł "The Refutation of Idealism" i książkę Principia Ethica, Russell wspomniane już The Principles of Mathematics. W przeciwieństwie do Husserla, Moore i Russell temat filozofii pojmowali najzupełniej tradycyjnie: filozofia poszukuje ogólnej teorii bytu jako całości, ogólnej teorii wartości i ogólnej teorii poznania. Nowa miała być metoda: analiza języka.

Filozofowie, jak już powiedziano, spierają się ze sobą nie rozumiejąc się wzajemnie. Russell i Moore twierdzili, że nie dzieje się tak dlatego, iż są oni zbyt leniwi by uważnie studiować poglądy swych adwersarzy - nie, filozofowie z reguły nie rozumieją nawet siebie samych. Im się tylko wydaje, że siebie rozumieją. Uważnie analizując ich poglądy odkrywamy, że używają wielu kluczowych dla swych systemów terminów w różnych znaczeniach równocześnie lub że poszczególne znaczenia są mniej lub bardziej nieostre. Często ich poglądy są wewnętrznie sprzeczne, tzn. wynikają z nich jednocześnie pewne twierdzenia i ich negacje, zarazem mętność używanych wyrażeń sprzeczności te ukrywa, a czasem praktycznie uniemożliwia ich lokalizację. Pierwszym zadaniem filozofa winno być zatem uzyskanie maksymalnej jasności co do sensu używanych przez siebie wyrażeń - i temu właśnie służyć miała analiza językowa.

Russell i Moore przekonani byli, że wiele tradycyjnych problemów filozoficznych to pseudoproblemy, wytwór językowego zamętu. Ale o innych sądzili, że są to problemy autentyczne i, co więcej, że jeśli sformułujemy je wreszcie w sposób poprawny, używając wyłącznie terminów o precyzyjnie określonych znaczeniach i łącząc je w poprawnie zbudowane zdania, to będziemy mogli problemy te rozwiązać. Jeśli chodzi o metody analizy językowej, to drogi Russella i Moore'a rozchodziły się. Tradycyjnie filozofowie posługiwali się językiem potocznym wzbogaconym o specjalistyczną terminologię. Russell uprawiał analizę logiczną: jego celem było zastąpienie w tekstach filozoficznych - przynajmniej w miejscach o kluczowym znaczeniu - języka potocznego przez stworzony właśnie przez Boole'a, Peano, Fregego i niego samego precyzyjny język logiki matematycznej. Moore uprawiał analizę lingwistyczną, poszukując bardziej precyzyjnych form wyrazu w samym języku potocznym.

The Principles of Mathematics były pierwszym owocem wysiłków Russella zmierzających do zredukowania matematyki do logiki. Chodziło o to, by zdefiniować podstawowe terminy matematyczne (np. "pięć", "dodać") za pomocą wyłącznie terminów logicznych (np. "lub", "dla każdego"), a następnie wykazać, że przy tych definicjach twierdzenia matematyki wynikają z twierdzeń logiki. Gdy tekst książki był już gotowy do druku, Russell odkrył nagle, że podobny program badawczy został nakreślony przed nim i częściowo zrealizowany przez Gottloba Fregego w opublikowanej w 1893 r. Grundgesetze der Arithmetik. Szybkie studia nad tą niedocenioną pracą uzmysłowiły Russellowi, że w systemie Fregego tkwi sprzeczność.

Frege definiował pojęcie liczby za pomocą pojęcia zbioru, definiowanego z kolei jako zakres (ekstensja) odpowiedniego pojęcia. Pojęciu "drzewa" odpowiada więc zbiór wszystkich drzew itd. Jeden z aksjomatów systemu Fregego głosił, że dla każdego sensownego pojęcia istnieje coś, co stanowi jego zakres. Ale co w takim razie, zapytywał Russell, zrobić z pojęciem "zbioru wszystkich i tylko tych zbiorów, które same siebie nie zawierają"? Jest to, na gruncie systemu Fregego, pojęcie sensowne. Ale czy taki zbiór sam siebie zawiera czy nie? Jeśli się zawiera, to się nie zawiera, a jeśli się nie zawiera, to się zawiera.

Cały program redukcji matematyki do logiki rozpadał się oczywiście, jeśli użyty system logiczny był wewnętrznie sprzeczny. By sprzeczność tę usunąć w dołączonym do swej książki Dodatku Russell sformułował teorię typów. Zgodnie z nią rzeczy jednostkowe (individuals), zbiory rzeczy jednostkowych, zbiory tych zbiorów itd. należą do różnych typów logicznych. Elementy należące do różnych typów nie mogą tworzyć zbioru, a zatem wspomniane kłopotliwe pojęcie nie ma sensu. Teoria typów likwidowała wprawdzie sprzeczność w systemie Fregego, ale czyniła to za zbyt dużą - zdaniem wielu - cenę. Od aksjomatów logiki wymaga się zwykle, by były proste i intuicyjnie oczywiste, teoria typów zaś warunków tych nie spełniała. Czym miały być np. owe "rzeczy jednostkowe"? Czy Bertrand Russell jest rzeczą jednostkową, a może rzeczy jednostkowe to atomy jego ciała lub doznawane przez niego wrażenia zmysłowe i czy np. filozofowie z Cambridge i liście na drzewach w Oxfordzie należą do jednego typu logicznego? Na takie pytania nikt odpowiedzieć nie umiał.

DORASTANIE

W 1903 - roku samobójstwa Weiningera i narodzin filozofii analit6ycznej - czternastoletni Wittgenstein znalazł się w Realschule w Linz, szkole o dość wyraźnym profilu technicznym. Przez rok chodził do niej wraz z Adolfem Hitlerem, który ponoć szczerze Ludwiga nie znosił. Uczniem był przeciętnym, niczym się nie wyróżniającym. Cierpiał nie mogąc nawiązać przyjaznych stosunków z pochodzącymi w większości z niższych klas społecznych uczniami. Stwierdził w tym czasie, że nie jest już chrześcijaninem; ogromne wrażenie wywarła zaś na nim lektura pism Schopenhauera. Jego światopogląd kształtowały też dzienniki Karla Krausa. Antysyjonista i zwolennik asymilacji Żydów, Kraus, jako członek Partii Socjaldemokratycznej był początkowo bezkompromisowym krytykiem tak społecznej niesprawiedliwości jak politycznej i moralnej obłudy panujących w imperium Habsburgów. Po 1904 r. zmienił nagle poglądy: jedynym sposobem ulepszenia świata jest ulepszenie siebie samego, a integralność jednostki to wartość najwyższa. Ludwig przekonanie to przejął i trwał przy nim do końca życia.

Podczas pobytu w Linz czytał Die Prinzipien der Mechanik Henryka Hertza i serię wykładów popularnonaukowych Ludwiga Boltzmanna. Obie książki dotyczyły tyleż fizyki co jej filozofii. Hertz był kantystą: nasza wiedza przyrodnicza wywodzi się z doświadczenia, ale doświadczenia ujętego w ramy narzuconego nań przez nas systemu form i kategorii. Tak jak z książki Weiningera przejął młody Ludwig ideał osobowościowy, tak w książce Hertza znalazł raz na zawsze ideał filozofii. Najbardziej filozoficznie kłopotliwym pojęciem w newtonowskiej fizyce było pojęcie siły. Zamiast odpowiadać na pytanie w rodzaju "Czym jest siła?", Hertz pozbył się po prostu sił z fizycznego obrazu świata, podając takie sformułowanie mechaniki Newtona, w którym pojęcie siły nie występowało. W ten sposób, zamiast odpowiedzi na pytanie o metafizyczną naturę sił, następowała likwidacja problemu.

Ludwig zamierzał studiować fizykę na Uniwersytecie Wiedeńskim pod kierunkiem Boltzmanna, ale w 1906 r., gdy akurat opuszczał Linz, słynny fizyk popełnił samobójstwo. Pod wpływem ojca Ludwig następne dwa lata spędził w Berlinie, studiując inżynierię mechaniczną w tamtejszej Technische Hochschule. W tym czasie zaczął prowadzić regularne zapiski filozoficzne - a jednak wiosną 1908 r. wyjechał do Manchesteru, by w tych pionierskich czasach studiować na tamtejszym Uniwersytecie inżynierię lotniczą. Początkowo przebywał w dość odludnej miejscowości pod miastem, prowadząc badania nad latawcami. Tam zawarł przyjaźń z młodym inżynierem, Williamem Ecclesem, która przetrwała przez następnych czterdzieści lat. Natrafiwszy na trudności przy rozwiązywaniu pewnych równań różniczkowych zaczął studiować analizę matematyczną. Dyskusje nad matematyką i jej logicznymi podstawami sprawiły, że Ludwig przeczytał wydaną pięć lat wcześniej książkę Bertranda Russella The Principles of Mathematics.

CAMBRIDGE

Zapewne na początku roku 1909 Wittgenstein przesłał matematykowi P. E. B. Jordanowi własne rozwiązanie trudności wiążących się z teorią typów; ten jednak, po dyskusji z samym Russellem, rozwiązanie odrzucił. W rezultacie Ludwig przez następne dwa lata studiował w Manchesterze, prowadząc najpierw prace nad - nieudanym - projektem silnika lotniczego, a następnie nad ulepszeniem konstrukcji śmigła. Prace te wykonywał z niesłychaną energią, ale też najmniejsze niepowodzenia doprowadzały go do furii. Podczas letnich wakacji 1911 przygotował, pracując w stanie najwyższego napięcia, projekt książki filozoficznej - i pojechał do Jeny by przedyskutować go z Fregem. Frege wprawdzie projekt skrytykował, zachęcił jednak Wittgensteina, by udał się do Cambridge i podjął studia pod kierunkiem Russella.

Russell ukończył właśnie, wspólnie z matematykiem (który później porzucił matematykę dla filozofii), Alfredem N. Whiteheadem, pracę nad monumentalnym, 3-tomowym dziełem pt. Principia Mathematica. (Wedle wiedzy Russella tę jego najsłynniejszą książkę przeczytało w całości zaledwie pięciu ludzi, w tym trzech Polaków.) Principia były najpełniejszą, na jaką go było wspólnie z Whiteheadem stać, próbą realizacji programu redukcji matematyki do logiki. Nadal cała konstrukcja opierała się na teorii typów, Russell nie czuł się jednak na siłach, by po 10-letnim okresie niesłychanie wytężonej pracy nadal prowadzić badania o charakterze logicznym. Przystąpił do dociekań mających na celu stworzenie, przy wykorzystaniu własnych wyników logicznych, systemów ontologii i epistemologii. Punktem wyjścia miała stać się popularna książka Problemy filozofii, ogłoszona drukiem w 1912 r. Jeśli o prace formalne chodzi, to poszukiwał następcy - tymczasem na jego wykłady z logiki matematycznej uczęszczało zaledwie paru, przeciętnych w dodatku, studentów.

Poznali się 18 października 1911 roku. Od samego początku Wittgenstein oczekiwał wyroku Russella: albo jest geniuszem - a wtedy zostanie logikiem i filozofem, albo geniuszem nie jest - a wtedy zostanie inżynierem lub popełni samobójstwo. Wciąż przerywał wykłady Russella pytaniami, a potem odprowadzał go do domu broniąc własnych poglądów. Upierał się m.in., że nie istnieje pewna wiedza oparta na doświadczeniu. No przecież pewne jest, a na doświadczeniu oparte, zdanie, że w tym pokoju nie ma nosorożców, twierdził Russell; Wittgenstein nie ustępował. Wobec czego autor Principia zaczął kiedyś zaglądać po kolei pod stoły i krzesła, by przekonać upartego ucznia, że pewnym jest, że nosorożców na sali wykładowej nie ma - na próżno. Nic przeto dziwnego, że początkowo Russell reagował na obecność nowego studenta ze zniecierpliwieniem a nawet niechęcią. Już 27 listopada Ludwig zażądał sformułowania wyroku. Oto jak całą historię wspominał Russell w pół wieku później:

Pod koniec pierwszego semestru w Trinity przyszedł do mnie i rzekł: "Czy sądzisz, że jestem absolutnym idiotą?" Zapytałem "Dlaczego chcesz wiedzieć?" Odparł: "Bo jeśli tak, to zostanę aeronautą, a jeśli nie, to filozofem". Powiedziałem na to: "Mój drogi przyjacielu, nie wiem, czy jesteś absolutnym idiotą czy nie, ale jeśli podczas ferii napiszesz dla mnie esej na interesujący cię temat filozoficzny, to przeczytam go i dam ci odpowiedź". Uczynił to i przyniósł mi tekst na początku kolejnego semestru. Ledwie przeczytałem pierwsze zdanie zacząłem go przekonywać, że jest człowiekiem genialnym i zapewniać, że w żadnym wypadku nie powinien zostawać aeronautą.

Wittgenstein, który po tym wydarzeniu przestał odczuwać wstyd, że jeszcze żyje, zabrał się do pracy z taką energią, że po upływie kolejnego semestru umiał już ponoć wszystko, czego Russell mógł go nauczyć. Na najbliższe lata opinia Russella o Wittgensteinie, który 1 lutego 1912 został formalnie studentem Trinity College (Kolegium św.Trójcy) w Cambridge, została ustalona: jest to geniusz, który podejmie przerwaną przez niego pracę i dokona następnego wielkiego kroku w logice i filozofii. Ludwig począł też uczęszczać na wykłady Moore'a, który rychło doszedł do przekonania, że ilekroć powstaje między nimi spór filozoficzny, racja jest po stronie jego nowego studenta. Wiosną Ludwig poznał - i pokochał - studenta matematyki Davida Pinsenta. Połączyły ich wspólne pasje muzyczne; Pinsent służył m.in. Ludwigowi jako obiekt badań nad rolą rytmu w odbiorze muzyki, jakie prowadził w laboratorium psychologicznym.

Pod koniec letniego semestru wprowadził się do pokoi zajmowanych poprzednio przez Moore'a na szczycie Whewell's Court; z okien roztaczał się wspaniały widok na Trinity College. Zajmował te pokoje do końca życia, ilekroć przebywał w Cambridge. Niełatwo przyszło mu je umeblować. Odrzucił wszystkie oferty sklepów, nie akceptując żadnych ozdób nie związanych z pełnionymi przez meble funkcjami. Wreszcie nabył - za duże pieniądze - charakteryzujące się funkcjonalną prostotą meble, wykonane z najlepszych gatunków drewna na specjalne zamówienie. W tym okresie Ludwig bez żenady korzystał z luksusów, jakie dają pieniądze; jeżdżąc do Londynu na koncerty sypiał w Grand Hotelu, posiłki jadał w luksusowych restauracjach.

Latem w Wiedniu, gdzie jego ojciec umierał na raka, przeszedł operację przepukliny. Donosząc Russellowi w listach o postępach swych prac logicznych, wychwalał zarazem opowiadania Lwa Tołstoja, a Mozarta i Beethovena nazywał "prawdziwymi Synami Bożymi". Na początku września przyjechał do Londynu, by wyruszyć, w towarzystwie Pinsenta, na zaplanowaną wcześniej wyprawę do Islandii. Pokrywał wszystkie wydatki, a ich skala przekroczyła najśmielsze oczekiwania Davida. (Niegdyś, podczas wspólnej wycieczki z Ecclesem, gdy spóźnili się na pociąg, chciał wynająć specjalny pociąg dla nich obu.) W Edynburgu Ludwig, który sam podróżował z trzema wielkimi torbami, chciał kupić dla przyjaciela dodatkowe ubrania. Po parodniowej żegludze parowcem przez wzburzone morze dopłynęli do Reykiawiku; po okolicy jeździli z przewodnikiem na kucykach, dodatkowe dwa kucyki niosły bagaże i jeszcze trzy zabierali na zapas! Wieczorami Ludwig uczył Davida logiki matematycznej. Skrajna nerwowość, jaką przejawiał przy byle okazji, rzucała jednak cień na ich pobyt.

Od samego początku Russell musiał łagodzić rozmaite spięcia, jakie wywoływał Wittgenstein swymi ocenami wypowiadanymi na głos i w sposób bezkompromisowy. Odmówił pobierania lekcji od znanego logika W. E. Johnsona twierdząc, że ten niczego nie może go nauczyć. Odmówił przystąpienia do elitarnego Stowarzyszenia Apostołów. Odmówił utrzymywania kontaktów z wieloma znaczącymi w Cambridge osobami uznając, że są głupcami lub obłudnikami. Russell:

Pewnego razu zabrałem go na spotkanie w Towarzystwie Arystotelesowskim, w którym brali udział różni głupcy, ja zaś traktowałem ich uprzejmie. Gdy wyszliśmy wściekł się i wrzeszczał, że jestem moralnym degeneratem, albowiem nie powiedziałem tym ludziom, jak bardzo są głupi.

Zaraz po powrocie z Islandii z furią napadł na samego Russella, który w międzyczasie opublikował artykuł "The Essence of Religion", pomimo że Wittgenstein wcześniej już ten tekst skrytykował! (Przed wakacjami, po krytykach Wittgensteina, Russell zaniechał opublikowania artykułu o pojęciu materii.) Wkrótce potem przestał chodzić na wykłady Moore'a z psychologii, ponieważ ten omawiał w ich trakcie poglądy innych zamiast prezentować własne. Kiedyś znów, spędziwszy z Russellem popołudnie na oglądaniu zawodów wioślarskich, określił to zajęcie jako odrażające: zmarnował czas tak straszliwie, że nie powinien dłużej żyć, a w ogóle to jedynym uzasadnieniem życia jest wytwarzanie wielkich dzieł lub chłonięcie wielkich dzieł stworzonych przez innych, on sam zaś niczego nie stworzył i nie stworzy - a wszystko to powiedziane zostało z paraliżującą słuchacza pasją. Russell:

Zwykł przychodzić do mnie co wieczór o północy i kroczyć tam i z powrotem po pokoju jak dzika bestia przez trzy godziny we wstrząsającej ciszy. Kiedyś zapytałem: "Myślisz o logice czy o swoich grzechach?" "O jednym i drugim", odparł i kroczył dalej. Nie chciałem sugerować, że pora spać, ponieważ tak jemu jak i mnie wydawało się prawdopodobne, że po wyjściu popełni samobójstwo.

Na początku 1913 r. Wittgenstein przesłał z Wiednia Russellowi list, w którym wyłożył podstawy swej teorii logicznej (wcześniej, w drodze do domu, przedstawił w Jenie tę teorię Fregemu): teorię typów uczyni zbędną nowa teoria symbolizmu. W doskonałym symbolizmie stosujemy różne rodzaje symboli tam, gdzie teoria typów mówi o różnych rodzajach rzeczy. Symboli różnego rodzaju nie można zamieniać miejscami, a zatem sprzeczności w rodzaju tej odkrytej przez Russella w systemie Fregego w ogóle nie da się w poprawnym symbolizmie wyrazić. Teoria typów błędnie próbowała powiedzieć to, co poprawny symbolizm pokazuje - i takie były początki słynnego rozróżnienia, o którym będzie mowa w rozdziale 2 tej książki.

20 stycznia umarł Karl Wittgenstein. W kilka dni potem Ludwig powrócił do Cambridge w stanie budzącym obawy, że popada w obłęd - tak bardzo, jak twierdził, pochłaniała go i niszczyła praca nad logiką. Poddał się nawet hipnozie w nadziei, że w transie rozwiąże dręczące go problemy. Odrzucał wszelkie sugestie Russella, by opublikował uzyskane już wyniki. Opublikuje, jak twierdził, tylko dzieło doskonałe albo nic. Ogłosił jedynie w Cambridge Review krótką krytyczną recenzję wydanego właśnie podręcznika logiki. Książkę Russella o teorii poznania - o której autor sądził, że stanie się jego głównym dziełem filozoficznym - skrytykował tak ostro, że nigdy nie została opublikowana. (Ogłoszono ją wiele lat po śmierci autora jako The Theory of Knowledge.) Nie wszystkie zarzuty Russell zrozumiał, a jednak uznał, że skoro Ludwig czegoś nie akceptuje, to musi mieć rację - mimo że jego uczeń, z pasją przemawiając przeciwko książce, nie przedstawił właściwie żadnych argumentów! Irytował również Wittgensteina ostatni rozdział Problemów filozofii, zatytułowany "Wartość filozofii": nie wolno mówić, że filozofia ma wartość: po prostu niektórzy, przeczytawszy tego typu książkę, sami zaczną filozofować, a inni nie - i tyle. Z odrazą też reagował na artykuł Russella "The Free Man's Worship". I gdy współautor Principia Mathematica porzucił na początku lat 20-ch, na ponad dwadzieścia lat, uprawianie filozofii - poświęcając się zamiast tego tematyce społecznej, działalności edukacyjnej i pisaniu książek popularnonaukowych - przypisywał to krytykom swego niegdysiejszego ucznia bardziej, niż wpływowi I Wojny światowej.

NORWEGIA

Wrzesień 1913 r. Wittgenstein spędził w towarzystwie Pinsenta w Norwegii. Zamieszkali w pustym hotelu stojącym nad fiordem Hardanger. Ranki spędzali pracując, wczesnym popołudniem spacerowali lub żeglowali, pracowali znowu, zaś wieczory spędzali na grze w domino. Ludwig prowadził dociekania ogarnięty obsesją, że umrze, zanim dokończy swe dzieło; panicznie bał się o swoje rękopisy, a na Russellu wymógł obietnicę, że w razie jego śmierci coś z jego prac zostanie opublikowane. Przez cały czas żył w stanie skrajnego napięcia nerwowego, wywoływał awantury przy byle okazji, by potem mieć z tego powodu wyrzuty sumienia i odnosić się do siebie ze wstrętem. Gdy wracali, Wittgenstein określił pobyt jako swoje najpiękniejsze wakacje, Pinsent zaś przyrzekł sobie, że nigdzie z Ludwigiem już nie wyjedzie.

Wkrótce po powrocie Wittgenstein ogłosił, że opuszcza Cambridge i osiedla się na kilka lat w Norwegii, by tam oddać się wyłącznie pracy nad logiką. Stwierdził, że nie może żyć wśród ludzi, z których większość budzi w nim odrazę, on zaś nieustannie rani i irytuje otoczenie swym neurotycznym zachowaniem. Na decyzję wyjazdu wpłynąć też mogło Weiningerowskie zalecenie, by żyć z dala od osoby kochanej. (Pinsent nigdy chyba się nie dowiedział ani o uczuciach Ludwiga ani o tym, że był on homoseksualistą.) Przed wyjazdem chciał jednak wyjaśnić Russellowi swe idee. Ten próbował go nakłonić, by je spisał; na próżno, niczego, co nie jest doskonałe, pisać nie chciał. Wreszcie znaleźli kompromisowe rozwiązanie: Wittgenstein mówił, pobudzany pytaniami Russella, a obecna przy tym sekretarka robiła notatki. W parę dni później, żegnając się z Pinsentem, podyktował jeszcze krótki tekst. Notatki i dyktando złożyły się na najwcześniejszy zachowany tekst filozoficzny Wittgensteina, ogłoszony drukiem w 1957 r. pt. "Notes on Logic". Tekst zawiera zarys wspomnianej teorii symbolizmu mającej zastąpić teorię typów i garść uwag o naturze filozofii. Przy tych ostatnich opiniach Wittgenstein miał trwać do końca życia: filozofia nie ma nic wspólnego z naukami przyrodniczymi, nie przedstawia żadnego obrazu świata, niczego nie wyjaśnia a tylko opisuje, warunkiem wstępnym filozofowania jest nieufność wobec gramatyki.

14 października 1913 Wittgenstein przypłynął do Bergen, a parę dni później zamieszkał w małej wiosce Skjolden leżącej u samego końca największego w Norwegii fiordu Sogne. Wokół wznosiły się góry sięgające 2400 m. n.p.m. Kolejny rok był może najbardziej twórczym okresem jego życia. Nauczył się nieco norweskiego i utrzymywał proste przyjazne kontakty ze swymi gospodarzami. "Moje dni upływają pomiędzy logiką, gwizdaniem, chodzeniem na spacery i stanami depresji" [Letters to Russell..., 15 grudnia 1913]. Boże Narodzenie, by nie ranić uczuć matki, spędził w Wiedniu. Od tego czasu problematyka logiczna w jego listach do Russella zaczyna być wypierana przez rozważania etyczne. "Uważasz może to moje myślenie o sobie za stratę czasu - ale jakże mogę być logikiem póki nie jestem człowiekiem!" Wreszcie zaczął Russellowi wyjaśniać, że ich natury i wyznawane wartości są zbyt różne na to, by istnieć mogła między nimi prawdziwa przyjaźń. Na przykład nie może zaakceptować faktu, że Russell ceni nauki przyrodnicze. A zatem lepiej zachować przyjazne uczucia, ale już nigdy się nie spotykać i nie korespondować - tak pisał na początku 1914 r. Potem udobruchał się nieco: "Piszmy do siebie o naszej pracy, zdrowiu i temu podobnych, ale unikajmy w naszych kontaktach jakichkolwiek sądów wartościujących" [Letters to Russell..., 3 marca 1914]. I tak już między nimi pozostało.

Wittgenstein zaprosił natomiast do siebie Moore'a, który po dwóch dniach żeglugi przybył do Bergen 26 marca. Mieszkali razem przez dwa tygodnie, dyskutując o filozofii ("on dyskutuje", pisał z ironią Moore, Wittgenstein bowiem nie dopuszczał go do głosu). Podyktował Moore'owi serię notatek, ogłoszonych drukiem w 1961 r. jako "Notes Dictated to G. E. Moore in Norway, 1914", oczekując, że na tej podstawie uzyska od Uniwersytetu Cambridge stopień B.A. (Bachelor of Arts). Uniwersytet zażądał dodania do pracy wymaganej regulaminem przedmowy, co Moore przekazał listownie Wittgensteinowi. Tego było za wiele: a więc nie jestem tyle wart, by zrobić dla mnie wyjątek i nie drażnić koniecznością dodawania GŁUPICH detali? List napisany w tym tonie sprawił, że Moore nie odezwał się do niego przez następnych piętnaście lat, mimo że Ludwig próbował później całą sprawę załagodzić.

Wiosną poświęcił się budowie małej, ale bardzo solidnej chaty. Stała na zboczu góry nad jeziorem nieopodal fiordu; by się do niej dostać z odległego o ponad kilometr Skjolden trzeba było przepłynąć jezioro łodzią lub przejść zimą po skuwającym je lodzie. W lipcu wyjechał do Wiednia, skąd pisał do Russella:

(...) w głębi mojej duszy wciąż i wciąż wrze, niczym w głębi gejzeru. I nieustannie mam nadzieję, że w końcu raz na zawsze nastąpi wybuch i że będę mógł stać się innym człowiekiem. O logice nie mogę Ci dziś niczego napisać. Być może uważasz to moje myślenie o sobie za stratę czasu - ale jakże mogę być logikiem, skoro jeszcze nie jestem człowiekiem!

Najpierw zamieszkał w Hochreit, rodzinnej posiadłości pod Wiedniem. Z artykułu Krausa dowiedział się o Ludwigu von Ficker'ze, wydawcy awangardowego pisma literackiego Der Benner i napisał do Fickera list, oferując mu sumę 100 tysięcy koron jako wsparcie dla znajdujących się w tarapatach finansowych artystów. (Była to na dzisiejsze warunki suma rzędu 100 tysięcy dolarów; roczny dochód Ludwiga z odziedziczonej po ojcu części majątku był trzykrotnie wyższy.) Żądał, aby pieniądze zostały rozdane anonimowo. Wśród wybranych przez Fickera artystów najwięcej, po 20000 koron, otrzymali poeci Reiner Maria Rilke i Georg Trakl, oraz filozofujący pisarz Carl Dallago, 10000 wsparło fundusz wydawniczy Der Benner, 5000 otrzymał malarz Oscar Kokoschka, do obdarowanych mniejszymi sumami należał słynny architekt Adolf Loos. Pod sam koniec lipca Wittgenstein kontynuował przygotowania do wyjazdu, w towarzystwie Pinsenta, na wakacje do Hiszpanii. Plany pokrzyżował wybuch wojny. 7 sierpnia - mimo iż z powodu przepukliny zwolniony był od służby wojskowej - Ludwig zgłosił się do armii. (Jego bracia Kurt i Paul zostali już zmobilizowani.)

WOJNA

Przez pierwsze miesiące był uczestnikiem jednej z najbardziej absurdalnych kampanii w dziejach wojen: marszu dowodzonej przez Conrada armii austro-węgierskiej na Lublin. Skończyło się w październiku paniczną ucieczką, zdobyciem przez Rosjan Lwowa i śmiercią 350 tysięcy żołnierzy. Wittgenstein przez cały czas przebywał z dala od linii frontu, pływając na patrolującym Wisłę statku Goplana; jego głównym zajęciem była obsługa w nocy reflektora. Przebieg wojny oceniał skrajnie pesymistycznie:

Anglicy - najlepsza rasa na świecie - nie mogą przegrać. My jednak przegrać możemy i przegramy, jeśli nie w tym roku to w następnym. Myśl, że nasza rasa zostanie pokonana przygnębia mnie, jestem bowiem Niemcem od stóp do głów. [Zapisek z 25 października 1914, Monk, s. 114]

Austriaccy i węgierscy oficerowie wydawali mu się mili, ale zwykli żołnierze, najczęściej różnej narodowości Słowianie, budzili w nim odrazę; nie mógł w ich sposobie bycia dostrzec żadnych ludzkich cech, a konieczność przebywania z nimi wpędzała go w stałą depresję. Dostawał pełne patriotyzmu i zachęty listy od Fregego; docierały też, przez Szwajcarię, listy z Anglii od Pinsenta. Przypadkiem natknął się w księgarni w Tarnowie na książeczkę Lwa Tołstoja Ewangelia Jezusa Chrystusa, Syna Boga, która wywarła na nim niesłychane wrażenie. Z końcem września sformułował podstawy obrazowej teorii znaczenia, która stała się podstawą jego pierwszej książki.

Pod koniec października otrzymał, za pośrednictwem Fickera, list od Georga Trakla, który przebywał w Krakowie w szpitalu psychiatrycznym po szoku doznanym podczas bitwy pod Gródkiem Jagiellońskim i bardzo potrzebował duchowego wsparcia. Goplana przypłynęła do Krakowa 5 listopada, następnego dnia Wittgenstein pospieszył do szpitala, by dowiedzieć się, że trzy dni wcześniej poeta popełnił samobójstwo.

W grudniu los uwolnił go od towarzystwa "tej kupy kanalii", jak w zapiskach określał prostych żołnierzy: odkrywszy jego wykształcenie matematyczne przeniesiono go do pracy w warsztatach artyleryjskich w Krakowie. Otrzymał wtedy własny pokój - po czym kupił tom dzieł Nietzschego zawierający m.in. Antychrysta i zabrał się do czytania. W zapiskach, jakie przy tej okazji czynił, znaleźć można ten stosunek do chrześcijaństwa, jakiego trzymał się do końca życia. Nie zgadzał się z opiniami Nietzschego, wręcz przeciwnie, chrześcijaństwo to "jedyna pewna droga do szczęścia" [8 grudnia 1914, Monk, s. 122]. Ale miało to być szczęście doczesne: chrześcijaństwo, pojmowane w duchu Lwa Tołstoja, na tej Ziemi pomaga nam zyskać duchowy spokój i znosić z pokorą cierpienia. Wittgensteina nie interesowała nigdy ani obietnica życia po śmierci, ani pytanie, czy to, co chrześcijaństwo mówi o Bogu, świecie i ludziach jest prawdą. W ten sposób cała dyskusja prowadzona była na sposób nietzscheański: pytanie brzmiało, czy doktryna chrześcijańska jest skutecznym środkiem dla uzyskania pewnych stanów duchowych czy nie. A pozytywna odpowiedź, jakiej Ludwig na to pytanie udzielał, nie czyniła zeń przecież chrześcijanina.

Czuł, że wciąż ma na oczach zasłonę, która mu coś uniemożliwia - ale co? - może ujrzenie Prawdy? - może osiągnięcie genialności? Zasłona ta zdjęta być może tylko z zewnątrz, a jeśli nie przez Boga, to przez los. Tak więc poddać się musi swemu losowi całkowicie, a co ma być, niech będzie. Tu kryje się chyba klucz do zrozumienia, dlaczego został żołnierzem: spodziewał się, że ekstremalne warunki frontu, groza śmierci, zasłonę tę zedrą. I stąd brała się jego rozpacz, że siedzieć musi w bezpiecznym Krakowie, z dala od wybuchających pocisków. Podania o przeniesienie go na front były jednak przez dowództwo ignorowane; zamiast tego uczyniono go w kwietniu odpowiedzialnym za pracę całych warsztatów. W międzyczasie dowiedział się, że jego chata w Norwegii została ukończona; zdołał przesłać budowniczym resztę pieniędzy.

Po paromiesięcznej przerwie w maju 1915 r. znów zabrał się do intensywnej pracy filozoficznej, tym razem by rozstrzygnąć wielki problem: czy w świecie istnieje jakiś porządek a priori i na czym on polega?

W maju ruszyła też wielka niemiecko-austriacka ofensywa, która rozpoczęła się na linii Tarnów-Gorlice i szybko przesunęła linię frontu o 500 kilometrów na wschód. Wittgenstein ze swymi warsztatami przeniesiony został do Sokala. W październiku donosił Russellowi o ukończeniu pierwszej wersji książki - i prosił o opublikowanie jej w razie swej śmierci. Russell odpowiedział pod koniec listopada - i na tym się ich korespondencja urwała. Ludwig przestał też korespondować z Pinsentem. W marcu 1916 r. skierowany został wreszcie na front. Przed wyjazdem rozdał prawie wszystko, co miał; zabrał zaś ze sobą Braci Karamazow - wiele mów starca Zosimy znał wtedy na pamięć.

Przydzielono go do oddziału artylerii walczącego na terytorium Bukowiny w okresie tzw. Ofensywy Brusiłowa, jednej z najkrwawszych operacji całej wojny. Na własną prośbę z początkiem maja skierowany został w najniebezpieczniejsze z miejsc: na stanowisko obserwacyjne.

Dopiero wtedy wojna naprawdę się dla mnie zacznie. A może - nawet życie. Być może bliskość śmierci przyniesie mi światło życia. Niech Bóg mnie oświeci. Jestem robakiem, ale dzięki Bogu stanę się człowiekiem. Bóg ze mną. Amen. [4 maja 1916, Monk, s. 138]

W kilka dni potem w jego zachowanych notatnikach filozoficznych, wydanych w 1961 r. pt. Notebooks 1914-1916, uwagi na temat logiki i świata ustępują miejsca rozważaniom o Bogu i sensie życia. Serię tę otwierają zapiski z 11 czerwca 1916 r.:

Co wiem o Bogu i celu życia?
Wiem, że ten świat istnieje.
Że umieszczony jestem w nim niczym moje oko w jego polu widzenia.
Że jest w tym świecie coś problematycznego, a co nazywam jego sensem.
Że ten sens znajduje się nie w nim, ale poza nim.
Że życie jest tym światem.
Że moja wola przenika ten świat.
Że moja wola jest dobra lub zła.
A zatem dobro i zło są jakoś związane z sensem świata.
Sens życia, tzn. sens świata, nazwać możemy Bogiem.
I powiązać z tym porównanie Boga do ojca.
Modlić się to rozmyślać o sensie świata.
Nie mogę nagiąć zdarzeń tego świata do mojej woli: jestem całkowicie bezsilny.
Mogę jedynie uniezależnić się od świata - a zatem w pewnym sensie go opanować - przez wyrzeczenie się wpływu na zdarzenia.

Zaś 8 lipca pisał m.in.:

Wierzyć w Boga znaczy rozumieć pytanie o sens życia.
Wierzyć w Boga znaczy wiedzieć, że na faktach tego świata sprawy się nie kończą.
Wierzyć w Boga znaczy wiedzieć, że życie ma sens.
Świat jest mi dany, tzn. moja wola wkracza w świat całkowicie z zewnątrz jako w coś, co już istnieje.
(Jeśli chodzi o moją wolę to nadal nie wiem, czym ona jest.)
Dlatego właśnie mamy uczucie, że zależymy od obcej woli.
Jakkolwiek by to nie było, jesteśmy w każdym razie w pewnym sensie zależni, a to, od czego jesteśmy zależni, nazwać możemy Bogiem.
W tym sensie Bóg byłby po prostu losem, lub, co na jedno wychodzi: światem - który jest niezależny od mej woli.
Mogę uniezależnić się od losu.
Istnieją dwa bóstwa: świat i moje niezależne ja.
Jestem albo szczęśliwy albo nieszczęśliwy, to wszystko. Rzec można: dobro i zło nie istnieją.
Człowiek szczęśliwy nie zna lęku, nawet w obliczu śmierci.
Jedynie człowiek, który żyje nie w czasie, lecz w teraźniejszości, jest szczęśliwy. (...)
Aby żyć szczęśliwie, muszę pozostawać w zgodzie ze światem. I to właśnie znaczy "bycie szczęśliwym".
Jestem więc, by tak rzec, w zgodzie z tą obcą wolą, od której zdaję się zależeć. To znaczy: "Wypełniam wolę Boga".

Choć notatki te nie są częścią cytowanych uprzednio intymnych dzienników, które pisane były prostym szyfrem, ale częścią "oficjalnych" zapisków filozoficznych, są enigmatyczne. Główne w nich problemy to, po pierwsze, czym jest podmiot, "moje ja" i, po drugie, czym jest wola. Wola jest nosicielem dobra i zła [21.7.1916], od niej zależy, czy żyjemy dobrze - czyli szczęśliwie, czy źle - czyli nieszczęśliwie. Rozwiązanie problemu życia leży w stoickim pogodzeniu się z losem: nie w tym, by pragnąć dobrze, lecz by nie pragnąć [29.7.1916]. W świecie nie ma zła, a jeśli coś wydaje nam się złe, to dlatego, że nasza wola nie zgadza się z Czymś, co nazywamy światem-Losem-Bogiem. Jest już w tych notatkach jedna z najbardziej zagadkowych tez jego pierwszej książki: podmiot nie jest częścią, lecz granicą świata [2.8.1916]; brak natomiast jeszcze, tak później charakterystycznych, uwag o tym, co mistyczne. Być może na zasadniczy przełom duchowy musiał jeszcze, wśród rozrywających się pocisków, poczekać.

W tym czasie przekazał milion koron (dziesięć razy tyle, ile wcześniej ofiarował artystom) na zakup olbrzymiej armaty. Zamówienia nie zdołano przed końcem wojny zrealizować, później szalejąca inflacja pochłonęła prawie całą tę kwotę. W lipcu rozpoczął się odwrót armii austriackiej przez Karpaty, w deszczu, chłodzie i pod ciągłym obstrzałem. I nagle Ludwig odkrył, że w tych dramatycznych okolicznościach zachowuje się jak zwierzę, myśląc tylko o tym, by się najeść, wyspać i za wszelką cenę ocalić swe życie.

Wczoraj do mnie strzelono. Byłem przerażony! Bałem się śmierci. Tak bardzo chcę teraz żyć. Trudno jest oddać życie gdy się je polubiło. To właśnie jest "grzech", nierozumne życie, fałszywy pogląd na życie. Od czasu do czasu staję się zwierzęciem. Wówczas nie mogę myśleć o niczym innym oprócz jedzenia, picia i spania. Straszne! I wtedy cierpię też jak zwierzę, bez możliwości wewnętrznego zbawienia. Pozostaję wówczas na łasce swych pożądań i uprzedzeń. Wtedy autentyczne życie jest nie do pomyślenia. [Zapisek szyfrowany z 29 lipca 1916, Monk, s. 146.]

Wbrew tym uwagom za swą odwagę został odznaczony i awansowany, a wreszcie, gdy ofensywa rosyjska zatrzymała się, wysłany w październiku do szkoły oficerskiej w Ołomuńcu. Stało się to dla niego dobrą okazją, by uwolnić się od bezpośrednich kontaktów z szeregowymi żołnierzami: choć próbował nie czuć do nich nienawiści, to nie mógł wyzbyć się w stosunku do nich uczucia pogardy. W Ołomuńcu znalazł akurat takiego przyjaciela, jakiego wówczas potrzebował: architekt Paul Engelmann, uczeń Loosa i Krausa, przeżywał akurat, podobnie jak Ludwig, okres przebudzenia religijnego. Spędziwszy Boże Narodzenie w Wiedniu, Wittgenstein powrócił w styczniu 1917 r. na front na północ od Karpat jako oficer artylerii. W okopach panowała względna cisza i mógł zabrać się do pracy nad książką. Żadne jego notatki z tego okresu nie ocalały, ale w korespondencji z Engelmannem znaleźć już można wyraźne wątki mistyczne. Przesyłając mu wiersz Uhlanda Engelmann pisał: "Niemal wszystkie inne wiersze (również dobre) próbują wyrazić to, co niewyrażalne, tutaj się tego nie próbuje i właśnie dlatego zostało to osiągnięte". 9 kwietnia Ludwig odpowiadał:

I tak to właśnie jest: jeśli tylko nie silimy się, by wypowiedzieć to, co niewyrażalne, nic się nie zatraca. Ale to, co niewypowiadalne, będzie - niewypowiadalnie - zawarte w tym, co zostało wypowiedziane.

I oto mamy filozoficzny program przyszłego Traktatu logiczno-filozoficznego.

W międzyczasie przyszło mu brać udział w odpieraniu ofensywy Kiereńskiego (znów odznaczono go medalem za odwagę), a potem w zwycięskim marszu na wschód wzdłuż rzeki Prut do Czernowic. Wreszcie nastąpiło sześć spokojnych miesięcy w oczekiwaniu na wyniki negocjacji z rządem bolszewickim. Wtedy zapewne ukończył kolejną wersję swej książki, wydaną w 1971 r. pt. Prototractatus.

W kilka dni po podpisaniu 3 marca 1918 r. Traktatu Brzeskiego przeniesiony został w stopniu porucznika na front włoski. Chory na zapalenie jelit spędził pewien czas w szpitalu polowym, a w czerwcu wziął udział w ostatniej ofensywie, na jaką stać było Austro-Węgry: ataku na połączone siły włosko-angielsko-francuskie w Górach Trentu. Atak, który pochłonął sto tysięcy ofiar, został łatwo odparty. Wittgenstein otrzymał za wyjątkową odwagę, jaką odznaczył się jako obserwator artyleryjski, bardzo wysokie odznaczenie - i w lipcu zwolniono go na ponad dwa miesiące do domu. 6 lipca dostał od matki Davida Pinsenta list donoszący, że jej syn, zaangażowany w badania lotnicze, zginął właśnie w wypadku samolotowym. Wkrótce potem wuj Ludwiga, Paul, natknął się na niego na dworcu w Salzburgu - i przekonał, aby zamiast popełniać samobójstwo, wyjechał do jego domu w pobliżu Hallein. Tam zyskał swój ostateczny kształt Tractatus logico-philosophicus, jedna z najważniejszych książek filozoficznych XX wieku.

Chyba jeszcze z Hallein wysłał tekst do wydawcy Krausa, Jahody, a pod koniec września powrócił na front włoski. W tym czasie Imperium Habsburgów było już w stanie rozpadu, żołnierze narodowości polskiej, czeskiej, chorwackiej i innych masowo dezerterowali. Gdzieś na przełomie października i listopada, gdy oddani pod jego komendę żołnierze odmówili wykonania rozkazów, zastrzelił się brat Ludwiga, Kurt. W tych samym okresie Ludwig, wraz z pół milionem żołnierzy, wzięty został do niewoli. Trzymany początkowo w Como, przeniesiony został w styczniu 1919 do obozu pod Monte Cassino, gdzie przebywał do sierpnia. (Odmówił załatwionej mu przez rodzinę możliwości wcześniejszego opuszczenia obozu, którego nie przeżył co piąty jeniec.) Tam zawarł dwie ważne przyjaźnie: z rzeźbiarzem Michaelem Drobilem i nauczycielem Ludwigiem Hänselem. Objaśniał im idee Traktatu, wspólnie czytali też Krytykę czystego rozumu Kanta. Z Cassino wysłał 9 lutego kartkę do Russella, z której ten po blisko trzech latach przerwy dowiedział się, że Ludwig żyje i że skończył właśnie pisać książkę. 13 marca, po otrzymaniu od Russella odpowiedzi, Wittgenstein wysłał do niego znamienny list:

Napisałem książkę zatytułowaną "Logisch-Philosophische Abhandlung", zawierającą całą moją pracę z ostatnich sześciu lat. Wierzę, że rozwiązałem nasze problemy ostatecznie. Brzmi to może arogancko, ale nie mogę się temu przekonaniu oprzeć. Skończyłem tę książkę w sierpniu 1918 r., a dwa miesiące później zostałem Prigoniere. Mam tu rękopis ze sobą. Chciałbym ją ci przesłać, ale jest dość długa, a nie mam bezpiecznego sposobu przesyłania czegokolwiek. Faktycznie nie zrozumiałbyś jej bez wstępnych wyjaśnień, jest bowiem napisana w formie dość krótkich uwag. (Co oczywiście oznacza, że nikt jej nie zrozumie; choć wierzę, że jest tak czysta jak kryształ. Ale niweczy ona całą naszą teorię prawdy, klas, liczb i całą resztę.) Opublikuję ją, gdy tylko wrócę do domu.

Keynes, który brał udział w Konferencji Pokojowej w Wersalu, umożliwił Wittgensteinowi przesłanie do Anglii kopii tekstu, a także dostarczył mu wydany właśnie Wstęp do filozofii matematyki, w którym Russell w popularnej formie przedstawiał swe osiągnięcia w tym zakresie. Lektura tej ostatniej książki pozbawiła go złudzeń: Russell nic nie zrozumiał z notatek, jakie podyktował w Norwegii Moore'owi, a więc nie zrozumie też Traktatu. Inne kopie tekstu Wittgenstein przesłał Engelmannowi i Fregemu. Odpowiedź Fregego rozczarowała go ogromnie: wszystkie wątpliwości i pytania dotyczyły znaczeń terminów użytych na pierwszej stronie tekstu, nic więcej. Kolejne listy od Russella były bardziej zachęcające: niewiele może zdołał, z powodu lakoniczności uwag, zrozumieć, ale przynajmniej przeczytał całość i wyrażał nadzieję, że to, czego nie pojął, jest ważne, a zrozumie więcej po otrzymaniu dodatkowych wyjaśnień.

21 sierpnia 1919 r. Wittgenstein wyszedł na wolność. Wcześniej już w wyniku rozmów z Hänselem zdecydował: zostanie w przyszłości nauczycielem w szkole podstawowej. Przedtem jednak chciał opublikować Traktat. Zanim śledzić będziemy trudne, dwuletnie starania o publikację książki, zajrzyjmy do niej samej.

strona główna