strona główna

Karl R. POPPER

Logika odkrycia naukowego

fragmenty z Logik der Forschung, 1934
wyd. rozszerzone The Logic of Scientific Discovery, 1959 i 1972 (z tych wydań uwagi w nawiasach kwadratowych), przełożyła Urszula Niklas

2. Eliminacja psychologizmu
3. Dedukcyjne sprawdzanie teorii
4. Problem demarkacji
5. Doświadczenie jako metoda
6. Falsyfikowalność jako kryterium demarkacji
7. Problem "bazy empirycznej"
11. Reguły metodologiczne jako konwencje
12. Przyczynowość, wyjaśnianie i dedukowanie przewidywań
19. Pewne zarzuty ze strony konwencjonalizmu
20. Reguły metodologiczne
21. Logiczne badanie falsyfikowalności
22. Falsyfikowalność a falsyfikacja
28. Zdania bazowe
29. Względność zdań bazowych
30. Teoria i eksperyment
82. Pozytywna teoria potwierdzania: jak teoria może "wykazać hart"
84. Uwagi dotyczące użycia pojęć "prawdziwy" i "potwierdzony"
85. Droga nauki

§ 2. ELIMINACJA PSYCHOLOGIZMU

Jak wyżej powiedziałem, praca naukowca polega na formułowaniu i sprawdzaniu teorii.

Wydaje mi się, że stadium początkowe, akt powzięcia pomysłu czy wymyślenia teorii, ani nie wymaga analizy logicznej, ani się takiej analizie nie poddaje. Pytanie, jak się to dzieje, że ktoś wpada na nowy pomysł - czy będzie nim temat muzyczny, intryga dramatyczna, czy teoria naukowa - może być niezmiernie interesujące dla psychologii empirycznej, jest jednak bez znaczenia dla logicznej analizy wiedzy naukowej. Analiza logiczna nie zajmuje się bowiem pytaniami o fakty (Kantowskie quid facti?), ale wyłącznie pytaniami dotyczącymi prawomocności lub ważności (Kantowskie quid juris?). Stawia ona pytania następującego rodzaju. Czy twierdzenie jakieś można uzasadnić? Jeżeli tak, to w jaki sposób ? Czy jest ono sprawdzalne? Czy jest logicznie zależne od pewnych innych twierdzeń? Albo może stoi z nimi w sprzeczności? Ażeby twierdzenie jakieś można było poddać tego rodzaju badaniu logicznemu, musi być nam ono przedtem przedstawione. Ktoś musi je sformułować i przedłożyć do analizy.

Wprowadzę przeto wyraźne rozróżnienie pomiędzy procesem rodzenia się nowego pomysłu, a metodami i wynikami jego logicznej analizy. Jeśli chodzi o zadanie logiki wiedzy - w przeciwstawieniu do psychologii wiedzy - oprę się na założeniu, że polega ono jedynie na badaniu metod stosowanych w trakcie systematycznego sprawdzania, jakiemu poddać trzeba każdą nową koncepcję, jeżeli mamy ją poważnie wziąć pod uwagę.

W tym miejscu można by wysunąć zarzut, iż bardziej celowe byłoby postawienie przed epistemologią zadania polegającego na dążeniu do uzyskania tego, co nazywa się "racjonalną rekonstrukcją" kroków, wiodących naukowca do odkrycia - do znalezienia jakiejś nowej prawdy. Powstaje jednak pytanie: co właściwie pragniemy zrekonstruować? Jeżeli rekonstruować mielibyśmy procesy, zachodzące w trakcie rozbudzania i słabnięcia inspiracji, wówczas nie zgodziłbym się na przyjęcie takiej rekonstrukcji jako zadania logiki wiedzy. Procesami tego typu zajmuje się psychologia empiryczna, lecz chyba nie logika. Inaczej rzeczy się mają, gdy pragniemy dokonać racjonalnej rekonstrukcji późniejszych testów, które pozwolą odkryć odkrywczość inspiracji lub dowiedzieć się, iż stanowi ona wiedzę. W tej mierze, w jakiej naukowiec krytycznie osądza, modyfikuje czy odrzuca własną inspirację, wolno nam traktować podjętą tu analizę metodologiczną jako pewnego rodzaju "racjonalną rekonstrukcję" odpowiednich procesów myślowych. Jednakże procesy te nie są w ramach rekonstrukcji opisywane w taki sposób, w jaki naprawdę zachodzą: przynieść może ona jedynie logiczny szkielet procedury sprawdzania. Jest to jednak chyba wszystko, o co chodzić może tym, którzy mówią o "racjonalnej rekonstrukcji" dróg uzyskiwania wiedzy.

Tak się składa, że argumentacja zawarta w niniejszej książce jest od problematyki powyższej całkowicie niezależna. Jednakże wedle mego stanowiska w tej sprawie - słusznego czy niesłusznego - nie istnieje nic takiego, jak logiczna metoda wpadania na nowe pomysły lub logiczna rekonstrukcja owego procesu. Stanowisko swe ująć mogę mówiąc, iż każde odkrycie kryje "element irracjonalny" albo "intuicję twórczą" w sensie Bergsona. (...)

§ 3. DEDUKCYJNE SPRAWDZANIE TEORII

Zgodnie z poglądem, który tu przedstawię, metoda krytycznego sprawdzania teorii i dokonywania pomiędzy nimi wyboru, zgodnego z wynikami testów, przebiega zawsze w sposób następujący. Z nowej koncepcji, wysuniętej prowizorycznie, która nie jest jeszcze w żaden sposób uprawomocniona - z antycypacji, hipotezy, systemu teoretycznego, z czego tylko chcecie - wyciąga się wnioski drogą logicznej dedukcji. Wnioski te porównuje się następnie między sobą oraz z innymi wchodzącymi w grę zdaniami, by stwierdzić, jakie związki logiczne (w rodzaju równoważności, wyprowadzalności, zgodności lub niezgodności) między nimi zachodzą.

Wyróżnić można cztery różne drogi, jakimi przebiega sprawdzanie teorii. Po pierwsze, wchodzi tu w grę wzajemne logiczne porównywanie wniosków, dzięki czemu sprawdza się wewnętrzną spójność systemu. Po drugie, bada się logiczną formę teorii mając na oku stwierdzenie, czy teoria ta ma charakter empiryczny, czyli naukowy, czy też jest na przykład tautologiczna. Po trzecie, można porównywać ją z innymi teoriami głównie w tym celu, by ustalić, czy teoria - o ile przetrwa rozmaite testy, którym ją poddamy - stanowić będzie krok naprzód w dziedzinie nauki. I na koniec teorię sprawdza się poprzez empiryczne zastosowanie wniosków, jakie można z niej wyprowadzić.

Celem testów ostatniego rodzaju jest stwierdzenie, w jakiej mierze nowe konsekwencje sprawdzanej teorii - bez względu na to, jak nowatorska jest treść jej twierdzeń - sprostać mogą wymaganiom praktyki, narzucanym bądź przez czysto naukowe sytuacje eksperymentalne, bądź przez praktyczne zastosowania technologiczne. I w tym wypadku okazuje się, że procedura sprawdzania ma charakter dedukcyjny. Z teorii tej dedukuje się pewne zdania jednostkowe - które nazwać możemy "przewidywaniami" - za pomocą innych, uprzednio przyjętych zdań; przede wszystkim przewidywania, które są łatwe do sprawdzenia lub zastosowania. Spośród owych zdań wybiera się takie, których nie można wywieść z teorii obiegowej, a zwłaszcza te zdania, które są z obiegową teorią sprzeczne. Następnie podejmujemy decyzję co do tych (i innych) wydedukowanych zdań, porównując je z wynikami zastosowań praktycznych oraz eksperymentów. Jeżeli decyzja jest pozytywna, czyli jeśli jednostkowe wnioski okazały się możliwe do przyjęcia, czyli zostały zweryfikowane, wówczas teoria czasowo przetrwała test: nie ma powodu, by ją odrzucić. Ale jeżeli decyzja jest negatywna, czyli innymi słowy, gdy wnioski zostały sfalsyfikowane, falsyfikacja wniosków falsyfikuje również teorię, z której zostały one logicznie wywiedzione.

Zauważmy, iż decyzja pozytywna dostarcza teorii poparcia jedynie czasowego, ponieważ każda późniejsza decyzja negatywna może ją obalić. Dopóki teoria wychodzi zwycięsko z drobiazgowych i surowych testów i dopóki - za sprawą postępu nauki - inna teoria nie zajmie jej miejsca, możemy powiedzieć, że "okazała hart", lub że została "potwierdzona" (corroborated) przez dotychczasowe doświadczenie.

W zarysowanej tu procedurze nie pojawia się nic, co przypominałoby logikę indukcyjną. W żadnym miejscu nie zakładam, że o prawdziwości teorii wnosić można na podstawie prawdziwości zdań jednostkowych. W żadnym miejscu nie zakładam, iż o "prawdziwości" lub jedynie "prawdopodobieństwie" teorii rozstrzyga się na mocy wynikłych z niej "zweryfikowanych" wniosków. (...)

§ 4. PROBLEM DEMARKACJI

Spośród wielu prawdopodobnych zarzutów wobec poglądu tu przedstawionego najpoważniejszy jest chyba następujący. Można powiedzieć, że odrzucając metodę indukcji pozbawiam nauki empiryczne tego, co wydaje się ich cechą najważniejszą, a to oznacza, że znoszę bariery, oddzielające naukę od spekulacji metafizycznej. Na zarzut ten odpowiem, iż głównym powodem, dla którego odrzucam logikę indukcji jest to właśnie, iż nie dostarcza ona dogodnego wyróżnika wskazującego na empiryczny, niemetafizyczny charakter systemu teoretycznego; innymi słowy, że nie dostarcza ona dogodnego "kryterium demarkacji";.

Problem znalezienia kryterium, pozwalającego na odróżnienie pomiędzy naukami empirycznymi z jednej strony, a matematyką i logiką, jak również systemami "metafizycznymi" z drugiej, nazywam problemem demarkacji. (...)

Pozytywiści interpretują zazwyczaj problem demarkacji w sposób naturalistyczny; ujmują go tak, jak gdyby należał do nauk przyrodniczych. Zamiast postawić sobie za zadanie sformułowanie dogodnej konwencji wierzą oni, że muszą dążyć do wykrycia pewnej różnicy, niejako tkwiącej w naturze rzeczy, pomiędzy naukami empirycznymi z jednej strony, a metafizyką z drugiej. Nieodmiennie starają się dowieść, że metafizyka z samej swej natury jest jedynie czczą nonsensowną gadaniną - "sofistyką i złudzeniem" jak mówi Hume, które powinniśmy "wydać na pastwę płomieni". (...)

Problem indukcji obraca właśnie wniwecz pozytywistyczną próbę rozwiązania problemu demarkacji: pozytywiści, którym tak bardzo zależy na unicestwieniu metafizyki, razem z nią unicestwiają nauki przyrodnicze. Prawa naukowe bowiem nie dają się również zredukować do elementarnych zdań mówiących o doświadczeniu. Gdybyśmy konsekwentnie stosowali Wittgensteina kryterium sensowności [chodzi o słynną formułę: sensem zdania jest metoda jego weryfikacji - W.S.], należałoby odrzucić jako bezsensowne te prawa przyrodnicze, których poszukiwanie - jak powiada Einstein - jest "najdonioślejszym zadaniem fizyka": praw tych nigdy nie moglibyśmy traktować jako autentycznych, pełnoprawnych zdań. (...)

Widać stąd, dlaczego indukcjonistyczne kryterium demarkacji nie nadaje się do nakreślenia linii oddzielającej systemy naukowe od metafizycznych, oraz dlaczego nadawać im musi taki sam status; werdykt pozytywistycznego dogmatu sensowności głosi bowiem, że oba systemy są systemami bezsensownych pseudo-zdań. Tak więc pozytywizm, zamiast wykorzenić metafizykę z nauk empirycznych, doprowadza do wdarcia się metafizyki w dziedzinę nauki.

W przeciwieństwie do owych chwytów anty-metafizycznych, to znaczy anty-metafizycznych w intencji, nie upatruję swego zadania w doprowadzaniu metafizyki do upadku. Dążę raczej do sformułowania dogodnej charakterystyki nauk empirycznych czy zdefiniowania w taki sposób pojęć "nauka empiryczna" i "metafizyka", by o danym systemie twierdzeń można było orzec, czy dokładne jego zbadanie leży lub nie w zakresie nauk empirycznych.

Proponowane przeze mnie kryterium demarkacji trzeba będzie w związku z tym traktować jako propozycję umowy lub konwencji. Dogodność wszelkich tego typu konwencji oceniana może być różnie, a rozsądna dyskusja nad tą kwestią możliwa jest tylko wówczas, gdy obie strony stawiają sobie wspólny cel. Oczywiście wybór celu musi być w ostatecznej instancji kwestią decyzji, nie mieszczącej się w granicach argumentacji racjonalnej.

Zatem każdy, kto wynik lub cel nauki upatruje w systemie twierdzeń absolutnie pewnych i niepodważalnych, niewątpliwie odrzuci propozycje, jakie tu wysunę. (...)

Przyznaję więc szczerze, że formułując swe propozycje kierowałem się - sięgając najgłębiej - sądami wartościującymi oraz upodobaniami. Mam jednak nadzieję, że propozycje te przyjąć będą mogli ci, którzy cenią nie tylko rygor logiczny, ale również niezależność od dogmatów, którzy mają na oku stosowalność praktyczną, lecz których jeszcze bardziej pociągają przygoda naukowa i odkrycia, wciąż na nowo stawiające przed nami nowe i nieoczekiwane pytania, zmuszające do zaryzykowania nowych odpowiedzi, o jakich się jeszcze nie śniło.

Fakt, iż na moje propozycje wpływ mają sądy wartościujące, nie oznacza, bym popełniał błąd, o który oskarżam pozytywistów - próbę uśmiercenia metafizyki poprzez obrzucenie jej wyzwiskami. Nie posuwam się nawet do stwierdzenia, że metafizyka jest bez wartości dla nauk empirycznych. Nie można bowiem zaprzeczyć, że prócz idei metafizycznych, utrudniających postęp nauki były też inne - jak atomizm spekulatywny - które postępowi sprzyjały. Patrząc na tę sprawę z punktu widzenia psychologii skłaniam się do poglądu, iż odkrycie naukowe nie jest możliwe bez wiary w idee typu czysto spekulatywnego, niekiedy całkiem mgliste; wiara taka jest najzupełniej naukowo nieusankcjonowana i w tej mierze jest "metafizyczna". (...)

§ 5. DOŚWIADCZENIE JAKO METODA

(...) [Oto] trzy warunki, jakie spełniać musi nasz empiryczny system teoretyczny. Po pierwsze, musi być syntetyczny aby mógł reprezentować niesprzeczny, możliwy świat. Po drugie, spełniać musi kryterium demarkacji (patrz §§ 6 oraz 21), czyli nie może być metafizyczny, ale reprezentować musi świat możliwego doświadczenia. Po trzecie, musi być systemem w pewien sposób wyróżnionym spośród innych jako system reprezentujący nasz świat doświadczenia.

Ale w jaki sposób wyróżnić mamy system, który reprezentuje nasz świat doświadczenia ? Odpowiedź brzmi: wyróżnia go fakt, iż poddany został sprawdzaniu i z prób tych wyszedł zwycięsko. Oznacza to, że wyróżnimy go stosując doń tę metodę dedukcyjną, której zbadanie i opisanie uczyniłem swoim celem. (...)

§ 6. FALSYFIKOWALNOŚĆ JAKO KRYTERIUM DEMARKACJI

(...) logicznie niedopuszczalne jest wnioskowanie, prowadzące do teorii od zdań jednostkowych, "weryfikowalnych w doświadczeniu" (cokolwiek miałoby to oznaczać). Teorie zatem nigdy nie są weryfikowane empirycznie. Jeśli nie chcemy popełnić pozytywistycznej pomyłki, polegającej na eliminacji - na mocy przyjętego kryterium demarkacji - systemów teoretycznych nauk przyrodniczych, wówczas dobrać musimy takie kryterium, które pozwoli zaliczyć do dziedziny nauk empirycznych nawet te zdania, których zweryfikować nie można.

Naturalnie tylko wówczas traktuję pewien system jako empiryczny lub naukowy, gdy poddaje się on sprawdzeniu w doświadczeniu. Z rozważań tych wynika, że za kryterium demarkacji należy przyjąć nie weryfikowalność, lecz falsyfikowalność systemu. Innymi słowy, nie wymagam, by jakiś system naukowy można było wybrać raz na zawsze w sensie pozytywnym, wymagam natomiast, by miał on taką formę logiczną, aby testy empiryczne pozwalały na decyzję w sensie negatywnym: musi być możliwe obalenie empirycznego systemu naukowego przez doświadczenie.

[Zauważmy, że falsyfikowalność proponuję jako kryterium demarkacji a nie znaczenia. (...) Falsyfikowalność przeprowadza podział pomiędzy dwoma rodzajami zdań najzupełniej sensownych: zdaniami falsyfikowalnymi i niefalsyfikowalnymi. Zakreśla się w ten sposób linię w obrębie wyrażeń sensownych, nie zakreśla się granic języka sensownego.]

(...) Propozycja moja opiera się na asymetrii pomiędzy weryfikowalnością a falsyfikowalnością, na asymetrii biorącej się z logicznej formy zdań uniwersalnych. Nie są one bowiem nigdy wyprowadzane ze zdań jednostkowych, ale mogą stać z nimi w sprzeczności. W konsekwencji można drogą wnioskowań czysto dedukcyjnych (za pomocą modus tollens logiki klasycznej) wnosić o fałszywości zdań uniwersalnych na podstawie prawdziwości zdań jednostkowych. Rozumowanie takie, prowadzące do wniosku o fałszywości zdań uniwersalnych, jest jedynym ściśle dedukcyjnym rodzajem wnioskowania, które przebiega jak gdyby zgodnie z "kierunkiem indukcji", czyli od zdań jednostkowych do zdań uniwersalnych. (...)

[cały powyższy wywód opiera się na tym, że nie jest prawem logiki formuła
 ((p → q) & q) → p (słownie: jeśli, jeśli p, to q i q, to p),
jest natomiast prawem logiki - zwanym modus tollens - formuła:
((p → q) & ~q) → ~p (jeśli, jeśli p to q i nie-q, to nie-p).
W.S.]

§ 7. PROBLEM "BAZY EMPIRYCZNEJ"

Aby falsyfikowalność nadawała się w ogóle na kryterium demarkacji, dysponować musimy zdaniami, które mogą posłużyć jako przesłanki we wnioskowaniach falsyfikujących. Okazuje się więc, że kryterium nasze jedynie przesuwa problem - od zagadnienia empirycznego charakteru teorii prowadzi nas na powrót do zagadnienia empirycznego charakteru zdań jednostkowych. (...)

Problemy bazy empirycznej - czyli problemy związane z empirycznym charakterem zdań jednostkowych oraz sposobem ich sprawdzania - odgrywają więc w nauce rolę nieco inną niż większość interesujących nas zagadnień. Większość ich wiąże się bowiem ściśle z praktyką badawczą, podczas gdy problem bazy empirycznej należy niemal wyłącznie do teorii poznania. Jednakże będę musiał się nimi zająć, gdyż stały się źródłem licznych niejasności. Jest to prawdą zwłaszcza gdy chodzi o związek pomiędzy doznaniami zmysłowymi a zdaniami bazowymi. (Zdanie, które nazywam "zdaniem bazowym" lub "twierdzeniem bazowym", służyć może jako przesłanka falsyfikacji empirycznej; mówiąc krótko, stwierdza ono pewien fakt jednostkowy.)

Doznania zmysłowe traktowano często jako źródło pewnego typu uzasadnienia dla zdań bazowych. Uważano, że zdania te niejako na nich "bazują", że prawdziwość zdań bazowych "ujawnia się dzięki badaniu" owych doznań, lub że dzięki nim staje się "oczywista", itd. Wszystkie te sformułowania ujawniają zdrową tendencję do podkreślania ścisłego związku, zachodzącego pomiędzy zdaniami bazowymi a doznaniami zmysłowymi. Słusznie też mniemano, iż zdania mogą być logicznie uzasadniane jedynie przez zdania. Powiązanie percepcji i zdań pozostawało zatem niejasne i opisywano je za pomocą równie niejasnych określeń, które nic nie wyjaśniały, natomiast pozwalały prześlizgnąć się nad trudnościami lub w najlepszym razie dawały o nich niejasne pojęcie poprzez metafory.

Moim zdaniem również i w tym wypadku znaleźć można rozwiązanie, o ile psychologiczny aspekt problemu oddzieli się jasno od jego aspektu logicznego i metodologicznego. Odróżnić musimy z jednej strony doznania subiektywne czy uczucia przekonania, które nigdy nie dostarczają uzasadnienia dla zdań (choć stanowić mogą przedmiot badania psychologicznego), a z drugiej strony obiektywne relacje logiczne, zachodzące pomiędzy rozmaitymi systemami twierdzeń naukowych lub w obrębie każdego systemu. (...)

§ 11. REGUŁY METODOLOGICZNE JAKO KONWENCJE

Reguły metodologiczne traktuje się tu jako konwencje. Można scharakteryzować je jako reguły gry nauk empirycznych. Od reguł czystej logiki różnią się one mniej więcej tak, jak reguły szachów (...).

Podamy dwa proste przykłady reguł metodologicznych, które wystarczą do pokazania, że niezbyt właściwe byłoby usytuowanie rozważań o metodzie na tym samym poziomie, co rozważania czysto logiczne.

(1) Gra naukowa w zasadzie nie kończy się. Ten, kto postanowiłby pewnego dnia, że twierdzenia naukowe nie wymagają dalszego sprawdzania i ze można je uważać za ostatecznie zweryfikowane, wycofuje się z gry.

(2) Od chwili, gdy pewna hipoteza została sformułowana i sprawdzona, gdy dowiodła hartu, nie wolno jej poniechać bez podania "dobrego powodu". "Dobrym powodem" może na przykład być zastąpienie danej hipotezy przez inną, lepiej sprawdzalną, lub falsyfikacja jednej z konsekwencji hipotezy. (...)

Te dwa przykłady pokazują, jakie są reguły metodologiczne. Z pewnością znacznie różnią się od reguł, które zazwyczaj nazywamy "logicznymi". Aczkolwiek logika może zapewne ustalać kryteria, na mocy których rozstrzygamy, czy dane zdanie jest sprawdzalne, z pewnością nie zajmuje się problemem, czy ktoś zadał sobie trud sprawdzenia go.

(...) reguły formułuje się po to, by zapewnić stosowalność naszemu kryterium demarkacji (...).

(...) Jedynym powodem, który skłonił mnie do sformułowania kryterium demarkacji jest jego płodność; fakt, iż bardzo wiele kwestii można z jego pomocą wyjaśnić. "Definicje są dogmatami; jedynie wyprowadzone z nich konkluzje przynieść mogą owe intuicje" - powiada Menger. Jest to z pewnością prawda w odniesieniu do definicji pojęcia "nauki". Jedynie konsekwencje mojej definicji nauki empirycznej oraz odwołujące się do niej rozstrzygnięcia metodologiczne pozwolą naukowcowi dostrzec, jak dalece definicja owa zgodna jest z intuicyjną koncepcją celu jego własnych zamierzeń. (...)

§ 12. PRZYCZYNOWOŚĆ, WYJAŚNIANIE I DEDUKOWANIE PRZEWIDYWAŃ

Podać przyczynowe wyjaśnienie jakiegoś wydarzenia to tyle, co wydedukować zdanie opisujące owo wydarzenie posługując się jako przesłankami dedukcji jednym lub więcej prawem uniwersalnym, wraz z pewnymi zdaniami jednostkowymi - warunkami początkowymi. Możemy na przykład powiedzieć, że podaliśmy przyczynowe wyjaśnienie rozerwania się pewnego kawałka nici, jeżeli stwierdziliśmy, że wytrzymałość owej nici na rozciąganie wynosi 1 funt, podczas gdy zawieszono na niej ciężar 2 funtów. Analizując powyższe wyjaśnienie przyczynowe dotrzemy do kilku składników. Z jednej strony mamy hipotezę: "Jeżeli nić obciążona jest ciężarem przekraczającym jej wytrzymałość na rozciąganie, wówczas rozerwie się". Zdanie to ma charakter uniwersalnego prawa przyrody. Z drugiej strony mamy zdanie jednostkowe (w tym wypadku dwa), odnoszące się wyłącznie do określonego przypadku, z którym mamy do czynienia: "Obciążenie charakterystyczne dla tej nici wynosi 1 funt" oraz "Ciężar zawieszony na tej nici wyniósł 2 funty".

Mamy więc dwa rodzaje zdań będących niezbędnymi składnikami kompletnego wyjaśniania przyczynowego. Są to: (1) zdania uniwersalne, czyli hipotezy mające charakter praw przyrodniczych, oraz (2) zdania jednostkowe, odnoszące się do określonego przypadku, z jakim mamy do czynienia i które nazywać będę "warunkami początkowymi". Właśnie ze zdań uniwersalnych, w koniunkcji z warunkami początkowymi, dedukujemy zdanie jednostkowe "Nić rozerwie się". Zdanie to nazwiemy przewidywaniem określonym lub jednostkowym.

Warunki początkowe opisują to, co zwykle nazywamy "przyczyną" danego wydarzenia. (Fakt, iż na nici, której wytrzymałość na rozciąganie wynosi 1 funt, zawieszono ciężar 2 funtów, był przyczyną jej rozerwania.) Przewidywanie opisuje natomiast to, co zwykle nazywa się "skutkiem". Obu tych terminów będę unikał. (...)

(...) Nie zamierzam (...) ani odrzucać, ani przyjmować "zasady przyczynowości", zadowolę się wykluczeniem jej po prostu ze sfery nauki jako "metafizycznej".

Podam jednakże regułę metodologiczną, odpowiadającą "zasadzie przyczynowości" na tyle dokładnie, że można ją traktować jako metafizyczną wersję owej reguły. Jest to prosta reguła, która mówi, iż nie wolno rezygnować z poszukiwania uniwersalnych praw i koherentnych systemów teoretycznych, ani też ustawać w próbach wyjaśniania przyczynowego wszelkiego rodzaju zdarzeń, jakie potrafimy opisać. Jest to reguła, kierująca postępowaniem naukowca dokonującego badań. (...)

§ 19. PEWNE ZARZUTY ZE STRONY KONWENCJONALIZMU

Moja propozycja przyjęcia falsyfikowalności jako kryterium rozstrzygającego o tym, czy dany system teoretyczny należy, czy nie należy do nauk empirycznych, niewątpliwie narażona jest na zarzuty. Zarzuty takie wyjść mogą na przykład z kręgu wpływów prądu myślowego znanego jako "konwencjonalizm. (...)

Zgodnie z konwencjonalistycznym punktem widzenia prawa przyrody nie są falsyfikowalne przez obserwacje; prawa są bowiem niezbędne do określenia, czym jest obserwacja, a dokładniej, czym jest w nauce pomiar. Właśnie owe ustanowione przez nas prawa są niezbędnie potrzebne do regulowania zegarów i korygowania tzw. "sztywnych" prętów pomiarowych. Zegar nazwiemy "dokładnym" a pręt pomiarowy "sztywnym" tylko wówczas, gdy ruch mierzony za pomocą tych instrumentów spełnia aksjomaty mechaniki, jakie postanowiliśmy przyjąć.

(...) z konwencjonalistycznego sposobu myślenia wydobyć można pewne interesujące argumenty przeciwko mojemu kryterium demarkacji. Jeden z nich jest następujący. Przyznaję - mógłby powiedzieć konwencjonalista - że teoretyczne systemy nauk przyrodniczych nie są weryfikowanie, ale też twierdzę, że nie są falsyfikowalne. Zawsze bowiem istnieje możliwość "... by dowolnie wybrany system aksjomatyczny uczynić «zgodnym z rzeczywistością»", czego dokonać można na kilka sposobów (niektóre spośród nich sugerowano powyżej). Można więc wprowadzić ad hoc hipotezy. Można też zmodyfikować tzw. "definicje ostensywne" (lub zastępujące je "definicje wyraźne", jak pokazano w § 17). Albo też możemy zająć sceptyczną postawę w kwestii rzetelności eksperymentatora, którego obserwacje, przeczące naszemu systemowi, możemy z nauki wyeliminować jako niedostatecznie poparte, nienaukowe, nieobiektywne, a nawet na tej podstawie, że eksperymentator był kłamcą. (Tego rodzaju postawę, zresztą całkowicie słusznie, może niekiedy przyjmować fizyk wobec domniemanych zjawisk okultystycznych.) W ostateczności zawsze podać możemy w wątpliwość wnikliwość teoretyka (...).

Wedle poglądu konwencjonalisty nie można dokonać podziału systemów teoretycznych na falsyfikowalne i niefalsyfikowalne, a ściślej biorąc, rozróżnienie takie okaże się niejednoznaczne. W konsekwencji nasze kryterium falsyfikowalności okazać się musi bezużyteczne jako kryterium demarkacji.

§ 20. REGUŁY METODOLOGICZNE

Zarzuty wyimaginowanego konwencjonalisty wydają mi się nie do odparcia, podobnie jak nie do odrzucenia jest sama filozofia konwencjonalizmu. Przyznaję, że moje kryterium falsyfikowalności nie prowadzi do klasyfikacji jednoznacznej. W rzeczy samej niemożliwe jest stwierdzenie, drogą badania logicznej formy systemu zdań, czy jest on konwencjonalnym systemem definicji uwikłanych czy systemem empirycznym w moim rozumieniu, to znaczy systemem obalalnym. Wynika stąd jednak tyle tylko, że przyjęte przeze mnie kryterium demarkacji nie stosuje się bezpośrednio do systemu zdań (...). Pytanie, czy dany system jest sam przez się konwencjonalistyczny czy empiryczny, jest zatem pytaniem źle postawionym. Tylko przy odwołaniu się do metod, stosowanych wobec pewnego systemu teoretycznego, zadawać można pytanie, czy mamy do czynienia z teorią konwencjonalistyczną, czy z empiryczną. Konwencjonalizmu unikniemy jedynie wówczas, gdy podejmiemy decyzję nie stosowania konwencjonalistycznych wybiegów. Gdy postanowimy, iż w razie zagrożenia systemu nie będziemy nigdy ratować go za pomocą jakiegokolwiek konwencjonalistycznego wybiegu. W ten sposób ustrzeżemy się przed nadużywaniem zawsze otwartej możliwości "... by dowolnie wybrany system aksjomatyczny uczynić «zgodnym z rzeczywistością»".

Trafny bilans zysków (i strat), jakie przynoszą metody konwencjonalistyczne, na sto lat przed Poincarem podał Black: "Przy nieznacznej adaptacji warunków każda niemal hipoteza zgodna będzie z badanymi zjawiskami. Zadowoli to wyobraźnię, nie posunie jednak naprzód naszej wiedzy".

Ażeby sformułować reguły metodologiczne, uniemożliwiające stosowanie wybiegów konwencjonalistycznych, winniśmy zaznajomić się z rozmaitymi postaciami, jakie wybiegi owe mogą przyjmować, tak by każdą z nich odeprzeć odpowiednim posunięciem antykonwencjonalistycznym. Winniśmy też przystać na to, że ilekroć przekonamy się, że system pewien uratowany został za pomocą konwencjonalistycznego wybiegu, sprawdzać go będziemy od nowa i odrzucimy go, jeśli okoliczności będą tego wymagać.

W zakończeniu poprzedniego paragrafu wymieniliśmy już cztery ważniejsze rodzaje wybiegów konwencjonalistycznych. Lista ta nie pretenduje do zupełności: każdy badacz, szczególnie na polu socjologii i psychologii (do fizyka raczej się to nie odnosi) strzec się musi stale przed pokusą stosowania innych jeszcze chwytów konwencjonalistycznych - pokusą, której często ulegają na przykład psychoanalitycy.

Jeśli chodzi o hipotezy pomocnicze, proponujemy ustanowić regułę głoszącą, że przyjmować można tylko takie, których wprowadzenie nie zmniejsza stopnia falsyfikowalności lub sprawdzalności danego systemu, lecz przeciwnie - zwiększa go. (Kwestia estymacji stopni falsyfikowalności wyjaśniona będzie w §§ 31-40.) Jeżeli stopień falsyfikowalności wzrasta, wówczas wprowadzenie hipotezy zwiększa moc teorii: system wyklucza teraz więcej niż przedtem, więcej zakazuje. Ująć to można również inaczej. Wprowadzenie hipotezy pomocniczej należy zawsze traktować jako próbę skonstruowania nowego systemu, a ów nowy system należy zawsze oceniać ze względu na to, czy - gdyby został przyjęty - stanowiłby rzeczywisty postęp w naszej wiedzy o świecie. Przykładem hipotezy pomocniczej, zdecydowanie akceptowalnej w powyższym sensie, jest Pauliego zasada wykluczenia. Przykładem niezadowalającej hipotezy pomocniczej może być Lorentza-Fitzgeralda hipoteza kontrakcji, która nie ma żadnych falsyfikowalnych konsekwencji, a służy jedynie do przywrócenia zgodności między teorią a eksperymentem - głównie wynikami osiągniętymi przez Morleya i Michelsona. Dopiero teoria względności przyniosła pewien postęp, pozwalając na przewidywanie nowych konsekwencji, nowych zjawisk fizycznych, dzięki czemu otwarła nowe możliwości sprawdzania i falsyfikowania. (...)

W § 17 wspomniałem o definicjach wyraźnych, nadających znaczenie pojęciom systemu aksjomatycznego za pomocą systemu o niższym poziomie uniwersalności. Korzystne modyfikacje tych definicji są dopuszczalne, lecz traktowane być muszą jako modyfikacje systemu, który następnie poddać należy ponownemu badaniu, tak jak gdyby był nowym systemem. Jeśli chodzi o niezdefiniowane nazwy uniwersalne, istnieją dwie następujące możliwości, (1) Istnieją pewne pojęcia niezdefiniowane, pojawiające się jedynie w twierdzeniach o najwyższym poziomie uniwersalności i których użycie ustalone jest dzięki temu, że znane są relacje logiczne, w jakich pozostają one do innych pojęć. Można je wyeliminować w toku dedukcji (przykładem jest tu "energia"). (2) Istnieją inne pojęcia niezdefiniowane, występujące również w twierdzeniach o niższym poziomie uniwersalności, a których znaczenie określa użycie (np. "ruch", "punkt materialny", "położenie"). Przyjmujemy, że zakazana jest ukryta modyfikacja użyć tych pojęć, a wszystkie inne powzięte przedtem postanowienia metodologiczne utrzymujemy w mocy.

Jeżeli chodzi o dwa pozostałe punkty (mówiące o kompetencji eksperymentatora lub teoretyka), przyjmiemy podobne reguły. Eksperymenty intersubiektywnie sprawdzalne należy albo akceptować, albo odrzucać w świetle eksperymentów, dających wyniki przeciwne. Samo powoływanie się na derywacje logiczne, które zostaną odkryte w przyszłości, można pominąć.

§ 21. LOGICZNE BADANIE FALSYFIKOWALNOŚCI

Wybiegów konwencjonalistycznych wystrzegać się trzeba jedynie w wypadku takich systemów, które okazałyby się falsyfikowalne, gdyby wobec nich zastosować proponowane przez nas reguły metodologiczne. Przyjmijmy, że nasze reguły skutecznie owe wybiegi eliminują: możemy teraz rozważyć zagadnienie logicznej charakterystyki systemów falsyfikowalnych. Dokonamy próby scharakteryzowania falsyfikowalności teorii odwołując się do relacji logicznych, jakie zachodzą pomiędzy teorią a klasą zdań bazowych.

W następnym rozdziale podamy pełniejszą charakterystykę zdań jednostkowych, które nazywam "zdaniami bazowymi", rozważę też problem, czy z kolei te zdania są falsyfikowalne. Tutaj zakładamy, że istnieją falsyfikowalne zdania bazowe. (...)

Na początek spróbujemy teorię nazwać "empiryczną", gdy można z niej wydedukować zdania jednostkowe. Nie będzie to jednak próba udana, gdyż aby wydedukować z teorii zdania jednostkowe zawsze trzeba innych zdań jednostkowych - warunków początkowych, określających podstawienia za zmienne teorii. (...)

Na tej drodze dojdziemy do sformułowania żądania, aby teoria umożliwiała wydedukowanie, z grubsza rzecz biorąc, więcej empirycznych zdań jednostkowych, niż możemy wydedukować z samych warunków początkowych. Oznacza to, że definicja nasza odwołać się musi do szczególnej klasy zdań jednostkowych i do tego właśnie celu potrzebne są nam zdania bazowe. Ze względu na to, że niełatwym zadaniem byłoby szczegółowe określenie roli, jaką skomplikowany system teoretyczny odgrywa w dedukcji zdań bazowych czy jednostkowych, proponuję następującą definicję. Teorię nazwiemy "empiryczną" lub "falsyfikowalną", jeśli dokonuje ona jednoznacznego podziału klasy wszystkich możliwych zdań bazowych na dwie następujące podklasy. Pierwsza jest klasą wszystkich tych zdań bazowych, które są z teorią sprzeczne (lub zdań wykluczanych, zakazywanych przez teorię): klasę tę nazwiemy klasą potencjalnych falsyfikatorów teorii. Druga jest klasą tych zdań bazowych, które nie są z teorią sprzeczne (lub które teoria "dopuszcza"), Ujmiemy to krócej mówiąc, że teoria jest falsyfikowalną, gdy klasa jej potencjalnych falsyfikatorów nie jest pusta. (...)

§ 22. FALSYFIKOWALNOŚĆ I FALSYFIKACJA

Musimy jasno odróżnić falsyfikowalność od falsyfikacji. Falsyfikowalność została wprowadzona jako kryterium empirycznego charakteru systemu zdań. W wypadku falsyfikacji niezbędne są specjalne reguły określające, kiedy system mamy uważać za sfalsyfikowany.

Teoria jest sfalsyfikowana jedynie wówczas, gdy przyjęto sprzeczne z nią zdania bazowe. Jest to warunek niezbędny, lecz nie wystarczający; przekonaliśmy się bowiem, że niepowtarzalne, jednostkowe wydarzenia nie mają dla nauki żadnego znaczenia. Z powodu kilku oderwanych zdań bazowych, sprzecznych z teorią, nie będziemy odrzucać jej jako sfalsyfikowanej. Uznamy ją za sfalsyfikowaną jedynie wówczas, gdy zostanie odkryte zjawisko powtarzalne, obalające teorię. Innymi słowy, zaakceptujemy falsyfikację jedynie wtedy, gdy empiryczna hipoteza niskiego szczebla, opisująca takie zjawisko, zostanie sformułowana i potwierdzona. Tego typu hipotezę nazwać można "hipotezą falsyfikującą". (...)

Zdania bazowe pełnią zatem dwie różne role. Z jednej strony mamy system wszystkich logicznie możliwych zdań bazowych, z pomocą którego dokonać zamierzamy charakterystyki logicznej zdań empirycznych. Z drugiej strony przyjęte zdania bazowe stanowią podstawę potwierdzania hipotez. Jeżeli przyjęte zdania bazowe są sprzeczne z teorią, tylko wtedy uznamy je za wystarczającą podstawę falsyfikacji, gdy jednocześnie potwierdzają one hipotezę falsyfikującą.

§ 28. ZDANIA BAZOWE

Wskazaliśmy już krótko rolę, jaką w bronionej przeze mnie teorii poznania odgrywają zdania bazowe. Są one potrzebne do rozstrzygnięcia, czy daną teorię uznamy za falsyfikowalną, czyli empiryczną (por. § 21). Są również potrzebne do potwierdzania hipotez falsyfikujących, zatem do falsyfikowania teorii (por. § 22).

Zdania bazowe muszą więc spełniać następujące warunki, (a) Żadnego zdania bazowego nie można wydedukować z samego zdania uniwersalnego, któremu nie towarzyszą warunki początkowe. Z drugiej strony (b) zdania uniwersalne i zdania bazowe mogą pozostawać w sprzeczności. Warunek (b) spełniany jest jedynie wówczas, gdy z teorii, z którą pewne zdanie bazowe jest sprzeczne, można wyprowadzić negację tego zdania. Z tego, oraz z warunku (a) wynika, że zdanie bazowe musi mieć taką postać logiczną, by jego negacja nie była sama zdaniem bazowym.

Spotkaliśmy już zdania, których forma logiczna różna jest od formy ich negacji. Były to zdania uniwersalne oraz zdania egzystencjalne: są one nawzajem swymi negacjami i różnią się pod względem formy logicznej. Podobnie budować można zdania jednostkowe. O zdaniu "W obszarze czasoprzestrzennym k znajduje się kruk" powiedzieć można, iż różni się ono pod względem postaci logicznej - a nie tylko językowej - od zdania "W obszarze czasoprzestrzennym k nie ma żadnego kruka". Zdanie o postaci "W obszarze czasoprzestrzennym k znajduje się to-a-to" lub "W obszarze czasoprzestrzennym k zachodzi takie-a-takie zdarzenie" (por. § 23) można nazwać "jednostkowym zdaniem egzystencjalnym" lub "jednostkowym zdaniem-istnieje" (there-is-statement). Negując takie zdanie otrzymujemy natomiast: "W obszarze czasoprzestrzennym k nie znajduje się żadne to-a-to" lub "W obszarze czasoprzestrzennym k nie zachodzi żadne takie-a-takie zdarzenie", czyli zdanie, które nazwać można "jednostkowym zdaniem non-egzystencji" lub "jednostkowym zdaniem-nie istnieje" (there-is-not-statement).

Możemy obecnie podać następującą regułę, dotyczącą zdań bazowych: zdania bazowe mają postać jednostkowych zdań egzystencjalnych. Reguła ta oznacza, że zdania bazowe spełniać będą warunek (a), gdyż jednostkowego zdania egzystencjalnego nigdy nie uda się wydedukować ze zdania ściśle uniwersalnego, czyli ze ścisłego zdania non-egzystencji. Spełniony zostanie również warunek (b), co widać z faktu, iż z każdego jednostkowego zdania egzystencjalnego można wyprowadzić zdanie czysto egzystencjalne pomijając po prostu jakiekolwiek odniesienie do jakiegokolwiek jednostkowego obszaru czasoprzestrzennego; jak widzieliśmy, zdanie czysto egzystencjalne istotnie może być sprzeczne z teorią. (...)

Były to wymogi formalne, nakładane na zdania bazowe i spełniane przez wszystkie jednostkowe zdania egzystencjalne. Prócz nich zdania bazowe spełniać muszą wymóg materialny, dotyczący zdarzenia, które - jak głosi zdanie bazowe - zachodzi w miejscu k. Zdarzenie to musi być "obserwowalne"; inaczej mówiąc, zdania bazowe muszą być intersubiektywnie sprawdzalne przez "obserwację". Ponieważ są one zdaniami jednostkowymi, warunek ten tyczyć się może obserwatorów zajmujących dogodne miejsca w czasie i przestrzeni (w kwestię tę nie będziemy wnikać).

(...) Nie leży w moich zamiarach definiowanie terminu "obserwowalny" lub "zdarzenie obserwowalne", chociaż gotów jestem kwestię tę rozjaśnić za pomocą przykładów psychologistycznych lub mechanistycznych. Sądzę, że powinno się wprowadzić go jako termin niezdefiniowany, któremu użycie nada wystarczającą dokładność: jako pojęcie pierwotne, którego użycia epistemologowie muszą nauczyć się tak samo jak użycia terminu "symbol", lub jak fizycy, którzy muszą nauczyć się użycia terminu "punkt materialny". (...)

§ 29. WZGLĘDNOŚĆ ZDAŃ BAZOWYCH (...)

Każdy test teorii, bez względu na to, czy prowadzi do jej potwierdzenia, czy falsyfikacji, zatrzymać się musi na tym lub innym zdaniu bazowym, które postanawiamy przyjąć. Jeżeli nie poweźmiemy żadnej decyzji i nie przyjmiemy tego lub innego zdania bazowego, test zaprowadzi nas donikąd. Z logicznego punktu widzenia nic nas nigdy nie zmusza do zatrzymania się na tym akurat zdaniu bazowym, a nie na innym lub do całkowitego poniechania sprawdzania. Każde bowiem zdanie bazowe można poddać dalej testom, używając jako probierza któregoś ze zdań bazowych, dających się zeń wydedukować za pomocą pewnej teorii, czy to sprawdzonej, czy nie. Procedura ta nie ma naturalnego końca. Jeśli więc test zaprowadzić miałby nas donikąd, pozostaje nam tylko zatrzymać się w tym czy innym miejscu i uznać tę sytuację za chwilowo zadowalającą.

Nietrudno dostrzec, że zgodnie z tą procedurą zatrzymujemy się tylko przy takich zdaniach, które szczególnie łatwo można sprawdzić. Innymi słowy zatrzymujemy się przy takich zdaniach, których przyjęcie lub odrzucenie łatwo można uzgodnić. Jeżeli opinie badaczy będą w tej kwestii rozbieżne, sprawdzanie będzie kontynuowane albo rozpocznie się je od nowa. Jeżeli i to nie da pożądanego rezultatu możemy wówczas powiedzieć, że badane twierdzenia nie są intersubiektywnie sprawdzalne lub, że pomimo wszystko nie mieliśmy do czynienia ze zdarzeniami obserwowalnymi. Gdyby okazało się pewnego dnia, że dokonujący obserwacji naukowcy nie mogą osiągnąć zgody co do zdań bazowych, spowodowałoby to klęskę języka jako środka powszechnej komunikacji. Powstałaby wtedy nowa wieża Babel: odkrycia naukowe przeistoczyłyby się w absurd. Nowa wieża Babel, strzelista budowla nauki, ległaby wkrótce w gruzach. (...)

(...) postanowienie przyjęcia zdania bazowego, uznania go za zadowalające, związane jest przyczynowo z naszymi doznaniami - szczególnie z doświadczeniami percepcyjnymi. Nie zamierzamy jednak uzasadniać zdań bazowych za pomocą doznań. Doznania mogą motywować postanowienie, a na tej drodze przyjmowanie lub odrzucanie zdań, lecz zdania bazowego nie można w ten sposób uzasadnić - w każdym razie w nie większym stopniu niż przez walenie pięścią w stół.

§ 30. TEORIA I EKSPERYMENT

Zdania bazowe przyjmowane są w wyniku decyzji lub umowy i w tej mierze są konwencjami. Decyzje podejmowane są zgodnie z procedurą, określaną regułami. Wśród nich szczególnie ważna jest reguła mówiąca, iż nie należy przyjmować luźnych zdań bazowych, czyli nie powiązanych logicznie, winniśmy natomiast przyjmować zdania bazowe w toku sprawdzania teorii: stawiając teoriom takie pytania, na które odpowiedzi mogą przynieść przyjmowane zdania bazowe.

Sytuacja jest więc w rzeczywistości zupełnie inna, niż to wyobraża sobie naiwny empirysta lub wyznawca logiki indukcjonistycznej. Sądzi on, że wspinanie się po drabinie nauki rozpoczynamy od gromadzenia i systematyzowania doświadczeń. Inaczej mówiąc - w ujęciu bardziej formalnym - że pragnąc stworzyć naukę, musimy najpierw zgromadzić zdania protokolarne. Ale gdybym otrzymał polecenie: "zdaj sprawę z tego, czego w tej chwili doświadczasz", nie bardzo wiedziałbym, w jaki sposób spełnić to niejednoznaczne żądanie. Czy mam zdać sprawę z tego, że piszę, że słyszę dźwięk dzwonka, okrzyki gazeciarza, monotonny dźwięk głośnika; czy też mam zdać sprawę z tego, że dźwięki te mnie drażnią? A nawet gdyby polecenie to było wykonalne, gdybyśmy zebrali dowolnie dużo zdań, nigdy nie dałyby one w sumie nauki. Nauka zakłada przyjęcie pewnego punktu widzenia i postawienie problemów teoretycznych. (...)

(...) teoretyk wskazuje drogę eksperymentatorowi. Jednakże nawet eksperymentator nie stawia sobie przede wszystkim za cel dokonywania precyzyjnych obserwacji, gdyż i jego praca ma w dużej mierze charakter teoretyczny. Teoria rządzi pracą eksperymentalną od początkowego momentu nakreślenia planu aż po ostateczne poprawki w laboratorium.

[Obecnie mam poczucie, że powinienem był w tym miejscu położyć nacisk na pogląd, który znaleźć można w tej książce w innych miejscach (np. w czwartym i ostatnim akapicie w § 19). Mam na myśli pogląd, iż obserwacje, a jeszcze bardziej zdania obserwacyjne i zdania mówiące o wynikach eksperymentów, zawsze są interpretacjami obserwowanych faktów; że są interpretacjami w świetle teorii. Jest to jeden z głównych powodów, dla których znalezienie weryfikacji teorii jest zawsze łudząco łatwe, dla których wobec własnych teorii winniśmy przyjmować postawę wysoce krytyczną, jeżeli nie chcemy krążyć w kółko - postawę polegającą na podejmowaniu prób ich obalenia.]

Dobrą ilustracją mogą tu być przypadki, gdy teoretykowi uda się przewidzieć zjawisko obserwowalne, następnie uzyskane w laboratorium: chyba najpiękniejszym tego przykładem jest przewidywanie de Broglie'a, dotyczące falowej natury materii, po raz pierwszy potwierdzone eksperymentalnie przez Davissona i Germera. Zapewne jeszcze lepszą ilustrację stanowią wypadki, gdy eksperymenty w sposób jawny wpływały na rozwój teorii. W takich sytuacjach prawie zawsze do poszukiwania nowej teorii zmusza teoretyka empiryczna falsyfikacja teorii do tej pory przyjętej i potwierdzonej w wyniku teoretycznie ukierunkowanych testów. Znanymi przykładami są tutaj eksperymenty Michelsona-Morleya, prowadzące do teorii względności oraz falsyfikacja prawa promieniowania Rayleigha i Jeansa oraz prawa promieniowania Wiena, dokonana przez Lummera i Pringsheima, co prowadziło do teorii kwantów. Zdarzają się oczywiście odkrycia przypadkowe, są one jednak względnie rzadkie. (...)

Być może teraz uda nam się odpowiedzieć na pytanie: jak i dlaczego pewną teorię wybieramy spośród innych?

Wybór ten na pewno nie jest skutkiem eksperymentalnego uzasadnienia twierdzeń, wchodzących w skład teorii, nie jest skutkiem logicznej redukcji teorii do doświadczenia. Wybieramy taką teorię, która wypada najlepiej w rywalizacji z innymi teoriami, która w drodze doboru naturalnego okazała się najlepiej przystosowana do przeżycia. Będzie nią ta teoria, która nie tylko do tej pory oparła się najbardziej surowym testom, ale jest również sprawdzalna w najbardziej rygorystyczny sposób. Teoria jest narzędziem sprawdzanym w użyciu, narzędziem, którego przydatność oceniamy wedle rezultatów tego użycia.

Z logicznego punktu widzenia sprawdzanie teorii zależy od zdań bazowych, a z kolei przyjęcie lub odrzucenie tych zdań zależy od naszych decyzji. Tak więc decyzje przesądzają o losach teorii. W tej mierze moja odpowiedź na pytanie: "jak wybieramy teorię?" przypomina odpowiedź konwencjonalisty; podobnie jak on twierdzę, że wybór ten po części zdeterminowany jest względami użyteczności. Pomimo to jednak pomiędzy stanowiskiem konwencjonalisty a moim zachodzi ogromna różnica. Utrzymuję bowiem, iż dla metody empirycznej charakterystyczne jest to, że konwencja lub decyzja nie wpływają bezpośrednio na akceptację zdań uniwersalnych, lecz przeciwnie, oddziałują na przyjmowanie zdań jednostkowych, czyli zdań bazowych. W konwencjonalizmie przyjmowaniem zdań uniwersalnych rządzi zasada prostoty: wybiera się system najprostszy. Ja natomiast proponuję, aby w pierwszym rzędzie brać pod uwagę surowość testów. (...) Utrzymuję również, że o losie teorii ostatecznie przesądza wynik testu, czyli zgoda co do zdań bazowych. Podobnie jak konwencjonaliści utrzymuję, że wybór pewnej określonej teorii jest aktem, kwestią praktyczną. Jednakże według mnie na wybór ten decydujący wpływ wywiera zastosowanie teorii oraz akceptacja związanych z nim zdań bazowych, podczas gdy wedle konwencjonalisty decydujące są względy estetyczne.

Różnię się więc od konwencjonalisty poglądem, że zdania, o których rozstrzyga umowa, nie są uniwersalne, lecz jednostkowe. (...)

(...) Tak więc empiryczna baza nauki obiektywnej nie kryje nic absolutnego. Nauka nie spoczywa na niewzruszonych podstawach. Śmiała struktura teorii naukowych jak gdyby wznosi się nad grzęzawiskiem. Przypomina gmach wzniesiony na słupach wbijanych z góry w grzęzawisko, lecz nie sięgających żadnej naturalnej ani "danej" podstawy. Wbijanie słupów przerywamy wcale nie dlatego, że osiągnęliśmy twardą ziemię. Przerywamy po prostu wtedy, gdy uznamy, że tkwią one wystarczająco mocno, aby przynajmniej tymczasowo udźwignąć strukturę.

§§ 31-40 poświęcone są analizie stopni falsyfikowalności teorii: teoria jest falsyfikowalna w tym większym stopniu, im jest bardziej ogólna, ścisła i prosta.
Pojęciu prostoty teorii poświęcone są §§ 41-46.
W §§ 47-72 mamy dość dyletanckie uwagi na temat prawdopodobieństwa, a w §§ 73-78 jeszcze bardziej dyletanckie spostrzeżenia dotyczące teorii kwantów.
Pierwotny tekst książki kończyły §§ 79-85, poświęcone potwierdzaniu, czyli temu, jak teoria stawia czoła testom. W.S.

§ 82. POZYTYWNA TEORIA POTWIERDZANIA: JAK HIPOTEZA MOŻE "WYKAZAĆ HART"

Czy zarzutów, które wysunąłem właśnie pod adresem probabilistycznej teorii indukcji, nie można zwrócić przeciwko moim własnym poglądom? Mogłoby się wydawać, że tak, ponieważ zarzuty te opierają się na idei oceny. Jasne jest, że ja również muszę się ideą tą posługiwać. Mówię o "potwierdzaniu" teorii, a potwierdzanie ująć można jedynie jako ocenę. (...) Ponadto utrzymuję również, że o hipotezach nie można powiedzieć, iż są zdaniami "prawdziwymi", ale "tymczasowymi domniemaniami" (lub czymś w tym rodzaju); a pogląd taki wyrazić można również jedynie dokonując oceny hipotez.

Łatwo jest odpowiedzieć na drugą część powyższego zarzutu. Ocena hipotez, do której istotnie jestem zmuszony, ujmująca je jako "tymczasowe domniemania" (czy coś w tym rodzaju) ma status tautologii. Nie prowadzi więc do tego rodzaju trudności, jakie powstają na gruncie logiki indukcyjnej. Charakterystyka taka jest bowiem jedynie parafrazą czy interpretacją twierdzenia (któremu jest równoważna na mocy definicji), że zdania ściśle uniwersalne, czyli teorie, nie mogą być wyprowadzone ze zdań jednostkowych.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w pierwszej części zarzutu, dotyczącej ocen stwierdzających, że teoria jest potwierdzona. Ocena potwierdzenia teorii nie jest hipotezą, można ją natomiast uzyskać, gdy mamy pewną teorię i przyjęte zdania bazowe. Stwierdza ona mianowicie, że owe zdania bazowe nie są z teorią sprzeczne, przy czym uwzględniony zostaje stopień sprawdzalności teorii oraz surowość testów, jakim teoria została poddana w określonym okresie czasu.

Powiadamy, że teoria jest "potwierdzona" tak długo, póki opiera się owym testom. Ocena, w której stwierdzamy potwierdzenie teorii (ocena potwierdzająca) ustala pewne relacje, a mianowicie zgodność i niezgodność. Niezgodność traktujemy jako falsyfikację teorii. Sama jednak zgodność nie wystarcza, byśmy mogli przypisać teorii pozytywny stopień potwierdzenia. Sam fakt, że teoria nie została sfalsyfikowana, nie może być tu oczywiście wystarczający. Nic bowiem łatwiejszego, niż skonstruować dowolną liczbę systemów teoretycznych, zgodnych z jakimkolwiek danym systemem przyjętych zdań bazowych. (Uwaga powyższa stosuje się również do wszelkich systemów "metafizycznych".)

(...) zaproponować można przyjęcie następującej reguły: teorii powinno się przypisać pozytywny stopień potwierdzenia, jeżeli jest ona zgodna z przyjętymi zdaniami bazowymi oraz jeżeli, w dodatku, pewna niepusta podklasa owych zdań bazowych wyprowadzalna jest z teorii w koniunkcji z innymi przyjętymi zdaniami bazowymi.

Sformułowanie to nie budzi poważniejszych zastrzeżeń wyjąwszy to, że wydaje mi się ono niewystarczające do adekwatnej charakterystyki pozytywnego stopnia potwierdzenia teorii. Pragniemy bowiem mówić o lepszym lub gorszym potwierdzeniu teorii. Jednakże stopnia potwierdzenia teorii z pewnością nie można ustalić po prostu licząc ilość przypadków potwierdzających, czyli przyjęte zdania bazowe, które są wyprowadzalne w opisany sposób. Może się bowiem zdarzyć, że jakaś teoria okaże się dużo gorzej potwierdzona od innej, chociaż za jej pomocą wyprowadziliśmy bardzo wiele zdań bazowych, a tylko nieliczne zdania za pomocą drugiej z nich. Dla przykładu porównajmy hipotezę: "Wszystkie kruki są czarne" z hipotezą "Ładunek elektronu ma wartość określoną przez Millikana". Aczkolwiek w przypadku hipotezy pierwszego rodzaju napotkaliśmy zapewne dużo więcej potwierdzających zdań bazowych, tym niemniej hipotezę Millikana ocenimy jako potwierdzoną lepiej.

Widzimy, że stopień potwierdzenia określony jest nie tyle przez liczbę potwierdzających przypadków, ile przez surowość rozmaitych testów, którym rozważana hipoteza może zostać i została poddana. Ale z kolei surowość testów zależy od stopnia sprawdzalności, a zatem od prostoty hipotezy: hipoteza w wyższym stopniu falsyfikowalna, czyli hipoteza prostsza, jest zarazem hipotezą w wyższym stopniu potwierdzalną. Oczywiście stopień potwierdzenia w rzeczywistości osiągnięty zależy nie tylko od stopnia falsyfikowalności: zdanie może być w wysokim stopniu falsyfikowalne, a jednak tylko nieznacznie potwierdzone, albo może być faktycznie sfalsyfikowane. Może też zostać zastąpione - bez sfalsyfikowania - teorią lepiej sprawdzoną, z której zdanie to - lub jego wystarczająco bliskie przybliżenie - można wydedukować. (...)

(...) Ogólnie rzecz biorąc, intersubiektywnie sprawdzalną falsyfikację uważamy za ostateczną (założywszy, że jest ona dobrze sprawdzona): w ten sposób uwypukla się asymetria pomiędzy weryfikacją a falsyfikacją teorii. Każde z powyższych zagadnień metodologicznych na swój własny sposób przyczynia się do historycznego rozwoju nauki jako procesu dokonywających się krok po kroku przybliżeń. Ocena potwierdzająca, dokonana w czasie późniejszym - czyli ocena dokonana po dodaniu nowych zdań bazowych do zdań już przyjętych - zmienić może pozytywny stopień potwierdzenia na stopień negatywny, ale nie vice versa. I aczkolwiek jestem przekonany, że w historii nauki zawsze teoria, a nie eksperyment, zawsze idea, a nie obserwacja, otwierają drogę nowej wiedzy, jestem również przekonany, że zawsze właśnie eksperyment ratuje nas przed podążaniem drogą wiodącą do nikąd; eksperyment pozwala wydobyć się ze starych kolein i wzywa do znajdywania nowych dróg. (...)

§ 84. UWAGI DOTYCZĄCE UŻYCIA POJĘĆ "PRAWDZIWY" I "POTWIERDZONY"

W zarysowanej tu logice nauki uniknąć można użycia pojęć "prawdziwy" i "fałszywy". Miejsce ich zajmują rozważania, dotyczące relacji wyprowadzalności. (...)

Nie znaczy to oczywiście, że użycie pojęć "prawdziwy" i "fałszywy" jest zakazane lub że użycie ich stwarza szczególne trudności. Sam fakt, iż można ich uniknąć pokazuje, że nie mogą one stanowić źródła żadnego nowego problemu o fundamentalnym znaczeniu. (...)

[Niedługo po tym, kiedy to napisałem, miałem szczęście spotkać Alfreda Tarskiego, który wyjaśnił mi podstawy swojej teorii prawdy. (...) Pod wpływem Tarskiego nie waham się już dłużej przed mówieniem o "prawdzie" i "fałszu". I jak poglądy wszystkich (wyjąwszy pragmatystów), poglądy moje okazały się oczywiście zgodne z Tarskiego teorią prawdy absolutnej. Choć więc moje poglądy na logikę formalną i jej filozofię zostały zrewolucjonizowane przez teorię Tarskiego, poglądy na naukę i jej filozofię pozostały zasadniczo niezmienione, choć rozjaśniły się.]

§ 85. DROGA NAUKI

Możemy wyróżnić pewien ogólny kierunek w rozwoju fizyki - kierunek prowadzący od teorii o niższym poziomie uniwersalności do teorii o poziomie wyższym. Kierunek taki zwykle nazywa się "indukcyjnym"; można by pomyśleć, że fakt, iż fizyka zdąża w kierunku "indukcyjnym" stanowi argument na rzecz metody indukcyjnej.

Jednakże zdążanie w kierunku indukcyjnym niekoniecznie stanowi ciąg wnioskowań indukcyjnych. Pokazaliśmy w istocie, że możliwy jest opis w kategoriach zupełnie odmiennych - poprzez stopnie sprawdzalności oraz potwierdzalności. Bowiem teorię, która została dobrze potwierdzona, zastąpić może jedynie teoria o wyższym poziomie uniwersalności; to znaczy teoria lepiej sprawdzalna i w dodatku zawierająca teorię dawniejszą, dobrze potwierdzoną, a przynajmniej jej dobre przybliżenie. Tendencję tę - zdążanie ku teoriom o ciągle wyższym stopniu uniwersalności - scharakteryzujemy więc lepiej jako "quasi-indukcyjną".

Na proces quasi-indukcyjny spojrzeć należy w sposób następujący. Wysuwamy i dedukcyjnie sprawdzamy teorie o pewnym poziomie uniwersalności; następnie wysuwamy teorie o wyższym poziomie uniwersalności i z kolei sprawdzamy je za pomocą teorii z poprzednich poziomów uniwersalności, i tak dalej. Metody sprawdzania nieodmiennie oparte są na wnioskowaniach dedukcyjnych, prowadzących z poziomu wyższego do niższego; z drugiej strony droga osiągania poziomów uniwersalności w porządku czasom wiedzie od poziomów niższych do wyższych.

Postawić tu można pytanie: Dlaczego nie mielibyśmy od razu formułować teorii o najwyższym poziomie uniwersalności? Dlaczego czekamy, aż zajdzie owa quasi-indukcyjna ewolucja? Czy nie jest tak czasem dlatego, że w końcu zawiera ona pewien element indukcyjny? Nie sądzę, aby tak było. Formułuje się wciąż na nowo nowe domysły i teorie wszystkich możliwych poziomów uniwersalności. Te teorie, które znajdują się jak gdyby na zbyt wysokim poziomie uniwersalności (to znaczy odbiegają zbyt daleko od poziomu, jaki osiągają sprawdzalne nauki danej doby) prowadzą zapewne do "systemu metafizycznego". W takim przypadku, nawet jeżeli pewne zdania są z takiego systemu dedukowalne (lub semi-dedukowalne, jak to jest w systemie Spinozy) i należą do dominującego systemu naukowego, nie znajdziemy wśród nich żadnego nowego zdania sprawdzalnego; oznacza to, iż dla takiego systemu nie można zaprojektować żadnego rozstrzygającego eksperymentu. Jeżeli zaś, z drugiej strony, dla systemu można zaprojektować pewien rozstrzygający eksperyment, wówczas zawierać on będzie, jako pierwsze przybliżenie, pewną dobrze potwierdzoną teorię, a zarazem również coś nowego - coś, co można poddać sprawdzaniu. Tym samym system ów nie będzie "metafizyczny". Możemy go wtedy traktować jako nowy krok w quasi-indukcyjnej ewolucji nauki. To wyjaśnia, dlaczego powiązania z nauką danej doby z reguły występują jedynie w takich teoriach, które formułuje się z zamiarem uporania się z bieżącą sytuacją problemową, to jest z bieżącymi trudnościami, sprzecznościami i falsyfikacjami. Proponując rozwiązanie owych trudności, teorie takie muszą wskazywać drogę, wiodącą do rozstrzygającego eksperymentu.

Ażeby otrzymać obraz, czy model owego quasi-indukcyjnego rozwoju nauki, wyobraźmy sobie różne idee i hipotezy jako cząstki zawieszone w cieczy. Sprawdzalna nauka to strącanie owych cząstek na dno naczynia: układają się tam w warstwach (uniwersalności). Grubość osadu zwiększa się wraz z liczbą warstw, przy czym każda nowa warstwa odpowiada teorii bardziej uniwersalnej od znajdującej się poniżej. W wyniku tego procesu idee, które dawniej unosiły się w wyższych rejonach metafizyki, dosięga z czasem rozwój nauki, w zetknięciu z którym ulegają wytrąceniu. Przykładów tego rodzaju jest wiele: atomizm - idea jedynej fizycznej "zasady", czy ostatecznego elementu (z którego wywieść można pozostałe); teoria ruchu ziemi (zwalczana jako wymysł przez Bacona); wiekowa korpuskularna teoria światła; teoria fluidu elektrycznego (która odżyła jako hipoteza gazu elektronów wyjaśniająca przewodnictwo metali). Wszystkie owe pojęcia metafizyczne, nawet we wczesnej postaci, przyczyniać się mogły do uporządkowania ludzkiego obrazu świata, a w niektórych przypadkach doprowadzać do udanych przewidywań. Jednakże idea tego typu zyskuje status naukowy dopiero wówczas, gdy nadana jej zostanie postać falsyfikowalna; inaczej mówiąc, tylko wówczas, gdy możliwe będzie empiryczne rozstrzygnięcie pomiędzy nią a jakąś inną konkurencyjną teorią.

W dociekaniach swych śledziłem różne konsekwencje decyzji i konwencji - w szczególności konsekwencje kryterium demarkacji - które przyjąłem na początku tej książki. Spoglądając wstecz postaramy się ogarnąć ostatnim spojrzeniem cały obraz nauki i odkrycia naukowego, który się stąd wyłonił. (Nie chodzi mi o obraz nauki jako zjawiska biologicznego, narzędzia adaptacji czy pośredniej metody produkcji: mam na myśli epistemologiczne aspekty nauki.)

Nauka nie stanowi systemu pewnych czy dobrze ustalonych zdań, nie stanowi też systemu nieprzerwanie zmierzającego ku stanowi ostatecznemu. Nauka nie jest wiedzą (episteme); nigdy nie może rościć pretensji do osiągnięcia prawdy lub nawet takiego jej substytutu, jakim jest prawdopodobieństwo.

Nauka jest jednak czymś więcej, niż wartością służącą biologicznemu przetrwaniu. Jest nie tylko użytecznym narzędziem. Chociaż nie może osiągnąć ani prawdy, ani prawdopodobieństwa, dążenie do wiedzy i poszukiwanie prawdy pozostają ciągle najważniejszymi pobudkami odkrycia naukowego.

Nie wiemy: możemy się tylko domyślać. A domysły nasze kierowane są nienaukową, metafizyczną wiarą w prawa, w prawidłowości, które możemy odsłonić - odkryć. Za Baconem naukę nam współczesną opiszemy jako "metodę ludzką, jaką zwykle stosujemy w odniesieniu do przyrody", a na którą składają się "lekkomyślne i przedwczesne antycypacje" oraz "przesądy".

Jednakże nasze pełne wyobraźni i odwagi domysły czy "antycypacje" poddawane są starannym i trzeźwo kontrolowanym, systematycznym testom. Żadnej z wysuniętych przez siebie "antycypacji" nie podtrzymujemy dogmatycznie. Przyjęta przez nas metoda badawcza nie polega na ich obronie po to, by dowieść, iż mieliśmy rację. Wprost przeciwnie, staramy się je obalić. Posługując się wszelkim orężem z naszego logicznego, matematycznego i technicznego arsenału, staramy się dowieść fałszywości własnych antycypacji po to, aby w ich miejsce sformułować nowe antycypacje nieuzasadnione i nieuzasadnialne, nowe "lekkomyślne i przedwczesne" przesądy, jak drwiąco nazwał je Bacon. (...)

Postęp naukowy nie bierze się z faktu, iż w miarę upływu czasu gromadzimy coraz to więcej doświadczeń percepcyjnych. Nie bierze się również z faktu, iż robimy coraz lepszy użytek ze zmysłów. Z niezinterpretowanych doznań zmysłowych nie wydestylujemy nauki, choćbyśmy je zbierali i porządkowali z największą pracowitością. Śmiałe idee, nieuzasadnione antycypacje i spekulacja myślowa, to jedyne środki interpretacji natury: nasz jedyny organon, jedyne narzędzie ujmowania przyrody. Musimy zaryzykować i zastosować je, by zdobyć nagrodę. Ci spośród nas, którzy nie są skłonni do wystawiania swych idei na ryzyko odrzucenia, nie biorą udziału w grze naukowej.

Nawet staranne i trzeźwe sprawdzanie idei w doświadczeniu samo z kolei inspirowane jest ideami: eksperyment jest zaplanowanym działaniem, gdzie każdy krok kierowany jest przez teorię. O doznania ani nie potykamy się, ani nie pozwalamy, by przepływały nad nami strumieniem. Musimy być aktywni: musimy "powodować" doznania. To przecież zawsze my formułujemy pytania stawiane przyrodzie; to przecież my wciąż na nowo próbujemy zadawać pytania, by uzyskać wyraźne "tak" lub "nie" (przyroda bowiem nie odpowiada, póki się jej do tego nie zmusi). I w końcu to znowu my sami udzielamy odpowiedzi; to my sami, po skrupulatnym dociekaniu, decydujemy się na odpowiedź na pytanie, jakie postawiliśmy przyrodzie - po długotrwałych i sumiennych próbach uzyskania od niej jednoznacznego "nie". "Pragnę raz na zawsze - pisze Weyl, z którym zgadzam się w pełni - dać wyraz memu nieskończonemu podziwowi, jaki żywię wobec pracy eksperymentatora walczącego o to, by wydrzeć interpretowalne fakty nieustępliwej Przyrodzie, która tak dobrze wie, jak na nasze teorie odpowiadać stanowczym Nie, lub niedosłyszalnym Tak."

Stary naukowy ideał episteme - absolutnie pewnej, dowodliwej wiedzy - okazał się mrzonką. Wymóg obiektywności naukowej w sposób nieunikniony prowadzi do tego, że każde twierdzenie nauki musi pozostać na zawsze tymczasowe. Może ono zostać potwierdzone, lecz każde potwierdzenie jest relatywne wobec innych twierdzeń, które same z kolei są tymczasowe. "Pewność absolutną" odnaleźć możemy tylko w subiektywnie odczutym przekonaniu, w subiektywnej wierze.

Wraz z mrzonką pewności (włączając też mrzonkę stopni niedoskonałej pewności, czyli prawdopodobieństwo) padła jedna z zapór obskurantyzmu, zagradzających drogę postępowi nauki. Uleganie owej mrzonce ogranicza nie tylko śmiałość stawianych przez nas pytań, lecz także surowość i uczciwość naszych testów. Niewłaściwy pogląd na naukę zdradza się w dążeniu do tego, by mieć słuszność; bowiem naukowca nie czyni posiadanie wiedzy, nieodpartej prawdy, lecz uporczywa i zuchwale krytyczna pogoń za prawdą.

Czy musimy więc przyjąć postawę rezygnacji? Czy musimy powiedzieć, że nauka spełnia jedynie cel biologiczny; że może ona co najwyżej okazać hart w trakcie praktycznych zastosowań, mogących ją potwierdzić? Czy intelektualne problemy nauki są nierozwiązywalne? Nie jestem tego zdania. Nauka nie ściga nigdy złudnego celu, jakim jest nadawanie formułowanym odpowiedziom charakteru ostatecznego, czy choćby prawdopodobieństwa.  Podąża raczej ku nieskończonemu, lecz osiągalnemu celowi: odkrywa ciągle nowe głębsze i ogólniejsze problemy oraz poddaje nasze zawsze tymczasowe odpowiedzi stale ponawianym i coraz bardziej surowym testom.

strona główna